Powiedzmy, że to są uchodźcy
No dobrze, powiedzmy, że są to uchodźcy.
Ale niedobrzy polscy katolicy – zawsze ten ich tępy upór! – nie chcą w swoim kraju tego tłumu. Tłumu podejrzanych indywiduów zwanych dla niepoznaki – ich zdaniem – „uchodźcami”. Przyjmowanych w oparciu o pseudozasady „sprawiedliwego podziału”.
Skąd ten sprzeciw?
Andrzej Duda, prezydent RP głosi na forum ONZ prymat cywilizacji łacińskiej nad splotem sprzecznych, kleconych na prędce reguł. Reguł podyktowanych ideologią, strachem i interesami. Głosi prymat prawa nad poprawnością polityczną i nad łzawym „humanitaryzmem” podporządkowanym grze interesów silnych państw.
Głosi, innymi słowy, prymat państwa nad plemienną wspólnotą, jakiegokolwiek dumnego nie nosiłaby ona miana, opartą tylko na kulcie siły i doraźnej przewagi.
Bo ci najgorsi spośród polskich katolików to właśnie ludzie Prawa i Sprawiedliwości i ich zwolennicy. Sympatycy prezydenta RP Andrzeja Dudy i Jarosława Kaczyńskiego – tego, który w sejmie przygważdża argumentami biedaków, którzy spadli z księżyca – urzędników na posadach rządowych – szafujących obietnicami („jakoś to będzie”, „damy radę”), bagatelizujących problem uchodźców.
Egoizm, prywata i ksenofobia. Nienawiść. Deptanie praw człowieka. Zatrzaskiwanie biednym drzwi przed nosem. Brak empatii. Brak wdzięczności dla Unii Europejskiej. To wszystko składa się na portret Polaka prawicowca i katolika – a zwłaszcza polskiego polityka z Prawa i Sprawiedliwości – w lewackich mediach. Bez serca, jak rozgłasza cała lewacka opinia publiczna. Bez wykształcenia, grzmi chór aktorsko-profesorski, jaki obsiada studia telewizyjne (z wykształceniem utożsamia on polor zyskiwany w tych studiach).
Politycy z innych krajów słuchają w Nowym Jorku tego, co ma do powiedzenia polski prezydent. O absurdzie „równego podziału” uchodźców, ale i o niemieckich obozach zagłady, o napaści 17 września 1939 na nasz kraj, o wojnie prowadzonej z Ukrainą. O sile prawa. Te rzeczy są zakłamywane w sferze publicznego słowa. Ktoś odważył się nazwać je ich prawdziwym imieniem. Samo już wyartykułowanie tych prawd na międzynarodowym forum jest wyczynem. Nikt – z wyjątkiem wydawanej w Polsce w wielkich nakładach prasy – nie kwestionuje, że prezydent Andrzej Duda odniósł sukces.
Warto zapytać, skąd się bierze w Polakach ten upór, by nie podlizywać się lewakom. To stawianie spraw jasno. Cały ten bagaż „nietolerancji”…
Francesco Maffei – Św. Michał Archanioł
Jesteśmy wciąż za mało ekumeniczni, to moja teza. Stąd.
Nie przychodzimy masowo na międzyreligijne spotkania modlitewne. Szlag nas trafia, gdy o nich słyszymy. Nie wznosimy modłów razem z muzułmanami, wyznawcami Kriszny czy protestantami medytującymi samotnie nad Biblią, a potem spotykającymi się ze sobą w pustych gmachach, ogołoconych z wizerunków świętych. Nie dialogujemy z nimi.
Śmieszą nas i wściekają dni judaizmu w Kościele. Przeraża całowanie Koranu. Denerwuje meczet w środku Warszawy.
Przez wrodzoną grzeczność, uprzejmość i takt nie dyskutujemy o tym z hierarchią. (Takie są zasady. Tak jak np. nie wypomina się osobom starszym ich słabości intelektualnej). Omijamy ten śliski temat. (Może to błąd. Może miłość i szacunek wobec Kościoła nakazywałaby właśnie inną postawę?)
Brak „nastawienia„ekumenicznego” rodzi w rezultacie w Polakach ów gorszący lewaków spokój i trwanie przy swoim w obliczu kłamstwa. A także brak miłości wobec „uchodźców”, milości jako narzędzia poprawnościowej propagandy, która prawie w całej „starej” Europie okazała się skuteczna w rozwalaniu od środka silnych niegdyś państw, niszczeniu społeczeństw, którym narzuca się wzięte z księżyca standardy postępowania wobec imigrantów i ich obyczajów.
Tak nas opisują. Jako beton.
Czy chodzi tu istotnie o wrogość wobec ludzi, którzy wyruszają w drogę, ale tak naprawdę, nie potrafią wyjaśnić, po co? Są przez kogoś najwyraźniej wykorzystywani.
Św. Michał Archanioł
Nie, nie chodzi o wrogość.
Obie postawy Polaków: rezerwa wobec „ekumenizmu”, dystans wobec „uchodźców”, mają wspólny mianownik – jest nim realizm, szacunek dla rzeczywistości. Nie sprzyjają naiwości.
Odporność wierzących Polaków na fałszywe argumenty krzewicieli „ekumenizmu” jest znana ludziom Kościoła na świecie. Nie dajemy się nabrać na bełkotliwą gędźbę, iż na przykład istnienie różnych odłamów chrześcijaństwa (katolicyzm, protestantyzm, prawosławie) to rzekomo nic innego jak skutek „wzajemnej zawiści, sporów, ambicji oraz grzechów, jakich na przestrzeni wieków dopuszczali się wszyscy chrześcijanie”. Kontestujemy pogląd, że to wcale nie błąd (herezja protestancka) – błąd, który jest zarazem grzechem przeciwko wierze – i nie odstępstwo, zanegowanie władzy papieża (schizma prawosławna) – które jest grzechem przeciwko miłości – zadecydowały o rozłamie, ale po prostu zła wola chrześcijan, ich swarliwość, małostkowość… Serio? Kogo przekona ta argumentacja?
Ta demagogiczna teoria, ta ewidentna bzdura, która stała się pożywką dla szału podrobionego ekumenizmu, bo była tak wygodna dla apologetów „postępu” w Kościele – „postępu”, który jest synonimem jego zniszczenia – nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości, nawet, gdy weźmiemy pod uwagę kryteria czysto historyczne.
Polscy katolicy – o ile nie są odurzeni paplaniną sączącą się z różnych mediów podających się za „katolickie”, coraz bardziej infantylną, zachęcającą do bratania się z heretykami i schizmatykami i bicia się we własne piersi (a odurzonych jest u nas naprawdę niewielu) – wiedzą dobrze, że twierdzenie, iż „Kościół katolicki splamiony został grzechami na równi ze wszystkimi innymi wyznaniami” jest zwykłym kłamstwem. I dlatego cały ten żałosny festiwal przeprosin, kajania się za krucjaty, za Święte Oficjum, cały rytuał haniebnego omijania dogmatów Maryjnych w imię „tolerancji”, umniejszania roli Matki Bożej, bo nie życzą sobie tego protestanci, jest dla nas jedną wielką kpiną. Kpiną z Kościoła. Jest popisem obłudy.
Czy polscy katolicy mylą się w tej materii?
Od czasu, gdy głoszenie ekumenizmu zastąpiło przypominanie o podstawowych prawdach wiary – o zbawieniu i grzechu, o sprawach ostatecznych, o zasadach moralnych, które nie podlegają korekcie ani stopniowaniu, bo pochodzą od Boga – wmawia się katolikom, że istnieje jakieś zupełnie nowe i nieznane dotąd rozumienie pojęcia „jedności” Kościoła. I że trzeba do tej jedności zmierzać niwelując dzielące nas różnice. Takie pojęcie jedności pozbawione jest elementarnej logiki. O to, że różni odszczepieńcy i wichrzyciele opuścili Kościół i założyli swoje „kościoły” („kościoły siostrzane”, „bratnie religie”) nie może być przecież oskarżany Kościół katolicki. To zarzut pozbawiony sensu.
Źródło podziałów nie tkwi w Kościele, lecz w buncie wobec głoszonej przez niego prawdzie. I przeciw jego władzy.
Wtedy Osoba Syna Bożego, teraz Kościół
Nie można pomijać historycznego faktu, że już od pierwszych wieków ery chrześcijańskiej diabeł starał się atakować dogmat stanowiący wyraz fundamentalnej prawdy, przez którą został zwyciężony, mianowicie Wcielenie – czyli zjednoczenie natury boskiej z naturą ludzką w Osobie Słowa Bożego. To historyczne zmaganie, które przybierało różnoraki formy, osiągnęło swe apogeum w mającej miejsce w V wieku debacie pomiędzy św. Cyrylem z Aleksandrii a Nestoriuszem. Nie powinno nas dziwić, że jedność, stanowiąca wyjątkowy i nieutracalny przymiot Kościoła katolickiego, Ciało Mistyczne Wcielonego Słowa, jest dziś dogmatem najbardziej atakowanym przez nowe koncepcje eklezjologiczne. W V wieku ta jedność atakowana była w Osobie Słowa, obecnie zaś – w Jego Kościele. (ks. Dawid Pagliarani FSSPX)
Ercole Procaccini il Giocane – Św. Michał Archanioł
Absurdem jest twierdzenie jakoby odpowiedzialność za rozłam ponosił ten, kto stał się jego ofiarą. Jedność chrześcijan osiągnąć można tylko w jeden sposób: uznając grzech odłączenia się od Kościoła. Zrywając z tym grzechem. Nawracając się na prawdziwą wiarę. (Nie chodzi tu tylko o przyjęcie prawdy teologicznej, ale i o posłuszeństwo Kościołowi).
W czasach przedsoborowych mówiło się wiele o grzechu „braci odłączonych”. Modlono się gorąco o powrót heretyków i schizmatyków do Kościoła. Dziś źródło tego grzechu chce się przypisać Kościołowi katolickiemu. To absurd. To stare kłamstwo tych, którzy usiłują zatuszować swój zły czyn, popełniony z konkretną intencją, z rozmysłem – nie przez roztargnienie – zwalając winę na tego, kogo skrzywdzili. Krzywdy doznał Kościół katolicki. Mistyczne Ciało Chrystusa.
Kościół minionych wieków nie szczędził wysiłków, by napominać i przyzywać do opamiętania tych, którzy podeptali jedność i odwrócili się od Kościoła. Zarzut, że czynili to wkładając w te napominania zbyt mało „miłości” jest zwykłym wykrętem. Będąc w łonie Kościoła nie można popełnić grzechu schizmy.
Skąd wzięło się dzisiejsze ekumeniczne szaleństwo, które piętnuje obronę jedynej katolickiej prawdy i wręcz zakazuje wypełniania tego obowiązku porzez chrześcijan? Piętnuje w sposób elementarnie nieuczciwy, fałszując historię Kościoła, przypisując mu niedopełnione winy.
Nie sposób pominąć „drobiazgu” – dziś notorycznie przemilczanego – że to właśnie środowiska protestanckie zainicjowały i ukształtowały dzisiejsze oblicze ruchu ekumenicznego, jeszcze na długo przed soborem.
Wszyscy, którzy dali się nabrać na głoszoną przez protestantów demagogię, autoryzują fałszowanie historii Kościoła, demonstrując przy tym pogardę dla wysiłków licznych papieży i świętych, którzy niestrudzenie przyzywali „braci odłączonych” do jednej owczarni, przypomina wymieniony wyżej ksiądz (Włoch). Droga była tylko jedna: nawrócenie. Powrót do prawdy o Bogu i posłuszeństwa Kościołowi. Nie zaś jakieś „uśrednienie”, „ujednolicenie”, „uzgodnienie” prawd wiary czy postaw (postawą, jaką zajęli prawosławni jest przecież butne odcinanie się od Stolicy Apostolskiej).
Gdy te wszystkie faktyczne, obiektywne przeszkody do uzyskania „pełnej jedności” bierze się w nawias, prowadzi się umysły wierzących na manowce. Wyprowadza się katolików w pole.
Św. Michał Archanioł – fresk Bronzina (za Wikipedia)
Nigdy w historii Kościoła (aż do ostatniego soboru!) nikt nie wymagał od wiernych, by akceptowali błąd lub grzech w imię „jedności”. Przeciwnie, Kościół nazywał i piętnował surowo każdy fałsz, który odnosił się do wiary, kultu, czy sprawowania urzędu w Kościele..
Kościół nigdy nie utracił jedności i nie może jej utracić, bo jest Bosko -ludzki.
Nie są mu potrzebne żadne teatralne „jednania się” za cenę fałszu. Żadne komedie wspólnych „modłów”. One Kościół obrażają.
Wszyscy krzyczeli, nie pojąłem ani słowa.
Autorytetu władza nie ma tu za grosz…
(J. Kaczmarski, Rejtan, czyli raport ambasadora)
Dziś próbuje się zaszantażować Polaków – jak również inne narody Europy – w podobnym stylu (przy użyciu analogicznej argumentacji), zmuszając do udowadniania, że nie są wielbłądem. Wykazując im, że muszą przyjąć uchodźców – nie precyzując przy tym, o jakie konkretne grupy przybyszów do Europy – czym motywowane – chodzi. A więc, że muszą jako obywatele suwerennego państwa okazać pełne zaufanie ludziom, którym wierzyć nie ma żadnych podstaw. Płaszczyzną odniesienia jest tu braterstwo, „jednanie” się ma dokonać się w imię wartości nie religijnych tym razem, a humanitarnych. Nie jesteś za uchodźcami we własnym kraju, jesteś zły. Masz defekt. Musisz coś zrobić ze sobą. Jakąś śrubkę w głowie przekręcić.
„Humanitaryzm”, „miłość”, „chrześcijaństwo” są w tym wypadku synonimem drwiny z chrześcijaństwa, stworzonej przez nie cywilizacji i burzenia porządku miłości, który ludzi wierzących obowiązuje, a oznacza, że najpierw trzeba troszczyć się o rodzinę, następnie o naszych polskich braci, którzy są w potrzebie, a jest ich niemało. Przypomniał o tym podstawowym porządku (ordo caritatis) Jarosław Kaczyński, w swoim bez przesady wielkim przemówieniu na temat problemu uchodźców w parlamencie. Gdy zapominamy o zasadach, których źródłem jest prawo moralne i filozofia realistyczna oparta o logikę arystotelesowską, nie o postmodernistyczne wymysły i poprawnopolityczne lewackie zaklęcia, jesteśmy w łapach tych, których taktykę zwięźle odmalował Jacek Kaczmarski w wierszu „Rejtan, czyli raport ambasadora”: …rozgrywka z nimi, to żadna polityka, to wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse…
Rezygnujemy z używania rozumu.
Św. Michał Archanioł – statua przed kościołem św. Michała w Hamburgu
Przywódca Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński, prezydent RP Andrzej Duda nie rezygnują z używania rozumu.
Przeciwnie, zmuszają swoich oponentów politycznych, innych Polaków, do tego, by rozumem się posługiwali, przede wszystkim przy podejmowaniu decyzji dotyczących obywateli swojego państwa. Są głosem rozsądku, gdy brakuje go nawet na najwyższym piedestale.
Oto godne wypełnianie przez Polski jej misji. Misji państwa katolickiego, które oddał w lenno Piotrowi Mieszko I wraz z przyjęciem chrztu.
Tylko działając w ten sposób = broniąc się na wszystkich płaszczyznach przed kłamstwem – nie będziemy fundować obywatelom chaosu i potencjalnego terroryzmu na ulicach. W ten sposób, mając się na baczności wobec przedstawicieli religii, która jest agresywna wobec chrześcijaństwa, zapewnimy Polakom pokój i bezpieczeństwo. A to jest obowiązkiem państwa (które rozumie całą dwuznaczność, szkodliwość i fałsz pojęcia państwa neutralnego światopoglądowo).
Nie bijemy się w piersi, nie przepraszamy, że widzimy to wszystko w prawdziwych barwach i we właściwych kształtach, a nie przez różowe okulary, nie przez zniekształconą grubą szybę. Że nie ulegamy perfidnemu kuszeniu, z daleka już zalatującemu bliskowschodnim bazarem, by społeczny ład zbudowany na zasadach cywilizacji łacińskiej zamienić w farsę, kpić na oczach wszystkich z prawa, z państwa i z obywateli.
Rola i cel Kościoła oraz rola i cel państwa, a także rola i cel rodziny są do pewnego stopnia analogiczne (choć nigdy nie można utożsamiać państwa z Kościołem, co przydarzyło się prawosławnym). Dzisiejsza rewolucja – i ta lewicowa i ta prawicowa, której najbardziej znanym przedstawicielem w kulturze jest Jean Raspail, autor „Obozu świętych” i „Sire” – próbują te cele w świadomości ludzi zatrzeć, a role uczynić niezrozumiałymi. Próbują udowodnić, że trzeba się „wyzwolić” z poddaństwa prawdziwemu Bogu. A zarazem, co jest tego logicznym następstwem, unicestwiać państwo i rodzinę (jako instytucje opresyjne). Niszcząc to wszystko wysadzić w powietrze całą naszą cywilizację.
Św. Michał Archanioł – cudowna figura z Gargano
„Czy jest coś upokarzającego w posłuszeństwie dzieci wobec rodziców” – pytał jeszcze u schyłku XIX w. nawrócony na katolicyzm anglikański duchowny Arthur Fathersone Marshall – „w posłuszeństwie wobec praw naszego kraju, czy nawet w posłuszeństwie wobec zasad życia społecznego, których celem jest ład publiczny? Bynajmniej. Ponieważ władza rodzicielska postrzegana jest jako prawomocna, zarówno na mocy praw ludzkich, jak i boskich; ponieważ prawa kraju mają zasadnicze znaczenie tak dla naszego własnego bezpieczeństwa, jak i dla samego istnienia państwa, zaś zasady życia społecznego chronią zarówno jego członków, jak też całą społeczność przed wpływami zewnętrznymi”.*)
Przypomniał o tych podstawach we wczorajszym przemówieniu w nowojorskiej siedzibie ONZ prezydent Andrzej Duda. Przestrzeganie prawa jest gwarantem pokoju – w państwach i na świecie. To jasne, ale zapominane w czasach, gdy ideologia wypiera myślenie.
Źródłem upokorzenia byłyby w rzeczywistości zarówno bunt i nieposłuszeństwo okazywane rodzicom, jak „gwałcenie praw kraju czy ostracyzm, będący skutkiem naruszenia zasad społecznych”. (A. F. Marshall)
Batalia o wywołania obrzydzenia i strachu przed ludźmi
Skutki deptania prawa zakorzenionego w prawie naturalnym ukazuje z drapieżnym realizmem Jean Raspail w swoich sugestywnych wizjach („Obóz świętych”). W wizjach inwazji barbarzyńców na starą Europę. „Uchodźcy” nadciągają w jego książce z obszaru Indii; nie natrafiając na swojej drodze żadnych przeszkód zamieniają stary kontynent w spowite w dymy rumowisko, z nienawiścią depczą i niszczą wszystko, co kojarzy im się z „wyższością” białej rasy. Czy wizje te mogą się stać realnością – gdy prawo przestanie cokolwiek znaczyć, gdy motywacje emocjonalne i ideologiczne zdominują trzeźwość ocen, strach obali zdrowy rozsądek? Współpraca międzynarodowa okaże się zwykłą przepychanką, w której triumfują szantażyści. Wspólnota – jedynie przykrywką dla brudnych interesów. A „ekumenizm” zniszczy jedyną prawdziwą religię.
Jest w tych proroctwach kreślonych przez francuskiego pisarza przed ponad trzydziestu laty, w jakimś szczególnym zapamiętaniu, coś niepokojącego. Nawet nie ich prawdopodobieństwo, ale nuta ukrytej satysfakcji. Coś niechrześcijańskiego właśnie. Jest mianowicie założenie, że drugi człowiek to zagrożenie, bezwzględny wróg. I że nie ma ratunku przed antycywilizacją, która triumfalnie wkracza od strony morza, na kamieniste plaże śródziemnomorskich kurortów kontynentu, który popełnił wcześniej moralne i polityczne samobójstwo.
Nie ma tu Kościoła i prawdy – jedynie kruchy cień. Nie ma Piotra – Opoki. Nie istnieje Kościół, który jest wieczny i który zgodnie z obietnicą Chrystusa nie zostanie zniszczony.
Św. Michał Archanioł – artysta anonimowy
Niewola własnego eklektyzmu
Czy źródłem posłuszeństwa ma być tylko uznanie prawowitości danej władz? Z tym łączy się uznanie autorytetu władzy. W przypadku Kościoła jest to kwestia kluczowa.
Tylko Kościół katolicki mówi swoim wyznawcom, że jego teologia nie składa się z prywatnych opinii poszczególnych osób, „z których każda uważa się za kompetentną w dochodzeniu prawdy” (A. F. Marshall). To wszystkie pozostałe „Kościoły”, poza Kościołem katolickim – jak chcą je nazywać ludzie o nastawieniu ekumenicznym – „ szczycą się z tego, co nazywają wolnością prywatnego osądu, a co w istocie jest niewolą własnego eklektyzmu. Ich autorytetem jest prywatny osąd jednego lub więcej protestanckich teologów lub własny pogląd na wszystkie doktryny wyrażone w Piśmie św. Innymi słowy nie posiadają one żadnego autorytetu”.
Dlatego sugestywne obrazy Raspaila, na które dziś nakładają się obrazy z Internetu – rozwścieczonego tłumu przybyszy z Afryki i Bliskiego Wschodu demolującego przeszkody, które nie pozwalają im osiągnąć celu – nie powinny przerażać. (Straszenie jest jedną z głównych metod osiągania celów przez strażników nowego ładu). Trzeba bronić się przed narzucaniem, wraz z tymi obrazami, odrazy wobec innych ludzi. Rasiści mają się dobrze w atmosferze dzisiejszych czasów. Jak zauważył jeden z recenzentów głośnej w tych dniach książki Raspaila, u niego „tematykę religijną spowija lekka mgiełka ironii”. I to jest w jego dziełach najciekawsze.
Być może komuś zależy wyjątkowo, by zohydzić Europejczykom innych ludzi. By na zgliszczach religii człowieka obudzić strach przed ludźmi, nie dlatego, że wyznają fałszywe religie, tylko dlatego, że są brudni. Taki cel mógłby przyświecać tym, którzy nigdy nie brali na poważnie faktu, że do chrześcijan należy obowiązek niesienia prawdy całemu światu. Że w misjach pomaga sam Bóg. Że chroni je Św. Michał Archanioł. Że człowiek, który odzyskuje wiarę w sens swojego życia, w jego wieczny cel, przestaje doszukiwać się tego celu w materialnym zaspokojeniu swoich potrzeb. Przestaje być barbarzyńcą. Gdy wzbudza się w człowieku tęsknotę za prawdziwym celem i sensem życia demaskuje się wszystkie fałszywe bożki i fałszywe pragnienia. One przestają szczerzyć kły.
Takie było zawsze zadanie misjonarzy.
Przez wszystkie wieki chrześcijaństwa – aż do ostatniego soboru – Kościół litował się nad takimi ludźmi jak ci, którzy kołaczą dziś do bram Europy wśród ryków i bluzgów. Posyłał do nich misjonarzy. Nie pogardzał nimi, nie bał się ich. Nie pozwalał, by ich prześladowano. Odrzucał rasizm. Mógł zawsze liczyć na pomoc chrześcijańskich państw. Nigdy też nie głosił naiwnego poglądu, że trzeba otworzyć przed nimi cywilizacyjne przybytki Zachodu, by używali ich dowolnie na swój sposób, zanim nastąpi ich prawdziwe nawrócenie – a wtedy nie będą im potrzebne cudze dobra. Rozpoczną wznoszenie cywilizacji na swojej ziemi. Na tym polega prawdziwy pokój.
Nie istnieje on bez uznania prawdy i autorytetu Boga.
Francesco Botticini – Święci Archaniołowie Michał, Rafael prowadzący młodego Tobiasza i Gabriel
Warto zadać sobie pytanie o źródła tego wszystkiego, co dzieje się na naszych oczach.
Warto w sposób poważny rozprawić się z fałszywym ekumenizmem, który nie tylko nie prowadzi do „miłości” i „jedności”, ale ewidentnie kruszy ich podstawy: osłabia wiarę, pozbawia ludzi nadziei. Wywołuje chaos w umysłach. Kompromituje miłość. Jest pożywką dla lęku przed innymi.
Jedyną poważną odpowiedzią państw i narodów trzęsących się dziś ze strachu przed inwazją wyznawców Islamu jest postawienie sobie zadania powrotu społeczeństw Europy do Chrystusa i jego praw. Przestrzeganie tych praw. I wysłanie przez Kościół katolicki misjonarzy. Przypomnienie sobie oczywistych faktów z nieodległej historii, że przedsoborowym misjom katolickim w Afryce zawsze towarzyszył cywilizacyjny i kulturowy skok tych obszarów.
Także uświadomienie sobie konieczności powrotu do zasad Ewangelii w polityce, czego rzecznikami i wyrazicielami są dwaj główni mężowie stanu na naszej scenie publicznej, prezydent Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński. Zerwanie z fałszem i obłudą humanizmu. Przypomnienie sobie, że bogiem nie jest ani człowiek, ani społeceństwa. Nie jest bogiem państwo, rodzina, ani też życie ludzkie (z czego jakby nie zdawali sobie sprawy niektórzy „obrońcy nienarodzonych”). Odpowiedzią jest nawrócenie się na katolicka wiarę i zerwanie z herezją, porzucenie schizmy. Zachęcenie ludzi Kościoła, by odważnie podjęli misję wobec wyznawców fałszywych religii, gdyż zadaniem Kościoła nie jest bynajmniej „zjednoczenie ludzkości”, lecz zbawienie każdego człowieka. (A nasi polscy misjonarze należą do tych najdzielniejszych, najbardziej oddanych Chrystusowi, najmniej otępiałych fałszywymi postulatami inkulturacji). Odstąpienie od mącenia ludziom w głowie mrzonkami o możliwości zbudowania ziemskiego ładu bez Boga, którym jest Trójca św.
Uniesienie nad Europą wysoko sztandaru krzyża.
To zadanie przypada dziś Polsce.