OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Powstańcy

Ewa Polak – Pałkiewicz

„W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny Królowej Korony Polskiej kładę swe ręce na ten święty Krzyż, znak Męki i Zbawienia i przysięgam, że będę wiernie i nieugięcie stał na straży honoru Polski, o wyzwolenie jej z niewoli walczyć będę ze wszystkich sił moich, aż do ofiary mego życia, wszelkim rozkazom władz Związku będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy dochowam niezłomnie, cokolwiek by mnie spotkać miało….”, tak brzmiała Przysięga ZWZ  AK.

Powstanie Warszawskie, zgodnie z najnowszą modą – a mody polityczne płyną do nas niezmiennie ze Wschodu, często jednak dla zmylenia tropu via Zachód – przedstawia się jako sumę nieodpowiedzialności dowódców Armii Krajowej i politykierstwa ludzi Rządu Londyńskiego, które to paskudne cechy dorosłych Polaków znalazły niefortunnie oparcie w zapale rwącej się do czynu, niedojrzałej i naiwnej młodzieży. Powstańcy warszawscy to wszak głównie ludzie młodzi i bardzo młodzi, dzieci prawie.

Moda na karykaturalny obraz ostatniego narodowego powstania jest wierną repliką nurtu „odbrązawiającego” czyn zbrojny Polaków, jaki był podstawą propagandy PRL. Tzw. nurt rozrachunkowy – w filmach, książkach i publicystyce ery Bieruta, Gomułki i Gierka – miał zawsze jeden cel: podzielić i skłócić Polaków, wepchnąć ich do klatki potępieńczych swarów. Wyszydzić ich zaufanie do przywódców politycznych z czasów, gdy byli wolni. Zohydzić ich najszczytniejsze osiągnięcia historyczne, moralnie upodlić. Wytworzyć w nich poczucie, że zawsze błądzili, bo mają jakąś notoryczną, komiczną wręcz skłonność do popełniania politycznych głupstw.

Zwłaszcza, gdy porówna się ich ze statecznymi, rozsądnymi, obliczalnymi narodami Europy. Mylili się najbardziej wtedy, gdy chwytali za broń. Sprzeciw wobec tych, którzy chcieli po prostu Polskę zaorać, z wolnego narodu uczynić społeczeństwo niewolników, to w tej propagandzie głupota typowo polska. Należało cichutko siedzieć i czekać. Ci wszyscy ważni na świecie rozegraliby to gładko bez naszego nieproszonego udziału, a nam przypadłyby bardziej łakome kąski niż ponura zależność od Rosji na dziesiątki lat, jaką nagrodzono nasze pięcioletnie zmagania z niemieckim okupantem. Bo dobry wujek z Ameryki (i z Anglii)– ten, który układał się w Jałcie, a wcześniej w Teheranie, z silniejszym, czyli z Rosją Sowiecką, zawsze chętniej nagradza dzieci spolegliwe, pokorne i grzecznie dygające, niż te, które leją się, wierzgają, krzyczą i latają po krzakach z procą.

Tak to mniej więcej zostało przedstawione w książce o Powstaniu Warszawskim, która dzięki wytrwałemu lansowaniu jej, także w tzw. prawicowych mediach, stała się przebojem wszystkich prawie list bestsellerów, tygodników opinii i kulturalnych programów dyskusyjnych w rozlicznych telewizjach. Siedzielibyście cicho – mielibyście inteligencję, Warszawą wciąż uroczą, nie zamienioną w kupę gruzów i jakieś realne szanse na uporanie się z komunizmem. A tak – bilans musi być tragicznie ujemny.

Wszystko zostało przegrane, wszystko zmarnowane. Tylko dlatego, że komuś zachciało się wywijać szabelką i wciągnął w to niedowarzoną młodzież. Jesteście głupcami i zamiast bić się w piersi puszycie się i macie pretensje do całego świata, że nie docenił waszej krwi.

To wszystko powraca dziś właśnie, gdy przychodzi 70.rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, powielone, nagłośnione i przetworzone perfekcyjnie przez ulubionych autorów, aktorów i prezenterów, w sposób dowcipny, lekki, zaprawiony pianką cynizmu, niczym pikantną egzotyczną przyprawą.

Historia pewnego założenia

W tej wizji, gładkiej do strawienia dla tej części Polaków, która satysfakcję życiową czerpie z możliwości konsumpcyjnych, zwraca uwagę pewne założenie poczynione w odniesieniu do najmłodszych uczestników Powstania Warszawskiego.

Była wśród nich moja śp. Mama, Maria Osipow – Polak, instruktorka ZHP, kierująca podczas powstania harcerską służbą dziecku w dzielnicy Warszawa – Śródmieście.

Założenie to mówi, że pokolenie młodzieży wychowane w Polce niepodległej, w latach 1918-1939, było pokoleniem ludzi w istocie zupełnie nie wychowanych. Kierowali się oni bowiem w swych decyzjach i wyborach – przez cały okres wojny, a zwłaszcza w obliczu decyzji przystąpienia do Powstania – emocjami, nastrojami, namiętnościami i instynktami.

Taki obraz polskiej młodzieży`1944 chciałaby widzieć ta orientacja, której propagandowe młyny mieliły – od lat sześćdziesięciu z górą – w drobną kaszkę historię dawniejszą i współczesną, czyniąc z niej potworka,  jej bohaterom przypinając łatkę nieudaczników.

Dlaczego czyni się to założenie, nie oparte na żadnych rzetelnych przesłankach? Bowiem przykład, jaki dawali tamci młodzi – i starsi – Polacy, że są mianowicie częścią narodu, który wybiera walkę, nie dla przyjemności, ale wtedy, gdy wolną decyzją rozumu i woli uzna, że trzeba bronić tego, co najświętsze, pomimo upływu lat wciąż ma zadziwiającą moc i nieodparty urok. Urzeka świeżością. Pociąga i zachwyca.

Przykład ten może być niebezpieczny.

Jerzy Tyczyński - fot. Eugeniusz Lokajski

Jerzy Tyczyński – fot. Eugeniusz Lokajski

Akt woli, akt rozumu

Kluczem do zrozumienia postawy młodych Akowców i harcerzy w czasie wojny i podczas powstania nie jest trąbienie o ich romantyzmie, porywczości i kierowaniu się emocjami, ale uczciwe i realistyczne spojrzenie na ich postawę wobec dorosłych.

Wobec dowódców wojskowych tej 400 – tysięcznej Podziemnej Armii. Ludzi, którzy pełnili rolę nie tylko przełożonych w hierarchii, którym należało się bezwzględne posłuszeństwo, ale faktycznych duchowych przywódców, wychowawców i przewodników. Do tej grupy przewodników należeli także ojcowie i duszpasterze walczącej młodzieży, kapelani wojskowi. Był wśród nich późniejszy Prymas Polski, był bł. o. Michał Czartoryski OP. I wielu innych prawdziwie świętych kapłanów.

Żeby zrozumieć tamtą młodzież i jej wybory trzeba zobaczyć, czym było owo posłuszeństwo i głębokie zaufanie zarazem łączące te dwie grupy wiekowe Polaków. I czy da się je porównać z dzisiejszymi relacjami młodych ludzi z ich wychowawcami, przełożonymi, rodzicami?

Młodzież Powstania Warszawskiego była radykalna, ale zupełnie inaczej niż postrzega się radykalizm dzisiaj; była radykalna na sposób ewangeliczny. Jej radykalizm był radykalizmem Krzyża.

Dawała posłuch starszym, dowódcom, podporządkowywała się rozkazom. Była zdyscyplinowana. Ufała starszym tak jak ufa się ojcu.

W Powstaniu brały udział zresztą nieraz wielopokoleniowe rodziny. Np. w rodzinie Branickich matka, Beata Branicka prowadziła w Wilanowie szpital powstańczy, córka wraz z mężem walczyła jako żołnierz, ojciec, Adam Branicki w kamienicy przy Smolnej prowadził rodzaj schroniska dla żołnierzy, którzy potrzebowali doraźnej pomocy, żywności, przespania parę godzin w łóżku. W rodzinie Schuchów czynny udział w powstaniu miała matka Janina, wdowa po Komendancie Policji warszawskiej Janie Schuchu, i jej dwoje dzieci – Tadeusz, porucznik AK, ps. „Żaba”, dowódca oddziału walczącego na Starym Mieście i Zofia – sanitariuszka.

Zofia Schuch-Nikiel, która w czasie powstania dowodziła patrolem sanitarnym w Śródmieściu – a po powstaniu została w gruzach Warszawy, by opiekować się harcerkami, jakie trwały przy rannych w zdemilitaryzowanych szpitalach, przed ich ewakuacją – otrzymała pewnego wrześniowego dnia meldunek, że jej sanitariuszki znalazły w leju po bombie żywe niemowlę.

Co mamy zrobić z tym dzieckiem?, zapytały swoją komendantkę. Rozkaz Zofii Schuch brzmiał: Trzeba nakarmić niemowlę. Rozkaz został wykonany. Przez kilka dni, zanim nie znaleziono właściwej cywilnej opieki nad dzieckiem, dostawało ono codziennie świeże mleko – nie z proszku, ale prosto od krowy – i było pod gradem pocisków niańczone przez zmieniające się przy nim sanitariuszki. Opiece nic nie można było zarzucić. Harcerki nie oddały go pierwszej napotkanej kobiecie, zatroszczyły się o znalezienie rodziny, które przyjęła je jak swoje.

Dziecko przeżyło powstanie.

Powstanie to nie było danie upustu spontaniczności, a ciężki obowiązek, od którego nie uchylili się młodzi warszawiacy – i Polacy przyjeżdżający z różnych stron kraju, by do niego dołączyć. Do podjęcia tego moralnego obowiązku jego uczestnicy przygotowywali się starannie nie tylko przez cały okres wojny, ale i przez lata wcześniejsze – dzięki mądrości pedagogicznej i przykładowi swoich duchowych przywódców: rodziców, nauczycieli, wychowawców, drużynowych i duszpasterzy.

Wiele jest różnic między tamtym pokoleniem młodzieży a dzisiejszymi młodymi Polakami. Wiele jest też podobieństw.

Podstawowa różnica to ta, że tamci młodzi Polacy, bohaterowie walczącej Warszawy byli po prostu wychowani. Wychowani przez patriotyczną szkołę niepodległej Polski, której zasady pedagogiczne wyrastały z zasad Ewangelii i filozofii realistycznej, przez patriotyczne rodziny, przez wierzących księży. Byli wychowani, bo byli wychowywani, w przeciwieństwie do wielu młodych Polaków dziś.

Powstańczy ślub - fot. Eugeniusz Lokajski

Powstańczy ślub – fot. Eugeniusz Lokajski

Ci, którzy tak bardzo pragną, byśmy przed każdą rocznicą Powstania dyskutowali z płonącymi uszami na podrzucany nam temat – zawsze ten sam - czy decyzja o jego wybuchu nie była aby wielkim błędem politycznym, ignorują ten zasadniczy fakt.

Ludzie dobrze wychowani, chrześcijanie świadomi wartości swojego życia oraz tego, jaki jest jego cel i dlatego również świadomi wielkości ofiary, nie mieli nigdy wątpliwości, czy walczyć, czy też nie – z wrogiem, który zagrażał nie tylko im i ich bliskim, ale całemu światu.

Młodość i odpowiedzialność

Skąd bierze się dzisiejsze zanegowanie tego ideału wychowawczego, który na różne sposoby, nieraz mocno wyrafinowane, kwestionują krytycy Powstania Warszawskiego?

Ideału, który Polska niepodległa umiała z taką swobodą wprowadzać w życie, a który kazał młodzieży warszawskiej umierać za braci. W imię dóbr wiecznych, niematerialnych, bogactw nadprzyrodzonych: wolności i prawdy.

Inspiracje do tej uporczywej negacji są nie tylko antycywilizacyjne, są antychrześcijańskie. Warto o tym pamiętać czytając kolejną książkę modnego autora, rzecz jasna bezkompromisowego antykomunisty, czy głośnego libertarianina i konserwatysty, potępiającą powstanie.

Zakorzenienie tych negatywnych ocen znajduje się w mentalności drobnomieszczańskiej, której cechą jest zmaterializowanie i chciwość. Ona zawsze prowadzi do duchowego niewolnictwa.

Gruntem podatnym dla jej krzewienia jest protestantyzm z jednej strony, a sowiecki komunizm, wyrastający z materializmu i idealizmu Hegla, z drugiej. Oba te nurty stanowią wspólne źródło wszelkich populistycznych haseł, tak chętnie dziś w Polsce propagowanych od lewa do prawa, nieraz ukrytych w otoczce ironii i zblazowania (a które wyszlifował do artystycznej perfekcji jeszcze Daniel Passent w komunistycznej „Polityce”). O konieczności respektowania zdrowego rozsądku, nie narażania siebie i innych, zachowania substancji, unikania niepotrzebnego przelewu krwi, czy wystrzegania się pokusy, by widzieć świat jako czarno-biały (bo to takie nudne), bawienia się zamiast umierania.

Na dnie tego wszystkiego, co tak miło pobrzmiewa w uchu współczesnego drobnomieszczanina przyodzianego w szaty rasowego liberała, który gardzi wojenką, zasępionego intelektualisty, dla którego polskość pachnie wsią, czy paleokonserwatysty, który nie rozumie, po co nam państwo, leży odrzucenie ofiary.

Rasowy liberał, czy elokwentny paleokonserwatysta i populista w jednej osobie, nierzadko też tzw. narodowiec, hołdowanie temu, co trywialne i bezwartościowe będzie wywyższał jako postawę realistyczną i dalekowzroczną. Swój zaś ideał życia upatrywał będzie w konsumpcji bez ograniczeń lub w życiu bez stresów, w którym może zajmować się bez reszty swoim ogródkiem i innymi pasjami oraz robieniem dobrego wrażenia przez spektakularne widowiska (np. dawanie komuś w twarz na głównym eurodeptaku Brukseli, tak by wszyscy podziwiali jak bardzo jest radykalny).

Jak ujął to jeden z katolickich duchownych, wiara dla takiego typu ludzi, o ile ją mają, nie jest inspiracją do szlachetniejszego i doskonalszego życia, a tylko polisą ubezpieczeniową przed potencjalnym niebezpieczeństwem. „Wiara nie jest dla nich życiem, ale polisą na życie”.

Prawdziwe wychowanie chrześcijańskie formuje silne i dojrzałe charaktery. Pozwala łączyć wiarę i odpowiedzialność chrześcijanina – człowieka, który wie, że ma zdać przed Bogiem rachunek ze swojego życia – z odpowiedzialnością patrioty i obywatela. Wychowanie to zrodziło pokolenie Powstańców warszawskich.

Opisana wyżej mentalność stara się je ze wszelkich sił skompromitować i z życia państwa zdecydowanie wykorzenić, nie przebierając w środkach.

Powstańcy warszawscy nie oddzielali wiary od życia. W tym właśnie sensie byli ludźmi wybitnie praktycznymi i realistycznymi, szli za wskazaniami zasad, które w Polsce były od wieków znane i przestrzegane. Nie sytuują one celu życia na nizinach, na sprawach przyziemnych, politycznych tylko, ekonomicznych, materialnych, ale wszystko odnoszą do Boga.

Msza św. powstańcza 15 sierpnia 1944 r.. - bł. o. Michał Czartoryski

15 sierpnia 1944 r. Msza św. powstańcza sprawowana przez bł. o. Michała Czartoryskiego w bramie tzw. Ubezpieczalni.  Trzy tygodnie później o. Michał został zamordowany wraz z rannymi szpitala na Powiślu, na rogu Tamki i Smulikowskiego. Jego ciało i ciała rannych spalono.

Dlatego świat ich tak znienawidził.

Tak samo jak bohaterskich obrońców Żydów, którzy ratowali ich nie zważając na grożącą im za to ze strony Niemców karę śmierci.

Powstańcom i ich dowódcom zarzuca się od lat kilkudziesięciu ciężkie przewiny, najczęściej jednak nie wprost, a w sposób zawoalowany, aluzyjnie, mrugając, dając do zrozumienia – jak robił to Andrzej Wajda w „Kanale” i w „Popiele i diamencie”. (Książka Andrzejewskiego o tym samym tytule inspiruje do dziś dzieła takie jak „Obłęd 44”).

Czy powstańcy warszawscy lekceważyli swoje życie i dlatego poszli na rzeź dokonaną przez oddziały pancernej armii, której dowódcy i żołnierze nie tylko byli świetnie wyszkoleni, uzbrojeni i silnie motywowani politycznie, ale nade wszystko gardzili Polakami jako podgatunkiem człowieka?

Czy byli beztroscy, bezmyślni i żyli marzeniami? Czy może byli ludźmi wiary i nadziei; wiedzieli, że to co piękne i święte, a więc wolna Polska szanująca wiarę i obyczaje przodków, wymaga ofiary i zasługuje na nią?

A jako ludzie wiary posługiwali się nade wszystko rozumem. Ich myśl była powiązana z bytem. Rozum miał dla nich prawdziwe znaczenie, traktowali go jako zdolność do zgłębiania istoty rzeczy (bytów) oraz przylgnięcia do nich swoją wolą.*)

Dzisiejsze wydziwianie nad decyzją o wybuchu Powstania jest możliwe w naszym kraju także – a może przede wszystkim? – dlatego, że mamy do czynienia z kryzysem wiary. Powoduje on osłabnięcie związku między naturalną kondycją człowieka, a jego życiem nadprzyrodzonym – które nie jest przecież jakimś naddatkiem, lecz które człowiek wierzący nosi w sobie, jak pisał Romano Amerio.**)

Atak na rozum

U źródeł dziwacznych dyskusji o Powstaniu Warszawskim jako głupocie i szaleństwie Polaków leży tak naprawdę przypuszczony z zimną krwią atak „na zdolności poznania, jakimi dysponuje człowiek”, jak precyzuje R. Amerio (w odniesieniu do źródeł kryzysu wiary).

„Nie jest on wymierzony w ten czy inny pewnik rozumu, czy wiary, lecz w samą zasadę jakiejkolwiek pewności: w możliwość ustalenia czegoś, co da się traktować jako pewne”.

Ten posiew nierzeczywistości stopniowo ogarnia wszystkie dziedziny życia, powoduje, że umysł człowieka zaczyna dryfować, nie znajdując oparcia w niczym. Człowiek, który przestaje rozumieć, Kim jest Bóg, traci wiarę i poczucie rzeczywistości. Nie może zrozumieć sensu historii – gubi się w niej, jest podatny na propagandę i atrakcyjne, choć fałszywe jej interpretacje – ani sensu własnych doświadczeń, żyje wytworami swojego umysłu. Jego punktem odniesienie są produkty jego myślenia.

Dostrzegała to niebezpieczeństwo Maria Okońska, uczestniczka Powstania Warszawskiego, która na krótko przed śmiercią w ubiegłym roku pisała w przejmującym apelu do rodaków: „W miarę jak zmieniają się czasy i poglądy, coraz mocniej narasta we mnie przekonanie, że posłannictwem Polski jest zachowanie w świecie wiary w istnienie Boga i potrzeby życia w zjednoczeniu z Nim. (…). Posłannictwo Polski nie jest polityczne, ekonomiczne czy jakiekolwiek inne. Ono jest religijne, nadprzyrodzone”.

Ludzkość zapomina, dodawała, „że człowiek jest stworzony przez Boga i dla Boga, że naszym celem jest Bóg i życie wieczne, a nie doczesne. Idziemy przez ziemię, ale nie pozostaniemy na niej… Naszym zadaniem jest dawać świadectwo tej prawdzie, że jest Bóg i że On jest celem naszego istnienia… ”

Wskutek pseudodywagacji i pseudorozważań na temat słuszności decyzji o wybuchu Powstania, których jesteśmy dziś świadkami, a których niezmiennym leitmotivem jest zawsze to, że jesteśmy jako Polacy i katolicy ciężkimi durniami – ponieważ katolik nie może być, z definicji, kimś mądrym – oddala się i znika z pola widzenia zasadniczy skutek i zwycięstwo Powstania Warszawskiego – fakt, że czerwona flaga nie została zatknięta na gmachach rządowych Paryża i Rzymu, że Monachium nie znalazło się w granicach NRD, a Europa Zachodnia nie stała się więzieniem narodów.

Ktoś musiał ponieść ofiarę.

Caravaggio - Pocałunek Judasza

Caravaggio – Pocałunek Judasza

Dlaczego dziś jeszcze łatwiej niż kiedyś kpić z powstania?

W efekcie dyskusji prowadzonych umiejętnie przez specjalistów od nowoczesnej propagandy, jak to podkreślił Chris Cieszewski, znika ważny temat odpowiedzialności oprawców i ich wspólników za zbrodnie wojenne związane z Powstaniem Warszawskim.

Brak pomocy dla Powstania naszych sojuszników autor tych słów, profesor w University of Georgia w Athens, określa jako współuczestnictwo w monumentalnym przestępstwie.***) Przyjęli oni – podkreśla prof. Ch. Cieszewski – świadomie postawę pasywnej akceptacji dla zbrodni pomimo wszystkich powodów, dla których taka postawa nie miała prawa bytu – a więc paktów, współpracy, wspólnego wroga etc.

I tu otwiera się wielkie pytanie, które powinno być początkiem rzetelnej – ważnej dla nas, ale i dla naukowego świata zachodniego – dyskusji, w której przede wszystkim będą przemawiać historyczne fakty: Jak to było możliwe? Co się złożyło na tę postawę państw Zachodu?

Co takiego musiało wytworzyć się w głowach polityków wywodzących się wszak ze świata cywilizowanego, że stała się rzecz niemożliwa wcześniej do wyobrażenia w cywilizowanym świecie (który zresztą notorycznie łudził się – i robi to do dziś, co do moralności „wschodniego partnera” i sojusznika wojennego).

W momencie rozpoczęcia powstania nikt nie brał poważnie pod uwagę możliwości, że Rosjanie i alianci przez kilkadziesiąt dni będą biernie przyglądali się rzezi ćwierć miliona niewinnych Polaków: żołnierzy patriotów i olbrzymiej rzeszy cywilnych mieszkańców Warszawy. A także niszczeniu stolicy Polski kamienica po kamienicy – w kraju, który najwaleczniej z całego świata walczył przeciwko Niemcom i poniósł największe ofiary w walkach na wszystkich frontach świata za wolność swoją i innych. (…) …w każdym cywilizowanym systemie prawnym na tej planecie ludzie, którzy biernie obserwują przestępstwa, świadomie nie próbując im przeciwdziałać, są również współwinni popełnionej zbrodni.

W tym kontekście wniosek antykomunistycznych publicystów: „Trzeba było nie walczyć”, brzmi nie tylko cynicznie, ale i przewrotnie.

Równie dobrze mogliby oni powiedzieć: „Trzeba było nie być chrześcijanami”.

Albo: „Trzeba było nie być ludźmi.”

„Macie za swoje…”.

Pojęcie ofiary

Zwykła godność ludzka nie pozwala na krytykowanie kogoś, kto oddal życie za wspólny ideał, w który przecież wszyscy wierzymy – wolność i wyzwolenie od okupanta (Ch. Cieszewski). Czy jednak rzeczywiście był to – w połowie lat 40. ubiegłego wieku, ale i w chwili dzisiejszej – wspólny ideał?

Antonio Ciseri - Ecce Homo

Jak trafnie przewidywał G. K. Chesterton i H. Belloc, społeczeństwa, które degenerują się w wyniku darwinizmu społecznego praktykowanego przez kapitalizm w wydaniu protestanckim, a następnie poprzez przejście przez socjalizm, gdzie liczy się tylko ludzka masa, zbiorowość, socjalizm przyuczający jednostki do zachowań i poglądów stadnych, muszą w efekcie złożyć się na powstanie społeczeństwa niewolników…

Przeciwko temu planowi, jako uciążliwa przeszkoda staje wciąż społeczeństwo Polski. Kraju, w którym mimo wielu wysiłków nie wytępiono wiary i tęsknoty za wolnością. A zatem nie poddaje się ono manipulacjom, które mają z nas uczynić posłuszne stado kierujące się instynktami stadnymi, społeczeństwo ludzi umysłowo wyjałowionych.

Wniosek historyczny ludzi tak myślowo wolnych jak prof. Witold Kieżun, czy prof. Chris Cieszewski, ale i coraz liczniejsza rzesza Polaków, którzy nie dali skolonizować sobie umysłów sloganami o wiecznie powtarzanych błędach historycznych własnego narodu, nieodpowiedzialnego i infantylnego – w przeciwieństwie do narodów „dojrzałych” – błędach odciskających się boleśnie na obecnej, uwierającej wszystkich rzeczywistości, może być tylko jeden:

Powstanie Warszawskie faktycznie uratowało Europę Zachodnią od komunizmu.

Ktoś poniósł straszliwą ofiarę, by ktoś inny ocalał.

Bohaterska uczestniczka powstania, Zofia Schuch-Nikiel i jej przyjaciółki harcerki, także moja Mama, z którymi rozmawiałam na temat Powstania mówiły mi, że te dwa miesiące ich młodości na przełomie lata i jesieni 1944 roku, to najwspanialszy okres ich życia.

Zastanawiając się, dlaczego wszystkie zapamiętały powstanie w taki sam sposób, dochodziły do wniosku, że przeżyły rodzaj cudu. Takiego zjednoczenia duchowego Polaków, takiego poświęcenia jeden dla drugiego, takiego geniuszu organizacyjnego, bogactwa inicjatywy w beznadziejnych pozornie sytuacjach, chwytania w lot myśli dowódców i kolegów, takiej swobody w działaniu, błyskotliwego przewidywania wypadków, rozkwitu wszelkich ludzkich talentów i cnót, natychmiastowej gotowości, by narażać się bez lęku - i zarazem uskrzydlającego poczucia radości i siły w tym wszystkim - nie doświadczyły nigdy przedtem. Ani potem.

Z oddziału sanitarnego Zofii Schuch-Nikiel, zwanego patrolem, powstanie przeżyło osiem młodych kobiet. 1 sierpnia 1944 było ich szesnaście.

Zostało im to dane jednorazowo. Za darmo. Wielki akt łaski. Ogromne źródło siły, pomimo bezmiernego morza ofiar. Bezcenna pewność, że tak może działać, tak właśnie może wyglądać społeczeństwo wolnych Polaków zjednoczone wspólnym celem.

Mogły żyć do późnej starości (Zofia Schuch-Nikiel odeszła w wieku 97 lat, moja Mama, a jej Drużynowa, w chwili swej śmierci była o dziesięć lat młodsza), w mocnym przeświadczeniu – znanym nie tylko z literatury, ale potwierdzonym doświadczeniem własnego życia – że naprawdę istnieje polskość. Istnieje, jako coś całkowicie odrębnego. Coś, czego nie da się z niczym porównać.

Nie do podrobienia. Prawdziwy skarb.

Nieodłączna od prawdy o Bogu, za którą warto umierać.

__________

*) Por. Romano Amerio – „Iota unum”  („Pyrronizm”)

**) Tamże

***) Chris Cieszewski, „O czym >obcy< nie będą mówili”, Gazeta Polska Codziennie 28.VII 2014

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    060099