Wincenty Łaszewski – „Fatima. Stuletnia tajemnica. Nowo odkryte dokumenty 1915 – 1929”
Jakiś czas temu współpracownicy Młota monitorujący rozmaite strony sekciarskie podesłali link do wpisu na „Frondzie”. Niejaki „mah” plótł tam bzdury na temat rzekomych rewelacyj wizjonerki fatimskiej siostry Łucji odnoszących się do III wojny światowej i Polski. We wpis wplecione są reklamy książek doktora nieświętej, posoborowej teologii Wincentego Łaszewskiego:
1. „Fatima. Stuletnia tajemnica. Nowo odkryte dokumenty 1915 – 1929”. Wydawnictwo Fronda 2016
2. „Nadchodzi kres. Mistyczne wizje końca świata”. Wydawnictwo Fronda 2016
Będąc niegdyś uczestnikiem frondospołeczności (forum, portal) wiem, że nigdy nie było jasne, co na Frondzie jest stanowiskiem redakcji, a co głosem czytelników, bloggerów. Przez to działo i dzieje się bardzo wiele zła dla reputacji katolików w Polsce, bowiem głosy skrajnie oszołomskie są traktowane jako podkładka pod oszołomstwo redaktorów Frondy z niezawodnym Tomaszem Terlikowskim na czele. Treści zamieszczanych na blogach nikt nie monitoruje; muszą pojawiać się tam bluźnierstwa, by ktoś ruszył głową i cenzorskimi nożyczkami.
Kupowałem książkę Łaszewskiego nie wykluczając, iż zawiera ona treści podobne do skrajnego oszołomstwa zaprezentowanego przez bloggera (redaktora?) o ksywce „mah”. W końcu Wincenty Łaszewski od lat nie cieszy się sławą wnikliwego badacza, lecz poszukiwacza tanich, komercyjnych sensacyj, wielokrotnie reklamującego bardzo wątpliwe objawienia prywatne np. w szkodliwym Magazynie Egzorcysta.
Na szczęście książka o Fatimie jest ich pozbawiona. Ale to niewielka pociecha. Całość stanowi bowiem posoborowy wykład wiedzy o objawieniach fatimskich, który bez najmniejszych niedomówień oblewa „test Krusejdera” w zakresie obu kluczowych zagadnień związanych z wydarzeniami, jakie miały miejsce w Portugalii AD 1917:
Dwa największe kłamstwa współczesnego posoborowia związane z Fatimą brzmią: 1. Wypełniliśmy wolę Maryi zawartą w drugiej tajemnicy poświęcając Rosję Niepokalanemu Sercu Matki Bożej oraz
2. Ujawniliśmy treść Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej.
Łaszewski podtrzymuje oba te kłamstwa, chociaż dwa lata temu w wywiadzie dla wspominanego wyżej „Egzorcysty” prezentował rozmaite wątpliwości co do prawdziwości oficjalnej wykładni:
Z jednej strony może się okazać, że tajemnica fatimska zawiera coś więcej niż to, co poznaliśmy. Że jest coś jeszcze… Jakaś czwarta tajemnica. Z drugiej strony nawet to, co już znamy, wcale nie jest nam znane! Bo nie rozumiemy w pełni tego, co chciała nam powiedzieć Matka Boża Fatimska. Bo zatrzymujemy się tylko na tym, co dla nas ciekawe: na znaku poprzedzającym drugą wojnę światową, na przepowiedni mówiącej o nawróceniu Rosji, zapowiedzi prześladowań, słowach o zwycięstwie dobra nad złem. To ostatnie to wypowiedź o Niepokalanym Sercu, ale znowu jakoś nikt nie pyta, co znaczy obecność Niepokalanego Serca w triumfie dobra. Obecność sprawcza!
Wszystko jest jeszcze bardziej skomplikowane. Bo kto powiedział, że istnieje tylko lipcowa tajemnica fatimska? Może jest ich więcej? Wiele wskazuje na to, że tak właśnie jest. Mamy na przykład sekret tzw. piątego objawienia (z czerwca 1921 roku), ujawniony dopiero w październiku 2007 roku. Nie są też znane zapiski czynione w dzienniczku (prowadzonym właśnie od czerwca 1921 roku) przez Siostrę Łucję. Zapisków tych jest wiele, bardzo wiele. Wszystkie zaś mówią o nadprzyrodzonych doświadczeniach wizjonerki. Jest wśród nich wiele tajemnic, kilka z nich nawet już znamy. Są częścią ujawnionych rozmów Maryi z Siostrą Łucją – głównie z lat 30. i 40. XX wieku.
Mówiąc ściślej, Łaszewski w swej manii poszukiwania prywatnych objawień, zdaje się promować tezę, iż siostra Łucja doświadczała objawień Matki Bożej przez całe swoje życie i dopiero ich całość stanowiłaby przesłanie fatimskie. O ile pierwsza część hipotezy może być prawdziwa (wielcy mistycy mogą doświadczać rozmów z Bogiem czy z Maryją), o tyle jej całość czyniłaby z Fatimy kolejne miejsc „taśmowych” przesłań na wzór Medjugorje czy wizjonerek z kręgu ks. ks. Kiersztyna i Natanka. Nie może być zgody na taką interpretację Fatimy, w której Tajemnica zostałaby rozwodniona poprzez tysiące innych zapisków.
Jak konkretnie Łaszewski broni posoborowych kłamstw dotyczących Fatimy?
W zakresie ujawnienia treści Trzeciej Tajemnicy zastosowanym mechanizmem jest milczenie. W ogóle nie wspomina, że istnieją uzasadnione wątpliwości co do kompletności tej części sekretu, choć przecież kluczowa dla sprawy książka Antoniego Socciego została opublikowana w 2006 r.
Obrona kłamstw związanych z rolą Rosji w przesłaniu Matki Bożej Fatimskiej jest bardziej bezczelna. Czytamy na stronie 273 książki: długoletnie niespełnianie woli Maryi dotyczącej Rosji spowodowało, iż miało ona rzekomo rozszerzyć życzenie: „Ojciec Święty ma poświęcić Rosję i świat”.(..) „Dlatego w kolejnych aktach poświęcenia Jan Paweł II zawierza już nie tylko Rosję i świat, ale też błaga niebo o położenie kresu „innym niebezpieczeństwom”, które oglądamy w cywilizacji zachodniej przepełnionej konsumpcjonizmem, materializmem, egoizmem i pogardą dla życia”. Przez książkę przewija się wielokrotnie teza, iż poświęcenie świata dokonane przez Jana Pawła II w 1984 r. w łączności ze wszystkimi biskupami było skutecznym wypełnieniem woli Matki Bożej. Zdanie takie miała głosić sama Siostra Łucja, obserwując pierestrojkę w Sowietach zainicjowaną przez sekretarza Michała Gorbaczowa. Dodajmy, iż Autor wkłada w usta Siostry Łucji słowa, jakoby nawrócenie Rosji obiecane przez Maryję – efekt prawidłowego poświęcenia przez Ojca Świętego ! – nie oznaczało jej konwersji na katolicyzm, lecz o odwrócenie się od zła, przemiana zła w dobro (strona 165 książki).
Nie jestem specjalnym rusofobem, ale mam poważne wątpliwości co do powyżej zaprezentowanej wykładni. Jakże minimalistyczna musiałaby być Matka Boża, by postrzegać współczesną Rosję jako kraj dobra, nawrócony w jakimkolwiek stopniu!
Przypomnijmy Jej słowa, zanotowane przez Siostrę Łucję w 1941 r.:
Jeżeli ludzie me życzenia spełnią, Rosja nawróci się i zapanuje pokój, jeżeli nie, Rosja rozszerzy swoje błędne nauki po świecie, wywołując wojny i prześladowania Kościoła. Dobrzy będą męczeni, Ojciec Święty będzie bardzo cierpieć, wiele narodów zostanie zniszczonych, na koniec zatriumfuje moje Niepokalane Serce. Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się nawróci, a dla świata nastanie okres pokoju.
Czy Rosja się nawróciła? Nie.
Czy po poświęceniu z 1984 r. zapanował pokój? Nie.
Czy błędne nauki komunizmu, nowe wojny i prześladowania Kościoła ustały? Nie.
Cóż warta byłaby obietnica Matki Bożej, gdyby zaledwie w kilkanaście lat po 1989 r. rozpoczęła się wojna islamu z resztą świata, której skutkiem jest ludobójstwo większej części chrześcijan zamieszkujących Bliski Wschód oraz aktualne zagrożenie Europy przez nieprzebrane tłumy muzułmańskich nachodźców?!
Czy gdyby ziściły się słowa dane przez Maryję, miałby Wincenty Łaszewski powód, by napisać inną bałamutną książkę, przygotowującą na koniec świata („Nadchodzi kres. Mistyczne wizje końca świata”) ?!
Chyba tych parę pytań wystarczy, by obalić główną linię teologiczną książki. Warto jeszcze dodać, co Autor promuje jako główną wartość współczesnego Kościoła. Jest nią – czy kogoś to zdziwi? – posłuszeństwo hierarchii. Faktycznie, była to cnota cechująca Siostrę Łucję, być może wynikająca zarówno z otrzymywanych przez nią przesłań jak i osobistych doświadczeń. Pytanie tylko, czy nawet i samej Siostry Łucji posłuszeństwo nie zaprowadziło na manowce, jeśli faktycznie wypowiadała słowa reinterpretujące orędzie Maryi w duchu posoborowej hermeneutyki wypełnienia owego orędzia? Nie wiemy i przez dłuższy czas nie dowiemy się, które spośród wypowiedzi przypisywanych Łucji dos Santos zostały zredagowane przez kard. Tarsycjusza Bertone’a i jemu podobnych posoborowych szarlatanów. Czy Matka Boża zalecałaby posłuszeństwo hierarchii fałszującej i rozmywającej niezmienną doktrynę wiary i moralności chrześcijańskiej przekazaną światu przez Jej Syna, Pana Jezusa Chrystusa?
Krusejder
Za: Młot na posoborowie (5 maja 2016)
To naprawdę ich święto – prof. Jacek Bartyzel
Jako że sama “obrona demokracji” umęczonej pod pisowskim Piłatem na trybunalskim krzyżu znudziła już chyba samych zainteresowanych, w kręgach KODomicko-petrusowsko-platformianych, przede wszystkim zaś na łamach “Gwiazdy Śmierci”, trwa gorączkowe poszukiwanie symbolu, który by mógł zostać wywieszony jako sztandar nieco chociaż powabniejszy od gęby Rzeplińszczaka dla planowanego Majdanu w Warszawie (w końcu Soros płaci, więc wymaga).
Wygląda na to, że takim, odkurzonym, symbolem ma być teraz 4 czerwca, z którego poniektórzy chcą nawet uczynić “święto narodowe”. Hucpa oczywista, ale to dobra okazja do tego, aby zastanowić się jaki był istotny sens polityczny 4 czerwca ’89, który winien być rozpatrywany nie tyle jako “nowy początek”, ale raczej jako domknięcie historii komunizmu w Polsce. Przez cały czas jego trwania toczyła się bowiem w jego łonie walka dwóch frakcji, różnie nazywanych (np. Puławy i Natolin), ale najtrafniejszym skrótem jest ten Witolda Jedlickiego z jego słynnego artykułu w “Kulturze” paryskiej – “Chamy” i “Żydy”.
Różnice ideologiczne obu frakcji były od początku mistyfikacją (tak samo jako jego sowieckiej i ogólnoświatowej matrycy “stalinizmu” i “trockizmu”), natomiast istotna i realna była różnica socjologiczno-etniczna. “Żydy” stanowiły czerwoną arystokrację: rabinów wyćwiczonych w studiowaniu marksistowskiego talmudu; “Chamy” to była ich siła uderzeniowa, sformowana z wiejskich fornali lub miejskich mętów, której horyzont kończył się na gazrurce i umiejętności wyrywania paznokci (typowych Cze.Kiszczaków), ale którzy mieli tyle plebejskiego rozumu, żeby odczuć pogardę okazywaną im przez towarzyszy z wyższej półki i chcieć zająć ich miejsce. Pierwszy wielki – i udany – szwindel obu frakcji to była październikowa “odwilż” 1956 roku. Puławianie/Żydy przedzierzgnęli się w “liberałów”, Natolińczycy/Chamy – w “narodowych komunistów”.
Obie grupy znalazły swoich pożytecznych idiotów w inteligencji niekomunistycznej: “Żydy” w kręgach “postępowych” i “humanistycznych”, “Chamy” w tym, co nazywano “endekomuną”. Ale ponieważ to oparcie i w partii i poza nią się bilansowało, żadna frakcja nie mogła przez następnych 12 lat uzyskać dominacji, więc obie musiały zgodzić się na kompromis w postaci ‘gomułkowszczyzny”. Dopiero w marcu 1968 “Chamom” udało się odnieść zwycięstwo na “Żydami” (co zresztą, wbrew legendzie o największym nieszczęściu, miało pewne pozytywne skutki dla społeczeństwa, bo odtąd nacisk ideologiczny się cały czas zmniejszał) i chociaż ci drudzy zachowali cały czas pewne przyczółki systemowe (choćby środowisko “Polityki” – Rakowski, Urban), to jednak zasadniczo “Żydy” znalazły się za burtą, po części zaś na emigracji. Jednak swoją porażkę “Żydy” umiały przekuć w sukces. Jako klasyczni w kategoriach socjologii polityki (Robert Michels) “zbiegowie z klasy rządzącej”, wykorzystali swoje umiejętności gry politycznej do stanięcia w pierwszym szeregu rodzącego się w sytuacji słabnięcia reżimu ruchu oporu, czyli tzw. opozycji demokratycznej, a później Solidarności, co ułatwiło im także wsparcie zachodnich ośrodków propagandowych z Wolną Europą na czele.
Jednak wbrew z kolei mitom popularnym w niektórych kręgach “prawicowych” czy “konserwatywnych”, 13 grudnia wcale nie zadał temu środowisku poważnego ciosu, w związku z czym ich zdziwienie, że generał-katechon z niezrozumiałych powodów w 1989 roku zgłupiał oddając im władzę, świadczy o naiwności i nieumiejętności rozpoznawania prawdziwych motywacji i sprężyn decyzji politycznych. Było wprost przeciwnie: 13 grudnia prowadzi prostą drogą do 4 czerwca, a prowadzi dlatego, że napadając na społeczeństwo junta przerwała, wyraźny jesienią 1981, proces słabnięcia wpływów postkorowskich “doradców” na Solidarność, co pokazywały wyniki przeprowadzanych w niej wyborów. Kiedy Solidarność została zepchnięta do podziemia i zdelegalizowana, ci ‘doradcy”, owiani także glorią internowanych “męczenników”, odzyskali swoje pozycje, stając się dla opinii światowej także “przywódcami robotników”, choćby dlatego, ze “Jacek”, “Adaś” czy Tadeusz” byli znani na całym świecie, a nie jakiś tam autentyczny “robol” z Mielca czy Pcimia. Siłą rzeczy zatem to oni stali się jedynymi, oprócz dawno już zjednoczonej politycznie z nimi “katolewicy” reprezentantami “strony społecznej” w negocjacjach mających przesądzić o kształcie “transformacji”.
Czym zatem w istocie był Okrągły Stół – Magdalenka – wybory na dwie listy, układane przez Kiszczaka i Wielowieyskiego z Geremkiem z 4 czerwca? Niczym innym, jak historycznym pojednaniem “reżimowych Chamów” i “opozycyjnych Żydów”, takim “kochajmy się” czerwonych Horeszków i Sopliców, zakończeniem półwiekowej wojny domowej, po której odtąd zjednoczeni “demokraci” mają już tylko jednego wspólnego wroga: “nacjonalistyczno-klerykalne demony”. Więc cóż w tym dziwnego, że i brat kpt. Stefana Michnika, i syn płk. Mariana Cimoszewicza – można rzec “Żyd” i “Cham” archetypowy – chcą czcić to święto demokracji? To naprawdę ich święto.
John Smeaton: współczesna rzeź nienarodzonych nie ma precedensu w historii ludzkości. Zamordowano już ponad 2 miliardy dzieci.
Podczas majowego Rzymskiego Forum Życia nie brakowało dyskusji nad gorącym tematem Komunii świętej dla rozwiedzionych w ponownych związkach, adhortacji apostolskiej Amoris Laetitia oraz strategii obrońców życia i rodziny. Jednym z mocniejszych głosów był referat Johna Smeatona – wieloletniego działacza pro-life i prezesa brytyjskiego Society for the Protection of the Unborn. Stwierdził on, że rzeź nienarodzonych to barbarzyństwo na niespotykaną w historii ludzkości skalę. Wezwał do odrzucenia kompromisów i dążenia do całkowitego zakazu aborcji. Wyraził także swoje wątpliwości odnośnie ostatniego dokumentu papieża Franciszka.
– Prawdopodobnie doświadczamy największej katastrofy w pisanej historii ludzkości – przekonywał John Smeaton podczas Rzymskiego Forum Życia. – Według ostrożnych szacunków od 1966 r. na całym świecie około 2 miliardów dzieci stworzonych na Boży obraz i podobieństwo zostało zabitych wskutek aborcji. To jednak nie wyczerpuje problemu. W samym Zjednoczonym Królestwie od 1990 r. w związku z procedurami in vitro zginęło 2 miliony dzieci w wieku embrionalnym. Dla porównania historycy szacują, że w wyniku wojen w całej pisanej historii zginęło od 150 do miliarda osób – dodał.
–
ostatnie 50 lat było świadkami zabicia większej liczby osób ludzkich przez system ochrony zdrowia reprodukcyjnego w naszym tak zwanym cywilizowanym społeczeństwie, niż we wszystkich wojnach w całej historii świata
Nawet jeśli liczba byłaby dwukrotnie większa, to ostatnie 50 lat było świadkami zabicia większej liczby osób ludzkich przez system ochrony zdrowia reprodukcyjnego w naszym tak zwanym cywilizowanym społeczeństwie, niż we wszystkich wojnach w całej historii świata – dodał prezes Society for the Protection of the Unborn.W dodatku w ciągu ostatniego półwiecza „śmiała” edukacja seksualna zniszczyła niewinność dzieci. W jej ramach, jak zauważył autor omawianego referatu, zapewniono młodzieży dostęp do aborcji i antykoncepcji. Jednocześnie w kwestii edukacji seksualnej rodzice zostali zastąpieni przez rządy i finansowane przez nie lobby kontroli urodzin, zajmujące się demoralizacją młodzieży i niszczeniem ich sumień.
Dlatego też zdaniem Smeatona, bilans ostatnich dziesięcioleci jest negatywny, pomimo działalności ruchów obrony życia. Pomimo, że odniosły one wielokrotnie sukcesy w ratowaniu ludzkich istnień, to ich wpływ był zbyt mały w porównaniu do potęgi kultury śmierci, przejawiającej się w legalizacji aborcji przez coraz to nowe kraje.
Kluczowy głos Kościoła
– Organizacje pro life, rodziny i szersza wspólnota powinny być pilnie wzmocnione przez profetyczne i jednoznaczne głosy katolickich hierarchów na całym świecie nauczających Ewangelii Jezusa Chrystusa – mówił Smeaton. (…) – Po pierwsze dlatego, że bez Chrystusa nic nie możemy uczynić. A także dlatego, że pełne przesłanie Ewangelii o prawdziwym znaczeniu ludzkiej seksualności i świętości życia, stanowiące część naturalnego prawa zapisanego w sercu człowieka to najważniejsza znana przez człowieka broń przeciwko kulturze śmierci – przekonywał obrońca życia.
Smeaton wyznaczył dwie strategie dla ruchu ochrony życia. Pierwsza z nich polega na proklamacji prawa naturalnego dotyczącego świętości życia i prawdziwego znaczenia seksualności. Druga zaś na wspieraniu i pomocy biskupom oraz księżom mającym z ustanowienia Chrystusa prowadzić ludzkość ku realizacji tego naturalnego prawa. – Rola biskupów w proklamacji tej Ewangelii jest szczególnie istotna, ponieważ oni przede wszystkim zostali wybrani do tej roli przez Chrystusa – zauważył Smeaton.
Obrońca życia przypomniał słowa św. Jana Pawła II z encykliki Evangelium Vitae. Jak pisał papież „w sytuacji, gdy z różnych stron wypowiadane są najbardziej sprzeczne opinie i gdy wielu odrzuca zdrową naukę o ludzkim życiu, zdajemy sobie sprawę, że także do nas skierowana jest usilna prośba, z jaką św. Paweł zwracał się do Tymoteusza: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz (2 Tm 4, 2). Ta zachęta winna rozbrzmiewać ze szczególną mocą w sercach tych, którzy w Kościele z różnego tytułu uczestniczą bardziej bezpośrednio w jego misji nauczyciela życia. Niech zabrzmi zwłaszcza dla nas Biskupów: od nas przede wszystkim oczekuje się, że będziemy niestrudzonymi głosicielami Ewangelii życia, na mocy powierzonego nam zadania mamy też czuwać nad integralnym i wiernym przekazem nauczania na nowo ujętego w tej Encyklice oraz stosować wszelkie odpowiednie środki, aby chronić wiernych przed każdą doktryną sprzeczną z tym nauczaniem”.
John Smeaton skrytykował przedstawicieli ruchu obrony życia twierdzących, że nie należy mieszać Kościoła katolickiego do walki w obronie życia zapytując ich czy naprawdę rozumieją problem. – Po pierwsze destrukcja ludzkiego życia w ciągu ostatniego półwiecza nie ma absolutnie precedensu w dziejach ludzkości – podkreślił. – Po drugie wiele praw moralnych, do których ludzie stosowali się przez praktycznie całą pisaną historię, przynajmniej od przyjścia na świat Chrystusa jest niszczonych przez ustawodawców potężnych krajów i narzucanych następnie krajom słabszym. Chodzi tu między innymi o prawa związane z seksualnością czy prawo rodziców do wychowania dzieci oraz prawa związane z aborcją i eutanazją – dodał.
Obrońca życia zwrócił także uwagę, że kodeks moralny w oparciu o który przeważająca większość ludzi żyła w ciągu dziejów jest przekształcany także w katolickich wspólnotach i rodzinach. – Wystarczy wspomnieć o rozpowszechnionej wśród katolickich rodzin akceptacji dla wspólnego mieszkania bez ślubu, akceptacji kontroli narodzin oraz aborcji w pewnych przypadkach, akceptacji lub odmowie krytyki związków homoseksualnych, poparcia dla radykalnej edukacji seksualnej w szkołach, zapłodnienia in vitro i eutanazji – powiedział.
Zdaniem Johna Smeatona, samo wyjaśnianie przez wykresy i obrazy dramatu aborcji nie wystarczy. – Nienarodzone dzieci, nasze rodziny i szersza wspólnota muszą być chronione przez ostateczną broń (…) prawo naturalne potwierdzone przez Jezusa Chrystusa i założony przez Niego Kościół katolicki – przekonywał.
Brytyjczyk podkreślił, że głównym katalizatorem rewolucji seksualnej było porzucenie prawa naturalnego związanego z seksualnością. Przypomniał, że Paweł VI w encyklice Humanae Vitae przewidział, iż mentalność antykoncepcyjna doprowadzi do państwowego przymusu. Najlepiej widać to na przykładzie Indii i Chin. Jednak także istniejące na zachodzie programy edukacji seksualnej realizowane są z pieniędzy podatników, a nie dobrowolnie.
John Smeaton zauważył również uwagę na trudności dla ruchu pro-life powstałe w wyniku działań niektórych biskupów, współpracujących ze zwolennikami demoralizującej edukacji seksualnej.
– Naszą porażkę odzwierciedla także fakt, że nawet papież promuje edukację seksualną w jednej z części siódmego rozdziału adhortacji apostolskiej „Amoris Laetitia” – powiedział Smeaton. – Czyni to bez żadnego odniesienia się w tej sekcji do rodziców, wspomnianych wprawdzie wcześniej w innym kontekście. Jego Świątobliwość czyni to bez jasnego ostrzeżenia przed propagowaniem aborcji i antykoncepcji przez programy edukacji seksualnej przeważające na całym świecie w szkołach naszych dzieci, również tych katolickich – dodał.
Obrońca życia, krytykując bierność najwyższych władz Kościoła, wezwał do pilnej budowy ruchu oporu świeckich katolików. – Po dwóch miliardach aborcji (…) największej rzezi w spisanej ludzkiej historii, niezbędne jest, by organizacje broniące życia pilnie oceniły w jakim stopniu rozdział prokreacyjnego i jednoczącego wymiaru aktu seksualnego stał się katalizatorem dla kultury śmierci postępującej w każdym narodzie na Ziemi – powiedział. Wśród przykładów tej kultury wspomniał o instrumentalizującym ludzkie embriony i prowadzącym do ich śmierci procederze in vitro oraz ruchu homoseksualnym.
Tylko całkowity zakaz
John Smeaton skrytykował prawa dopuszczające aborcję w pewnych „szczególnych” przypadkach – na przykład niepełnosprawności lub przed rozpoczęciem bicia serca. Przypomniał, że zgodnie z nauką św. Tomasza powtórzoną w Evangelium Vitae, niesprawiedliwe prawo nie jest de facto prawem, lecz aktem przemocy. Dlatego też zgodnie z deklaracją Kongregacji Nauki Wiary z 1974 r. katolik nie może go propagować ani być mu posłuszny. Wezwał więc do odrzucenia metod działania obrońców życia polegających wspieraniu praw dopuszczających aborcję w pewnych przypadkach, o ile stanowią one krok naprzód w stosunku do jeszcze bardziej liberalnych ustaw.
– Ile jeszcze miliardów dzieci musi zostać zabitych, nim uświadomimy sobie, że takie strategie nie działają? – zapytywał. – Zawierają one przesłanie do przyjaciół i wrogów światła, że aborcja może być dobrą rzeczą. Czyż nie jest to jeden z powodów tak szerokiej akceptacji dla aborcji w niektórych przypadkach przez naszych współobywateli w tym katolików? – zapytywał retorycznie.
Zdaniem Brytyjczyka obrońcy życia nie powinni dopuszczać się żadnych kompromisów i popierać wyłącznie ustawy całkowicie zakazujące aborcji. – Wyobraźcie sobie, że w waszym kraju legalne byłoby zabijanie dzieci katolickich albo muzułmańskich rodziców – mówił Smeaton. – Wyobraźcie sobie, że jesteście członkami parlamentu popierającymi ustawę zakazującą zabijania białych katolickich dzieci, lecz dopuszczającą mordowanie czarnych, katolickich dzieci. Poparcie dla takowej legislacji byłoby bez wątpienia niemoralne, bez względu na to, jak wiele istnień ludzkich zostałoby uratowanych – przekonywał.
John Smeaton wezwał działaczy pro-life do bezkompromisowości. – Nasz katolicki ruch oporu musi być przeciwny wszelkim aborcjom i nigdy nie promować ani nie godzić się na żadną jej formę, nawet jeśli sądzimy, że mogłaby uratować życie matki – stwierdził autor omawianego referatu. – Gdy tylko zrezygnujemy z zasady, że nie wolno nigdy i w żadnych okolicznościach dokonywać aborcji będziemy przegrani duchowo, moralnie i politycznie. Nie wolno nam zabijać matki by ratować dziecko, podobnie jak nie wolno nam zabijać dziecka, by ratować matkę – dodał.
– Tylko nieprzejednane świadectwo w obronie świętości niewinnego ludzkiego życia może okazać się skuteczne w przekonaniu współobywateli, że aborcja to akt wewnętrznie zły – stwierdził obrońca życia. Jego zdaniem kompromisowa postawa działaczy pro-life oznacza wysyłanie sygnału, jakoby aborcja nie była zła sama w sobie. – W ten sposób nie przekonamy ani ustawodawców, ani nikogo do zaprzestania zabijania – podkreślił.
Pod koniec swego wystąpienia John Smeaton ponownie nawiązał do potrzeby umacniania obrońców życia przez kościelnych hierarchów. – Zamiast tego dzieje się wręcz odwrotnie – stwierdził Brytyjczyk. – Zbyt często kościelni przywódcy zdają się współpracować z oponentami naszych rodzin i kultury – dodał. Obrońca życia wezwał wszystkich ludzi dobrej woli do badania tego, co dzieje się na szczytach hierarchii kościelnej i odwagi w wyrażaniu swojego krytycznego zdania dotyczącego sytuacji na najwyższych jej szczeblach.
Problemy z Amoris Laetitia
Jak zauważył obrońca życia, na mocy zapisu w kanonie 2012 Kodeksu Prawa Kanonicznego, świeccy mają prawo, a niekiedy obowiązek przedstawiać swoim pasterzom własne zdanie w kwestii dobra Kościoła. Dlatego też Smeaton zdecydował się skierować do papieża Franciszka list dotyczący fragmentów jego adhortacji Amoris Laetitia. Skrytykował w nim rozdział dotyczący edukacji seksualnej.
– Ta sekcja ciągnie się przez ponad pięć stron, a nie znajduje się w niej ani jedno odniesienie do rodziców, choć ich prawa są wspomniane wcześniej w innym kontekście. Z drugiej strony istnieją odniesienia do tak zwanych „instytucji edukacyjnych”– zauważył. Tymczasem według św. Jana Pawła II edukacja seksualna to zadanie przede wszystkim dla rodzin.
Obrońca życia skrytykował także konferencje episkopatów w krajach takich jak Wielka Brytania wspierających edukację seksualną w demoralizującej wersji. Chodzi tu o programy w szkołach podstawowych i średnich – nawet katolickich. W ich ramach dzieci otrzymując dostęp do aborcji i antykoncepcji. – W ten sposób, Ojcze Święty, autorytet dany biskupom przez Chrystusa i utrzymywany we czci przez wiernych jest instrumentalizowany (…) i czyni potworne szkody naszym dzieciom – stwierdził Smeaton. – „Amoris Laetitia” jeszcze pogarsza tę straszną sytuację. (…) Papież jest sługą, a nie panem prawdy – dodał.
Prezes Society for the Protection of the Unborn stwierdził także, że w Amoris Laetitia padają odniesienia do cudzołóstwa, niepodkreślające jednocześnie, że stanowi ono czyn wewnętrznie zły. Może to jego zdaniem prowadzić do zgorszenia dla maluczkich, dla dzieci.
Za jeszcze poważniejszy problem uznał Smeaton stosunek adhortacji Amoris Laetitia do kwestii cudzołóstwa. W jego opinii dokument sugeruje, że akty cudzołożne mogą być możliwe do usprawiedliwienia. – To brak miłosierdzia, gdyż oznacza odmawianie katolikom dostępu do prawdy o dobru i złu, której potrzebują do osiągnięcia prawdziwej wolności, a więc wolności od grzechu – stwierdził. Jego zdaniem liberalizacja dostępu do Sakramentów dla rozwodników żyjących w nowych związkach oznacza wysyłanie dzieciom wiadomości jakoby małżeństwo nie było nierozerwalne. To zaś jest dla nich zgorszeniem.
Obrońca życia zauważył, że idąc do Komunii Świętej przyjmuje się obietnicę życia wiecznego. – Jednak podobnie jak wszyscy katolicy wierzę w nauczanie św. Pawła, że jeśli człowiek niegodnie je i pije Ciało i Krew Chrystusa, to nie przyjmuje życia łaski, lecz je i pije sąd nad samym sobą, jak mówi 1 List Do Koryntian 11,29 – powiedział. Brytyjczyk odniósł się do znanych mu osób porzuconych przez współmałżonków stwierdzając, że zgoda na przyjmowanie Komunii przez ich wiarołomnych mężów czy żony byłaby niesprawiedliwa wobec strony pokrzywdzonej, naruszająca prawdę o małżeństwie, a także szkodliwa z punktu widzenia dzieci.
– Wasza Świątobliwość, z całą czcią (…) apeluję do Ciebie o rozpoznanie poważnych błędów w ostatnio opublikowanej adhortacji apostolskiej „Amoris Laetitia”, a w szczególności tych prowadzących do desakralizacji Świętej Eucharystii i szkody dla dzieci. Wzywam do wycofania adhortacji apostolskiej ze skutkiem natychmiastowym. Z szacunkiem w Chrystusie – zakończył czytanie swego listu do papieża John Smeaton.
Brytyjski działacz pro-life powiedział, że wielu biskupów zwracało mu uwagę, że świeccy są powołani do głoszenia prawdy duchowieństwu. Zwrócił także uwagę na poważny kryzys przywództwa w Kościele katolickim. Dodał, że istnieje konieczność współpracy z dobrymi biskupami w nieugiętym przekazywania prawdziwej nauki, bez względu na związane z tym cierpienia. – Moi drodzy przyjaciele, obrońcy życia, nadszedł czas by świeccy katolicy weszli na pokład i zbudowali katolicki ruch oporu – zakończył referat John Smeaton.
Źródła: Life Site News, youtube.com
Deklaracja Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X w sprawie posynodalnej adhortacji apostolskiej Amoris lætitia
Aż chce się zapłakać
„Adhortacja apostolska nosi tytuł Radość miłości, ale dla nas jest powodem do łez”
bp Bernard Fellay w kazaniu w Puy-en-Velay, 10 kwietnia 2016
1. Pośród licznych opinii, wyjaśnień oraz komentarzy publikowanych na temat adhortacji Amoris lætitia, również trzech członków naszego Bractwa niedawno wyraziło swoje zdanie w tej sprawie, a mianowicie: ks. Mateusz Gaudron w artykule Amoris lætitia – zwycięstwo subiektywizmu, ks. Jan Michał Gleize w tekście zatytułowanym Krótkie rozważania nad rozdziałem 8. adhortacji apostolskiej Amoris lætitia i ks. Krystian Thouvenot w artykule Po synodzie – zakwestionowana nierozwiązywalność. Dom Generalny udziela poparcia wyżej wymienionym opracowaniom oraz w pełni się pod nimi podpisuje. Ich treści w sposób harmonijny współgrają ze sobą, dając jednocześnie ogólne spojrzenie na całokształt papieskiego dokumentu.
2. Procedura przestrzegana podczas dwóch synodów oraz wpływające na nie okoliczności zdążyły już wywołać liczne zapytania. W trakcie zwołanego w lutym 2014 r. nadzwyczajnego konsystorza kard. Walter Kasper jako jedyny został poproszony o przedstawienie tematu synodu, podczas gdy od lat powszechnie wiadomo, że jest on agresywnym zwolennikiem zniesienia – pochodzącego z prawa Bożego – zakazu udzielania Komunii św. grzesznikom publicznym. Relacja podsumowująca (Relatio post disceptationem), opublikowana w październiku 2014 r., podczas nadzwyczajnego synodu, podawała informacje niezgodne z przebiegiem obrad. Pewne punkty włączono do sprawozdania końcowego, chociaż nie zostały one przez synod zaaprobowane. Jeszcze przed synodem zwyczajnym papież opublikował dwa listy motu propio, dotyczące właśnie jego tematyki i upraszczające kanoniczną procedurę deklaracji nieważności małżeństwa. Z kolei poufny list 13 kardynałów, wyrażających obawy o wynik obrad synodu, został publicznie określony mianem „spisku”.
3. Kwestia dopuszczenia do Komunii św. rozwodników, będących w nowych związkach, była już kilkakrotnie poruszana przez Kościół, który nawet w ostatnim czasie wyraził jasne stanowisko w tej sprawie1. Rozpoczęcie nowej dyskusji na temat stałego nauczania oraz praktyki Kościoła mogło przynieść wyłącznie szkody, zaciemniając tę kwestię zamiast ją rozjaśnić. I tak właśnie się stało.
4. Od dokumentu papieskiego oczekuje się jasnego i czytelnego przedstawienia nauczania Magisterium Kościoła oraz wzoru życia chrześcijańskiego. Otóż, jak już słusznie zwrócono uwagę, Amoris lætitia przypomina raczej „traktat z zakresu psychologii, pedagogiki, teologii moralnej i duszpasterskiej oraz duchowości”. Kościół otrzymał misję głoszenia nauki Jezusa Chrystusa w porę i nie w porę oraz wyciągania z niej niezbędnych wniosków, a wszystko to dla dobra dusz. Jego zadaniem jest przypominać ludziom o Bożym prawie, nie zaś ograniczać je czy też wyjaśniać, w jakich okolicznościach mogłoby ono nie być stosowane. Kościół ma obowiązek głoszenia zasad, których zastosowanie w konkretnych przypadkach powierza duszpasterzom i spowiednikom, ale także sumieniom oświeconym przez wiarę, bliższą regułę ludzkiego postępowania.
5. Z powodu poszukiwań rozwiązań duszpasterskich opartych na miłosierdziu, dokument w niektórych miejscach jest skażony subiektywizmem i relatywizmem moralnym. Obiektywne zasady zostały zastąpione, na sposób protestancki, subiektywnym sumieniem. Za ten jad jest w pewnej mierze odpowiedzialny personalizm, który w zakresie duszpasterstwa rodzin przestał stawiać na pierwszym miejscu dar życia czy dobro rodziny, ale skupił się na osobistym spełnieniu i rozwoju duchowym współmałżonków. Możemy tylko kolejny raz ubolewać nad odwróceniem celów małżeństwa, nakreślonym w konstytucji duszpasterskiej Gaudium et spes II Soboru Watykańskiego; odwróceniem obecnym również w Amoris lætitia. To tzw. prawo stopniowości wywraca do góry nogami katolicką moralność.
6. Konsekwencje Amoris lætitia już dają się odczuć w Kościele: gdy jeden kapłan, zgodnie z ciążącym nań obowiązkiem, odmawia udzielenia Komunii św. grzesznikom publicznym, inny zachęca wszystkich, żeby do niej przystępowali. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Filipin ogłosił, że w jego kraju Amoris lætitia zostanie niezwłocznie wcielona w życie, w związku z czym w niektórych przypadkach osoby rozwiedzione, będące w nowych związkach, otrzymają zgodę na przyjęcie Komunii św.2 Powstaje głęboki podział w samym sercu episkopatu oraz w Kolegium Kardynalskim. Wierni są zdezorientowani, a cały Kościół cierpi w wyniku tego rozdarcia. Kwestionowanie obowiązku przestrzegania bez żadnych wyjątków przykazań ustanowionych przez Pana Boga, w szczególności przykazania wierności małżeńskiej, oznacza poddanie się dyktatowi współczesnego stylu życia i duchowi czasu. W wielu krajach – np. w Niemczech – od dłuższego czasu depcze się wymogi prawa Bożego. Zamiast podnosić to, co jest, na poziom tego, co powinno być, obniża się to, co powinno być do poziomu tego, co jest – tzn. do permisywnej moralności modernistów i progresistów. Katolicy, których małżeństwa się rozpadły, ale którzy w tej sytuacji szlachetnie, czasem wręcz heroicznie, zachowują wierność obietnicy danej u stóp ołtarza, czują się zdradzeni. Aż chce się zapłakać.
7. Pokornie lecz stanowczo prosimy Ojca Świętego o skorygowanie adhortacji Amoris lætitia, a zwłaszcza rozdziału 8. Podobnie jak w przypadku dokumentów II Soboru Watykańskiego to, co dwuznaczne, musi otrzymać klarowne wyjaśnienie, a to, co stoi w sprzeczności z doktryną i praktyką Kościoła, musi zostać wycofane – na chwałę Bożą, dla dobra całego Kościoła oraz dla zbawienia dusz, zwłaszcza tych, które są narażone na zgubny wpływ fałszywie pojmowanego miłosierdzia.
Menzingen, 2 maja 2016,
wspomnienie św. Atanazego
- Por. adhortacja apostolska Familiaris consortio (nr 84), Katechizm Kościoła katolickiego (par. 1650), list Kongregacji Doktryny Wiary z 14 września 1994 r., Deklaracja Papieskiej Rady ds. Interpretacji Tekstów Prawnych z 24 czerwca 2000 r. >
- Deklaracja z 9 kwietnia 2016 r.: „Jest to przesłanie miłosierdzia, otwarcie serca i duszy, które nie potrzebuje żadnego prawa, nie wymaga żadnej dyrektywy ani nie czeka na zachętę. Może i powinno nastąpić natychmiast.”
Apel Papieża do Europy brzmi jak wyrok śmierci
Kilka tygodni temu postawiliśmy sobie pytanie czy to aby nie Papież Franciszek jest najgorszym wrogiem dla Europejczyków. Otóż im więcej czasu upływa, tym bardziej pytanie to staje się retoryczne i zbędne.
Kolejnym dowodem na postawioną powyżej tezę stało się przemówienie, jakie Bergoglio wygłosił podczas uroczystości wręczenia mu Międzynarodowej Nagrody Karola Wielkiego 2016 − “w uznaniu za Jego nadzwyczajną działalność na rzecz pokoju, zrozumienia i miłosierdzia jako wartości w życiu społeczeństw Europy”.
Co do tego, co papież Argentyńczyk – okazujący się najpotężniejszym obliczem religii globalnej – miałby mieć wspólnego z wartościami określanymi jako specyficznie europejskie – są poważne wątpliwości, nawet oceniając go w sposób o wiele mniej surowy. Chyba że wyrażenie “życie społeczeństw Europy” rozumie się jako coś, co europejskością jest tylko przez przypadek, tak, jakby określenie “Europa” było jedynie nazwą bliżej nieokreślonego zbioru uniwersalnych kwestii moralnych. Czytaj dalej
Bazy NATO na 1050-lecie chrztu Polski
Nikomu nie trzeba tłumaczyć, że chrzest Polski był aktem nie tylko czysto religijnym, ale również kształtującym naszą wspólnotę narodową i polskie państwo, wprowadzającym nas w przestrzeń cywilizacji łacińskiej. Uczcić tę rocznicę stosownie do jej znaczenia w dziejach Polski i Europy – to był nasz wielki zbiorowy obowiązek – jak określił ojczyznę Cyprian Norwid – i religijny i patriotyczny zarazem.
W tym zbiorowym obowiązku mieściło się wykorzystanie rocznicy chrztu nie tylko dla umocnienia polskich katolików w wierze ojców, ale również wszystkich obywateli Polski w wierności ojczyźnie i wartościom, które dała nam cywilizacja łacińska. To była nie tylko szansa – teraz już widać, że stracona – aby przeprowadzić narodowe rekolekcje na temat wolności i poszanowania osoby ludzkiej – której chrześcijaństwo przypisało niezbywalną godność i wynikające z niej prawa człowieka. Na temat solidaryzmu społecznego czy wreszcie dobra wspólnego, które św. Tomasz określił jako bonum commune obejmujące każdego członka danej społeczności, ukierunkowane na pełnię jego rozwoju.
To była szansa i obowiązek – na gruncie religijnym ma on charakter misyjny – aby Europie pogrążonej w totalnym kryzysie i śmiertelnie zagrożonej przez atakujący ją islam-przypomnieć o jej chrześcijańskich korzeniach i wskazać do nich powrót. Wydawać się mogło, że jest to szansa, która spada nam z nieba.
Wyjątkowa misja wobec Europy – przecież pod takim hasłem niektórzy politycy wprowadzali nas do Unii Europejskiej – mogła być właśnie teraz podjęta i przekazana najpierw Grupie Wyszehradzkiej, a następnie wraz z nią Unii Europejskiej, od której należy domagać się prawnej – i nie tylko – ochrony chrześcijaństwa i chrześcijan w sytuacji, gdy wszystkie inne religie i ich wyznawcy, a także wojujący ateiści taką ochronę mają w ramach praw różnych mniejszości. To była szansa, aby głośno powiedzieć, że powrót do korzeni oznaczać musi odrzucenie traktatu lizbońskiego, który zanegował Edykt Mediolański i otworzył drogę do wyparcia wartości chrześcijańskich z przestrzeni cywilizacyjnej Europy.
Takie działanie było i jest całkowicie realne w ramach Grupy Wyszehradzkiej jako grupy nacisku współdziałającej w parlamencie europejskim nade wszystko z tymi eurosceptykami, którzy w swoich programach stawiają wartości cywilizacyjne ponad „bezpieczeństwo energetyczne” i wojnę z Rosją, TTIP czy wsparcie dla neobanderowskiej Ukrainy.
Rządzące Polską od 1989 roku ekipy polityczne usunęły jednak z polityki zagranicznej nasze cywilizacyjne cele i nie mają nic do powiedzenia na unijnym forum w sprawie przyszłości Europy, która stanęła wobec alternatywy: powrót do korzeni albo panowanie islamu. Pod tym względem PiS nie różni się niczym od rządzącej poprzednio koalicji, która prezentuje obecnie wraz z rzekomo antysystemowymi siłami blok opozycji.
Znamienne jest, że żadna z partii tworzących polski parlament nie mówi w swoim programie o cywilizacyjnym wymiarze najazdu uchodźców na Europę. Szermowanie hasłem bezpieczeństwa Polski/Europy poza kontekstem chrześcijańskiej w swych korzeniach cywilizacji europejskiej jest unikiem podyktowanym przez poprawność polityczną. Może on przynieść zatrute owoce.
Odarte ze znaczeń kulturowych, a co za tym idzie – cywilizacyjnych – pojęcie bezpieczeństwa jest bowiem na tyle puste w wyższym wymiarze aksjologicznym, że poza wartościami czysto witalnymi – według rozróżnień Maxa Schelera – nie niesie z sobą żadnej tożsamościowej treści moralnej i duchowej.
Co więcej, może być w każdej chwili ukierunkowane na bezpieczeństwo wyznawców islamu i utworzenie dla nich dodatkowych praw kosztem pozostałej ludności Europy. Nie jest to żadna surrealistyczna wizja jej przyszłości – także Polski – gdyż wynika z niedawnych jej doświadczeń cywilizacyjnych i kulturowych. Ostrzeżeniem bowiem powinna być dla nas wszystkich historia wdrożenia w praktyce podstawowych założeń genderyzmu. Jeszcze kilka-naście lat temu wydawało się, że małżeństwa jednej płci i ich prawo do posiadania dzieci – adoptowanych bądź kupowanych w ramach in vitro – to odległa przyszłość w rodzaju science fiction.
Nikt, zwłaszcza w środowiskach konserwatywnych, nie wyobrażał sobie, że nieliczne w latach 90. grupki nowej generacji lewicy – rozwydrzonej i szokującej swym kulturowym ekstremizmem – tak szybko zrealizują swój genderowy program i w majestacie prawa dokończą rewolucji 1968 roku, zmieniając całkowicie oblicze Europy.
Uchodźcy islamscy w porównaniu z nimi to potężna fala, za którą stoją potężni protektorzy. Ci ostatni w każdej chwili mogą skierować ją przeciw Europejczykom -słabym, rozbitym, nie znajdującym uzasadnienia dla obrony świata wartości, na których zbudowana została cywilizacja chrześcijańska – rozpadająca się pod uderzeniami genderyzmu. Nie ma odważnych w Unii Europejskiej, którzy gotowi byliby ten świat wartości odtworzyć. A jest to konieczność w obliczu samobójczych działań unijnego establishmentu, który kupuje sobie owo symboliczne bezpieczeństwo w islamistycznej Turcji, dając jej miliardy euro na zatrzymanie uchodźców do tej pory kierowanych przez nią do Europy.
Otrzeźwienia nie przynosi również informacja o tym, że ten sam establishment obiecuje Ankarze zniesienie wiz w najbliższym czasie i członkostwo w UE – a więc zaprasza do unijnej wspólnoty nie tylko tureckich wyznawców islamu, ale również setki tysięcy jego fanatyków znajdujących się obecnie na terenie Turcji.
To jest jawna kapitulacja wobec antycywilizacyjnego projektu zachodnich globalistów – głównie amerykańskich neokonów – dla Europy, której tożsamość mają zmienić: gender i islam. Natomiast gesty wobec Turcji to podziękowanie – niestety, czekają nas kolejne – za antyeuropejskie ruchy na światowej szachownicy. Polska uczestniczy w tej irracjonalnej i niemoralnej grze; płaci i nawet nie płacze – nie mieści się w formule, którą narzuca brukselski establishment unijnym społeczeństwom: płać i płacz. Przyjęła bowiem od protektorów najazdu islamskiego ważną rolę – podżegacza do wojny z Rosją, w dodatku takiego, który nie posiada armii zdolnej do obrony swoich granic.
Podstawowe słowa-klucze w polskiej polityce zagranicznej ostatnich lat to: USA, NATO, tarcza antyrakietowa na naszym terytorium, bazy, składy broni, wschodnia flanka – i, oczywiście, Rosja jako zagrożenie regionalne, europejskie, globalne, a ostatnio, jak oznajmił minister Waszczykowski – egzystencjalne. Propaganda militarystyczna – wezwania Warszawy do zwiększenia wzorem Polski nakładów na zbrojenia w ramach NATO – i jednocześnie wojenna – przygotowania do wojny z Rosją – to od kilku lat specjalność ekip rządzących naszym państwem. PiS chce natomiast pobić dotychczasowe rekordy tej propagandowej działalności, dlatego włączył do niej polską politykę historyczną – przygotowywaną przez „uczonych” z IPN – i walkę z pomnikami czerwonoarmistów, poległych na polskiej ziemi w walce hitlerowskimi Niemcami.
Wartości tzw. atlantyzmu, na które postawiły w ramach NATO i UE oraz podporządkowania amerykańskiemu globalizmowi siły rządzące Polską, nie mają nic wspólnego z cywilizacją chrześcijańską. One też zdeterminowały charakter jubileuszu 1050 – lecia chrztu Polski, nadając mu lokalny, wewnętrzny wymiar. To, że zabrakło na centralnych uroczystościach tego jubileuszu wysokiego szczebla przedstawicieli władz i episkopatów Czech – od których przyjęliśmy chrzest – Węgier, które dały nam królową św. Jadwigę – Litwy – która dzięki polskiej władczyni przyjęła chrzest – nie było żadnym niedopatrzeniem.
Było celowym działaniem obniżającym naszą rolę cywilizacyjną w Europie i świadectwem tego, że wartości atlantyzmu stawiane są przez polityków wszystkich opcji w Polsce ponad wartości cywilizacji chrześcijańskiej. Wprawdzie żarliwie mówił o niej prezydent Duda w czasie uroczystego posiedzenia polskiego parlamentu w Poznaniu z okazji jubileuszu chrztu, ale już trzy dni potem jeszcze żarliwiej agitował w Bułgarii za bazami NATO w Polsce, zaś po nim Witold Waszczykowski w Turcji, którą jako polski minister spraw zagranicznych namawiał dodatkowo do wspólnych działań w wojnie przeciwko Rosji.
Widać jasno, że w tym układzie Polska miałaby pójść nawet z diabłem – takie oblicze pokazała Turcja w wojnie zachodnich globalistów z Syrią – przeciwko chrześcijańskiej Rosji.Podwójna moralność PiS i fałszywa chrześcijańska aksjologia jest co najmniej od dziesięciu lat faktem. Wiara w to, że politycy tej partii – podobnie jak pozostałych ugrupowań parlamentarnych – podejmą dzieło ocalenia chrześcijańskiej cywilizacji, a tym samym Polski przed unicestwiającymi państwa i kultury narodowe procesami zachodniego globalizmu jest naiwnością.
Tym większą, że katolickie media i prasa w Polsce, które poparły PiS w wyborach prezydenckich i parlamentarnych,nie są w stanie wyrazić jakiejkolwiek krytyki tej partii, poświęcając się bez reszty propagandzie na jej rzecz. Dlatego też nawet nie zauważyły, że uroczyste posiedzenie parlamentu w Poznaniu było uroczystością jednej partii. Prezydium posiedzenia – z racji monopolu władzy – stanowili wyłącznie politycy PiS – manifestujący w roku jubileuszowym oraz roku miłosierdzia swoją chrześcijańską postawę, ale nie znajdujący w tym gremium ani jednego miejsca dla opozycji. Przemawiał tylko prezydent, któremu trudno przypisać rolę prezydenta wszystkich Polaków. Do głosu nie został dopuszczony nawet przedstawiciel Watykanu czy episkopatu Polski, mimo że na uroczystościach religijnych Kościół udzielił głosu prezydentowi.
Na zakończenie centralnych obchodów jubileuszu chrztu 17 kwietnia Telewizja Polska – jeszcze tak się nazywa – w programie I wyemitowała w porze największej oglądalności – o godz. 21.35 – pełnometrażowy panegiryczno-hagiograficzny film o Lechu Kaczyńskim – niosła go Polska”. Wynieść z niego można było jedno: ci, którzy czekali na film przynajmniej częściowo związany z jubileuszem – w rodzaju „Krzyżaków” czy „Potopu” zostali poddani perswazji polityków, profesorów (aż sześciu w tym filmie występuje w roli hagiografów), dziennikarzy (nade wszystko śledczych), iż „dziedzictwo” Lecha Kaczyńskiego jest ogromnej miary, równie wielkie były szykany wobec niego ze strony oponentów politycznych, a katastrofa, w której zginął, była zaplanowanym zamachem na skalę międzynarodową. Koncepcja zamachu przebiła wszystkie inne założenia tego filmu i stała się uzasadnieniem pochówku Lecha Kaczyńskiego na Wawelu.
W porównaniu z jubileuszem tysiąclecia państwa polskiego, zorganizowanym przez władze PRL równolegle do kościelnych uroczystości tysiąclecia chrztu Polski, obecny jubileusz na poziomie państwowym nie wnosi nic – dosłownie zero – do naszego życia narodowego, politycznego, kulturowego i społecznego. Co więcej, to, co obecne władze oferują Polakom w rocznicę chrztu Polski, w zestawieniu z cywilizacyjnym projektem Władysława Gomułki – tysiąc szkół na tysiąclecie – jest czymś „mniej niż zero” z głośniej przed laty piosenki. To bazy NATO. Na nic więcej nie są w stanie zdobyć się elity rządzące Polską. W wymiarze cywilizacyjnym to jest wartość ujemna. W każdym innym również. Elitom wydaje się, że naród nie umie liczyć, nie czyta i nie zna świata. Tymczasem każdy z nas wie, że Polska zmilitaryzowała swój budżet i podniosła nakłady na uzbrojenie armii do 2% PKB – najwięcej po USA w ramach NATO – przy najniższych w UE nakładach na naukę – 0,5% PKB.
Pytanie jest proste: jeśli tyle miliardów rocznie idzie z kasy polskiego podatnika na konta koncernów zbrojeniowych – przeważnie zachodnich oraz przeważnie amerykańskich i izraelskich – to po co jeszcze bazy NATO? Przecież ani te bazy ani amerykańskie nie będą nas bronić, zwłaszcza przed Rosją. Cztery bazy NATO – w tym jedna amerykańska – stacjonujące w Grecji nie uchronili jej nawet przed najazdem uchodźców islamskich. Trzymają ją jednak na muszce, co prowadzi do konkluzji, że kontrolują panujący w niej kryzys. I chyba o to chodzi władzom w Warszawie.
prof. Anna Raźny
Cud Świętego Ognia w Jerozolimie – Niels Christian Hvidt
«Każdego roku w Wielką Sobotę tłumy wiernych gromadzą się w Bazylice Grobu Świętego w Jerozolimie, ponieważ tego dnia z Nieba zsyłany jest ogień, który zapala świece w bazylice.» Takie słowa można przeczytać w jednym z wielu przewodników zachęcających do odwiedzenia Ziemi Świętej w czas Wielkanocy. Przez wyznawców kościoła prawosławnego „Cud Świętego Ognia” nazywany jest „największym ze wszystkich cudów chrześcijańskich”. Cud ten dokonuje się corocznie, dokładnie o tym samym czasie, w ten sam sposób i w tym samym miejscu. Żaden ze znanych nam cudów nie występuje tak regularnie i od tak długiego już okresu czasu. Informacje dotyczące tego cudu możemy odnaleźć już w zapiskach pochodzących z VIII wieku n.e. Cud Świętego Ognia dokonuje się więc w Bazylice Grobu Świętego. Sama Bazylika jest dość tajemniczym miejscem. Zarówno teolodzy jak i historycy oraz archeologowie zgodni są co do tego, że Bazylika znajduje się na skałach Kalwarii: wzgórza, na którym Jezus został ukrzyżowany oraz pochowany, jak można przeczytać w Ewangelii. Stoi więc równocześnie w miejscu gdzie, według wiary chrześcijańskiej, Jezus zmartwychwstał. Informacje o cudzie można odszukać w wielu zapiskach z podróży do Ziemi Świętej na przestrzeni wieków. Rosyjski opat Daniel, w swojej relacji, która powstała w latach 1106-1107 bardzo szczegółowo opisuje „Cud Świętego Światła” i ceremonie które mu towarzyszą. Opisuje jak Patriarcha wchodzi do Kaplicy (zwanej Anastasis – czyli Zmartwychwstanie) z dwiema zgaszonymi świecami. Patriarcha klęka przed kamieniem, na którym Chrystus został złożony po śmierci i wypowiada słowa modlitwy, w czasie której dokonuje się cud. Niebieskawe, trudne do opisania światło, jakby wypływa ze środka skały i po jakimś czasie zapala zgaszone lampki oliwne i świece Patriarchy. To światło to „Święty Ogień”, który następnie przenosi się na wszystkich obecnych. Obrzęd, który towarzyszy „Cudowi Świętego Ognia”, jest być może najstarszym niezmienionym obrzędem chrześcijańskim na świecie. Od IV wieku n.e. aż do czasów obecnych, źródła mówią o tym budzącym bojaźń cudzie. Z tych źródeł jasno wynika, iż cud odbywa się zawsze w tym samym miejscu i tego samego świątecznego dnia. Czy będzie tak również w kolejnym roku? Aby to sprawdzić odwiedziłem Jerozolimę w 1998 roku, z zamiarem uczestniczenia w ceremoniach Wielkiej Soboty i ujrzenia cudu. Dzięki temu mogę teraz zaświadczyć, że cud miał miejsce nie tylko w kościele starożytnym, w średniowieczu, w późniejszych wiekach, ale na moich oczach dokonał się również 18 kwietnia 1998 r. Od 1982 r. greckoprawosławnym patriarchą Jerozolimy jest Diodorus I. Odkąd sprawuje tę funkcję, to on każdego roku wchodzi do Kaplicy, aby otrzymać Święty Ogień i tym samym to on jest głównym świadkiem cudu. Przed ceremonią w 1998 roku patriarcha przyjął nas na prywatnej audiencji, miałem wtedy okazję porozmawiać z nim o cudzie i dowiedzieć się, co dokładnie dzieje się w Kaplicy oraz jakie ten cud ma znaczenie dla niego i dla jego życia duchowego. Co więcej dzięki niemu miałem możliwość dokładnego obserwowania z balkonu kopuły Bazyliki tłumów zgromadzonych wokół Kaplicy w oczekiwaniu na „Wielki Cud Świętego Ognia”.
Jedna z najbardziej sławnych ceremonii w kościele Prawosławnym.
Cud odbywa się co roku w Wielką Sobotę – w dniu obchodzonym przez Kościół Prawosławny, do którego należą wyznawcy obrządków syryjskiego, armeńskiego, rosyjskiego, greckiego, a także koptyjskiego. Wewnątrz Bazyliki Świętego Grobu reprezentowanych jest siedem wspólnot chrześcijańskich. Data Wielkanocy w kościele prawosławnym ustalana jest zgodnie z kalendarzem juliańskim, a nie według kalendarza gregoriańskiego obowiązującego w zachodniej Europie. Oznacza to, że Wielkanoc przypada zwykle w innym dniu niż w kościele protestanckim i katolickim. Odkąd cesarz Konstantyn Wielki wybudował w sercu Jerozolimy „budowlę godną Boga”, czyli Bazylikę Grobu Świętego, w połowie IV w., wiele razy kościół ten był niszczony. W czasach wypraw krzyżowych Bazylika uzyskała obecny kształt. Wokół Grobu Jezusa wzniesiono małą kaplicę z dwoma pomieszczeniami, jednym – w którym znajduje się kamień i do którego może wejść najwyżej 5 osób. Kaplica ta znajduje się w centrum cudownych wydarzeń. Uczestnictwo w obrzędach tego dnia w pełni uzasadnia użycie terminu „wydarzenie”, gdyż w żadnym innym dniu w roku kościół ten nie jest tak oblężony jak w prawosławną Wielką Sobotę. Jeśli chcemy dostać się do środka Kaplicy trzeba liczyć się z nawet sześciogodzinnym oczekiwaniem w kolejce. Każdego roku setki ludzi nie może dostać się do środka z powodu tłoku. Pielgrzymi przybywają z całego świata, większość z Grecji, ale w ostatnich latach wzrosła ilość przyjeżdżających z Rosji i krajów byłego bloku wschodniego. Aby być jak najbliżej Grobu pielgrzymi koczują wokół, już od popołudnia Wielkiego Piątku oczekując na cud Wielkiej Soboty. Cud ma miejsce o godzinie 14:00, ale już od południa w Bazylice wrze. Od około 11.00 do 13.00 arabscy chrześcijanie głośno śpiewają tradycyjne pieśni. Pochodzą one z czasów okupacji tureckiej w XIII wieku, gdy chrześcijanie mogli śpiewać pieśni tylko w kościołach. „Jesteśmy chrześcijanami, jesteśmy nimi od wieków i będziemy już na wieki. Amen!” – śpiewają najgłośniej jak potrafią przy akompaniamencie bębnów. Bębniarze siedzą na ramionach ludzi, którzy radośnie tańczą wokół Kaplicy. Ale około 13.00 pieśni milkną i powoli zapada cisza, napięta i naelektryzowana oczekiwaniem na wielki przejaw Bożej Mocy, której wszyscy będą świadkami. O godzinie 13.00 przez zgromadzony tłum ludzi przeciska się delegacja lokalnych władz. Nawet jeśli przedstawiciele władz nie są chrześcijanami, zawsze uczestniczą w ceremonii. W czasie tureckiej okupacji Palestyny, byli to tureccy muzułmanie, dzisiaj są to Izraelici. Od wieków obecność przedstawicieli władzy jest nieodłączną częścią ceremonii. Mają oni określoną funkcję: reprezentują Rzymian w czasach Jezusa. Ewangelia mówi o Rzymianach, którzy przybyli do Grobu Jezusa i opieczętowali go tak, aby uczniowie Jezusa nie mogli wykraść Jego Ciała i rozgłaszać, że zmartwychwstał. W ten sam sposób władze izraelskie przychodzą i pieczętują Grób woskiem. Jednak zanim to zrobią, zgodnie ze zwyczajem wchodzą do środka i sprawdzają, czy nie ma tam jakichkolwiek ukrytych źródeł ognia, które mogłyby wywołać cud, a tym samym skłonić niedowiarków do podejrzeń o oszustwo. Tak jak niegdyś Rzymianie mieli zaświadczyć, że nie było żadnej manipulacji po śmierci Jezusa, podobnie i w 1998 roku lokalne władze izraelskie miały zaświadczyć, że nie będzie żadnego oszustwa.
Świadectwo Patriarchy
Kiedy Grób został sprawdzony i opieczętowany wszyscy zaintonowali pieśń Kyrie Elejson. O 13.45 przybył Patriarcha. Podążając za dużą procesją obchodzi Grób trzy razy, po czym rozbiera szaty liturgiczne zostając tylko w białej albie. Dzieje się tak na znak pokory przed wielką Mocą Boga, której będzie głównym świadkiem. Wszystkie lampy oliwne pozostają wygaszone od poprzedniego wieczora, a wszystkie źródła sztucznego światła gaszone są teraz, tak że prawie cała Bazylika pogąża się w ciemności. Mając ze sobą dwie duże świece Patriarcha wchodzi do Kaplicy, najpierw do małego pomieszczenia przed Grobem, a potem już do samego Grobu. Ponieważ nie można obserwować wydarzeń dziejących się w środku Grobu, poprosiłem grekoprawosławnego Partiarchę Jerozolimy Diodorusa, aby opowiedział o tym co tam się odbywa. – Wasza Błogosławioność, co dzieje się po wejściu do Kaplicy? – Wchodzę do Grobu, pobożnie i z bojaźnią klękam przed miejscem, gdzie Chrystus został złożony po śmierci i gdzie później zmartwychwstał. Modlitwa w tym wyjątkowym miejscu to dla mnie zawsze święta chwila. To właśnie w tym miejscu Pan powstał zmartwych w wielkiej chwale i stąd rozeszło się Jego Światło na cały świat. Apostoł Jan napisał w pierwszym rozdziale Ewangelii, że Jezus jest Światłością Świata… Klęczenie w miejscu, w którym Chrystus zmartwychwstał daje nam poczucie bliskości Jego cudownego zmartwychwstania. Katolicy i Protestanci nazywają ten kościół „Kościołem Grobu Świętego”. My nazywamy go „Kościołem Zmartwychwstania”. Zmartwychwstanie Jezusa jest dla nas Prawosławnych centrum naszej wiary. Poprzez Zmartwychwstanie Chrystus ostatecznie zwyciężył śmierć, nie tylko własną, ale śmierć wszystkich tych, którzy w Niego wierzą. Wierzę, że nie jest to przypadek, że Święty Ogień pojawia się właśnie w tym miejscu. W Ewangelii według św. Mateusza (28,3) jest napisane, że kiedy Chrystus zmartwychwstał, „anioł Pański zstąpił z nieba… a postać jego jaśniała jak błyskawica, a szaty jego białe jak śnieg.” Wierzę, że to zachwycająco piękne światło, które otoczyło anioła, gdy Chrystus zmartwychwstał, jest tym samym światłem, które cudownie pojawia się w Wielką Sobotę. Chrystus pragnie nam przypomnieć, że Jego Zmartwychwstanie jest prawdziwe, nie jest tylko mitem. On naprawdę przyszedł na świat, aby poprzez Swą śmierć złożyć potrzebną ofiarę i zmartwychwstał, aby każdy człowiek po śmierci mógł ponownie zjednoczyć się ze swoim Stwórcą.
Niebieskie Światło
Patriarcha życzliwie opowiedział mi, co dzieje się potem: – Znajdując drogę w ciemności wchodzę do Kaplicy i klękam na kolana. Modlę się słowami, które były nam przekazywane przez wieki. Czekam. Czasami czekam kilka minut, ale najczęściej cud pojawia się zaraz po modlitwie. Z wnętrza kamienia, na którym spoczywał Jezus wylewa się światło, które zazwyczaj ma niebieskawy odcień, ale może także przybierać wiele różnych barw, lecz ludzkimi słowami nie można tego opisać. Światło wypływa z kamienia, tak jak mgła unosi się znad jeziora. Wygląda to tak, jakby kamień pokryty był wilgotną chmurą, ale to jest światło. Każdego roku to światło zachowuje się inaczej. Czasami tylko okrywa kamień, a czasami rozjaśnia cały Grób, tak że ludzie, stojący na zewnątrz widzą go wypełniony światłem. Światło nie płonie. Nigdy podczas tych 16 lat piastowania stanowiska Patriarchy i otrzymywania Świętego Ognia, nie przypaliło mi brody. Światło ma inną konsystencję niż zwykły ogień, który płonie w lampkach oliwnych. Po pewnym czasie światło unosi się i tworzy kolumnę, w której Ogień przybiera inną formę, taką, że mogę zapalić od niego moje świece. Po zapaleniu świec wychodzę z Kaplicy i przekazuję ogień najpierw Patriarsze Armeńskiemu, a potem Koptyjskiemu. Następnie przekazuję ogień wszystkim zgromadzonym.”
Symboliczne znaczenie Cudu.
– Jak osobiście przeżywa Wasza Błogosławioność cud i jakie ma on znaczenie dla życia duchowego? – Cud porusza mnie tak samo głęboko każdego roku. Za każdym razem jest to dla mnie kolejny krok w kierunku nawrócenia. Mnie osobiście niezwykle pokrzepia rozważanie wierności Chrystusa, którą okazuje obdarowując nas co roku Świętym Ogniem, pomimo naszych ludzkich słabości i upadków. W Kościele doświadczamy wielu cudów, nie są one niczym nowym dla nas. Często spotykamy się z tym, że ikony płaczą, kiedy Bóg pragnie nam objawić, jak jest bardzo blisko nas. Mamy także świętych, poprzez których Bóg obdarza nas wieloma duchowymi darami. Ale żaden z tych cudów nie ma dla nas tak przejmującego i symbolicznego znaczenia jak cud Świętego Ognia. Ten cud to prawie sakrament. Dzięki niemu Zmartwychwstanie Chrystusa jest nam tak bliskie, jak gdyby miało miejsce kilka lat temu.
Cud w 1998 roku i nie tylko
Kiedy Patriarcha, klęcząc modlił się w Kaplicy, na zewnątrz panowała ciemność, ale nie – cisza. Słyszalne były dość głośne szepty, atmosfera była bardzo napięta. Gdy Patriarcha wyszedł, trzymając w dłoniach zapalone świece, które rozjaśniły panującą na zewnątrz ciemność, rozległ się prawdziwy ryk, porównywalny tylko do hałasu na stadionach. Cud jednak nie ogranicza się tylko do tego, co dzieje się w środku małej Kaplicy, gdzie modli się Patriarcha. Bardziej znaczące może być także to, że niebieskawe światło pojawia się poza Kaplicą. Co roku wielu ze zgromadzonych w tym miejscu wiernych przyznaje, że to cudowne światło zapala świece, które trzymają w dłoniach. Wszyscy zgromadzeni czekają więc ze świecami w dłoniach w nadziei, że i one zapłoną same cudownym światłem. Często zdarza się, że zgaszone lampy oliwne zapalają się na oczach pielgrzymów. Widać jak niebieski płomień przesuwa się w różne miejsca Bazyliki. Jest wiele pisemnych świadectw pielgrzymów, których świece zapaliły się same, potwierdzając wiarygodność tych relacji. Osoba, która doświadczy takiego cudu z bliska, zazwyczaj opuszcza Jerozolimę odmieniona, a wszyscy którzy uczestniczą w tej ceremonii, od tamtej pory liczą czas, dzieląc go na ten „przed” i „po” Cudzie Świętego Ognia w Jerozolimie.
Cud nieznany na Zachodzie?
Często nasuwa mi się pytanie: Dlaczego Cud Świętego Ognia jest tak mało znany w Zachodniej Europie? Na obszarach wiary protestanckiej można to w pewien sposób tłumaczyć tym, że w protestantyzmie nie ma tradycji cudów. Ludzie tak naprawdę nie wiedzą, gdzie zaszufladkować cuda i nie poświęcają im zbyt wiele miejsca w gazetach. Ale w tradycji chrześcijańskiej istnieje szerokie zainteresowanie cudami. Dlaczego więc nie jest bardziej znany? Musi wystarczyć jedno wyjaśnienie: polityka Kościoła. Tylko przedstawiciele kościołów prawosławnych uczestniczą w ceremonii. Cud pojawia się podczas Wielkanocy obchodzonej przez kościół prawosławny i bez udziału jakichkolwiek przedstawicieli władz kościoła katolickiego. Niektórzy prawosławni podają ten fakt jako dowód, że kościół prawosławny jest jedynym prawowitym kościołem Chrystusa na świecie. To stwierdzenie z kolei nie może być przyjmowane ze spokojem w kręgach katolickich…
Problem autentyczności cudu
Jak często ma to miejsce w przypadku innych cudów, wielu jest ludzi, którzy uważają, że to oszustwo i nic więcej poza arcydziełem prawosławnej propagandy. Wierzą, że Patriarcha ma przy sobie zapalniczkę. Jednak owi krytyczni sędziowie muszą zmierzyć się z kilkoma zasadniczymi problemami. Zapałki czy też inne metody pozyskiwania ognia są raczej niedawnymi wynalazkami. Jeszcze kilkaset lat temu rozpalanie ognia było przedsięwzięciem, które trwało o wiele dłużej niż kilka minut, podczas których Patriarcha przebywa w Kaplicy. Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że ma on być może w środku płonącą lampkę oliwną, od której odpala świece. Jednak przedstawiciele lokalnych władz potwierdzają, że sprawdzili Kaplicę i nie znaleźli w niej żadnego źródła ognia. Największym argumentem przemawiającym za autentycznością są świadectwa kolejnych patriarchów. Największe wyzwanie, jakie staje przed obliczem każdego krytyka Cudu, to tysiące niezależnych świadectw pielgrzymów, trzymających podczas Cudu świece, które zapaliły się samoistnie. Tego nie da się w jakikolwiek sposób wyjaśnić. Z naszych dociekań wynika, że nigdy nie udało się zarejestrować kamerą żadnego przypadku samoistnego zapalenia świecy czy lampy oliwnej. Jednak, posiadam film video nakręcony przez inżyniera z Betlejem, Souhela Nabdiela. Pan Nabdiel uczestniczy w ceremonii od wczesnego dzieciństwa. W 1996 r. został poproszony o zarejestrowanie ceremonii z balkonu kopuły Bazyliki. Razem z nim na balkonie znajdowała się siostra zakonna i czterech innych wiernych. Zakonnica stała po jego prawej stronie. Na filmie widzimy tłumy stojące na dole. W pewnej chwili wszystkie światła gasną. To chwila, w której Patriarcha wchodzi do Kaplicy i ma otrzymać Święty Ogień. Podczas gdy przebywa w Kaplicy możemy nagle usłyszeć okrzyk zaskoczenia i zdumienia siostry stojącej obok Nabdiela. Obraz zaczyna drżeć, możemy usłyszeć podekscytowane głosy innych wiernych obecnych na balkonie. Następnie kamera przesuwa się w prawo i możemy zobaczyć, co jest przyczyną tych emocji. Duża świeca trzymana przez rosyjską siostrę zapaliła się, zanim Patriarcha wyszedł z Ogniem z Kaplicy. Drżącymi rękami trzyma świecę powtarzając z szacunkiem w powietrzu znak krzyża, czując ogrom mocy której jest świadkiem. W tej chwili prawdopodobnie nie ma innego filmu, który zarejestrowałby Cud.
Cudów nie można dowieść.
Ten cud, jak większość innych cudów, jest otoczony niewytłumaczalnymi okolicznościami. Kiedy spotkałem w Jerozolimie arcybiskupa Tybru Alexiosa, powiedział mi: «Cud nigdy nie został sfilmowany i pewnie nigdy nie będzie. Cudów nie można dowieść. Aby cud przyniósł owoce w życiu człowieka potrzebna jest wiara. Bez aktu wiary nie ma cudu w pełnym tego słowa znaczeniu. Prawdziwy cud w tradycji chrześcijańskiej ma tylko jeden cel: rozszerzyć Łaskę Bożą wśród stworzenia, a Bóg nie mógłby rozszerzać Swej Łaski gdyby nie wiara jego stworzeń. Tak więc nie może być cudu bez wiary.»
Tekst opublikowany w Berlingske Tidende numer z 15 września 1998.
Źródła pomocnicze: 1) Meinardus, Otto. Ceremonia Świętego Ognia w średniowieczu i obecnie. Bulletin de la Société d’Archéologie Copte, 16, 1961-2. 242-253 2) Klameth, Dr. Gustav. Das Karsamstagsfeuerwunder der heiligen Grabeskirche. Wien, 1913.
Autor: Niels Christian Hvidt – duński teolog, który pisze doktorat na Uniwersytecie Gregorianum w Rzymie. Orędzia „Prawdziwe Życie w Bogu” doprowadziły go do nawrócenia na katolicyzm w r. 1990 i skłoniły go do rozpoczęcia studiów teologicznych. Za pracę licencjacką z teologii mistycznej otrzymał złoty medal Królowej Danii.
Przekład z angielskiego: Magdalena Bromboszcz
Dzisiejsi wrogowie Kościoła
Dzisiejsi wrogowie Kościoła
Nie mam zamiaru w tym krótkim referacie mówić o wrogach Kościoła wewnętrznych, ale pragnąłbym tylko zwrócić uwagę na nieprzyjaciół z zewnątrz.
Jesteśmy świadkami gorączkowej akcji zwróconej przeciw Kościołowi Bożemu i to, niestety, nie bezowocnej. Apostołów bez liku.
W rejestrze [a] Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego zapisano aż 15 ich grup: badacze Pisma św., baptyści [b], zwolennicy nauki pierwszych chrześcijan, adwentyści, adwentyści siódmego dnia, joannici, metodyści, Kościół Boży, Wolny Kościół ewangelicki, ewangeliczni chrześcijanie, sztundyści karaimi, duchoborcy, mesjaniści, staroobrzędowcy (starowiercy-starokatolicy) i czesko-bracki Kościół. Nie ograniczają się oni do głoszenia fałszu słowem, ale też, i to bardzo obficie, zasypują nasze miasta i wnioski najróżnorodniejszymi drukami w postaci czasopism, broszur, kartek ulotnych, a nawet książek. Różne „Ameryka-Echo”, „Strażnice”, „Nowe Drogi”, „Ewangelie Myśli”, „Zwiastuny Ewangeliczne”, „Polski Odrodzone” itp. przechodzą z rąk do rąk i zatruwają serca wiernych.
Cała ta robota jednak to tylko wstęp.
Za tymi strażami przednimi idzie dopiero gros armii nieprzyjaciela. Kto nim jest? Może na pierwszy rzut oka zda się przesadzone, jeżeli powiem, że pierwszorzędnym, największym i najpotężniejszym wrogiem Kościoła to – masoneria.
Że powódź sekt protestanckich jest rzeczywiście awangardą [c] masonerii, to wyraźnie wyznaje organ masoński „Wolna Myśl”. Mówi on: „Zastrzegając sobie całkowitą niezależność sądu o wewnętrznej wartości nauki kościoła narodowego, możemy jednak poprzeć jego walkę jak i każdej innej sekty protestanckiej z supremacją Kościoła rzymskiego”.
Kto to są masoni?
Ocenę ich podali już papieże, a najpierw w r. 1738 dnia 27 kwietnia Ojciec św. Klemens XII bullą In eminenti, zarzuca im, że „pod zmyślonym jakimś poczciwości naturalnej pozorem i pod ścisłym, jak tajemnym przymierzem” działają. Potępia też masonerię i zabrania styczności z masonami pod karą ekskomuniki ipso facto [2], zarezerwowanej papieżowi.
A w 13 lat potem Benedykt XIV bullą z dnia 18 marca [1751] „Providas Romanorum Pontificum” ponawia potępienie Klemensa XII i jako powody podaje między innymi, że do masonerii „przypuszczani bywają ludzie wszystkich religii i sekt i że, wedle opinii ludzi rozumnych i uczciwych, sekta ta jest zła i zepsuta”.
Papież Pius VII [wydał] dwie bulle, w roku 1813 (dnia 13 sierpnia) i 1821 (dnia 13 września), w których mówi: „Nikomu nie tajno, co za mnóstwo złośliwych ludzi spiknęło [d] się w tych trudnych czasach naprzeciw Bogu i Jego Namiestnikowi, którzy do tego szczególniej zmierzają celu, ażeby pod płaszczem filozofii, przez czcze omamianie uwiódłszy wiernych i od nauki Kościoła ich oderwawszy, sam Kościół, choć nadaremny usmiłowaniem, osłabili i obalili. Co ażeby tym łacniej osiągnęli, natworzyli zgromadzeń tajnych i sekt ukrytych, za których pomocą spodziewali się łatwiej pociągnąć wielu do swych towarzystw spiskowych i zbrodniczych”. I dążą do tego, „aby każdemu nadać rozległą wolność według własnego wymysłu i fantazji sądzenia o religii, którą wyznaje, obojętność zaś zaprowadziwszy względem religii, nad co nie ma nic zgubniejszego, ażeby Jezusa Chrystusa mękę niegodziwymi jakimiś obrzędami zbezcześcili i znieważyli, żeby kościelnymi sakramentami i samymi religii katolickiej tajemnicami gardzili i obalili tę św. Stolicę Apostolską, przeciw której, jako dzierżącej zawsze apostolskiej katedry prymat, osobliwszą jakąś pałają nienawiścią i zdradliwym sposobem [e] zgubę jej knują. Zbrodnicze są ich moralności zasady. Sprzyja ona rozkoszom lubieżności, pozwala zabić każdego, kto nie dochował sekretu, naucza, że wolno jest podniósłszy rokosz, wyzuć z władzy królów i wszystkich władców, których z wielką ich zniewagą zowią pospolicie tyranami”.
To jednak nie przeszkadzało im bynajmniej zjednywać dla siebie władców. Dlatego też papież Leon XII w bulii „Quo graviora” z dnia 13 marca 1825 r., ponawiając dawniejsze potępienia papieży, dodaje słowa przestrogi dla władców: „To jest ich najchytrzejsza zdrada, że gdy zdają się być zajęci rozszerzaniem waszej władzy, wtenczas najbardziej do obalenia jej dążą. Bardzo się starają wmówić panującym, aby i innych biskupów władzę ścieśniali i osłabiali i powoli przywłaszczali sobie prawa papieskie i biskupie. Czynią to nie tylko z nienawiści do papieża, ale ażeby i ludy podległe berłu panujących książąt po obaleniu kościelnej władzy, do odmiany i obalenia politycznej formy rządu przywieść mogli”.
Podobnie potępili masonerię papieże Pius VIII bullą „Traditi” (24 maja 1829 r.), Grzegorz XVI bullą „Mirari” (15 sierpnia 1832) i kilkakrotnie Pius IX (9 listop[ada] 1846 r., 20 kwiet[nia] 1849, 9 grudnia 1854 r., 8 grudnia 1864, 25 września 1865 i 21 list[opada] 1873 r.).
Wreszcie papież Leon XIII obszernie omawia sprawę masonerii i potępia ją bullą „Humanum genus” 20 kwietnia 1884 r. W niej też papież konstatuje, że „od półtora wieku masoneria stała się niezmiernie liczną, a posługując się zuchwalstwem i chytrością, opanowała wszystkie stopnie hierarchii społecznej i zajęła w łonie państw nowoczesnych władzę prawie równą monarszej”.
I nie przesadzali papieże!
Masoneria, zorganizowana przez wolnomyślicieli angielskich w Londynie w r. 1717, już w 6 lat potem w Konstytucjach Generalnych wytknęła sobie jasno cel, którego [f] nikomu zmienić nie wolno [3]. „Każda z wielkich lóż – mówi ona – ma prawo ulepszać starsze przepisy i ustanawiać nowe, lecz nigdy [nie] zmieniać punktów zasadniczych [g], które mają pozostać na zawsze i gorliwie być wypełniane”. Jakież są te punkty zasadnicze? Oto zupełne przekreślenie świata nadnaturalnego. Oczywiście, że wtedy nie ma mowy o religii ani o moralności.
Dążenie do tego celu widzimy na każdym kroku. Sztuka, literatura i prasa periodyczna, teatry, kina, wychowanie młodzieży i ustawodawstwo szybkim krokiem zdążają do usunięcia świata nadnaturalnego i dogodzenia ciału.
Nic dziwnego, bo też i masoneria rozgałęziła się bardzo; wedle spisu z roku 1907 stan masonerii w tym roku był następujący: [4]
* * *
W Polsce już w roku 1810 znanych było 12 lóż:
1) Wielka loża matka, Gwiazda wschodnia na wschodzie Warszawy
2) Loża Świątynia Irys na wschodzie Warszawy
3) Loża Bogini Eleuzis na wschodzie Warszawy
4) Loża Tarcza północna na wschodzie Warszawy
5) Loża Świątynia stałości na wschodzie Warszawy
6) Loża Braci Polaków zjednoczonych na wschodzie Warszawy
7) Loża Przesąd zwyciężony na wschodzie Krakowa
8) Loża Braci Francuzów i Polaków połączonych na wschodzie Poznania
9)Loża Hesperus na wschodzie Płocka
10) Loża Wolność odzyskam na wschodzie Lublina
11) Loża Krzyż rycerski na wschodzie Bydgoszczy
12) Loża Jutrzenka wschodząca na wschodzie Radomia
Na liście członków widnieją ministrowie, generałowie [h] i inni dygnitarze tak wojskowi jak i cywilni w państwie.
Uwzględniając naszą połać kraju podam kilka nazwisk z tych stron: i tam między latami 1820-1821 członkami masonerii byli między innymi: [...] [5]
Wszyscy ci należą wprawdzie do masonerii i dużo szkodzą, ale nie są częścią jej prawdziwej głowy. Są to tzw. masoni niebiescy, podczas gdy tzw. czerwona masoneria zacieśnia się do niewielkiej liczby [i] osób, przeważnie Żydów, którzy w pełni [j] świadomi swych celów kierują całą liczną rzeszą mniej więcej „oświeconych” w sprawach organizacji masonów. Głowa ta jest nieznana i działa zawsze w ukryciu, by uniemożliwić przeciwdziałanie. Oni to układają plany roboty. Z ich warsztatu wyszła rewolucja francuszka, szereg rewolucji w 1789 do 1815 roku, a także… wojna światowa. Wedle ich wskazania pracował Voltaire, d”Alembert, Rousseau, Diderot, Choiseul, Pombal, Aranda, Tanucci, Hangwitz, Byron, Mazzini, Palmerston, Garibaldi i inni. – Nazwisk obecnych członków nie znamy [6], ale na pewno do masonerii należy u nas Piłsudski. Oto dowód: Na dziesięć dni przed obaleniem gabinetu Ponikowskiego rozeszła się po Rzymie pogłoska, że ten gabinet upadnie, bo tak masoneria rozkazała Piłsudskiemu. Słyszałem o tym z ust wiarogodnych, bo sekretarza ks. biskupa Teodorowicza, [tj.] ks. Bogdanowicza, który właśnie wtedy (o ile pamiętam) nawet był w Rzymie.
Masoneria wynosi na piedestał [k] osoby, które chce, i strąca, kiedy one zapragną działać na własną rękę. Tego bardzo dotkliwie doświadczył na sobie Napoleon.
Jak możemy przeciwdziałać tej zarazie, tej armii antychrysta?
Niepokalana, Pośredniczka wszelkich łask, może i chce dopomóc. Bo na cóż objawienie w Lourdes, objawienie Cudownego Medalika, przez które tylu i tylu się już nawróciło. Dusza, przejęta miłością ku Niej, na pewno stawi opór demoralizacji, tej walnej broni masońskiej. „My rozumowaniem Kościoła nie zwyciężymy – decydowali oni na jednym ze zjazdów – ale korupcją obyczajów”.
Zastanowienia też godne są przepowiednie Wandy Malczewskiej spisane przez ks. Grzegorza Augustynika [7], który ją osobiście znał, a które w części rzeczywiście się wypełniły. W nich Pan Jezus poleca: „Niech się potworzą stowarzyszenia niewiast – a osobne mężczyzn – różnych stanów, ale jednego ducha, pod opieką Matki mojej Niepokalanie Poczętej w celu tępienia rozpusty, a krzewienia cnoty czystości i bronienia jej. Kto Boga i ojczyznę kocha, zaklinam go na moje okrutne biczowanie i cierniem koronowanie, niech się stanie członkiem tego stowarzyszenia – niech sam strzeże cnoty czystości, a tępi rozpustę i drugich do tego zachęca”.
A o. Urban w numerze grudniowym poświęconym Niepokalanemu Poczęciu [8], wyraża przekonanie, iż na szerzące się dziś w świecie panowanie szatana jedynym ratunkiem jest gorąca cześć i naśladowanie Niepokalanej [l].
[O. Maksymilian M-a Kolbe]
Przypisy
„1″ Artykuł napisany – jak się wydaje – przed wyjazdem z Krakowa do Grodna, co nastąpiło 22 X 1922.
„2″ Karę tę zaciąga się na mocy samego przepisu prawa, bez interwencji sędziego, po popełnieniu czynu. Jeżeli jakaś ekskomunika zarezerwowana jest papieżowi, to tylko on może z niej uwolnić. Ekskomunika wyłącza ze współuczestnictwa z wiernymi i sprowadza prawem określone skutki.
„3″ Lekcja niejednoznaczna.
„4″ Wykaz, opracowany na osobnej kartce, się nie zachował.
„5″ Wykaz nazwisk, który był na kolejnej osobnej kartce, również się nie zachował.
„6″ Więcej wiadomości na temat masonerii w Polsce podaje RN 2 (1923) 89, 96 i RN 4 (1925) 124.
„7″ Zob. G. Augustynik, Miłość Boga i ojczyzny okazana w czynach, czyli żywot świątobliwej Polki panny Wandy Justyny Nepomuceny Malczewskiej. Jej objawienia i przepowiednie dotyczące Kościoła i Polski, Częstochowa 1922; w 1939 r. wyszło 4. wydanie tej książki.
„8″ Artykułu o. Jana Urbana TJ na temat Niepokalanego Poczęcia w czasopismach OO. Jezuitów nie udało się odnaleźć
Od nas, wszystkich Polaków zależeć może przyszłość Kościoła – Krystian Kratiuk o “Synodzie papieża Franciszka”
“Podczas synodu w 2014 roku doszło do podważenia nauczania Chrystusa w kwestii nierozerwalności małżeństwa. W dobie kryzysu rodziny i kryzysu wewnątrz Kościoła, niektórzy biskupi, głównie z Europy Zachodniej, a w szczególności Niemcy, chcieli podważyć słowa Jezusa: “Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela”
W Domu Polonii odbyło się spotkanie zorganizowane przez Polonia Christiana oraz wydawnictwo Prohibita poświęcone książce Krystiana Kratiuka “Synod papieża Franciszka”. Prowadził je Paweł Ozdoba, dziennikarz portalu PCh24.pl.
Książka jest zapisem wydarzeń, o których gdy się odbywały, nie było zbyt głośno. Powstała by utrwalić na papierze niewyobrażalne wprost wypowiedzi, które staną się zapewne natchnieniem dla następnych pokoleń historyków Kościoła piszących o największych kryzysach wiary katolickiej.
Krystian Kratiuk w czasie spotkania zwrócił uwagę na różne zjawiska, które mają wpływ na obecny kryzys rodziny – promocja związków homoseksualnych i innych form rodziny, lawinowo wzrastająca liczba rozwodów, liczone w dziesiątkach na całym świecie milionów aborcje, negowanie przyrodzonej płci. W tym kontekście synod był potrzebny, biskupi powinni o tych zagrożeniach dyskutować.
Odbyły się dwie sesje synodu do spraw rodziny: w październiku 2014 roku i rok później, w październiku 2015 roku.
“Niestety podczas synodu w 2014 roku doszło do podważenia nauczania Chrystusa w kwestii nierozerwalności małżeństwa. Nie ma możliwości rozwodu w Kościele katolickim. W dobie kryzysu rodziny i kryzysu wewnątrz Kościoła, niektórzy biskupi, głównie z Europy Zachodniej, a w szczególności Niemcy, chcieli podważyć słowa Jezusa: “Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela”.
– zauważył autor książki “Synod papieża Franciszka”.
Kardynał Walter Kasper, niegdyś szef Papieskiej Rady do spraw Popierania Jedności Chrześcijan, postulował, by rozwodników żyjących w nowych związkach dopuszczać do sakramentu komunii świętej, co było wcześniej zakazane i co potwierdził w swoim nauczaniu Jan Paweł II. Taki był początek, wkrótce na synodzie do spraw rodziny zaczęto rozmawiać także o dewiacjach.
“Pierwszy synod przypominał obrady parlamentu, ale nie były to obrady na wysokim poziomie”.
– mówił Krystian Kratiuk.-
“Padały różne insynuacje, wyzwiska. Grupa kardynałów przygotowała przed synodem książkę obalającą argumenty biskupów niemieckich – a były to argumenty społeczne, teologiczne, moralne, historyczne (książka została wydana w Polsce przez wydawnictwo Św Wojciecha). Miała ona trafić do wszystkich uczestników synodu, jednak sekretarz generalny synodu, kiedy dowiedział się o tym, postanowił nie wpuścić tej książki do Watykanu. W efekcie z argumentami biskupów wiernych nauczaniu Chrystusa można było zapoznać się na 2-3 dni przed zakończeniem dwutygodniowego synodu”.
Jak wyjaśnił Kratiuk, dokument końcowy synodu z 2014 roku powstał poprzez głosowanie. W wersji roboczej tekstu znalazły się paragrafy m.in. dopuszczające rozwodników do komunii świętej, ciepłe słowa o związkach homoseksualnych, doszukujące się w nich pierwiastków dobra. Poddano ten dokument pod głosowanie. Zgodnie z przyjętymi zasadami, decydowało 2/3 głosów. Do przyjęcia tych paragrafów zabrakło odpowiednio 4, 7 i 12 głosów spośród 265 biskupów.
A więc ponad połowa biskupów głosowała, aby takie paragrafy znalazły się w tym dokumencie, a więc de facto legalizacja rozwodów, wbrew literalnie zapisanym w ewangelii słowom Pana Jezusa oraz legalizacja związków homoseksualnych. Zabrakło kilku głosów, mimo tego te zapisy, jako aneks, znalazły się w końcowym dokumencie synodu z 2014 roku.”
– podkreślił Kratiuk. –
“Stało się to na specjalne życzenie papieża Franciszka”.
Jak zauważył Kratiuk, okres między synodami przypominał kampanię wyborczą, biskupi synodalni z Europy Zachodniej i Ameryki Łacińskiej, choć głównie Niemcy, udzielali wywiadów, z których wynikało, że nauczanie Chrystusa musi być zmienione, bo nie przystaje do dzisiejszych czasów. Skoro ludzie się rozwodzą, trzeba być miłosiernym dla nich i dopuścić ich do komunii świętej. Konserwatywni kardynałowie i biskupi, czyli ci, którzy pozostali wierni Chrystusowemu nauczaniu, twierdzili, że na to zgody nie będzie. Zaczęto nawet mówić w mediach o groźbie rozłamu, schizmy w Kościele. Przez rok trwała więc kampania zachęty do legalizacji grzechu i kontr-kampania przypominająca nauczanie Chrystusa.
Na synod drugi, który odbył się w dniach 4-25 października 2015 roku (trwał 3 tygodnie), zostało zaproszonych 350 osób, z czego ponad 70 na osobiste życzenie Ojca Świętego. Spośród tych ostatnich, były to głównie osoby popierające rozwiązania zgłoszone przez kardynała Waltera Kaspera. Katolicy zdobyli się w międzyczasie na bezprecedensową akcję zbierania podpisów pod prośbą do Ojca Świętego o potwierdzenie katolickiego nauczania w sprawie nierozwiązalności małżeństwa, jednak nie otrzymali na swoją prośbę żadnej odpowiedzi. A dokument końcowy synodu nr 2 tak został skonstruowany, że zarówno tradycjonaliści, jak i “postępowcy” byli z niego zadowoleni. Jednak synod biskupów to ciało doradcze, a głos decydujący należy do papieża. To adhortacja papieska jest dokumentem, który stanowi podsumowanie Synodu Biskupów i zestawienie wniosków, jakie wypływają z synodu.
Autor książki “Synod papieża Franciszka” podkreślił:
“Jako Polacy możemy być w tej całej dramatycznej rozgrywce dumni. Nasz episkopat w całości bronił bardzo twardo, bardzo stanowczo nauczania Pana Jezusa w tej sprawie. Biskup Gądecki wiózł ze sobą na ten synod stanowisko wszystkich polskich biskupów, całego episkopatu, z którego nikt się nie wyłamał. To było jedyne europejskie państwo, które mogło się tym poszczycić. Obserwatorzy, watykaniści, ludzie mediów, a także biskupi podkreślali wielokrotnie w rozmowach, że jeżeli polski Kościół pęknie, to pęknie cały Kościół”.
Warto przypomnieć, że Konferencję Episkopatu Polski na tym XIV Zwyczajnym Zgromadzeniu Ogólnym Synodu Biskupów, który był poświęcony sprawom rodziny reprezentowali: arcybiskupi Stanisław Gądecki i Henryk Hoser oraz biskup Jan Wątroba (przewodniczący Rady ds. Rodziny).
Kilka dni temu, 8 kwietnia 2016 r. w Watykanie odbyła się prezentacja posynodalnej adhortacji apostolskiej papieża Franciszka „Amoris laetitia” (Radość miłości). Stanowi ona podsumowanie dwóch zgromadzeń Synodu Biskupów poświęconych rodzinie, które odbyły się w październiku 2014 i 2015 r.
Zapytany o ocenę tego dokumentu Krystian Kratiuk stwierdził:
“W tych punktach, które nas podczas dzisiejszej dyskusji interesują, papież zacytował w całości dokument synodu nr 2. Efekt tego jest taki, jak po synodzie, czyli biskupi polscy mówią, że nic się w nauczaniu Kościoła nie zmieniło, a biskupi niemieccy mówią, że będą udzielać komunii świętej katolikom żyjącym po rozwodzie w nowych związkach. Rzecznik Episkopatu Polski zapytany o tą adhortację odpowiedział, że jest ona pisana językiem niejasnym. “
Na potwierdzenie swoich słów, że interpretacje tego dokumentu są bardzo różne, Kratiuk zacytował fragment artykułu z “Tygodnika Powszechnego”, w którym jest zawarta odmienna od wersji polskich biskupów interpretacja adhortacji papieża Franciszka: “Franciszek wyraźnie stwierdza, iż to nie on, ani synod, ani biskup, czy nawet spowiednik powinien rozstrzygać, czy dana osoba – choćby rozwiedziona i żyjąca w powtórnym związku – może w pełni uczestniczyć w Eucharystii – lecz tylko ona sama”.
Kratiuk zaznaczył: “Interpretacja “Tygodnika Powszechnego” adhortacji “Amoris Laetitia” papieża Franciszka znosi spowiedź świętą. Według niej, to ja sam będę decydował o tym, czy mogę do spowiedzi świętej przystąpić. Spowiedź święta nie jest mi do niczego potrzebna, bowiem żaden spowiednik, biskup, synod ani papież nie może wiedzieć, co jest dla mnie dobre, czy jestem w stanie łaski czy nie. (..) Interpretatorów takich, jak w “Tygodniku Powszechnym” jest na Zachodzie bardzo wielu”. – podkreślił.
To początek dyskusji wokół książki “Synod papieża Franciszka”.
O konsekwencjach Soboru Watykańskiego II, ukąszeniu heglowskim, Ratzingerianach i Kasperianach, przyszłości Kościoła, książce Antoni Socciego, – na filmie poniżej.
Na zakończenie Krystian Kratiuk powiedział:
“Duchowa pustynia, którą staje się zachód, przyjmuje w tej chwili zmobilizowanych, bardzo religijnych ludzi zupełnie innej wiary. Czy te rzesze zbliżające się do Europy okażą się szatańskimi szwadronami? Tego nie wiemy.
Od nas, od wszystkich Polaków zależeć może przyszłość Kościoła, a więc i przyszłość świata. Na tej duchowej pustyni Polska jawi się jako perła. Co ósmy kapłan katolicki na świecie jest Polakiem. Oczywiście polski Kościół również jest w kryzysie, ale wyobraźcie sobie, w jak wielkim kryzysie jest Kościół europejski i kościół powszechny, jeśli polski Kościół jest liderem? Tylko od nas, od naszych modlitw i uczynków zależy jak może wyglądać świat jutro. Pamiętajmy w modlitwach o naszych biskupach, kapłani potrzebują naszej modlitwy. Potrzebują także naszej pomocy materialnej. Na każdym poziomie, i duchowym, i materialnym, i społecznym, i politycznym bardzo wiele jest w naszych rękach. Jeśli Pan Bóg umiłował Polskę szczególnie, będzie chciał ją wywyższyć, jeśli pozostanie Mu wierna. Pozostańmy Mu wierni.”
„Radość miłości” przeciw Bożej bojaźni – Ewa Polak-Pałkiewicz
Tytuły niektórych rozdziałów dokumentu brzmią podniośle, a nawet poetycko: „Świat uczuć”, „Uzdrowienie zazdrości”, „Czułość i przytulenie”, „Hojność serca”, „Towarzyszyć, rozpoznać i włączyć to, co kruche”, „Gdy śmierć wbija swoje żądło”. Literacki sztafarz, eseistyczna forma – wzniosłe niedomówienia, efektowne dwuznaczności, pełne namaszczenia ogólniki, wymowne westchnienia – to nowy styl dokumentów papieskich.
Feliks Koneczny, historyk i filozof dziejów, twórca teorii cywilizacji przywoływał jako jeden z trzech głównych fundamentów cywilizacji łacińsko-chrześcijańskiej małżeństwo monogamiczne. Gdy cywilizacja przestaje je chronić, nic nie jest w stanie powstrzymać jej upadku. Dokument papieski Amoris laetitia (Radość miłości), podsumowanie ubiegłorocznego Synodu o Rodzinie, oznajmia wiernym Kościoła katolickiego, że nie ma już o co walczyć.
Adhortacja papieża Franciszka mimowolnie pokazuje, że tym, czego najbardziej brakuje, nie tylko współczesnym katolikom, ale samemu Kościołowi, jest wiara w Trójcę Świętą.
Rzecz uderzająca, im więcej lat mija od ostatniego Soboru tym większe są portrety papieży wieszane na ścianach sal konferencyjnych episkopatów, tym dłuższe encykliki i adhortacje. Autor adhortacji apostolskiej Amoris laetitia potrzebował bardzo wielu słów, by obudować nimi jądro swojego przesłania: Szóste i Dziewiąte Przykazanie możecie już, kochani, spokojnie pomijać. W imię miłości i rodziny.
Dlatego czołowy komentator religijny prawicowych mediów mógł napisać na głównym polskim portalu dla katolickiej inteligencji młodego pokolenia, zaraz po opublikowaniu adhortacji: „Tylko pamiętajcie, to trzeba rozumieć tak, że wszystko zostało po staremu. Na tym polega właśnie >hermeneutyka ciągłości<. Trzeba udawać, że nic się nie stało. Nie tylko nic nikomu nie mówić, ale też samemu, w głębi duszy nie dziwić się i nie oburzać. Inaczej zaszkodzicie Kościołowi”. Czytaj dalej
Najnowsze komentarze