Wiara
Kazanie św. Maksymiliana Marii Kolbe na Dzień Judaizmu
(…) Zobaczmy teraz jak wygląda niebo żydów, do którego wzdychają i na które całe życie pracują. Przede wszystkim zapytajmy się żyda chasyda, to jest żyda pobożnego, kto się znajduje w niebie żydowskim? On zaraz odpowie, że tam są wszyscy, których żyd kochał za życia, a nie ma nikogo, kim się żyd brzydził i kogo nienawidził w swym życiu. A więc w niebie żydowskim nie ma Pana Jezusa, ani Matki Bożej, ani św. Józefa, ani żadnych świętych, których czczą Chrześcijanie. A więc jest to piekło.
W niebie żydowskim nie ma tych ludzi, którzy za życia kochali Pana Jezusa i Najświętszą Pannę Maryję. A więc jest to piekło.
W niebie żydowskim nie ma tych ludzi, którzy słuchali Kościoła, wierzyli Ewangelii i przyjmowali Sakramenty św. A więc jest to piekło.
W niebie żydowskim nie ma żadnego, który żył i umierał w miłości Krzyża Chrystusowego. A więc jest to piekło.
W niebie żydowskim nie ma nikogo, kto żył pobożnie, nosząc Szkaplerz i odmawiając Różaniec. A więc jest to piekło.
W niebie żydowskim nie ma żadnego z tych, którzy słuchali Kościoła i chodzili na Mszę św., kazania, katechizm i inne nabożeństwa. A więc jest to piekło.
W końcu w niebie żydowskim nie ma nikogo z tych ludzi, którzy, żyjąc pobożnie i trzeźwie, znaczyli się często znakiem Krzyża św. i zginali kolana swoje przed Ukrzyżowanym. A więc jest to piekło.
Wiemy więc kogo nie ma w niebie żydowskim. Teraz przypatrzmy się, czym jest napełnione niebo żydowskie.
Najprzód są tam wszyscy żydzi, którzy całe życie gardzili Chrystusem, Najświętszą Panną Maryją, Krzyżem i nie chcieli się nawrócić. A więc to jest piekło.
W niebie żydowskim są wszyscy miłośnicy i przyjaciele żydów, którzy ich naśladowali we wszystkich nieprawościach, a o Pana Jezusa i Ewangelię wcale nie dbali; oni słuchali żydów i wiernie im służyli. A więc jest to piekło.
W niebie żydowskim są ci, którzy na Przykazania Boże wcale nie zważali, ale za to na każde skinienie żyda byli gotowi. A więc jest to piekło.
W niebie żydowskim są ci, którzy Kościoła, Mszy św. ani Sakramentów nie cierpieli, za to szynki i pijaństwo bardzo lubili. A więc jest to piekło.
W niebie żydowskim są ci, którzy do cnót Bożych, Różańca, katechizmu czuli wstręt wielki, ale za to za przekleństwem i wszelkimi złościami przepadali. A więc jest to piekło.
W niebie żydowskim są ci, którzy sługi Boże nienawidzili, za to sługi diabelskie, żydy, całym sercem ukochali. A więc jest to piekło.
W niebie żydowskim są ci, którzy nie chcieli nosić Szkaplerza św., ale raczej sami obdarci z łaski Bożej i nadzy, drugich do nędzy moralnej i materialnej przywodzili. A więc jest to piekło.
W niebie żydowskim są ci wszyscy którzy obrazów świętych Pańskich nie znosili, ale za to wszelkie obrazy piekielne i czartowskie wielce cenili. A więc jest to piekło.
W niebie żydowskim są ci, którzy nie chcieli uklęknąć i oddać pokłonu Panu Jezusowi utajonemu w Najświętszym Sakramencie, za to kłaniali się i upadali przed tymi, których serce było mieszkaniem czartów. A więc jest to piekło.
Widać więc z tego jasno, że niebo żydowskie, do którego wszyscy żydzi niewierni idą po śmierci, i dokąd prowadzą wszystkich ludzi, nie jest nic innego, tylko najgłębsze ogniem siarczystym gorejące piekło.
Niebo, w którym nie ma Jezusa, ani Matki Bożej, ani świętych Apostołów, Męczenników i Wyznawców, tylko duchy i ludzie nienawidzący Jezusa, Boga naszego i wszystkiego co Chrystusowe, to jest po prostu piekło.
Fragment broszury: Christus Deus noster. Chrystus Bóg nasz. [Kraków 1918], ss. 27-34
Dextimus
Judaizm przeciwko Mojżeszowi. Gnostycki mesjanizm Sabbataja Cwi – Hugon Hajducki
Trwa duchowa wojna pomiędzy Bogiem a Lucyferem. W trakcie tych zmagań książę ciemności niejednokrotnie zło nazywa dobrem, a nienawiść ukrywa w słowach głoszących miłość, tolerancję i pokój.
Zapowiedziane przez św. Jana zbiorowe nawrócenie Żydów jest od dawna wypatrywanym znakiem, potwierdzającym nadejście czasów ostatecznych i rychłą paruzję Chrystusa. Jest to jedna z wielkich tajemnic dotyczących losów całego świata. W jakich jednak okolicznościach nastąpi nawrócenie Żydów? W którym momencie porzucą oni swoje zgubne poglądy o nadejściu narodowego mesjasza, który przyjdzie tylko po to, by stworzyć kolejne ziemskie imperium? Czy będzie to związane z pojawieniem się kolejnego fałszywego mesjasza żydowskiego? Pytania, na które trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi, można by mnożyć.
Historia narodu żydowskiego po odrzuceniu i przelaniu krwi Zbawiciela jest historią pogrążania się w religijnych błędach i samouwielbieniu. Wbrew obiegowym poglądom, Żydzi nie pozostali wierni zasadom ortodoksyjnego judaizmu, dzieląc się na liczne i zwalczające się sekty. Do dziś sam judaizm jest zjawiskiem zróżnicowanym, a jego podział na żydowskich ortodoksów i zsekularyzowanych Żydów reformowanych jest bardzo dużym uproszczeniem. Jednym z odłamów dzisiejszego judaizmu (choć część samych Żydów traktuje ten ruch religijny jako heretycką sektę) jest wpływowy i działający do dziś w konspiracji sabbataizm. Warto zapoznać się z poglądami głoszonymi w łonie tej sekty, tym bardziej że zostały one przyjęte przez niektóre dzisiejsze odłamy judaizmu, jak również sekty (najczęściej protestanckie) o charakterze judeochrześcijańskim. Warto z jeszcze jednego powodu: ponieważ sabbataizm jest koncepcją religijną odpowiedzialną za liczne, fatalne w skutkach wydarzenia społeczne i polityczne na świecie dziejące się w ciągu ostatnich 200 lat, a które od XIX wieku przypisywano bez różnicy wszystkim Żydom. Niejednokrotnie sami sabbatajczycy gorliwie pomagali w szerzeniu antyżydowskiej propagandy, aby w ten sposób, łamiąc Prawo, przyśpieszyć osiągnięcie mesjańskiego czasu. Czytaj dalej
Adam Kowalik – Kto podyktował Gibsonowi „Pasję”?
Historycy nie pozostawiają złudzeń – Męka Pana Jezusa mogła wyglądać tak, jak w filmie „Pasja” przedstawił ją Mel Gibson. Dwa tysiące lat temu stosowano bowiem dokładnie takie metody i narzędzia tortur, jak te zobrazowane w filmie. Nie opisuje ich jednak szczegółowo Pismo Święte. Hollywoodzki gwiazdor oparł scenariusz swego filmu na objawieniach dziewiętnastowiecznej mistyczki. Kim była niezwykła kobieta, której Pan Jezus pokazał ostatnie dni swojego życia?
Pod koniec 1890 roku, w domu zakonnym przy francuskim szpitalu w Izmirze, w ramach lektury duchowej czytano „Życie Najświętszej Maryi Panny” bł. Anny Katarzyny Emmerich. Siostry zaintrygowane sugestywnym opisem domku NMP w Efezie postanowiły poprosić ojców Lazarystów o skonfrontowanie opowiadania mistyczki, która notabene nigdy nie była w Ziemi Świętej, z realiami. Misjonarze zdecydowali się posłać w teren kilku członków zgromadzenia. Jakże było wielkie ich zdumienie i radość, gdy podążając za opisem bł. Anny Katarzyny odnaleźli zapomniany wówczas domek Maryi. Później jego autentyczność potwierdziły badania archeologiczne. Kim była kobieta, która nie ruszając się z Bawarii opisała wydarzenia biblijne, podając przy tym szczegółowe dane topograficzne?
Urodziła się w 8 września 1774 roku w wiosce Flamschen w Westfalii, w ubogiej, wielodzietnej rodzinie wiejskiej. Od dzieciństwa ciężko pracowała najpierw w gospodarstwie domowym, potem jako służąca i krawcowa. Wychowana w religijnej atmosferze domu rodzinnego odznaczała się głęboką pobożnością. Dużo modliła się, rozważała Mękę Pańską, z cierpliwością znosiła dolegliwości związane z licznymi chorobami jakie ją trapiły. Mimo fizycznej słabości znajdowała siły by troszczyć się o potrzebujących.
Już w dziecięcych latach miewała mistyczne doświadczenia duchowe. W 1802 roku wstąpiła do klasztoru sióstr augustianek w Dülmen. Rok później, w listopadzie 1803 roku, złożyła śluby zakonne. Za klasztornymi murami doznania mistyczne Anny Katarzyny jeszcze się nasiliły. Zwielokrotniły się także doświadczenia, które Bóg zsyłał na nią. W ten sposób zadość czynił prośbom zakonnicy, która rozważając Mękę Pana Jezusa, modliła się by mogła współuczestniczyć w Jego cierpieniach.
W wieku 24 lat siostra Emmerich otrzymała pierwszy stygmat. Po nadprzyrodzonym doświadczeniu koronacji wieńcem z cierni, na jej głowie pojawiły się charakterystyczne rany, jakby uczynione ostrymi kolcami. By nie wzbudzać niepotrzebnych emocji zasłaniała je opaską. 29 grudnia 1812 roku na rękach, nogach i boku siostry pojawiły się krwawiące rany. Ta ostatnia przybrała kształt krzyża. Tak sama wspominała tę chwilę: Rozważałam właśnie Mękę Pańską, prosząc Pana Jezusa, by mi pozwolił uczestniczyć w tych strasznych cierpieniach, a potem zmówiłam pięć Ojcze nasz na cześć pięciu świętych ran… Nagle ogarnęła mnie światłość. Widziałam Ciało Ukrzyżowanego, żywe, świetliste, z rozkrzyżowanymi ramionami, lecz bez krzyża. Rany jaśniały jeszcze silniejszym blaskiem niż reszta Ciała. W sercu czułam coraz większe pragnienie ran Jezusowych. Wtedy najpierw z Jego rąk, a potem z boku i nóg wyszły czerwone promienie, które niczym strzały przeszyły moje ręce, bok i nogi.
Niestety, dorosłe życie przyszłej Błogosławionej przypadło na lata rewolucji, czyli czas walki z Kościołem, rabowania dóbr duchownych, znoszenia wielu instytucji kościelnych, w tym klasztorów. Likwidacji uległ także dom zakonny w Dülmen. Schorowana mistyczka musiała przenieść się do wynajętego pokoiku w domu prywatnym. Zatrudniła się jako gospodyni u emigranta z Francji ks. J.M. Lamberta. Właśnie tam otrzymała wspomniane stygmaty. Nadzwyczajne znaki męki Pańskiej udawało się przez pewien czas trzymać w tajemnicy przed światem. W końcu jednak wszystko wyszło na jaw. Sprawą zainteresowały się także władze państwowe. Mimo całkowitego paraliżu, który Annę Katarzynę unieruchomił w łóżku, pozostawała pod nadzorem policji pruskiej. Lecz mylili się wszyscy wyznawcy „rozumu”, sądząc, że wystarczy porządnie zakonnicę zbadać, a na jaw wyjdzie jakaś mistyfikacja. Wniosek z uciążliwych, a dla zakonnicy często upokarzających obdukcji i eksperymentów na jej ranach, które trwały kilka lat, był dla sceptyków zaskakujący, wszystko wskazywało, że stygmaty są autentyczne. Co więcej, wiele osób wobec jawnego cudu, nawracało się. Tak było m.in. w przypadku doktora Franciszka Wesenera, który jako pierwszy badał mistyczkę. Gdy wezwano go do osłabionej chorobami i cierpieniami kobiety był niewierzący. Po spotkaniu z pacjentką stał się gorliwym katolikiem.
Anna Katarzyna wiedziała, że wizje życia i męki Pana Jezusa, nie są przeznaczone wyłącznie dla niej, ale także dla innych ludzi. Próbowała więc je opisywać. Efekt nie mógł zadowalać. Była prostą, niewykształconą kobietą. Posługiwała się dialektem westfalskim. Bóg znalazł jednak dla niej nietuzinkowego sekretarza, którym został sławny niemiecki poeta i pisarz – Klemens Brentano. Wiedziony ciekawością przyjechał do Dülmen w 1818 roku. Pod wpływem świadectwa mistyczki przeszedł głęboką przemianę duchową, stając się gorliwym katolikiem. Z wielkim zaangażowaniem przystąpił do spisywania wyznań zakonnicy i czynił to do jej śmierci.
Dniem narodzin dla Nieba błogosławionej Anny Katarzyny Emmerich był 9 lutego 1824 roku. Pokorna służka Pana Jezusa, żyjąca przez ostatnie 11 lat jedynie Komunią Świętą i wodą, odeszła w końcu do swego Mistrza.
Pozostawiła po sobie owoce w postaci wielu osób nawróconych za jej przyczyną oraz zebrane przez Klemensa Brentano zapiski z widzeń mistycznych. Pisarz uporządkował je, zredagował 9 lat po śmierci świątobliwej zakonnicy opublikował pod tytułem: „Bolesna Męka Jezusa Chrystusa”. W 1852 wydał także drugą książkę opartą na wizjach Anny Katarzyny: „Życie Najświętszej Maryi Panny”. Polskie tłumaczenia obu dzieł ukazały się jeszcze w XIX wieku. Ta część dziedzictwa Anny Katarzyny Emmerich przynosi obfity owoc do dzisiaj. W tym miejscu należy przypomnieć oparty częściowo na wizjach zakonnicy z Dülmen film Mela Gibbsona pt.: „Pasja” z 2004 roku i pozytywny ferment jaki wywołał, przyczyniając się do wielu nawróceń.
Prawie dwa wieki czekała Anna Katarzyna Emmerich na beatyfikację. Rozpoczęty jeszcze pod koniec XIX wieku proces, w okresie międzywojennym stanął w martwym punkcie. Ponowny impuls do jego uruchomienia dał cud, który za przyczyną mistyczki wydarzył się na początku lat 70 XX wieku. Ostatecznie na ołtarze wyniósł Annę Katarzynę Emmerich Ojciec Święty Jan Paweł II. Stało się to w Rzymie 3 października 2004 roku.
Zbliżający się okres Wielkiego Postu sprawi, że wiele osób sięgnie po lekturę „Bolesnej Męka Jezusa Chrystusa” bł. Anny Katarzyny Emmerich. Zachęcając do tego, należy jednak podkreślić, że książka jest przede wszystkim opowieścią o wielkiej miłości Boga do człowieka. W żadnym wypadku nie może zastąpić wykładów z archeologii, geografii czy historii. Obok szczegółów, które zaskakują zgodnością z realiami, zdarzają się również drobne błędy. Cóż, to tylko dzieło ludzkie i to poniekąd pochodzące z drugiej ręki. Należy jednak podkreślić, że ani jednym zdaniem, ani jednym słówkiem, błogosławiona nie sprzeniewierzyła się Doktrynie Kościoła.
Poruszająca treść książki może natomiast stanowić pomoc w wielkopostnych rozważaniach Męki Pana Jezusa Chrystusa. A ten rodzaj modlitwy szczególnie miły jest Zbawicielowi. Przywołajmy w tym miejscu świadectwo innej wielkiej niemieckiej mistyczki, św. Mechtyldy, która wspominała, że podczas jednego z objawień, Pan Jezus powiedział do niej: Ilekroć przy nabożnym rozpamiętywaniu męki Mojej serdecznie kto westchnie, tylekroć wdzięcznie łagodzi rany Moje. W tejże też chwili wypuszczam strzałę miłości w serce jego. Zaprawdę powiadam, że kto by z nabożeństwa ku męce Mojej choćby jedną łezkę uronił, tak mi jest miłym, jak gdyby za mnie by podjął męczeństwo.
Adam Kowalik
Read more: http://www.pch24.pl/kto-podyktowal-gibsonowi-pasje-,34866,i.html#ixzz3W08gvF45
Prof. Grygiel: tzw. rewolucja miłosierdzia w Kościele może przynieść wielki chaos
Błogosławieniem grzechu byłoby udzielanie rozgrzeszenia osobie żyjącej “w namiastce małżeństwa” wbrew sakramentowi wiążącemu nadal ją z inną osobą – powiedział prof. Stanisław Grygiel, występując dziś na 368. zebraniu plenarnym Konferencji Episkopatu w Warszawie.
Prof. Stanisław Grygiel, ongiś bliski współpracownik Jana Pawła II, mówił do biskupów na temat nierozerwalności małżeństwa w kontekście propozycji dopuszczenia do Komunii św. osób w powtórnych związkach. Nakreślając tę kwestię z punktu widzenia katolickiej teologii małżeństwa i rodziny przypomniał, że każdy “sakrament jest tajemnicą przebywania osoby człowieka w Boskiej Osobie Chrystusa oraz w jego Kościele”. A istota sakramentu małżeństwa “wydarza się w trójkącie miłości: Ja-ty-Bóg”. I stąd przymierze zawarte pomiędzy kobietą a mężczyzną oraz Bogiem ma charakter nierozerwalny. “Osoby, które raz powiedziały jedna drugiej: Fiat mihi!, tak że stały się obecne jedna w drugiej i dla drugiej, nigdy się nierozłączą, nawet gdyby odeszły od siebie w i zmarnotrawiły tam otrzymane dary” – podkreślił. Dodał, że “sakrament małżeństwa nie poddaje się kalkulującemu rozumowi (ratio), jego tajemnicę można tylko musnąć intelektualną intuicją (intellectus), zdolną do umysłowego oglądu istoty tego, co się dzieje pomiędzy osobami”.
Odnosząc się natomiast do dyskusji na temat dopuszczenia osób rozwiedzionych i żyjących w ponownych związkach do Eucharystii, uczony przytoczył słowa Jana Pawła II, że znajdujemy się w sytuacji, w której człowiek się zagubił, kaznodzieje się zagubili, katecheci się zagubili i wychowawcy się zagubili. Zdaniem uczonego eschatologia stała się obca dzisiejszemu społeczeństwu, wskutek czego “manipuluje się miłością czy sprawiedliwością”, a w konsekwencji i człowiekiem. Manipuluje się także słowem miłosierdzie “nie bez winy naszych pasterzy, którzy nie wchodząc w treść tego słowa, włamują się nim jak wytrychem nawet do sakramentów”. Zauważył, że skutkuje to nieraz postawą traktowania tajemnicy sakramentów jako swego rodzaju “problemu, który może rozwiązać kalkulujący rozum (ratio). A tymczasem – zauważył: “dzieje sakramentalnego życia w osobie ludzkiej to dzieje szukania przez nią Źródła wszystkiego, co jest. A człowiek, który nie szuka tego Źródła skazuje się na duchową śmierć”. Czytaj dalej
Ofiarowanie pańskie- święto światła
Jednym z najstarszych świąt w Kościele jest obchodzone 2 lutego święto Ofiarowania Pańskiego.
Spotkanie w świątyni
Gromniczny znak
- Nie lękaj się -
Trzeba ujawniać przewrotność masonerii! – abp Marcel Lefebvre FSSPX
Bez analizy dokumentów papieskich nie można zrozumieć bardzo poważnej sytuacji, w jakiej obecnie znajduje się Kościół i wszystkie nasze tak zwane cywilizowane społeczeństwa, korzystające przedtem, przez całe wieki, z chrześcijańskiej cywilizacji z jej zasadami oraz z chrześcijańskiej moralności. Wolnomularstwo nigdy nie było tak silne, a jego wpływ równie szeroki, jak w chwili obecnej. Liczba wolnomularzy i ich bezczelność rosną w sposób nieprawdopodobny.
Papieżowi Leonowi XIII zawdzięczamy encyklikę Humanum genus, najważniejszą, najbardziej kompletną w opisie wolnomularstwa oraz przewrotności jego planów. Jak bardzo trafnie mówi papież Leon XIII, celem wolnomularzy jest zniszczenie wszystkich chrześcijańskich instytucji, położenie kresu temu, co zostało stworzone i ustanowione przez Kościół w przeciągu dziesięciu czy dwunastu wieków, doszczętne tego unicestwienie. Moralność, zasady, dogmaty Kościoła – wszystko to należy zniszczyć! W sposób uzasadniony można wyjaśnić ów rozkład jedynie oddziaływaniem jakiejś niezwykle skutecznej organizacji, ponieważ w ciągu stuleci udało się jej dokonać tego, co przewidziała i co zapowiedziała: „Jeśli trzeba będzie, zużyjemy wieki, lecz osiągniemy to”.
W jaki sposób, o ile u jego podłoża nie ma jakiegoś stałego pierwiastka, można tłumaczyć tego typu zamiar? Otóż owym stałym pierwiastkiem jest szatan – papież mówi to otwarcie. Nie można wytłumaczyć tej złości, tej wrogości, jaką żywi wolnomularstwo w stosunku do Kościoła, w końcu wobec naszego Pana Jezusa Chrystusa niczym innym, jak nienawiścią szatana. Inne wytłumaczenie jest niemożliwe. Zresztą, skoro pozna się podczas tajnych ceremonii prawdziwe powiązania miedzy wolnomularstwem a szatanem we wszystkim, co dokonuje się pod osłoną tajemnicy, pojmuje się tę wytrwałość, a ponadto ową inteligencję, tę niezwykłą finezję, z jaką kierowany jest cały plan. Może to być jedynie dzieło wyjątkowej i przewrotnej inteligencji. Czytaj dalej
Tadeusz Żychiewicz: Rzecz o śmierci, rzecz o życiu
Święto Umarłych. Ogniki zniczów, łuna świateł nad cmentarzami, zapach butwiejących liści szeleszczących pod stopami, swąd świec. Już nawet nie smutek, lecz coś mniejszego: taki sobie melancholijny smuteczek. A bardzo rzadko przelotna myśl, że przecież istnieją imiona, które pochłonęła ziemia zapomnieniem, i nikt już nie zapali ogieńka nad popiołami.
I dobrze, że tak. Umarli przystanęli w swoim przerwanym czasie, żywi idą dalej, pochwyceni nieuchronnym pochodem wydarzeń, godzin, dni, lat. Na pamięć nasuwa się miłosierna mgiełka oddalenia. Dobrze, że tak. Bo gdyby nie to, może czasem trudno byłoby żyć. Nie każdy potrafi ufać mocno, że umarli ukryci są w czasie przyszłym, w nieuchronności Dnia Przemienienia wszechrzeczywistości – przed nami, nie zaś za nami. Dla bardzo wielu liczy się bolące „dziś”. Więc może dobrze, ze to „dziś” odchodzi w oddalenie.
Uładzamy sobie dorzeczność świata, dorzeczność nas samych: dziecinną układankę z bardzo wielu powykradanych kawałków przeżyć, doznań, prac; a także z naszej wiary, nadziei i miłości. Jeśli się je złoży – a przecież pasują do siebie, niechby nawet ze szczerbami – wychodzi niejednokrotnie obrazek całkiem sensowny. Lecz potem umiera ktoś bliski, z kim byliśmy serdecznie związani; ktoś, kto wrósł w nas. Uderzamy nosem w ścianę i jakże często układanka rozsypuje się nam w palcach, a gdzieś w najtajniejszym zakątku – niechciany, nie przywoływany, odpychany – wstaje absurd. Czytaj dalej
„Wesoło żyć, z rozpaczą umierać…”, czyli polscy obrońcy Szóstego Przykazania
Panowie – mówił Chateaubriand w pewnym towarzystwie uczonych – proszę położyć rękę na sercu. Wyznajcie szczerze: czy mielibyście odwagę nie wierzyć, gdybyście mieli odwagę czysto żyć?
Francois-Rene Chateaubriand |
Podobnie rzecz ujął Blaise Pascal: Jeśli chcesz się przekonać o wiecznych prawach, nie gromadź dowodów, lecz poskramiaj swoje namiętności. *)
„Jestem w związku!”, oświadczają dziś na facebookach z dumą tysiące nastolatków. „Są w związku!”, mówią znajomym z solenną powagą o swoich dzieciach i ich partnerach rodzice, nierzadko chodzący do kościoła. Bez rumieńca wstydu. To standard, to obyczajowa norma. Wszyscy tak mówią, wszyscy tak żyją. Szóste przykazanie nie obowiązuje!, mogliby powiedzieć wszyscy ci ludzie, z odcieniem triumfu. Ale komu przejdzie dziś przez usta powoływanie się na Dekalog, nawet negatywnie? Skoro nawet niektórzy prominentni ludzie Kościoła nie przypominają o prawach Boga. Najwyżej o prawach rodziny, prawach tradycyjnego małżeństwa i prawach dziecka…
Ten ton triumfu zabarwiony jest jednak jakimś złowieszczym smutkiem, jakąś ledwo wyczuwalną nutą rezygnacji. Nie brzmi wcale radośnie.
„Będziemy mogli lepiej zrozumieć przypadek współczesnego człowieka, jeśli zdamy sobie sprawę z tego, że w tym stuleciu sięgnął on dna swojej duszy”, miał odwagę powiedzieć w latach 50. ubiegłego wieku abp Fulton John Sheen. „Tani liberalizm, tchórzliwa obojętność, fałszywa tolerancja, która nie potrafi dokonać rozróżnienia między dobrem a złem – wszystkie te rzeczy uczyniły człowieka pasywnym i nieszczęśliwym”.
Abp Fulton John Sheen |
Sytuacja przypomina wygraną walkowerem. Ten, który stawał w szranki o ludzką duszę – głosząc, że walczy tylko o jego wolność – chowa się nagle za słupek, udaje, że go nie ma. Człowiek, który został sam na arenie, któremu nakładają właśnie wieniec zwycięzcy, jest zdezorientowany. Czuje się w głębi duszy oszukany.
„Nie ma prawie daru Bożego, którego by człowiek nie nadużywał do złego, ale ze smutkiem bezgranicznym możemy powiedzieć, że żadnego planu Bożego ludzkość tak nie wytrąciła z pierwotnego przeznaczenia, jak poszanowania czystości duszy, jak wzajemnego stosunku mężczyzny i kobiety” (biskup Budapesztu Tihamér Tóth).
Obaj biskupi, Sheen i Tóth, dawno już nie żyją. Jeśli nadzieję można pokładać w ludziach Kościoła, to dziś nadzieja w tych polskich biskupach, którzy na Synodzie o Rodzinie (III Nadzwyczajne Zgromadzenie Ogólne Synodu Biskupów, 5 – 19 października br) w Rzymie bronią szóstego przykazania.
Arcybiskup Stanisław Gądecki z Poznania, arcybiskup Zbigniew Stankiewicz z Rygi, arcybiskup Tadeusz Kondrusiewicz z Mińska… Ich wypowiedzi, cytowane w prasie i Radiu Watykańskim, nie pozostawiają wątpliwości. Nie ma zgody na stopniowanie moralności, na udawanie, że Kościół daje przyzwolenie na grzech „pod pewnymi warunkami”, nawet, gdyby te warunki nie dotyczyły „litery” (nic nie zmieniamy w doktrynie…), tylko „praktyki duszpasterskiej”. Tym gorzej! Czy praktyka duszpasterska może brać w nawias to, co Bóg ogłosił Mojżeszowi na górze Synaj? I to w imię „miłosierdzia”, „troski duszpasterskiej”? Albo w imię połączenia Kościołów, fałszywego ekumenizmu, bo powtórne małżeństwo jest akceptowane zarówno przez Cerkiew prawosławną jak przez protestantów? Czyje to duszpasterstwo?
„Jak ja mam wrócić do domu? Z czym?”, pytał abp Kondrusiewicz, indagowany o Synod przez watykańskiego dziennikarza…
Polscy biskupi okazują się obrońcami szóstego przykazania wobec innych biskupów… Kryzysu Kościoła nie da się już ukryć, został ujawniony z całą swoją grozą w świetle jupiterów. Czym jest w takim razie ogłaszana uroczyście „wiosna Kościoła”?
Kościół zdaje się znajdować w stanie eksplozji, jak zapowiadał to niedawno jeden z biskupów wiernych Mszy św. trydenckiej. Synod stał się miejscem powtórki tego, co wydarzyło się przed pięćdziesięciu laty na soborze.
Dlaczego Pius XII był przeciwnikiem zwoływania soboru i dokąd żył nie było o nim mowy? Pius XII był zdania, że w epoce, w której media wywierają tak wielki wpływ – także na postawy niektórych ludzi Kościoła – gdy potrafią szantażować, wymuszać, narzucać swoje opinie, gdy nie tylko nie bronią zasad chrześcijańskich, ale je ośmieszają, straszą nimi, sobór nie powinien być zwołany. A jednak się odbył. To co znalazło się następnie w dokumentach soborowych – a było zaledwie zapowiedzią kompromisu ze światem, znajdowało się w sferze sugestii, subtelnych podpowiedzi i nawiązań, słowem, otwarcia na dowolność interpretacji nauki Kościoła – po niewielu latach umożliwiło podmycie fundamentu całego gmachu… Brak precyzji w niektórych sformułowaniach dokumentów soborowych przy uśpionej czujności dużej grupy biskupów i kardynałów spowodował rewolucję w Kościele. Dziś, na Synodzie o Rodzinie nie ma już potrzeby posługiwania się subtelnymi niedomówieniami, w zespołach dyskusyjnych antykatolickie postulaty podawane są bez ogródek, upubliczniane natychmiast przez media… Pretekstem jest troska o człowieka, żeby się biedak zbytnio nie namęczył żyjąc bez grzechu. Wywołuje to wstrząs katolickiej opinii. Relatywizacja praw moralnych, kwestionowanie prawa Bożego pojawia się oto otwarcie na watykańskim forum. Poświęceni Bogu na serio rozważają wzięcie w nawias przykazań Dekalogu.
Pius XII |
Konieczna jest modlitwa za naszych biskupów, wiernych obietnicy złożonej Chrystusowi. Za tych, którzy rozumieją, że odpowiedzą przed Bogiem, gdyby przyłożyli rękę do ogłoszenia katolikom, że VI i IX przykazanie „już nie obowiązuje”. Ci ludzie Kościoła przypominają, że prawa Boże mają sankcję absolutną. Mówią to, co powiedział Chrystus: „…ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie” (Mt 5,17-19). Aż do końca świata! Nie ma takiej siły, która mogłaby na Kościele wymusić tę zmianę. Nasi biskupi, dzielni Polacy mówią coś jeszcze. Pokazują swoją postawą wyraźnie, jakie jest znaczenie tak dziś okrzyczanych i absolutyzowanych dóbr jak „dialog” (z niewierzącymi, innowiercami, rozwiedzionymi, homoseksualistami…), należących do dóbr względnych, nieistotnych z punktu widzenia prawdy katolickiej. I takich jak słynne„wartości” – do których zalicza się prawa człowieka, prawa rodziny, małżeństwa, dzieci, czy pokój światowy, ekumenizm, braterstwo etc. To nie dialog, nie wartości, nie „prawa” ludzkie, nie ideały humanistyczne, z pokojem światowym na czele, nie „standardy” wreszcie, o których dzisiaj trąbią np. tropicie grzechu w szeregach duchowieństwa, ale normy bezwzględne, bezwarunkowe, czyli Przykazania Boskie, od których zależy wszelki ład na ziemi i życie wieczne, są tym, co Kościół ma nieustannie przypominać.
Ukłon w stronę norm ludzkich, narzucanych podstępem i wymuszanych szantażem przez świat, jest oparty na fałszywym miłosierdziu i pokrętnej litości, miłosierdziu i litości na pokaz. Jeszcze przed rozpoczęciem Synodu ujawniono poważne zarzuty ze strony kilku kardynałów pod adresem propozycji kard. Kaspera dotyczących udzielania Komunii św. osobom rozwiedzionym i żyjącym w nowych związkach. „Podobna sytuacja nie miała w Rzymie miejsca od czasu interwencji kardynałów Ottavianiego i Bacciego i upublicznienia ich Krótkiej analizy krytycznej nowego porządku Mszy w 1969 r.”, podkreślił jeden z biskupów wiernych Mszy św. trydenckiej, Bernard Fellay. „Hierarchowie dostrzegają kryzys, który wstrząsa Kościołem na jego najwyższym szczeblu”, dodał ten duchowny, „teraz dotyka on kardynałów – ale nie uważają, że jego przyczyną może być właśnie sobór…”.
Abp Tihamer Toth |
Sobór nadal jest nietykalną świętością. Propozycje kard. Kaspera umożliwienia Komunii św. osobom rozwiedzionym, pozostającym w nowych związkach, potwierdzone zostały podczas obrad Synodu, mimo, że zawierają w sobie postulaty, aby nie odstępując od nauki Kościoła, werbalnie uznając ją, podsunąć – w istocie negujące ją – „rozwiązania duszpasterskie”! Tak właśnie jak uczyniono to podczas ostatniego soboru. Kard. Kasper twierdząc, że doktryna nie podlega zmianie, a jednocześnie dodając, że szacunek dla rzeczywistości zmusza do przyznania, iż w różnych życiowych sytuacjach nauczanie Kościoła nie znajduje zastosowania, używa wytrychu, który został wynaleziony na soborze.
„Winimy sobór za stworzenie tego sztucznego podziału między doktryną a praktyką duszpasterską, ponieważ ta praktyka musi wynikać z doktryny. Na skutek wielu ustępstw poczynionych ze względów duszpasterskich w Kościele zostały wprowadzone istotne zmiany, a jego doktryna została naruszona”, dodał biskup Fellay. Tej samej strategii dziś używa się przeciwko moralności małżeńskiej. Biskup przypomniał niechętnie zauważany fakt, że podczas soboru „poważne zmiany zostały dokonane również w samej doktrynie: wolność religijna, kolegializm, ekumenizm… Jednak jest prawdą, że te zmiany wyraźniej przejawiają się w swoich konkretnych zastosowaniach duszpasterskich, ponieważ w dokumentach soborowych są one przedstawione jako nieśmiałe sugestie, podane nie wprost, pełne niedopowiedzeń…”
Jeśli poza Kościołem istnieją elementy eklezjalności, jak uznał de facto ostatni sobór – kierując się ekumenizmem kościelnym, to dziś z równą swobodą można uznać „w imię ekumenizmu małżeńskiego”, że i poza sakramentalnym małżeństwem zawartym w Kościele mogą znajdować się jakościowo tożsame z nim byty. Do tego ta logika się sprowadza.
Jak zawsze, tego rodzaju propozycję godzą bezbłędnie w sam rdzeń chrześcijaństwa, w wiarę.
„Każdy grzech niszczy duszę, ale żaden nie niszczy jej w tym stopniu, co grzech nieczystości. Żaden grzech nie atakuje tak podstępnie podstawy życia duchowego: wiary” (bp Tihamér Tóth). Grupa polskich biskupów, obrońców praw Bożych tę zależność widzi. Widzi i drży. „Dziś w dyskusji [synodalnej] zwrócono również uwagę, że doktryna przedstawiona w dokumencie w ogóle pominęła temat grzechu. Jakby pogląd światowy zwyciężył i wszystko było niedoskonałością, która prowadzi do doskonałości… ” (abp Stanisław Gądecki trzy dni temu). Dziś przewodniczącego polskiego Episkopatu atakuje się już w mediach (tych najbardziej zatroskanych o Kościół) bez pardonu, że ma bardzo mały rozumek, który nie pojmuje tak złożonych zagadnień moralnych. Że zostal w tyle, wlecze się w ogonie zacofańców i ponuraków.
„Myśl o życiu wiecznym nadaje wspaniały urok chrześcijaństwu. Odrzucić ją? Cóż pozostanie? Pięknie zbudowany system o miłości, o przyjściu Chrystusa, o pokoju, ale zabraknie fundamentu, na którym stoi gmach wiary. Bez świata pozagrobowego, bez przygotowania się do życia wiecznego chrześcijaństwo jest tylko zabawką, poezją, ozdobą, ale nie potrafi dodać sił, kiedy zbliżają się pokusy”, przestrzegał biskup Budapesztu, wielki przyjaciel Polski, w latach 30. ub wieku. „…grzeszni synowie zdemoralizowanego świata umieją wesoło żyć, ale z rozpaczą umierają…”.
Polscy biskupi na watykańskich Synodzie mówią dziś to samo. To samo, co głosił przez dwa tysiące lat Kościół. Byśmy patrząc na swoje życie – i beztrosko planując nowe związki, czy patronując im niefrasobliwie w pokoleniu własnych dzieci – nie zapominali o wieczności.
Ewa Polak-Pałkiewicz
_________
*) Oba cytaty za: Dzieła zebrane biskupa Tihaméra Tótha: Dekalog, Te Deum, Warszawa 2002