Rewolucja po której Marks będzie ze „skrajnej prawicy”
Moja ukochana Żona kupiła mi ostatnio ciekawą książeczkę, napisaną przez dr Magdalenę Hoły-Łuczaj, Radykalny nonantropocentryzm. Martin Heidegger i ekologia głęboka (Warszawa-Rzeszów 2018), a to z tej racji, że akurat coś tam sobie skrobałem do naszej nowej wspólnej książki na temat wpływu Martina Heideggera na współczesną postmodernistyczną myśl polityczną.
Pracę tę zacząłem czytać przede wszystkim z powodu omówienia poglądów niemieckiego filozofa i jego wpływu na współczesną myśl ekologiczną, głównie z racji jego zachwytu nad wsią, lasem, górami, co łączył ze skrajną antypatią do miast i industrializacji.
Szybko zorientowałem się, że Heidegger jak Heidegger. Pani dr Hoły-Łuczaj nie napisała niczego, czego bym o nim nie wiedział. Był on w końcu czołowym filozofem narodowego socjalizmu, który przystał do hitleryzmu z powodu jego wiejskich haseł, czyli z powodu bliskiego mu volkizmu. W książce najciekawszy jest nie opis Heideggera i rekonstrukcja jego myśli, lecz zajmujących pierwszą stustronicową część pracy założeń tytułowej ekologii głębokiej.
Te pierwsze sto stron książki opisuje ideologię ekologii głębokiej, która w Polsce jest (jeszcze) mało znana, a Czytelnicy związani z polską prawicą mogą w ogóle nie wiedzieć, że coś takiego już jest na Zachodzie i jest tylko kwestią czasu, kiedy zostanie – niczym zarazek – przywleczone do Polski.
To już nawet nie jest rewolucja kulturowa postmodernizmu, lecz jakiś post-postmodernizm, przy którym ortodoksyjny marksizm wydaje się – i wcale nie przesadzam – konserwatywny, reakcyjny i prawicowy.
Ekolodzy głębocy nie bardzo interesują się tradycyjnymi tematami ekologicznymi, czyli oczyszczaniem rzek, sadzeniem drzewek i drogami rowerowymi zamiast autostrad. Są to tematy tzw. ekologii płytkiej, której celem jest zachowanie przyrody z powodu potrzeb i zdrowia człowieka.
Z lektury książki dowiedziałem się, że jest to klasyczny „gatunkizm” i „szowinizm antropologiczny”. Już śpieszę wyjaśnić trudne terminy. Gatunkizm to termin ukuty na wzór takich pojęć jak szowinizm, seksizm i rasizm. Te tradycyjne pojęcia oznaczają, po kolei, uznawanie własnego narodu za wyższy od innych, uznawanie własnej płci za lepszą, uznawanie własnej rasy za lepszą. Gatunkizm to pogląd uznający własny gatunek za lepszy od innych gatunków zwierząt, roślin, a także bytów nieożywionych. Dlatego gatunkizm to forma – drugie pojęcie – szowinizmu antropologicznego, czyli wiary, że człowiek jest królem stworzenia i dlatego zwierzęta, rośliny i przyroda nieożywiona to istoty i byty niższe, służące człowiekowi.
Z książki Pani dr Hoły-Łuczaj dowiedziałem się, że największą zbrodnią wszechczasów jest przekonanie, że Bóg stworzył świat dla Adama i Ewy, aby jadł i wykorzystywał zwierzęta, rośliny i przyrodę. Człowiek jest jedną z części świata przyrody, która nie stoi ani wyżej, ani niżej względem innych bytów. Jest inny od innych gatunków, ale nie wolno z tego powodu bytów hierarchizować w postaci piramidy, gdzie na górze jest człowiek, poniżej zwierzęta, jeszcze niżej rośliny, a na końcu przyroda nieożywiona.
Na szczęście człowiek już podobno wyzwolił się z przekonania, że ponad nim jest jeszcze Bóg-Stwórca, wyemancypował się od tej idei. I skoro człowiek przestał się dziś uważać za istotę stworzoną przez Boga na szczycie piramidy, to winien wyciągnąć z tego poglądu konsekwencje i zanegować istnienie piramidy idącej w dół, poniżej niego.
Dlatego człowiek musi całkowicie zmienić perspektywę patrzenia na świat. Nie jest panem stworzenia. Jest tylko istotą, która potrafi myśleć abstrakcyjnie, mówić i zapisywać swoje myśli. Więc nie tyle jest panem stworzenia, co rzecznikiem prasowym całego stworzenia, który winien wyrażać idee, namiętności, skłonności i przyjemności koni i psów, fasoli i traw, kamieni i rzek. Rozum mamy po to właśnie, abyśmy mogli zrozumieć naturę rzeczywistości, a język po to, aby ją wyrazić dla samych siebie. Mimo to nie panujemy nad stworzeniem, a tylko wyrażamy jego ideę i jest to nasz jedyny przywilej, czy też raczej obowiązek.
Idee mają konsekwencje. Nowej fala rewolucji musi porzucić marksizm, gdyż to skrajna formuła szowinizmu antropologicznego i gatunkizmu. Marks chciał wyzwalać ludzi i tylko ludzi (proletariat), uznając człowieka za koronę stworzenia, co wskazuje na głębokie zainfekowanie wizją, że Bóg stworzył świat dla człowieka. Był też fanem rewolucji przemysłowej i ujarzmienia natury przez ludzi. To antropologiczny konserwatysta.
Popularny wegetarianizm i weganizm także okazują się reakcyjne w nowej perspektywie. Ludzie ci nie jedzą mięsa i produktów zwierzęcych, aby nie krzywdzić zwierząt. Czyli uznają, że zwierząt krzywdzić nie można, lecz rośliny można żreć ile wlezie! Czyli uznają hierarchię bytów i skoro uważają, że zwierzęta stoją ponad roślinami, to – logicznie – przyjmują, że na szczycie bytów jest… człowiek.
„Człowiek jest tym, co zniszczone być musi” pisał Friedrich Nietzsche. Hasło to podjęli ekolodzy głębocy, domagając się radykalnego ograniczenia liczebności ludzi na planecie, ponieważ człowiek jest destruktorem przyrody! Nowa fala rewolucji musi dziś wybrać między ludźmi albo przyrodą. Tertium non datur! Człowiek okazał się antychrystem wobec przyrody i wypleniony być musi.
Skąd my to znamy? Czyż nie łączy się to z wszystkimi Gretami Thunberg i ich ideą walki z ludźmi w obronie klimatu? Z ideą radykalnej depopulacji Ziemi, zmniejszeniem liczby jej mieszkańców do 300 milionów, co popiera Bill Gates? Dlatego nie śmiałbym się z ekologów głębokich i ich szalonych idei. To idea o której sądzę, że szybko zawita w Polsce, wspomagana przez pieniądze zachodnich fundacji i finansowanych przez nie NGO-sów.
Marks właśnie trafił do tego samego koszyka co my, koszyka z napisem „szowiniści antropologiczni”. Nowa rewolucja emancypacyjna właśnie zjada marksistów, którzy są dla dzisiejszych rewolucjonistów tym, kim byli żyrondyści dla jakobinów – reakcjonistami.
Adam Wielomski
https://konserwatyzm.pl