OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

In vitro – szyderstwo z wolności człowieka – prof. Anna Raźny

Ustawa o in vitro w Polsce to kolejny milowy krok na drodze transformacji nie tylko świadomości Polaków, ale również cywilizacji, która określiła nas jako naród i jako społeczeństwo.

In vitro jest szczególnym, bo zbrodniczym elementem koncepcji nowego człowieka i jako taki wpisuje się w ideologię genderyzmu. Co więcej, służy „produkowaniu” dzieci związkom homoseksulanym. Szerokie zastosowanie koncepcji nowego człowieka, nie tylko w sferze kulturowej i społecznej, ale również politycznej, uzasadnia określenie genderyzmu jako ideologii, która wpływa na kształt polityki wewnętrznej i zewnętrznej państw Zachodu. Uzasadnia tym bardziej, iż USA oficjalnie włączyły genderyzm do programu swej globalnej polityki. Przełomowe pod tym względem było wystąpienie wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych – Joe Bidena – na zorganizowanym w czerwcu ubiegłego roku w Białym Domu spotkaniu z organizacjami działającymi na rzecz mniejszości seksualnych i małżeństw jednopłciowych – z LGBT Human Rights Forum na czele. Zapowiedział on wówczas, że prawa mniejszości seksualnych muszą być przyjęte w całym świecie – we wszystkich kulturach i tradycjach. Z kolei towarzysząca mu na tym spotkaniu Susan Rice – doradca prezydenta Obamy do spraw bezpieczeństwa – podkreśliła, że prawa gejów są w pełnym tego słowa znaczeniu prawami człowieka. Ugruntowaniem genderyzmu jako wyjątkowo ważnego elementu globalizmu amerykańskiego było powołanie rzecznika praw mniejszości seksualnych w administracji Białego Domu. Stanowisko to otrzymał w maju bieżącego roku doświadczony amerykański dyplomata, Randy Berry. Jego zadaniem jest nie tylko obrona i jednocześnie promocja praw LGBT, ale również walka z ograniczaniem działalności zagranicznych organizacji pozarządowych i określaniem ich mianem organizacji agenturalnych czy instytucji obcego wpływu, jak to ma miejsce w Rosji. Randy Berry – jako przedstawiciel Departamentu Stanu USA – zdążył już złożyć „szkoleniową” wizytę nie tylko na Łotwie, gdzie wziął udział w paradzie równości na ulicach Rygi oraz konferencji promującej gender jako prawa człowieka, ale również w Polsce. Amerykański rzecznik praw LGBT przyjechał do Polski w momencie prac legislacyjnych nad ustawą o in vitro. 17 czerwca br. spotkał się w Biurze RPO, Ireny Lipowicz, z którą omówił działania „na rzecz osób nieheteronormatywnych”[1]. Działania te trudno inaczej nazwać jak dyktaturą nie tylko polityczną i kulturowo-społeczną, ale również moralną. Z dyktatury tej korzystają zwolennicy in vitro.  Niemal wszędzie w cieniu walki o prawa LGBT promowana i legalizowana jest bowiem ta sztuczna metoda poczęcia, m.in. jako droga do posiadania dzieci przez osoby i związki „nieheteronormatywne”

O ile jednak promocja – dyktatura LGBT, jawnie i bezpardonowo uderzająca w istotę człowieka oraz rodzinę – spotyka się z jakąś, niestety słabą, krytyką w świecie zachodnim, to in vitro traktowane jest nie tylko ulgowo, ale wręcz przyjmowane jako „humanitarne” rozwiązanie problemu niepłodności. Tak się dzieje nie tylko w środowiskach lewicowych, ale również konserwatywnych, a nawet tych „postępowych” katolickich, które nie podzielają stanowiska Watykanu w tej sprawie. Znamienne, iż te ostatnie traktują wybiórczo samą Ewangelię, gwarantującą poczęciu człowieka tajemnicę mocy Boskiej. Argumentacja dla in vitro jest szatańsko pokrętna. Któż bowiem nie chciałby przyjść z pomocą tym, którzy cierpią z braku upragnionego dziecka. Tylko osobnicy odarci z ludzkich uczuć. Nawet aborcjoniści, którzy pracują w klinikach śmierci bądź je usprawiedliwiają, są za in vitro, krzycząc, że są za życiem. W tej opcji liczy się tylko cel, a on uświęca środki. Do wyznawców tej opcji nie trafia nic: ani badanie i leczenie przyczyn bezpłodności – m.in. cywilizacyjnych, związanych z rewolucją seksualną i promocją antykoncepcji oraz aborcji – ani mechanizmy towarzyszące in vitro. Nie liczy się przede wszystkim prawo do życia nienarodzonego dziecka i do poszanowania jego godności w laboratoriach, gdzie nie tylko dokonywana jest manipulacja nimi i eugeniczna selekcja, ale również bezkarne zamrażanie i przetrzymywanie w „bankach” zarodków, które awangarda polityczno-medyczna in vitro nazywa często zlepkiem ludzkich komórek. Cel, jakim jest posiadanie dziecka, nie tylko uświęca środki, ale czyni ludzi uczestniczących w in vitro osobnikami całkowicie pozbawionymi odpowiedzialności za zło antropologiczne i moralne wynikłe z idei sztucznego zapłodnienia. Pozbawionymi odpowiedzialności nade wszystko za samą istotę ludzką, która w wyniku in vitro przychodzi na świat i za zmianę genezy rodzaju ludzkiego. Zwolennicy in vitro odrzucają wizję człowieka jako osoby, która ma status istnienia niesamoistnego, a co za tym idzie niedoskonałego i skończonego. I rożni się od bytu samoistnego, będącego źródłem istnienia właśnie swym statusem – swą ograniczonością i skończonością. Jest człowiekiem, a nie Bogiem. I wmawianie mu, że jest inaczej, że może stać się człowiekiem-bogiem – jest zwykłym oszustwem, któremu towarzyszy eugenika i zabijanie „niepotrzebnych” zarodków ludzkich.

U podstaw in vitro leży koncepcja człowieka odrzucająca Boga jako źródło istnienia, odrzucająca boską tajemnicę poczęcia człowieka. To odrzucenie jest nie tylko wyrazem szatańskiej pychy, ale również fundamentem całkowicie nowej antropologii – takiej, w której niczym nieograniczona wolność człowieka nie tylko ingeruje w sferę metafizyki i tajemnicę istnienia, ale zawłaszcza ją i profanuje. Jest to świadectwo nie tylko niczym nieograniczonej wolność- odciętej od odpowiedzialności – ale również deifikacji człowieka, nadania mu statusu boskości. In vitro, podobnie jak ingerencja w sferę płci, jest manifestacją postawy, którą można ująć krótko: jeśli Boga nie ma, wszystko jest dozwolone. Wyrugowanie Boga z życia ludzkiego ujął w tej niezwykle trafnej formule dziewiętnastowieczny rosyjski wielbiciel filozofii Zachodu i socjalizmu – Iwan Karamazow w powieści Fiodora Dostojewskiego Bracia Karamazow. Bohater Dostojewskiego pragnący stworzyć nowy świat, alternatywny dla boskiego świat Wielkiego Inkwizytora, kończy „białą gorączką” – rozdwojeniem jaźni i szaleństwem. Nowa materialistyczna, socjal-darwinowska koncepcja człowieka, leżąca u podstaw genderyzmu i in vitro, jest antropologicznym szaleństwem, a co za tym idzie szaleństwem polityki, w którą wnika. To iluzyjna antropologia i ideologia, oparta na fałszu istnieniowym, poznawczym, moralnym. Wprowadza ludzi w straszliwy błąd. Wobec śmierci okazuje się bowiem nicością. Nie tylko nie jest w stanie uchronić od niej nikogo, ale również dać jakiejkolwiek nadziei autentycznie metafizycznej. In vitro jest jej wykwitem, tworzącym iluzyjną medycynę, która już w punkcie wyjścia jest cynicznym oszustwem, gdyż nie leczy bezpłodności. Przeczy jedynie naturze człowieka i jego godności. Umożliwiając „produkcję” „potomka” dla par homoseksualnych, promuje hybrydowe relacje między nimi a dzieckiem, skazując je na niemożność ustalenia swojej tożsamości osobowej i spełnienia pragnienia naturalnej matki i naturalnego ojca.

Natomiast samą bezpłodność leczą metody oparte na realistycznej wizji człowieka – takie jak naprotechnologia – wykluczającej wszelką manipulację, nie tylko medyczną, ale również filozoficzną psychologiczną, kulturową, czy wreszcie polityczną. W realistycznej wizji człowieka problem niepłodności wymaga wielkiej pokory tych, których dotyka i tych, którzy ją leczą. Wymaga autentycznej solidarności, empatii i pomocy opartej na prawdzie o człowieku i jego ograniczoności, determinującej pragnienie nie tylko posiadania, ale również samego bycia. W takiej postawie brak skutków leczenia otwiera na adopcję. Uczy, że przyjęcie sierocego czy wykluczonego dziecka nie jest degradacją, ale nobilitacją, świadectwem bogactwa duchowego, w którym widoczne jest wskazanie na źródło istnienia – byt ponadludzki. Realistyczna wizja człowieka pozwala uchronić przed unicestwieniem status ojca i matki oraz ich dziecka – również usynowionego – a także zachować naturalne więzi między nimi: rodzicielsko-synowskie.

Tymczasem polski parlament stanął po stronie szaleństwa i przyjął in vitro. Jak się to stało? To, że lewica będzie „za”, było wiadome. Jednakże nie stanowi ona większości. Dlaczego tzw. prawica nie potrafiła akurat w tej sprawie uzyskać jedności i większości? Tyle razy w III RP osiągała przecież większość dla celów amerykańskiej geostrategii – w sprawach Bliskiego Wschodu, Afganistanu, euromajdanu i wojny na Ukrainie, sankcji dla Rosji, 100 milionów euro z kieszeni polskiego podatnika dla junty kijowskiej, rozszerzenia NATO i rozmieszczenia jego baz w pobliżu Rosji, m.in. na terenie Polski. Można przytoczyć jeszcze sporo przykładów większości – a co za tym idzie, jedności z lewicą – w parlamencie III RP. Była to zawsze większość w sprawach dyktowanych przez USA czy zwasalizowaną wobec nich UE. Przykładem takiej idealnej jedności polskiego parlamentu i ośrodka prezydenckiego z samym prezydentem na czele była ratyfikacja przez te podmioty polityczne traktatu lizbońskiego. Za kilkadziesiąt lat (norma zachodnia?) Polacy dowiedzą się, jaką rolę w uzyskaniu tej jedności odegrała wówczas nie tylko Bruksela, ale również ambasada USA w Polsce.

W przypadku in vitro brak jedności polskiej prawicy i rezygnacja z utworzenia lobby przeciw jego legalizacji jest tylko konsekwencją ratyfikacji traktatu lizbońskiego, który zawiera nową koncepcję człowieka, daje pierwszeństwo wszystkim mniejszościom przed większością, odcina się od chrześcijańskich korzeni Europy i sankcjonuje postawę: jeśli Boga nie ma, wszystko jest dozwolone.

Anna Raźny

[1] http://autonom.pl/?p=12899, 2015-07-18; https://www.rpo.gov.pl/pl/content/wizyta-przedstawicela-departamentu-usa, 2015-07-18.

Za: Konserwatyzm.pl (19 lipca 2015)

 

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    059805