Wiara
Islamizacja – kara za apostazję – rozmowa z ks. Guyem Pagesem
Poddając się strachowi, już ulegamy islamizacji, bo islam znaczy właśnie „poddanie”. Francuzi, nawet kiedy dostrzegają ten problem, nie mają możliwości rozwiązania go, ponieważ krępuje ich republika, która – w imię rzekomej wolności religijnej – zabrania im działać. Nie uznaje przy tym faktu, że islam wcale nie jest religią, tylko totalitarnym systemem politycznym – mówi ksiądz Guy Pagès, autor książki Przesłuchać islam; 1501 pytań, które należy postawić muzułmanom, w rozmowie z Piotrem Doerre.
Zamachy, do jakich doszło niedawno w Paryżu, wstrząsnęły całą Europą. Chyba nikt we Francji nie ma już wątpliwości, że islam to poważny problem?
Nie byłbym tego taki pewien. Przede wszystkim o islamie nie mówi się dziś prawdy – to wielkie nieszczęście. Z tego powodu muzułmanie nie mogą się nawrócić, a niemuzułmanie, którzy nic o islamie nie wiedzą, myślą, że jest on w gruncie rzeczy religią dobrą, a źli są tylko fanatycy.
Co więcej, w panującej obecnie mentalności postępu, w której za lepsze uważa się zawsze to co nowsze, islam – późniejszy w historii od chrześcijaństwa – jawi się wielu ludziom jako coś z definicji od chrześcijaństwa doskonalszego. Kraje Europy Zachodniej, wyrzekając się chrześcijaństwa, zaczęły sprzyjać islamizacji, a sam Kościół wydaje się nie mieć nic przeciwko opinii, że islam jest religią dobrą. Droga do islamizacji Europy jest więc otwarta, a na całym globie żyje miliard czterysta tysięcy muzułmanów – przekonanych, że ich misją jest narzucenie światu szariatu.
Najgorsze zaś jest to, że prawodawstwo europejskie zaczyna się do szariatu dostosowywać. Na przykład, we Włoszech odbył się proces muzułmanina, który pobił i uwięził swoją córkę dlatego, że spotykała się z niemuzułmaninem. Sędzia włoski uniewinnił oskarżonego uzasadniając, że zrobił to dla dobra córki i działał według własnych wartości. Tak oto prawo islamskie okazało się ważniejsze od prawa włoskiego.
Jest wiele przykładów na to, że muzułmanie zamieszkujący Europę żyją w zupełnej niezgodzie z panującymi tu prawami, szczególnie rażąca wydaje się jednak poligamia. Czy to częste zjawisko we Francji?
Zgodnie z obecnymi przepisami na temat rodziny jeden mężczyzna – nawet jeśli oficjalnie nie jest zdeklarowanym poligamistą – może mieć kilka kobiet, z którymi ma dzieci. I albo te kobiety mieszkają razem z nim, albo deklarują się jako matki samotnie wychowujące dzieci, nabywając tym samym prawo do subwencji socjalnych, przydziału mieszkania i wszelkiej innej pomocy. Mężczyzna z taką sytuacją rodzinną może bardzo dobrze żyć dzięki świadczeniom socjalnym przekazywanym jego kobietom. W niektórych przypadkach taka comiesięczna pomoc pozwala na uzbieranie całkiem pokaźnej fortuny. Poligamia jest zatem metodą zarabiania pieniędzy.
Dlaczego francuskie władze nie przeciwdziałają tego rodzaju praktykom i w ogóle ekspansji islamu?
Bo zaślepia je zasada laickości, która postuluje równość wszystkich religii. Francuska klasa polityczna nie rozumie, czym jest islam i nie może tego zrozumieć, nie odwołując się do Chrystusa. Bo islam istnieje tylko po to, aby zniszczyć chrześcijaństwo. Kiedy nie wierzy się w Chrystusa, nie jest się w stanie poznać prawdy na temat islamu.
Wynika z tego, że to laicyzacja otworzyła Francję na przyjęcie islamu…
We Francji laickość jest dogmatem, którym Francja się szczyci na całym świecie. Właśnie ta laickość, to zepchnięcie całego życia religijnego do sfery prywatnej pozwala, dać muzułmanom miejsce we francuskim społeczeństwie. Ale – uwaga! – miejsce to chce definiować republika pragnąca kierować islamem w taki sposób, aby stał się on „islamem francuskim”.
Rząd francuski zamiast walczyć przeciwko islamowi szuka raczej środka, aby go oswoić. Politycy wierzą, że islam jest zdolny zaakceptować oddzielenie domeny religijnej od państwowej. Tymczasem religia ta nie dopuszcza podobnego rozróżnienia, bo islam to reżim totalitarny. Oczywiście, muzułmanie się do tego nie przyznają, ponieważ nie są jeszcze w większości i tymczasowo tolerują politykę rządu, na co pozwala im takija – islamska strategia okłamywania i udawania. Ale od dnia, w którym zdobędą liczebną przewagę, będą chcieli żyć według szariatu, który nie odróżnia ani sfery państwowej od religijnej, ani publicznej od prywatnej. Islam pozbędzie się wtedy swego „francuskiego” oblicza i ukaże się takim, jakim jest, czyli systemem reguł kompletnie barbarzyńskich i totalitarnych. Projekt stworzenia przez rząd lokalnej odmiany islamu jest więc krokiem fałszywym.
Ale przecież rząd to nie wszystko. Co z samym społeczeństwem francuskim?
Współcześni Francuzi są kompletnie znieczuleni strachem wobec postępów islamu. Myślą, że ustępując coraz więcej pola muzułmanom, inwestują kapitał na przyszłość na zasadzie: Kiedy wy będziecie u władzy, to będziecie dla nas tak mili, jak my byliśmy mili dla was. Nie ma innej reakcji – serca wszystkich ludzi odpowiedzialnych za życie polityczne i społeczne we Francji poddały się strachowi.
A poddając się strachowi, już ulegamy islamizacji, bo islam znaczy właśnie „poddanie”. Francuzi, nawet kiedy dostrzegają ten problem, nie mają możliwości rozwiązania go, ponieważ krępuje ich republika, która – w imię rzekomej wolności religijnej – zabrania im działać. Nie uznaje przy tym faktu, że islam wcale nie jest religią, tylko totalitarnym systemem politycznym – i niczym innym. Jest systemem najgorszym, jaki tylko może być, ponieważ ingeruje nawet w życie prywatne ludzi.
Czy w kontekście dążenia islamu do narzucenia światu prawa szariatu jest w ogóle możliwe pokojowe współżycie chrześcijan i muzułmanów w jednym kraju?
Nie, ponieważ islam w założeniu ma podzielić ludzkość na muzułmanów i niemuzułmanów i zbudować miedzy nimi mur nienawiści. Koran zawiera setki wersetów wzywających do nienawiści i zabijania niemuzułmanów. W jego narracji wszystko, co nie jest muzułmańskie, jest z definicji złe i musi zostać zniszczone, a niewierni albo się nawrócą, albo spotka ich śmierć, bądź też będą żyć pod islamskim panowaniem, akceptując swój upośledzony, niższy status społeczny i polityczny.
Europejczycy, jako niemuzułmanie, powinni się obawiać islamu, ponieważ islam chce ich uczynić poddanymi. Zresztą, jak już wspomniałem, samo słowo „islam” znaczy „poddanie”. Poddanie czemu? Antychrystowi. Któż inny bowiem może przybyć po Chrystusie, jeśli nie Antychryst? Islam nadchodzi, aby zniszczyć dzieło Chrystusa. W tej religii Jezus nie jest Bogiem, nie umarł i nie zmartwychwstał, grzechy nie są zmazywane, a człowiek wierzy, że może się zbawić tylko wypełniając nakazy prawa. Jest to system, w którym zamiast miłości praktykuje się ślepe posłuszeństwo względem rozkazów boga, którego się nie zna i którego się nigdy nie zobaczy.
Stosunek Allacha do człowieka ma charakter przemocy i będzie się każdorazowo powtarzał w relacjach muzułmanów do niemuzułmanów, mężczyzn do kobiet, panów do niewolników. W Koranie Allach zabrania zniesienia niewolnictwa. Kobieta w islamie nie ma tej samej godności co mężczyzna, nie ma prawa dziedziczenia jak jej brat, w sądzie jej słowo ma wartość połowy słowa mężczyzny, nie może także sama decydować o swoim małżeństwie, i tak dalej…
Niemuzułmanie powinni więc zrozumieć, że skoro odrzucili Chrystusa, będą mieli Antychrysta. Rozwój islamu na Zachodzie to ciężka kara za apostazję. Trzeba zatem, aby ludzie Zachodu zadali sobie pytanie: Czy chcę być muzułmaninem? Statystycznie bowiem wszystko zmierza właśnie w tym kierunku. Muzułmanie są przekonani, że mają rację i dla tej racji gotowi są wysadzać się w powietrze, zabijać i narzucać islam wszędzie.
Zatem ludzie Zachodu albo staną się muzułmanami, aby mieć święty spokój, albo stawią opór. Muszą jednak wiedzieć, dlaczego nie mogą się poddać. A do tego konieczny jest powrót do początków ich tożsamości. Niezbędne jest ponowne odkrycie tego, co sprawia, że chcą żyć jako ludzie wolni. Postępy islamu stawiają Europejczyków przed nieuchronnym wyborem: albo powrócą do Chrystusa, który ich wyzwolił z niewoli demona, albo popadną w system siedem razy gorszy niż ten, którego ich praojcowie zaznali przed chrześcijaństwem.
Islam nie jest więc – jak się twierdzi – religią pokoju?
Kiedy nasz Pan Jezus Chrystus opuszczał ziemię, przekazał władzę św. Piotrowi, czyli pierwszemu papieżowi. My, katolicy wiemy zatem, do kogo się mamy zwrócić z problemami dotyczącymi wiary i moralności: „Cokolwiek zwiążesz na ziemi będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi będzie rozwiązane w niebie”. Mahomet nikomu nie powierzył swojego autorytetu. Islam nie jest zdolny przynieść światu pokoju, ponieważ w sobie samym nie ma zasady jedności. Zawsze znajdą się tacy muzułmanie, którzy będą twierdzili że mają interpretację Koranu bardziej autentyczną od ich sąsiadów. Z tego powodu wszyscy pierwsi kalifowie zostali zgładzeni. Jedyny możliwy system polityczny w krajach muzułmańskich to tyrania. Nie ma innego, ponieważ w islamie nie ma zasady jedności. Islam to strach, poddanie się. Poddanie czemu? Tego nie wiadomo, bo Allacha się nie widzi i tak naprawdę nikt nie wie, kim lub czym on jest.
W islamie istnieje instytucja muftich, ludzi posiadających głęboką wiedzę na temat religii, którzy pełnią również rolę sędziów. Jeśli oni stwierdzą, że jakiś człowiek prowadzi życie niezgodne z zasadami Islamu, mogą zażądać ukarania go śmiercią. Nosi to nazwę fatwy – jest to wyrażona na piśmie interpretacja islamskiego prawa, której praktykowanie zaleca się muzułmanom. Fatwa może być decyzją zarówno arbitralną, jak i śmieszną i absurdalną. Na przykład w czasie dojścia do władzy Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie na uniwersytecie Al-Azhar w Kairze wydano fatwę, która dopuszczała stosunek płciowy muzułmanina z jego zmarłą żoną do 6 godzin po jej śmierci. Istnieje też fatwa, w której muzułmańskiej kobiecie pracującej z mężczyzną nienależącym do jej rodziny doradza się, aby dała mu do picia mleka z własnej piersi. W ten sposób będzie mogło między nimi powstać coś na podobieństwo relacji matka-syn, co wykluczy możliwość wszelkich relacji seksualnych, jako, że kazirodztwo jest w islamie nie do pomyślenia.
Ale przecież islam przedstawia się często jako wielką religię i wspaniałą cywilizację. Tyle się mówi chociażby o wyższości cywilizacyjnej krajów muzułmańskich nad Europą w wiekach średnich…
Historia pokazuje, że islam nigdy nie doprowadził ludzkości do jakiegokolwiek stopnia doskonałości. Owszem, czasami słyszymy: popatrzcie tylko na Andaluzję, obejrzyjcie miniatury perskie z XIV wieku… Ale to przecież nie islam to wszystko stworzył, lecz zislamizowane podbite ludy, którym udało się zachować z ich macierzystych kultur nasiona ich własnych zdolności, które zaowocowały nie dzięki islamowi, ale wbrew niemu.
W Andaluzji muzułmanie zastali to, co stworzyła cywilizacja rzymska i chrześcijańska. Arabscy budowniczowie meczetów i medycy byli chrześcijanami – to nie byli muzułmanie! Dzisiaj we Francji nawet prezydent ośmiela się powiedzieć, że to islam przyniósł do Europy skarb filozofii greckiej i starożytności. To fałsz, to bezwstydne kłamstwo! Naprawdę bowiem to zislamizowani chrześcijanie arabscy, a nie Arabowie‑muzułmanie, przetłumaczyli na język arabski dokumenty nauki i filozofii greckiej. I to oni, aby uniknąć prześladowań, przynieśli ze sobą te dokumenty do Europy.
Zresztą wiele z tych tekstów znano na Zachodzie jeszcze przed przybyciem tu arabskich przekładów z greki. Udowadnia to Sylvain Gouguenheim w książce Aristote au Mont Saint‑Michel. Les racines grecques de l’Europe chrétienne (Arystoteles na Mont Saint‑Michel. Greckie korzenie Europy chrześcijańskiej).
Kraje muzułmańskie nie przechodziły nigdy ewolucji ekonomicznej, technicznej i naukowej. Wynika to ze stosunku muzułmanów do Boga i świata – stosunku całkowicie fałszywego. W islamie nie można się rozwijać. Ideałem jest powrót do Złotego Wieku, którym było VII stulecie, czas Mahometa. Wszystko zatem, co jest postępem czy ewolucją, jest grzechem, ponieważ stanowi odcięcie się od doskonałego początku. Islam to niszczenie wszystkiego: trzeba oczyścić wszystko, aby dotrzeć do punktu zerowego – bo tylko wówczas będzie się pewnym, że wokół nie będzie zła… bo nie będzie w ogóle niczego.
Czy nie boi się Ksiądz głosić tak skrajnie antyislamskich poglądów w kraju tak zdominowanym przez strach?
Jestem dobrze znany w niektórych radykalnych środowiskach muzułmańskich, otrzymuję pogróżki, straszą mnie torturami i śmiercią; jasne więc, że po pewnych dzielnicach nie spaceruję. A co do reszty, uważam, że nie należy się bać. Trzeba być roztropnym, ale nie można żyć w strachu. Jezus powiedział: Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle (Mt 10, 28–29).
Islam zawsze narzuca się za pomocą strachu – wywoływanego przez odrażające metody, którymi się posługuje: masakrami, torturami… Niektórzy ludzie są gotowi wyrzec się własnej wiary i zostać muzułmanami tylko dlatego, aby uniknąć tych strasznych rzeczy. Nie wolno tego akceptować. Trzeba sobie uświadomić, że większą wartością jest umrzeć niż stać się muzułmaninem. Jedyną zaporą zdolną powstrzymać ekspansję islamu jest wiara ludzi gotowych oddać własne życie, aby dać świadectwo prawdzie – jak to zrobił Chrystus.
Rozmawiał Piotr Doerre
Powyższy tekst jest tylko FRAGMENTEM artykułu opublikowanego w magazynie “Polonia Christiana”.
Gwałt jako forma dżihadu
Dla przeciętnego mieszkańca świata islamu – nie myślę tu ani o intelektualistach, ani o tzw. umiarkowanych muzułmanach – wszystkie kraje, które doń nie należą są potencjalnym obszarem ekspansji. Ta logika jest prosta. W jej źródłach i podstawach nie kryje się żaden margines na tak zwaną adaptację czy integrację kulturową. Przeciętny muzułmanin traktuje ludzi spoza sfery islamu jako niewiernych, ale szczególnie charakterystyczna jest tu postawa wobec kobiet niemuzułmanek. Ciało „niewiernej” kobiety jest bowiem polem bitwy, na którym prowadzi się dżihad.
W ramach prowadzenia owej religijnej wojny żadne normy i zakazy nie obowiązują. Przeciwnie, prowadzący koranizację pobożny muzułmanin ma traktować płeć piękną jako zdobycz do seksualnej niewoli, ale i do nawrócenia, o ile tylko uzna za słuszne posiąść ją jako żonę. Dlatego tak bardzo chybione – bo oparte na fałszywym założeniu – są starania feministek, liberałów i socjalistów argumentujących, że imigranci nie rozumieją naszych zasad cywilizacyjnych, że potrzebują nieco więcej czasu do pełnej adaptacji, że szkolenia i kursy integracyjne (w tym pogadanki na temat etosu równości płci) pomogą im w przyswajaniu tutejszych wzorców i zasad postępowania. Nic bardziej złudnego! Ślepi ślepych prowadzą w Europie Zachodniej ku przepaści, dopuszczając do tworzenia się hipergett na obrzeżach własnych metropolii. Gett, z których, co chwilę wyziera realne niebezpieczeństwo dla sytych i samozadowolonych autochtonów.
Polityka integracyjna zawiodła, ponieważ w punkcie wyjścia brak jakiekolwiek porozumienia pomiędzy ideologią muzułmańską a tą reprezentowaną przez liberalnych demokratów. Sprawcy napaści na kobiety, głównie tzw. uchodźcy muzułmańscy, oddają się swoim żądzom, prymitywnym namiętnościom bez krzty strachu, że proceder jawnej i zorganizowanej przestępczości zostanie ukarany. Brak reakcji kolońskiej policji i brak reakcji w niemieckich mediach są tego najlepszym dowodem. Mało tego, wiemy już, że przestępczość na tle seksualnym miała miejsce w innych państwach, nie tylko w tym samym czasie, ale już wcześniej, ale była zamiatana pod dywan – co staje się już niechlubną tradycją. W Szwecji, Wielkiej Brytanii bandyci są kryci przez… policję, której motywacją jest niedopuszczenie do władzy prawicy przeciwnej polityce imigracyjnej.
Przemoc seksualna to także przejaw siły – prowokacja, wypowiedzenie wojny, zaśmianie się w twarz Europejczykom i pokazanie im, „kto tu rządzi”. Brutalna metoda postępowania z niewiernymi jest wszak stara jak sam mahometanizm. Muzułmanie kultywują ją od niepamiętnych czasów w Egipcie, Pakistanie, Indiach (gdzie żyje 130-milionowa wspólnota islamska), w Nigerii czy w Arabii Saudyjskiej. W krajach, gdzie chrześcijanie są mniejszością, codziennie dochodzi do gwałtów, uprowadzeń, molestowania i napadów na chrześcijańskie kobiety oraz dziewczynki. Ofiary nazywane są niewiernymi, nagimi, prowokatorkami – bo nie noszą okrycia włosów i twarzy. W myśl islamu można z nimi zrobić wszystko! Ta muzułmańska mentalność konfrontuje się z etosem katolickim, gdzie geniusz kobiecy jest kultywowany do granic możliwości, czego najlepszym dowodem jest nabożna cześć katolików do Najświętszej Maryi Panny, Matki Jezusa Chrystusa.
Hipokryzja lewicy
Oczywiście przemoc wobec chrześcijanek i owa religijna wojna prowadzona na ciele kobiety toczy się także w Demokratycznej Republice Konga, Iraku, i – trzeba uczciwie dodać – nie jest wyłączną domeną islamu. W czasie pogromów w Orisie, gdy dziesiątki tysięcy osób musiały uciekać do lasów, gdzie narażone były na ataki dzikich zwierząt, choroby, głód, wycieńczenie; gdy chrześcijan cięto maczetami, palono żywcem a kobiety okaleczano, gwałcono, bito i upokarzano w imię ideologii hinduczwy, świat Zachodu także wymownie milczał. Feministki w Polsce nie podnosiły głosu, podobnie jak i dziś siedzą cicho, co jest najlepszym wyrazem ich pełnej kompromitacji, tchórzostwa i kapitulacji. Cóż, mogłyby postąpić jeszcze gorzej i iść w zaparte jak ich towarzyszki z Zachodu, np. burmistrzyni Kolonii.
Hinduistyczni oprawcy nie zważali na wiek i płeć. Zabijali, gwałcili, okaleczali dzieci i kobiety. Do dziś nie skazano za te czyny żadnego bandyty, jednak Zachód (w tym feministki) nadal milczy. Pogromów nie zauważono. Rozpaczliwe wołanie upokarzanych i mordowanych także do nikogo nie dociera. Trudno się dziwić, skoro podczas ostatniego Sylwestra nawet opinia publiczna w „demokratycznych” Niemczech nie mogła słyszeć krzyków gwałconych i molestowanych w wielu europejskich miastach. Nie słyszała ich głosu tylko dlatego, że zniewalali je muzułmańscy imigranci, czyli tak zwani uchodźcy szturmujący od wiosny kraj nad Sprewą.
Państwo niemieckie, mieniące się ostoją demokracji, doszło na skraj moralnego bankructwa. Swoboda prasy, zgromadzeń i wolność słowa zostały podeptane, dziennikarze niemieccy okazują się niewolnikami ideologicznej autocenzury. Policja bezradnie patrzyła na akty przemocy seksualnej na kobietach, dokonywanej przez, jak to określono „mężczyzn o północnoafrykańskim wyglądzie” i „pochodzeniu bliskowschodnim”. Miejscowi politycy oskarżają zaś Niemki, że zanadto prowokowały obcokrajowców, że powinny zachować więcej ostrożności, że powinny chodzić w grupach, że uchodźcy są jeszcze niedostosowani do naszych norm cywilizacyjnych i trzeba dać im czas na adaptację kulturową. Do dziś zgłoszono pół tysiąca przestępstw w Kolonii, Stuttgarcie, Hamburgu, Dortmundzie, ale również w innych krajach – Finlandii, Szwecji, Szwajcarii i Austrii – notowano podobne wydarzenia!
Oprócz tego obrzydliwego skandalu, jest druga strona medalu w postaci ataków na obcokrajowców, jakich dokonują neonaziści w odwecie za gwałty. Kto wie, czy nie jesteśmy świadkami początku wybuchu wojny domowej w Niemczech? To jednak wyłącznie problem naszych zachodnich sąsiadów, przynajmniej na razie. A my, Polacy? Bądźmy tym razem mądrzy przed szkodą!
Tomasz M. Korczyński
Shoah, czli zagłada – największy holocaust w historii świata…
Shoah, Szoa (hebr. שואה – całkowita zagłada, zniszczenie) jest przez większość uważana jako synonim pojęcia holocaust. Sam holocaust zaś – jako wywyższony do pojęcia własnego i pisany wobec tego wielką literą – przez większość współczesnych rozumiany jest niesłusznie jednoznacznie jako termin określający zagładę Żydów dokonaną przez niemieckich nazistów, marksistowskich narodowych socjalistów, czyli III Rzeszę i jej koalicjantów podczas II Wojny Światowej. W rzeczywistości zaś termin holocaust pochodzi z kościelnej łaciny (jako adaptacja greckiego holókauston – rodzaju nijakiego imiesłowu holókaustos oznaczającego „spalonego w całości”, a pochodzącego od czasownika holo-kautóo określającego „spalanie ofiary w całości”) i oznacza dosłownie „całopalenie”. Odnosi się pierwotnie do religijnej ofiary całopalnej (spalonej doszczętnie), którą Żydzi składali na ołtarzu w czasach Starożytności.
Ja osobiście jestem przeciwny jednoznacznemu utożsamianiu obydwu terminów jako synonimów oraz jako określających współcześnie li tylko zagładę Żydów w czasie II Wojny Światowej.
Podobnie jak twierdzi wielu ludzi (w tym też wielu Żydów) uważam, że termin shoah jest stosowniejszy do określenia masowego ludobójstwa zmierzającego do całkowitej zagłady lub zniszczenia, niż termin holocaust mający dla wielu pozytywne, religijne konotacje biblijne.
Warto zauważyć, że używając terminu holocaust np. tylko w odniesieniu do zagłady Żydów w czasie II WŚ, musielibyśmy zawęzić obszarem znaczeniowym ich zagładę tylko do samej ich śmierci w komorach gazowych i późniejszym „całospaleniu” w krematoriach. W takim znaczeniu morderstwa i zagładę dokonywaną bez późniejszego „całospalenia” nie możemy nazywać częścią holocaustu, jako pierwotnie znaczącego właśnie całospalenie.
Ponadto interesująca może tez być ocena i interpretacja sensu stricto samego faktu „palenia w krematoriach”… Gdybyśmy spojrzeli na to działanie z punktu widzenia daleko posuniętego i graniczącego z chorobą fanatyzmu religijnego, czyż nie moglibyśmy uznać a raczej czy Hitler nie mógłby uznać, że w ten sposób składa całopalna ofiarę religijną? Taka konkluzja jest oczywiście niemalże bluźnierstwem, ale wszyscy wiemy, że ktoś taki jak Hitler musiał mieć zaburzenia osobowości z pewnością związane z mitomaństwem, poczuciem wyższości i pogardą dla innych „nie swoich” narodów. Dla niego przecież – jako zapewne chorego psychicznie a przynajmniej zaburzonego psychicznie człowieka – inni (nie swoi) byli gorsi, byli podludźmi… Więc czy czasem niszcząc część Żydów nie robił tego w poczuciu jakiegoś fanatycznego posłannictwa, niemalże religijnego, tym bardziej, że przecież całe NSDAP i wielu jego aktywistów było kontynuacją w prostej linii Towarzystwa Thule (Thule Gesellschaft) (link is external), które „było tajną rasistowską i quasi-masońską organizacją, która powstała w Monachium w końcowej fazie I wojny światowej (…)” i opierało się na ariozofii (link is external), czyli rasistowskiej i okultystycznej doktrynie stworzonej wewnątrz Ruchu Ludowego w Niemczech przez Guido von Lista (link is external)i przedstawionej przez Jörga Lanza von Liebenfelsa (link is external) a opowiadającej się za dominacją rasy aryjskiej oraz głoszącej jej panowanie nad światem…
Zadziwiające – w odniesieniu do powyższego rozważania – ale i symptomatyczne jest też, że wielu Żydów służyło w nazistowskiej narodowo-socjalistycznej armii niemieckiej oraz było członkami NSDAP (o czym pisze m.in. prof. Marek Jan Chodkiewicz (link is external)) i nieraz zaskakująco znajdowali się w najwyższych ich kręgach… o czym pisze m.in. w swojej książce pt.: „Bevor Hitler Kame” – „(Bronder – Before Hitler Came – A Historical Study -English Translation – 1975)” (link is external) historyk żydowskiego pochodzenia, Dietrich Bronder. Trudno wprost uwierzyć, ale zalicza on (również w innych swoich pracach) do ludzi pochodzenia żydowskiego (w różnej części określonej całości i różnym prawowitym zabarwieniu poprawności etnicznego żydowskiego pochodzenia: po matce, czy po ojcu) m.in.: Adolfa Hitlera (po ojcu i dziadku), Rudolfa Hessa (po matce), Hermanna Goeringa, Gregora Strassera, Josefa Goebbelsa, Alfreda Rosenberga, Hansa Franka, Heinricha Himmlera (po matce i babce ze strony matki), Ullricha Friedricha Willy’ego Joachima von Ribbentropa, Reinharda Heydricha (po ojcu), Ericha von dem Bach-Zelewskiego (po matce), Adolfa Eichmanna (po matce) czy też Generała Franko…
Nie mogę się też oczywiście zgodzić na używanie terminu shoah jako określającego współcześnie li tylko zagładę Żydów w czasie II Wojny Światowej.
Jest to niestety ten sam rodzaj manipulacji dokonywanej notorycznie przez syjonistów rabiniczno-talmudycznych, z jakim mamy do czynienia w przypadku określenia: „anysemityzm”. Manipulacja ta – ogólnie mówiąc – polega na zawłaszczaniu przez nich pewnych ogólnych negatywnych zjawisk i ich określeń i zawężaniu ich znaczenia tylko do pewnej części Żydów i ich martyrologii dziejowej. Przecież określenie „antysemita” oznacza niechęć do wszystkich narodów semickich posługujących się językami semickimi, czyli współcześnie najczęściej językiem: amharskim, arabskim, hebrajskim, maltańskim lub tigrinijskim. Takich narodów jest bardzo wiele – oprócz Żydów (Hebrajczyków) są to np. Arabowie, czy też niektóre ludy o czarnym kolorze skóry (np. wujek Pani M. O’Bamy jest naczelnym rabinem czarnych syjonistów w USA). Tak więc określenie antysemita sugeruje niechęć zarówno do Żydów jak i np. Arabów (sic!). O ileż łatwiej byłoby po prostu o kimś, kto w jakimś obszarze jest niechętny Żydom, zwyczajnie powiedzieć: antyjudaista (niechętny wobec wiary i religii judaistycznej), antysyjonista (niechętny wobec m.in. żydowskich syjonistów w zakresie talmudyczno-rabinicznego rozumienia przez nich świata i ludzi w nim żyjących) a jeżeli już kogoś chcemy określić jako rasistę to może warto byłoby użyć określenia „antyżyd” lub „antyizraelita”?
Niestety właśnie podobnie jak w przypadku „antysemityzmu”, czy holkaustu… talmudyczno-rabiniczni syjoniści zawłaszczyli tylko dla części Żydów pojęcie „shoah”. Ono przecież oznacza całkowita zagładę i zniszczenie… ale nie ogranicza się bynajmniej tylko do „działań zmierzających do całkowitej zagłady Żydów i ich zniszczenia”! Przecież marksistowski narodowy-socjalizm, czyli nasizm w równej mierze chciał doprowadzić do zniszczenia Słowian (w tym Polaków) czy Cyganów… a także homoseksualistów, chorych psychicznie, niedołężnych… Czy masowe mordowanie i wyniszczanie chorych psychicznie w III Rzeszy nie można nazwać również „shoah chorych psychicznie”? Czyż wywołanie samej wojny oraz dążenie do zdobycia jakiegoś kraju za wszelką cenę, nawet ludobójstwa… nie można nazwać też terminem „shoah”?
Czyż tym terminem nie można nazwać ludobójstwa jakiego dopuścił się marksista, klasowy socjalista i komunista J. Stalin skazując na śmierć głodową przeszło 7 milionów Ukraińców (w latach 1932-1933)? Czymże to okrucieństwo było jak nie „shoah Ukraińców”?, chęć całkowitego ich zniszczenia… A czymże było komunistyczne ludobójstwo katyńskie jak nie celową eksterminacją tej części Polaków, którzy stanowili podstawę przyszłości całego narodu… Czyż takie działanie nie można nazwać „shoah Polaków”. I tylko symptomatyczne jest, że większość najważniejszych marksistów a później komunistów było akurat pochodzenia żydowskiego: Karol Marks (Karl Heinrich Marx – Hirschel Marx), Władimir Iljicz Lenin (po matce żydówce – Blank), Lew Trocki (Lew Dawidowicz Bronstein ), Róża Luksemburg ( Rozalia Luxenburg – córka Eliasza Luxenburga i Liny z domu Loewenstein), Julij Martow (Cederbaum), Fedor Iljicz Dan (Gurwicz), Maksim Maksimowicz Litwinow (Meir Henoch Mojszewicz Wallach-Finkelstein), Łazar Moisiejewicz Kaganowicz i wielu, wielu innych…
Dwa totalitaryzmy: marksistowski narodowy socjalizm (robotniczy), czyli nazizm oraz marksistowski klasowy socjalizm (robotniczy), czyli komunizm… doprowadziły do ogólnoludzkiego „shoah”, największego Holocaustu w historii świata… A wszystko zrodziło się w chorych głowach ludzi, którzy uważali, iż reprezentują „Rasę Panów”, bądź też „Klasę Panów”, czyli niejako „wybrańców” czyniących sobie innych ludzi (podludzi?) poddanymi…
Na szczęście historia świata dowiodła i dowodzić będzie zawsze, że nie ma ani rasy panów, ani klasy panów, ani narodów wybranych stworzonych do rządzenia innymi narodami (podludźmi?)… Wszyscy ludzie są równi wobec Boga i wszyscy są równie dla niego ważni…
I tylko aż dziwne jest, że ten sam chory totalitarny marksizm oparty na gnostyckiej i antykatolickiej filozofii Georga Wilhelma Friedricha Hegla, który – poprzez rewolucje francuską – był źródłem powstania nazizmu i komunizmu… jest gloryfikowany obecnie przez bezpaństwowych syjonistyczno-globalistycznych-unionistów, nie tylko europejskich…
————————————————————————
Źródło: Sowiecka Historia – FILM (link is external)(początek fragmentu II)
„Klasy i rasy, które są zbyt słabe, żeby opanować nowe warunki życia, muszą zniknąć (…) Muszą zginąć w rewolucyjnym holocauście” - Karol Marks
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad… http://krzysztofjaw.blogspot.com/ (link is external) kjahog@gmail.com (link sends e-mail)
Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/814/shoah-czli-zaglada-najwiekszy-holocaust-w-historii-swiata
Warunki odpustu zupełnego (1 – 8 listopada)
Radio Maryja
Dar odpustu
Nawiedzając z modlitwą kościół lub kaplicę w uroczystość Wszystkich Świętych oraz w Dniu Zadusznym, możemy pod zwykłymi warunkami uzyskać odpust zupełny, czyli całkowite darowanie kar dla dusz w czyśćcu cierpiących. Ponadto wypełniając określone warunki, możemy uzyskać odpust zupełny od 1 do 8 listopada za pobożne (czyli modlitewne) nawiedzenie cmentarza. Odpust zupełny możemy uzyskać raz dziennie. Warunki uzyskania odpustu zupełnego:
1. Wzbudzić intencję jego otrzymania.
2. Być w stanie łaski uświęcającej.
3. Wyzbyć się przywiązania do jakiegokolwiek grzechu.
4. Przyjąć w tym dniu Komunię Świętą.
5. Odnowić naszą jedność ze wspólnotą Kościoła poprzez odmówienie: “Ojcze nasz”, “Wierzę w Boga” oraz modlitwy w intencjach bliskich Ojcu Świętemu.
Rozróżnia się odpust: zupełny i cząstkowy.
Odpust zupełny – uwalnia od kary doczesnej należnej za grzechy w całości.
Odpust cząstkowy – uwalnia od kary doczesnej należnej za grzechy w części, jest oznaczany bez określania dni lub lat. Kryterium miary tego odpustu stanowi wysiłek i gorliwość, z jaką ktoś wykonuje dzieło obdarzone odpustem cząstkowym.
Co to jest?
Grzech – odwrócenie się od Boga w stronę stworzenia; świadome i dobrowolne wykroczenie przeciw prawu Bożemu; wybranie swojej woli wbrew woli Bożej.
Kara – w Biblii zawsze ma wymiar naprawczy: ma doprowadzić grzesznika do nawrócenia, pomóc mu zrozumieć popełniony błąd, naprawić zło. Jest konsekwencją grzechu, odrzucenia świętości Boga. Kara jest tamą postawioną grzechowi.
Wina – odpowiedzialność człowieka, którą jako istota rozumna i wolna ponosi za popełnione przez siebie zło, ewentualnie obojętność na nie.
Rozgrzeszenie – sakramentalne odpuszczenie win, zanurzenie grzesznika w Bożym miłosierdziu. Aby mogło się dokonać, konieczne jest spełnienie 5 warunków: dobry rachunek sumienia, żal za popełnione zło, szczere wyznanie win, postanowienie poprawy zakładające wyzbycie się przywiązania do grzechu, naprawienie wyrządzonego zła.
Niebo – stan zbawienia, eschatologicznej radości. Miejsce, w którym Bóg gromadzi zbawionych. Niekończące się szczęście płynące z faktu przebywania w bliskości Ojca.
Piekło – utrwalona na wieki konsekwencja odwrócenia się od Boga i zwrócenia się ku stworzeniu, własnego egoizmu, który zamknął człowieka wyłącznie w kręgu jego własnych spraw; źródłem cierpienia w piekle jest brak Boga, świadomość niewykorzystanej szansy, brak miłości. Piekłem jest brak nadziei.
Czyściec – stan oczyszczenia, jakiego doświadczają ci, którzy umarli w stanie przyjaźni z Bogiem, nie są jednak jeszcze dostatecznie czyści, w pełni gotowi do tego, aby doświadczyć radości zbawienia.
***
Jak pomóc zmarłym?
1. Ofiarowanie w ich intencji Mszy św. i Komunii św.
2. Przebaczenie zmarłemu wszystkiego, czym wobec nas zawinił.
3. Post, jałmużna, ofiarowane odpusty.
4. Modlitwa, w tym modlitwa wypominek.
Wszystko, co podejmujemy z myślą o zmarłych, powinniśmy zanurzać w odkupieńczej ofierze Chrystusa, bo tylko wtedy możemy ufać, że nasza modlitwa i ofiara będą dla nich pomocne. Ważne są kwiaty, znicze, troska o groby. One ocalają pamięć, przypominają o celu ludzkich dążeń, scalają rodzinę, przypominają wspólne dziedzictwo. To jednak za mało. “Życie ludzkie zmienia się, ale się nie kończy” – słyszymy w prefacji podczas Mszy św. żałobnej. Wiara w “świętych obcowanie” stwarza jedyną w swoim rodzaju okazję, by pomóc naszym zmarłym w osiągnięciu pełni zbawienia. Materia ma tutaj niewielkie znaczenie. Najważniejsze są dary duchowe, które możemy im ofiarować, pokuta, dzięki której nie tylko zostanie skrócony czas cierpienia w czyśćcu, ale też dokona się nasze nawrócenie.
***
Warunki uzyskania odpustu zupełnego:
1. Wykluczyć wszelkie przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu, nawet powszedniego (dyspozycja).
2. Wykonać czynności obdarzone odpustem.
3. Wypełnić trzy warunki:
– Spowiedź sakramentalna lub bycie w stanie łaski uświęcającej;
– Przyjęcie Komunii Świętej (po jednej Komunii Świętej możemy uzyskać tylko jeden odpust zupełny);
– Odmówienie modlitwy w intencjach Ojca Świętego. (Nie chodzi o modlitwę w intencji samego Papieża, ale w wyznaczanych przez Ojca Świętego).
Jeżeli nie ma pełnej dyspozycji wykluczenia przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, odpust będzie tylko cząstkowy.
***
Odpusty zupełne możliwe do uzyskania każdego dnia:
1. Za adorację Najświętszego Sakramentu przez pół godziny. Za samo tylko nawiedzenie Najświętszego Sakramentu odpust cząstkowy.
2. Za odmówienie cząstki Różańca (czyli 5 dziesiątków) w kościele, w publicznej kaplicy, w rodzinie, w społeczności zakonnej, w stowarzyszeniu publicznym.
Warunki:
1. Trzeba odmówić 5 dziesiątków bez przerwy;
– Do modlitwy ustnej trzeba dodać rozmyślanie tajemnic różańcowych;
– Przy publicznym rozważaniu Różańca trzeba zapowiadać odmawiane tajemnice według przyjętego zwyczaju.
3. Za nawiedzenie kościoła parafialnego w dniu święta tytularnego i w dniu 2 sierpnia (Matki Bożej Anielskiej).
4. Za nawiedzenie kościoła, w którym odbywa się synod diecezjalny.
5. Za pobożne nawiedzenie kościoła lub ołtarza w dniu jego konsekracji.
6. Za pobożne nawiedzenie kościoła lub kaplicy zakonnej w dniu święta założyciela zakonu.
7. Jeżeli nie ma kapłana, który udzieliłby umierającemu sakramentów i odpustu zupełnego, to Kościół mu je udzieli w momencie śmierci, jeżeli jest odpowiednio dysponowany i za życia miał zwyczaj odmawiania jakichkolwiek modlitw. Do uzyskania tego odpustu chwalebną jest rzeczą posługiwać się krucyfiksem lub krzyżem. Taką odpowiednią dyspozycją w godzinie śmierci jest stan łaski uświęcającej i wolność do przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, nawet lekkiego.
***
Odpusty cząstkowe możliwe do uzyskania wielokrotnie każdego dnia
Są trzy ogólne warunki uzyskania odpustu cząstkowego:
1. Wierny dostępuje odpustu cząstkowego, jeśli w czasie spełniania swoich obowiązków i w trudach życia wznosi myśli do Boga z pokorą i ufnością, dodając w myśli jakiś akt strzelisty, np. “Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami”
2. Jeśli wierny powodowany motywem wiary przyjdzie z pomocą potrzebującym współbraciom, pomagając im osobiście lub dzieląc się z nimi swoimi dobrami, uzyskuje odpust cząstkowy
3. Gdy wierny w intencji umartwiania się, odmówi sobie czegoś godziwego, a przyjemnego dla siebie, uzyskuje odpust cząstkowy. Warunek ten ma zachęcić wiernych do praktykowania dobrowolnych umartwień
Odpust cząstkowy jest związany z odmówieniem wielu znanych modlitw i można go uzyskać wielokrotnie w ciągu dnia. Niektóre z modlitw związanych z odpustem cząstkowym to: Anioł Pański (lub Regina Caeli w Okresie Wielkanocnym); Duszo Chrystusowa; Wierzę w Boga; Psalm 130 (Z głębokości); Psalm 51 (Zmiłuj się…); odmówienie Jutrzni lub Nieszporów za zmarłych; Panie, Boże wszechmogący (modlitwa z Liturgii Godzin, Jutrznia w Poniedziałek II tygodnia psałterza); modlitwa św. Bernarda (Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo); Wieczny odpoczynek; Witaj, Królowo, Matko Miłosierdzia; Pod Twoją obronę; Magnificat; odmówienie jednej z sześciu litanii zatwierdzonych dla całego Kościoła (do Najświętszego Imienia Jezus, do Najświętszego Serca Pana Jezusa, do Najdroższej Krwi Chrystusa Pana, Loretańskiej do NMP, do świętego Józefa lub do Wszystkich Świętych); pobożne uczynienie znaku Krzyża świętego.
***
Ponadto dla Polski zostały zatwierdzone także dwa dodatkowe odpusty zupełne:
– Uczestnictwo w nabożeństwie Gorzkich Żalów jeden raz w Wielkim Poście w jakimkolwiek kościele na terenie Polski;
– Nawiedzenie dowolnej bazyliki mniejszej w następujące dni:
* w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła (29 czerwca)
* w święto tytułu
* w dniu 2 sierpnia (odpust “Porcjunkuli”)
* jeden raz w ciągu roku w dniu określonym według uznania
Na synodzie przegrała katolicka moralność – Roberto de Mattei
Dokument końcowy synodu prezentowany jest jako sukces: papieża, konserwatywnych ojców synodalnych i zachodnich progresistów. Ale, jak zauważa prof. Roberto de Mattei, to nieprawda. Prace biskupów zakończyły się klęską. „W ostatecznym rozrachunku stajemy wobec niejasnego i wewnętrznie sprzecznego dokumentu, który każdemu pozwala na odtrąbienie zwycięstwa – nawet jeśli nikt niczego nie wygrał. Wszyscy przegrali, a w pierwszej kolejności katolicka moralność, głęboko upokorzona przez synod o rodzinie” – podkreśla włoski historyk Kościoła.
„By lepiej zrozumieć przebieg wypadków, musimy cofnąć się do wieczora 22 października, kiedy ojcom synodalnym zaprezentowano sprawozdanie końcowe, wypracowane przez komisję powołaną ad hoc na podstawie zmian do Instrumentum laboris proponowanych przez grupy robocze (circuli minors) wyszczególnione na podstawie języka” – przypomina Roberto de Mattei. Ojcom synodalnym przekazany został wyłącznie tekst w języku włoskim, zakazano im także konsultowania go z audytorami i innymi uczestnikami zgromadzenia.
„Tekst nie brał pod uwagę 1355 poprawek zaproponowanych w ciągu trzech poprzednich tygodni, a w istocie była to kolejna propozycja wprowadzenia Instrumentum laboris, wraz z akapitami, które wywołały w sali obrad największą krytykę: o homoseksualizmie i rozwodnikach w kolejnych związkach” – czytamy na łamach „Corrispondenza Romana”. Zaproponowano ojcom, by w krótkim czasie pracowali nad dokumentem w języku, który nie wszystkim był dobrze znany. „Ale rankiem 23 października papież Franciszek, który zawsze z uwagą śledził prowadzone prace, stanął wobec niespodziewanego odrzucenia dokumentu przygotowanego przez komisję” – dodaje de Mattei. W trakcie dyskusji przeciwko ponownemu narzuceniu Instrumentum laboris wystąpiło 51 ojców synodalnych, w tym m.in. kardynałowie Marc Ouellet, Angelo Bagnasco, Carlo Caffarra, arcybiskupi Joseph Kurtz (przewodniczący amerykańskiego episkopatu), Zbigniew Gądecki, Zbigniew Stankiewicz (Łotwa), Tadeusz Kondrusiewicz (Białoruś) i biskup Hlib Łonczyna (kierujący eparchią Świętej Rodziny w Londynie).
Dokument nie mógł zostać ponownie zaprezentowany, dlatego z rozwiązaniem sytuacji kryzysowej pośpieszyli duchowni pracujący w grupie niemieckojęzycznej. „Między piątkowym popołudniem i sobotnim porankiem komisja zmieniła tekst, który następnie został 24 października odczytany w sali obrad synodalnych, a po południu odbyto nad nim głosowanie, w którym każdy z 94 akapitów otrzymał kwalifikowaną większość dwóch trzecich głosów” – relacjonuje Roberto de Mattei. Kardynał Schönborn w trakcie sobotniej konferencji prasowej już antycypował wyniki głosowania dotyczącego najbardziej kontrowersyjnego tematu obrad: Komunii dla rozwodników. Austriacki kardynał podkreślał, że kluczowym pojęciem będzie „rozeznanie”, o którym nauczał Jan Paweł II w „Familiaris consortio”. Kwestii „rozeznania” i „integracji” przyjęty dokument poświęca aż trzy paragrafy: 84, 85 i 86. Paragraf 85, wywołujący największą krytykę, został przyjęty… jednym głosem.
„Na zakończenie synodu biskupów wizerunek papieża Franciszka nie jawił się jako wzmocniony, tylko nadszarpnięty i osłabiony. Popierany przez niego dokument został rankiem 23 października – był to jego czarny dzień – otwarcie odrzucony przez większość ojców synodalnych. Mowa końcowa papieża Bergolio w ogóle nie wyrażała entuzjazmu wobec końcowego Relatio, potwierdzała niezadowolenie papieża z powodu ojców synodalnych broniących tradycyjnych stanowisk” – przypomina Roberto de Mattei.
Papież mówił wówczas, że zamknięcie synodu wiąże się z obnażeniem „zamkniętych serc, które często ukrywają się nawet za nauczaniem kościoła, albo za dobrymi intencjami, aby zasiąść na katedrze Mojżesza i sądzić, czasami z poczuciem wyższości i z powierzchownością, trudne przypadki i zranione rodziny”. Jak stwierdził wówczas Ojciec święty, celem synodu było „otwarcie szerszych horyzontów”, wzniesienie się ponad „hermeneutykę konspiracji” i „zawężanie perspektyw” w celu obrony i propagowania „wolności dzieci Bożych”. „Ostre słowa, wyrażające rozgoryczenie i niezadowolenie. Z pewnością nie są to słowa zwycięzcy” – komentuje włoski historyk.
Progresiści nie odnieśli na synodzie zwycięstwa. Z proponowanego tekstu usunięto przygotowane przez nich wzmianki o homoseksualizmie, a paragrafy mówiące o rozwodnikach żyjących w kolejnych związkach nie są tak jednoznaczne, jak na to liczyli. „Konserwatyści także nie mogą odtrąbić zwycięstwa. Skoro 80 ojców synodalnych, jedna trzecia synodu, głosowało przeciwko 86 paragrafowi, to oznacza to, że nie był on satysfakcjonujący. Fakt, że paragraf ten został przyjęty dzięki jednemu głosowi nie unieważnia zawartej w nim trucizny” – ocenia profesor de Mattei.
„Relatio finalis” stwierdza, że rozwodnicy powinni móc poczuć się jak „żywe członki Kościoła”, którym oferowana jest „ścieżka towarzyszenia i rozeznania”, oraz pełniejsze uczestnictwo w życiu Kościoła. „A czym jest żywy członek Kościoła, pełniej uczestniczący w jego życiu, jeśli nie człowiekiem znajdującym się w stanie łaski i mogącym przyjmować Komunię?” – pyta historyk Kościoła. Tego przegłosowany tekst na pewno nie wyklucza. Drzwi zostały więc uchylone.
„Relatio nie stwierdza, że rozwodnicy żyjący w kolejnym związku posiadają prawo przystępowania do Komunii (a przez to prawo do cudzołóstwa), ale de facto zaprzecza, że Kościół posiada publiczne prawo do określania stanu takich osób jako cudzołóstwa. Pozostawiając odpowiedzialność związaną z taką oceną sumieniu duszpasterza oraz rozwodnikom żyjącym w kolejnym związku. Podejmując po raz kolejny język Dignitatis Humanae, nie chodzi o pozytywne prawo do cudzołóstwa, ale o prawo negatywne polegające na tym, by nie przeszkadzano im z korzystania z niego. Innymi słowy, chodzi o prawo do wolności od jakiegokolwiek przymusu w kwestiach moralnych” – tłumaczy de Mattei. Zgodnie z optyką zaprezentowaną w Relatio, wspólnota wiernych nie może wymagać od Kościoła, by ten przeciwdziałał godzącemu w nią publicznemu grzechowi.
„W rzeczywistości Komunia nie jest jedynie aktem indywidualnym, jest także aktem publicznym dokonywanym we wspólnocie wiernych. Kościół, nie wchodząc w forum wewnętrzne, zawsze zabraniał udzielania Komunii rozwodnikom żyjącym w kolejnych związkach ponieważ jest to grzechem publicznym, dokonywanym na forum publicznym. Prawo moralne jest wchłanianie przez sumienie stające się czymś nowym nie tylko teologicznie i moralnie, ale i kanonicznie” – czytamy.
Koresponduje to z perspektywą obecną w dokumentach papieża Franciszka, dotyczących nowych procedur stwierdzania nieważności małżeństwa.
Jak można było przeczytać na łamach „Corriere della Sera”, „Przywracając biskupom prawo osądu w kwestiach stwierdzania nieważności małżeństwa papież nie zmienił statusu rozwodników, ale dokonał olbrzymiej, cichej reformy papiestwa”. Moralność „poszczególnych przypadków” została odwzorowana w skali Kościoła powszechnego. 17 października papież Franciszek przemawiając do ojców synodalnych stwierdził, że zachowania prezentowane przez biskupów na jednym kontynencie jako normalne, na innym postrzegane są jako „niemal skandaliczne”, co w jednym społeczeństwie jest postrzegane jako wolność sumienia, w innym jest rozumiane jedynie jako zwykłe zamieszanie. Ojciec święty wytłumaczył to różnicami międzykulturowymi i wezwał do inkulturacji „ogólnych zasad”, co ma zapewnić ich poszanowanie i stosowanie.
Jak zauważa de Mattei, moralność „poszczególnych przypadków” relatywizuje i rozkłada prawo moralne, które z definicji posiada absolutny i uniwersalny charakter. „W ostatecznym rozrachunku stajemy wobec niejasnego i wewnętrznie sprzecznego dokumentu, który każdemu pozwala na odtrąbienie zwycięstwa – nawet jeśli nikt niczego nie wygrał. Wszyscy przegrali, a w pierwszej kolejności katolicka moralność, głęboko upokorzona przez synod o rodzinie” – podkreśla prof. Roberto de Mattei.
Źródło: „Corrispondenza Romana”, Rorate Caeli
„Rozeznanie” i “zamknięte serca” – Krystian Kratiuk
Czy synod zatwierdził Komunię Świętą dla rozwodników? Czy też przeciwnie – potwierdził świętość i nierozerwalności małżeństwa? Odpowiedź jest zatrważająca – nie wiemy! Wszystko wskazuje na to, że triumfuje wizja „Kościoła zdecentralizowanego” – biskupów podejmujących decyzje w swych diecezjach, bez jasnej doktryny. Jedna sprawa pozostaje jednak jasna – synod biskupów nie ma żadnej władzy prawodawczej. Aby jego ustalenia weszły w życie, musi je swym nauczaniem potwierdzić papież.
Wielu ojców synodalnych po opublikowaniu końcowego dokumentu ma „wątpliwości interpretacyjne”, co potwierdził arcybiskup Henryk Hoser. Sam metropolita warszawsko-praski potwierdził jednak pośrednio, że podczas obrad toczyła się swoista wojna między purpuratami – użył bowiem słów: „wracamy z tarczą”. Wyraził jednak również nadzieję, że papież wyjaśni niektóre nieścisłości dokumentu.
Jakie to niejasności? Autorzy dokumentu piszą o konieczności „rozeznawania” przez Kościół konkretnych sytuacji rodzinnych jego członków – to żadna nowość, ale słowa Jana Pawła II z „Familiaris consortio”. W dokumencie przygotowanym po tegorocznym synodzie czytamy także, że „osoby ochrzczone, które się rozwiodły i ponowie zawarły związek cywilny powinny być bardziej włączane we wspólnoty chrześcijańskie na różne możliwe sposoby, unikając wszelkich okazji do zgorszenia” – doprawdy trudno wyrokować, czym mogą być owe okazje do zgorszenia. Czy na przykład kardynał Schoenborn, popierający zasiadanie w radach parafialnych osób żyjących w homo-związkach, nie uzna, że udzielenie Komunii Świętej rozwodnikom nikogo nie zgorszy? Co w sytuacji, gdy w innych krajach – chociażby w Polsce – biskupi uznają, że to jednak sytuacja gorsząca, łamiąca wszak Boże przykazanie? Czyż nie staniemy się świadkami powstania swoistych Kościołów lokalnych, z własną interpretacją doktryny?
Dla porządku należy jednak przyznać, że w dokumencie końcowym synodu nie ma mowy wprost o rozwiązaniach postulowanych przez niemieckojęzycznych biskupów. Ale sam dokument napisany jest typowym dla współczesnego Kościoła obłym, niejasnym i rozwodnionym językiem, który każdy może zinterpretować na swój własny sposób. Oto przykładowy fragment dotyczący rozwodników żyjących w nowych związkach: „powinni zadać sobie pytanie, w jaki sposób zachowywali się wobec swoich dzieci, gdy związek małżeński przeżywał kryzys; czy były próby pojednania; jak wygląda sytuacja opuszczonego partnera; jakie konsekwencje ma nowa relacja na pozostałą rodzinę i wspólnotę wiernych; jaki przykład daje ona ludziom młody, którzy przygotowują się do małżeństwa. Szczera refleksja może umocnić zaufanie w miłosierdzie Boże, które nikomu nie jest odmawiane”. Niebezpieczeństwo dowolności interpretacji jest tutaj aż nadto widoczne.
Samo słowo „rozeznanie” w trzech punktach synodalnego dokumentu dotyczących rozwodników pada aż pięciokrotnie! To raz jeszcze uświadamia nam, że to od decyzji już nawet nie poszczególnych episkopatów, ordynariuszy ale konkretnych księży może zależeć ocena sytuacji dotyczącej takich osób. W tym kontekście brak wyjaśnienia jakie normy stosować wobec nich przy udzielaniu świętych sakramentów jest wręcz porażająca. Czyżby Rzym na naszych oczach miał zrezygnować z funkcji strażnika doktryny? Bez ostatecznego słowa papieża trudno odpowiedzieć i na to pytanie – w omawianym dokumencie kilkukrotnie padają wszak słowa podkreślające niezmienność nauki Kościoła o nierozerwalności małżeństwa sakramentalnego. Świadczy to nie tylko o zamęcie komunikacyjnym, ale także o absurdalności przyjętej metody akceptacji dokumentu – nad każdym jego punktem głosowano osobno, co umożliwiło uznanie wszystkich punktów na znanej z parlamentów zasadzie – my poprzemy was, wy poprzecie nas.
Ostateczną decyzję w sprawie kościelnego nauczania podejmuje papież. Choćby i sto procent biskupów głosowało na jakimkolwiek synodzie za „legalizacją” herezji, to do Ojca Świętego należy ostatnie słowo – tylko on ma prawo nauczać współtworząc i rozwijając kościelne magisterium. Dlatego z tak wielką nadzieją oczekiwano słów papieża Franciszka na Mszy Świętej kończącej synod. W trakcie homilii nie padły jednak żadne słowa wprost odnoszące się do problemu synodalnego konfliktu.
Papież wygłosił jednak inne przemówienie – kończąc obrady synodu. Tą ważną mowę Franciszek wygłosił w obecności biskupów broniących nauczania Pana Jezusa o nierozerwalności małżeństwa, oraz w obecności postępowych biskupów, od miesięcy domagających się dopuszczenia rozwodników żyjących w nowych związkach. Ci ostatni mieli usta pełne pięknych słów o otwarciu i miłosierdziu, ale wspominając o swych wewnątrzkościelnych oponentach nazywali ich ludźmi bez serca, zimnymi i zamkniętymi na ludzkie dramaty. Nie może więc dziwić, że czytając przemówienie papieża, już teraz oczekując jego posynodalnej adhortacji, ze szczególną uwagą skupiamy się na tych oto słowach:
„Co oznacza dla Kościoła zakończenie synodu o rodzinie? (…) Oznacza, że świadczono wobec wszystkich, że Ewangelia pozostaje dla Kościoła żywym źródłem wiecznej nowości, przeciw każdemu, kto chce ją “zdoktrynizować” w martwe kamienie do rzucania w innych. Oznacza również, że obnażono zamknięte serca, które często ukrywają się nawet za nauczaniem kościoła, albo za dobrymi intencjami, aby zasiąść na katedrze Mojżesza i sądzić, czasami z poczuciem wyższości i z powierzchownością, trudne przypadki i rodziny zranione.
Oznacza, że stwierdzono, że Kościół jest Kościołem ubogich w duchu i grzeszników poszukujących przebaczenia, a nie tylko sprawiedliwych i świętych, więcej: sprawiedliwych i świętych, kiedy czują się ubogimi i grzesznikami. Znaczy, że usiłowano otworzyć horyzonty dla przezwyciężenia każdej hermeneutyki konspiracyjnej czy zamkniętej wizji, aby bronić i szerzyć wolność dzieci Bożych, aby przekazywać piękno chrześcijańskiej Nowiny, czasami pokrytej rdzą archaicznego języka albo po prostu niezrozumiałej”.
Słowa te wydają się wskazywać, po której stronie sporu lokują się przekonania papieża. Ale nie możemy tego przesądzać – musimy poczekać na jego adhortację. Nie ustając w modlitwach o światło Ducha Świętego dla niego.
Krystian Kratiuk
Abp Stanisław Gądecki – Episkopat Polski wyklucza dopuszczenie rozwodników do komunii. WIDEO
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki, który uczestniczy w synodzie biskupów na temat rodziny, na spotkaniu z dziennikarzami w Watykanie powtórzył sprzeciw Kościoła w Polsce wobec dopuszczenia rozwodników do komunii.
Metropolita poznański, który wziął udział w briefingu w watykańskim biurze prasowym, powiedział dziennikarzom z całego świata:
Jeśli chodzi o możliwość dopuszczenia do komunii osoby rozwiedzionej, w nowym związku, której poprzedni współmałżonek żyje, my jako Konferencja Episkopatu Polski wykluczamy taką możliwość.
Mówiliśmy zawsze o procesie stwierdzenia nieważności małżeństwa
— podkreślił arcybiskup Gądecki. Następnie zaznaczył, że polski episkopat przywołuje też adhortację Jana Pawła II „Familiaris consortio” z 1981 roku na temat rodziny. Wymienione są w niej – przypomniał – wszystkie możliwości udziału osoby rozwiedzionej w życiu Kościoła;
zarówno na polu edukacji, jak i w Caritas, słuchaniu Słowa Bożego, uczestnictwie we Mszy
— zaznaczył.
Na wszystkich tych polach taka osoba może być także ważnym świadkiem trudności życia rodzinnego i może nawet lepiej przygotować tych, którzy planują zawrzeć związek małżeński, niż ktoś, kto nie ma takiego doświadczenia
— zauważył abp Gądecki.
Osoby rozwiedzione w nowych związkach – oświadczył – „nie są w żaden sposób wykluczone z Kościoła, nie są ekskomunikowane”.
Arcybiskup poznański podkreślił zarazem, odnosząc się do nierozerwalności małżeństwa, że „żadna władza nie może rozwiązać węzła, który został zawarty w ważny sposób”.
Dopuszczenie do komunii – zastrzegł – nie jest możliwe także wtedy, gdy drugi związek rozwodników jest „pełen cnót”, „dobry i piękny”.
Watykan poinformował, że sytuacja osób rozwiedzionych była głównym tematem kolejnego dnia obrad synodu biskupów. Podczas briefingu ujawniono, że jeden z ojców synodalnych wzruszył uczestników debaty emocjonalną opowieścią o dziecku, które w chwili przystępowania do Pierwszej Komunii przełamało hostię na dwie części i dało je swoim rodzicom – rozwiedzionym i w nowych związkach.
Nie podano, kto przytoczył tę historię. Została ona opowiedziana – jak wyjaśniono – jako dowód tego, jak bardzo Kościół przejmuje się sytuacją, w jakiej znaleźli się rozwodnicy, pozbawieni dostępu do komunii.
PAP/mall
autor: Zespół wPolityce.pl
Uszczęśliwić człowieka,uszczęśliwić ludzkość – Ewa Polak-Pałkiewicz
– za naprawdę „maleńką” cenę, tylko jednego grzechu. Jedniutkiego. Jeden – to przecież prawie tyle, co nic.
Takie namowy płyną w dniach Synodu o Rodzinie z Wiecznego Miasta. Takie perspektywy są roztaczane.
Rozwód ma nie być już przeszkodą, ponowne małżeństwo ma przestać być tą sztuczną i anachroniczną barierą, która oddziela ludzi od Komunii św. Trzeba iść z postępem. Wszystko się zmienia. Człowiek nie stoi w miejscu. Ma więcej pragnień – i coraz więcej praw. Wszystko w imię miłosierdzia. Tylko kto pozwolił tym ludziom być miłosiernym, gdy sam Bóg daje przestrogę w przykazaniach i mówi, że grzech to śmierć? Śmierć duszy.
A zatem, czy naprawdę uszczęśliwią? Chwyt zawsze jest ten sam. To dla waszego dobra! Żebyście nie byli więcej smutni. Uśmiech jest słodki i kuszący, słowa się perlą na wargach, ręka wyciągą się po bratersku, a w niej – z daleka, pachnący kwiat, a kiedy się dotknie, to coś cuchnie ohydnie i rozpada się.
Edward Okuń – My i wojna
Nie czynić ze świętej rzeczy kapryśnego widma
Prof. Feliks Koneczny, historyk i filozof dziejów, określając cechy cywilizacji chrześcijańskiej wymienia zniesienie niewolnictwa, odstąpienie od zemsty i małżeństwo monogamiczne. Jedno na całe życie.
Cywilizacja, jaką chcą stworzyć „miłosierni” i „pochyleni z troską nad rodziną” uczestnicy Synodu, likwidując zakaz pochodzący od Boga: „Nie cudzołóż”, nie będzie miała nic wspólnego z cywilizacją chrześcijańską.
Naszą cywilizację ukształtowała świadomość obecności Bożego Majestatu – jak podkreślał prof. Koneczny – świadomość obecności Boga, który wszystko widzi, od którego wszystko pochodzi i do którego wszystko zmierza.
To, co zamierzają zafundować społeczności wierzących reformatorzy prawa moralnego będzie jedną wielką szyderczą maskaradą, zabawą w chowanego przed Bogiem.
Będzie zwycięstwem rewolucji. Będzie otwarciem drzwi dla barbarzyństwa. Wypełni postulaty rewolucji protestanckiej, francuskiej i bolszewickiej. Każda z nich podważała jednorazowość sakramentalnego aktu małżeńskiego. Każda mówiła o „uszczęśliwieniu” ludzkości za cenę grzechu.
Każda w najgorszych słowach piętnowała Kościół katolicki za jego stanowczość i nieprzejednanie w chronieniu instytucji małżeństwa i zarzucała Kościołowi – ustami swych „filozofów”, czyli oficerów politycznych – że jest nierealistyczny i że występuje „przeciw naturze” i „nie rozumie człowieka”.
Dziś do grona „uszczęśliwiaczy” dołączył także kard. Kasper i przyjaciele. I nie tylko on.
W książce Geniusz chrześcijaństwa napisanej w kilka lat po okropnościach rewolucji francuskiej, jej autor, Francois Réne de Chateaubriand odniósł się do jednego z jej głównych haseł: rozwodu.
Pokazał społeczeństwu francuskiego, odurzonemu jeszcze wonią krwi i spalenizny, po gwałtach i zbrodniach rewolucji, czym w istocie jest ten postulat – dziś na ustach części hierarchów obradujących w Watykanie – mamiący człowieka słodką wolnością i wpychający go zarazem w otchłań cierpienia (gdyby tylko poprzestać na aspekcie naturalnym wielożeństwa). Bowiem to sam Stwórca zna najlepiej naturę człowieka – Ten, który ją stworzył – i dając zakazy, których przekraczać nie wolno, najlepiej chroni go przed nieszczęściem, w jakie wpędzają go namiętności.
Jan van Eyck – Portret małżonków Arnolfini (fragm.)
„…[chrześcijaństwo] pojęło jako pierwsze, że mężczyzna może mieć tylko jedną żonę i że musi jej pozostać wierny aż do śmierci. Rozwód jest nieznany w Kościele katolickim… Ponieważ jednak ludzie, ulegając namiętności, zbuntowali się przeciw temu prawu, ponieważ nie dostrzegają nieporządku, jaki rozwód wnosi w łono rodziny, zakłócając dziedziczenie, wynaturzając uczucia ojcowskie, deprawując serca, czyniąc z małżeństwa domową prostytucję – tych kilka słów, jakie mamy tu do powiedzenia, nie zostanie zapewne wysłuchanych.*)
(…) zauważmy, iż jeśli podzielamy mniemanie, że rozwód czyni małżonków szczęśliwszymi (a to jest ważny argument), popełniamy niesłychany błąd. Ten, kto nie uszczęśliwił pierwszej żony, kto nie przywiązał się do swej małżonki więzami dziewiczej przepaski albo pierwszego macierzyństwa, kto nie zdołał poskromić swych namiętności, dźwigając brzemię rodziny, kto nie potrafił zamknąć swojego serca w łożnicy małżeńskiej – ten nie uszczęśliwi drugiej żony, próżno na to liczyć. On sam niczego nie zyska na tej zamianie: to, co bierze za różnice usposobienia między nim a jego towarzyszką, jest niczym innym, jak tylko niepokojem jego pragnienia i skłonnością wynikającą z jego niestałości. Przyzwyczajenie i czas są bardziej nieodzowne do szczęścia, a nawet dla miłości, aniżeli myślimy. Można znaleźć szczęście w przedmiocie swojego przywiązania tylko wówczas, gdy przeżyło się z nim wiele dni, zwłaszcza zaś wiele złych dni. Trzeba znać siebie nawzajem aż do dna duszy; tajemniczą zasłonę, którą w pierwotnym Kościele nakrywano nowożeńców, muszą oni sami uchylić, podczas gdy w oczach świata powinna pozostać nieprzenikniona.
Cóż to, mam się lękać, że z powodu byle kaprysu mogę utracić żonę i dzieci, mam się wyrzec nadziei na spędzenie razem z nimi starości?”
John Everret-Milais – Święta Rodzina
Nie ma co udawać, taka jest w istocie treść faryzejskich propozycji, które płyną dziś z tego miejsca, jakie Chrystus ustanowił centrum chrześcijańskiego świata. I jakiekolwiek by się tam nie pojawiały zaklęcia o miłosierdziu odmienianym przez wszystkie przypadki, ta treść jest ponuro jednoznaczna. Wabiąc rzekomą litością i współczuciem dla człowieka, zatroskaniem o jego komfort moralny, a ponadto o rodzinę, dzieci, sakramenty, chce wepchnąć ludzi wierzących jak jakieś stado, prosto do piekła.
„Niech mi nie mówią też”, ciągnie F. R. de Chateaubriand, prawdziwy katolicki realista, któremu żadna ideologia oświecenia nie odebrała rozumu, „że ów strach zmusi mnie do stania się lepszym małżonkiem: otóż nie, gdyż przywiązujemy się tylko do dobra, którego jesteśmy pewni, nie kochamy zaś wcale własności, którą łatwo możemy utracić”.
Kto ze złotoustych „obrońców człowieka” i jego „prawa do szczęścia” zagwarantuje, że „szczęście prawdziwe” da drugi „związek”, a nie trzeci, czwarty, czy dziesiąty? Kto z apologetów „miłosierdzia” będzie miał odwagę powiedzieć, że Bóg się pomylił? Nie przewidział, ustanawiając szóste przykazanie, co się stanie z człowiekiem w XXI wieku? I oto teraz zadaniem Kościoła jest „poprawić” Boga, żeby myślał o człowieku bardziej nowocześnie?
Właśnie dlatego, że Kościół kocha człowieka i troszczy się o jego dobro, jednoznacznie piętnuje i potępia grzech. Czyni to świadom, jak żadna ziemska instytucja, czym jest prawdziwe szczęście człowieka. I jaką potworną krzywdą wyrządza się mu ukrywając, albo zniekształcając prawdę o istocie grzechu. Nie zagłuszą tego żadne sentymentalne androny wypowiadane z wielkim namaszczeniem w dniach Synodu – i wcześniej – że to rzekomo z głębi samej istoty rodziny płyną impulsy, by unieważnić prawo moralne. Dla jej dobra, jakże by inaczej.
„Nie obdarowujmy małżeństwa skrzydłami miłości; nie czyńmy ze świętej rzeczywistości kapryśnego widma”, przestrzega Chateaubriand. „Jeszcze jedna rzecz zniszczy szczęście takich przelotnych związków: będą was prześladować wyrzuty sumienia, będziecie nieustannie porównywać jedną żonę z drugą, to, co utraciliście, z tym, co zyskaliście, i nie łudźcie się, szala przechyli się na korzyść rzeczy minionych:
tak bowiem Bóg ukształtował serce człowiecze
Owo zastąpienie jednego uczucia drugim zatruje wszystkie wasze radości. Pieszcząc nowe dziecko, będziecie myśleć o tym, które porzuciliście. Kiedy przyciśniecie do serca żonę, serce wam powie, że nie jest ona pierwsza.
Wszystko w człowieku dąży do jedności: nie jest szczęśliwy, jeśli ulega rozdzieleniu; i podobnie jak Bóg, który stworzył go na swoje podobieństwo, dusza człowiecza nieustannie dąży do tego, by skupić w jednym punkcie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość… (…) chrześcijańscy małżonkowie żyją, odradzają się i umierają razem; razem wychowują owoce swego związku; razem obracają się w proch i razem spotykają się poza granicami grobu”.
Edward Okuń – Autoportret z Żoną na tle Anticoli=Corrado
Trzeba modlić się za polskich biskupów na Synodzie. Oni wiedzą – jako wychowani w Polsce, kraju cierpienia, którym okupiona była nasza walka o prawdę o Bogu przez wszystkie wieki naszej państwowości, przepojeni, jak wszyscy Polacy, duchowością Maryjną – za jaką cenę zostaliśmy nabyci przez Chrystusa. I nikt nie ma prawa naszego związku z Nim rozrywać. Oni powinni w tych dniach stanowczo wyrzec w Rzymie swoje non possumus. Tak, jak wyrzekł je z całym spokojem papież Klemens VII w odpowiedzi na żądanie króla angielskiego, Henryka VIII, wydania zgody na rozwód, bo chciał „po prostu być szczęśliwy”.
Tak, jak odpowiedzieli polscy biskupi w 1953 roku, gdy komuniści żądali podporządkowania im Kościoła w Polsce.
Świadomi odpowiedzialności przed Bogiem.
*) Chateaubriand mylił się, jego książka doczekała się w ciągu niewielu lat kilku wydań, była na ustach wszystkich, czytano ją głośno w domach i przyczyniła się w dużym stopniu do odrodzenia cywilizacji chrześcijańskiej w jego spustoszonej przez rewolucję – moralnie i materialnie – ojczyźnie. Wiele wskazuje na to, że lektura ta przyczyniła się do nawrócenia Napoleona – w ostatnim okresie jego życia. Cesarz Francuzów wysoko cenił Chateaubrianda, zabiegał o jego przyjaźń i czytał.
Cytaty za: F.R. Chateaubriand, Geniusz chrześcijaństwa, Poznań 2003
Co się dzieje, trudno w to uwierzyć.
http://tajemnice.robertbrzoza.pl/religie/dlaczego-papiez-franciszek-caluje-zydowska-elite-w-reke/
Marian 44 – bez komentarza, jeden papież całuje Koran, drugi całuje żydów po rękach. Okropne, jeśli prawdziwe…
Powiedzmy, że to są uchodźcy
No dobrze, powiedzmy, że są to uchodźcy.
Ale niedobrzy polscy katolicy – zawsze ten ich tępy upór! – nie chcą w swoim kraju tego tłumu. Tłumu podejrzanych indywiduów zwanych dla niepoznaki – ich zdaniem – „uchodźcami”. Przyjmowanych w oparciu o pseudozasady „sprawiedliwego podziału”.
Skąd ten sprzeciw?
Andrzej Duda, prezydent RP głosi na forum ONZ prymat cywilizacji łacińskiej nad splotem sprzecznych, kleconych na prędce reguł. Reguł podyktowanych ideologią, strachem i interesami. Głosi prymat prawa nad poprawnością polityczną i nad łzawym „humanitaryzmem” podporządkowanym grze interesów silnych państw.
Głosi, innymi słowy, prymat państwa nad plemienną wspólnotą, jakiegokolwiek dumnego nie nosiłaby ona miana, opartą tylko na kulcie siły i doraźnej przewagi.
Bo ci najgorsi spośród polskich katolików to właśnie ludzie Prawa i Sprawiedliwości i ich zwolennicy. Sympatycy prezydenta RP Andrzeja Dudy i Jarosława Kaczyńskiego – tego, który w sejmie przygważdża argumentami biedaków, którzy spadli z księżyca – urzędników na posadach rządowych – szafujących obietnicami („jakoś to będzie”, „damy radę”), bagatelizujących problem uchodźców.
Egoizm, prywata i ksenofobia. Nienawiść. Deptanie praw człowieka. Zatrzaskiwanie biednym drzwi przed nosem. Brak empatii. Brak wdzięczności dla Unii Europejskiej. To wszystko składa się na portret Polaka prawicowca i katolika – a zwłaszcza polskiego polityka z Prawa i Sprawiedliwości – w lewackich mediach. Bez serca, jak rozgłasza cała lewacka opinia publiczna. Bez wykształcenia, grzmi chór aktorsko-profesorski, jaki obsiada studia telewizyjne (z wykształceniem utożsamia on polor zyskiwany w tych studiach).
Politycy z innych krajów słuchają w Nowym Jorku tego, co ma do powiedzenia polski prezydent. O absurdzie „równego podziału” uchodźców, ale i o niemieckich obozach zagłady, o napaści 17 września 1939 na nasz kraj, o wojnie prowadzonej z Ukrainą. O sile prawa. Te rzeczy są zakłamywane w sferze publicznego słowa. Ktoś odważył się nazwać je ich prawdziwym imieniem. Samo już wyartykułowanie tych prawd na międzynarodowym forum jest wyczynem. Nikt – z wyjątkiem wydawanej w Polsce w wielkich nakładach prasy – nie kwestionuje, że prezydent Andrzej Duda odniósł sukces.
Warto zapytać, skąd się bierze w Polakach ten upór, by nie podlizywać się lewakom. To stawianie spraw jasno. Cały ten bagaż „nietolerancji”…
Francesco Maffei – Św. Michał Archanioł
Jesteśmy wciąż za mało ekumeniczni, to moja teza. Stąd.
Nie przychodzimy masowo na międzyreligijne spotkania modlitewne. Szlag nas trafia, gdy o nich słyszymy. Nie wznosimy modłów razem z muzułmanami, wyznawcami Kriszny czy protestantami medytującymi samotnie nad Biblią, a potem spotykającymi się ze sobą w pustych gmachach, ogołoconych z wizerunków świętych. Nie dialogujemy z nimi.
Śmieszą nas i wściekają dni judaizmu w Kościele. Przeraża całowanie Koranu. Denerwuje meczet w środku Warszawy.
Przez wrodzoną grzeczność, uprzejmość i takt nie dyskutujemy o tym z hierarchią. (Takie są zasady. Tak jak np. nie wypomina się osobom starszym ich słabości intelektualnej). Omijamy ten śliski temat. (Może to błąd. Może miłość i szacunek wobec Kościoła nakazywałaby właśnie inną postawę?)
Brak „nastawienia„ekumenicznego” rodzi w rezultacie w Polakach ów gorszący lewaków spokój i trwanie przy swoim w obliczu kłamstwa. A także brak miłości wobec „uchodźców”, milości jako narzędzia poprawnościowej propagandy, która prawie w całej „starej” Europie okazała się skuteczna w rozwalaniu od środka silnych niegdyś państw, niszczeniu społeczeństw, którym narzuca się wzięte z księżyca standardy postępowania wobec imigrantów i ich obyczajów.
Tak nas opisują. Jako beton.
Czy chodzi tu istotnie o wrogość wobec ludzi, którzy wyruszają w drogę, ale tak naprawdę, nie potrafią wyjaśnić, po co? Są przez kogoś najwyraźniej wykorzystywani.
Św. Michał Archanioł
Nie, nie chodzi o wrogość.
Obie postawy Polaków: rezerwa wobec „ekumenizmu”, dystans wobec „uchodźców”, mają wspólny mianownik – jest nim realizm, szacunek dla rzeczywistości. Nie sprzyjają naiwości.
Odporność wierzących Polaków na fałszywe argumenty krzewicieli „ekumenizmu” jest znana ludziom Kościoła na świecie. Nie dajemy się nabrać na bełkotliwą gędźbę, iż na przykład istnienie różnych odłamów chrześcijaństwa (katolicyzm, protestantyzm, prawosławie) to rzekomo nic innego jak skutek „wzajemnej zawiści, sporów, ambicji oraz grzechów, jakich na przestrzeni wieków dopuszczali się wszyscy chrześcijanie”. Kontestujemy pogląd, że to wcale nie błąd (herezja protestancka) – błąd, który jest zarazem grzechem przeciwko wierze – i nie odstępstwo, zanegowanie władzy papieża (schizma prawosławna) – które jest grzechem przeciwko miłości – zadecydowały o rozłamie, ale po prostu zła wola chrześcijan, ich swarliwość, małostkowość… Serio? Kogo przekona ta argumentacja?
Ta demagogiczna teoria, ta ewidentna bzdura, która stała się pożywką dla szału podrobionego ekumenizmu, bo była tak wygodna dla apologetów „postępu” w Kościele – „postępu”, który jest synonimem jego zniszczenia – nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości, nawet, gdy weźmiemy pod uwagę kryteria czysto historyczne.
Polscy katolicy – o ile nie są odurzeni paplaniną sączącą się z różnych mediów podających się za „katolickie”, coraz bardziej infantylną, zachęcającą do bratania się z heretykami i schizmatykami i bicia się we własne piersi (a odurzonych jest u nas naprawdę niewielu) – wiedzą dobrze, że twierdzenie, iż „Kościół katolicki splamiony został grzechami na równi ze wszystkimi innymi wyznaniami” jest zwykłym kłamstwem. I dlatego cały ten żałosny festiwal przeprosin, kajania się za krucjaty, za Święte Oficjum, cały rytuał haniebnego omijania dogmatów Maryjnych w imię „tolerancji”, umniejszania roli Matki Bożej, bo nie życzą sobie tego protestanci, jest dla nas jedną wielką kpiną. Kpiną z Kościoła. Jest popisem obłudy.
Czy polscy katolicy mylą się w tej materii?
Od czasu, gdy głoszenie ekumenizmu zastąpiło przypominanie o podstawowych prawdach wiary – o zbawieniu i grzechu, o sprawach ostatecznych, o zasadach moralnych, które nie podlegają korekcie ani stopniowaniu, bo pochodzą od Boga – wmawia się katolikom, że istnieje jakieś zupełnie nowe i nieznane dotąd rozumienie pojęcia „jedności” Kościoła. I że trzeba do tej jedności zmierzać niwelując dzielące nas różnice. Takie pojęcie jedności pozbawione jest elementarnej logiki. O to, że różni odszczepieńcy i wichrzyciele opuścili Kościół i założyli swoje „kościoły” („kościoły siostrzane”, „bratnie religie”) nie może być przecież oskarżany Kościół katolicki. To zarzut pozbawiony sensu.
Źródło podziałów nie tkwi w Kościele, lecz w buncie wobec głoszonej przez niego prawdzie. I przeciw jego władzy.
Wtedy Osoba Syna Bożego, teraz Kościół
Nie można pomijać historycznego faktu, że już od pierwszych wieków ery chrześcijańskiej diabeł starał się atakować dogmat stanowiący wyraz fundamentalnej prawdy, przez którą został zwyciężony, mianowicie Wcielenie – czyli zjednoczenie natury boskiej z naturą ludzką w Osobie Słowa Bożego. To historyczne zmaganie, które przybierało różnoraki formy, osiągnęło swe apogeum w mającej miejsce w V wieku debacie pomiędzy św. Cyrylem z Aleksandrii a Nestoriuszem. Nie powinno nas dziwić, że jedność, stanowiąca wyjątkowy i nieutracalny przymiot Kościoła katolickiego, Ciało Mistyczne Wcielonego Słowa, jest dziś dogmatem najbardziej atakowanym przez nowe koncepcje eklezjologiczne. W V wieku ta jedność atakowana była w Osobie Słowa, obecnie zaś – w Jego Kościele. (ks. Dawid Pagliarani FSSPX)
Ercole Procaccini il Giocane – Św. Michał Archanioł
Absurdem jest twierdzenie jakoby odpowiedzialność za rozłam ponosił ten, kto stał się jego ofiarą. Jedność chrześcijan osiągnąć można tylko w jeden sposób: uznając grzech odłączenia się od Kościoła. Zrywając z tym grzechem. Nawracając się na prawdziwą wiarę. (Nie chodzi tu tylko o przyjęcie prawdy teologicznej, ale i o posłuszeństwo Kościołowi).
W czasach przedsoborowych mówiło się wiele o grzechu „braci odłączonych”. Modlono się gorąco o powrót heretyków i schizmatyków do Kościoła. Dziś źródło tego grzechu chce się przypisać Kościołowi katolickiemu. To absurd. To stare kłamstwo tych, którzy usiłują zatuszować swój zły czyn, popełniony z konkretną intencją, z rozmysłem – nie przez roztargnienie – zwalając winę na tego, kogo skrzywdzili. Krzywdy doznał Kościół katolicki. Mistyczne Ciało Chrystusa.
Kościół minionych wieków nie szczędził wysiłków, by napominać i przyzywać do opamiętania tych, którzy podeptali jedność i odwrócili się od Kościoła. Zarzut, że czynili to wkładając w te napominania zbyt mało „miłości” jest zwykłym wykrętem. Będąc w łonie Kościoła nie można popełnić grzechu schizmy.
Skąd wzięło się dzisiejsze ekumeniczne szaleństwo, które piętnuje obronę jedynej katolickiej prawdy i wręcz zakazuje wypełniania tego obowiązku porzez chrześcijan? Piętnuje w sposób elementarnie nieuczciwy, fałszując historię Kościoła, przypisując mu niedopełnione winy.
Nie sposób pominąć „drobiazgu” – dziś notorycznie przemilczanego – że to właśnie środowiska protestanckie zainicjowały i ukształtowały dzisiejsze oblicze ruchu ekumenicznego, jeszcze na długo przed soborem.
Wszyscy, którzy dali się nabrać na głoszoną przez protestantów demagogię, autoryzują fałszowanie historii Kościoła, demonstrując przy tym pogardę dla wysiłków licznych papieży i świętych, którzy niestrudzenie przyzywali „braci odłączonych” do jednej owczarni, przypomina wymieniony wyżej ksiądz (Włoch). Droga była tylko jedna: nawrócenie. Powrót do prawdy o Bogu i posłuszeństwa Kościołowi. Nie zaś jakieś „uśrednienie”, „ujednolicenie”, „uzgodnienie” prawd wiary czy postaw (postawą, jaką zajęli prawosławni jest przecież butne odcinanie się od Stolicy Apostolskiej).
Gdy te wszystkie faktyczne, obiektywne przeszkody do uzyskania „pełnej jedności” bierze się w nawias, prowadzi się umysły wierzących na manowce. Wyprowadza się katolików w pole.
Św. Michał Archanioł – fresk Bronzina (za Wikipedia)
Nigdy w historii Kościoła (aż do ostatniego soboru!) nikt nie wymagał od wiernych, by akceptowali błąd lub grzech w imię „jedności”. Przeciwnie, Kościół nazywał i piętnował surowo każdy fałsz, który odnosił się do wiary, kultu, czy sprawowania urzędu w Kościele..
Kościół nigdy nie utracił jedności i nie może jej utracić, bo jest Bosko -ludzki.
Nie są mu potrzebne żadne teatralne „jednania się” za cenę fałszu. Żadne komedie wspólnych „modłów”. One Kościół obrażają.
Wszyscy krzyczeli, nie pojąłem ani słowa.
Autorytetu władza nie ma tu za grosz…
(J. Kaczmarski, Rejtan, czyli raport ambasadora)
Dziś próbuje się zaszantażować Polaków – jak również inne narody Europy – w podobnym stylu (przy użyciu analogicznej argumentacji), zmuszając do udowadniania, że nie są wielbłądem. Wykazując im, że muszą przyjąć uchodźców – nie precyzując przy tym, o jakie konkretne grupy przybyszów do Europy – czym motywowane – chodzi. A więc, że muszą jako obywatele suwerennego państwa okazać pełne zaufanie ludziom, którym wierzyć nie ma żadnych podstaw. Płaszczyzną odniesienia jest tu braterstwo, „jednanie” się ma dokonać się w imię wartości nie religijnych tym razem, a humanitarnych. Nie jesteś za uchodźcami we własnym kraju, jesteś zły. Masz defekt. Musisz coś zrobić ze sobą. Jakąś śrubkę w głowie przekręcić.
„Humanitaryzm”, „miłość”, „chrześcijaństwo” są w tym wypadku synonimem drwiny z chrześcijaństwa, stworzonej przez nie cywilizacji i burzenia porządku miłości, który ludzi wierzących obowiązuje, a oznacza, że najpierw trzeba troszczyć się o rodzinę, następnie o naszych polskich braci, którzy są w potrzebie, a jest ich niemało. Przypomniał o tym podstawowym porządku (ordo caritatis) Jarosław Kaczyński, w swoim bez przesady wielkim przemówieniu na temat problemu uchodźców w parlamencie. Gdy zapominamy o zasadach, których źródłem jest prawo moralne i filozofia realistyczna oparta o logikę arystotelesowską, nie o postmodernistyczne wymysły i poprawnopolityczne lewackie zaklęcia, jesteśmy w łapach tych, których taktykę zwięźle odmalował Jacek Kaczmarski w wierszu „Rejtan, czyli raport ambasadora”: …rozgrywka z nimi, to żadna polityka, to wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse…
Rezygnujemy z używania rozumu.
Św. Michał Archanioł – statua przed kościołem św. Michała w Hamburgu
Przywódca Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński, prezydent RP Andrzej Duda nie rezygnują z używania rozumu.
Przeciwnie, zmuszają swoich oponentów politycznych, innych Polaków, do tego, by rozumem się posługiwali, przede wszystkim przy podejmowaniu decyzji dotyczących obywateli swojego państwa. Są głosem rozsądku, gdy brakuje go nawet na najwyższym piedestale.
Oto godne wypełnianie przez Polski jej misji. Misji państwa katolickiego, które oddał w lenno Piotrowi Mieszko I wraz z przyjęciem chrztu.
Tylko działając w ten sposób = broniąc się na wszystkich płaszczyznach przed kłamstwem – nie będziemy fundować obywatelom chaosu i potencjalnego terroryzmu na ulicach. W ten sposób, mając się na baczności wobec przedstawicieli religii, która jest agresywna wobec chrześcijaństwa, zapewnimy Polakom pokój i bezpieczeństwo. A to jest obowiązkiem państwa (które rozumie całą dwuznaczność, szkodliwość i fałsz pojęcia państwa neutralnego światopoglądowo).
Nie bijemy się w piersi, nie przepraszamy, że widzimy to wszystko w prawdziwych barwach i we właściwych kształtach, a nie przez różowe okulary, nie przez zniekształconą grubą szybę. Że nie ulegamy perfidnemu kuszeniu, z daleka już zalatującemu bliskowschodnim bazarem, by społeczny ład zbudowany na zasadach cywilizacji łacińskiej zamienić w farsę, kpić na oczach wszystkich z prawa, z państwa i z obywateli.
Rola i cel Kościoła oraz rola i cel państwa, a także rola i cel rodziny są do pewnego stopnia analogiczne (choć nigdy nie można utożsamiać państwa z Kościołem, co przydarzyło się prawosławnym). Dzisiejsza rewolucja – i ta lewicowa i ta prawicowa, której najbardziej znanym przedstawicielem w kulturze jest Jean Raspail, autor „Obozu świętych” i „Sire” – próbują te cele w świadomości ludzi zatrzeć, a role uczynić niezrozumiałymi. Próbują udowodnić, że trzeba się „wyzwolić” z poddaństwa prawdziwemu Bogu. A zarazem, co jest tego logicznym następstwem, unicestwiać państwo i rodzinę (jako instytucje opresyjne). Niszcząc to wszystko wysadzić w powietrze całą naszą cywilizację.
Św. Michał Archanioł – cudowna figura z Gargano
„Czy jest coś upokarzającego w posłuszeństwie dzieci wobec rodziców” – pytał jeszcze u schyłku XIX w. nawrócony na katolicyzm anglikański duchowny Arthur Fathersone Marshall – „w posłuszeństwie wobec praw naszego kraju, czy nawet w posłuszeństwie wobec zasad życia społecznego, których celem jest ład publiczny? Bynajmniej. Ponieważ władza rodzicielska postrzegana jest jako prawomocna, zarówno na mocy praw ludzkich, jak i boskich; ponieważ prawa kraju mają zasadnicze znaczenie tak dla naszego własnego bezpieczeństwa, jak i dla samego istnienia państwa, zaś zasady życia społecznego chronią zarówno jego członków, jak też całą społeczność przed wpływami zewnętrznymi”.*)
Przypomniał o tych podstawach we wczorajszym przemówieniu w nowojorskiej siedzibie ONZ prezydent Andrzej Duda. Przestrzeganie prawa jest gwarantem pokoju – w państwach i na świecie. To jasne, ale zapominane w czasach, gdy ideologia wypiera myślenie.
Źródłem upokorzenia byłyby w rzeczywistości zarówno bunt i nieposłuszeństwo okazywane rodzicom, jak „gwałcenie praw kraju czy ostracyzm, będący skutkiem naruszenia zasad społecznych”. (A. F. Marshall)
Batalia o wywołania obrzydzenia i strachu przed ludźmi
Skutki deptania prawa zakorzenionego w prawie naturalnym ukazuje z drapieżnym realizmem Jean Raspail w swoich sugestywnych wizjach („Obóz świętych”). W wizjach inwazji barbarzyńców na starą Europę. „Uchodźcy” nadciągają w jego książce z obszaru Indii; nie natrafiając na swojej drodze żadnych przeszkód zamieniają stary kontynent w spowite w dymy rumowisko, z nienawiścią depczą i niszczą wszystko, co kojarzy im się z „wyższością” białej rasy. Czy wizje te mogą się stać realnością – gdy prawo przestanie cokolwiek znaczyć, gdy motywacje emocjonalne i ideologiczne zdominują trzeźwość ocen, strach obali zdrowy rozsądek? Współpraca międzynarodowa okaże się zwykłą przepychanką, w której triumfują szantażyści. Wspólnota – jedynie przykrywką dla brudnych interesów. A „ekumenizm” zniszczy jedyną prawdziwą religię.
Jest w tych proroctwach kreślonych przez francuskiego pisarza przed ponad trzydziestu laty, w jakimś szczególnym zapamiętaniu, coś niepokojącego. Nawet nie ich prawdopodobieństwo, ale nuta ukrytej satysfakcji. Coś niechrześcijańskiego właśnie. Jest mianowicie założenie, że drugi człowiek to zagrożenie, bezwzględny wróg. I że nie ma ratunku przed antycywilizacją, która triumfalnie wkracza od strony morza, na kamieniste plaże śródziemnomorskich kurortów kontynentu, który popełnił wcześniej moralne i polityczne samobójstwo.
Nie ma tu Kościoła i prawdy – jedynie kruchy cień. Nie ma Piotra – Opoki. Nie istnieje Kościół, który jest wieczny i który zgodnie z obietnicą Chrystusa nie zostanie zniszczony.
Św. Michał Archanioł – artysta anonimowy
Niewola własnego eklektyzmu
Czy źródłem posłuszeństwa ma być tylko uznanie prawowitości danej władz? Z tym łączy się uznanie autorytetu władzy. W przypadku Kościoła jest to kwestia kluczowa.
Tylko Kościół katolicki mówi swoim wyznawcom, że jego teologia nie składa się z prywatnych opinii poszczególnych osób, „z których każda uważa się za kompetentną w dochodzeniu prawdy” (A. F. Marshall). To wszystkie pozostałe „Kościoły”, poza Kościołem katolickim – jak chcą je nazywać ludzie o nastawieniu ekumenicznym – „ szczycą się z tego, co nazywają wolnością prywatnego osądu, a co w istocie jest niewolą własnego eklektyzmu. Ich autorytetem jest prywatny osąd jednego lub więcej protestanckich teologów lub własny pogląd na wszystkie doktryny wyrażone w Piśmie św. Innymi słowy nie posiadają one żadnego autorytetu”.
Dlatego sugestywne obrazy Raspaila, na które dziś nakładają się obrazy z Internetu – rozwścieczonego tłumu przybyszy z Afryki i Bliskiego Wschodu demolującego przeszkody, które nie pozwalają im osiągnąć celu – nie powinny przerażać. (Straszenie jest jedną z głównych metod osiągania celów przez strażników nowego ładu). Trzeba bronić się przed narzucaniem, wraz z tymi obrazami, odrazy wobec innych ludzi. Rasiści mają się dobrze w atmosferze dzisiejszych czasów. Jak zauważył jeden z recenzentów głośnej w tych dniach książki Raspaila, u niego „tematykę religijną spowija lekka mgiełka ironii”. I to jest w jego dziełach najciekawsze.
Być może komuś zależy wyjątkowo, by zohydzić Europejczykom innych ludzi. By na zgliszczach religii człowieka obudzić strach przed ludźmi, nie dlatego, że wyznają fałszywe religie, tylko dlatego, że są brudni. Taki cel mógłby przyświecać tym, którzy nigdy nie brali na poważnie faktu, że do chrześcijan należy obowiązek niesienia prawdy całemu światu. Że w misjach pomaga sam Bóg. Że chroni je Św. Michał Archanioł. Że człowiek, który odzyskuje wiarę w sens swojego życia, w jego wieczny cel, przestaje doszukiwać się tego celu w materialnym zaspokojeniu swoich potrzeb. Przestaje być barbarzyńcą. Gdy wzbudza się w człowieku tęsknotę za prawdziwym celem i sensem życia demaskuje się wszystkie fałszywe bożki i fałszywe pragnienia. One przestają szczerzyć kły.
Takie było zawsze zadanie misjonarzy.
Przez wszystkie wieki chrześcijaństwa – aż do ostatniego soboru – Kościół litował się nad takimi ludźmi jak ci, którzy kołaczą dziś do bram Europy wśród ryków i bluzgów. Posyłał do nich misjonarzy. Nie pogardzał nimi, nie bał się ich. Nie pozwalał, by ich prześladowano. Odrzucał rasizm. Mógł zawsze liczyć na pomoc chrześcijańskich państw. Nigdy też nie głosił naiwnego poglądu, że trzeba otworzyć przed nimi cywilizacyjne przybytki Zachodu, by używali ich dowolnie na swój sposób, zanim nastąpi ich prawdziwe nawrócenie – a wtedy nie będą im potrzebne cudze dobra. Rozpoczną wznoszenie cywilizacji na swojej ziemi. Na tym polega prawdziwy pokój.
Nie istnieje on bez uznania prawdy i autorytetu Boga.
Francesco Botticini – Święci Archaniołowie Michał, Rafael prowadzący młodego Tobiasza i Gabriel
Warto zadać sobie pytanie o źródła tego wszystkiego, co dzieje się na naszych oczach.
Warto w sposób poważny rozprawić się z fałszywym ekumenizmem, który nie tylko nie prowadzi do „miłości” i „jedności”, ale ewidentnie kruszy ich podstawy: osłabia wiarę, pozbawia ludzi nadziei. Wywołuje chaos w umysłach. Kompromituje miłość. Jest pożywką dla lęku przed innymi.
Jedyną poważną odpowiedzią państw i narodów trzęsących się dziś ze strachu przed inwazją wyznawców Islamu jest postawienie sobie zadania powrotu społeczeństw Europy do Chrystusa i jego praw. Przestrzeganie tych praw. I wysłanie przez Kościół katolicki misjonarzy. Przypomnienie sobie oczywistych faktów z nieodległej historii, że przedsoborowym misjom katolickim w Afryce zawsze towarzyszył cywilizacyjny i kulturowy skok tych obszarów.
Także uświadomienie sobie konieczności powrotu do zasad Ewangelii w polityce, czego rzecznikami i wyrazicielami są dwaj główni mężowie stanu na naszej scenie publicznej, prezydent Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński. Zerwanie z fałszem i obłudą humanizmu. Przypomnienie sobie, że bogiem nie jest ani człowiek, ani społeceństwa. Nie jest bogiem państwo, rodzina, ani też życie ludzkie (z czego jakby nie zdawali sobie sprawy niektórzy „obrońcy nienarodzonych”). Odpowiedzią jest nawrócenie się na katolicka wiarę i zerwanie z herezją, porzucenie schizmy. Zachęcenie ludzi Kościoła, by odważnie podjęli misję wobec wyznawców fałszywych religii, gdyż zadaniem Kościoła nie jest bynajmniej „zjednoczenie ludzkości”, lecz zbawienie każdego człowieka. (A nasi polscy misjonarze należą do tych najdzielniejszych, najbardziej oddanych Chrystusowi, najmniej otępiałych fałszywymi postulatami inkulturacji). Odstąpienie od mącenia ludziom w głowie mrzonkami o możliwości zbudowania ziemskiego ładu bez Boga, którym jest Trójca św.
Uniesienie nad Europą wysoko sztandaru krzyża.
To zadanie przypada dziś Polsce.
Inwazja islamu pustym Koniem Trojańskim żydowskiego terroru
Obrazy te to zabieg masowej manipulacji na świadomości nas Europejczyków, polegający na zaimplantowaniu w świadomości mas ludzkich obrazu „okrutnego muzułmanina”, jako sprawcy mordu, podczas kiedy sprawcami tychże mordów faktyczne będą żydzi.
Nawet u lemingów zaczyna być dość powszechnym przeświadczenie, co do tego, że to żydzi stoją za masowymi zbrodniami, terrorem, propagowaniem zboczeń, czy szerzeniem powszechnej patologii w narodach rasy białej, a to celem zniszczenia jej. W tym toku myślenia mieści się przeświadczenie – ale już bardziej ekskluzywne, że obecna fala najazdu tej wschodniej czerni ma swą inspirację i nawet wsparcie logistyczne żydów, tzn. w ich narzędziach: NATO oraz EU, a niewątpliwie i Izraela.
W tej niezbyt dużej grupie analityków wzrasta uzasadnione podejrzenie, że muzułmanie ze swoim prymitywem i zbrodniczą naturą są Koniem Trojańskim żydostwa. Że po masowym wpuszczeniu ich do Europy będą nas terroryzować i mordować, a żydzi będą nimi sterować, czyli być drugą ręką lub, jak to się mówi, będą sterować samochodem z tylnego siedzenia.
Zgadza się to z powszechnym obrazem żyda – zbrodniarza, który wyszukuje goja do tego, aby się nim posługiwać przeciwko innym gojom. Takim żydem zbrodniarzem (ludożercą) był dobry żyd Jakub Berman, który w swym słynnym referacie z 1947 roku wzywając współbraci do skrytobójstw na antysemitach nakazał żydom przejmowanie wszystkich najważniejszych stanowisk w państwie, ale z równoczesnym wstawieniem na widoczne stanowiska najwyższych oficjeli gojów, za plecami których będą właśnie siedzieli żydzi i nimi sterowali.
Metoda ta nie jest faktycznie niczym nowym, a jej filozofia ma swe źródło w pierwszych obrazach ST – Genesis.
Tam Wąż (diabeł) doprowadza Człowieka do upadku, ale ani jako wąż ani tym bardziej jako diabeł. Diabeł uwodzi niepostrzeżenie Niewiastę (Ewę) a dopiero ta – jako Ewa, jako Człowiek – prowadzi Adama do upadku.
Adam nigdy by nie posłuchał węża, ani tym bardziej diabła, ale Ewy posłuchał i to zgrzeszył z jej namowy. Trik polegał właśnie na tym, że diabeł wykorzystał Ewę jako Konia Trojańskiego w Raju. Zbałamucona Ewa stała się narzędziem diabła, który wykorzystał uczucia Adama do Ewy (człowieka) i niczego nie podejrzewając, przyjął na swe nieszczęście nasienie szatana. Było to właśnie możliwe dzięki temu, że Adam nie zauważył podstępu – podmiany – i obcując z Ewą, niepostrzeżenie obcował z diabłem. Adam zgodził się wziąć zakazany owoc, bo wierzył w to, że wciąż obraca się w środowisku Adama – Ewy, podczas kiedy poprzez Ewę wdarł się do Adama diabeł.
Żydzi bezustannie ćwicząc mądrości starożytnych rebusów, łatwo zastawiają szatańskie sidła na goja, ciągle uczącego się wszystkiego od nowa. Goje – nowicjusze patrząc na wizerunki i inne znaki powierzchowne łatwo – pod tą postacią – wpuszczają do swoich przestrzeni żydowskie konie trojańskie, które bez trudu zdobywają ich liczne twierdze, bezlitośnie mordując jej mieszkańców.
Ludojad Jakub Berman nie wymyślił więc niczego nowego, a jedynie nakazał żydom użycie starej skutecznej metody.
Podążając tokiem takich podejrzeń, widzą goje w tym obecnym najeździe, kolejnego konia trojańskiego światowego żydostwa (o nadwiślańskich ludojadach tu nie zapominamy), który wpuszczony do serca Europy zacznie palić, gwałcić, mordować, a nawet podkładać ładunki nuklearne w wielkich miastach lub wysadzać elektrownie jądrowe.
Oczywiście muzułmanie to młodsi bracia żydowskiego ludożerstwa i wcale nie są ani lepsi od żydów, ani gorsi. I islam, i judaizm nie są żadnymi religiami, a systemami okultystycznymi satanistycznie nienawidzącymi Chrystusa. Czynią to nie skutkiem innego sposobu myślenia, ale bardziej z powodu jakiegoś pierwiastka piekieł, który tam się zakradł i rozgościł, a o jakimkolwiek nawracaniu na chrześcijaństwo nie ma mowy. I jakiekolwiek iluzje w tej sprawie są grzechem antyewangielicznym. O ile muzułmanie mają zaledwie parę wątków religijnych w swej „religii”, to żydzi mają niewiele więcej, a faktyczna różnica polega na tym, że judaizm jest już otwartym kultem żyda, który jest ich bogiem, a czego muzułmanie nie czynią, bo to właśnie starszy brat zlizał wcześniej krem z tego ciastka i nie ma już co lizać, ale siedemdziesiąt dziewic w niebie to też nie byle co.
Faktycznie też, TAK żydzi JAK i muzułmanie przez okres swego istnienia – współegzystencji – (a obecnie odzywają się glosy, że islam pojawił się znacznie wcześniej niż to się przypisuje) nie mieli do sobie jakichkolwiek pretensji. Jak to powiedział gdzieś jakiś żyd z Palestyny, skarżący się na nowy Izrael: „….a żyliśmy tak zgodnie z naszymi sąsiadami, przez całe wieki, oni podbijali chrześcijan, a my podążając za ich wojskami, otwieraliśmy nasz żydowskie handel… a teraz taka niezgoda … po co to?”.
Istotnie, może nawet sam syjonizm został utworzony nie po to, aby przesunąć żydów do Ziemi Świętej, ale po to, by tamtą brutalną obecnością żydowską stworzyć światowy ferment i prowokować masy arabskie przeciw naszej rasie i religii. A tu łatwo zauważyć, że żydowscy myśliciele wpadli na myśl posłużenia się islamem przeciw Europie równocześnie z powstaniem syjonizmu – to mogła być jedna myśl. Może tak być właśnie, że jedynym celem syjonizmu nie jest Syjon, Ziemia Święta, ale dorzecza Wisły czy Sekwany – a to na gorliwych w podrzynaniu naszych gardeł – plecach islamu. Obecność żydostwa starotestamentowego w Palestynie była nieprzerwana przez ostanie dwa tysiące lat, a to „wygnanie” logistyczne z Jeruzalem do Romy jest tak głęboko podkreślanie przez oszustwo teologów w Kościele, aby odwrócić uwagę od utraty Wybraństwa. Który to akt, jako Boży jest duchowy, a nie antropologiczny i jako taki nie podlega żydowskiej przemocy i żaden żydowski gwałt na ludzkości nie stworzy substytutu, czy tym bardziej nie odwróci wskazówek zegara i żydzi nigdy już nie będą wybrani, a to nawet jak wrócą do Palestyny setki razy. A kto jak kto, ale żydzi nie są tacy naiwni i nie to jest ich celem.
Pisząc o tym, że żydzi posługują się islamistami – którzy faktycznie, przez ostatnie wieki, w wielu miejscach geograficznych pozbyli się agresji wobec chrześcijan i przestali ich wyniszczać – nie zamierzamy usprawiedliwiać muzułmanów z czegokolwiek. Nawet wtedy, jak oni sami są skrytobójczo mordowani przez żydów. Miedzy nami a żydami czy muzułmanami jest przepaść nie do przebycia, a tą przepaścią nie jest już nawet odmienność religijna, ale wektor kultu: chrześcijanie zwracają się do Boga, islam czy judaizm zwracają się do siebie samych. My zawsze chcemy słuchać słów Boga, a oni nigdy. „Teologicznie” Bóg jest w Trzech Osobach, tam w jednej, chociaż u żydów Yaveh to mnogość żydów złożonych w jedno. Istoty tej różnicy nie są w stanie ukryć kłamstwa katechizmu Wojtyły (bóg muzułman) ani całe brednie Soboru o braterstwie z islamem.
Przejdźmy zatem do Konia Trojańskiego i „pustego konia trojańskiego”.
Różnica pomiędzy Koniem Trojańskim a pustym Koniem Trojańskim jest prosta do zrozumienia, w Koniu Trojańskim ukryto wojowników, którzy po dostaniu się do miasta otworzyli jego bramy napastnikom, to dla różnicy w pustym Koniu Trojańskim nie ukryto nikogo. Tam nie ma wojowników. Islam jak Koń Trojański jest wpuszczany do serca Europu po to, aby ukryć fakt, ze ten Koń jest już faktycznie niepotrzebny, bo żydzi i tak już znajdują się we wnętrzu tej twierdzy i wyżynają jej mieszkańców. Akt ten już trwa i teraz trzeba dorobić do tego fałszywe papiery.
Żydowskie przejście od Konia Trojańskiego z załogą do pustego Konia Trojańskiego – bez załogi trwało ileś tam wieków. W wiekach średnich żydzi pomagali Tatarom i Turkom w otwieraniu naszych twierdz, to oni stoją za ofiarną pomocą Szwedom w Potopie, ale już podczas okresu rzezi Ormian w Turcji tego nie robili tak dosłownie. A byli wielokrotnie ukazani jako autentyczni sprawcy ludobójstwa, ale i tak retorycznie to Turcy są winni.
Jaskrawym przykładem pustego Konia Trojańskiego jest zamach na WTC 9/11, gdzie całość przedsięwzięcia ataku na wieże jest sprawą absolutnie wewnętrzną (inside job), tego nikt ani z zewnątrz, ani bez specjalistycznego wyszkolenia i znajomości technik i technologii nie mógł uczynić. A i tak całość jest obarczona wielki błędami, bo tam zawaliły się trzy wieże, a były tylko dwa samoloty. Chociaż dla Beaty Kempy nie jest to problem, bo ona, jako prawnik, nie musi umieć liczyć do trzech, a i tak ma szanse na dobre synekury sejmowe, szczególne po wskazaniu palcem w Sejmie, że atakowi winna jest Al-qaida, czym zawarła swoisty sojusz głupoty z maglarką Ewą Kopacz, która zadba już jakoś o to, aby poziom Sejmu nie odbiegał zbytnio od jej umysłu, jak wiadomo: głupi głupiemu oka nie wykole.
Bez muzułmanów w USA, jako siły licznej, agresywnej i antyamerykańskiej, atak na WTC nigdy nie mógłby się udać, a to z dwóch powodów:
Nie można by zrzucić winy na obcych, a pochodną tego byłaby druga sprawa – społeczeństwo zaczęłoby kontrolować własne władze, jako sprawców, a tak wszyscy winią Al.- Quaide, która nie istnieje (obecnie już wszyscy mówią o Al-CIAidzie, więc to chwyt już sprany i potrzeba było widać nowego motywu, a tym są „uchodźcy”).
Ta obecna nawała muzułman na nasze państwa i społeczeństwa to właśnie pusty Koń Trojański żydostwa. To dzięki temu zamachy w Europie już w najbliższej przyszłości będą dokonywane przez żydów, a winę poniosą muzułmanie, czy jako kozły ofiarne, czy jako załoga konia trojańskiego, czy jako operacja fałszywej flagi, mniejsza o alegorie czy porównania.
Muzułmanie ze swoją prymitywną brutalnością, zbrodniczym wyuzdaniem, masowością, wdeptywaniem wszystkiego w błoto są żydom potrzebni, jako odwrócenie naszej uwagi od żydów – sprawców tego totalnego już terroru.
To jest widoczne w całej Europie, że mimo ostrej retorycznej nienawiści miedzy żydami a muzułmanami na każdej niemal płaszczyźnie, to żydzi, jako pierwsi, bronią muzułmańskiego prawa do najazdu na Polskę i na Europę! To nie tylko w Polsce idiotka Kopacz optuje za „solidarnością” wobec najazdu. Tak jest wszędzie. We wszystkich krajach widać nagły sojusz ponad podziałami; żyd zjednoczony z drugim żydem walczy o prawo muzułmańskiego najazdu na Europę.
W Polsce o problemie milczy nawet „naczelny wódz sił zbrojnych WP” Prezydent Duda, a czy on nie boi się o swego dobrego żyda teścia Kornhausera? Nie boi się o swoją córkę – rabiniczną żydówkę? Muzułmanie przyjdą do Polski i Kornhauserowi obetną nos. Córkę prezydenta zgwałcą, a potem sprzedadzą ją do burdelu w Bejrucie. Prezydent Duda, który bronił Kornhausera przed jakimiś gazetowymi zaczepkami, a tu – wobec wyciągniętych muzułmańskich noży – milczy!
Dlaczego?
Naczelny Wodzu Andrzeju Dudo – dlaczego nie trąbisz na alarm? Nic nie wiesz o Hejnale? Nie pochodzisz z Krakowa?
To tchórzliwi Czesi krzyczą głośno i to oni będą bronić Polski przed najazdem?! I bratanek Węgier?
Cóż za nikczemna zdrada!
A ci inni, liczni inni? Dlaczego ci wszyscy żydzi w Polsce ulokowani na wysokich (newralgicznych) stanowiskach, twórcy ustaw antyprzemocowych, porywacze dzieci z rąk rodziców, donosiciele na „mowę nienawiści”, złotouści katecheci – spadkobiercy dobrotliwego Jana Pawła II, czy oni wszyscy nie brzydzą się tego retorycznego gwałtu, bluźnierstw przeciw Bogu i przeciw wolności człowieka? Gdzie za retoryką zbrodni podążają rzeki krwi tryskające z poderżniętych gardeł inaczej myślących, bo ani żyd ani muslim nie rzuca słów na wiatr: słowa przekleństwa, a za nimi natychmiastowo ostrze noża na gardle ofiary.
Gdzie są oni wszyscy kapłani, dowódcy, myśliciele, prokuratorzy, wrażliwe feministki?
- Są łatwo rozpoznawalni, bo albo krzyczą przeciw naszej ksenofobii i braku solidarności, albo się pochowali – czyli też ich widać w tej nieobecności.
A Natanyahu jest już gotowy! Nie udało mu się podłożyć bomby na pogrzebie ofiar „katastrofy smoleńskiej”, nie udało mu się zaatakować Iranu w trakcie obrad Knessetu w Krakowie, to pół roku temu powiedział, że Mossad ma informacje o wielkiej grupie „muzułmańskich terrorystów” planującej wielkie ataki w Europie. A jak „Mossad wie”, że coś będzie, to znaczy, że Mossad już dopilnuje, aby to się stało. To według żydowskiej mądrości:, „jeśli wiesz, że stanie się coś, co jest nieuniknione, to nie pozwól, aby to coś, co jest nieuniknione, ciebie wyprzedziło”. Ta inwazja zbiega się groźbami Natanyahu i zbiega się z pogłoskami rozsiewanymi na zachodzie, że 4 tysiące terrorystów ISIS przeszło do Europy i rozpocznie ataki.
Skoro tak łatwo udało się na WTC w Nowym Yorku, gdzie w USA nie ma aż tak sfeminizowanych władz jak w Polsce, to w Polsce – z idiotką Kopacz jako władzą i z idiotką Kempą jako opozycją – pójdzie żydom jak po maśle. Nie miejmy złudzeń.
Ataki będą i to bez wątpliwości, ten obecny pusty Kon Trojański jest na to potwierdzeniem. Da on okazję żydom do masowego terroru na nas Europejczykach. Wszystko pójdzie na konto muzułmanów, a jeśli żydzi będą w to zamieszani, to tylko jako ratownicy. Kiedy już wszystko będzie zburzone i zniszczone, to poprosimy żydów o ratunek i to żydzi uratują nas przed muzułmańskimi nożami – na resztkach naszych gardeł. Skrwawiona Europa ma poprosić żydów o ratunek. Oni żydzi, jak np. Martin Schulz, pozakładają nam obozy koncentracyjne, a tym, którzy będą rokowali nadzieję, pokojowy kolektywizm pozwoli poruszać się w innych strefach niż obecny barak – a baraki będą jednopłciowe. Tak ma być!
Cóż jednak czynić? Siedzieć z zajęczym sercem i oczekiwać muzułmańsko-żydowskich ludożerców?
Nigdy!
Gazeta Warszawska nie jest od maglowania Internetu, ale od działania. Trzeba działać!
+Trzeba podnieść Chorągiew Chrystusa, a w jednym ręku Krzyż, w drugim ręku Miecz!+
In Christo.
Krzysztof Cierpisz
12-IX-2015