Pod osłoną płaszcza Maryi. Wypadek taki jak inne?
10 lutego, wieczór – wigilia Wspomnienia Matki Boskiej z Lourdes. Czy mogło wydarzyć się w Polsce tego wieczora coś naprawdę bardzo złego?
Na przełomie tych dwóch dni, 10 i 11 lutego pojawiło się mnóstwo dramatycznych pytań w związku z wypadkiem samochodu Pani premier. Analizowaliśmy wciąż, ze ściśniętym sercem, co oznacza, w ustach ministra Błaszczaka: „Pani premier czuje się nieźle”, czym są zapewnienia Pani premier, że „jest dobrze”, że dziękuje za pamięć i troskę… Trudno było jednak dostrzec pytanie o wymowę faktu, że właśnie w tym dniu, tego wieczora, tak poważna kolizja zakończyła się w sumie szczęśliwie.
Objawienia w Lourdes to wydarzenie, które można nazwać otwarciem okna w Niebie. Wielki cud zstąpienia na ziemię Matki Chrystusa. Matka Boża zaczyna swoją rozmowę z człowiekiem od łagodnego, uspokajającego gestu: Nie bój się… Tak jak było w Guadalupe, tak było w Fatimie. „Nie bój się, to ja, Twoja Matka…”. „Przychodzę z Nieba…”.
Czy przebieg dramatycznego wypadku w Oświęcimiu i szczęśliwy, mimo wszystko, jego finał nie prowadzi nas właśnie tam, nad brzeg górskiego potoku, pod skałę Massabielle? Nie przywołuje czegoś, o czym powinniśmy pamiętać? Dziś zwłaszcza, gdy tyle wysiłku czyni się, by obudzić w Polakach na powrót strach. Gdy ze straszenia uczyniono zawód, dyscyplinę naukową, skuteczną broń. Gdy reprezentantów polskich władz, sprawujących po raz pierwszy od wielu dziesiątek lat rządy po katolicku, próbuje się na różne sposoby zastraszyć.
Wiele było ważnych, dramatycznych, pełnych grozy zdarzeń podczas tych niewielu miesięcy. Każde z nich miało jakieś drugie dno, ukryty sens nie od razu odczytany. (Przypomnijmy tylko wypadek samochodu prezydenta Andrzeja Dudy we wspomnienie św. Kazimierza Królewicza, patrona osób sprawujących władzę). „Wiele jest rzeczy, którymi pasjonuje się świat, ale nic nie jest ostateczne, nic do końca tragiczne dla kogoś, kto potrafi dojrzeć to, co wieczne”. Dla kogoś, kto nie oddaje kultu własnym bogom, w których panteonie Polityka (i tylko ona) ma główny Ołtarz, jak przypomina Messori.
Był czwartek 11 lutego 1858 roku. Zimny, deszczowy poranek w Pirenejach, kiedy to „między Gave de Pau a kanałem – młynkówką Savy czternastoletnia półanalfabetka, już zagrożona gruźlicą usłyszała podmuch wiatru, jakby grzmot…”
Na powierniczkę Maryi została wybrana dziewczynka, dziecko prawie, niedorozwinięte fizycznie z powodu głodu i chorób. (Wilgotne pomieszczenie dawnego więzienia, zwane w miasteczku lochem, było mieszkaniem jej rodziny, której ojciec, były dzierżawca młyna, niesprawiedliwie oskarżony został o kradzież). Nie potrafiła mówić po francusku, posługiwała się dialektem pirenejskim. Nauczyciele skarżyli się na jej tępotę. Nie napisała w swoim niezbyt długim życiu – umarła jako trzydziestoparolatka – żadnej modlitwy, jej relacje z objawień były lakoniczne i suche. Drewnianego różańca, z krzyżykiem umocowanym na sznurku, nie wypuszczała z rąk, co wielu ludzi irytowało. I oto do tak nędznego stworzenia, które samo o sobie wielokrotnie później powtarza, że jest „nikim”, przemawia najpiękniejsza i najmądrzejsza Istota. Pani, która przychodzi z Nieba.
św. Bernadeta Subirous
Zwraca się do niej per „wy”. Mała nędzarka słyszy pytanie, czy mogłaby tej wspaniałej olśniewającej Osobie – na każdej stopie ma złotą różę, a okrywa ją do samej ziemi biały płaszcz z jedwabiu – „wyświadczyć tę łaskę” i przychodzić tu przez kilkanaście dni…
To nie wszystko. Góralce w łachmanach objawiona zostaje tajemnica imienia Maryi, przez adresatkę zresztą nie rozumianego, „Niepokalane Poczęcie”… Ale choć to imię jest tak trudne, choć ciężko je zapamiętać, Bernadeta puszcza się pędem do plebanii, gdzie czeka na nią groźny i rozzłoszczony proboszcz, ksiądz Peyramale. Winna mu wreszcie powiedzieć, co to za Osoba, niewidzialna dla innych, z którą jego mała parafianka rozmawia tak zwyczajnie, choć z rozpłomienioną, piękniejącą w oczach twarzą, kolejny już raz. Rozmawia swobodnie, jak z rówieśnicą. Zaśmiewając się, od czasu do czasu, wraz ze swoją Rozmówczynią, do łez.
I jeszcze odważa się przedstawić mu potem życzenia tej Pani…
Oniemiał, gdy usłyszał to imię. Cztery lata po ustanowieniu przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny…
To imię miało nas mocniej wiązać z Bogiem. Pomagać w poznawaniu, kim jest Syn, który został zrodzony z Niewiasty, by objawić Ojca. By pozwolić wątpiącym i chodzącym w ciemnościach – zwłaszcza w czasach, gdy ateistyczne doktryny, wyszlifowane w wolnomyślicielskich kuźniach do lśnienia, fascynowały już najtęższe umysły epoki – naprawdę wznieść się. Ale nie na „wyżyny” wyobraźni, w przestrzeń swobodnej myśli – lecz ku Bytowi, który jest absolutną Prawdą, Dobrem, Pięknem. Sprawiedliwością i Miłością. Ścisłością i Harmonią. Wznieść się, to znaczy przywrzeć całym sobą. I nie dać sobie wydrzeć prawdy, kim jest Bóg. Bo tylko poznając Boga można Mu służyć. Lepiej wypełniać Jego plan, który ma dla każdego z nas, jedyny, niepowtarzalny.
Także dla nas żyjących między Rosją a Niemcami w 2017 roku.
Późniejsza święta, Bernadeta Soubirous dobrze wypełniła ten plan. Żyjąc w ukryciu. Niańcząc dzieci, opiekując się chorymi, potem obierając jarzyny w klasztornej kuchni, haftując obrusy ołtarzowe i serwetki. Latami ciężko przy tym chorując. Znosząc tysiączne upokorzenia. Milcząc, gdy ją naciskano, by zaczęła tworzyć własną wersję wydarzeń w grocie Massabielle. Nigdy nie fantazjując i nie rozwodząc się, gdy pytano ją o objawienia i żądano jak największej liczby szczegółów. Nie przyjmując żadnych datków, prezentów, pamiątek, jakimi usiłowano ją obdarowywać, z racji jej wybrania i obcowania, w sposób tak bliski, z Królową Nieba i Ziemi.
Statua Matki Bożej w grocie Massabielle w Lourdes
Obojętna na wszelkiego rodzaju hołdy, nie udzielała nawet rad, gdy ją o to proszono. Podkreślała, że nie czuje się do tego w żaden sposób upoważniona. Obiecywała tylko modlitwę.
Twardy pirenejski charakter późniejszej zakonnicy, Marie Bernard, nie pozwolił na żaden wyłom w przyjętych zasadach. Nędzarka obcująca z Królową Nieba i Ziemi, Matką Boga Wcielonego, posługiwała się w swoim krótkim życiu bardzo sprawnie i konsekwentnie rozumem. Nie emocjami, nie fantazjami, nie narracjami. Nie miała też żadnych ambicji. Oprócz jednej, potrafić cierpieć dla Boga. Dostać się do Nieba.
„Słowa siostry zakonnej z tej samej reguły mówią o stylu życia młodej dziewczyny, którą ktoś określił jako arcydzieło Maryi…. Oto co powiedziała owa siostra: Miała słabość do wszystkiego, co było małe. Także tutaj czysta Ewangelia. Ewangelia jest wszakże paradoksem”.
Bernadeta potrafiła jednak słuchać. Była uważna i wytrwała. A przy tym niezmiennie pogodna, wręcz radosna, skłonna do figlów. Śmiała się namiętnie, nawet z tych, którzy ją przesłuchiwali w komisariacie policji, strasząc, tupiąc i grożąc więzieniem, święcie przekonani, że konfabuluje, że jest histeryczką, komediantką albo sprytną mitomanką szukającą popularności i osobistych korzyści. Bo kto by uwierzył w taki scenariusz wydarzeń prawdziwych!
Nie złamało jej żadne upokorzenie, żadna krzywda i żadne cierpienia. Miała pokorę.
Postać tej drobnej, wysokiej zaledwie na metr czterdzieści w dorosłym życiu, „biednej grzesznicy” – jak o sobie mówiła w chwili śmierci – staje przed oczami, gdy niepokoją nas losy naszego państwa. Gdy nie ustają pod adresem sprawujących władzę pogróżki, wrogie mamrotania. Gdy ktoś wciąż potrząsa zaciśniętą pięścią i ohydnie wykrzywia twarz.
Nie stać się ofiarą złudzenia – to mógłby być nasz cel. Taki, jaki miała i ona, pytając tyle razy tajemniczą Postać, kim jest. I nie zrażając się tymczasowym brakiem odpowiedzi. Odpowiedź jednak została udzielona. Zaskakująca, jak sam dogmat o Niepokalanym Poczęciu Matki Bożej, dla wielu gorliwych katolików tamtych czasów trudny do przyjęcia. Przez pewną ich grupę gwałtownie odrzucony, co było przyczyną cierpień bł. Piusa IX. Dziś raczej rzadko przywoływany, bo jego sens wymyka się wyobraźni ludzi tak bardzo przekonanych o swojej roli sprawczej w wydarzeniach historii, o tym, że są panami swego życia i śmierci, jak wielu współczesnych. A tymczasem, by go zrozumieć trzeba mieć świadomość, że jesteśmy tylko narzędziami w rękach Boga. Bóg jest rzeczywistością, od której wszystko zależy. Nie udawajmy przed Nim, że jesteśmy tacy wielcy. Tacy wspaniali. Że wszystko możemy, byleby tylko okoliczności były sprzyjające, a honoraria zadowalające. Bo tak naprawdę jesteśmy nikim, jak Bernadeta. Nikim lepszym od niej – i prawdziwie nikim wobec Boga.
Bazylika Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej w Lourdes
Takie jest również przesłanie Lourdes.
A jednak to właśnie do takich nędzarzy Bóg osobiście kieruje wezwanie. Traktuje ich jak swoje wybrane narzędzia. Zapewnia wszelkie warunki, by spełnili daną im misję. Obdarza łaską. Zapewnia zwycięstwo. O ile okażą się wierni.
Ważna cecha Lourdes: dokonujące się tu uzdrowienia w ogromnej większości są uzdrowieniami nie ciała a duszy. Gdy podkreśla się niemal wyłącznie te fizyczne „sami wierzący dostosowują się do mentalności racjonalistycznej tych, którzy nie widzą nic poza ciałem”, zauważa Messori. „Ale żeby uleczyć ciało, wystarczy często dobry lekarz… Natomiast prawdziwym cudem, o który zabiega Bóg Biblii jest uzdrowienie duszy. Cóż bowiem łatwiej jest powiedzieć: Odpuszczone są ci twoje grzechy”, czy też powiedzieć: Wstań i chodź!”? (Mt 9,5).
Czy możemy w to wątpić dziś patrząc na ludzi, naszych rodaków, w większości zapewne ochrzczonych, tak agresywnie nastawionych do rządzącej Polską ekipy Prawa i Sprawiedliwości? Nie tylko życzących jej wszystkiego najgorszego, nie mających żadnych zahamowań w rzucaniu obelg, w kreśleniu podłych scenariuszy wobec osób, które dźwigają na swoich barkach trud odpowiedzialności za losy państwa, ale działających czynnie przeciw niej? Oni potrzebują uzdrowienia. To sprawa pilna. Dziś nic, po ludzku rzecz biorąc, nie wskazuje na to, że się opamiętają, nawrócą. Przeciwnie, pogrążają się coraz bardziej. Trzeba modlić się o cud. Modlitwa za nieprzyjaciół to obowiązek katolika. Czy Maryja nie przypomniała nam właśnie o tym wieczorem, 10 lutego 2017 roku ?
Lourdes dziś, ze swoimi 50 tysiącami łóżek hotelowych, jest nie tylko miejscem, gdzie chorzy odzyskują fizyczne zdrowie. „Nie należy zapominać, że zgodnie ze statystykami Lourdes jest miejscem świata, gdzie się odbywa najwięcej spowiedzi i udziela najwięcej rozgrzeszeń. To w tej tajemnej, codziennej sile, zdolnej ugiąć duszę ludzi – bardziej zamkniętą i najeżoną niż dom bogacza – tkwi prawdziwy, wielki Cud groty. Zaprzyjaźnieni księża, którzy mieli okazję tam spowiadać, mówili mi o swoim wstrząsającym zdziwieniu tym ciągle powtarzającym się cudem”.
Trzeba te wezwania odczytać. Przyjąć. Zachować. Nie pozwolić nikomu nimi manipulować. Jak Bernadeta, niosąca w umyśle i sercu te dwa, niepojęte dla niej, ale najzupełniej konkretne, prawdziwe słowa: „Niepokalane Poczęcie”. Tak ważne, tak decydujące, o czym była do głębi przekonana, choć nie pojmowała jeszcze ich treści, gdy pędziła jak wiatr w swoich ciężkich drewnianych chodakach przez łąki nad potokiem Gave de Pau, a potem przez kamieniste uliczki Lourdes, stukając niemiłosiernie na całe miasteczko, niczym kołatka budząca z uśpienia.
Czy te chodaki nie wystukiwały aby rytmu okrzyku, który brzmiał już być może w sercu dziewczynki: „Nie bójcie się! Ona przychodzi z Nieba!” Może zdarzyć się cud! Największy cud…
Ten najbardziej surowy konkret naszego życia – nasza wiara. Wierzymy w Boga, a nie dowodzimy spekulacjami myślowymi, że jest. Bo spekulacje nie są żadną zasługą przed Bogiem. Gdy wierzymy i ufamy – Bóg zawsze odpowiada na nasze prośby.
Nie ilość ludzi przekonanych, że to co dzieje się w Polsce obecnie jest zwrotem w dobrą stronę jest naszą prawdziwą silą. „Nawet jednak mała owczarnia musi się liczyć, na płaszczyźnie ludzkiej, z prawami, które socjologia grup wyodrębniła już dawno, na podstawie historycznego doświadczenia. Jedno z tych praw głosi, że im bardziej jakaś grupa pozostaje w mniejszości, tym bardziej, żeby nie zostać pochłoniętą przez większość, musi być motywowana, przygotowana, zjednoczona, zdecydowana, wierna swojej wizji świata. W sumie musi być naprawdę tym, co Ewangelia nazywa zaczynem i solą nie zwietrzałą. Czy tacy jesteśmy naprawdę, my, którzy w ostatnich latach posunęliśmy się nawet do twierdzenia, że te minimalne, wspólne podstawy, jakie dał nam kiedyś katechizm, są już bezużytecznym anachronizmem?”
Nie zależymy wcale – w tym istotnym sensie – od całego układu europejskiego i światowego. Od jakiejkolwiek potęgi ziemskiej. Zależymy w całej pełni i w każdej chwili naszej historii osobistej i społecznej od Boga.
„Działa On bowiem nieustannie, ukryty w najgłębszej istocie wszelkiego bytu, wspiera, chroni i utrzymuje swoje dzieci. Błogosławi wszystko, otacza opieką, strzeże. Jest On, powtarzając za św. Augustynem, w głębi stworzenia…”– jak to przypomniał pewien kapłan.
Bez Jego woli nic się nie stanie. Dlatego lamentować, pomstować, zawodzić niczym tłum płaczek, głośno wołać, że jesteśmy „tym nieszczęśliwym krajem…”, wciąż wściekle atakowani, prześladowani, narażeni, że nie ustają przeciwko nam zmowy, trwa i rozwija się arcymistrzowski spisek – to komedia. Defetyzm jest zawsze czymś śmiesznym. Zwłaszcza w kraju katolickim. Zwłaszcza w Polsce. Ataki i prześladowania to znak, że kroczymy właściwą drogą.
Rozumiał to bardzo dobrze Józef Piłsudski. Być może dlatego Stalin bał się Marszałka, polskiego szlachcica i oficera. Rozumie to doskonale Jarosław Kaczyński. Rozumie Pani premier Beata Szydło… A wraz z nimi coraz większa rzesza Polaków.
Nie bójcie się. Przychodzę z Nieba.
Polsce potrzebny jest cud przemiany serca grupy ludzi. Matka Boża przypomina dziś o tym w sposób bez wątpienia dramatyczny; czegoś pragnie od nas licząc na naszą zdolność odczytania głębszego sensu zdarzeń i wymowy dat. Być może to przypomnienie to jeden z wielu „ukrytych” cudów charakterystycznych dla Lourdes. „Ale taka jest Ewangelia, której Główna Osoba przedziela historię na dwie części, a jednak nie pozostawia niemal śladu w annałach ówczesnych historyków. Lourdes ukazuje swoją zgodność z Ewangelią nawet w tym, że jest rzeczywistością imponującą i zarazem ukrytą”. Nie ma żadnej wzmianki w encyklopediach świata o tym, co w 1858 roku wydarzyło się w pirenejskim miasteczku.
Był lutowy mroźny wieczór… Oświęcim, i czyjaś krańcowa bezmyślność.
A po nim zaraz – ten zimny deszczowy poranek, gdy podmuch wiatru ogarnął nagle łąkę pod skałą Massabielle i rozległ się grzmot, który zdumiał, ale nie przestraszył dziewczynkę, która przyszła tu pozbierać chrust.
———–
Cytaty, za wyjątkiem ostatniego, pochodzą z książek Vittorio Messoriego: „Opinie o Maryi” i „Przemyśleć historię. Katolicka interpretacja ludzkiego losu”.