Chwała Bogu

OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

„Ida”: radość polskich polakożerców


Dzisiaj, 22 lutego 2015 roku, to wielki dzień dla rodzimych – polskich polakożerców. Wyprodukowany przez nich film polskojęzyczny, ale NIE POLSKI! – „Ida” dostała od amerykańskich Żydów Oskara w kategorii filmu nieanglojęzycznego. Nagrody tej życzyła ludziom związanym z tym filmem „polska premierzyca (premier) Ewa Kopacz (Dziennik.pl 22.2.2015), a np. dziennik internetowy „Fakt.pl” wybił na pierwszej stronie w pełnym zachwycie: „Mamy Oscara! Ida najlepszym filmem nieanglojęzycznym”. Tak jakby było z czego się cieszyć. – Tych ludzi nie martwi szkalowanie Polski i Polaków. Oni się cieszą z tego! Takich mamy dzisiaj „polskich” polityków i dziennikarzy. – Jak mówią Rosjanie: napluć i przykryć.

+ + +

W 1941 roku kinematografia niemiecka nakręciła nazistowski film propagandowy pt. „Powrót do ojczyzny” (niem. „Heimkehr”), opowiadający o tym jakimi rasistami – gnębicielami byli Polacy prześladujący w Polsce Niemców przed wybuchem II wojny światowej.

Celem filmu była propaganda hitlerowska zgodnie z którą Polacy w filmie są podstępnymi i brutalnymi gnębicielami Niemców, którzy w filmie są pokazani jako szlachetne, bezradne wobec polskiej brutalności i bezbronne ofiary tych sadystycznych rasistowskich Polaków.

I taki film włoskie Ministerstwo Kultury nagrodziło Pucharem podczas międzynarodowego festiwalu filmowego w Wenecji w 1941 roku, na którym odbyła się prapremiera tego filmu 31 sierpnia t.r. Nagroda włoskiego Ministerstwa Kultury była niczym innym jak ukłonem w stronę hitlerowskich Niemiec, których sojusznikiem były wówczas faszystowskie Włochy.

„Hollywood is run by Jews; it is owned by Jews”

Po 74 latach, dokładnie 22 lutego 2015 roku, inny antypolski film został nagrodzony na międzynarodowym festiwalu filmowym. Ale teraz nie w Wenecji i nie faszystowski rząd włoski, ale w Hollywood (Los Angeles, USA) i przez Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej (Academy of Motion Picture Arts and Sciences), która jeśli nie jest w rękach Żydów to niewątpliwie pod ich  przemożnym wpływem. Bo nie jest żadną tajemnicą, że „amerykański” filmowy Hollywood jest w rękach żydowskich. Wielki aktor hollywoodski Marlon Brando (1924-2004), który był uważany za przyjaciela Żydów, w programie telewizyjnym CNN Larry King Live w kwietniu 1996 roku miał odwagę powiedzieć, że (dosłowny cytat za amerykańską Wikipedią): „Hollywood is run by Jews; it is owned by Jews”, czyli: Hollywood jest w rękach żydowskich i należy do Żydów. Stąd Hollywood wyprodukował dotychczas ponad 400 filmów o tematyce żydowskiej, w których Żydzi są przedstawieni w pozytywnym świetle i ani jednego filmu, w którym Żydzi byliby chociaż w delikatny sposób ośmieszani czy krytykowani. Jednocześnie wyprodukował setki filmów bardzo złośliwych o innych narodach, a często je szkalujących. Wśród tych filmów było wiele filmów polakożerczych, jak np.„Wybór Zofii” (oryg. Sophie’s Choice, 1982), w którym za twórcę planu wyniszczenia Żydów w Europie jest przedstawiany nie żaden Adolf Hitler czy inny dygnitarz hitlerowski ale bezimienny Polak (bo jest on wymysłem chorej polakożerczej żydowskiej głowy!) –  jakiś profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Antypolskie żydowskie filmy hollywoodskie eksponują, za wzorem hitlerowskiego filmu „Powrót do ojczyzny” (niem. „Heimkehr”), Polaka jako najgorszego na świecie rasistę-antysemitę do tego stopnia, że winą za hitlerowski holocaust Żydów w Europie podczas II wojny światowej bardzo często oskarżają Polaków!

Nagroda Amerykańskiej Akademii Filmowej – Oskary, przyznawana od 1927 roku, właśnie dlatego, że jest w rękach żydowskich, podobnie jak media amerykańskie i w szeregu innych krajach, obecnie jest uznawana za najbardziej prestiżową nagrodę filmową na świecie, pomimo tego, że dotyczy głównie kinematografii amerykańskiej (czy sam ten fakt nie świadczy o potędze Żydów na świecie?).

Od 1948 roku Amerykańska Akademia Filmowa przyznaje nagrodę – Oskara także dla filmów nieangielskojęzycznych.

Co musi zrobić polski reżyser aby mógł otrzymać taką nagrodę?

Po prostu nakręcić film, który spodoba się Żydom. Czyli właśnie taki jakim jest „Ida” (2013), którego produkcję  dofinansował polski Instytut Sztuki Filmowej (kwotą 2 milionów złotych) oraz Łódzki Fundusz Filmowy. Twórcą filmu jest reżyser Paweł Pawlikowski, który uznał, że ważniejszy dla niego jest Oskar niż dobre imię Polski i Polaków.

O fabule filmu czytamy w polskiej – bardzo często tendencyjnej i antypolskiej – interenetowej Wikipedii tylko tyle: „Polska, lata 60. XX wieku. Młoda sierota Anna, wychowywana była w klasztorze. Zgodnie z życzeniem matki przełożonej Anna przed złożeniem ślubów zakonnych musi odwiedzić jedyną swoją krewną, siostrę matki – Wandę Gruz. Kobieta, stalinowska prokurator i sędzia, najpierw niechętnie poznaje siostrzenicę. Zabiera ją jednak z dworca, i wyjaśnia dziewczynie, iż ta jest Żydówką o imieniu Ida. Obie kobiety udają się w podróż w rodzinne strony dziewczyny, aby dowiedzieć się o losach ich rodziny. Postać Wandy (w jej roli Agata Kulesza) była inspirowana postacią Heleny Wolińskiej-Brus”.

Dlatego czytelnik tego hasła nie dowie się o tym, że „podróż w rodzinne strony” Idy to pokazywanie zwyrodniałego polskiego antysemizytmu! Chociaż z drugiej strony film pokazuje, że wszyscy są winni, a więc nie tylko Polacy ale i Żydzi (tutaj zbrodnie żydowskiej prokurator popełnione na Polakach). Jednak górę bierze w nim obraz polskiego antysemityzmu. I właśnie to się spodobało Żydom z Amerykańskiej Akademii Filmowej i za to postanowili wyróżnić „Idę”. Politolog i publicysta „Rzeczpospolitej” Michał Szułdrzyński tak to skomentował: „Widzowie we Francji, czy w Stanach Zjednoczonych nie dowiedzą się, że „Ida” jest elementem szerszego rozliczania się z naszą historią. Usłyszą jeden przekaz: to polscy chłopi wyganiali Żydów po wojnie, bo chcieli przejąć ich majątek. Jeśli to jedyny głos, który ma szansę na wielkie nagrody, to jest to powód do niepokoju”. A jego ogólna ocena filmu wygląda następująco: Film promuje za granicą fatalny obraz Polski. I dlatego martwi go fakt, iż obraz Polaków, którzy zabijali Żydów, będzie jedyną wizytówką Polski za granicą (PAP 21.2.2015).

W styczniu do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej wpłynęła petycja w sprawie filmu „Ida”. Jej autorzy – Fundacja Reduta Dobrego Imienia Polska Liga przeciw Zniesławieniom – chcą, by w czołówce filmu zostały umieszczone informacje między innymi o tym, że to Niemcy byli sprawcami eksterminacji Żydów podczas II Wojny. „

Ida” to film, w którym „fałszowana jest prawda” – piszą autorzy petycji, pod którą podpisało się ponad 30 tys. osób. Europoseł PiS Janusz Wojciechowski napisał na blogu, że „Ida” to bodaj pierwszy tej miary i klasy film, gdzie jest Holocaust, ale nie ma Niemców, a Żydów zabijają polscy chłopi.

Do niedawna to Niemcy, Amerykanie i Żydzi szkalowali na świecie Polskę i Polaków. Dzisiaj do tej trójcy (ale nie świętej) zaczynają dołączać sami Polacy. Mamy teraz swoich własnych polskich polakożerców!

Mój dziadek, Kaszub ale patriota polski, podczas odwiedzin u nas w 1959 roku powiedział mi wierszyk, który zapamiętełem w jakiś dziwny sposób po dziś dzień: „Przeklęty ten mąż, który za lepszą strawę, za lepsze odzeinie zaprzeda swą wolność i swoje sumienie”; a ja dodam od siebie: „i fajda w swoje gniezdo”.

Marian Kałuski, Australia

Chwała Bogu, kolejny raz !

Trwają jeszcze działania strażaków, gaszących pożar drewnianego podestu technicznego, znajdującego się pod jezdnią mostu Łazienkowskiego w Warszawie.Trudna to jest akcja,choć nieskończona ilość wody w Wiśle stwarza pozory, że nie powinno być z tym większych problemów.
Pomijam już pytania, które sam zadawałem 40-ci lat temu, dokładnie we wrześniu 1975 roku, jak to jest możliwe, że „flagowy” most epoki Gierka się pali?. Pierwsze pytanie, co tam się może palić, w tym żelbetonowo-stalowym moście?
A jednak to była prawda, jak prawdą było to, że pożar ten był jednym z tych wydarzeń, które stały w szeregu dziwnych zjawisk tamtej epoki, dziś przez wielu opiewanej jako okres prosperity PRL-u. A że tak z nią nie było,dowodem tego były te różne w tamtym okresie, dziwne i trudne do opisania, pożary czy katastrofy.
Porównując te bliźniaczo do siebie podobne wydarzenia,trudno oprzeć się wrażeniu, że to chyba nie jest przypadek. Że jest ktoś, kto nie zadał sobie nawet trudu, żeby wymyślić coś innego, żeby powtórzyć tamten scenariusz, który się w pewnym sensie sprawdził.
Pokazał, że jeśli zajdzie taka potrzeba, to w środku stolicy ważnego /jeszcze/ państwa, podpali – czytaj – zniszczy, ważny strategicznie dla tego miasta most, że nie będzie siły, która go przed tym powstrzyma. I to ma tak działać na tubylców, zajętych dywagacjami o tym, skąd się tam deski wzięły /w 1975-tym była to budka drewniana po przeciwnej stronie Wisły/, co to jest ten drewniany  podest techniczny pod mostem, dlaczego tego nie można ugasić, kiedy wody tyle,itd. I pewnie o to chodzi organizatorom tej widocznej gołym okiem prowokacji, żeby mieszkańcy „tego kraju” zrozumieli, jak niewiele od nich zależy, żeby poczuli bezsilność niewolnika, któremu władza coś może dać lub nie, może na coś pozwolić lub zabronić, może otoczyć taką „opieką”,że lepiej uciekać, na drugi koniec świata. To jest dokładnie ta sama metoda, ten sam nawet scenariusz wyciągnięty po 40-tu latach z lamusa. Bez żadnej zmiany ani poprawki, jeśli tylko pominie się, że stało się to na przeciwległym brzegu Wisły.
Ze smutkiem oglądam to nieszczęście, które w konsekwencji dotknie ogromnymi uciążliwościami i także koszami tysiące ludzi.
Jest mi ono szczególnie bliskie, i dlatego o tym piszę na moim portalu, że przed 40-laty występowałem w roli oficera pożarnictwa, który miał bezpośredni udział w tamtej akcji ratowniczej, przy użyciu nieporównanie skromniejszych środkach technicznych i organizacyjnych, i która dzięki odwadze i ofiarności wielu strażaków, zakończyła się wielkim sukcesem. Po miesiącu samochody ponownie mogły jeździć Trasą Łazienkowską.
Nie będę teraz opisywał szczegółów tamtej akcji, chociaż kto wie, jak tak dalej pójdzie, może trzeba będzie opracować szczegółową instrukcję o postępowaniu na wypadek powstania kolejnego pożaru tego mostu…jeśli już tak się na niego uwzięli.
Chodzi mi w tym miejscu o zupełnie inną sprawę, choć nadal wiążącą się z tamtym wydarzeniem sprzed lat, a bliźniaczo podobnym do obecnego dzisiaj, w kontekście działania naszego Pana Boga.Stąd zresztą wziął się tytuł tej notatki…
Kiedy sytuacja wydawała się beznadziejna, bo nikt nie miał pomysłu, jak się do tej akcji zabrać: przybyli konstruktorzy tego mostu i zastanawiali się, jak długo może on wytrzymać te wysokie temperatury, czy można wykuwać dziury w jego nawierzchni, władze państwowe i partyjne uruchamiały możliwe w tamtych czasach środki techniczne, wezwano z wojska barki z nieodległego Kazunia,lecz cały czas wisiała wielka niewiadoma i dramatyczne pytanie, jak ten most długo wytrzyma, kiedy runie ta konstrukcja stalowo-betonowa? Tego nie można było  przewidzieć, bo mosty stalowo-betonowe po prostu nie są przewidywane na taką ewentualność. Jeszcze dziś mam przed oczami  wyraz twarzy tych przerażonych konstruktorów, którzy mieli pełną świadomość,że nie są w stanie ani niczego przewidzieć, ani niczego nam doradzić. Uzyskaliśmy jednak od nich desperacką, jak wszystkim się wtedy wydawało  decyzję,żeby  wykuwać otwory w jezdni mostu, aby dostać się do tego pożaru z góry. I to był dobry pomysł !
Brakowało jeszcze tylko jednego, kogoś, kto się w tej sytuacji odważy wejść tam  do środka, do tego tunelu roboczego, wtedy od strony praskiej. I ja to zrobiłem, zapewniając sobie łączność radiową z tymi, którzy byli na powierzchni mostu, informując ich na bieżąco o sytuacji panującej wewnątrz tego tunelu. Niewiele to dawało, ale miałem jakieś poczucie bezpieczeństwa, że nie jestem sam.
I wszystko było fajnie, aż do momentu, kiedy zbliżyłem się do frontu pożaru, gdzie  dym i temperatura, potęgowane były kierunkiem powietrza, które wdzierało się przez wypalony otwór drewnianego pomostu.Wcześniej nie wziąłem tego pod uwagę, że to może być dla mnie pułapka, że już nie będzie odwrotu.Opierałem się na przeświadczeniu, że im szybciej znajdę się w pobliżu wypalonej przestrzeni, to tym szybciej będę miał dostęp do świeżego powietrza wpadającego od płynącej dołem Wisły. I to był mój błąd, bo w tej gonitwie do przodu nie wziąłem pod uwagę, że cyrkulacja powietrza może się zmienić, a mnie pozostanie jedynie, będąc płasko przytulonym do drewnianej podłogi pomostu, prosić Pana Boga o zmiłowanie… tak, właśnie wtedy zrozumiałem, że tylko On może mi przyjść z pomocą i wybawić z tragicznej dla mnie opresji.
I rzeczywiście, po pewnej chwili cyrkulacja się zmieniła, dym ustąpił, a ja zobaczyłem nad głową gotowy już otwór, i poprosiłem o podanie mi odcinka węża z wodą. Reszta była już tylko  formalnością, a ja  wróciłem te kilkaset metrów na stronę praską, szczęśliwy, że żyję, i że to się tak dla mnie skończyło, chwaląc jednocześnie Pana Boga.Nie było wtedy warunków, aby o tym opowiadać, ale dzisiaj, kiedy po 40-tu latach sytuacja się powtarza, pomyślałem, że warto o tym wspomnieć.
Bo właśnie w tych dramatycznych chwilach mojego życia, znalazłem w jednej sekundzie odpowiedź na nurtujące mnie pytania, i jednocześnie obiecałem Bogu, że zrobię wszystko, czego tylko ode mnie zapragnie. I robię – co właśnie widać.
Marian 44

Polska jako rekompensata dla Żydów. Grzegorz Braun analizuje sytuację międzynarodową

- Imperium amerykańskie nie włącza istnienia suwerennego państwa polskiego do swej racji stanu – uważa Grzegorz Braun, który w rozmowie z Agnieszką Piwar szczegółowo analizuje międzynarodową sytuację oraz zbliżającą się wojnę między światowymi mocarstwami. W tych rozgrywkach deserem dla Żydów ma być właśnie Polska.

Wielokrotnie wyrażał Pan przekonanie, że w państwo polskie nie istnieje, a na naszym terytorium, kosztem narodu polskiego realizowany jest całkiem inny projekt polityczny – ?

Owszem, tak to nazywam: „KONDOMINIUM ROSYJSKO-NIEMIECKIE POD ŻYDOWSKIM ZARZĄDEM POWIERNICZYM” – to jest scenariusz da nas przewidziany. Przez kogo? Przez międzynarodowe konsorcjum naszych tradycyjnych zaborców i okupantów. Że Moskwa i Berlin robią wszystko, by zgodnie układać wzajemną współpracę – to widać gołym okiem. Było by pół biedy, gdyby oba te kraje sięgały do głębi swych własnych najwspanialszych tradycji. Ale jedni i drudzy upierają się czerpać bardzo płytko – horyzonty ich racji stanu zakreślają więc z jednej strony Piotr i Katarzyna do spółki ze Stalinem, a z drugiej – paru kolejnych Fryderyków i Bismarck ze Stresemannem. Że ta współpraca jest ostatecznie zawsze po naszym trupie – to wiadomo z historii. Dlatego trafna była wstępna diagnoza pana premiera Jarosława Kaczyńskiego, który przed paru laty wspominał właśnie o istnieniu „kondominium rosyjsko-niemieckim” na naszym terytorium. Ja jednak czuję się w obowiązku tę diagnozę twórczo rozwinąć i uzupełnić o „żydowski zarząd powierniczy”. Bo jeśli dostrzegamy, że na post-peerelowskiej scenie politycznej działają niemal ostentacyjnie: partia ruska i partia pruska, to zachowując uczciwość intelektualną musimy też zauważyć partię interesów żydowskich. To jest oczywiście ten słoń w menażerii, którego większość uczestników życia publicznego usilnie stara się nie zauważać. Czemu? Bo jest oczywistym, że to w sposób szczególny zagraża śmiercią – co najmniej cywilną. Tymczasem bez uwzględnienia tego kluczowego, śmiem twierdzić, elementu, wszelkie dalsze dywagacje tracą spójność. Czytaj dalej

Ofiarowanie pańskie- święto światła

Jan Konior SJ

01.02.2015 07:28, aktualizacja 02.02.2015 11:23
(fot. shutterstock.com)

Jednym z najstarszych świąt w Kościele jest obchodzone 2 lutego święto Ofiarowania Pańskiego.

 

Kiedy sięgamy do Pisma Świętego, to napotykamy scenę ewangeliczną według św. Łukasza (por. 2, 22-32) przedstawiającą ofiarowanie Jezusa w świątyni. O tym wydarzeniu przypomina nam nie tylko liturgia Święta Pańskiego, ale także czwarta tajemnica pierwszej części różańca.
W liturgii Wschodu uroczystość ta nosi nazwę Hypapante, to znaczy święto spotkania. Hypapante, głęboko zakorzenione w tradycji starotestamentalnej, łączyło się z wdzięcznością za ocalenie pierworodnych synów Izraela w Egipcie. Prawo Mojżeszowe wymagało, by w 40. dniu po narodzinach potomka prawowity ojciec wykupił go, składając 5 “świętych” szekli w świątyni.
Spotykamy również inną nazwę tego święta: Candelora – święto światła. Jeśli połączymy nazwy Hypapante i Candelora, otrzymamy piękny symbol spotkania połączonego ze światłem. W tradycji polskiej jest to święto Matki Boskiej Gromniczej.

Spotkanie w świątyni

Czym jest Ofiarowanie Pańskie?
Maryja ofiaruje Syna Bożego Bogu, z woli Boga, wypełniając tym samym prawo starotestamentalne. Ofiarując swojego Syna, pragnie Ona ofiarować każdego z nas, ponieważ jesteśmy Jej dziedzictwem. Maryja wskazuje nam tego, który powiedział o sobie: Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia (J 8, 12). To światło – Jej Syn Jezus – poprowadzi nas do nieba.
Maleńki Chrystus przyniesiony do świątyni spotyka się z ludem Bożym w osobach Symeona i Anny, którzy oczekiwali swojego Zbawiciela, a prowadzeni i oświeceni przez Ducha Świętego rozpoznali Go w Chrystusie i wyznali w Niego wiarę. To spotkanie miało znaczenie uniwersalne: było spotkaniem ludzkości i Pana w Jego – Boga świątyni. Wspomina o tym prorok Malachiasz (por. 3, 1-4). Maryja była patronką tego wydarzenia.
Nową świątynią dzisiaj jest Kościół, w którym możemy spotkać Jezusa i – jak Symeon – przyjąć Go do serca. Napełnić się słowem Pana, które jest “pochodnią dla stóp naszych” i światłem na naszej ścieżce, nasycić Jego Ciałem – mocą i pożywieniem naszym.

Gromniczny znak

Od X wieku rozpowszechnił się obrzęd święcenia świec, tzw. gromnic, których płomień symbolizuje Jezusa – Światłość świata. Przyniesiona do domu z liturgii światła świeca ma przypominać nam o niełatwym zadaniu stojącym przed każdym z nas: być światłem świata, które nie powinno być chowane pod korcem, lecz świecić nieustannie rozpalane płomieniem Chrystusa. Nasze życie można przyrównać do zapalonej świecy, która z czasem traci blask i moc swoją, a której – nikły sam z siebie – płomień podtrzymuje Jezus. Taka symboliczna świeca została zapalona dla każdego już na Chrzcie św., kiedy to zostaliśmy włączeni w mistyczne Ciało Chrystusa, w Kościół święty. Jej światło ma towarzyszyć ważniejszym wydarzeniom w życiu każdego chrześcijanina, a zwłaszcza rozjaśniać agonię tych, którzy w ciągu roku opuszczają nasz świat, kierując się w stronę domu Ojca.
Jezus, dany nam jako światło na oświecenie pogan (Łk 2, 32) przyszedł, aby “rzucić ogień na ziemię” (por. Łk 12, 49). Nie chodzi tu jedynie o ogień materialny, który niszczy, ale o ogień miłości Ducha Świętego. Życie Zbawiciela było nieustannym płomieniem tego ognia, a więc ogniem miłości: miłujmy się wzajemnie (por. 1 J 4, 7-10). I taki ogień rozpalmy w naszych sercach, by zanieść go do naszych rodzin i w miejsca pełne popiołu i zgliszcz ludzkich serc. Płońmy ogniem Chrystusa. Prośmy o ewangeliczną oliwę, aby jej nie zabrakło, zwłaszcza wtedy, kiedy przygasa – gdy zło i grzech zwyciężają w nas – lub wypala się świeca naszego życia. Nieśmy światło przebaczenia i pokoju, światło ciepła, zanurzone w świetle płomienia miłości ognia – światła niegasnącego.

Komunia Święta do ust na klęcząco!

Ojciec John Pierricone z parafii św. Agnieszki w Nowym Jorku często odprawiał Mszę świętą dla sióstr Misjonarek Miłości Matki Teresy. Wielokrotnie spotkał on osobiście Matkę Teresę. Spytał ją kiedyś jako osobę podróżującą po całym świecie, co uważa za największe zło współczesnego świata. Bez zastanowienia odpowiedziała: „Komunię na rękę”.

Prawdą jest, że Komunia święta była przyjmowana „na rękę” w pierwszych wiekach (od II do V) Kościoła. Były to jednak jak mówi św. Bazyli (Epistola 93) czasy prześladowań, a więc warunki nadzwyczajne, kiedy nie były jeszcze dość rozwinięte odpowiednie dla wiary formy i obrzędy (Memoriale Domini, 1969, s. 541). Jednakże nawet wtedy nie przyjmowano Komunii Świętej bezpośrednio na rękę, ale na specjalną chustę zwaną dominikale. Wierni nie dotykali więc Hostii świętej samą ręką.

Św. Bazyli Wielki – Doktor Kościoła (330-379), mówi wyraźnie, że otrzymanie Komunii św. do ręki jest dozwolone jedynie w czasie prześladowań. Św. Bazyli w warunkach normalnych uważa te praktykę za tak poważne nadużycie, że nie wahał się traktować jej  jako ciężkie przewinienie. Gdy  prześladowania ustały, zwyczaj ten, który utrzymywał się jeszcze tu i ówdzie, był jednak traktowany jako nadużycie, które należało wykorzenić, ponieważ uważano je za sprzeczne ze zwyczajem przekazywanym przez Apostołów (!)

Kościół jednak z czasem, na skutek nadużyć osłabiających wiarę doszedł do wniosku, że najlepszym zabezpieczeniem wiary w obecność Chrystusa pod cząsteczkami postaci eucharystycznych jest forma przyjmowania Komunii świętej z ręki kapłana wprost do ust. „Niech nikt nie spożywa tego Ciała zanim Go nie uczci” (św. Augustyn). Papież Pius XII wymaga adoracji, kultu zewnętrznego przed przyjęciem Komunii świętej: „Konieczne jest bowiem, aby obrządek zewnętrzny Ofiary z natury swej wyrażał kult wewnętrzny” (por. encyklika Mediator Dei, 30 i 37). Dlatego też już od V -VI wieku wydawano zakazy udzielania Komunii Świętej do ręki. Jedynie na niektórych terenach zwyczaj Komunii świętej na rękę, tzn. na specjalną chustę utrzymał się do IX w. W 839 r. Synod w Kordobie odrzucił jednoznacznie udzielenie osobom świeckim Komunii świętej na rękę uzasadniając to niebezpieczeństwem zbeszczeszczenia Ciała Pańskiego. Ostatecznie w 878 r. Sobór w Ruen w kanonie 2 wyraźnie zabronił udzielania Komunii świętej na rękę uważając tę formę za ubliżającą Bogu i obraźliwą i zarządzając za to karę odsunięcia od służby ołtarza. Chociaż, jak twierdzi Gamber powszechną praktykę udzielania Komunii świętej do ust należy datować na VI wiek, czyli wcześniej niż dotychczas mniemano. Zwyczaj, zgodnie z którym kapłan celebrujący Msze św. udziela Komunii św. sam sobie, własnymi rękami, a świeccy wierni otrzymują ją od niego, wywodzi się z Tradycji apostolskiej – tak nauczał św. Sobór Trydencki. Tak samo jak uważali ojcowie Kościoła (m.in. św. Bazyli Wielki) od Apostołów pochodzi praktyka Komunii św. do ust, nie na rękę (co potwierdza mistyka).

Ponownie Komunię świętą „na rękę” wprowadzili reformatorzy protestanccy w 1549 r., szczególnie w tym celu, aby zaprzeczyć katolickim dogmatom na temat kapłaństwa i Rzeczywistej Obecności Jezusa w Eucharystii. Praktyka taka stała się od tego czasu oznaką antykatolicyzmu. Jeden z protestantów M. Bucer twierdzi: „Zwyczaj nie rozdawania sakramentu na rękę wiernych wprowadzono z uwagi na zabobony: po pierwsze – ze względu na fałszywą cześć, którą chcieliby okazać temu sakramentowi, po drugie – ze względu na pożałowania godną arogancję wobec księży rzekomo bardziej świętych niż lud Chrystusowy, z uwagi na ich namaszczenie podczas konsekracji. Nasz Pan bez wątpienia przekazał te swoje święte symbole (?) wprost na ręce Apostołów”.

Komunia na rękę jako wyraz niewiary w rzeczywistą obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie i w niezbywalność kapłaństwa.

Protestanccy reformatorzy zerwali z tradycyjną praktyką Komunii św. do ust i na klęcząco, aby podkreślić swoją wiarę, iż Eucharystia nie jest Ciałem Chrystusa, lecz tylko symbolem. Jak niszczące działanie dla wiary w dogmat o rzeczywistej Obecności i powołania miała ta praktyka pokazuje statystyka. W USA 20 lat po wprowadzeniu Komunii „na rękę” ponad 70 % ludzi określających się jako katolicy nie wierzy już w rzeczywistą obecność Zbawiciela w Najświętszym Sakramencie. Czyli Komunia „na rękę” jest wyrazem niewiary przyjmującego, a przede wszystkim udzielającego.

„Przyjmuje się do ust to, co uznaje się przez wiarę” – mówił papież św. Leon Wielki (440-461).

Jedynymi, którzy zawsze przystępowali do Komunii stojąc i z wyciągniętą ręką, byli od samego początku arianie, którzy uparcie negowali Bóstwo Chrystusa  i nie widzieli w Eucharystii niczego poza symbolem „jedności”, który może być dotykany i rozdawany dalej.

Natomiast w Kościele Katolickim Komunię świętą na rękę wprowadzono jako akt rebelii wkrótce po Soborze Watykańskim II. Zaczęło się w Holandii, jako wyzwanie rzucone prawowitej władzy kościelnej. Rzucono wyzwanie normom liturgicznym, których nikt, nawet jeśli jest kapłanem nie ma prawa dowolnie zmieniać (zob. Pius XII, Mediator Dei i S.C. 22).

I Komunia święta w niektórych kościołach była rozdawana w sposób, który od czasów Reformacji uznawano za typowo protestancki. Było to poważne nadużycie i biskupi winni byli temu stanowczo przeciwdziałać, jako że oni są odpowiedzialni za czystość wiary i kultu. To jednak nie nastąpiło, a praktyka ta rozprzestrzeniła się na Niemcy, Belgię i Francję z bardzo nikłym oporem biskupów.

Pewien oddany Bogu mężczyzna czując powołanie do kapłaństwa wstąpił do seminarium – w kraju niemieckojęzycznym. Panował tam już wtedy zwyczaj przyjmowania Komunii św. „na rękę”, dlatego i on w duchu solidarności, prostoty i posłuszeństwa, też przyjmował „na rękę”. Ale okazało się, że w miejscu, na którym kładziono mu Hostię odczuwał pieczenie, a nawet palenie. Było to bardzo mocne i co gorsze nic (ani zimna woda, czy inne środki) nie były w stanie przynieść mu ulgi. Pomagała jednak woda święcona. Kiedy poinformował o tym swoich przełożonych, ci chcieli go wysłać na badania psychiatryczne. Poza tym, zaczęli mu robić takie trudności między innymi, w dopuszczeniu do święceń, że musiał prosić o interwencję Stolicę Apostolską.

Konsekwencje tej rebelii stały się tak poważne, iż Paweł VI konsultował się z biskupami na całym świecie i po otrzymaniu ich opinii wydał 28 maja 1969 roku instrukcję Memoriale Domini. Mówi ona: „Ten sposób (do ust) udzielania Komunii świętej ze względu na całą obecną sytuację Kościoła powinien zostać zachowany. Nie tylko dlatego, że opiera się on na przekazanym przez tradycję od wielu wieków zwyczaju, lecz szczególnie dlatego, że wyraża on szacunek wiernych wobec Eucharystii. Zwyczaj ten należy do owego przygotowania, które jest konieczne do jak najbardziej owocnego przyjęcia Ciała Pańskiego. Ponadto przez ten obrzęd, który należy uważać za przekazany przez Tradycję, zabezpieczone jest, że Komunia święta rozdzielana jest z należną jej czcią, pięknem i godnością oraz, że postacie Eucharystyczne, w których jest obecny w jedyny sposób substancjalnie i trwale cały i niepodzielny Chrystus, Bóg i Człowiek, ochraniane są przed wszelkim niebezpieczeństwem profanacji, aby w końcu zachowana była pilna troska o okruchy konsekrowanej Hostii, której Kościół zawsze wymagał”. Podsumowaniem dokumentu jest opinia biskupów: „Z tych nadesłanych wypowiedzi wynika jasno, że większość biskupów jest zdania, iż nie należy zmieniać dotychczasowej dyscypliny. Są oni nawet zdania, że taka zmiana byłaby zgorszeniem zarówno dla odczucia, jak też dla duchowego nabożeństwa samych biskupów i wielu wiernych. Z tego powodu Ojciec Święty uznał za niewłaściwe zmieniać dotychczasową praktykę udzielania Komunii świętej. Dlatego Stolica Apostolska napomina biskupów, kapłanów i wiernych z całą stanowczością do przestrzegania obowiązującego i na nowo potwierdzonego prawa”. Dalej następuje zaskakujące, sprzeczne z powyższym jakby z innego ducha: „Jeśli jednak przeciwny zwyczaj, tzn. kładzenia Komunii świętej na rękę, już się gdzieś umocnił Stolica Apostolska udzieli konferencjom biskupów ciężaru i zlecenia, by rozważyć szczególne uwarunkowania, aczkolwiek pod warunkiem zapobieżenia wszelkiemu niebezpieczeństwu, czy to zmniejszenia szacunku, czy też wtargnięcia do dusz fałszywych mniemań, co do Najświętszej Eucharystii”. Oczywistym jest, że sformułowanie „już się rozpowszechniła” oznacza datę 28 maja 1969 r. Kraje, w których praktyka ta nie była rozpowszechniona, do tego dnia były w oczywisty sposób wyłączone z prawa występowania o takie zezwolenie. Należy podkreślić, iż Stolica Apostolska tylko wówczas uzna praktykę Komunii świętej na rękę, jeżeli po raz pierwszy wprowadzono ją nielegalnie, z nieposłuszeństwa (pod przymusem faktu dokonanego). Następuje to według zasady: sprzeciwiaj się prawu kościelnemu, a być może twój sprzeciw zostanie zalegalizowany.
To, że Papież Paweł VI był zdecydowanie przeciwny, wynika wyraźnie z powyższej instrukcji, z nowego mszału Pawła VI (Editio typica vaticana 1970, Art. 117), jak i z licznych jego osobistych wypowiedzi, np.:

„Pewnego dnia poszedłem do Papieża (Pawła VI) – opowiada kard. Benno Gut, Prefekt Kongregacji Świętych Obrzędów – i klęcząc przed nim powiedziałem: ‘Ojcze święty. Nie pozwól na Komunię świętą „na rękę”, gdyż będzie to okazją, a nawet powodem – wielu, wielu przewinień przeciwko świętości Najświętszego Sakramentu’. I Papież powiedział: „Bądź spokojny, nigdy na to nie pozwolę!” (A. Tornelli, Die Freunde seiner Eminenz, 30 Tage nr 3/1993, 13).

Wbrew temu Papież został zmuszony dać pozwolenie, bo było to już ustanowione przez poprzedzające nieposłuszeństwo grupy księży i biskupów.

Tak samo Papież Jan Paweł II zdecydowanie odmawiał rozdawania Komunii świętej na rękę podczas wizyt pasterskich na całym świecie, także prominentom. Odmówił żonie prezydenta G. d’Estaing Komunii świętej na rękę i dawał każdemu we Francji
i Niemczech tylko do ust. Wtedy biskupi powiedzieli: „Dlaczego ty sam odmawiasz dania do ręki? Twój poprzednik, Paweł VI pozwolił na to. Dlaczego ty teraz odmawiasz?”. I tak Papież zaprzestał swego oporu. Jednak nie czyni też tajemnicy ze swego osobistego przekonania, gdy w liście apostolskim Dominicae Cenae z 24.II.1980 r. nazywa ten sposób przyjmowania Komunii świętej „godnym ubolewania brakiem czci dla Hostii Eucharystycznej”. I dalej: „Dotykanie konsekrowanych postaci Hostii, a także rozdawanie ich własnymi rękoma, jest właśnie przywilejem wyświeconych…” warto dodać, że pod wpływem tego listu Episkopat Polski pod przewodnictwem Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana Wyszyńskiego świadomy niebezpieczeństwa takich wynaturzeń stwierdza jasno: „W diecezjach Polski przyjmuje się Komunię świętą z rąk celebransa do ust w postawie klęczącej” (por. 177 Konferencja Episkopatu Polski, 10).

W krajach, gdzie bierze się Komunię świętą do ręki okazuje się zupełny brak świadomości tego, co ma się w swoich rękach. Ludzie nawet żartują sobie z tego. W Szwajcarii dwóch chłopców rozcięło nożyczkami przyniesioną Hostię, aby sprawdzić, czy wypłynie z niej krew, po czym wyrzucili ją do klozetu. W Holandii uczniowie urządzili między sobą zawody, kto zbierze najwięcej Hostii z Kościoła; zdobycze przylepiano na ścianie. Pewien ksiądz dowiedział się, że jedno z dzieci brało Hostie ze sobą do domu, aby karmić nimi swego psa. Święte Hostie znajduje się często rozsypane w ławkach, na ziemi, w kieszeni dzieci itp. Niejednokrotnie bierze się je do profanacji. Bp Stewart stwierdza: „Są bezsprzeczne dowody na to, iż konsekrowane Hostie są wrzucane do kosza, ponieważ jak się mówi, rzeczywista Obecność zanika, gdy uczta jest skończona (rozumienie protestantów!), czasem Hostie są ponownie konsekrowane (…) Kapłani nie przyklękają podczas konsekracji ponieważ utrzymują, że Chrystus jest obecny tylko podczas uczty. Kto wobec sprawiedliwości Boga bierze za to zniszczenie wiary, za to wszystko odpowiedzialność? Narzuca się tu stwierdzenie: Poufałość rodzi pogardę! Komu na tym zależy?

Francuskie pismo „Vers demain” opublikowało w 1970 roku następującą wiadomość: „Są trzy fazy masońsko-diabelskiego planu”:

  1. Wszystkimi środkami należy osiągnąć, żeby w rzymsko-katolickich kościołach przyjmowano Komunię na stojąco.
  2. Należy osiągnąć to, aby chleb był kładziony komunikującym do ręki, żeby powoli zanikała wiara i pobożność, i tak dojść do trzeciego etapu.
  3. Tak przygotowani wierni zostaną przygotowani do wiary, że Eucharystia jest tylko symbolem posiłku i w końcu symbolem powszechnego braterstwa” (Maj M82).

Zdumiewająca zbieżność z obecnymi faktami! Trzeba mocno podkreślić, że tam, gdzie wprowadzono Komunię świętą na rękę, opierano się na kłamstwach, np.: że jest to według Soboru Watykańskiego II, że jest to życzeniem Ojca Świętego, że tak jak w Kościele Prawosławnym i wybitnie przewrotnie: że jest to wyraz czci do Najświętszego Sakramentu…

Sobór watykański II nic o tym nie mówi; Ojciec Święty wyraźnie życzył sobie zachowania tradycji; w Kościele Prawosławnym Komunię świętą przyjmuje się do ust specjalną łyżeczką. W wielu przypadkach ową „reformę” przygotowano w głębokiej tajemnicy; np.: w Anglii, gdzie wiernych poinformowano na kilka godzin przed wprowadzeniem tej innowacji. Wiadomo, że dla ludzi sprawy wiary polegają w dużej mierze na obrzędach i formach. Skoro więc to, co było zabronione, np. Komunia święta na rękę, na stojąco (…) staje się naraz normą, to zupełnie zrozumiałe, że jawi się pytanie, czy to jest ten sam Kościół? Czyżby pasterze nie wiedzieli, że obrzędy wyrażają, umacniają wiarę, i że zmieniając je – niszczą wiarę? Dla zniszczenia wiary wystarczy dać ludziom wolność mówiąc: Przyjmujcie, jak chcecie. Jest tu znamienne, iż w Holandii, pierwszym kraju, gdzie tę praktykę wprowadzono, Kościół Katolicki praktycznie zniknął z powierzchni ziemi. Na szczęście są też odważni biskupi. Episkopat Filipin opowiedział się przeciwko wprowadzeniu Komunii świętej „na rękę”. W Argentynie w swojej diecezji zrobił to bp JuanLaise.

Niestety w wielu miejscach Komunia jest rozdawana „na rękę”. W jakim stopniu uważa się to za odnowę i pogłębienie sposobu przyjmowania Komunii świętej? Czy nasza obawa o zachowanie należnej czci, z jaką mamy przyjmować ten niepojęty dar, jest pogłębiona przez przekazywanie go przez nasze niekonsekrowane ręce (jest tak mało ważny, że każdy może Go wziąć do ręki), zamiast przyjmować z konsekrowanych rąk Kapłanów?

Nietrudno zauważyć, iż niebezpieczeństwo, że cząstki konsekrowanej Hostii upadną na ziemię jest bez porównania większe, a niebezpieczeńtwo zbeszczeszczenia lub naprawdę strasznego bluźnierstwa jest dużo większe (co jedno i drugie zostało wielokrotnie udowodnione, wręcz udokumentowane). I co świat chce przez to osiągnąć? Twierdzenie, że kontakt z ręką daje większe poczucie realności hostii jest oczywistym pustym nonsensem, ponieważ przedmiotem (wiary) nie jest tutaj realność materii hostii, ale przeświadczenie, które można posiąść tylko przez wiarę, iż hostia stała się rzeczywistym Ciałem i Krwią Chrystusa. Godne przyjmowanie Ciała Chrystusa na język z konsekrowanych rąk kapłana, dużo bardziej sprzyja wzmacnianiu tego przeświadczenia, niż przyjmowanie z naszych niekonsekrowanych rąk.

Ditrich von Hildebrand

„Visus, tactus, gustus in te fallitu, sed auditu solo tuto creditur” – mówi św. Tomasz z Akwinu. (Spojrzenie, dotyk i czucie mylą się o Tobie, lecz tylko słysząc – słuchając otrzymujemy pewną wiarę).

Źródło: ks. Tomasz Pirszel MIC (marianin ze Stoczka Klasztornego)


www.duchprawdy.com

- Nie lękaj się -

Słucham audycji Radia Maryja poświęconej  imperatywowi boskiemu – NIE LĘKAJ SIĘ , lansowanemu szeroko przez Św.Jana Pawła II i teraz upowszechnianemu w naszym Kościele.W tej kwestii często przywołuje się historię nawrócenia Szawła /późniejszego św.Pawła/, która go spotkała  na drodze do Damaszku, kiedy został napomniany przez Pana Boga, który przestrzegł go przed jego wrogim działaniem i  zażądał, aby nie lękał się, aby sprzeciwił się szatanowi, który go opętał. Scena ta wielokrotnie opisywana i analizowana, ma nas utwierdzać w tym – tak jak ja ją rozumiem – że pomimo, iż jesteśmy grzeszni, mamy nie ulegać pokusom, mamy stawić im czoła, bo z nami jest Jezus, który za nas cierpiał na krzyżu. Jego potęga, Zmartwychwstałego Pana jest silniejsza, a ja, będąc jego wyznawcą, do niego należę, korzystam z tej miłości, która objawiła się na krzyżu.

I dalej, prowadzący audycję, próbuje mnie przekonać, że trzeba odrzucić bojaźń i strach, który jest starobiblijny /cokolwiek to oznacza/ i zaufać Bogu, bogatemu w miłosierdzie. Bo grzech nie jest przeszkodą w miłości Boga, natomiast lęk jest siłą, która może być zabójcza dla człowieka. Zwrot ten obecnie jest rzucany w przestrzeń /tutaj też radiową/ bezosobowo, bez podstawowej odpowiedzi na pytanie – kogo, czego się mam nie lekać.Dotychczas wiedziałem, że lęk mnie mobilizuje, uzbraja, jest nawet moim sprzeciwem i chroni przed złem… a teraz? Mam się nie lękać, mam sie rozbroić i czekać zmiłowania, bo Bóg mnie kocha? A kim ja jestem dla Niego, żeby stawiać takie wymagania, nie dając przy tym nic w zamian, bo lubie życie wesołe i radosne /to ostatnie jest w naszym Kościele teraz nawet swego rodzaju priorytetem/.
Przyznam szczerze, niewiele z tego zrozumiałem, może dlatego, że nieostre jest dla mnie rozróżnienie miedzy „bać się” a „lękać”…
a w tym konkretnym przypadku – naszej wiary, jeśli bierzemy pod uwagę źródło bądź motyw grzechu, to wszystko, co oddala mnie  od Boga, musi wywoływać lęk lub strach, którego należy się bać, wystrzegać ect. I  dlaczego  w takim razie mam się nie lękać? Co tu jest moją busolą, która mnie poprowadzi do Boga a nie do szatana? Czy zawsze mam liczyć tylko na miłosierdzie, które zakładam, że przyjdzie ex post, choć wcale nie na pewno, bo tylko zależy od woli Boga. A może lepiej być „mądrym przed szkodą”?
I lękać się Jego gniewu, Jego kary???
W  tych rozważaniach, jak w soczewce, skupiają się doświadczenia mojego długiego  życia oraz drogi, jaką przemierza Kościół. Rozpoczynałem naukę wiary mojego Kościoła od potocznego zwrotu np. „Bój się Boga, co ty robisz?”,”Bój się Boga, nie rób tego, bo pójdziesz do piekła” itp. To było dla mnie proste i zrozumiałe, był to pewien kodeks postępowania, regulowany przykazaniami z odniesieniem do Boga, jako ostatecznej instancji,we  wszystkim, co się z nami tutaj dzieje, od poczęcia aż do śmierci. A teraz, na końcu tej drogi, w sukurs tym opresjom  przywołuje się z wielkim rozmachem pewną beztroskę, która za podstawę bierze Boże Miłosierdzie, które już dzisiaj przywołuje się na każdą okazję, która każdemu jest wygodna, żeby było wesoło i radośnie. Tak, zgodnie z życzeniem naszych hierarchów, nie musimy bardzo się stresować, życie powinniśmy  sobie ułatwiać, nawet jeśli zasady naszej wiary stoją temu na przeszkodzie.Wymownym tego przykładem /i nie jedynym, niestety/, jest ostatni synod biskupów, którzy zupełnie serio z Papieżem Franciszkiem na czele,zastanawiają się, jak nam to życie doczesne umilić i ułatwić, modyfikując przestarzałe, nie pasujące do tzw.współczesności, wymagania dekalogu.

Wysłuchałem tej audycji, zamyśliłem się i postanowiłem, że nadal będę się lękał, bo  wymogi naszej wiary, to nie jest chęć dokuczenia nam, tylko pewien porządek, ustanowiony przez Boga dla nas, właśnie z  miłości do nas, dla naszego dobra.
Marian 44

Święty Tomasz z Akwinu — geniusz nad geniuszami – Frederick Wilhelmsen

Był człowiekiem postawnym, korpulentnym, na pewno nie przypominał jednak grubego cherubina z legendy. Miał jasne oczy – mówiło się, że jego wzrok zdawał się przenikać w głąb ludzkiej duszy. Ojciec Tomasz z Akwinu był spokojnym i cichym zakonnikiem, którego głos kontrastował z jego posturą.

Urodzony 22 listopada 1224 roku w Rocasecca w południowo-wschodniej Italii, w krainie która do końca XIX wieku znana była jako Królestwo Obojga Sycylii, Akwinata mógłby pomieścić na swej tarczy rycerskiej połowę znaków herbowych Europy. Biorąc pod uwagę fakt, iż spokrewniony był z Fryderykiem II, władcą Świętego Cesarstwa Rzymskiego, samo jego urodzenie predestynowało go do zostania rycerzem lub opatem benedyktyńskim. Widoczne od wczesnego dzieciństwa zamiłowanie do modlitwy wskazywało jednak, iż jego przeznaczeniem nie jest życie średniowiecznego rycerza i wielkiego władcy. Wysłany przez rodzinę jako chłopiec na naukę do słynnego klasztoru na Monte Cassino, stanowczo opierał się planom uczynienia z niego mnicha benedyktyńskiego, a następnie wyniesienia do rangi opata, co wydawało się odpowiadać zarówno jego powołaniu zakonnemu, jak i wysokiemu urodzeniu. Czytaj dalej

Posłuszeństwo czyli odmowa – Ewa Polak-Pałkiewicz

„…mamy więc nierzeczywistych mędrców oraz nierzeczywistych artystów i nierzeczywistych literatów pouczających nas, że nierzeczywistość jest rzeczywistością”, mówił w jednym z wywiadów w 2011 roku pisarz J. M. Rymkiewicz, próbując zanalizować zjawisko, które określił mianem likwidowania w naszym kraju polskości.*) Wypowiedź papieża Franciszka w samolocie lecącym z Filipin do Rzymu, w której odpowiednikiem człowieka – ludzkiego aktu przekazywania życia – jest królik i jego przysłowiowa zdolność rozrodcza, wstrząsnęła opinią publiczną w Polsce. Stała się też nieuniknionym źródłem wyjątkowej ilości dziennikarskich bon motów.

Zbyt wielu jednak ludzi wierzących poczuło się zdezorientowanych, by nie należało dostrzec wreszcie wielkiego niewypowiedzianego pytania, które unosi się nad tym wszystkim: czy nie mamy do czynienia z likwidowaniem katolicyzmu? Czytaj dalej

Trzeba ujawniać przewrotność masonerii! – abp Marcel Lefebvre FSSPX

Bez analizy dokumentów papieskich nie można zrozumieć bardzo poważnej sytuacji, w jakiej obecnie znajduje się Kościół i wszystkie nasze tak zwane cywilizowane społeczeństwa, korzystające przedtem, przez całe wieki, z chrześcijańskiej cywilizacji z jej zasadami oraz z chrześcijańskiej moralności. Wolnomularstwo nigdy nie było tak silne, a jego wpływ równie szeroki, jak w chwili obecnej. Liczba wolnomularzy i ich bezczelność rosną w sposób nieprawdopodobny.

Papieżowi Leonowi XIII zawdzięczamy encyklikę Humanum genus, najważniejszą, najbardziej kompletną w opisie wolnomularstwa oraz przewrotności jego planów. Jak bardzo trafnie mówi papież Leon XIII, celem wolnomularzy jest zniszczenie wszystkich chrześcijańskich instytucji, położenie kresu temu, co zostało stworzone i ustanowione przez Kościół w przeciągu dziesięciu czy dwunastu wieków, doszczętne tego unicestwienie. Moralność, zasady, dogmaty Kościoła – wszystko to należy zniszczyć! W sposób uzasadniony można wyjaśnić ów rozkład jedynie oddziaływaniem jakiejś niezwykle skutecznej organizacji, ponieważ w ciągu stuleci udało się jej dokonać tego, co przewidziała i co zapowiedziała: „Jeśli trzeba będzie, zużyjemy wieki, lecz osiągniemy to”.

W jaki sposób, o ile u jego podłoża nie ma jakiegoś stałego pierwiastka, można tłumaczyć tego typu zamiar? Otóż owym stałym pierwiastkiem jest szatan – papież mówi to otwarcie. Nie można wytłumaczyć tej złości, tej wrogości, jaką żywi wolnomularstwo w stosunku do Kościoła, w końcu wobec naszego Pana Jezusa Chrystusa niczym innym, jak nienawiścią szatana. Inne wytłumaczenie jest niemożliwe. Zresztą, skoro pozna się podczas tajnych ceremonii prawdziwe powiązania miedzy wolnomularstwem a szatanem we wszystkim, co dokonuje się pod osłoną tajemnicy, pojmuje się tę wytrwałość, a ponadto ową inteligencję, tę niezwykłą finezję, z jaką kierowany jest cały plan. Może to być jedynie dzieło wyjątkowej i przewrotnej inteligencji. Czytaj dalej

Najnowsze komentarze

    Archiwa

    060363