Prof. Roberto de Mattei: „Islam ma globalny projekt podboju, którego ostatecznym celem jest Rzym”
„Zachód na nowo odkrył w ostatnich miesiącach istnienie problemu o nazwie islam. Wojna, którą Zachód ma przed sobą, jest wojną religijną i wojną przeciwstawnych kultur” – pisze wiceprezydent Włoskiej Narodowej Rady Badań Naukowych, historyk, autor „Dyktatury Relatywizmu”, prof. Roberto de Mattei na łamach „Naszego Dziennika”.
Według niego wojnę tą wygra silniejszy, ale tak jak uczą wszyscy stratedzy, siła walczącego ma charakter przede wszystkim psychologiczny i moralny. Dalej dopiero liczy się wymiar materialny.
Ta siła rodzi się z miłości do sprawy, o którą się walczy, i z nienawiści do wroga. Po ludzku rzecz ujmując, Zachód skazany jest dziś na przegraną, ponieważ jego podstawowym wrogiem jest jego własna tożsamość. Nienawiści wobec chrześcijańskiego dziedzictwa towarzyszy miłość albo przynajmniej ślepy pociąg do własnego wroga przedstawianego jako wyzwoliciel. Któż nie pamięta entuzjazmu dla „arabskich wiosen” prezentowanych jako zapowiedź przejścia od islamu do demokracji?
—pyta prof. de Mattei. I przypomina, że to co się wydarzyło było radykalną przemianą „arabskiej wiosny” w islamistyczną zimę.
Po obaleniu dyktatur Saddama i Kaddafiego nie nastała epoka wolności i praw człowieka, ale zapanował chaos, w którym dawnych despotów zastąpiły frakcje religijne i polityczne
—dodaje włoski historyk. Według niego zniszczenie państw arabskich doprowadziło do krwawych starć między klanami i plemionami sunnickimi i szyickimi, arabskimi i kurdyjskimi. Skutki tej sytuacji odczuwają głównie chrześcijanie i kraje zachodnie.
Od irackiej prowincji Anbar po Strefę Gazy, od Mali przez Libię aż po Synaj plemiona są nowymi realizatorami przesłania wojny dżihadu, którymi Al-Kaida zaskoczyła Nowy Jork i Waszyngton 11 września 2001 roku. Na tle tej plemiennej rewolucji zrodziło się Islamskie Państwo Iraku i Lewantu (ISIS), ruch, który w przeciwieństwie do Al-Kaidy zajmuje określone terytorium, ma prawdziwe wojsko, dysponuje oficjalnymi środkami finansowymi, a przede wszystkim ma jasno wytyczony cel: odtworzenie kalifatu
—podkreśla wiceprezydent Włoskiej Narodowej Rady Badań Naukowych. Oraz zaznacza, że kogo dziwi ten twardy postulat, kto uważa go za patologiczny, a nie fizjologiczny wyraz islamu, ten wykazuje znikomą znajomość religii Mahometa.
Ogólnoświatowy kalifat nie jest marzeniem fundamentalistów, ale celem całego islamu. Jeszcze groźniejsza od Islamskiego Państwa jest Organizacja Współpracy Islamskiej (OWI) zrzeszająca 57 państw i ponad miliard ludzi. OWI jest organizacją religijną i polityczną. Kontroluje politykę Europy za pomocą groźby terroryzmu oraz broni, jaką jest imigracja w połączeniu z demografią. Stosuje wobec niej ekonomiczny szantaż dzięki ropie naftowej. Zastawia na nią pułapki na płaszczyźnie religijnej, zachęcając do prozelityzmu i konwersji, podczas gdy głoszenie chrześcijaństwa (a nawet zwykłe praktykowanie go) pozostaje tematem tabu w wielu islamskich krajach
—twierdzi prof. de Mattei. Oraz przekonuje, że kalifat nie jest konsekwencją wojny George’a W. Busha i Tony’ego Blaira w Iraku.
Tysiące mil dalej, w Nigerii, gdzie Stany Zjednoczone nigdy się nie wtrącały, Boko Haram podąża tym samym torem śmierci – zadawanej głównie chrześcijanom – i wznosi hymny pochwalne ku czci swego czarnego kalifa
—mówi. I dodaje:
Problem islamu jest zatem problemem nie irackim, ale globalnym. Konsekwencje amerykańskiej polityki są jednak widoczne, z tym że odpowiedzialność Baracka Obamy w tym zakresie jest poważniejsza niż Busha. Obama zapowiedział wycofanie wojsk amerykańskich zarówno z Afganistanu, jak i z Iraku, i faktycznie tę zapowiedź zrealizował, zanim jeszcze w obu tych państwach nastały warunki do demokratycznego udziału w życiu politycznym. Ale jeszcze donioślejszą manifestacją głupoty Obamy było wyeliminowanie Kaddafiego, którego reżim polityczny stanowił o równowadze w Afryce Północnej
Jego zdaniem po Libii Obama dał kolejny dowód politycznego dyletantyzmu, tym razem w Egipcie.
Najpierw poparł Mohammeda Mursiego, przedstawiciela Bractwa Muzułmańskiego, potem po zamachu stanu w 2013 r. przystosował się do reżimu al-Sisiego, nie rozumiejąc jednak przyczyn niechlubnego zakończenia „egipskiej wiosny”
—grzmi włoski historyk. W jego przekonaniu również odpowiedzialność za śmierć Jamesa Foleya częściowo spada na Obamę.
Widok amerykańskiego dziennikarza klęczącego obok swojego kata na kilka chwil przed ścięciem mu głowy jest tragicznym, ale wymownym symbolem przegranej nie tylko Stanów Zjednoczonych, ale całego Zachodu. Przegranej, która bez cudownej pomocy Bożej łaski jest bezpowrotnie przesądzona
—uważa prof. de Mattei.
W szeregach Państwa Islamskiego są tysiące młodych Europejczyków, muzułmanów drugiego pokolenia, obywateli i rezydentów państw Unii Europejskiej. To nie tylko Brytyjczycy, ale także Francuzi, Niemcy, Skandynawowie, Belgowie, nie wspominając o Włochach. To właśnie jest dramat, przed którym stoimy i którego przyczyny i konsekwencje należy bezwzględnie zrozumieć
—dodaje. Oraz podkreśla, że islam ma globalny projekt podboju cywilizacji, którego ostatecznym celem nie jest Wiedeń czy Nowy Jork, ale Rzym, stolica chrześcijaństwa.
W swoim przemówieniu z meczetu w Mosulu rozpowszechnionym na cały świat w piątek, 4 lipca, a więc na rozpoczęcie ramadanu, Abu Bakr al-Baghdadi – obecnie samozwańczy kalif Ibrahim – wezwał wszystkich muzułmanów, by do niego dołączyli: jeśli to uczynią – obiecał – islam dotrze aż po Rzym i opanuje kulę ziemską
—ostrzega wiceprezydent Włoskiej Narodowej Rady Badań Naukowych. Według niego nienawiść muzułmanów jest z ich punktu widzenia zrozumiała.
Jest jeden jedyny Bóg, jedna jedynie prawdziwa religia, tylko jedna wiara, o czym przypomniała Siostrze Łucji Matka Boża wieczorem 3 stycznia 1944 r., prosząc ją o rozpowszechnianie trzeciej tajemnicy fatimskiej. Łucja opowiada, że: „w przyspieszonym biciu serca i w duchu usłyszałam cichy głos, który mówił: ’Na te czasy tylko jedna wiara, tylko jeden chrzest, tylko jeden Kościół, Święty, Katolicki, Apostolski. Na wieczność Niebo!’
—opowiada historyk. I dodaje:
Niebo zdobywa się na ziemi, walcząc w obronie swojej wiary i swojej kultury. A kiedy ludzie odpowiadają na Łaskę, na horyzoncie pojawia się jakiś Jan Sobieski, tak jak zdarzyło się to w Wiedniu 12 września 1683 roku