Rio de Janeiro czyli jak zostać bohaterem
Posted on 08.08.2013 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Ona zmiażdży głowę węża, Porządkowanie pojęć
Papież Franciszek podczas Światowych Dni Młodzieży ogłosił, że młodzi ludzie zebrani na plaży Copacabana w Rio de Janeiro są „prawdziwymi bohaterami”. Że przybycie na tę plażę – akurat w czasie slabej pogody, deszczu i chłodu – jest „świadectwem wiary wobec świata” oraz, że wiara ta „jest mocniejsza od chłodu i deszczu”.
Słowa te budzą zastanowienie.
Żeby zasłużyć dziś na miłość papieża i na pochlebstwa wielu medialnych sław nie trzeba wiele wysiłku. Właściwie nie trzeba żadnego wysiłku.
Wystarczy być młodym i przyjechać do Rio de Janeiro.
Czasem – nie należy rzecz jasna uogólniać – wystarczy mieć nieco szczęścia, znajomości wśród księży. Zdobyć fundusz na bilet do Rio i zostać dopisanym do listy.
Zostaje się wówczas bohaterem.
Od czasu Soboru watykańskiego II jesteśmy przyzwyczajani do nadużywania przez hierarchów Kościoła wielkich słów. Gdy mowa jest o młodzieży zjawisko jest uderzające. Papieże ostatnich dziesięcioleci w zetknięciu z młodzieżą zdają się tracić umiar, gubią precyzję wypowiedzi przynależną ich urzędowi. Wypowiadają się z dużą dozą emocji. Odpowiedzią są krzyki, wycia, gwizdy, oklaski, wskakiwanie na balustrady. Młodzież pokazuje, że traktuje osobę papieża jako kogoś upragnionego – czy jednak z uwagi na jego urząd, czy może z powodu deklaracji przyjaźni z jego strony?
Z najwyższej ambony, wśród nauk ewangelicznych, pada dziś wiele słów mile łechczących jej własną próżność.
Święto młodych, czyli kult młodości
Kościół po Soborze włączył się w promowanie typowego dla współczesnego świata juwenalizmu. Zauważył to już prof. Romano Amerio pisząc w latach 80. XX wielu swoje dzieło „Iota unum”. W kwietniu 1971 roku papież Paweł VI wygłosił w Rzymie przemówienie do grupy hippisów, którzy przybyli, „by manifestować na rzecz pokoju”.
Pochwalił wówczas – jak przypomina R. Amerio – poszukiwanie przez nich „ukrytych wartości”, jak się wyraził. Należą do nich: „spontaniczność”, „wyzwolenie z pewnych formalnych konwencji” – papież nie wyjaśnił, co ma na myśli – oraz „potrzeba bycia sobą” (znów nie uściślił, co by to mogło oznaczać).
Czwartą wartością, odnotowuje prof. Amerio, jest jakoby „pęd do życia i dążenie do odczytywania potrzeb współczesności”. Jednak Papież nie ukazał młodym ludziom klucza pozwalającego im na prawidłowe odczytanie czasów, w których żyją. Nie zaznaczył, że człowiek wśród ulotności powinien poszukiwać tego, co trwałe: ostatecznego celu, który jest niezmienny.
W tym wywodzie nie było żadnych odniesień do prawd wiary.
Paweł VI – podobnie jak jego następcy – korzystał tu z autorytetu nauczycielskiego Kościoła, ale nie wypowiadał się jako Nauczyciel. Wypowiadał swoje opinie, życzenia, marzenia oraz projekcje wyobraźni.
Po Soborze watykańskim II zmieniony został styl sprawowania Urzędu Piotrowego: umożliwia on papieżom (zwłaszcza w zetknięciu z młodzieżą) uprawiać swobodną dzialalność publicystyczną.
Wyrzucenie z Kościoła łaciny stawia kropkę nad „i” – słowa i pojęcia stają się niejasne, rozciągliwe. A jeszcze do tego, jak w przypadku wywiadu Franciszka, udzielonego w samolocie z Rio de Janeiro, i jego określeń homoseksualizmu, podlegają one natychmiast dowolnym interpretacjom i tendencyjnym przeróbkom świata mediów, które zdają się nikogo nie niepokoić. Papież Franciszek jest dla nich idealnym bohaterem. To dla nich papież opinii.
„Spontaniczność” – tak jak i w świecie – w Kościele ery posoborowej zdobywa coraz większe uznanie.
Taniec, plaża i śpiew
Wybuch entuzjazmu podczas spotkań Głowy Kościoła z młodymi ludźmi jest jej znakiem rozpoznawczym. Spontaniczność, emocje, otwartość, to coś najbardziej w cenie podczas Światowych Dni Młodzieży w Rio. Emocje grają z emocjami. Czcigodna osoba Ojca Świętego – w sposób z pewnością nie świadomy, bo tu najtrudniej o obiektywizm, nawet gdy jest się papieżem – staje się reżyserem i aktorem spektaklu, w którym emocje odgrywają główną rolę. Wiedzie trzymilionowy tłum i sama staje się elementem wydarzenia poniekąd teatralnego, który ma wymiar także pozawerbalny.
Sposób komunikowania się z tłumem staje się przekazem, który działa w obie strony. Wpływa też na samego Ojca Świętego. Głowa Kościoła stać się może niepostrzeżenie dla samej siebie maskotką tłumu. Wystarczy, że w zetknięciu z nim poczuje się kimś wspaniałym, niezwykłym, upragnionym. Że uzna, iż niepotrzebne są żadne bariery, że hierarchiczność jest sztucznym wymysłem. Że przed Bogiem się nie klęka. Wystarczy przed Nim zatańczyć.
To się tak bardzo podoba dziennikarzom.
Ten rodzaj pułapki psychologicznej (dla obu stron) jest łatwy do zauważenia w przypadku kreowania popularności gwiazd show – biznesu. Mechanizm zdobywania popularności za pomocą skandowania imienia idola, ogłuszających ryków, fruwających części garderoby, rzucania się na ziemię w ekstazie, i innych wysoce oryginalnych (niekonwencjonalność!) oznak uwielbienia, połączony z milionowymi nakładami płyt, jest czymś na porządku dziennym. Trudno jest się obronić przed poczuciem, że jest się kimś naprawdę „wielkim”, kiedy stawiają cię na ogromnej scenie, oświetlają twoją postać i wtykają do ręki mikrofon, a ty przed sobą nasz morze ludzi. Wszyscy zachowują się identycznie: dają do zrozumienia, że szaleją na twoim punkcie.
Trudno w takiej sytuacji o pokorę. Trudno nawet o zwykły zdrowy rozsądek. Trudno o rozeznanie, że ma się do czynienia z perfekcyjnym od strony technicznej podstępem. Ze specjalnością tego osobnika, który dobrze wie, że nieujarzmiona miłość własna człowieka jest instrumentem, na którym zagrać on może bezbłędnie każdą melodię.
Jakkolwiek smutno, szokująco – dla wielu szlachetnych ludzi wierzących – i wręcz tragicznie może to zabrzmieć, pozostaje faktem, że spotkania Głowy Kościoła z tłumami młodych, od czasu ostatniego Soboru, coraz bardziej przypominają wielkie show.
Czy w ogóle możliwy jest – w sytuacji wyreżyserowanego odrealnienia, upojenia emocjami ogromnej masy ludzkiej – krytycyzm, trzeźwa ocena zjawisk, kontrola rozumu?
Gustaw Le Bon, autor książki „Psychologia tłumu” odkrył zasady rządzące zachowaniem wielkich zbiorowisk ludzkich. Emocje są siłą łatwą do wzniecenia – i trudną do okiełznania. Umysł człowieka, który stał się częścią tłumu, z największą trudnością sprawuje nad nim kontrolę. Ludzie nieświadomi działających tu mechanizmów socjotechnicznych poddają się bezwolnie reakcjom stadnym. Wrzask, krzyk – nawet u osób skądinąd kulturalnych – staje się ich sposobem wypowiedzi.
Zachowania zbiorowe odbierają wolność związaną z pracą rozumu. Odbierają godność osoby ochrzczonej. Prowadzą tam, gdzie człowiek – gdyby umożliwiono mu chłodną analizę, rozeznanie sytuacji, dystans – z pewnością nie chciałby zawędrować.
Liderzy, przywódcy wiecowi – w tym coraz większa grupa duchownych postawiona wobec wielkich zgromadzeń – sterujący emocjami i zachowaniami tłumu (dyskretnie wspomagani z zaplecza), zyskują natomiast przeświadczenie o swojej wyjątkowości. O osobistej sile, nieodpartym czarze, mądrości i inteligencji, słowem o niezwykłych możliwościach swego oddziaływania. Czują – w zetknięciu z tłumem, który ich w napięciu słucha i żywiołowo reaguje na każde słowo – że są omnipotentni, czyli wszechmocni. Oraz godni szczególnej miłości.
Łatwo subiektywne uczucie pomylić z łaską Bożą.
Jedna iluzja pociąga za sobą drugą.
To co mogłoby wzbudzić pożądaną refleksję i pytanie, czy istotnie, młodzież zgromadzona na Światowych Dniach Młodzieży zasługuje na tak wyjątkowe pochwały, to spojrzenie na zjawisko z perspektywy czasu. Jakie świadectwo chrześcijańskie daje większość młodych ludzi – nie mówimy o wszystkich, bo są wśród nich ludzie piękni, wierzący, żyjący po katolicku – gdy stają się dorośli, zakładają rodziny, podejmują pracę?
Wieloletni duszpasterz młodzieży akademickiej z bólem mówił mi ostatnio o istnej pladze rozwodów wśród swoich wychowanków, ludzi, którym oddał trzydzieści lat życia kapłańskiego. Inny kapłan, kierujący Katolickim Stowarzyszeniem Młodzieży w pewnej diecezji, odczytywał wyniki przeprowadzonej przez siebie ankiety wśród członków tej organizacji – tylko 30 proc. z nich wierzy w Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Ojciec wielodzietnej rodziny, dziadek licznej gromadki wnuków, od dziesiątków lat wspierający ze swoich skromnych dochodów KUL, z goryczą pytał, gdzie są dziś absolwenci tej najstarszej uczelni katolickiej w Polsce? Gdzie – w polskich szkołach, środowiskach akademickich, w urzędach, sądach, sejmikach i parlamentach kolejnych kadencji – widoczna jest katolicka inteligencja? Ludzie nadający ton, kształtujący atmosferę, wyróżniający się sposobem traktowania drugiego człowieka – po katolicku. Bezkompromisowi, odważni, jednoznaczni, gdy chodzi o obronę czci Boga. Gdzie realizują ci dawni studenci KUL, uczestnicy słynnych spotkań z Janem Pawłem II, których jest przecież cała armia, swoje wielkie ideały? W jaki sposób tworzą katolicką Polskę?
Naturalnie, są wyjątki. Jest w Polsce niemała grupa ludzi, którzy po przejściu przez „karnawał wiary”, jak określa się czasem masowe spotkania z papieżem, pozostali katolikami. Dają przykład swoim życiem małżeńskim, rodzinnym, działalnością społeczną, pełnym poświecenia zaangażowaniem w obronę nienarodzonych, walką z pornografią. Ale większość, bądźmy szczerzy, zniechęcona mieszaniem spraw duchowych i materialnych, tromtadracją, przerostem formy nad treścią, efekciarstwem, postawą duchowieństwa, od którego w Kościele dzisiejszym wymaga się przede wszystkim aktywizmu, przeszła na wygodniejsze pozycje. Interesuje ją to, czego wymaga od niej świat, nie Bóg.
Wielkie dziedzictwo?
A jakie skutki spotkania z papieżem Franciszkiem w Rio de Janeiro dostrzegają sami hierarchowie Kościoła? Po kilku dniach intensywnych mityngów – oprócz Mszy św., Drogi Krzyżowej, modlitw, wykładów, przemówień papieża, także śpiewów i tańców na plaży, a wszystko w ogłuszającym huku muzyki, rozrywającym aparat słuchowy – metropolita Rio de Janeiro, ks. abp Orani Joᾶo Tempesta oświadczył:
„Światowe Dni Młodzieży w Rio zostawiają nam wielkie dziedzictwo. Miastu np. zostanie sieć pomocy dla narkomanów dzięki otwarciu ośrodka mającego pomagać uzależnionym w
uwolnieniu się od nałogu”. Hierarcha widzi też inne korzyści dla swojej diecezji: „zrównoważony rozwój” (nie precyzując co oznacza to sformułowanie) oraz „wpływ młodzieży na przyszłość”. („Nasz Dziennik”, 29 lipca 2013)
Jednak największy przejaw owego dziedzictwa, jego zdaniem, „to ci wszyscy młodzi, którzy przybyli tutaj i otworzyli się na innych młodych, aby podzielić się doświadczeniem życia i wiary w Jezusa Chrystusa”. („Doświadczenie wiary” – zamiast wymagania od siebie – to typowy chwyt językowy charakterystyczny dla posoborowej nowomowy).
Arcybiskup Tempesta uważa, że są to „liderzy, którzy pracują w swoich krajach na rzecz świata lepszego, bardziej sprawiedliwego, bardziej ludzkiego”. I dodaje, że „młode pokolenie chce być wysłuchane” oraz, że „chcą oni budować nowy świat w sposób pokojowy”.
Otwieranie się na siebie nawzajem – cokolwiek miałby to oznaczać – stało się hasłem przewodnim święta młodych w Rio.
Dla Polaków, którzy pamiętają najlepszy z systemów, raj panujący w socjalistycznych ojczyznach, nie brzmi to szczególnie zachęcająco. Wtedy też nakłaniano do „walki o pokój” i przekonywano, że jest on największym dobrem ludzkości.
Nie powoływano się tylko na „wartości chrześcijańskie”, lecz „socjalistyczne”.
Wielka góra urodziła mysz.
Młodzież jest oknem, przez które przychodzi przyszłość?
Uderzające jak szybko przenikają do przemówień papieskich górnolotne, a często całkowicie niejasne określenia, wylansowane przez domorosłych poetów, a także przez media, relacjonujące ze szczególnym upodobaniem, wręcz w euforycznym stylu, tego rodzaju masowe spotkania,.
Oto w przemówieniu Ojca Świętego ze Święta Powitania w Rio de Janeiro można znaleźć stwierdzenia, które trudno jest połączyć z tym, co znajdujemy w Ewangelii:
„Chrystus zapewnia im [młodym ludziom – EPP] przestrzeń, wiedząc, że nie ma mocniejszej siły niż ta, która wyzwala się z serc młodych, gdy są zawładnięci przez doświadczenie przyjaźni z Nim”.
„Chrystus ufa młodzieży i powierza jej przyszłość swojej misji: >Idźcie i nauczajcie<, wychodźcie poza granice tego, co po ludzku niemożliwe, i twórzcie świat braterski”.
„Młodzież jest oknem, przez które przychodzi na świat przyszłość, a więc stawia przed nami wielkie wyzwania”.
„Nasze pokolenie stanie na wysokości obietnicy, która jest w każdym młodym człowieku, gdy będzie umiało zapewnić mu przestrzeń, zatroszczyć się o warunki materialne i duchowe dla pełnego rozwoju; dać mu mocne fundamenty, na których będzie mógł budować życie; zagwarantować mu bezpieczeństwo i oświatę, aby stawał się tym, kim może być, (…)przekazać mu dziedzictwo świata na miarę ludzkiego życia…”
Niestety, trudno traktować tego rodzaju stwierdzenia inaczej, jak publicystykę polityczną. Doświadczenie przyjaźni z Bogiem, to jedno z głównych zaklęć protestanckich sekt charyzmatycznych. Sprzeczności z tradycyjną, niezmienną nauką Kościoła są aż nazbyt uderzające. Od religii objawionej przez Boga przychodzimy do religii człowieka.
„Obecnie młodym ludziom ukazuje się nierealną wizję życia jako pasma radości, gdyż mylona jest radość nadziei, która krzepi człowieka podczas jego ziemskiej wędrówki (in via), z pełnią radości, jaka czeka wędrowca na końcu drogi (in termino) – zauważa Romano Amerio w „Iota unum” – Nie jest dziś w dobrym tonie, aby mówić o trudach egzystencji człowieka, który musi się zmagać z wieloma przeciwnościami na tym – jak często wspominano w dawnym kazaniach łez padole. Ponieważ w tym pomieszaniu pojęć szczęście przedstawiane jest jako normalny stan człowieka – jako coś, co się człowiekowi należy – ideałem staje się przygotowanie młodym ludziom drogi >wolnej od wszelkich przeszkód i barier < (Dante, Czyściec, XXXIII). Każda przeszkoda czy bariera, jaką trzeba pokonać, zaczyna być traktowana przez młodych ludzi nie jako okazja do podjęcia wysiłku i zmierzenia się z duchowym wyzwaniem, lecz jako niesprawiedliwość”.
„Dorośli przestali występować z pozycji autorytetu, chcąc przypodobać się młodym, bądź z obawy, że w przeciwnym razie nie zasłużą sobie na miłość dzieci”. („Iota unum”)
Nie wińmy jednego tylko papieża. To wszystko jest sprytnie pomyślane. Powszechny kult młodości, rozniecany przez współczesną kulturę, napędzany przez show-biznes, lansowany przez medialnych mentorów od mieszania ludziom w głowach, wywiera przemożny wpływ. Istnieje sztucznie podsycany lęk starców, by nie zostali odrzuceni przez młodszych od siebie, którzy – jak podpowiada świat – reprezentują przyszłość i kojarzą się z żywotnością. Różni zasłużeni ludzie nie pierwszej młodości, poddani tego rodzaju presji czują się źle, niepewnie wobec młodych. Czują się mało dowcipni, brzydcy, zbyt powoli myślący, pozbawieni wdzięku. Wolą na wszelki wypadek kadzić młodzieży niż mówić jej prawdę, przykrą niekiedy.
Lęk przed odrzuceniem to potężna siła. Być może festiwal pochlebstw wobec młodych ludzi zebranych na plaży w Rio miał właśnie przyczynę w lęku przed odtrąceniem, gdy będzie się bardziej poważnym, gdy nie będzie się wznosiło efektownych haseł wśród kanonady okrzyków. Gdy będzie się mówiło o Bogu, a nie o uczuciach i nastrojach. Gdy będzie się przypominało o grzechu, karze i słabości natury ludzkiej. Ów brazylijski festyn przypominał jednak rozdawanie czeków bez pokrycia. Traktowanie młodzieży jakby była bóstwem, rozdawanie z estrad gwiazdorskich uśmiechów i sztuczne pompowanie do głów„radości”, wywarło wrażenie przeciwne do zamierzonego. Przygnębiające. Zamiast napełnić umysły młodych ludzi nadzieją chrześcijańską upewniło ją, że liczy się tylko chwila dzisiejsza. O ile, rzecz jasna, jest przeżyta radośnie. Że nie trzeba wymagać od siebie specjalnie wiele, gdy jest się młodym. Właściwie, wystarczy być młodym. Papież kocha młodych! Pan Bóg też naturalnie kocha młodych!
To karykatura chrześcijaństwa. To festiwal umizgów i podlizywania się ludziom uprzywilejowanym ze względu na wiek..
Młodzież świata przybywająca na spotkania z Ojcem Świętym jest traktowana tak jak w dawnym systemie Europy sowieckiej klasa robotnicza: awangarda ludowych ojczyzn. Musiała być awangardą, bo pracowała w ogromnych hutach, na wielkich budowach i w kopalniach. Dziś uroczyste hołdy składane są młodzieży; należą jej się z samego faktu, że nie przekroczyła trzydziestki. I gromadzi się w dużej liczbie na wielkich placach, stadionach i plażach świata.
Masowość jest słabym odpowiednikiem prawdy.
Magia wielkich liczb i obraz wielkich tłumów usypia umysły i zastępuje twardą rzeczywistość jej wyidealizowanym wyobrażeniem.
„Święto młodości”, „młode serce Kościoła” itp. określenia Franciszka sytuują tego rodzaju wydarzenia – zgodnie z intencjami lub wbrew
intencjom organizatorów, trudno to w tym miejscu rozstrzygać – blisko pogańskich kultów ciała, witalności, tężyzny fizycznej, biologicznej siły i płodności.
Można się poważnie obawiać, że autorytet Głowy Kościoła, Głowy Mistycznego Ciała Chrystusa jest w tym wypadku wykorzystywany i nadużywany.
Co na przykład znaczy stwierdzenie papieża Franciszka, że „Chrystus Odkupiciel ze szczytu góry Corcovado przyjmuje nas w tym pięknym mieście Rio”?
Tego rodzaju poezja nie nakarmi głodnych duchowo, nie zastąpi treści trafiających do rozumu.
Papież deklaruje, że pragnie młodzież umocnić w wierze, ale jednocześnie składa hołdy współczesnym bożkom – państwu neutralnemu światopoglądowo, równości wszystkich religii, dążeniu do światowego pokoju jako głównemu celowi ludzkości.
Oraz bożkowi głównemu – braterstwu.
Warszawa – żertwa ofiarna
To samo, co dzieje się z duszami, jakie Bóg powołuje do wysokiej doskonałości, może się też dziać z narodami mającymi – z Jego woli i łaski – odegrać jakąś szczególną rolę przy końcu dziejów. „[Bóg] najpierw oznajmia im Swoje względem nich zamiary, obdarza je łaskami, a kiedy sądzą, że będzie je obdarzał jak najhojniej, oddala się od nich, usuwa powoli Swoje dary i wtrąca je z jednej przepaści w drugą”, pisze XVIII –wieczny znawca życia duchowego o. Nicolas Grou TJ. „Kiedy zaś doprowadzi je do zupełnego zaparcia, do zupełnego wyrzeczenia się siebie, wtedy je wskrzesza, a dając im nowe życie, daje im pewność i przedsmak błogosławionej nieśmiertelności”.
Czy coś podobnego nie zdarzyło się z Polską? Potop szwedzki, zabory, najazd bolszewicki, napaść Niemców i Rosjan we wrześniu 1939 roku zaplanowana w tajemnicy. Zabijanie Polaków za to, że są Polakami i katolikami, i zachowują się jak katolicy – za pomoc okazywaną Żydom. Powstanie Warszawskie, zagłada Warszawy. A potem wieloletnie, ignorowane przez Zachód męczeństwo tych wszystkich Polaków, setek tysięcy, którzy stawiali opór komunizmowi. Samotna walka Żołnierzy Wyklętych, tych, których zdradzono o świcie i dziś nie mają nawet swych mogił, na których stoi krzyż. Bezlitosne ideologiczne prześladowania Kościoła.
Tak wyglądała nasza „nagroda”. Nagroda za opór stawiany podczas pięciu lat okupacji niemieckim agresorom inspirowanym przez satanistyczną ideologię. Nagroda udzielona nam przy cichym aplauzie całego wielkiego świata, z jego przywódcami, którzy sądzili, że są chrześcijanami. Przez długie lata uważaliśmy ich za wolny świat, łudząc się co do jego antykomunizmu.
„Ten stan”, pisze o. N. Grou „jest zbiorem wszelkiego rodzaju krzyży, upokorzeń, potwarzy, prześladowań, trwa niekiedy piętnaście do dwudziestu lat, a czasem i dłużej – stosownie do zamiarów Bożych oraz wierności i hojności dusz, które Bóg doświadcza”.
Skąd czerpać siły, by przez to męczeństwo przejść? O. N. Grou pisze, że sił dodaje duch wiary, ufność w Bogu tych, którzy Mu się zupełnie oddali, nigdy swej ofiary nie cofnęli i nigdy „nie usuwają się spod Jego kierunku”, choćby to najwięcej kosztowało. Choćby się miało zginąć, nie można Bogu odmówić tego, co Mu się należy.
Gdy papież Franciszek nazywa, na parę dosłownie dni przed sześćdziesiątą dziewiątą rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego, młodych ludzi zgromadzonych, wraz ze swoimi gitarami, piłkami i balonikami, na plaży w Rio de Janeiro, „prawdziwymi bohaterami”, chciałoby się zapytać, kiedy ostatnio któryś z papieży odniósł się do tego historycznego wydarzenia, którego uczestnicy – w ogromnej liczbie ludzie bardzo młodzi – oddawali masowo życie za Boga i Ojczyznę? Za wiarę i wolność – nie tylko swojego narodu. Nie targowali się o cenę. Wiedzieli, że idą na śmierć. Co dziesiąty uczestnik Powstania Warszawskiego przystępował do niego nie mając broni. Było tych ludzi 40 tysięcy.
Papieżem, który poświęcił Powstaniu piękną wypowiedź, wkrótce po jego klęsce militarnej, był Pius XII. 15.XI.1944 r. powiedział:
„Warszawa! Miasto opromienione aureolą wytwornej kultury, której pociągającemu czarowi ulegali nawet cudzoziemcy. Warszawa, przemieniona dla swych własnych synów w ognistą kaźń, której palące więzy odczuli nie tylko ci, co walczyli, ale gdzie także niewiasty i nieletnie dzieci, odosobnione i odcięte od świata przeżyły niewysłowione męczarnie fizyczne i moralne.Kaźń ognista? Nie! Powiedzmy raczej tygiel, w którym oczyszcza się i uszlachetnia złoto najwyższej próby. I jakkolwiek głęboko odczuwamy litość na widok tego ogromu cierpienia, to jeszcze głębsze ogarnia nas uczucie podziwu, które każe nisko pochylić czoło przed męstwem bojowników i ofiar. Te ofiary i ci bojownicy wykazali światu do jakich wyżyn wznieść się potrafi bohaterstwo, zrodzone i podtrzymywane przez owo tak szlachetne poczucie honoru człowieka i przez silne przekonanie wiary chrześcijańskiej”.
Także Benedykt XVI, Niemiec, w lipcu 2012 wspomniał o Powstaniu: „Zawierzając wszystko Bogu, jak powstańcy warszawscy, trwając w jedności z Chrystusem, nie zbłądzicie w codziennych wyborach wartości, nawet gdy świat będzie was kusił mirażami szczęścia i rozrywki”.*)
Z powodu wiary, powagi, zdecydowania, bohaterstwa, hojności Powstańców – a to wszystko składa się na pojęcie ofiary z samego siebie – Rosjanie, którzy mieli opanować całą zachodnią Europę, musieli się podzielić z Amerykanami swym militarnym zwycięstwem nad armią Hitlera – najbardziej prestiżowym w ich historii. Zwycięstwem, które miało się stać symbolem siły Związku Radzieckiego. Niestety, wielka feta nie udała się. Niemcy zostały przepołowione. Utworzono dwie strefy okupacyjne: amerykańską i sowiecką. To dzięki Powstańcom, młodym bohaterom Warszawy, niemieckie kobiety z Bawarii i Nadrenii, uniknęły losu swoich rodaczek ze wschodnich landów, które sowieccy żołdacy traktowali jak zwierzęta, a kościoły niemieckie nie zostały zamienione na kina i baseny. Niemieckie landy zachodnie zawdzięczają swoją wolność po 1945 roku Warszawie, płonącej jak żertwa ofiarna w sierpniu i wrześniu, dopalającej się w październiku 1944 roku. Powstańcy warszawscy „przytrzymali” Armię Czerwoną, która czekała cierpliwie za Wisłą – o, jak wielka była cierpliwość stalinowskich dowódców! – aż Warszawa się wykrwawi. Walcząc w nierównym boju na ulicznych barykadach z nowocześnie wyposażoną armią niemiecką, nie mając czołgów ani samolotów, opóźnili o całe dwa miesiące zwycięski marsz wojsk sowieckich w kierunku Zachodu, który w planach Stalina miał być jego łupem wojennym.
Po raz kolejny, tak jak w sierpniu 1920 roku, pochód bolszewizmu przez Europę został zatrzymany. Zatrzymany na Warszawie. Zatrzymany na powstańczych barykadach, na których walczyły polskie dzieci z butelkami z benzyną w ręku – przeciw czołgom z czarną swastyką. Zatrzymany na grobach powstańczych.
Rzadko wspomina się dziś, że w roku 1944 prace nad bombą atomową w Niemczech były bardzo zaawansowane. Warszawa walcząca samotnie z okupantem przez dwa miesiące umożliwiła przejęcie tych laboratoriów przez Amerykanów. Gdyby przejęli je Sowieci – a zrobiliby to, gdyby nie było Powstania Warszawskiego! – los Europy i Ameryki mógłby nie różnić się od losu Hiroszimy. Technologia produkcji bomby jądrowo – wodorowej została później wykradziona Stanom przez żydowskie małżeństwo Rosenbergów i zaoferowana Rosji.
Dopiero wtedy perspektywa wybuchu III wojny światowej stała się czymś realnym i rozpoczął się „wyścig zbrojeń”.
Nikt na świecie o tym nie pamięta. Środowiska żydowskie robią wszystko, by sierpniowy zryw Polski zorganizowanej w sprawnie działające Polskie Państwo Podziemne, ze swoją armią, sądami, szkolnictwem, prasą – jedyne państwo podziemne w świecie, jedyne wolne państwo w Europie podczas niemieckiej okupacji – w świadomości narodów świata istniało zaledwie jako „drugie powstanie warszawskie”. Pierwszym, czyli zasadniczym powstaniem warszawskim ma być w tej historycznej hagadzie jedynie powstanie w getcie warszawskim, w którym brało udział czterystu bojowników żydowskich. Tak właśnie, poprzez językowe naśladownictwo, nieprecyzyjne określenia, nieuprawnione uogólnienia, wreszcie najzwyczajniejszą kradzież nazw własnych, z historii robi się narrację (czyli haggadę).
Prof. Witold Kieżun, żołnierz AK, uczestnik Powstania Warszawskiego, którego zaproszono z prelekcją o Powstaniu do Stanach Zjednoczonych, został zapytany przez słuchaczy, czy jest Żydem, bo Powstanie Warszawskie to dla nich powstanie w getcie żydowskim w kwietniu 1943 roku.
Papieżem, który rozumiał głęboko duchowe znaczenie historii Polski był Pius XI. Wiedział, jaki sens miała Bitwa Warszawska 1920 roku, był świadom wartości ofiary ks. Ignacego Skorupki i młodych ochotników, obrońców stolicy Polski, a wraz z nią i całej Europy przed bolszewicką nawałą. Wcześniej nuncjusz apostolski w Polsce, Achilles Ratti widział na własne oczy Warszawę w tych sierpniowych dniach 97 lat temu. Poznał dobrze Polaków. Znał informacje o mordach, gwałtach i rabunkach, o podpaleniach kościołów, zbiorów sztuki, bibliotek na ziemiach polskich, po których przeszła Armia Czerwona. O zagładzie zgotowanej przez Rosję bolszewicką wszystkim i wszystkiemu, co w jakikolwiek sposób mogło kojarzyć się z mentalnością, kulturą, cywilizacją katolicką, a więc, co było prawdziwie polskie. Polacy w 1920 roku, tak jak i w 1944 roku – i tak jak w czasie Powstania Styczniowego – umierali za kościoły i ziemię, za wiarę i wolność.
Bez tego nie może być Polski. Bez Polski nie może być Europy.
Czym zaś będzie Europa bez wiary w Chrystusa? Bez Kościoła, który nie został zamieniony w wielką taneczną estradę?
Który z ostatnich papieży naprawdę to rozumie?
Dagome iudex
Achilles Ratti jako papież Pius XI kazał ozdobić ściany papieskiej kaplicy w Castel Gandolfo freskami przedstawiającymi Cud nad Wisłą i Obronę Jasnej Góry w czasie Potopu szwedzkiego. Pius XI był świadom, że Polacy uratowali Europę przed morzem krwi. W 1920 roku wspierał Warszawę szykującą się do walki modlitwą. Był na miejscu Bitwy Warszawskiej na dwa dni przed jej rozpoczęciem. Nie uciekł z Warszawy wraz ze wszystkimi dyplomatami ewakuującymi się w pośpiechu przed nadciągającym frontem.
Malarzem, który na prośbę Ojca Świętego wykonał malowidła był Polak ze Lwowa, dziś zupełnie zapomniany, Jan Henryk Rosen. Drugi w historii – po Michale Aniele – artysta, który freskami ozdabiał papieską kaplicę, znany Achillesowi Rattiemu jako wyjątkowa osobowość, malarz, który potrafił – po epoce impresjonizmu, w dobie szalejącej w sztukach plastycznych awangardy – ukazywać rzeczywistość duchową, powracał do wartości intelektualnych, które pielęgnowali artyści Średniowiecza.**)
Powstanie obydwu monumentalnych fresków w papieskiej kaplicy poprzedzone było wielogodzinnymi dyskusjami z Ojcem Świętym, który osobiście zajmował się nadzorowaniem pracy artysty. Omawiany był każdy szczegół.
Paweł VI nie mógł na te freski patrzeć. Kazał obrazy zasłonić.
Warszawa była w planach Niemców przeznaczona do zagłady na długo przed Powstaniem.
„…już w 1942 roku istniał plan, że po wojnie na miejscu stolicy powstanie >Die neue deutsche Stadt Warschau< z 200 tys. mieszkańców”, pisze prof. Witold Kieżun. ”Na wieść o wybuchu Powstania Hitler wydał rozkaz – jedyny taki przypadek w historii – wymordowania wszystkich mieszkańców i całkowitego zniszczenia miasta. Po kapitulacji, gdy oddziały Armii Krajowej poddały się w myśl konwencji genewskiej, Niemcy burzyli dom po domu, obracając stolicę w perzynę. Kto więc dziś mówi, że gdyby nie Powstanie, Warszawa by ocalała, nie ma pojęcia o historii. Gdyby nawet Powstanie nie wybuchło, Warszawa byłaby zniszczona, bo Warszawa jest bohaterskim miastem” („Nasz Dziennik”, 1 sierpnia 2013).
Nikt z Powstańców warszawskich nie miał wątpliwości, jaki był sens Powstania. Do walki szło się jak na bal, nie dlatego, że Polacy mają naturę romantycznych szaleńców, że wolą walczyć i umierać w chwale niż cierpliwie coś budować. To propagandowe cliché, do znudzenia propagowane było przez mędrców w rodzaju p. Baumana i pisarzy wysługujących się komunistom za hojne uposażenia, za domy pracy twórczej i mieszkania w Alei Róż. Tzw. „kontrowersje” wokół wybuchu Powstania, pretensje o „szafowanie krwią Polaków” przez przywódców politycznych, były wzniecaną przez komunistów w latach późniejszych grą propagandową, obliczoną na zniechęcenie do przeszłości narodu. Były nieudolną kampanią ideologiczną, której celem było zaszczepienie w nas mentalności pragmatycznej, handlowej, geszefciarskiej. Próbowano nas urobić tak, byśmy przestali być dumni z własnej przeszłości. Byśmy cenili bardziej materialne zabezpieczenie niż honor i dumę, że jesteśmy Polakami. A wśród Powstańców 1944 roku nie było nikogo, kto idąc do walki odczuwałby smutek, wewnętrzny sprzeciw czy bunt.
„Pierwszy milion trzeba ukraść”, to żałosne hasełko podpowiadane z iście szatańskim uśmiechem Polakom w latach 90. XX wieku, którzy
marzyli, by po komunistycznej szaraszce, wreszcie mocno stanąć na nogach prowadząc własne przedsiębiorstwo, wyraża aspiracje środowisk, które obwoławszy siebie same antysocjalistyczną prawicą, usiłowały narzucić nam wschodnią mentalność. Z narodu bohaterów zrobić naród ludzi karłowatych, krętaczy, złodziei, dorobkiewiczów, zazdrośników. Wszyscy, którzy poszli za tą podpowiedzią, przesyconą oddechem Wschodu, przegrali. Są politycznymi bankrutami. W Polsce nie wygrywa się namawiając do złodziejstwa i do nikczemności.
Ale historia Polski – prawdziwa historia, nie ta spreparowana przez osobników w rodzaju twórców serialu „Matki i ojcowie”, historyków w typie p. Grossa, obrzuconych nagrodami literatów z gatunku p. Kosińskiego – nie ma na świecie obrońców.
Nawet Kościół dzisiejszy (wyjątkiem są szlachetni polscy duchowni, którzy nie utracili w modernizmie wiary) – w tak ogromnej mierze opanowany przez sektę modernistów, która nie chce go opuścić – nie rozumie, czym jest Polska. Traktuje ją płytko. Nie rozeznaje jej duchowego wymiaru. I dlatego nie ujmuje się za nią, gdy politycy i międzynarodowy świat medialny rozgłasza bezczelnie o „polskich obozach koncentracyjnych”, o „polskim antysemityzmie”, czy o „nieodpowiedzialności” przywódców powstańczej armii „szafujących polską krwią”. Ten nowy zmieniony Kościół nie rozumie już, czym jest takie kłamstwo. Jakie są jego konsekwencje. Jak głęboko znieważa sam Kościół.
Ale ostatnie słowo nie należy do kłamstwa.
Ostatnie słowo wypowiada Bóg.
Państwo, które przed tysiącem i dwudziestoma trzema laty, w 991 roku, a więc 25 lat po przyjęciu chrztu przez Mieszka I i jego poddanych, zostało przez tego władcę – w genialnym i pełnym pokory wobec chrześcijańskiej Prawdy posunięciu – ofiarowane jako lenno papieżowi. Mieszko I był chrześcijaninem z wyboru duchowego, nie politycznego. Nie chciał przyjąć zwierzchnictwa cesarza niemieckiego Ottona, brutalnego hegemona w bizantyńskim stylu, który marzył o pełni władzy nad ówczesnym światem i posuwał się do napaści na Rzym. Próbował go podporządkować sobie do spółki z cesarzem Carogrodu. Zmusił papieża do koronowania go jako cesarza rzymskiego. Nasz pierwszy historyczny władca wiedział, że jedyna władza, której może się podporządkować polski lud, rycerstwo i on sam – wszyscy, którzy przyjęli chrzest – to władza duchowa. Kościół katolicki, jego Zwierzchnik, czyli Ojciec Święty. Święty – z powodu świętości urzędu ustanowionego przez Chrystusa, nie z powodu zalet osobistych, osobistego uroku, elokwencji, „otwartości na świat”… Oto tajemnica narodzin katolickiej Polski, przedmurza chrześcijaństwa. Mówi o tym historyczny dokument „Dagome iudex”.
Dago czyli Dagobert to imię chrzestne Mieszka I. Polska jest lennem papieża, oddana pod jego opiekę. Jest poddana Chrystusowi.
Dokonane to zostało w majestacie prawa.
Krew polskich świętych męczenników, przelana za Chrystusa wciąż woła. Wola także krew bohaterów przelana za lenno papieża w sierpniu 1920 i 1944 roku.
Odpowiedzią może być tylko wierność Tej, która ze względu na miłość do Syna jest Pogromczynią wszelkich herezji - z tą najgorszą, ściekiem wszystkich herezji: modernizmem.
Niewiasta ta jest naszą Królową.
Krew ta woła także do tych, którzy nie rozeznają już – zwiedzeni przez upojony złudzeniem wiecznej młodości i wiecznej popularności świat – czym jest prawdziwe bohaterstwo.