OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

„Starsi Bracia”

Wśród wielu popularnych frazezów przedziwnej formacji religijnej, którą nazywamy «katolicyzmem posoborowym», ważne miejsce zajmuje ten, który współczesnych wyznawców judaizmu talmudycznego określa «starszymi (?!) braćmi» chrześcijan.

Nie chcemy tu polemi­zować z dziwacznym konceptem, który ewidentnie talmudyczny judaizm, to wyznanie bez świątyni, bez kapłanów i bez ofiary, powstałe — tak samo jak islam — w reakcji na chrześcijaństwo, zamie­nia miejscami ze staroza­konnym żydostwem; jego nonsensowność jest oczywi­sta dla każdego katolika. Możemy tylko pokrótce odwołać się do trafnych słów szwajcarskiego teolo­ga Karola Journeta, wybit­nego dwudziestowiecznego tomisty, później mianowa­nego kardynałem, który pisał: „Żydowski błąd jest pomyłką łodygi, która w chwili, gdy zakwitnie, nie poznaje samej siebie, skon­sternowana odrzuca kwiat i zwraca się ku korzeniom. Oto powstaje nowa formacja reli­gijna. Jest nią obecne żydo­stwo. Ma dwa tysiące lat”‘. 1Journet dodaje dalej, że judaizm wraz z islamem to dwaj skłóceni bracia, nawzajem do siebie podobni, którzy „wza­jemnie głoszą Bożą transcen­dencję, wykluczając Trójcę i Wcielenie” i którzy „Bożemu objawieniu o duchowym zbawieniu świata stawiają na drodze doczesne losy wła­snego narodu”2.

Spróbujmy teraz prześle­dzić powstanie inkrymino­wanego powiedzenia. Pierw­szym człowiekiem, który w czasach nam współcze­snych wypowiedział się o talmudycznych żydach jako o „starszych braciach” chrześcijan, był Jan Paweł II. Stało się to 13 kwietnia 1986 r. podczas papieskiej wizyty w synagodze rzym­skiej, w której papieża przy­jął ówczesny naczelny rabin Rzymu Eliasz Toaff. Dosłow­na wypowiedź papieża brzmiała: „Siete i nostri fra­telli prediletti e, in un certo modo, si potrebbe dire, i nostri fratelli maggiori“3, zatem: „Jesteście naszymi szczególnie umiłowanymi brać­mi i w pewnym sensie, jeśli można tak powiedzieć, naszy­mi starszymi braćmi”. Bliższe­go uzasadnienia tego zaskaku­jącego sformułowania, które możemy eufemistycznie nazwać niefortunnym, już w papieskim przemówieniu nie znajdujemy.

Przyjrzyjmy się wszakże bli­żej papieskim słowom. Wiado­mo, że sposób mówienia Jana Pawła II często obfitował w nie­jednoznaczności i że odległa mu była scholastyczna klarow­ność; w swej niepewności papież opatrywał potem często własne słowa cudzysłowami czy nawet jakimiś usprawiedli­wiającymi „słownymi podpór­kami”, którymi osłabiał czy wręcz kwestionował pewne stwierdzenia w tym samym momencie, w którym je wypo­wiadał. O wyjątkowo wysokim stopniu niepewności, którą papież czuł, gdy wygłaszał sen­tencję o „starszych braciach”, świadczy to, że stosunkowo krótkie zdanie opatrzył zaraz dwiema swoistymi podpórka­mi, mianowicie wyrażeniami „in un certo modo” (`w pewnym sensie’) oraz „si potrebbe dire” (jeśli można tak powiedzieć; że tak powiem’); jego niepewność była ewidentnie tak wielka, że niebezpiecznie zbliżała się do przekonania, iż dopuszcza się czegoś niewłaściwego. Wszak­że nie oparł się pokusie i coś go skłoniło do tego, że osta­tecznie zdanie o „starszych bra­ciach” rzeczywiście wypowie­dział — trudno orzec, czy było to jego znane upodobanie do szokujących wystąpień, czy też inne, raczej polityczne powody; nie sposób przy tym nie zauwa­żyć, że sentencja ta jest cał­kiem zgodna z o wiele szerszą „posoborową” praktyką, która zuchwale ignoruje tradycyjne nauczanie Kościoła o stosunku chrześcijaństwa do żydostwa.

Wypowiedź papieża natural­nie wzbudziła niezwykły entu­zjazm wszystkich wrogów reli­gii katolickiej, którzy aż do dziś dnia nieustannie tłuką nią zawstydzonych katolików po głowach. Sam papież, pobudzo­ny aplauzem mediów, pozbył się początkowego zażenowania i gdy później wprost nawiązy­wał do własnej wypowiedzi, czynił to już w przerobionej postaci, zatem bez tych uspra­wiedliwiających słówek, który­mi przedtem ją opatrzył. Pod­czas wizyty w Ziemi Świętej w marcu 2000 r. (tak, chodzi o tę słynną wizytę w Jerozoli­mie, gdy Jan Paweł II z drże­niem wtykał kartki w szczeliny ściany świątyni Heroda…), podczas spotkania z naczelnym rabinem Izraela, które odbyło się 23 marca 2000 r., już niezu­pełnie w zgodzie z prawdą stwierdził, że wówczas, do żydów zgromadzonych w rzym­skiej synagodze, powiedział jednoznacznie: „Siete i nostri fratelli maggiori“4.

Skąd jednak Jan Paweł II wziął to wyrażenie? Starali się to od pierwszej chwili ustalić komentatorzy papieskiego wystąpienia w rzymskiej syna­godze; poprawnie przy tym przeczuwali, że istniało nie­wielkie prawdopodobieństwo, by to sformułowanie pochodzi­ło od jakiegoś ortodoksyjnego teologa katolickiego, dlatego szukali w źródłach niekatolic­kich. Początkowo wyrażano opinię, że praprzyczyny należy szukać u żydowskiego filozofa Marcina Bubera, który w Chry­stusie widział swego „wielkie­go brata”5. Jest jednak oczywi­ste, że w tym przypadku cho­dziło tylko o powierzchowne skojarzenie wywołane słowem „brat” — od Chrystusa jako „wielkiego brata” żydowskiego myśliciela do talmudycznego żyda jako „starszego brata” katolicyzmu wiedzie doprawdy bardzo daleka droga.

Dopiero młoda polska histo­ryczka literatury Agnieszka Zielińska6 zwróciła uwagę na rzeczywiste źródło, z którego czerpał Jan Paweł II — miano­wicie na heterodoksyjne nurty w polskim romantyzmie, z któ­rym przyszły papież zapoznał się bliżej w młodości jako stu­dent polonistyki w Krakowie. „Starszego brata Izraela” spo­tykamy u Adama Mickiewicza w jego Składzie zasad z roku 1848, piętnastopunktowym programie, którym miała kie­rować się najpierw Mickiewi­czowska legia włoska, ale póź­niej także życie w oswobodzo­nej Polsce. W punkcie dziesią­tym czytamy: „Izraelowi, bratu starszemu, uszanowanie, bra­terstwo i pomoc na drodze ku jego dobru wiecznemu i docze­snemu”. Mickiewicz nie był jed­nakże inicjatorem tego zwrotu — przejął go bowiem od swego „Mistrza” i duchowego wodza, Andrzeja Towiańskiego.

Andrzej Towiański (1799 -­ 1878)7 był postacią dosyć zagadkową, o której do dziś panują rozmaite opinie — nie­którzy uznają go za wizjonera, inni za oszusta, a są też tacy, którzy uważają, że pozostawał na usługach polityki rosyjskiej, starając się spowodować ide­owy rozkład polskiej emigracji. Bezsporne jest jednak to, że chodzi o postać, która miała znaczny wpływ na duchową historię emigracji polskiej po nieudanym powstaniu listopa­dowym roku 1831. Drobny szlachcic z Litwy, poddany cara rosyjskiego, opuścił swoją ojczyznę w 1840 r., a w lipcu 1841 r. osiadł w Paryżu, cen­trum polskiej emigracji, gdzie głosił, że otrzymał specjalne objawienie. Bardzo szybko sku­pił wokół siebie krąg zwolenni­ków; pomogła mu w tym zapewne okoliczność, że od samego początku wśród jego stronników znalazł się także powszechnie szanowany Adam Mickiewicz, którego małżonkę Towiański rzekomo uzdrowił ze sporadycznych zaburzeń psychicznych.

„Koło”, jak nazywała się gru­pa czcicieli Towiańskiego, mia­ło wszelkie zewnętrzne oznaki sekty — były tu histeryczne kobiety, ale też nie mniej histe­ryczni mężczyźni (w okresie romantyzmu nie było to niczym niezwykłym), nie brakowało całowania stóp „Mistrza”, „sióstr” donoszących na „braci” czy nawet pewnego elementu erotycznego, jaki do zgroma­dzenia wniosła młoda i powab­na Ksawera Deybel, „księżnicz­ka Nowego Jeruzalem”, którą „Mistrz” przywiózł sobie z domu. Najbardziej egzaltowa­ni spośród zwolenników Towiańskiego prowadzili cał­kiem poważnie dyskusje na temat, czy „Mistrz” jest Duchem Świętym, Chrystusem Pocieszycielem, drugim wciele­niem Słowa czy też raczej jakimś sakramentem.

Nauczanie Towiańskiego, które pozostawało pod wpły­wem Swedenborga, Saint­-Martina oraz innych współcze­snych mu pseudomistyków i teozofów, najwyraźniej wywo­dziło się w znacznej mierze z Kabały. Świat by/ według nie­go przeniknięty eonami, ducha­mi pośredniczącymi między Bogiem a stworzeniem; czło­wiek winien więc doskonalić się przy pomocy duchów jasnych i w stałej walce z duchami ciemnymi, z który­mi mógł się kontaktować według własnej woli. Bóstwu Chrystusa „Mistrz” ewidentnie zaprzeczał — Chrystus był dla niego jakimś „najwyższym Bożym urzędnikiem” czy „naj­wyższym ministrem” — tym samym więc nie wierzył bynaj­mniej w Jego zmartwychwsta­nie. W nauce Towiańskiego nie brak nawet wędrówki dusz. Nic zatem dziwnego, że wielki przeciwnik towianizmu, ks. Piotr Semenenko, uważał ten system za „kompletne zaprze­czenie” chrześcijaństwa. Nauka Towiańskiego nie jest jednak całkiem jednoznaczna; „Mistrz” nieraz wygłaszał wzajemnie sprzeczne poglądy, ponadto z biegiem czasu zmienił swoje nauczanie, a jego ezoteryczną część powierzał tylko wybra­nym studentom.

Towiański twierdził sam o sobie, że jego misją jest odno­wienie Kościoła chrześcijań­skiego, bo Kościół współczesny jest tylko „martwym drzewem” czy „grobem pobielanym”; natomiast on sam jest pierw­szym z siedmiu wysłanników, którzy zainaugurują siedem epok rozwoju ludzkości. Kiedy indziej jednak, jak się zdaje, za pierwszego wysłannika uważał Chrystusa, za drugiego ­Napoleona (pierwszy cesarz Francuzów w ogóle był przez członków „Koła” otoczony nad­zwyczajnym kultem religij­nym), a siebie — aż za trzecie­go. Podobnie jak średniowiecz­ni joachimici, także Towiański glosii nadejście „trzeciego pię­tra Kościoła”, które nastąpi po piętrze pierwszym (żydostwie starozakonnym) i drugim (chrześcijaństwie); miała je zapoczątkować nowa rewolucja chrześcijańska, na czele której powinni stać papież i naczelny rabin.

Wizyta Jana Pawła II w rzymskiej synagodze, 13 kwietnia 1986 r. Obok papieża rabin Eliasz Toaff

Do tych reform próbował Towiański zjednać papieża Grzegorza XVI, ale też barona Rothschilda czy cara Mikoła­ja I. Z usiłowań o zjednanie po swojej stronie papiestwa nie zrezygnował zresztą aż do śmierci; w tym też celu stop­niowo łagodził (przynajmniej pozornie) niektóre szczególnie ekscentryczne strony swego nauczania. Naturalnie jego sta­rania zakończyły się niepowo­dzeniem i książki Towiańskie­go znalazły się na indeksie (znaczna część z nich została jednak wydana dopiero po jego śmierci). Wielkie zasługi dla umysłowego pokonania heterodoksyjnego nauczania Towiańskiego — pod którego wpływ tak łatwo dostawali się nieszczęśni polscy emigranci, pozbawieni odpowiedniej edu­kacji religijnej — mieli człon­kowie nowo powstałego wów­czas polskiego zakonu zmar­twychwstańców, na czele ze swym długoletnim przełożo­nym generalnym ks. Piotrem Semenenką.

Zmartwychwstańcy obawiali się, że w osobie Towiańskiego wystąpił „nowy Luter”, nieba­wem okazało się jednak, że przeceniali zagrożenie — pod­czas gdy Luter odwiódł od Chrystusa i Jego Kościoła miliony wierzących, sekta Towiańskiego liczyła swoich wiernych tylko na setki, a po śmierci założyciela stopniowo zanikła. Gdyby nie zdarzyło się, że do zwolenników „Mistrza” należeli przez jakiś czas także dwaj najwięksi poeci polskiego romantyzmu, Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki (obaj jednak ostatecznie roze­szli się z Towiańskim), dziś o Towiańskim nawet w Polsce wiedziałaby tylko garstka spe­cjalistów. Indywidualnych sym­patyków Towiańskiego nie brak jednak także w dzisiej­szych czasach. Należy do nich również wspomniana Agniesz­ka Zielińska, która jest wielką wielbicielką nie tylko Towiań­skiego, ale także II Soboru Watykańskiego i Jana Pawła II, samego Towiańskiego zaś uwa­ża za prekursora soboru (ewo­lucjonistyczne elementy w jego nauczaniu mogą zresztą przy­pominać Teilharda de Chardin) i szuka tajemniczych paralel między jego życiem a życiem polskiego papieża…

Jaki był stosunek Towiań­skiego do żydostwa? Towiań­ski uznawał trzy wielkie naro­dy Bożego ludu, wypełniające stopniowo zadania, które zosta­ły im powierzone. Pierwszym z tych narodów byli Żydzi, dru­gim Francuzi, a trzecim Polacy, tzn. Słowdianie (w swoim Wiel­kim Periodzie Towiański uży­wał sformułowań „Izrael Żyd”, „Izrael Francuz” i „Izrael Sło­wianin”), którzy mieli odgry­wać wiodącą rolę w owym „trzecim piętrze Kościoła”, naprawiając nieustannie poprzednie dwa piętra. Żydom jako „starszym braciom”, „duchowo najstarszym wie­kiem”, których zadaniem było „prowadzenie młodszych braci na Bożej drodze”, poświęcał wszakże Towiański coraz wię­cej uwagi: starał się nawracać ich na chrześcijaństwo i, oczy­wiście, również na towianizm. Pierwszym Żydem, którego udało mu się pozyskać, był Gerson Ram, syn żydowskiego kupca z Litwy, który potem działał misyjnie wśród innych Żydów; Rama posyłał też Towiański jako swego wysłan­nika do Rothschilda, ale i do Grzegorza XVI. Jeśli jednak przyjrzymy się bliżej termino­logii Towiańskiego, jego sło­wom o „braterstwie Izraela z młodszymi braćmi”, „człowie­ku późniejszym”, „nowych narodach”, a także innym podobnym wypowiedziom, oka­że się, że terminu „starsi bra­cia” nie odnosił Towiański do religii judaistycznej, a raczej do narodu żydowskiego, zatem do narodu, który naprawdę jest starszy niż Francuzi, Polacy czy inne narody chrześcijań­skie. Towiańskiego pojmowa­nie Żydów jako „starszych bra­ci” Francuzów czy Polaków nie powinno zatem być, jak się wydaje, wrogie dla katolickie­go chrześcijanina; wszelako absolutnie wrogie pozostaje znamiennie bulwersujące poj­mowanie tego zwrotu, z któ­rym spotykamy się w obecnych czasach, począwszy od 13 kwietnia 1986 r.

Zapoznanie się z dziełem Andrzeja Towiańskiego daje nam zatem możliwość stwier­dzić, z jak mętnego źródła zaczerpnął Jan Paweł II swoją sentencję, wypowiedzianą po raz pierwszy w obecności naczelnego rabina Rzymu i potem kilkakrotnie powtórzo­ną. Pozostańmy jednak jeszcze przez chwilę przy tej papieskiej wizycie w synagodze rzymskiej i spróbujmy odgadnąć sens całej tej akcji, rzeczywiście sta­rannie zorganizowanej i od tej pory wielokrotnie przypomina­nej i medialnie opiewanej. Chy­ba nie pomylimy się, wyrażając domniemanie, że przynajmniej jednym z celów, do których dążyli organizatorzy tej papieskiej drogi do Canossy, była próba stłumienia wspomnień katolików o innym papieżu i o innym naczelnym rabinie Rzymu. Było to ponad 40 lat przed niefortunnym wydarze­niem z kwietnia 1986 r. ­w październiku 1944 r., w świę­to Jom Kippur, kiedy naczelne­mu rabinowi Rzymu, Izraelowi Zollemu, również w synagodze rzymskiej objawił się Jezus Chrystus; rabin Zolli przyjął chrzest 13 lutego 1945 r., przy czym jako wyraz wdzięczności za to, co papież Pius XII zdzia­łał dla ludności żydowskiej w latach II wojny światowej, przyjął chrzestne imię Euge­niusz, a więc chrzestne imię Piusa XII8. Rabina Zollego już od wielu lat wiązała z Piusem XII przyjaźń, która po chrzcie rabina zyskała jeszcze na sile; obu ich od tej pory łączył już nie tylko subtelny zmysł sztu­ki, podziw dla poezji Rilkego czy Wagnerowskiego Parsifala, ale w pierwszym rzędzie wspól­na wiara. Nawrócenie rabina spotkało się oczywiście z ogromną niechęcią czoło­wych przedstawicieli judaizmu włoskiego i światowego. Zapewne jednym z powodów ogólnoświatowej kampanii roz­pętanej o wiele później prze­ciwko osobie Piusa XII był wpływ papieża na konwersję Zollego.

Papieska wizyta w synago­dze rzymskiej, do której doszło 13 kwietnia 1986 r., oznaczała niewątpliwie tryumf rabina Toaffa, któremu udało się tak upokorzyć znienawidzone papiestwo, jak nie zdołał tego uczynić żaden z jego poprzed­ników; to symptomatyczne, że wygłoszone wówczas słowa o „starszych braciach” rabin Toaff tryumfalnie wykorzystał w tytule swej autobiografii9. Historia jednak po latach dopisala do jego tryumfu ironiczne post scriptum. Mianowicie syn tegoż rabina, Ariel Toaff, profe­sor historii średniowiecza i renesansu na uniwersytecie Bar Ilan w Tel Awiwie, w lutym 2007 r. wydal swoją książkę Pasque di sangue. Ebrei d’Eu­ropa e omicidi rituali (`Krwawa Pascha. Europejscy Żydzi i rytualne mordy’)’10, w której udokumentował na podstawie studiów nad źródłami — pocho­dzącymi zwłaszcza z rejonu północno-wschodnich Włoch ­że w średniowieczu rzeczywi­ście istniała na tym terytorium sekta żydów aszkenazyjskich, która dopuszczała się mordów rytualnych. Po gwałtownej kampanii medialnej, w którą włączył się także jego ojciec, ostatecznie zmuszono Ariela Toaffa, by wycofał swoją książ­kę z obiegu i po roku opubliko­wał nowe jej wydanie, w któ­rym przezornie osłabił swe pierwotne tezy; nie zamierza­my już wszakże zajmować się tu całą sprawą, stanowiącą tyl­ko kolejny rozdział w dziejach ograniczania swobody badań historycznych w Europie na początku XXI wieku. Niemniej pozostaje faktem, że podczas gdy posoborowi hierarchowie kościelni, bardziej posłuszni światu niż Bogu, lękliwie zabraniali w swych diecezjach kultu dziecięcych męczenni­ków, ofiar mordów rytualnych, na czele z najbardziej znanym z nich, św. Szymonem z Try­dentu — żydowski historyk, syn naczelnego rabina Rzymu, bez wahania wystąpił w obro­nie tych, których wyrzekli się ich współwyznawcy. W taki sposób współczesna historia stosunków Kościoła katolickie­go i rzymskiej gminy żydow­skiej zakreśliła doprawdy inte­resujący łuk — od Eugeniusza Zollego, przez Eliasza Toaffa, do Ariela Toaffa.

Paweł Zahradnik

Dr Paweł Zahradnik stale współpra­cuje z czeskim pismem tradycyjnych katolików „Te Deum”. Z języka czeskie­go przełożyła Krystyna Grań.

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    060064