OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Oświadczenie Organizacji Monarchistów Polskich

1050 lat temu książę Polan – Mieszko I, syn Siemomysła – przyjął chrzest, wstępując (wraz ze swą świtą, a pośrednio i w dłuższej perspektywie czasowej – także z całym państwem i narodem) w szeregi wiernych Kościoła Rzymskiego.

W jaki sposób możemy zapatrywać się dziś na to wydarzenie, mając komfort spoglądania na bolesną, ale na ogół przecież chwalebną historię naszej Ojczyzny, jakże mocno związaną z religią chrześcijańską? Gest Mieszka I jest rozpatrywany na wielu płaszczyznach. Banalne stały się już te interpretacje, które przypisują mu wymiar li tylko polityczny, sugerujące, że był jedynie wyrazem wyrachowania, obliczonego na włączenie Polski do grona państw nowoczesnych (podług ówczesnych standardów). Pamiętajmy jednak, że na płaszczyźnie wewnętrznej porzucenie wiary przodków mogło być (i pewnie było) sporym problemem, jak też trudną decyzją. Trudną zarówno w sferze osobistej (bo nigdy nie jest łatwo zmieniać rzecz tak ważną jak religia), jak i politycznej (z uwagi na ryzyko buntu ludności i wszelkich kłopotów związanych z zaprowadzaniem nowego wyznania).

Świadomy katolik rzymski może dziś oczywiście powtórzyć za Janem Mosdorfem: Jesteśmy katolikami nie tylko dlatego, że Polska jest katolicka, bo gdyby nawet była muzułmańska, prawda nie przestałaby być prawdą, tylko trudniejszy i boleśniejszy byłby dla nas, Polaków, dostęp do niej. Jesteśmy katolikami nie tylko dlatego, że doktryna katolicka lepiej rozstrzyga trudności, a dyscyplina – konflikty, ani dlatego, że imponuje nam organizacja hierarchiczna Kościoła, zwycięska przez stulecia, ani dlatego wreszcie, że Kościół ocalił i przekazał nam w spuściźnie wszystko to, co w cywilizacji antycznej było jeszcze zdrowe i nie spodlone, ale dlatego, że wierzymy, iż jest Kościołem ustanowionym przez Boga.

To wszystko prawda – i prawda ta niewątpliwie brzmi dobitnie. Niewykluczone, że Mieszko i jego otoczenie przynajmniej przeczuwali tę prawdę, choć może pojmowali ją na swój, prosty i jeszcze barbarzyński sposób (na przykład taki, że Bóg chrześcijan zdaje się silniejszy od bogów czczonych dotychczas). Wypada jednak wspomnieć także o innej kwestii.

Otóż religia – również tak uniwersalistyczna jak chrystianizm – objawia swój autentyczny, głęboki sens dopiero wtedy, gdy jest ściśle związana nie tylko z życiem osobistym, ale i społecznym. To znaczy: gdy jest związana (o ile to możliwe) z przyjętymi obyczajami, tradycjami i prawami, gdy odwołuje się do rozumianych przez społeczność pojęć i symboli, gdy nie jest abstrakcją nanoszoną na teren oczyszczony z przeszłości, ale czymś, co wrasta w otoczenie i momentalnie zaczyna też z niego wyrastać.

Możemy tu przywołać słowa św. Justyna Męczennika: Każda prawda, gdziekolwiek znaleziona, należy do nas – chrześcijan. Zauważmy więc, że to chrześcijaństwo, które przybyło do Polski 1050 lat temu, było już zespolone z podbudową w postaci kultury oraz filozofii greckiej i rzymskiej. Podbudowa ta sięgała też kultury starożytnego Izraela (w oczywisty sposób: poprzez Biblię i całą historię Zbawienia), a w sposób pośredni także dorobku Egiptu czy nawet Sumerów (nawet jeśli ówcześni nie do końca już to sobie uświadamiali). Były w owym chrześcijaństwie zawarte także żywioły plemion germańskich, celtyckich i słowiańskich, żywioły rodzącego się średniowiecza – opartego na rycerstwie, kapłaństwie i porządku feudalnym. 

Mieszko nie przyjmował zatem religii oderwanej od rzeczywistości, abstrakcyjnej czy sztucznej – ale raczej wchodził w wielki krąg kulturowy, w którym zawierało się w jakiś sposób niemal wszystko to, co należało do znanej historii Europy – i nie tylko Europy. Naturalnie można w tym miejscu zapytać o to, czy podobny proces wchłaniania objął także pogaństwo słowiańskie wyznawane przez Polan.

Nie do końca znamy te procesy. Z jednej strony, możemy się domyślać, że lud przez dobrych kilka pokoleń mógł być nieufny – ba, nieufni mogli być nawet możni, szczególnie jeśli obstawanie przy „rodzimej wierze” było dla nich także elementem oręża politycznego. Z drugiej strony, nic nie wskazuje na jakiś brutalny, ciężki konflikt religijny (pomijając krótkotrwałą reakcję pogańską, która jednak po części była wywołana przyczynami politycznymi i ekonomicznymi).

Z pewnością duża część przedchrześcijańskich rytuałów, obyczajów, pojęć, symboli i sposobów myślenia wrosła w nasze, polskie chrześcijaństwo – analogicznie do tego, co wcześniej lub później działo się w Irlandii, Bawarii, Etiopii, Indiach, Peru czy Meksyku. Inną kwestią jest to, że najprawdopodobniej nasze pogaństwo nie wykształciło tak rozbudowanych form i struktur (np. literatury) jak choćby „rodzima wiara” Skandynawów. Co więcej, nie miało też w sobie zaczynu filozofii czy teologii, inaczej niż myśl grecka czy wedyjska. Trzeba się z tym pogodzić i niedorzeczne są pretensje współczesnych apologetów „rodzimowierstwa” o rzekome zniszczenie dorobku rdzennej kultury. Z czym w istocie moglibyśmy porównać późniejszy dorobek (także na terenie Polski) myśli chrześcijańskiej – myśli filozoficznej, teologicznej, logicznej, społecznej i wszelkiej innej?

I dlatego też po 1050 latach jako monarchiści, legitymiści, katolicy rzymscy – możemy tylko dziękować księciu, który zdecydował się na ów znaczący gest, w swej istocie błogosławiony dla naszego kraju na wszelkich płaszczyznach. I to właśnie czynimy, wyrażając – na przekór temu wszystkiemu, co widać we współczesnym świecie – nadzieję, że ta chrześcijańska tożsamość przetrwa i nabierze znów mocy.

prof. dr hab. Jacek Bartyzel

Rada Naczelna Organizacji Monarchistów Polskich

Adrian Nikiel
Przemysław Olszewski
Adam Tomasz Witczak
Łukasz Szymański

10 kwietnia AD 2016

 

 

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    060151