OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Chanukowe niespodzianki – Grzegorz Braun

My tu gadu, gadu o rekonstrukcji rządu, a tymczasem Amerykanie zdecydowali nie czekać dłużej na lepszy pretekst do wojny i samemu „odpalić” Bliski Wschód. Przeniesienie ambasady amerykańskiej z Tel Awiwu do Jerozolimy to działanie gwarantujące natychmiastowy wzrost napięcia – i w sposób oczywisty na taki właśnie efekt obliczone. Tym samym rozpoczęło się właśnie odliczanie dni i godzin do wybuchu kolejnej „misji pokojowej”. Bo doprawdy trudno wyobrazić sobie inny rozwój scenariusza skierowanego niniejszym do realizacji.

To historyczny moment budzący grozę, a jednocześnie na swój sposób fascynujący – bo wszak po potrąceniu tego akurat kamienia, lawiny nie da się już w żaden sposób powstrzymać. Pytanie, na kogo przekierowany zostanie pierwszy jej impet.

Politycy państwa Izrael nie zdają się wojenną perspektywą w najmniejszym stopniu stremowani, wręcz przeciwnie – sądząc z gromkich wezwań premiera Netanjahu do tego, by wszystkie inne przedstawicielstwa poszły w ślady Amerykanów. Nikt tu z pewnością niczego nie improwizuje – jedni i drudzy (Amerykanie i Żydzi) w ścisłym porozumieniu i synchronizacji sztabów i gabinetów przystąpili najwyraźniej do realizacji wielkiego planu. Grand dessein – jak się to mówiło w minionych epokach, gdy językiem dominującym w dyplomacji był francuski. Jednoczesne eskalowanie na pozostałych teatrach wojny (Korea i Ukraina) ma zapewne na tyle absorbować strategicznych przeciwników (Chiny i Rosję), aby wykluczać bezpośrednią interwencję w sprawę blisko-wschodnią. Co jednak, jeśli te rachuby zawiodą?

Do gry sukcesywnie wciągani będą kolejni gracze, a może nawet ten i ów z postronnej publiki. Kiedy przyjdzie kolej na nas? Na razie poczmistrz Waszczykowski nie rzucił się od razu do organizowania przeprowadzki naszego poselstwa – ale może jego następca wykrzesze ze siebie więcej entuzjazmu. Zresztą i bez tego jesteśmy już od dawna stroną wojującą de facto – od kiedy nasze oddziały specjalne i lotnictwo mają nikłą, ale jednak stałą reprezentację w tamtych stronach. A przecież nie chodzi o ich znaczenie w bilansie strategicznym – chodzi o wymowę propagandową sojuszniczego zaangażowania po stronie państwa żydowskiego. Choć więc nie było w tej sprawie żadnej debaty parlamentarnej, a Polaków nikt nie pytał, czy chcą iść na wojnę perską (tj. razem z Żydami bić się z Iranem) – to wiele wskazuje na to, że właśnie wkroczyliśmy na tę wojenną ścieżkę bez odwrotu.

Wszak geopolitycznie Bliski Wschód i Europa Środkowa stanowią parę naczyń połączonych (co można ilustrować szeregiem koincydencji z ostatnich stuleci – w rodzaju: Suez i Budapeszt 1956). Jeśli dojść ma do daleko idącej rearanżacji tam, nad rzekami Babilonu – to znaczy, że i u nas szykuje się przemeblowanie. Czyż nie temu zawdzięczamy niedawną reaktywację Saakaszwilego w Kijowie? To karta mocno już zgrana i aż nadto wyraźnie znaczona, ale na użytek tej kampanii wystarczy. Również roszada personalna w rządzie warszawskim – czyż nie oznacza przejścia naszych imperialnych kuratorów na bardziej bezpośrednie, ręczne sterowanie? Tak gwałtowne ruchy, podejmowane mimo niewątpliwych strat wizerunkowych partii (o uszczerbku prestiżu rządu nie mówiąc) – tłumaczyć mogą tylko bardzo ważne względy mobilizacyjne. Względy, których notabene mogą być do końca nieświadomi ani Szydło, ani Morawiecki jr, ani nawet prezes-premier-naczelnik Kaczyński, któremu może ktoś (JE ambasador Paul Jones czy starszy sierżant sztabowy Jonny Daniels) przekonująco przedstawił nieodzowność takiego, nie innego moderowania „dobrej zmiany”.

Ale do czegóż właściwie zmierzać ma ten scenariusz, którego momentem inicjującym jest przeprowadzona właśnie „prowokacja jerozolimska”? Jakie strategiczne cele warte są dla elity żydowskiej wystawienia własnego narodu na podwyższone ryzyko działań odwetowych? Są dwa rozwiązania: albo teraz właśnie oceniają jako realną perspektywę stoczenia zwycięskiej wojny o „Wielki Izrael”, albo szukają przekonującego pretekstu do przeprowadzenia operacji „Most 2”, tj. masowej ewakuacji do Europy Środkowej. Przy czym, zauważmy, jedno bynajmniej nie wyklucza drugiego – bo wszak i bez zwijania chorągiewki w Palestynie potrzeba pozyskania bezpiecznej bazy na kontynencie europejskim musi być dla żydowskich sztabowców paląca i ewidentna.

Tu właśnie w sukurs przychodzą im niezawodni w swej naiwności tubylcy – którzy wytrwale angażują się w instalowanie u siebie zrębów żydowskiej suwerenności wyspowej (z akcentem na duże miasta), a w dodatku czynią to najczęściej z własnej inicjatywy i na własny koszt (patrz: Muzeum POLIN, na którego utrzymanie do końca świata łożyć ma naród polski, nie mając jednocześnie prawa głosu w kwestiach programowych ani personalnych). Jakże chętnie podchwytują i reprodukują nasi mężowie i żony stanu fałszywe klisze propagandowe i powtarzają suflowane im narracje pseudohistoryczne (patrz: „Rzeczpospolita przyjaciół” prez. Dudy czy „wspólnota historyczna” min. Glińskiego). Również we własnym zakresie liderzy tubylczych gojów podejmują działania prewencyjne (cenzorskie i prokuratorskie), zawsze gotowi rytualnie odciąć się od „teorii spiskowych” i stanowczo potępić wszelkie „przejawy antysemityzmu”. Co de facto oznacza poddanie życia publicznego kontroli tych bliżej niezdefiniowanych instancji, które dzierżą monopolistyczny przywilej nominowania na „antysemitów”.

W rezultacie trwającej już kolejną dekadę obróbki i selekcji elit (kandydatów do przyszłych „Polenratów”) mało kto uchyla się od udziału w nowych rytuałach dominacji i podległości, które niepostrzeżenie stały się stałym elementem naszego życia (w rodzaju przywdziewania „żonkili” na rocznice powstania w Getcie Warszawskim). I mało kto zastanawia się nad istotnym znaczeniem przedstawianych nam w sentymentalnym duchu „tradycji” – nie tylko obcych, ale istotowo sprzecznych z zasadami naszej cywilizacji. Warto w końcu wiedzieć, co się właściwie celebruje – a wszak kiedy pan Prezydent belwederski asystować będzie po raz kolejny w obrzędzie zapalania „chanukowych świec”, wówczas na całym świecie rabini powtarzać będą słowa modlitwy dziękczynnej: „Ty wydałeś potężnych w ręce słabych, nieczystych w ręce czystych, złych w ręce prawych i swawolnych grzeszników w ręce tych, którzy zajmują się Twoją nauką”.

Rzecz w tym, że Najwyższego, do którego adresowane są te słowa, ortodoksja żydowska traktuje bez cienia wątpliwości jako Boga „na wyłączność”, którego obietnice odnoszą się ekskluzywnie do własnego plemienia. Ludziom tym, dla których drogowskazem pozostaje sytuacyjna etyka projektowana przez Talmud, obce są fundamentalne zasady organizujące naszą kulturę. Nie ma mowy o dostrzeganiu bliźniego w każdym człowieku – są „nasi” i „nie nasi”. Nota bene: ci ostatni, tzw. goje, z punktu widzenia ortodoksji nie są ludźmi, ale człekokształtnymi istotami powołanymi do istnienia dla pożytku Żydów (sic). Zapyta może Sz. Czytelnik, jakie praktyczne przełożenie na nasze życie mieć mogą tego rodzaju rasistowskie przesądy. Ano, całkiem dosłowne – jeśli i u nas ziści się prognoza, jaką podobno sformułował ostatnio premier Netanjahu (wg źródła cytowanego przez „The Jerusalem Post” 3 grudnia 2017) – że mianowicie np. w Stanach Zjednoczonych do roku 2040 dotrwać mają WYŁĄCZNIE Żydzi ortodoksyjni.

Jeśli tak, to mamy kłopot, bo to są ludzie święcie przekonani, że dzieje świata zmierzają do happy endu, który polegać ma na tym, że poddana im będzie cała Ziemia, a nie-Żydzi pozostaną na niej wyłącznie po to, aby służyć Żydom. Ponieważ jednak nie ma wśród nich jednego urzędu nauczycielskiego, więc też występują na tym tle spore kontrowersje – co do liczby gojów, jaka przypadać ma na jednego Żyda. Jedni rabini powiadają, że stosunek sług do panów będzie się kształtował jak 800 do 1, a inni twierdzą nawet, że 2800 do 1 (sic – patrz np.: https://www.youtube.com/watch?v=0Ji_Y7YEbKY – Israelis: Do you believe that gentiles (goys) will be slaves for the Jews?). Jako zapobiegliwy mąż stanu niechże więc prezydent Duda zapyta rabina Schudricha przy najbliższej okazji, która nadarzy się jak znalazł przy zapalaniu chanukowych świeczek, jaką właściwie liczbę gojów spodziewa się on (Schudrich) mieć w przyszłości do swej
wyłącznej dyspozycji.

Żarty żartami, ale fakt faktem: głowa państwa polskiego w żadnym wypadku nie powinna patronować obskuranckim rytuałom, których istotą po bliższym zbadaniu okazuje się prymitywny rasistowski przesąd.

Grzegorz Braun
Za: Polska Niepodlegla (18 grudzień 2017) — [Org. tytuł: «Tylko u nas! Grzegorz Braun: Chanukowe niespodzianki»]

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    059506