OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Wirus Rewolucji – Piotr Doerre

Tętniące niegdyś życiem centra handlowe świecą pustkami. Zamknięte kawiarnie, restauracje i zakłady usługowe. Szkoły bez uczniów, biura bez pracowników. I to, co dla katolika jest szczególnie dojmującym znakiem tego czasu – niemal zupełnie puste kościoły. Na wyludnionych ulicach samochody policyjne, z których megafonów płyną nieustannie wezwania: Zostańcie w domach, nie wychodźcie na zewnątrz, trwa epidemia.

Być może w chwili, kiedy czytają Państwo te słowa, obrazy jak z katastroficznego filmu są już tylko wspomnieniem. Być może życie wraca już do normy, bo władze naszego państwa zdecydowały, że największe zagrożenie już minęło i można już zakończyć przymusową kwarantannę milionów obywateli. Ale na razie – w chwili pisania tych słów – niemal cały świat stoi w miejscu i wstrzymuje oddech.

W miejscach, gdzie zawsze panował tłok i gwar, dziś jest pusto i cicho. Kamienna płyta placu Świętego Piotra, wygrzewająca się w blasku słońca późnego kwietniowego popołudnia, na której nie widać ani jednego pielgrzyma, ani jednego turysty. Wall Street – główna ulica nowojorskiego imperium pieniądza niemal całkowicie wyludniona. Tu i ówdzie przemykają pośpiesznie spłoszeni pojedynczy przechodnie.

Permanentny dystans społeczny

A przecież media donoszą, że to dopiero początek. Ekonomiści oceniają, że grozi nam tąpnięcie gospodarcze porównywalne tylko z wielkim kryzysem lat dwudziestych XX wieku, a być może jeszcze gorsze. Inni wieszczą wiszące nad światem zagrożenie totalnej destabilizacji, spowodowanej przerwaniem łańcuchów dostaw, a nawet więcej – globalny konflikt, który miałaby spowodować eskalacja napiętych stosunków między mocarstwami walczącymi o dominację na Ziemi.

Nawet gdyby następstwa epidemii nie miały być aż tak dramatyczne, wszyscy mamy świadomość, że dokonują się na naszych oczach przyspieszone procesy, które zmienią sposób życia milionów mieszkańców naszego globu. Radykalnym restrykcjom wprowadzonym przez władze poszczególnych państw, których wspólnym mianownikiem jest tak zwany dystans społeczny, próbuje się bowiem odebrać charakter tymczasowy i przekonać społeczeństwa, że można, a nawet trzeba tak żyć. World Health Organisation, która stara się pełnić rolę czegoś na kształt światowego ministerstwa zdrowia, zapowiada, że nawet jeśli choroba tymczasowo zostanie uznana za pokonaną, to z pewnością powróci, więc tylko wynalezienie i upowszechnienie szczepionki na nią może zapewnić ludzkości względne bezpieczeństwo. Ale nawet ono nie sprawi, że wszystko powróci do status quo ante, bo przecież mogą nadejść kolejne pandemie, stąd konieczne jest utrzymywanie stanu „podwyższonej gotowości” właściwie bez przerwy. Nie można, ot tak, wyjść sobie z kwarantanny – powtarzają eksperci WHO. Wszystko wskazuje więc na to, że przyjdzie nam żyć w świecie permanentnej walki z epidemią.

Cui bono?

Tak się dziwnie złożyło, że kiedy cały świat rozpędzony w swojej gonitwie za pieniądzem i sukcesem, stanął nagle w miejscu jak pociąg, w którym ktoś szarpnął za hamulec awaryjny, uaktywnili się wszyscy ci, których programem jest odwieczny postulat rewolucyjnego procesu napędzanego egalitarnym obłędem – sformatowanie ludzkości na nowo. Nic tak bowiem nie sprzyja zmianom prawno-instytucjonalnym i ekonomicznym, a zwłaszcza przekształceniom w zakresie stylu życia i mentalności wielkich mas ludzkich, jak wielkie wojny i wielkie kataklizmy.

Szczególnie ewidentny wydaje się sens depopulacyjny tej epidemii. Jeśli bowiem istnieje bardzo wpływowe lobby, które od lat snuje plany kilku lub nawet kilkunastokrotnego zmniejszenia populacji ludzkości na Ziemi i z powodzeniem wykorzystuje do realizacji tego celu powszechne promowanie z jednej strony totalnej seksualizacji odrywającej płciowość od prokreacji przy równoczesnym upowszechnieniu tak zwanych praw reprodukcyjnych (czyli aborcji), z drugiej zaś eutanazję, to nic nie idzie mu w sukurs bardziej niż epidemia tego wirusa.

Więcej – zachowuje się on tak, jakby wręcz został przez chińskich specjalistów od broni biologicznej (bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że wirus „wymknął się” z laboratorium w Wuhan) uszyty na zamówienie tegoż lobby. Nie dość, że dokonuje swoistej eutanazji – eliminując osoby starsze i słabe, to jeszcze atakuje męskie narządy rozrodcze, powodując bezpłodność. Jeśli dodamy do tego fakt, że w prace nad szczepionką, której działaniem ubocznym może być na przykład zmniejszenie płodności osób zaszczepionych, zaangażowany ma być miliarder Bill Gates – jeden z najwybitniejszych przedstawicieli depopulacyjnej partii – kompletna teoria spiskowa gotowa.

Ale współczesna rewolucja ma również drugą (też związaną z depopulacją) twarz, którą jest radykalny ekologizm. Jego zwolennicy, którym udało się uzyskać wpływ na organizacje międzynarodowe i największe światowe korporacje, sformułowali program zrównoważonego rozwoju, de facto będący programem zahamowania rozwoju gospodarczego na świecie i upowszechnienia biedy. Czyż koronawirus nie idzie w sukurs tym, którzy zmierzają do ograniczenia produkcji i aktywności gospodarczej człowieka? Już teraz ekolodzy cieszą się, że efektem ubocznym (a może zakładanym?) epidemii jest czyste powietrze w najbardziej uprzemysłowionych regionach świata, które – z racji swojego doskonałego skomunikowania ze światem i gęstości zaludnienia – stały się obszarami najbardziej dotkniętymi przez wirusa.

Taki sposób myślenia – co szczególnie skandaliczne – przejawiają również katoliccy „postępowcy”, jak ojciec Benedykt Mayaki, jezuita, który w artykule na łamach „Vatican News” wyraża radość z faktu, że zmiana zachowania milionów ludzi spowodowana pandemią przynosi wielkie korzyści przyrodzie. Co więcej, sugeruje on, że zaraza jest sposobem, w jaki Ziemia leczy się sama, redukując ludzką aktywność.

Pod obserwacją

Epidemia koronawirusa jest przy tym doskonałą okazją do pacyfikacji krajów, środowisk czy nawet osób, które uwierały światową Rewolucję jak kamień w bucie. Ograniczenie kontaktów, patrole na ulicach, zwiększająca się inwigilacja, skupienie ludzi na zaspokajaniu podstawowych potrzeb własnych i bliskich – wszystko to sprawia, że kurczy się pole działania dla „wrogów systemu”. Wszelka aktywność przenosi się do internetu, który przecież – jak pokazuje zarówno przykład chiński, jak i działania światowych gigantów internetowych, takich jak Google i Facebook – może zostać poddany ścisłej kontroli i reglamentacji treści. Już dziś mówi się o tak zwanej infodemii, czyli rozpowszechnianiu fałszywych informacji na temat pandemii, i wzywa się do jej penalizacji.

Wzorem dla całego świata ma się stać chińskie rozwiązanie cyfrowego monitoringu osób zakażonych, ściśle wszak związane z systemem inwigilacji, który komunistyczne władze Państwa Środka rozwinęły na niespotykaną dotąd skalę, bardzo szybko zresztą znajdując entuzjastycznych naśladowców, nie tylko w rządzonej przez postkagiebowską klikę Rosji, ale i „dojrzałych demokracjach Zachodu”, jak Wielka Brytania.

Czy jakikolwiek nowoczesny rząd wolny jest od pokusy rozszerzania swych uprawnień i rozwijania mechanizmów kontroli społeczeństwa? A przecież w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia ludzie chętnie godzą się na odbieranie im praw i wolności, byleby zyskać szansę na przetrwanie.

Zarządzanie strachem

Choć egalitarna Rewolucja światowa każdego dnia postępuje do przodu, jej funkcjonariusze już od lat, od czasu bankructwa oświeceniowej wiary w postęp ludzkości, nie potrafią wygenerować dostatecznie mocnych emocji społecznych, które porwałyby masy i zaangażowały je w budowanie kolejnego Nowego Wspaniałego Świata. Niczym nie udaje się zastąpić nadziei na lepsze jutro, którą oferowały dawne utopie. Trochę lepiej wychodzi kreowanie żywiołowej nienawiści do wrogów całej postępowej ludzkości, ale i ono nie wytrzymuje próby standardów ustanowionych przez totalitaryzmy XX wieku.

Pozostaje więc strach. Dawny lęk przed wojną nuklearną czy terroryzmem zastępują strachy nowe: katastrofa ekologiczna, kryzys gospodarczy, epidemia. Jeśli bliżej się nad tym zastanowić, to właśnie strach przed zarazą wydaje się optymalny dla osiągnięcia celów egalitarnych ideologów.

Po pierwsze bowiem, jest on dość powszechny. Ludzie panicznie boją się już nie tylko śmierci, ale nawet samej choroby. Może dlatego, że zaufali rozmaitym kuglarzom pokroju Harariego, że rozwój nauki i biotechnologii sprawi, iż będą jak bogowie, których atrybutem jest życie wieczne? Może dlatego, że nie wierzą już w życie pozagrobowe, nie tylko w formie, o której naucza ortodoksyjna nauka katolicka, ale i w żadnej innej? Może dlatego, że jako jedyną perspektywę mając wygodne i dostatnie, pełne przyjemności życie, oddają się prawdziwemu kultowi zdrowia i kondycji fizycznej?

Po drugie, strach przed zarazą powoduje osławiony social distance, który jest niczym innym, jak wstępem do alienacji i atomizacji społecznej, wydającej bezbronne jednostki na pastwę tych, którzy sprawują realną władzę (i wcale niekoniecznie musi chodzić o władze polityczne). Wreszcie – z powyższych powodów – prowadzi do depresji, desperacji i rozpaczy. Wówczas łatwo można ulec psychomanipulacji, uwierzyć w każdy program społeczno-polityczny i podporządkować się każdemu systemowi.

Jak się przed tym obronić? Jedne są tylko auxilia, do których można się zwrócić o pomoc. Panie, Ostojo moja i Twierdzo, mój Wybawicielu, Boże mój, Opoko moja, na którą się chronię, Tarczo moja, Mocy zbawienia mego i moja Obrono! (Ps 18, 2) Do człowieka, który naprawdę zaufa Bożej Opatrzności, paraliżujący lęk nie ma przystępu. Bo, jak mówi nasz Wieszcz w pięknej pieśni konfederatów barskich: Bóg jest ucieczką i obroną naszą! Póki on z nami całe piekła pękną! Ani ogniste smoki nas ustraszą, Ani ulękną.

Piotr Doerre 

Artykuł został opublikowany w 74. numerze magazynu Polonia Christiana

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    060129