OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Wiara

Abp Jędraszewski: reformacja zapoczątkowała proces prowadzący do degrengolady człowieka

W krakowskim kościele świętej Anny odbyło się kolejne spotkanie otwarte księdza arcybiskupa Marka Jędraszewskiego z wiernymi. Tym razem tematem rozmowy była reformacja i ekumenizm. Nie zabrakło trudnych pytań od krakowian, między innymi o świętowanie przez papieża pięćsetnej rocznicy buntu Lutra, ale także bardzo odważnych tez stawianych przez metropolitę.

Arcybiskup Jędraszewski rozpoczął spotkanie opisem dziejów ducha w ostatnim pięćsetleciu. Choć stwierdził, że wielu reformatorów sprzed pół tysiąca lat nie zamierzało zmieniać doktryny Kościoła, przyznał że Luter, Kalwin i Zwingli potępili Kościół i w ten sposób jako pierwsi wyartykułowali zasadę: „Chrystus tak, Kościół nie”.

Tak ruszyła lawina. Powstały różne wspólnoty chrześcijańskie, które zaczęły toczyć między sobą wojny. Chrześcijanie walczyli z chrześcijanami z tego powodu, że nie należeli już do jednej wspólnoty. Myśliciele tamtych czasów zaczęli więc zastanawiać się, czy Chrystus – skoro tak „dzieli” ówczesnych ludzi – jest w ogóle potrzebny. Zaczęto więc zastanawiać się nad koniecznością oddawania czci innej istocie. którą rzekomo można by poznać samym rozumem – mówił arcybiskup Jędraszewski. Według krakowskiego metropolity to właśnie zrodziło w filozofach potrzebę mówienia o „pierwszej przyczynie”, o „wielkim mechaniku” (gdyż świat fascynował się wówczas mechaniką”). – Mówiono też o „wielkim zegarmistrzu”. Warto zaznaczyć, że w tej wizji ów zegarmistrz, a w pojęciu twórców tego pojęcia Bóg, jedynie przygotowuje precyzyjny, wręcz doskonały mechanizm i wprawia go w ruch. A potem nie interweniuje. Tak oto powstał deizm, a to jest wizja antychrześcijańska – wyjaśnił duchowny dodając, że w ten sposób zaczęto hołubić nową zasadę: „Chrystus nie, Bóg tak”.

Ale – jak wyjaśnił abp Jędraszewski – zasada ta również nie przetrwała próby czasu. Najważniejszym sprawdzianem dla deizmu były bowiem wydarzenia do których doszło w Lizbonie 1 listopada 1755 roku. Wtedy to portugalskie miasto zostało zniszczone w efekcie trzęsienia ziemi, które w konsekwencji wywołało zarówno pożary jak i tsunami. Wielu spośród uciekinierów z miasta zamarzło w górach. –  Cztery żywioły zabijające kilkadziesiąt tysięcy ludzi to był dla współczesnego świata szok. Okazało się bowiem, że ów precyzyjny mechanizm albo wcale nie jest doskonały, albo jednak istota będąca „pierwszą przyczyną” czasami interweniuje. Wolter napisał wówczas skrajnie antychrześcijański utwór, bardzo szybko zyskujący ogromną popularność. Tak narodziła się kolejna zasada: „Bóg nie – człowiek tak” powiedział arcybiskup Jędraszewski.

To jest efekt lawiny, która miała początek pięćset lat temu. A w konsekwencji doprowadzono do zasady obowiązującej dzisiaj w wielu miejscach, a więc zasady brzmiącej „człowiek nie!”. Tym właśnie jest przecież ideologia gender i podobne jej absurdy – zauważył krakowski pasterz. Prześledziwszy ostatnie pięć stuleci metropolita doszedł do wniosku, że „wraz z reformacją zaczął się proces, który doprowadził do degrengolady człowieka”. – Świat i dziś idzie inną drogą niż chrześcijanie, a zaczęło się to niestety od tamtego tragicznego podziału sprzed pięciuset lat. Nie ma więc przy okazji tej rocznicy czego świętować, bo nie można świętować podziału i „anty-świadectwa” – dodał.

Jak traktować protestantyzm i protestantów?

Jeden z wiernych zapytał abpa Jędraszewskiego o nowe zjawisko w Kościele – o wspólne modlitwy chrześcijan różnych wspólnot, nie chcących poważać jakiejkolwiek teologii, a jedynie „wesoło śpiewając lub tańcząc wielbić Boga”. Metropolita nazwał tego typu zjawiska „pentekostalizacją Kościoła” pytając jednocześnie „co to ma wspólnego z Kościołem, który założył Jezus Chrystus i którego źródłem jest Ewangelia i Tradycja”? – W tego typu ruchach odnajdujemy tendencje bazujące na emocjach i na negowaniu Kościoła a oparcia na nowych liderach. Trudno to pogodzić z Kościołem w który wierzymy – powiedział duchowny dodając, że „pełnia prawdy jest tylko w nauce Kościoła rzymsko-katolickiego”.

Kapłana zapytano także, czy katolicy powinni nawracać protestantów. Arcybiskup przywołał przykład J. H. Newmana, słynnego konwertyty z anglikanizmu, niegdyś uważającego, że papież to antychryst a katolicyzm stanowi wielki błąd. Później został jednak katolickim duchownym gdyż był… bardzo uczciwy intelektualnie i usilnie poszukując Prawdy odnalazł ją w Kościele rzymskim. Według metropolity krakowskiego dziś wielu anglikanów podąża śladem Newmana, a dzieje się to między innymi z powodu jaskrawo widocznego odejścia ich dotychczasowych wspólnot od nauki chrześcijańskiej – jak stało się choćby z akceptacją homo-związków. – To nie jest więc problem nawracania protestantów, bo istnieje tendencja ich przyłączania się do Kościoła katolickiego, ale jest to kwestia trwania w czystości doktrynalnej – odpowiedział duchowny.

Zadano także pytanie o obchodzenie przez katolików pięćsetlecia reformacji. Jeden z wiernych przyznał, że był zgorszony widząc „radosne świętowanie reformacji przez papieża i niektórych polskich hierarchów”. Pytał, czy jest to postępowanie godne oraz stwierdził, że przecież „nie wolno nam przebywać w namiotach grzeszników a chodzimy z nimi do ołtarza!”. Arcybiskup Jędraszewski uznał, że interpretowanie wspólnych obchodów pamiątki reformacji jako „radosne” może być mylną interpretacją. Przypomniał, że mimo wielu różnic nadal istnieją rzeczy, które mamy z protestantami wspólne: jak wiara w Chrystusa czy chrzest. A świat wrogi jest wobec chrześcijan, prześladuje się ich w wielu miejscach bez względu na to, czy są katolikami czy protestantami. Duchowny podkreślił jednak także, że „ucieczka od różnic byłaby ucieczką od prawdy”.

Żródło:Bibuła.com

 

Mit brennender Sorge. Cios w serce narodowego socjalizmu

W czasach, gdy watykańska administracja przykłada wielką wagę do walki z tak zwanym globalnym ociepleniem i energetyką węglową, aż ciężko uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno – nie wieki, a dekady temu – Kościołem kierowali ludzie właściwie rozpoznający największe problemy swoich czasów i odważnie występujący w ich sprawie. Mija właśnie 80 lat od potępienia przez Ojca Świętego Piusa XI antychrześcijańskiej ideologii narodowego socjalizmu.

Tryumfy święci dzisiaj rozpowszechniany przez lewicową propagandę mit dwóch ostatnich papieży o imieniu Pius, będących rzekomo „przyjaciółmi nazistów”. Niezależnie jakie kłamstwa o papiestwie i Kościele dotarły do naszych uszu, człowiek roztropny swoje sądy oprzeć winien na faktach, a nie na dywagacjach, plotkach, kalumniach, czy (jak to ma miejsce ostatnio) memach. Historia zaś nie pozostawia złudzeń. Papież Pius XI swoim autorytetem i przy pomocy najwyższego rangą dokumentu – encykliki – potępił narodowy socjalizm i ostrzegł świat przez rozkręcającą się w Niemczech falą pogańskiej nienawiści. I to zanim którykolwiek polityczny lider, nawet z liberalno-demokratycznego Zachodu, zdążył pomyśleć o Hitlerze jako zagrożeniu. To tylko potwierdza, że Kościół obdarzony jest charyzmatem rozpoznawania zagrożeń dla ludzkości i ostrzega przed nimi świat.

Czy wolno negocjować z nazistami?

Ktoś może zapytać: cóż to za wróg nazizmu z Piusa XI, skoro za jego pontyfikatu Stolica Apostolska i Berlin zawarły konkordat? W encyklice Mit brennender Sorge na wątek ten uwagę zwraca – i to na początku – sam Ojciec Święty, wyjaśniając nam okoliczności podpisania w roku 1933 umowy regulującej stosunki między Watykanem (państwem formalnie powstałym 4 lata wcześniej), a Niemcami.

„Gdy, Czcigodni Bracia, w lecie roku 1933, uwzględniając inicjatywę rządu Rzeszy, poleciliśmy wznowić pertraktacje konkordatowe nawiązujące do długoletniego poprzedniego projektu i ku zadowoleniu was wszystkich zakończyć je uroczystym traktatem, kierowała Nami, jak tego wymaga Nasz obowiązek, troska o wolność zbawczego posłannictwa Kościoła w Niemczech i o zbawienie dusz mu powierzonych – równocześnie jednak wpłynęło na naszą decyzję szczere pragnienie, by rzeczywiście przyczynić się do dalszego pokojowego rozwoju i do dobra narodu niemieckiego.

Pomimo wielu poważnych wątpliwości powzięliśmy jednak wtedy decyzję, by swej zgody nie odmówić. Chcieliśmy wówczas, w miarę możliwości, zaoszczędzić Naszym synom i córkom w Niemczech tarć i cierpień, których w ówczesnych stosunkach z całą pewnością można by się było spodziewać. Chcieliśmy wówczas pokazać czynem, ze szukając jedynie Chrystusa i tego, co do Chrystusa należy, wyciągamy do wszystkich rękę do zgody, tak długo, dopóki ktoś jej nie odtrąci” – pisał papież w encyklice datowanej na 14 marca roku 1937, czyli Niedzielę Męki Pańskiej.

Pius XI. Papież, który przechytrzył Hitlera

Widzimy więc, że przyczyną podpisania konkordatu była szczera nadzieja papieża na poprawę sytuacji katolików w Rzeszy. Warto zwrócić również uwagę, że w roku 1933 społeczność międzynarodowa nie wiedziała tego, co wiemy dzisiaj. Nasi przodkowie oraz sam Ojciec Święty byli ubożsi o znajomość dziejów II Wojny Światowej oraz dokonanych przez Niemców zbrodni. U progu sprawowania przez Hitlera władzy kanclerskiej, w oparciu o dostępną wtedy wiedzę, nie można było traktować jego ekipy jako przyszłych katów całych narodów. Co więcej, jeszcze w roku 1934 – a więc mając pół roku więcej na analizowanie poczynań Hitlera – na układ z Niemcami zdecydowała się Rzeczpospolita Polska.

Nie można mieć pretensji do Ojca Świętego i Kościoła za zawarcie z Niemcami konkordatu również dlatego, że to właśnie Pius XI jako pierwszy światowy przywódca, w początku 1937 roku, swoją encykliką Mit brennender Sorge (Z palącą troską) ostrzegał przez narodowym socjalizmem i piętnował władze Niemiec. Tymczasem przedstawianym dzisiaj jako wzór walki z III Rzeszą liderom zachodnich demokracji pojęcie grozy hitleryzmu zajęło jeszcze co najmniej półtora roku, gdyż jesienią roku 1938 zgodzili się na rozbiór Czechosłowacji licząc, że Sudety załatwią sprawę.

Reichskonkordat z roku 1933 był dla Kościoła próbą zabezpieczenia katolików w Niemczech. Zaś z perspektywy polityki Hitlera dokument trzeba odczytywać jako wyrafinowaną grę obliczoną na ustabilizowanie sytuacji wewnętrznej i nie otwieranie zawczasu frontów. Przyjmując taką perspektywę widzimy wyraźnie, że niemiecki wódz w swojej próbie instrumentalnego wykorzystania wrogiego mu katolicyzmu i bycia cwańszym od papieża poniósł sromotną klęskę. Pokazują to z resztą okoliczności odczytania w Niemczech Mit brennender Sorge. Dokument podpisany 14 marca roku 1937 wybrzmiał w kościołach nad Renem tydzień później, czyli w Niedzielę Palmową. Encyklika została wiernym przedstawiona niespodziewanie i Kościół w ten sposób wyprzedził działania policyjne zmierzające do jej przejęcia i zamknięcia ust katolickim hierarchom.

Celne uderzenie w hitleryzm

W oparciu o całą dostępną Ojcu Świętemu wiedzę, jaka spływała do niego od Kościoła w Niemczech oraz jego przedstawicieli na miejscu, papież wydał na początku roku 1937 roku encyklikę. Datowane na 14 marca Mit brennender Sorge, z perspektywy katolickiego Magisterium, w tym nauki Kościoła o państwie, wierze oraz o miłości bliźniego, krytykował coraz śmielsze poczynania narodowych socjalistów.

Najbardziej oczywistym jest krytykowanie przez papieża Piusa XI odchodzenia licznych grup niemieckich elit politycznych od katolicyzmu, czy szerzej chrześcijaństwa, na rzecz kultów pogańskich, co było jawnym łamaniem przez nazistów I Przykazania Bożego: Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.

„Kto idąc za wierzeniami starogermańsko-przedchrześcijańskimi, na miejsce Boga osobowego stawia różne nieosobowe fatum, ten przeczy mądrości Bożej i Opatrzności, która sięga potężnie od krańca do krańca i włada wszystkim z dobrocią, i wszystko prowadzi ku dobremu. Taki człowiek nie może sobie rościć prawa, by go zaliczać do wierzących w Boga” – czytamy w encyklice. Uwaga ma oczywiście charakter ogólny i dotyczyć może nie tylko niemieckiego, ale i każdego pogaństwa. Na tym jednak, rzecz jasna, papież nie poprzestał i o wiele bardziej precyzyjny cios wymierzony w hitleryzm Ojciec Święty zadał krytykując fundamenty hitlerowskiej ideologii, ubóstwiającej niemieckie państwo i naród oraz rasę i jej wodza.

„Kto ponad skalę wartości ziemskie, rasę albo naród, albo państwo, albo ustrój państwa, przedstawicieli władzy państwowej albo inne podstawowe wartości ludzkiej społeczności, które w porządku doczesnym zajmują istotne i czcigodne miejsce, i czyni z nich najwyższą normę wszelkich wartości, także religijnych, i oddaje się im bałwochwalczo, ten przewraca i fałszuje porządek rzeczy stworzony i ustanowiony przez Boga – Człowieka i daleki jest od prawdziwej wiary w Boga i od światopoglądu odpowiadającego takiej wierze” – ostrzega papież, przypominając, że „Bóg dał swe przykazania jako najwyższy władca. Mają one znaczenie niezależnie od czasu i przestrzeni, kraju i rasy. Jak Boże słońce wszystko oświeca, tak też prawo Jego nie uznaje żadnych przywilejów i wyjątków. Rządzący i podwładni, ukoronowani i nie noszący korony, bogaci i ubodzy w ten sam sposób podlegają Jego słowu”.

„Objawienie w znaczeniu chrześcijańskim oznacza słowo Boże wypowiedziane do ludzi. Używanie tego słowa na określenie podszeptów krwi i rasy, dla wyrażenia promieniowania historii jakiegoś narodu, wprowadza w każdym razie zamieszanie” – pisze Ojciec Święty dodając, że głoszona przez narodowych socjalistów teoria o nieśmiertelności rozumianej jako trwanie narodu, a nie jako nieśmiertelność czyli wieczne istnienie ludzkiej duszy, to herezja.

Papież jednoznacznie skrytykował również idee „kościoła narodowego” czy nawet pogańskiego kultu etnicznego, przypominając, że prawdziwy Kościół jest tylko jeden: „Kościół ustanowiony przez Zbawiciela jest jeden – ten sam dla wszystkich narodów. Pod jego kopułą, otaczającą jak firmament całą ziemię, jest miejsce i ziemia rodzinna dla wszystkich narodów i języków (…). Kto burzy tę jedność i niepodzielność, ten zabiera Oblubienicy Chrystusa jeden z diademów, nałożony przez samego Boga na jej skronie”.

„Jeżeli ludzie, którzy są nawet zgodni w wierze w Chrystusa, nęcą nas mirażem narodowego kościoła niemieckiego, to wiedzcie, że będzie on tylko zaprzeczeniem jednego Kościoła Chrystusowego, wyraźna zdradą tej powszechnej misji ewangelizacyjnej, którą może spełnić i do której może się dostosować jedynie Kościół powszechny. Historia innych kościołów narodowych, ich martwota duchowa, skrępowanie i ucisk władz świeckich wskazują na beznadziejną bezpłodność, jakiej ulega z konieczności każda latorośl oddzielająca się od żywego szczepu winnego Kościoła” – czytamy w innym miejscu papieskiej encykliki.

Papież w obronie Żydów

W roku 1937 nikt nie wiedział jeszcze, co Niemcy za kilka lat zrobią europejskim Żydom. Znana była natomiast ich antysemicka retoryka, która w starozakonnych widziała źródło wszystkich kłopotów Rzeszy. Z czasem jej radykalizm narastał. W obliczu coraz wyraźniej rysującej się perspektywy skierowania ostrza niemieckiej machiny państwowej przeciwko mozaistom, Ojciec Święty w swojej encyklice wziął ich w opiekę przypominając o wadze Starego Testamentu dla chrześcijan i roli Żydów w historii zbawienia.

Wierność Bogu vs Deutschland über alles

W encyklice papież podważa również hitlerowskie tezy o nadrzędnej roli państwa i obowiązku wierności administracji nawet za cenę wierności Kościołowi. Jednak nic, nawet groźby prześladowań, nie usprawiedliwia zdrady wiary – przypomina Ojciec Święty. Na wszelkie pokusy i podszepty narodowych socjalistów, by odejść z Kościoła, katolik miał obowiązek odpowiedzieć ich autorom: „idź precz szatanie!”. Bowiem „kto się Mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów Bożych” – przypomina słowa Pana Jezusa w swojej encyklice Pius XI. Głowa Kościoła wyjaśnia ponadto genezę prawa. Nie jest prawem wszystko, co jest korzystne dla narodu, a to, co jest moralne i etyczne, gdyż tylko rzeczy dobre prowadzą do faktycznego rozwoju nacji.

Papież w encyklice broni ponadto prawa rodziców do wychowania dzieci w wierze oraz wymaga, by obowiązkowe państwowe stowarzyszenia młodzieży nie łamały kręgosłupów moralnych katolików. Te zasady są z resztą nadal bardzo aktualne, szczególnie w kontekście publicznej edukacji.

Mit Papieża-nazisty – spłodzony na Kremlu?

Pius XI zmarł 10 lutego roku 1939. Z jednej strony nie doczekał końca wojny domowej w Hiszpanii, z drugiej zaś Miłosierny Bóg pozwolił mu nie oglądać z ziemskiej perspektywy tragizmu II Wojny Światowej. Nie sposób odnaleźć w jego życiu cienia sympatii dla niemieckiego, totalitarnego i brunatnego socjalizmu. Mimo tego współcześni atakują go za Reichskonkordat. Warto więc przy tym odnieść się do jego następcy, papieża Piusa XII, który jako kard. Eugenio Pacelli odpowiedzialny był za negocjacje z Niemcami.

To właśnie na Piusa XII spada najczęściej krzywdzący tytuł papieża-nazisty, jednak będąc jeszcze kardynałem Pacelli nie tylko negocjował podpisanie z III Rzeszą konkordatu, ale także brał udział w pracach nad krytykującą narodowy socjalizm encykliką Mit brennender Sorge. Ponadto Sługa Boży swoją postawą w trakcie II Wojny Światowej dał dowód bezkompromisowej walki z krwawymi i bezbożnymi systemami, a po ataku Niemiec na Polskę papież wydał encyklikę Summi pontificatus. Potępił w niej hitlerowski i bolszewicki totalitaryzm oraz napaść na Rzeczpospolitą. Niestety, tym razem tekstu nie udało się odczytać nad Renem, jednak niemiecki ambasador przy Stolicy Apostolskiej nazwał dokument „bezpośrednim atakiem na Trzecią Rzeszę”. W kolejnych latach wielokrotnie swoją postawą udowadniał, że nie akceptuje działań reżimów oraz czynem i słowem zachęcał do miłości bliźniego, także poprzez aktywne dążenia do ratowania Żydów. Głowę Kościoła docenił Instytut Yad Vashem, w którym wiele drzew – symboli życia – poświęconych jest właśnie Piusowi XII.

Za życia Piusa XII nikt nawet nie pomyślał, że można by go nazywać sympatykiem niemieckiego narodowego socjalizmu. Głosy takie zaczęły być powtarzane dopiero po roku 1963, gdy Rolf Hochhuth wystawił swoją sztukę pt. Namiestnik. Tragedia chrześcijańska. Autor w pośredni sposób zarzucił Ojcu Świętemu obojętność, jeśli nie sprzyjanie hitleryzmowi, jednak obecnie to pod adresem niemieckiego dramaturga wysuwane są oskarżenia o… współpracę z sowieckim wywiadem.

Czyżby więc klucz do wyjaśnienia genezy fałszywych tez o papieżach sprzyjających Hitlerowi znajdował się na Kremlu?

Michał Wałach

Kazanie na uroczystość Matki Bożej Gromnicznej

 Drodzy uczniowie, drodzy wierni

W dniu dzisiejszym przypada bardzo wyjątkowe święto, Oczyszczenie Najświętszej Maryi Panny. Nosi ono również miano święta Matki Bożej Gromnicznej, ponieważ istnieje zwyczaj, by w dzień ten błogosławić świece, na początku Mszy ma też miejsce procesja. Wspominamy dziś ofiarowanie przez Najświętszą Dziewicę Pana Jezusa w świątyni jerozolimskiej. Matka Boża wypełniła w ten dzień wymagania Starego Prawa, wykupując swego Syna poprzez złożenie za Niego ofiary.

Dziesiątą i najdotkliwszą plagą, jaką Bóg zesłał na bałwochwalczych Egipcjan, było posłanie anioła zagłady. Mojżesz ostrzegł faraona, że jeśli nie pozwoli narodowi wybranemu odejść, posłany zostanie anioł, który pozabija wszystkie pierworodne dzieci płci męskiej w całym Egipcie. Faraon jednak zatwardził swe serce w grzechu i nie uwolnił ludu Mojżesza, Bóg posłał więc anioła, by zabił wszystkich pierworodnych chłopców. Izraelitom dano jednak sposób na ocalenie swych dzieci. Musieli wziąć krew baranka ofiarnego i skropić nią progi drzwi swych domów. Anioł, widząc krew, przechodził obok tych domów i śmierć ich nie nawiedziła.  Była to pierwsza pascha, przejście obok domów tych, którzy zostali pokropieni krwią baranka.

Dzieci te jednak, choć uratowane od śmierci, nadal należały do Boga z powodu wyroku, jaki wydał On na ten kraj. Dlatego każda rodzina po narodzinach syna musiała wykupić swe dziecko ze świątyni. Takie właśnie było znaczenie obrzędu, jakiemu poddaje się tego dnia Najświętsza Maryja Panna, ofiaruje wraz ze świętym Józefem w świątyni parę gołębi, wykupując swego Pierworodnego.

Święto to ma więc głębokie znaczenie. Jest to pierwsze ofiarowanie Pana Jezusa, pierwszy etap ofiarowania, które dopełnione zostanie na Kalwarii, kiedy Baranek Boży, który gładzi grzechy świata, uratuje nasze dusze od śmierci wiecznej. Tak, jak anioł śmierci oszczędził tych, którzy skropili drzwi swych domów krwią baranka, tak również nasze dusze oszczędzone zostaną, jeśli skropimy swe wargi Krwią Zbawiciela. Najświętsza Maryja Panna ofiaruje Chrystusa Pana w świątyni, będąc posłuszna nakazom prawa, ale również w proroczy sposób ukazując, kim jest Jej Syn, ponieważ wszystkie nakazy Starego Prawa za swój jedyny cel miały ukazanie nam natury Mesjasza. Z tego właśnie powodu Symeon  prorokował będzie wobec Bożej Dzieciny, nazywając Ją światłem na oświecenie pogan i chwałą ludu Izraela.

W ten sposób opatrznościowo dochodzimy do kolejnej prośby Modlitwy Pańskiej, korespondującej z odczuciami Matki Bożej w tym dniu. Wyraziwszy życzenie: „Święć się Imię Twoje”, prosimy również: „Przyjdź Królestwo Twoje”.

Od samego początku swego publicznego nauczania Zbawiciel głosi Królestwo Niebieskie. „Czyńcie pokutę, albowiem bliskie jest Królestwo Niebieskie”. Oczywiście pożądamy Królestwa, które zapowiedział Chrystus Pan. Co ono jednak oznacza? Królestwo Niebieskie jest tam, gdzie rządzi Niebo, czyli Bóg, gdzie wypełniana jest Jego wola. Jeśli jest coś absolutnie koniecznego, to właśnie wola Boża, ponieważ gdyby Bóg nie powołałby jakiejś rzeczy do istnienia, rzecz taka nigdy by nie zaistniała. Oczywiście Ne modlimy się, by wola Boża pełniona była w tym sensie, ale prosimy, by wola Boża pełniona była w nas. Wola Boża będzie wypełniona przez ludzi sprawiedliwych, którzy się z nią zgadzają i odnajdą w niej swe szczęście, lub też zrealizuje się poprzez ukaranie przez Boga ludzi występnych.

W Modlitwie Pańskiej wyrażamy jednak pragnienie, by Królestwo Boże „przyszło”, czyli by było ono obecne i sprawowało swe rządy na ziemi. Powód tego jest taki, że w obecnej kondycji rodzaju ludzkiego, ludzie są często bardzo dalecy od pełnienia woli Bożej. Jest na tym świecie wiele zgorszeń, wiele rzeczy bardzo dalekich od szczęśliwości i doskonałości, jakich pragnie dla nas Bóg. Tak więc, prosząc o przyjście Królestwa Zbawiciela, prosimy w istocie o wiele rzeczy. Prosimy, by sprawiedliwi zostali umocnieni, by źli zostali usunięci i pozbawieni możliwości szkodzenia wspólnemu dobru, lub by się nawrócili i stali sprawiedliwymi. Modlimy się też o to, byśmy my sami dotarli do owego wiecznego Królestwa, czyli do Nieba, gdzie nie ma sprzeciwu wobec rządów Boga, gdzie nie będzie śmierci ani smutku.

Jednym z głównych powodów, dla których tęsknimy za Niebem, jest fakt, że w Niebie panuje sprawiedliwość. Na tym świecie jest często przeciwnie. Ludzie źli wydają się cieszyć powodzeniem. Szybko zdobywają pieniądze i władzę, podczas gdy dobrzy wydają się napotykać tak wielu przeszkód. Jednak to tylko pozory. W rzeczywistości sukcesy złych są bardzo krótkotrwałe. Modlimy się, by koniec rządów ludzi złych nadszedł jeszcze szybciej: Przyjdź Królestwo Twoje. Prosimy, by rządy nad nami sprawowali sprawiedliwi, byśmy odnaleźli prawdziwą wolność Dzieci Bożych, byśmy nie żyli dłużej gnębieni przez ludzi, będących niewolnikami złych nawyków i grzechów.

W obchodzonym dziś święcie Matki Bożej widzimy więc zwłaszcza Jej tęsknotę za Królestwem Jej Syna, Jej pragnienie, by przyszło ono szybko. Fundamentem tego Królestwa jest sprawiedliwość, dlatego by Królestwo to mogło nadejść, musi Ona ofiarować swego własnego Syna. Chrystus Pan, ofiarując samego siebie na Krzyżu, zaprowadzi sprawiedliwość pomiędzy Bogiem a człowiekiem, umożliwiając panowanie Królestwa Bożego na tym świecie. Dlatego, ofiarując swego Syna w świątyni jerozolimskiej, Niepokalana zanosi żarliwą prośbę, by Królestwo Boże nadeszło szybko, szybko dla każdego z nas. Dlatego też nazywamy Ją Pośredniczką Wszelkich Łask, ponieważ Królestwo to jest Królestwem budowanym przede wszystkim przez łaskę, Królestwem w którym Bóg panuje nad nami poprzez obecność swej wiecznej woli.

Dlatego, drodzy uczniowie i drodzy wierni, zwracajmy się w sposób szczególny do Najświętszej Maryi Panny, która – jako Matka Boga – jest dla naszych próśb najskuteczniejszą Orędowniczką. Oby wyprosiła nam siłę i determinację w naśladowaniu Jej gorliwości dla Królestwa Zbawiciela, w którym Bóg żyje i króluje przez wszystkie wieki wieków. Amen.

ks. John Jenkins FSSPX

tłum. Scriptor

Za: Scriptorium – z blogosfery Tradycji katolickiej (02/02/2017)


Gromnica. Świeca, której lękają się drapieżniki

Gromnica. Świeca, której lękają się drapieżniki

Kiedy byłem jeszcze w szkole podstawowej, miałem szczęście pożyczyć od pewnej pani przedwojenne kalendarze katolickie, które zachwycały zarówno treścią, jak i szatą graficzną. Taki kalendarz traktowało się z ogromnym szacunkiem, bo przecież o literaturę religijną było wtedy trudniej niż o mięso, dlatego kto miał jakieś wydawnictwo sprzed wojny, pożyczał innym, a ci to doceniali i bardzo dbali, by nie uszkodzić albo nie zabrudzić.

Jednym z najpiękniejszych kalendarzy lat trzydziestych był „Kalendarz Królowej Apostołów”, wydawany przez Księży Pallotynów. I właśnie tam widziałem reprodukcję obrazu, która na długo utkwiła mi w pamięci. Oto jest noc, zasypane śniegiem wiejskie chaty, nigdzie nie widać nawet nikłego blasku świecy, cała wieś pogrążona jest we śnie. Bliżej widać drzewa, tuż za wioską rozciąga się gęsty las. Na jego skraju wyraźnie widoczna jest wataha wilków: wygłodniałych, złych, szykujących się do ataku na ludzkie siedziby. I nagle z boku obrazu wyłania się przepiękna świetlista postać, odziana – mimo mrozu – jedynie w białą szatę. Postać kobieca, tchnąca dobrocią i spokojem, rusza prosto na stado wilków i odpędza je od domostw tych, którzy pogrążeni we śnie, nawet nie domyślają się niebezpieczeństwa. Wilki warczą, ale cofają się, gdyż Pani ta trzyma w ręku świecę, której drapieżniki najwyraźniej się boją. Pod obrazem widniał podpis: Matka Boża Gromniczna

Nie pamiętam już, kto był autorem tego obrazu, ani wszystkich szczegółów, bo od tamtego czasu upłynęło już wiele lat. Jednak od spotkania z tym obrazkiem w kalendarzu katolickim tytuł Matka Boża Gromniczna kojarzy mi się zawsze z ową piękną Panią, która czuwa nad człowiekiem i chroni go oraz jego bliskich od niebezpieczeństwa.

2 lutego obchodzimy święto Oczyszczenia Najświętszej Maryi Panny, od reformy kalendarza liturgicznego nazywające się Świętem Ofiarowania Pańskiego. Nazwa nie jest tu jednak najważniejsza, natomiast niezwykle ważna jest wielowiekowa tradycja, która łączy to święto z gromnicą, a więc świecą, która w tym dniu jest pobłogosławiona w kościele przez kapłana na pamiątkę słów starca Symeona, który nazwał Dziecię Jezus Światłem na oświecenie pogan.

Zapewne słyszeliśmy, jak do tego doszło. Maryja, jak każda kobieta izraelska, chciała poddać się oczyszczeniu po narodzinach Dziecka. Nie musiała tego robić, bo porodziła bez utraty dziewictwa, ale chciała. Ona i św. Józef, pragnęli jak najdokładniej wypełnić przepis Prawa. Dzień ten był równocześnie świętym dniem dla dwojga staruszków – Symeona i Anny, którzy wyczekiwali Zbawiciela, codziennie trwając przy Świątyni i błagając Boga, by ich oczy mogły ujrzeć Jego Syna. Czekali długo, ale kiedy wreszcie Maryja i Józef przynieśli Dzieciątko do Świątyni, Symeon wyśpiewał przepiękną pieśń, którą Kościół uczynił częścią modlitwy brewiarzowej i kazał swoim kapłanom, zakonnikom i wszystkim, którzy w tej doskonałej modlitwie chcą brać udział, odmawiać ją w ostatniej modlitwie danego dnia, czyli tzw. komplecie.

To wtedy właśnie Maryja usłyszała proroctwo o Jezusie, że Jej duszę kiedyś przeniknie miecz, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu. Od  pierwszych wieków chrześcijaństwa Kościół świeci w tym dniu świece i odwołuje się do wstawiennictwa Matki Zbawiciela, stąd popularnie to święto po dziś  dzień nazywa się świętem Matki Bożej Gromnicznej. Poświęcona świeca jest symbolem Pana Jezusa, jako Światłości, ale jest też znakiem orędownictwa Jego Matki. Stąd opisany przeze mnie na początku obraz ukazujący Maryję, jako opiekunkę ludzkich siedzib. Dawniej, kiedy wilki rzeczywiście zagrażały ludziom w czasie długich i srogich zim, ci polecali się z ufnością Matce Boga, paląc gromnice, jako znak Jej wstawiennictwa i opieki. Zapalano gromnice także w czasie nawałnic i burz, kiedy pioruny (piorun, to inaczej grom, stąd gromnica) uderzały w drzewa, a nieraz i w zabudowania. Pożar domu oznaczał zazwyczaj utratę całego dobytku, dlatego ludzie gorąco prosili Matkę Bożą, by ich ratowała od piorunów i nawałnic.

Co do wilków, to te z lasu nie zagrażają nam już tak jak dawniej. Dziś jesteśmy narażeni raczej na spotkanie z innymi „wilkami”: to pokusy, grzechy czy sam szatan. Te „duchowe drapieżniki” porywają nawet niewinne dusze małych dzieci przez zło, które się zewsząd sączy w ludzkie umysły i zabija w duszach miłość Boga, czyniąc je przez to martwymi. Nigdy chyba jeszcze od czasów Cesarstwa Rzymskiego ludzie tak się nie chlubili popełnianym złem, jak robią to teraz. Grzech stał się czymś, co „robią wszyscy”. Czy ci nieszczęśliwi ludzie zdają sobie sprawę z tego, że razem z tymi „wszystkimi” mogą przegrać życie, a co gorsza – całą wieczność?

Drodzy Czciciele Matki Bożej! Weźmy Jej świece, zaufajmy, że przez ten znak Maryja będzie nas chronić od zła fizycznego, a przede wszystkim od duchowego. Módlmy się, by kiedyś, kiedy będą się zamykać na zawsze nasze oczy na tym świecie, ostatnią rzeczą, jaką ujrzymy było światło gromnicy.

Ks. Adam Martyna

Artykuł ukazał się w 86 nr. dwumiesięcznika Przymierze z Maryją

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2017-02-02)

Komunia na rękę – Michael Davies

Nie mam wątpliwości, że zwyczaj nie umieszczania tych sakramentów z rękach wiernych zaprowadzony został w wyniku dwojakiego przesądu: po pierwsze, wynikało to z fałszywej czci, jaką chciano okazać temu sakramentowi, drugim zaś powodem była nikczemna arogancja kapłanów, przypisujących sobie godność wynoszącą ich ponad lud Chrystusowy, a to ze względu na olej używany podczas święceń.
Martin Bucer

 

Praktyka udzielania Komunii na rękę narzucona została katolikom większości krajów Zachodu w sposób typowy dla całej rewolucji liturgicznej. Inicjatywa ta nie należała bynajmniej do programu cieszącego się aprobatą papieską Ruchu Liturgicznego. Wzmianki o niej nie znajdujemy również w dokumentach II Soboru Watykańskiego. W okresie przedpoborowym myśl o podobnej innowacji była przytłaczającej większości duchowieństwa oraz wiernych całkowicie obca. Tam, gdzie praktyka ta została wprowadzona, mówić można o legalizacji tego, co zainicjowane zostało jako akt buntu, ponieważ jednak bunt ten zgodny był z duchem soboru, nadużycie to zostało ostatecznie zaaprobowane i dołączone do oficjalnych praktyk Kościoła.

Swego czasu napisałem szczegółowe, 52-stronicowe studium dotyczące kulisów wprowadzania Komunii na rękę, dlatego nie ma potrzeby powtarzania w tym miejscu wszystkich zamieszczonych tam informacji. Zwolennicy tej praktyki wskazują, że podczas Ostatniej Wieczerzy Apostołowie otrzymali Komunię do rąk, nie dodają jednak, że chwilę wcześniej Apostołowie ci zostali konsekrowani na biskupów. Rzeczywiście istnieją świadectwa, że praktyka umieszczania Hostii na dłoniach świeckich była w starożytnym Kościele szeroko rozpowszechniona, choć przynajmniej w niektórych miejscach pod koniec wieku VI świeccy przyjmowali ją do ust. W roku 650 synod w Rouen potępił przyjmowanie przez świeckich Komunii na rękę jako nadużycie, co dowodzi, iż zwyczaj przyjmowania jej do ust stanowił w tym rejonie silnie już zakorzenioną praktykę. Rytuał Rzymski z IX wieku traktuje Komunię do ust jako normę.

Badacze nie są pewni, w którym momencie nastąpiła zmiana w sposobie udzielania Komunii – przedstawiane są różne, mniej lub bardziej prawdopodobne tego wyjaśnienia. Dokładny powód nie jest ważny. Ważne jest, że zmiana ta dokonała się z pewnością z ważkiego powodu i z natchnienia Ducha Świętego. Jako jedną z przyczyn wymienia się zwyczaj używania niekwaszonego chleba, niekiedy mówi się o niebezpieczeństwach nadużyć, ks. Jungmann natomiast za powód decydujący uznaje „rosnącą cześć dla Eucharystii.

Wnikliwa analiza źródeł patrystycznych i wczesnośredniowiecznych wskazuje na stale rosnącą cześć dla Eucharystii jako prawdziwego Ciała i Krwi Chrystusa – nie tylko przyjmowanego, ale też stanowiącego obiekt adoracji – oraz na coraz lepsze zrozumienie Mszy jako uroczystej ofiary, której głównym celem jest adoracja Wszechmocnego Boga. Do ważności ofiary wymagana była obecność ważnie wyświęconego kapłana, chleb pszeniczny, oraz wino, a składający ją ksiądz występował in persona Christi. Świeccy posiadali przywilej uczestniczenia w liturgii – która jednak w naturalny a zarazem logiczny sposób akcentowała przede wszystkim rolę kapłana oraz świętość samej  Ofiary. Broszura propagandowa na rzecz przywrócenia Komunii na rękę The Body of Christ, wydana przez Komisję Liturgiczną episkopatu USA, pisze o tym, jako o czymś zasługującym na potępienie:

W ósmym i dziewiątym wieku świeccy byli prawie zupełnie wykluczeni z celebracji Mszy. Nie zanosili już  – jak to było wcześniej – ofiar do ołtarza; śpiew był wykonywany tylko przez chór (schola); zanikły intencje ogólne; wierni nie mogli już widzieć, co działo się na ołtarzu, ponieważ stał przed nim kapłan, czasami zupełnie niewidoczny za ikonostasem; Kanon odmawiano po cichu i wszystko odbywało się w milczeniu, albo w języku słabo zrozumiałym przez wiernych”.

Brzmi to jak lista zarzutów formułowanych przez XVI-wiecznych reformatorów, nie sposób też nie zauważyć, że słowa powyższe stanowią potępienie obecnych praktyk liturgicznych Kościołów Wschodnich. By udowodnić, jak bałamutne są twierdzenia zawarte w tej broszurze oraz w całej propagandzie na rzecz Komunii na rękę wystarczy przypomnieć, że – jak pisał przełożony Oratorium Londyńskiego ks. Napier – sama idea, że wierni muszą widzieć „co dokonuje się na ołtarzu” była dla chrześcijaństwa pierwszych wieków całkowicie obca. Trzeba też zaznaczyć, że od momentu, gdy po raz pierwszy zaczęto wznosić chrześcijańskie świątynie, powszechnym niemal zwyczajem było sprawowanie Mszy w kierunku wschodnim, tak więc kapłan zawsze stał przed ołtarzem, zwrócony tyłem do wiernych (patrz rozdz. XIX).

Trzeba podkreślić, że praktyka narzucana obecnie wiernym nie jest zgodna ze zwyczajem starożytnego Kościoła. Kobiety nie otrzymywały Hostii bezpośrednio do ręki, ale musiały okrywać ją lnianą chustą zwaną dominical. Dla usprawiedliwienia tej praktyki przytaczany jest najczęściej fragment mowy przypisywanej św. Cyrylowi Jerozolimskiemu, został on jednak w zatwierdzonych przez hierarchię dokumentach propagandowych starannie przeredagowany. Trzeba tu podkreślić, że oficjalna propaganda nie przedstawia Komunii na rękę po prostu jako opcję, ale jako praktykę preferowaną, stosowną dla „dojrzałego” katolika.

Św. Cyryl był biskupem Jerozolimy, a obecnie znany jest głownie z obszernej serii mów (katechez), jakie wygłosił wobec kandydatów do chrztu (który miał mieć miejsce na Wielkanoc, prawdopodobnie w roku 350). Mowy wstępne i kolejnych 18 katechez są klasycznymi dokumentami teologicznymi, zawierającymi niezwykle jasne i przekonujące wyjaśnienie głównych punktów wiary katolickiej. Niektóre manuskrypty, w których mowy te dotarły do naszych czasów, obejmują również pięć dalszych – najprawdopodobniej wygłoszonych wobec tego samego audytorium w Oktawie Wielkanocy – mów, wprowadzających kandydatów we wielkie tajemnice chrztu, bierzmowania i Eucharystii (stąd owych pięć mów nosi tytuł Katechezy Mistagogiczne). Zachowane manuskrypty przypisują je różnym autorom, a późniejsi pisarze dołączyli je po prostu do wcześniejszego zbioru mów św. Cyryla. Współcześni badacze podzieleni są w kwestii ich autentyczności. Niezależnie od tego, kto jest ich prawdziwym autorem, to właśnie jedna z tych mów o wątpliwej autentyczności przytaczana jest obecnie jako usprawiedliwienie praktyki Komunii na rękę. Przyjmijmy jednak, że jest ona autentyczna, tym bardziej, że istnienie  zwyczajów opisanych przez św. Cyryla potwierdzają również inne źródła patrystyczne. Lektura całego odnośnego fragmentu owej mowy pokazuje wyraźnie, że jej autor posiadał jasną i przekonująco uargumentowaną wiarę w ofiarną naturę Mszy oraz w substancjalną obecność Chrystusa  pod postaciami chleba i wina – czym wprawił w nie lada zakłopotanie XVI-wiecznych reformatorów protestanckich. Mówi on nawet o zmianie substancji materii na sposób przypominający doktrynę o transsubstancjacji.

A oto pełny tekst odnośnego fragmentu:

„Zbliżając się więc, nie podchodź z wyciągniętymi dłońmi, ani z rozpostartymi palcami, ale z lewej (ręki) uczyń tron dla prawej, gdyż ta właśnie dłoń ma przyjąć Króla. Nadstawiając dłoń, przyjmij Ciało Chrystusa, dodając «Amen». Następnie, ostrożnie uświęcając swe oczy poprzez dotknięcie ich świętym Ciałem, spożyj Je, dbając o to, abyś nie utracił żadnej cząstki. Bo jeżeli utracisz jakąś cząstkę, to tak jakbyś poniósł stratę, tak jakby to był jeden z twoich członków. Powiedz, gdyby ktoś dał Ci złoty piasek, czyż nie troszczyłbyś się oń ze wszelką ostrożnością, dbając o to, by nie stracić żadnej jego cząstki, ani ponieść żadnej straty? Czyż nie powinieneś być zatem dużo bardziej ostrożny dbając o to, aby żadna okruszyna nie wypadła z tego, co szlachetniejsze jest niż złoto i drogie kamienie? Tak więc, gdy już spożyjesz Ciało Chrystusa, podejdź także po kielich Krwi. Nie wyciągaj rąk, lecz trzymaj je nisko, tak jak miałbyś się pokłonić lub uczynić głęboki akt czci. Powiedz «Amen» i uświęć się spożywając także Krew Chrystusa. Gdy wciąż jeszcze wilgoć czujesz na swoich wargach, dotknij ich rękoma i uświęć swoje oczy, swoje czoło i wszystkie pozostałe zmysły. Na koniec, czekaj na modlitwę i dziękuj Bogu, który uznał ciebie godnym takich tajemnic”.

Praktyka polegająca na dotykaniu Hostią narządów zmysłów i namaszczania ich Przenajświętszą Krwią może się nam wydawać nieszkodliwa, niosła ona jednak za sobą poważne niebezpieczeństwa. Mogła prowadzić do niezdrowego, zabobonnego nabożeństwa komunikującego wobec konkretnej Hostii oraz do różnych wypaczonych form kultu. Takie sytuacje rzeczywiście miały miejsce, a praktyka całowania Hostii stała się z czasem bardzo rozpowszechniona. Św. Cyryl Aleksandryjski porównywał namaszczanie narządów zmysłów Krwią Baranka ofiarowanego w Eucharystii do namaszczania krwią zabitych baranków progów domów przez Żydów uchodzących z Egiptu. Twierdził, że podobnie jak zwyczaj ten ochronił niegdyś Żydów, tak też namaszczanie narządów zmysłów [Krwią Pańską] chroni je przed pokusami zmysłowymi.

Dalszych dowodów na szerokie rozprzestrzenienie się tej dziwnej praktyki dostarcza nam żyjący w I połowie V wieku Teodoret z Cyrrhus w Syrii, który pisał o zwyczaju całowania Hostii:

Należy rozważyć, jak podczas świętego misterium bierzemy członki Oblubieńca, całujemy je, obejmujemy je i dotykamy nimi naszych oczu”.

Nie był to przykład odosobniony. Praktyka całowania Hostii, możliwa dzięki przyjmowaniu jej na rękę i prowadząca do zniekształcenia doktryny o Rzeczywistej Obecności, przetrwała co najmniej do końca VIII wieku. Zaświadcza o tym św. Jan Damasceński (675-749):

Przyjmujmy Ciało Ukrzyżowanego, dotykając nim naszych oczu, naszych ust i czoła, i spożyjmy boski płonący węgiel”.

Biorąc pod uwagę takie ekscesy nie powinno nas dziwić, że Duch Święty natchnął Kościół do wprowadzenia zmiany zapewniającej stosowny szacunek wobec Najświętszego Sakramentu, tj. do umieszczania Hostii na języku komunikowanych.

W połowie XIII wieku istniała już silnie zakorzeniona tradycja, że kontakt z Najświętszym Sakramentem może mieć jedynie to, co zostało konsekrowane. Św. Tomasz z Akwinu (1225-1274) pisał:

Rozdawanie Ciała Chrystusa należy do kapłana z trzech powodów. Po pierwsze, ponieważ, jak było powiedziane powyżej, dokonał on konsekracji w osobie Chrystusa. Ale tak jak Chrystus konsekrował swoje Ciało podczas Ostatniej Wieczerzy, tak również dał je innym, aby je spożywali. Analogicznie, tak jak konsekracja Ciała Chrystusa należy do kapłana, podobnie i rozdawanie należy do niego. Po drugie, ponieważ kapłan jest wyznaczonym pośrednikiem pomiędzy Bogiem a ludźmi, więc tak jak do niego należy ofiarowanie darów człowieka Bogu, tak i do niego należy przekazywanie konsekrowanych darów ludziom. Po trzecie, ze względu na cześć dla tego sakramentu, nic nie może się z nim stykać, lecz tylko to, co jest konsekrowane, stąd też i korporał i kielich są konsekrowane, a podobnie i ręce kapłana. Nie jest zatem uprawnione, aby ktokolwiek inny tego dotykał, chyba że w stanie konieczności, gdyby np. miało upaść na ziemię, lub w innych nie cierpiących zwłoki przypadkach”.

Propaganda na rzecz Komunii na rękę wielokrotnie odwołuje się do twierdzenia, że święcenia nie dają kapłanowi specjalnych przywilejów w kwestii udzielania Komunii św. Wydana za zgodą episkopatu USA Broszura Take and Eat stwierdza:

Choć w ostatnich czasach bardzo podkreślano świętość dłoni kapłana, należy jednak zaznaczyć, iż namaszczenia rąk podczas ceremonii święceń nie można łączyć ze szczególnym przywilejem do dotykania Eucharystii”.

Cóż, św. Tomasz z Akwinu z pewnością dostrzegał taki związek – i to na setki lat zanim ktoś pomyślał o istnieniu Ameryki – nie ulega też wątpliwości, że za jego czasów praktyka ta stanowiła zwyczaj powszechny. Być może nie był to dokładny i jedyny powód jej wprowadzenia, jednak twierdzenie, że zwyczaj, do którego przywiązywano szczególne znaczenie przez niemal tysiąc lat nie posiada w istocie tego szczególnego znaczenia, oznaczałoby pozbawienie słowa „symbol” jakiegokolwiek sensu. Warto również przypomnieć, że znajdujący się w Pontyfikale Rzymskim tradycyjny ryt święceń kapłańskich zawiera następującą wzmiankę o władzy nadawanej wyświęcanym przez biskupa:

Bądźcie świadomi tego, co dokonujecie, kształtujcie się wedle tego, czego dotykacie, a celebrując tajemnicę śmierci Pana pilnujcie, by ciała wasze były całkowicie obumarłe dla wszelkich występków i cielesnych przyjemności”.

Jest to wyraźne odniesienie do faktu, że nowo wyświęceni kapłani będą wkrótce dotykać Ciała Chrystusa, co traktowane jest ewidentnie jako przywilej. Gdyby każdemu katolikowi wolno było dotykać Najświętszego Sakramentu, nie byłoby powodu czynić o tym szczególnej wzmianki.

Take and Eat stwierdza dalej:

Specjalne namaszczenie dłoni kapłana symbolizuje jego publiczną posługę wobec innych”.

Naprawdę? Ciekawe, jaki cytat mogliby przytoczyć autorzy na poparcie tego nonsensu. Pracę listonoszy, lekarzy, śmieciarzy, nauczycieli, zamiataczów ulic i żołnierzy również traktować można jako „służbę publiczną” – tak więc być może i im powinno się namaszczać dłonie.

Kolejnym dowodem na to, że namaszczenie nie daje specjalnej władzy do dotykania Eucharystii jest natura posługi diakonów, która zawsze wiązana była z Eucharystią, a jednak dłonie diakonów nigdy nie były namaszczane”.

Można by w tym miejscu zauważyć, że przynajmniej w pewnych miejscach dłonie diakonów były konsekrowane – jak tego dowodzą pochodzący z VI wieku List Gildasa oraz datowany na VIII wiek Pontyfikał Egberta z Yorku. Pomimo, że w pochodzących ze starożytności dokumentach znaleźć można pojedyncze przykłady udzielania przez diakonów Komunii pod postacią chleba, tradycyjnie związek diakona z Eucharystią wyrażała piecza, jaką sprawował on nad kielichem. Widać to wyraźnie w przytoczonym fragmencie Summy św. Tomasza z Akwinu, który jednoznacznie wykluczał możliwość udzielania przez diakona (w normalnych okolicznościach) Komunii pod postacią chleba. Cathilic Encyclopedia stwierdza:

Aż do czasów współczesnych kielich powierzony był zawsze szczególnej opiece diakona. Nawet obecnie rubryki nakazują, by podczas ofiarowania kielicha we Mszy uroczystej diakon podtrzymywał jego stopę lub też ramię kapłana i powtarzał razem z nim słowa: «Offerimus tibi, Domine, calicem salutaris etc.». Uważne studium pierwszego Ordo Romanus pokazuje, że podczas Mszy papieskiej kielichem zajmował się zasadniczo archidiakon, to on sam i towarzyszący mu diakoni okazywali wiernym – po przyjęciu przez nich Komunii pod postacią chleba – calicem ministerialem z Krwią Pańską.

Warto również zauważyć, że sam Jan Paweł II akceptuje istnienie związku pomiędzy namaszczaniem dłoni kapłana oraz dotykaniem Eucharystii. W liście apostolskim Dominicae cenae z 24 lutego 1980 roku zauważył on, że obrzęd święceń kapłańskich odnosi się do faktu, iż kapłan dotyka Najświętszego Sakramentu. Jak pisał:

Naszym najwyższym zaszczytem jest – poza obowiązkiem posłannictwa ewangelicznego – że możemy sprawować tę tajemniczą władzę nad Ciałem Odkupiciela i temu wszystko w nas musi być stanowczo podporządkowane. Musimy też stale pamiętać, że dla tej władzy – posługi zostaliśmy sakramentalnie poświęceni, że zostaliśmy wyjęci spośród ludzi i zarazem postanowieni dla ludzi. Powinniśmy pamiętać o tym, szczególnie my, Kapłani Kościoła Rzymskiego łacińskiego, który do obrzędu święceń dołączył w ciągu wieków praktykę namaszczania rąk Kapłana. W niektórych krajach przyjęła się praktyka Komunii świętej na rękę. Praktykę taką postulowały poszczególne Konferencje Episkopatów i na ich wniosek zyskała ona zatwierdzenie Stolicy Apostolskiej. Dały się jednak słyszeć głosy o rażących wypadkach nieposzanowania Najświętszych Postaci, co bardzo obciąża nie tylko osoby bezpośrednio winne takiego postępowania, ale również Pasterzy Kościoła, którzy jakby mniej czuwali nad zachowaniem się wiernych względem Eucharystii”.

Widzimy więc, że papież nie tylko potwierdza związek pomiędzy namaszczaniem dłoni kapłana i rozdzielaniem Eucharystii – ale też silnie podkreśla jego znaczenie, czyniąc przy tym jasną aluzję, że wolałby, aby rozdzielanie Komunii św. pozostało domeną kapłanów:

Nie należy jednakże zapominać o podstawowym urzędzie Kapłanów, którzy w czasie święceń zostali konsekrowani, aby reprezentowali Chrystusa Kapłana: dlatego też ich ręce, tak jak ich słowa i ich wola, stały się bezpośrednim narzędziem Chrystusa. Właśnie dlatego, tzn. jako szafarze Eucharystii, oni mają główną i całkowitą odpowiedzialność za Święte Postacie: ofiarują te Święte Postacie uczestnikom zgromadzenia, którzy pragną je przyjąć. Diakoni mogą tylko zanosić na ołtarz dary ofiarne wiernych i rozdawać je, gdy zostaną już konsekrowane przez Kapłana. Jakże wymowne zatem, chociaż późniejsze, jest w naszych święceniach łacińskich namaszczenie rąk, jak gdyby tym właśnie rękom potrzebna była szczególna łaska i moc Ducha Świętego! Dotykanie Świętych Postaci, podejmowanie ich własnymi rękami jest przywilejem tych, którzy mają święcenia, co wskazuje na czynny udział w szafarstwie Eucharystii”.

 

Reformacja protestancka

O ile nie zamierzamy stwierdzić, że Duch Święty opuścił Kościół,  przyjąć trzeba, że przejście od praktyki udzielania Komunii na rękę do obecnej formy jej przyjmowania było skutkiem Bożego natchnienia, był to prawdziwy rozwój liturgiczny. Promulgowana przez Pawła VI instrukcja Memoriale Domini wyjaśnia:

(…) po dokładnym  zbadaniu rozumienia tajemnicy Eucharystii, jej znaczenia i obecności w niej Chrystusa, z  uwagi na poczucie czci dla Najświętszego Sakramentu i pokorę, której jego przyjmowanie wymaga, wprowadzono zwyczaj, iż sam szafarz kładzie kawałek konsekrowanego chleba  na języku komunikanta”.

Protestanccy reformatorzy negowali fakt, że Konsekracja eucharystyczna przemienia w jakikolwiek sposób chleb i wino, twierdzili, że nadaje im ona jedynie nowe znaczenie, wskutek czego stają się symbolami Ciała i Krwi Chrystusa. Jak nauczali – Chrystus jest jedynie w niebie, stąd okazywanie czci chlebowi i winu (kult chleba) jest zwykłym bałwochwalstwem. Martin Bucer wyraził powszechną opinię protestantów w tej kwestii w krytycznej analizie Prayer Book z roku 1549 (Censura), postulując usunięcie z liturgii wszystkich modlitw i obrzędów, które mogłyby sugerować katolicką wiarę w Rzeczywistą Obecność czy ofiarny charakter Mszy. O tym, do jakiego stopnia Cranmer podzielał poglądy swego mentora świadczy fakt, że większość z postulowanych przez niego zmian została uwzględniona w kolejnej edycji Prayer Book z roku 1552. Bucer podnosił m.in. zastrzeżenie co do rytu Komunii, wedle którego przewodniczący liturgii powinien używać tylko takiej ilości chleba i wina, jaka była wystarczająca dla ludzi przystępujących do Stołu Pańskiego. Jak wyjaśniał:

Stwarza to pożywkę dla przesądu (…), że jeśli jakaś ilość chleba i wina pozostaje po Komunii, nie wolno używać ich do zwykłych celów, jak gdyby nawet wówczas, gdy są one używane poza Komunią, było w nich coś duchowego czy świętego, wskutek czego sądzą oni [przewodniczący liturgii – przyp. tłum.] , że niezależnie od tego, ile chleba i wina pozostaje po Komunii, powinni sami je spożyć. Ludzie powinni być więc nauczani, że Chrystus Pan nie jest ofiarowany w chlebie i winie, ale – poprzez Jego słowa i te symbole – w pobożnych sercach,  a więc chleb i wino, które umieszczane były na Stole Pańskim, gdy używa się ich poza ustanowioną przez Pana Komunią, nie są wcale bardziej święte, niż każdy inny chleb i wino (…) Gdy widzimy, jak skutecznie i z jak wielką szkodą, działający w rzymskich antychrystach przez tak wiele stuleci szatan zmuszał ludzi do oddawania czci chlebowi zamiast Chrystusowi naszemu Zbawcy, okradając Go w ten sposób z należnej czci, tym bardziej poczuwamy się do obowiązku usuwania ze wszystkich kościołów  – na ile tylko starczy nam sił i przy zachowaniu całej czystości doktryny – wszelkich form kultu chleba, jakie pragną oni [papieże – przyp. tłum.] zakorzenić wśród antychrystów [fałszywych chrześcijan – tj. katolików – przyp. tłum] i wszczepić w serca prostego ludu (…) Chleb i wino są symbolami Ciała i Krwi Chrystusa, w których składa się On za nas w ofierze. Poza tą okolicznością są one jak każdy inny chleb i wino, gdyż w ich naturze nie następuje żadna zmiana, a Chrystus Pan nie jest ofiarowany w nich, ale w sercach silnych we wierze.

Cranmer zareagował na ten krytycyzm usuwając z obrzędów Komunii z roku 1522 rubryki, co do których Bucer wysunął obiekcje i dołączając zalecenie, że jeśli po Komunii pozostanie jakiś chleb czy wino, przewodniczący liturgii powinien zabrać je do domu na swój użytek.

Wszyscy protestanci, włączając w to Lutra, nauczali, że święcenia są jedynie publiczną autoryzacją wymaganą do sprawowania funkcji przewodniczącego liturgii. W ich opinii nie ma więc zasadniczej różnicy między człowiekiem posiadającym święcenia i ich nie posiadającym, święcenia nie nadają żadnej władzy, jakiej człowiek by wcześniej nie posiadał, nie ma mowy o wyciskaniu przez nie jakiegoś niezatartego znamienia. Z tego powodu praktyka umieszczania Hostii na języku wiernych postrzegana była przez Bucera jako wyraz wiary, że chleb Eucharystyczny nie jest zwykłym chlebem i że jedynie kapłanowi wolno go dotykać, jako temu, kto posiada władzę, jakiej świeccy są pozbawieni. Skrytykował więc obrzędy Komunii z Prayer Book z roku 1549, zarzucając im pozostawienie praktyki, w której przewodniczący liturgii umieszczał Hostię na języku przystępującego do Stołu Pańskiego. Cranmer dostosował się do jego żądań i w nowych obrzędach Komunii z roku 1522 wprowadził zwyczaj udzielania Komunii na rękę. Powody, dla których Bucer nalegał na tę zmianę, były jednoznaczne:

Nie mam wątpliwości, że zwyczaj nie umieszczania tych sakramentów z rękach wiernych zaprowadzony został w wyniku dwojakiego przesądu: po pierwsze, wynikało to z fałszywej czci, jaką chciano okazać temu sakramentowi, drugim zaś powodem była nikczemna arogancja kapłanów, przypisujących sobie godność wynoszącą ich ponad lud Chrystusowy, a to ze względu na olej używany podczas święceń. Pan jednak bez wątpienia dał te swe święte symbole w ręce Apostołów i nikt, kto czytał dokumenty starożytnego Kościoła nie może wątpić, że zwyczaj ten praktykowany był aż do nadejścia rzymskiego antychrysta.

Ponieważ więc nie wolno tolerować żadnych przesądów rzymskiego antychrysta, przywracając na ich miejsce pierwotną prostotę [zwyczajów] Chrystusa, Apostołów oraz starożytnego Kościoła, pragnę, by pasterze i nauczyciele ludu wiernie nauczali, iż przesądem i błędem jest uważać, że ręce tych, którzy prawdziwie wierzą w Chrystusa, są mniej czyste niż ich usta, albo że ręce kapłanów są  świętsze niż ręce świeckich, że złą czy niestosowną rzeczą jest – jak uprzednio błędnie wierzyli ludzie prości – przyjmowanie tych sakramentów przez świeckich na rękę – oraz by usunięte zostało wszystko, co mogłoby stanowić pożywkę dla tych błędnych przekonań, takie jak zarządzenia, że tylko sam kapłan może dotykać sakramentów i że powinien udzielać ich wiernym im do ust – co sprzeczne jest nie tylko ze zwyczajem ustanowionym przez Pana, ale i ze zdrowym rozsądkiem.

W ten sposób wszyscy dobrzy ludzie będą mogli zostać z łatwością przekonani do przyjmowania świętych symboli na rękę, zachowana zostanie zgodność tej praktyki (ze sposobem jej ustanowienia – przyp. tłum.), ponadto stanowić to będzie przeszkodę dla dalszych nadużyć sakramentów. Gdyż pomimo faktu, że dopuszczalne jest pewne tymczasowe ustępstwo względem tych, których wiara jest jeszcze słaba, i udzielanie im wedle życzenia Komunii do ust, jeśli tylko zostaną oni należycie pouczeni, wkrótce dostosują się do zwyczaju reszty Kościoła i będą przyjmowali sakramenty do ręki”.

Trzeba tu zauważyć, że Bucer postrzegał namaszczanie dłoni kapłana jako akt odnoszący się do przywileju dotykania Hostii, co negują teksty propagandowe w rodzaju Take and Eat. Fakt, że protestanccy reformatorzy wprowadzili Komunię na rękę jako wyraz odrzucenia katolickiej nauki o kapłaństwie i Rzeczywistej Obecności Chrystusa w Eucharystii, nadał tej praktyce znamię jednoznacznie antykatolickie – i od tej pory stała się ona zwyczajem niedopuszczalnym w kulcie katolickim. Współcześni protestanci z pewnością nie wprowadziliby praktyki przyjmowania Komunii do ust, by dostosować się do zwyczajów panujących wśród katolików, dlatego więc, w imię fałszywego ekumenizmu, to katolikom kazano przyjąć praktykę specyficznie dziś protestancką – aby usunąć wszelkie pozostałe oznaki zewnętrznego kultu wobec Najświętszego Sakramentu, gorszące dla tych wszystkich, który uważają go jedynie za zwykły chleb. Nie powinno nas to dziwić – jest to logiczna konsekwencja procesu, który rozpoczął się od zniszczenia Mszy św. Piusa V.

 

Nieposłuszeństwo i kłamstwa

Komunia na rękę zaczęła upowszechniać się ponownie w Kościele katolickim wkrótce po zakończeniu II Soboru Watykańskiego. Proces ten rozpoczął się od Holandii, gdzie przybrał postać otwartego buntu wobec rozporządzeń prawomocnej władzy. Wbrew obowiązującym normom liturgicznym w niektórych kościołach Komunia zaczęła być rozdzielana w sposób będący od czasu reformacji praktyką specyficznie protestancką. Było to nadużycie, z którym biskupi powinni rozprawić się szybko i skutecznie – księża, którzy nie chcieliby stosować się do prawa Kościoła, powinni zostać bezzwłocznie zasuspendowani. Tak się jednak nie stało – i wkrótce praktyka ta przyjęła się również w Niemczech, Belgii oraz Francji, których biskupi sprzeniewierzyli się swemu urzędowi, tolerując coraz szersze jej upowszechnianie. W ten sposób praktyka, która już wówczas była dla katolików niedopuszczalna ze względu na przyjęcie jej przez protestantów i fakt, że stanowiła wyraz odrzucenia przez nich katolickiego nauczania o Eucharystii, stała się również symbolem kwestionowania autorytetu Kościoła ze strony liberalnych duchownych.

Konsekwencje tego buntu stały się tak poważne, że papież skonsultował się z biskupami  całego świata i po zasięgnięciu ich opinii ogłosił w roku 1969 instrukcję Memoriale Domini. Jej nauczanie streścić można w następujących punktach:

  • Biskupi z całego świata są w przytłaczającej większości przeciwni tej innowacji
  • Tradycyjny sposób udzielania Komunii powinien zostać zachowany
  • Jest on oznaką szacunku [wobec Najświętszego Sakramentu] i nie pomniejsza w niczym godności przystępujących do Komunii
  • Innowacja ta mogłaby prowadzić do braku uszanowania, profanacji i wypaczania prawdziwej doktryny eucharystycznej.

Dlatego:

Stolica Apostolska, usilnie napomina (…) biskupów, kapłanów i wiernych, aby gorliwie przestrzegali tego prawa, ważnego i ponownie potwierdzonego, zgodnie z osądem większości katolickich biskupów, w formie zgodnej z obecnym rytem świętej liturgii, co jest niezbędne dla powszechnego dobra Kościoła”.

Popełniono jednak katastrofalny w skutkach błąd. Zgodzono się, że w sytuacji, gdy praktyka zdążyła się już „zakorzenić”, Konferencje Episkopatu mogą przeprowadzić głosowanie i po uzyskaniu większości 2/3 głosów wystąpić do Stolicy Apostolskiej o zgodę na zalegalizowanie tego nadużycia. W sposób oczywisty sformułowanie „zakorzeniła się już” odnosiło się do 28 maja 1969 roku. Nie dotyczyła więc krajów, w których praktyka ta nie upowszechniła się przed datą ogłoszenia instrukcji – a do kategorii tej należały wszystkie państwa anglojęzyczne. Liberalni księża odebrali to jednak jako sygnał, że jeśli konsekwentnie łamać będą obowiązujące prawo, Stolica Apostolska ostatecznie ustąpi i dostosuje legislację do ich żądań. Jak się okazało, mieli rację – i to nie tylko w kwestii Komunii na rękę. Jednak sytuacja przed i po ogłoszeniu Memoriale Domini różniła się pod jednym ważnym względem. Biskupi, którzy do maja 1969 najpierw tolerowali, później aprobowali, a obecnie starają się narzucić to nadużycie, w sposób jawny lekceważą wyraźną wolę Pawła VI – a jednak równocześnie nie wahają się posługiwać argumentem lojalności wobec papieża odmawiając zgody na celebrację Mszy św. Piusa V! Stworzyli w ten sposób własne kryterium dotyczące tego, jak stosować się należy do życzeń papieża: tolerują sytuacje, gdy lekceważone są one z uszczerbkiem dla wiary, interweniują natomiast wówczas, gdy motywem nieposłuszeństwa jest obrona katolickiej prawdy.

We wielu krajach instrukcja Memoriale Domini w ogóle nie została opublikowana, tamtejsi wierni nie zdawali więc sobie sprawy z rzeczywistych intencji papieża. Nie mieli też podstaw do opierania się oficjalnej propagandzie mającej na celu narzucenie im protestanckiej praktyki, wbrew silnie zakorzenionej tradycji liturgicznej i wyraźnie wyrażonej woli Ojca Świętego. Głównym narzędziem tej propagandy była wydana w USA broszura The Body of Christ. Serię kazań, mających na celu zaprezentowanie jej treści w języku przystępnym dla wiernych znaleźć można w broszurze ks. Josepha M. Champlina Preaching and Teaching about the Eucharist. Kazania te umożliwiały księżom parafialnym „sprzedawanie” tej nowinki parafianom na sposób podobny do metod, jakimi posługują się obnośni sprzedawcy. Oto próbka wyjaśnień proponowanych przez ks. Champlina:

Podczas II Soboru Watykańskiego pewni katolicy, stosując się do norm liturgicznych zaaprobowanych przez biskupów, rozpoczęli starania o przywrócenie w formie opcji zwyczaju przyjmowania Komunii na rękę. W miarę, jak pragnienia te się nasilały, papież zasięgnął opinii biskupów całego świata, czy pożądanym byłoby przywrócenie tego zwyczaju, jako alternatywny dla Komunii przyjmowanej bezpośrednio do ust. W odpowiedzi na ich uwagi Ojciec święty zdecydował, że dotychczasowy zwyczaj powinien zostać zachowany, jednak biskupi w danych krajach mogą przeprowadzić głosowanie w kwestii wprowadzenia Komunii na rękę jako opcji. W przeciągu kilku lat głosowania takie przeprowadzili biskupi z 54 krajów świata, w tym również biskupi amerykańscy.

Jest to propaganda wedle najlepszej tradycji Trzeciej Rzeszy. Sam Joseph Goebbels  nie zrobiłby tego lepiej. Zwróćmy uwagę, że powyższy fragment nie zawiera żadnych kłamstw. Ks. Champlin zaleca mówić wiernym, iż pewni katolicy pragnęli przywrócenia starożytnej praktyki – nie dodaje jednak, że katolicy owi wskrzesili ją nie czekając na stosowne pozwolenie. Papież rzeczywiście „zasięgnął opinii” biskupów z całego świata, ks. Champlin nie uznał jednak za stosowne poinformować wiernych, że biskupi ci w przytłaczającej mierze opowiedzieli się przeciwko wspomnianej innowacji. Czy można przypuszczać, by zwykły katolik, nie posiadający żadnych dodatkowych informacji, nie wyciągnął z tych słów wniosku, że opinia biskupów była pozytywna? Memoriale Domini rzeczywiście przyznawała lokalnym Konferencjom Episkopatu prawo do głosowania nad legalizacją tego nadużycia (nie mogli oni „wprowadzać Komunii na rękę”, gdyż praktyka ta mogła być legalizowana jedynie tam, gdzie zwyczaj ten zakorzenił się wcześniej nielegalnie) – jednak ks. Champlin nie uważa, by wiernych należało informować, iż koncesja ta stosuje się jedynie do krajów, w których nadużycie to zakorzeniło się przed majem 1969. Uznał również za rozsądne nie informować ich, iż Ojciec Święty napominał usilnie biskupów, kapłanów i wiernych, by przestrzegali tradycyjnej praktyki i że przestrzegał przed zagrożeniami, do jakich może prowadzić ta innowacja. Najbardziej biski kłamstwu był ks. Champlin wówczas, gdy stwierdzał, iż buntownicy, którzy zainicjowali to nadużycie „postępowali zgodnie z normami liturgicznymi zatwierdzonymi przez biskupów podczas II Soboru Watykańskiego”. Pozbawiony dodatkowych informacji świecki mógł wyciągnąć z tych słów wniosek, że jeśli nawet jeśli praktyka ta nie została bezpośrednio nakazana przez Vaticanum II, to przynajmniej stanowiła przedmiot dyskusji obecnych na soborze biskupów. Jednak Konstytucja o liturgii nie wspomina ani jednym słowem ani o tej, ani jakiejkolwiek z podobnych innowacji. Sama myśl o nich wzbudziłaby u większości ojców soborowych przerażenie. O tym, jak dalecy byli oni od zatwierdzania podobnych praktyk dowodzi fakt, że przeważająca ich część wypowiadała się przeciwko nim w roku 1969. Słowa ks. Champlina stanowią jeszcze jeden dowód na słuszność tezy, jaką postawiłem w rozdziale XVI książki Pope John’s Council, a mianowicie, że zalążki posoborowych nadużyć odnaleźć można w samej Konstytucji; były to sprytnie wkomponowane w jej tekst dwuznaczności, które eksplodować miały po soborze jako swoiste „bomby zegarowe” – podłożone przez „ekspertów”, będących autorami przedstawianych pod głosowanie dokumentów.

Ks. Joseph M. Champlin jest typowym przykładem propagandysty, usiłującego dostosować katolicką liturgię do praktyk protestanckich. Owa ekumeniczna intencja ukrywana jest jednak przed wiernymi, których zapewnia się, że prawdziwym celem jest wskrzeszenie praktyk starożytnego Kościoła. Był to standardowy argument protestanckich reformatorów. Powoływanie się na starożytny Kościół jest cechą charakterystyczną herezji.

W roku 1947 Pius XII ogłosił encyklikę Mediator Dei, w której usilnie przestrzegał przed ludźmi, usiłującymi podkopywać wiarę pod pretekstem powrotu do starożytnych praktyk.  Ostrzegał w niej, że „(…) tego rodzaju zdrożne zamysły i poczynania prowadzą do tego, że osłabiają i wyjaławiają uświęcające działanie św. liturgii, którym ona zbawiennie wiedzie dzieci przybrania do Ojca Niebieskiego”. Jak wyjaśniał:

Owszem, liturgia dawnych wieków jest niewątpliwie godna szacunku. Nie należy jednak mniemać, iż dawny zwyczaj, dlatego tylko że tchnie starożytnością, jest przydatniejszy i lepszy, czy to sam przez się, czy to w odniesieniu do późniejszych czasów i nowych warunków. Także nowe obrzędy liturgiczne są godne szacunku i zachowania, gdyż powstały pod natchnieniem Ducha Świętego, który w każdym czasie aż do końca świata jest obecny w Kościele (…) Nie jest rzeczą ani mądrą, ani godną pochwały wszystko i w każdy sposób cofać do starożytności. I tak, aby użyć przykładu, błądzi kto chce ołtarzom przywrócić pierwotny kształt stołu; kto chce wykluczyć czarny kolor z szat kościelnych; kto nie dopuszcza w kościele posągów i świętych obrazów (…) Taki sposób myślenia i postępowania aż nadto przypomina ów zbytni i niezdrowy entuzjazm dla starożytności, wzbudzony przez nielegalny synod w Pistoi oraz usiłuje wznowić owe rozliczne błędy, które były przyczyną zwołania tego synodu i które po nim z wielkim uszczerbkiem dla dusz się uwydatniły, a które Kościół, jako czujny zawsze stróż «depozytu wiary», powierzonego mu przez Boskiego Założyciela, słusznie potępił”.

To jednak, co słusznie potępione zostało w roku 1947, narzucone zostało katolikom przez ich własną hierarchię w roku 1977. Pius XII nie wspominał o praktykach tak szokujących jak świeccy szafarze czy Komunia na rękę: nawet najbardziej fanatyczni zwolennicy protestatyzacji jego czasów nie wyobrażali sobie, by kiedykolwiek mogli osiągnąć taki sukces!

 

Starożytne obrzędy i zwyczaje

Nawet najbardziej pobieżne studium pierwszych ośmiu wieków historii Kościoła ujawnia istnienie niezliczonych obrzędów i zwyczajów, które zostały następnie zarzucone. Kandydaci do chrztu musieli stawiać się na badanie przez siedem kolejnych dni, leżeć krzyżem podczas wielkiego egzorcyzmu, kapłan namaszczał ich wargi i uszy śliną, namaszczani byli od stóp do głów egzorcyzmowanym olejem (w stosunku do kobiet obrzęd ten wykonywały diakonisy), po chrzcie kandydaci namaszczani byli pachnidłami, po pierwszej Komunii dawano im niekiedy łyk mleka z miodem. Podczas Mszy katechumenom nakazywano opuszczać kościół po Liturgii Słowa (Mszy Katechumenów), chrzczonym niemowlętom podawano Komunię pod postacią wina. Za pewne grzechy nakładane były długie i uciążliwe pokuty – penitentom nie wolno było wchodzić do kościołów i musieli pozostawać na zewnątrz w worach pokutnych i popiele prosząc o modlitwy, Wielki Post był czasem surowej pokuty, postu i wstrzemięźliwości, zwłaszcza dziewice i wdowy zachęcane były do częstych postów i modlitwy w intencji Kościoła. Bardzo surowe reguły obowiązywały tych, którzy pragnęli zaprosić na posiłek wdowę. „Niech będą dojrzali w latach – pisał św. Hipolit – i niech odeślą je z powrotem przed zmierzchem”. Na kandydatów do chrztu nie dopuszczano rzeźbiarzy, malarzy, aktorów i nikogo, kto brał udział w przedstawieniach teatralnych, woźniców rydwanów, rozrzutników, eunuchów, ludzi parających się czarami, szarlatanów ani żołnierzy. Dopuszczano natomiast konkubiny, o ile pozostawały one wierne swemu panu.

Listę tę można by wydłużać w nieskończoność. Co ciekawe, gdy przeanalizuje się te z owych praktyk, które po zarzuceniu zostały po wiekach wskrzeszone, wspólnym motywem ich reanimacji okazuje się być dostosowywanie kultu katolickiego do zwyczajów sekt protestanckich. Mam tu na myśli zjawiska takie, jak zastępowanie ołtarzy stołami, Komunia pod obiema postaciami, liturgia w językach narodowych, usuwanie czarnych szat liturgicznych, modlitw wyrażających ofiarnych charakter Mszy, tradycyjnych komunikantów mszalnych – szczegółowe informacje na ten temat znaleźć można w rozdziale XXV niniejszej książki. Przedstawiłem tu wystarczająco dużo dowodów, że obecna rewolucja liturgiczna, choć nie identyczna z cranmerowską, budzić powinna odrazę każdego miłującego wiarę katolika. Na ironię zakrawa jednak fakt, że nawet Cranmer zachował na tyle silne przekonanie o dostojeństwie Komunii św.  – pomimo faktu, że negował Rzeczywistą Obecność Chrystusa w Eucharystii – że zastrzegł prawo do jej rozdawania dla samych tylko wyświeconych księży. Nawet on nie posunął się do wprowadzenia świeckich szafarzy!

 

Nieprawidłowości proceduralne

Instrukcja Memoriale Domini jednoznacznie stwierdza, że praktyka udzielania Komunii na rękę tolerowana może być jedynie w tych krajach, w których zakorzeniła się ona przed majem 1969 roku. Ostatecznie jednak Watykan ugiął się pod presją i zgodził się udzielać stosownego indultu wszędzie, gdzie tylko praktyka ta się rozwinęła – nie precyzując przy tym w żaden sposób, co należy przez te słowa rozumieć. Czy miało to oznaczać jednego kapłana udzielającego Komunii na rękę jednemu wiernemu na całym terytorium USA? A może chodziło o 50% parafii w każdej diecezji?

Na tę niezwykle ważną kwestię zwrócił uwagę bp Blanchette z Joliet w stanie Illinois. Gdy w roku 1977 Konferencja Episkopatu USA debatowała nad przywróceniem Komunii na rękę, bp Blanchette wyjaśnił, że zgodnie z procedurą określoną przez Watykan Stolica Apostolska mogłaby udzielić zgody jedynie wówczas, gdyby na terytorium USA przeważał inny zwyczaj udzielania Komunii. Podkreślał, że biskupi nie mogą przejść do kolejnego etapu zanim nie stwierdzą, że ten warunek wstępny rzeczywiście został spełniony:

Powiedziałem: będziemy teraz dyskutowali i prawdopodobnie głosowali nad ewentualną petycją do Stolicy Apostolskiej, a nie ustaliliśmy jeszcze, czy inny zwyczaj jest rzeczywiście dominujący. Jak powiedziałem, najprostszym sposobem na weryfikację tego twierdzenia jest poproszenie ordynariuszy o odpowiedź na pytanie, czy na terenie ich diecezji istotnie można mówić o dominowaniu innej praktyki. Ordynariusz powinien to wiedzieć, jest przecież pasterzem diecezji. Zarówno on sam jak i jego księża składali śluby posłuszeństwa, jeśli więc ktokolwiek może udzielić precyzyjnych informacji, to właśnie on. Poprosiłem więc o dodanie tego punktu do harmonogramu obrad, by umożliwić weryfikację twierdzenia, że pierwszy warunek – czyli dominacja innego zwyczaju – został w istocie spełniony. W przypadku uzyskania odpowiedzi twierdzącej, moglibyśmy przejść do kolejnych punktów [procedury]. Jeśli jednak nie zostało to zweryfikowane, jak – logicznie rzecz biorąc – możemy przechodzić do kolejnego etapu? Taki postawiłem wniosek.

Wniosek bpa Blanchette’a poparło na piśmie pięciu innych biskupów, podtrzymał go również przewodniczący Konferencji Episkopatu. Zgodnie z obowiązującymi zasadami głosowanie nad nim powinno być tajne, jednak zwolennicy innowacji w głosowaniu przez podniesienie rąk wymusili na przewodniczącym odstępstwo od regulaminu. Nawet kard. Król potępił później wykorzystywanie tego narzędzia walki parlamentarnej do odrzucenia wniosku w tak istotnej kwestii. Uzasadnione jest więc pytanie: czy głosowanie to było zgodne z prawem?

Również podczas głównego głosowania doszło do wielu nieprawidłowości. Pozbawiono prawa głosu biskupów emerytowanych, a gdy nadal nie można było osiągnąć większości 2/3 głosów większości, umożliwiono głosowanie biskupom nieobecnym, aż wymagana większość została ostatecznie osiągnięta. Ci, którzy podnosili zastrzeżenia wobec tej praktyki, krytykowani byli za robienie zamieszania w tak „błahej” sprawie. Cóż, jeśli sprawa ta była tak „błaha”, środki, do jakich uciekli się ludzie pragnący ją przeforsować, były naprawdę niezwykłe.

Pewne jest, że w Anglii i Walii o dominacji innego zwyczaju mówić można było jedynie w bardzo niewielu miejscach. Jest wysoce nieprawdopodobne, by na terenie całego kraju istniało wówczas więcej niż kilkadziesiąt parafii czy ośrodków, w których można by mówić o zakorzenieniu się tego nadużycia. Większość katolickiej populacji z całą pewnością nie była nim zainteresowana i nie pragnęła jego wprowadzenia. Anglicy mają jednak własne sposoby postępowania w takich sytuacjach. Biskupi wydali stosowną zgodę w tajemnicy, wskutek czego o ich decyzji wiedziało niewielu tylko księży diecezjalnych oraz świeckich wiernych. W ten sposób biskupi uniknęli konieczności publicznego tłumaczenia się z faktu, że zaaprobowali zwyczaj, który bynajmniej nie był dominujący. Było to dla nich najwygodniejsze rozwiązanie, ponieważ – jak już wspomniałem – przypadki dominacji innego zwyczaju dotyczyły wówczas jedynie kilku ognisk buntu. Zachowanie to zasługuje na potępienie niezależnie od tego, czy zwyczaj ten był dominujący, czy też nie – i odnosi się również do sytuacji we wszystkich innych krajach. Jeśli rzeczywiście był on dominujący, biskupi ponoszą winę za nie powstrzymanie szerzącego się buntu przeciwko Stolicy Apostolskiej; jeśli dominujący nie był, winni są wprowadzenia w błąd papieża i starania o indult pod fałszywymi pretekstami. Jeśli angielscy biskupi stwierdzili w swej petycji, że praktyka ta była szeroko rozpowszechniona, lub nawet że istniały liczne żądania jej wprowadzenia, wówczas nie ma wątpliwości co do tego, że mamy tu do czynienia z oszustwem i że indult powinien być traktowany jako nieważny w rozumieniu kanonu 40.

Podobnie było w Kanadzie. Znajduję się w posiadaniu zebranego przez pewnego kanadyjskiego księdza obszernego dossier, znakomicie obrazującego sposób, w jaki praktyka ta została tam wprowadzona. Kanadyjscy biskupi odmówili publicznego ujawnienia przesłanek, jakie skłoniły ich do wysunięcia prośby o indult:

W prasie pojawiły się doniesienia, że o zgodę wystąpiono, ponieważ pewni wierni wyrazili pragnienie powrotu do starożytnego chrześcijańskiego sposobu przyjmowania Komunii. Jeśli tak było naprawdę, zmuszeni jesteśmy zapytać: ile osób się tego domagało? Z pewnością nie więcej niż jedna na dziesięć tysięcy. Nikt nie słyszał o żadnych sondażach. Dwunastu proboszczów, którzy w pewnej archidiecezji dyskutowali nad tą kwestią stwierdziło, że nigdy nie słyszeli o podobnych prośbach. W pewnej diecezji liczącej ponad 150 parafii Komunia na rękę udzielana była jedynie w 2 czy 3 kościołach. Idea ta zrodziła się w seminariach, domach rekolekcyjnych, na uniwersytetach i w collegach. Nawet po wprowadzeniu indultu niektórzy kanadyjscy biskupi w dalszym ciągu nie udzielali zgody na przyjmowanie Komunii na rękę. Inni czynili to niechętnie. Niektórzy stawiali warunki, np. że osoba przyjmująca Komunię na rękę musi być bierzmowana. Pewien arcybiskup udzielając zezwolenia powiedział: «Z tego co wiem, nie można mówić o powszechnym żądaniu zaprowadzenia tej praktyki ze strony biskupów, duchowieństwa czy świeckich». Niektórzy  mówili nawet, że są rozczarowani faktem udzielenia zgody albo tłumaczyli swe ustępstwo tym, że została ona wprowadzona w sąsiednich diecezjach, a ludzie muszą przyzwyczaić się  zwyczajów, które mogą napotkać gdzie indziej”.

Widzimy więc pewien wspólny schemat: oto do Rzymu wysyłana jest prośba o indult legalizujący nadużycie, podczas gdy nie podejmuje się jakichkolwiek starań, mających na celu określenie, czy zjawisko to jest na tyle powszechne, by spełniało warunek wstępny uzyskania indultu. Jeśli badania wykazują, że inny zwyczaj nie jest dominujący, dane te są zatajane. Ludzie mający skłonność do tajemnicy często mają coś do ukrycia.

Biskupi Anglii i Walii posunęli się jeszcze dalej, zatajając sam fakt wystąpienia o indult. Przeważająca część wiernych nie była świadoma tego, że został on udzielony aż do chwili, gdy wzięli do ręki katolickie czasopisma z 21 maja 1976 roku, gdzie obok stosownego komunikatu znaleźli również stek sloganów propagandowych mających usprawiedliwić wprowadzenie tej protestanckiej praktyki. W międzyczasie Catholic Truth Society przygotowywała broszury i plakaty mające wesprzeć kampanię prasową, zbieżne w treści z wydanym właśnie ogłoszeniem. W niektórych diecezjach duchowieństwo parafialne poinformowane zostało zaledwie 1 lub 2 dni wcześniej, wielu księży dowiedziało się jednak o tym fakcie w tym samym czasie, co świeccy. Potwierdziło to kilkudziesięciu księży, z którymi kontaktowałem się osobiście. Pewien kapłan z diecezji na północy pisał: „O tym, że biskupi zdecydowali się zezwolić na tę praktykę, dowiedziałem się z wiadomości telewizyjnych. Był to dla mnie szok”.

Trudno opisać cierpienia, jakich narzucenie tej praktyki przysporzyło wielu dobrym księżom diecezjalnym. Pewien kapłan z archidiecezji Westminsteru powiedział mi, że legalizacja tego nadużycia i sposób, w jaki zostało to przeprowadzone  – za plecami duchowieństwa  – sprawiły, że poczuł, iż pięćdziesiąt lat jego kapłaństwa było jedynie farsą. Nie wszyscy świeccy świadomi są ścisłych więzi, łączących biskupa z jego księżmi. Zachowanie biskupów w tej kwestii porównać można do sytuacji, w której ojciec rodziny zmienia pracę i decyduje się sprzedać dom rodzinny nie wspominając o niczym żonie ani dzieciom, stawiając ich przed faktem dokonanym i dając im zaledwie kilka godzin na spakowanie się i wyprowadzkę. Posiadam informacje o dziesiątkach kapłanów, którzy woleli przejść na emeryturę, niż zaakceptować narzucone zmiany. Trzeba pamiętać, że choć świeckim – przynajmniej teoretycznie – pozostawiono swobodę wyboru co do sposobu, w jaki pragną przyjmować Komunię, wyboru takiego nie pozostawiono kapłanom. Biskupi nakazali udzielać im Komunię na rękę każdemu wiernemu, który tego zażąda. Bóg pokierował jednak sprawami tak, że wielu spośród tych księży odprawia obecnie Mszę Trydencką dla różnych grup tradycyjnych katolików. Inni woleli przejść na emeryturę, niż narazić się na uczestnictwo w akcie pociągającym za sobą takie nieuszanowanie wobec Najświętszego Sakramentu. Jeszcze inni zmuszeni zostali do ustąpienia, gdyż odważyli się na publiczną krytykę tej praktyki. Pewien angielski kapelan klasztorny usunięty został za czytanie zakonnicom instrukcji Memoriale Domini, pomimo faktu, że sam zgodził się ostatecznie na udzielanie Komunii na rękę. Pragnął jedynie uświadomić siostrom, że Paweł VI wyraził pragnienie zachowania tradycyjnej praktyki. Pewien amerykański ksiądz poinformował mnie, że jego biskup kazał mu przejść na emeryturę, ponieważ udostępniał swym parafianom moją książkę „O Komunii na rękę i podobnych nadużyciach”. „Nie masz prawa do osobistej opinii” – powiedział. Wielu innych księży zdecydowało się podporządkować dyktatowi kurii i pozostać w swych parafiach pomimo faktu, że każda Msza była dla nich udręką. Ich odczucia doskonale podsumował ks. John E. Koramr w liście do „Our Sunday Visitor” z 23 października 1977 roku:

W sytuacji gdy nam – tradycyjnie nastawionemu duchowieństwu – narzucona została praktyka udzielania Komunii na rękę, bez żadnego względu dla naszych uczuć czy szacunku dla naszych opinii, uważam za stosowne wyrażenie specjalnych «podziękowań» wszystkim katolickim «progesistom».

Często udaje się wam przeforsować własne poglądy, zmusiliście wszystkich kapłanów do przyjęcia waszego stanowiska, niezależnie od tego, czy się nam to podoba, czy też nie, jeśli zaś wyrażamy zastrzeżenia, mówi się nam, że musimy akceptować to wszystko ze względu na śluby posłuszeństwa wobec hierarchii (w którą większość z was nie wierzy).

Tak też uczyniłem i ja, obecnie jednak muszę powiedzieć o moich odczuciach. W obecnej sytuacji bycie kapłanem nie jest już dla mnie czymś specjalnym, stało się to po prostu «pracą», rodzajem rutyny. Nie jest to już to kapłaństwo, które znałem i kochałem. Nie jest to kapłaństwo, dla którego studiowałem i któremu poświęciłem swe życie wiele lat temu.

Z całą pewnością nie porzucę kapłaństwa dla nikogo ani niczego, jednak praca w tych nowych okolicznościach będzie dla mnie doświadczeniem bardzo odmiennym od dotychczasowego.

Tak więc progresiści, możecie sobie pogratulować, udało się wam pozbawić mnie całej radości i miłości jakie dawało mi moje kapłaństwo, pozostawiając mi jedynie poczucie  pustki i zgorzknienia. Wciąż będę się za was modlił, w tej jednak intencji: byście nie wyrządzili dalszych szkód Kościołowi”.

W Anglii, co zakrawa już niemal na rozmyślną zniewagę, Catholic Information Office stwierdziła, że wśród duchowieństwa i świeckich prowadzone były szerokie konsultacje! Bezprzykładna intryga, przy pomocy której angielskim biskupom udało się narzucić to nadużycie, sprowokowała nawet krytyczne komentarze ze strony organu najbardziej radykalnych zwolenników innowacji liturgicznych „Music and Liturgy”. Wyrażając stosowny entuzjazm wobec wprowadzenia Komunii na rękę, editorial z lata 1976 stwierdzał równocześnie:

Zostało to wprowadzone w niefortunny sposób (…) Krajowa Komisja Liturgiczna była oczywiście przygotowana na protesty, nie ma innego wyjaśnienia dla dziwacznej atmosfery tajemnicy, jaka otaczała ten projekt (księża poinformowani zostali zaledwie kilka dni przez wprowadzeniem nowych regulacji, otrzymując przy tym ścisłe instrukcje, by nikomu o tym nie wspominać, np. «nie ogłaszać przed godziną 00:01 takiego a takiego dnia»). Te same podejrzenia nasuwać musi przydługa i mówiąc szczerze dość nudna broszura CTS, zwykłe zestawienie argumentów i tekstów źródłowych, przekonująca do tej samej kwestii wciąż na nowo, bezsprzecznie pomyślana jako narzędzie mające wytrącić broń z ręki «opozycji», zanim miała ona jakąkolwiek szansę na podjęcie dyskusji. Szkoda więc, że ów materiał propagandowy zawierał poważne błędy dotyczące faktów oraz błędne cytaty, które zostały skwapliwie wykorzystane przez oponentów, a dla zwolenników stały się powodem do cynicznych żartów”.

Najpoważniejszym błędem, jaki znalazł się w broszurze The Reception of Holy Communion In the Hand było twierdzenie, że zwyczaj udzielania Komunii na rękę zachował się w Kościołach Wschodnich. Jest to całkowity nonsens, ponieważ w Kościołach Wschodnich, zarówno unickich jak prawosławnym, świeccy przyjmują Komunię pod dwiema postaciami, a Sakrament umieszczany jest na języku komunikowanego przy pomocy łyżeczki. Pod koniec liturgii prawosławnej wśród zgromadzonych rozdzielany jest również niekiedy pobłogosławiony chleb. Nie jest on uprzednio konsekrowany i przyjmuje się go do rąk, stąd ludzie nie znający prawosławia nabrać mogą fałszywego przekonania, że jego wyznawcom Komunia udzielana jest na rękę. Fakt, że broszura ta napisana została przez ks. Anthony’ego Boylana, Sekretarza Generalnego Komisji Liturgicznej Anglii i Walii  doskonale ilustruje ignorancję ludzi, pozujących na ekspertów liturgicznych.

Kwestię fałszywych twierdzeń, jakie znalazły się w broszurze CTS, podnosiłem w listach do wielu wpływowych prałatów, w tym również Delegata Apostolskiego. Sekretarz tego ostatniego potwierdził z ubolewaniem, że owo twierdzenie dotyczące Kościołów Wschodnich rzeczywiście było fałszywe – i że broszura powinna zostać wycofana. Było to w sierpniu 1976 roku – jednak broszura pozostaje w sprzedaży po dziś dzień!

 

Urabianie wiernych

Propaganda, jaką posłużono się do promowania Komunii na rękę, okazała się być bardzo skuteczna. Lekceważy ona co prawda podstawowe normy etyki naturalnej (nie mówiąc już o etyce chrześcijańskiej), jednak skuteczność propagandy nie zależy od standardów etycznych. Naziści udowodnili, że konsekwentne powtarzanie fałszywych lub zmanipulowanych informacji jest w stanie przekonać o ich prawdziwości  zwykłego Niemca, który nie był w stanie, lub – co bardziej prawdopodobne – nie zadał sobie trudu zweryfikowania ich w oparciu o inne źródła. Również Stalin zauważył, że większość ludzi nie posiada zmysłu krytycznego. Przeważająca część populacji przyjmuje, że podawane przez oficjalne źródła informacje są prawdziwe. Kierując się tą zasadą, „The Universe” (najpopularniejszy brytyjski tygodnik katolicki) z 21 maja 1976 roku informował swych czytelników, że:

Paweł VI udzielił zgody na udzielanie Komunii na rękę przekonany, podobnie jak większość biskupów, że praktyka ta uwypukla sakralną naturę przyjmującego sakrament – jako przybytku Ducha Świętego, oraz sakralny charakter Eucharystii – jako Ciała i Krwi Pańskiej”.

Przeciętny katolik po przeczytaniu tych słów nie zada sobie pytania: „Czy to prawda?”. Przyjmuje to za prawdę, ponieważ przeczytał o tym w „The Universe” – i oczekiwanie od niego innej reakcji byłby przejawem braku realizmu. W ten sposób pozostanie on nieświadomy faktu, że Paweł VI wyraził jednoznaczne życzenie, by wierni zachowali tradycyjny sposób przyjmowania Komunii, że nowinkę tę starała się przeforsować jedynie garstka angielskich biskupów oraz że tradycyjny sposób przyjmowania Komunii nie umniejsza godności ochrzczonego chrześcijanina jako przybytku Ducha Świętego, ale w istocie uwypukla naturę Najświętszego Sakramentu jako Ciała i Krwi Chrystusa. Protestanccy reformatorzy znieśli tradycyjną praktykę by dać wyraz swej wierze, że Eucharystia nie jest w istocie Ciałem Chrystusa, a pomimo to „The Universe” stwierdza, bez słowa wyjaśnienia, że nowinka ta w rzeczywistości uwypukla doktrynę o Rzeczywistej Obecności, pewny, że to bezzasadne i nonsensowne twierdzenie nie zostanie zakwestionowane, a gdyby nawet do tego doszło, protesty te można zlekceważyć i zataić przed czytelnikami.

Broszura The Body of Christ zawiera cały szereg całkowicie bezzasadnych twierdzeń dotyczących rzekomych korzyści z udzielania Komunii na rękę. Wysuwanie takich nieuzasadnionych twierdzeń odnosi zamierzony skutek w sytuacji, gdy nie można ich w żaden sposób zakwestionować, lub gdy podnoszone zastrzeżenia zataić można przed większością zainteresowanych. Świadomi tego faktu autorzy The Body of Christ piszą:

Przyjmowanie Pana na rękę uwypukla prawdę, że jesteśmy przez te obrzędy oczyszczeni i uświęceni, że mamy udział w kapłaństwie Jezusa oraz w nowym stworzeniu”.

Właściwą reakcją na to nonsensowne twierdzenie byłoby pytanie: „W jaki sposób uwypukla to ową prawdę? Kto twierdzi, że tak jest? Dlaczego tradycyjny sposób przyjmowania Komunii nie uwypukla tej prawdy równie wyraziście? Jeśli tak jest naprawdę, dlaczego Duch Święty zezwolił na pojawienie się praktyki przyjmowania Komunii do ust i jej kontynuację przez ponad tysiąc lat? Dlaczego Duch Święty pozwala, by prawda ta była po dziś dzień przyciemniana w Kościołach obrządków wschodnich? Dlaczego wybitni kapłani należący do Ruchu Liturgicznego nie zalecali wprowadzenia Komunii na rękę? Dlaczego nie ma o niej żadnej wzmianki w dokumentach II Soboru Watykańskiego? Dlaczego Paweł VI zalecił w Memoriale Domini zachowanie praktyki, która rzekomo prawdę tę zaciemnia? Dlaczego Jan Paweł II zakazał udzielania Komunii na rękę w Rzymie? Dlaczego, jak zaświadcza „The Pilot” z 19 października 1979, konsekwentnie odmawiał on udzielania Komunii na rękę podczas swej wizyty w Ameryce w roku 1979?”.

Pytania takie zadawane będą jednak rzadko, ponieważ zwykli katolicy rzadko kwestionują to, co nakazują im biskupi, nie posiadają również stosownej wiedzy, pozwalającej im na weryfikowanie różnego rodzaju bezzasadnych twierdzeń. Zadając niewygodne pytania ryzykują, że zostaną napiętnowani jako podżegacze i schizmatycy. Przyjmowanie Komunii na rękę traktowane jest obecnie wyraz dojrzałości, wierności nauczaniu Vaticanum II oraz praktyka zgodna z koncepcją pielgrzymującego Ludu Bożego – i biada tym, którzy nie dotrzymują kroku temu trendowi. Obecnie, gdy zwyczaj ten został oficjalnie zaaprobowany, nie spotka się już prawdopodobnie z żadnym poważniejszym sprzeciwem. Pomimo faktu, że liczba ludzi sprzyjających tej nowince była początkowo minimalna, a wręcz mikroskopijna, dla kampanii propagandowej liberałów jest to fakt bez znaczenia. Rewolucjoniści nie potrzebują masowego poparcia, a jedynie słabej opozycji. Liczba katolików, którzy zaangażują się w zwalczanie tego nadużycia będzie bardzo skromna, nawet wśród tych, którzy są jej zasadniczo przeciwni. Tzw. konserwatyści wyrażają zazwyczaj ubolewanie przy pojawianiu się każdego kolejnego nadużycia, ostatecznie je jednak akceptują. Paradoksalnie ci sami ludzie, którzy narzucili ową rodzącą podziały wśród wiernych praktykę, nie mają najmniejszych oporów przed piętnowaniem jej krytyków jako szerzycieli zamętu i niezgody. Eucharystia, źródło i znak katolickiej jedności, stała się źródłem konfliktów rozgrywających się przy samych balaskach ołtarza (w tych rzadkich przypadkach, gdy nie zostały one rozebrane).

Zdecydowanym przeciwnikiem udzielania Komunii na rękę był prof. Dietrich von Hildebrand. Rozdział ten zakończymy jego słowami, które nie wymagają żadnego dodatkowego komentarza.

Niestety, w wielu miejscach Komunia udzielana jest obecnie na rękę. W jaki sposób ma to prowadzić do odnowy i pogłębienia pobożności? Czy pełna drżenia cześć, z jaką przyjmujemy ten przekraczający nasze pojęcie dar, wzrosła poprzez przyjmowanie go w nasze nie konsekrowane dłonie, zamiast z konsekrowanych rąk kapłana?

Nietrudno jest zauważyć, że nieporównywalnie wzrosło niebezpieczeństwo upuszczenia na ziemię partykuł konsekrowanej Hostii, a ryzyko ich zbezczeszczenia czy straszliwego świętokradztwa stało się ogromne.  I jakież ma to nieść z sobą korzyści? Twierdzenie, że kontakt z dłonią czyni Hostię bardziej [dla nas] realną jest czystym nonsensem. Chodzi tu bowiem nie tyle o realność materii Hostii, ale o świadomość, którą zyskujemy jedynie poprzez wiarę, że Hostia stała się rzeczywiście Ciałem Chrystusa. Pobożne przyjmowanie Ciała Chrystusa  do ust, z konsekrowanych rąk kapłana, o wiele bardziej wzmacnia tę świadomość, niż przyjmowanie Go w nasze własne, nie konsekrowane dłonie. Visus, tactus, gustus in te fallitur, sed auditu solo tuto creditur, mówi św. Tomasz z Akwinu we wspaniałym hymnie Adoro te (Mylą się, o Boże, w Tobie wzrok i smak,
Kto się im poddaje, temu wiary brak)
.

Michael Davies

tłum. Scriptor

 

 

 

 

 

W I T A J

W I T A J
Witaj Jezu,witaj Jezu ukochany,
Z dawna  przez nas dziś czekany !
Mamy  teraz dla Ciebie
Wszystko co potrzeba,
Bo Ty idziesz, idziesz do nas,
Prosto z Nieba.
I choć jesteś naszym Królem -
Synem Boga,
Nie czekają na Ciebie słudzy i pałace
Tylko prości ludzie, nowiną przejęci,
Grzeszni,  nie jak Twoi święci,
Lecz żarliwie w modlitwie topiący swe dusze,
Z miłości, serca mając swe otwarte
By przyjąć Ciebie w dostojności wielkiej,
Jako swego władcę i oswobodziciela.
Wiemy, że kochasz nas jak pasterz swe owieczki,
Których nie możesz zostawić w potrzebie,
Bo chcesz, by postępowały tak, aby znaleźć się w Niebie…
Wiesz dobrze, jak trudna jest dla nas Twoja nauka,
A Ty miłosiernie nam wszystko wybaczasz,
Bo miłość i tylko miłość się liczy
Dla której Ty do nas przychodzisz,
Od Boga i Bogiem naszym jesteś.
Marian Retelski – Boże Narodzenie 2016

Nauka wspiera dogmaty o Niepokalanym Poczęciu i Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny

Czy nauka może dać wsparcie dla tak ważnych dla katolika dogmatów, jak Niepokalane Poczęcie i Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny? Okazuje się, że… tak. Takiego przynajmniej zdania jest Elizabeth Scalia – oblatka benedyktyńska, blogerka, autorka artykułów i książek, w tym wydanych po polsku: Obcy bogowie. Ukryte bożki życia codziennego.

Nauka wspiera dogmaty o Niepokalanym Poczęciu i Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny

Wniebowzięcie, Francesco Botticini, XV wiek

Autorka uczęszczając na wykłady z anatomii i fizjologii, choć zachwycała się budową i funkcjonowaniem ciała ludzkiego, stwierdziła w „Our Sunday Visitor”, że „nic, co przedstawiano na wykładzie, nie wywołało u niej głośnej reakcji aż do chwili, gdy przedmiotem studiów stał się proces mikrochimeryzmu.

Gdy tylko profesor zaczął mówić o tym procesie, odezwał się mój katolicki dzwonek:

Ależ to całkowicie tłumaczy Wniebowzięcie! – wypaliłam na głos pośród moich zaskoczonych kolegów i koleżanek ze studiów. Profesor popatrzył na mnie przez chwilę zaintrygowany i powiedział: – Ok-eeej, w każdym razie, w mikrochimeryzmie chodzi o to…

‚Maryja była prawdziwym tabernakulum, w którym Bóg faktycznie nieustannie mieszkał’

 

Dalej autorka zauważa, że mikrochimieryzm „tak głęboko wyjaśnia i usprawiedliwia nasz dogmat, że powinien być włączony do naszej katechezy mariologicznej”, gdyż pozwala to nam docenić fakt, „jak nauka i religia potrafią się uzupełniać i dopełniać nawzajem, i zachwycać w oniemiałym z wrażenia podziwie, że nasz Kościół wyjaśnił tę rzeczywistość bez pomocy mikroskopu dawno temu”.

Czym jest proces mikrochimeryzmu? To „proces, który powoduje, że odrobina komórek żyje w ciele żywiciela, ale są one zupełnie odrębne od niego”. Nie tak dawno media, także w Polsce, obiegła wiadomość, że według naukowców dziecko zostawia w ciele matki „mikroskopijną cząstkę samego siebie”. Co zresztą niesie ze sobą intrygujące implikacje, gdyż „wszystkie te komórki pozostają w niej na zawsze”, a więc także komórki nienarodzonego dziecka, które zostało zabite w wyniku aborcji.

Jakie ma to znaczenie w przypadku Maryi? E. Scalia pisze o tym, że wcześniej po prostu przyjmowała dogmat o Wniebowzięciu i nie próbowała się nawet nad nim zastanawiać, bo przekraczało to jej możliwości. Kiedy dowiedziała się o mikrochimeryzmie „nagle to wszystko nabrało sensu: niewielka ilość komórek Jezusa Chrystusa pozostała w Maryi na całe Jej życie”. Katolicy mają w ograniczonym stopniu takie doświadczenie, kiedy przyjmują Eucharystię, natomiast „Maryja była prawdziwym tabernakulum, w którym Bóg faktycznie nieustannie mieszkał”.

Przytaczając Psalm 16,10 Scalia podkreśla, że ciało Chrystusa nie doznało zepsucia w grobie, a „z tego wynika, że ciało Jego Matki, zawierając ślady komórkowe Boga (a cząstka Boga jest Bogiem całkowicie)” również nie mogło ulec rozkładowi. I tutaj nauka idzie ręka w rękę z teologią, gdyż wynika z tego logicznie, że „ciało Najświętszej Panny, zawierając wewnątrz Chrystusa, nie mogło pozostać na ziemi; oczywiście musiało przyłączyć się do Chrystusa w wymiarze niebiańskim”.

Co więcej, zdaniem autorki, tłumaczy to także inny „bardzo piękny dogmat” katolicki odnoszący się do Maryi, a mianowicie dogmat o Niepokalanym Poczęciu. Przecież skoro wcielenie miało się dokonać przez Maryję, to „naczynie”, które miało do tego celu posłużyć „musiało być z konieczności czyste”. Jak wyjaśnia autorka: „Kiedy argumentujemy, że Maryi jako Arce Nowego Przymierza, miano oszczędzić zmazy grzechu pierworodnego, wiedza o tym, że Chrystus nie tylko skorzystał z Jej ciała, ale miał nieustannie w nim mieszkać, jedynie jeszcze bardziej wspiera tę dobrze uzasadnioną wiarę”. Tak oto wiara i rozum splatają się w „piękną całość”.

Jan J. Franczak

Deklaracja Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X w sprawie posynodalnej adhortacji apostolskiej Amoris lætitia

chce się zapłakać

„Adhortacja apostolska nosi tytuł Radość miłości, ale dla nas jest powodem do łez”
bp Bernard Fellay w kazaniu w Puy-en-Velay, 10 kwietnia 2016

1. Pośród licznych opinii, wyjaśnień oraz komentarzy publikowanych na temat adhortacji Amoris lætitia, również trzech członków naszego Bractwa niedawno wyraziło swoje zdanie w tej sprawie, a mianowicie: ks. Mateusz Gaudron w artykule Amoris lætitia – zwycięstwo subiektywizmu, ks. Jan Michał Gleize w tekście zatytułowanym Krótkie rozważania nad rozdziałem 8. adhortacji apostolskiej Amoris lætitia i ks. Krystian Thouvenot w artykule Po synodzie – zakwestionowana nierozwiązywalność. Dom Generalny udziela poparcia wyżej wymienionym opracowaniom oraz w pełni się pod nimi podpisuje. Ich treści w sposób harmonijny współgrają ze sobą, dając jednocześnie ogólne spojrzenie na całokształt papieskiego dokumentu.

2. Procedura przestrzegana podczas dwóch synodów oraz wpływające na nie okoliczności zdążyły już wywołać liczne zapytania. W trakcie zwołanego w lutym 2014 r. nadzwyczajnego konsystorza kard. Walter Kasper jako jedyny został poproszony o przedstawienie tematu synodu, podczas gdy od lat powszechnie wiadomo, że jest on agresywnym zwolennikiem zniesienia – pochodzącego z prawa Bożego – zakazu udzielania Komunii św. grzesznikom publicznym. Relacja podsumowująca (Relatio post disceptationem), opublikowana w październiku 2014 r., podczas nadzwyczajnego synodu, podawała informacje niezgodne z przebiegiem obrad. Pewne punkty włączono do sprawozdania końcowego, chociaż nie zostały one przez synod zaaprobowane. Jeszcze przed synodem zwyczajnym papież opublikował dwa listy motu propio, dotyczące właśnie jego tematyki i upraszczające kanoniczną procedurę deklaracji nieważności małżeństwa. Z kolei poufny list 13 kardynałów, wyrażających obawy o wynik obrad synodu, został publicznie określony mianem „spisku”.

3. Kwestia dopuszczenia do Komunii św. rozwodników, będących w nowych związkach, była już kilkakrotnie poruszana przez Kościół, który nawet w ostatnim czasie wyraził jasne stanowisko w tej sprawie1. Rozpoczęcie nowej dyskusji na temat stałego nauczania oraz praktyki Kościoła mogło przynieść wyłącznie szkody, zaciemniając tę kwestię zamiast ją rozjaśnić. I tak właśnie się stało.

4. Od dokumentu papieskiego oczekuje się jasnego i czytelnego przedstawienia nauczania Magisterium Kościoła oraz wzoru życia chrześcijańskiego. Otóż, jak już słusznie zwrócono uwagę, Amoris lætitia przypomina raczej „traktat z zakresu psychologii, pedagogiki, teologii moralnej i duszpasterskiej oraz duchowości”. Kościół otrzymał misję głoszenia nauki Jezusa Chrystusa w porę i nie w porę oraz wyciągania z niej niezbędnych wniosków, a wszystko to dla dobra dusz. Jego zadaniem jest przypominać ludziom o Bożym prawie, nie zaś ograniczać je czy też wyjaśniać, w jakich okolicznościach mogłoby ono nie być stosowane. Kościół ma obowiązek głoszenia zasad, których zastosowanie w konkretnych przypadkach powierza duszpasterzom i spowiednikom, ale także sumieniom oświeconym przez wiarę, bliższą regułę ludzkiego postępowania.

5. Z powodu poszukiwań rozwiązań duszpasterskich opartych na miłosierdziu, dokument w niektórych miejscach jest skażony subiektywizmem i relatywizmem moralnym. Obiektywne zasady zostały zastąpione, na sposób protestancki, subiektywnym sumieniem. Za ten jad jest w pewnej mierze odpowiedzialny personalizm, który w zakresie duszpasterstwa rodzin przestał stawiać na pierwszym miejscu dar życia czy dobro rodziny, ale skupił się na osobistym spełnieniu i rozwoju duchowym współmałżonków. Możemy tylko kolejny raz ubolewać nad odwróceniem celów małżeństwa, nakreślonym w konstytucji duszpasterskiej Gaudium et spes II Soboru Watykańskiego; odwróceniem obecnym również w Amoris lætitia. To tzw. prawo stopniowości wywraca do góry nogami katolicką moralność.

6. Konsekwencje Amoris lætitia już dają się odczuć w Kościele: gdy jeden kapłan, zgodnie z ciążącym nań obowiązkiem, odmawia udzielenia Komunii św. grzesznikom publicznym, inny zachęca wszystkich, żeby do niej przystępowali. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Filipin ogłosił, że w jego kraju Amoris lætitia zostanie niezwłocznie wcielona w życie, w związku z czym w niektórych przypadkach osoby rozwiedzione, będące w nowych związkach, otrzymają zgodę na przyjęcie Komunii św.2 Powstaje głęboki podział w samym sercu episkopatu oraz w Kolegium Kardynalskim. Wierni są zdezorientowani, a cały Kościół cierpi w wyniku tego rozdarcia. Kwestionowanie obowiązku przestrzegania bez żadnych wyjątków przykazań ustanowionych przez Pana Boga, w szczególności przykazania wierności małżeńskiej, oznacza poddanie się dyktatowi współczesnego stylu życia i duchowi czasu. W wielu krajach – np. w Niemczech – od dłuższego czasu depcze się wymogi prawa Bożego. Zamiast podnosić to, co jest, na poziom tego, co powinno być, obniża się to, co powinno być do poziomu tego, co jest – tzn. do permisywnej moralności modernistów i progresistów. Katolicy, których małżeństwa się rozpadły, ale którzy w tej sytuacji szlachetnie, czasem wręcz heroicznie, zachowują wierność obietnicy danej u stóp ołtarza, czują się zdradzeni. Aż chce się zapłakać.

7. Pokornie lecz stanowczo prosimy Ojca Świętego o skorygowanie adhortacji Amoris lætitia, a zwłaszcza rozdziału 8. Podobnie jak w przypadku dokumentów II Soboru Watykańskiego to, co dwuznaczne, musi otrzymać klarowne wyjaśnienie, a to, co stoi w sprzeczności z doktryną i praktyką Kościoła, musi zostać wycofane – na chwałę Bożą, dla dobra całego Kościoła oraz dla zbawienia dusz, zwłaszcza tych, które są narażone na zgubny wpływ fałszywie pojmowanego miłosierdzia.

Menzingen, 2 maja 2016,
wspomnienie św. Atanazego

  1. Por. adhortacja apostolska Familiaris consortio (nr 84), Katechizm Kościoła katolickiego (par. 1650), list Kongregacji Doktryny Wiary z 14 września 1994 r., Deklaracja Papieskiej Rady ds. Interpretacji Tekstów Prawnych z 24 czerwca 2000 r. >
  2. Deklaracja z 9 kwietnia 2016 r.: „Jest to przesłanie miłosierdzia, otwarcie serca i duszy, które nie potrzebuje żadnego prawa, nie wymaga żadnej dyrektywy ani nie czeka na zachętę. Może i powinno nastąpić natychmiast.”

Cud Świętego Ognia w Jerozolimie – Niels Christian Hvidt

 


  

 

 

  «Każdego roku w Wielką Sobotę tłumy wiernych gromadzą się w Bazylice Grobu Świętego w Jerozolimie, ponieważ tego dnia z Nieba zsyłany jest ogień, który zapala świece w bazylice.» Takie słowa można przeczytać w jednym z wielu przewodników zachęcających do odwiedzenia Ziemi Świętej w czas Wielkanocy. Przez wyznawców kościoła prawosławnego „Cud Świętego Ognia” nazywany jest „największym ze wszystkich cudów chrześcijańskich”. Cud ten dokonuje się corocznie, dokładnie o tym samym czasie, w ten sam sposób i w tym samym miejscu. Żaden ze znanych nam cudów nie występuje tak regularnie i od tak długiego już okresu czasu. Informacje dotyczące tego cudu możemy odnaleźć już w zapiskach pochodzących z VIII wieku n.e. Cud Świętego Ognia dokonuje się więc w Bazylice Grobu Świętego. Sama Bazylika jest dość tajemniczym miejscem. Zarówno teolodzy jak i historycy oraz archeologowie zgodni są co do tego, że Bazylika znajduje się na skałach Kalwarii: wzgórza, na którym Jezus został ukrzyżowany oraz pochowany, jak można przeczytać w Ewangelii. Stoi więc równocześnie w miejscu gdzie, według wiary chrześcijańskiej, Jezus zmartwychwstał. Informacje o cudzie można odszukać w wielu zapiskach z podróży do Ziemi Świętej na przestrzeni wieków. Rosyjski opat Daniel, w swojej relacji, która powstała w latach 1106-1107 bardzo szczegółowo opisuje „Cud Świętego Światła” i ceremonie które mu towarzyszą. Opisuje jak Patriarcha wchodzi do Kaplicy (zwanej Anastasis – czyli Zmartwychwstanie) z dwiema zgaszonymi świecami. Patriarcha klęka przed kamieniem, na którym Chrystus został złożony po śmierci i wypowiada słowa modlitwy, w czasie której dokonuje się cud. Niebieskawe, trudne do opisania światło, jakby wypływa ze środka skały i po jakimś czasie zapala zgaszone lampki oliwne i świece Patriarchy. To światło to „Święty Ogień”, który następnie przenosi się na wszystkich obecnych. Obrzęd, który towarzyszy „Cudowi Świętego Ognia”, jest być może najstarszym niezmienionym obrzędem chrześcijańskim na świecie. Od IV wieku n.e. aż do czasów obecnych, źródła mówią o tym budzącym bojaźń cudzie. Z tych źródeł jasno wynika, iż cud odbywa się zawsze w tym samym miejscu i tego samego świątecznego dnia. Czy będzie tak również w kolejnym roku? Aby to sprawdzić odwiedziłem Jerozolimę w 1998 roku, z zamiarem uczestniczenia w ceremoniach Wielkiej Soboty i ujrzenia cudu. Dzięki temu mogę teraz zaświadczyć, że cud miał miejsce nie tylko w kościele starożytnym, w średniowieczu, w późniejszych wiekach, ale na moich oczach dokonał się również 18 kwietnia 1998 r. Od 1982 r. greckoprawosławnym patriarchą Jerozolimy jest Diodorus I. Odkąd sprawuje tę funkcję, to on każdego roku wchodzi do Kaplicy, aby otrzymać Święty Ogień i tym samym to on jest głównym świadkiem cudu. Przed ceremonią w 1998 roku patriarcha przyjął nas na prywatnej audiencji, miałem wtedy okazję porozmawiać z nim o cudzie i dowiedzieć się, co dokładnie dzieje się w Kaplicy oraz jakie ten cud ma znaczenie dla niego i dla jego życia duchowego. Co więcej dzięki niemu miałem możliwość dokładnego obserwowania z balkonu kopuły Bazyliki tłumów zgromadzonych wokół Kaplicy w oczekiwaniu na „Wielki Cud Świętego Ognia”. 

Jedna z najbardziej sławnych ceremonii w kościele Prawosławnym. 

Cud odbywa się co roku w Wielką Sobotę – w dniu obchodzonym przez Kościół Prawosławny, do którego należą wyznawcy obrządków syryjskiego, armeńskiego, rosyjskiego, greckiego, a także koptyjskiego. Wewnątrz Bazyliki Świętego Grobu reprezentowanych jest siedem wspólnot chrześcijańskich. Data Wielkanocy w kościele prawosławnym ustalana jest zgodnie z kalendarzem juliańskim, a nie według kalendarza gregoriańskiego obowiązującego w zachodniej Europie. Oznacza to, że Wielkanoc przypada zwykle w innym dniu niż w kościele protestanckim i katolickim.  Odkąd cesarz Konstantyn Wielki wybudował w sercu Jerozolimy „budowlę godną Boga”, czyli Bazylikę Grobu Świętego, w połowie IV w., wiele razy kościół ten był niszczony. W czasach wypraw krzyżowych Bazylika uzyskała obecny kształt. Wokół Grobu Jezusa wzniesiono małą kaplicę z dwoma pomieszczeniami, jednym – w którym znajduje się kamień i do którego może wejść najwyżej 5 osób. Kaplica ta znajduje się w centrum cudownych wydarzeń. Uczestnictwo w obrzędach tego dnia w pełni uzasadnia użycie terminu „wydarzenie”, gdyż w żadnym innym dniu w roku kościół ten nie jest tak oblężony jak w prawosławną Wielką Sobotę. Jeśli chcemy dostać się do środka Kaplicy trzeba liczyć się z nawet sześciogodzinnym oczekiwaniem w kolejce. Każdego roku setki ludzi nie może dostać się do środka z powodu tłoku. Pielgrzymi przybywają z całego świata, większość z Grecji, ale w ostatnich latach wzrosła ilość przyjeżdżających z Rosji i krajów byłego bloku wschodniego. Aby być jak najbliżej Grobu pielgrzymi koczują wokół, już od popołudnia Wielkiego Piątku oczekując na cud Wielkiej Soboty. Cud ma miejsce o godzinie 14:00, ale już od południa w Bazylice wrze. Od około 11.00 do 13.00 arabscy chrześcijanie głośno śpiewają tradycyjne pieśni. Pochodzą one z czasów okupacji tureckiej w XIII wieku, gdy chrześcijanie mogli śpiewać pieśni tylko w kościołach. „Jesteśmy chrześcijanami, jesteśmy nimi od wieków i będziemy już na wieki. Amen!” – śpiewają najgłośniej jak potrafią przy akompaniamencie bębnów. Bębniarze siedzą na ramionach ludzi, którzy radośnie tańczą wokół Kaplicy. Ale około 13.00 pieśni milkną i powoli zapada cisza, napięta i naelektryzowana oczekiwaniem na wielki przejaw Bożej Mocy, której wszyscy będą świadkami. O godzinie 13.00 przez zgromadzony tłum ludzi przeciska się delegacja lokalnych władz. Nawet jeśli przedstawiciele władz nie są chrześcijanami, zawsze uczestniczą w ceremonii. W czasie tureckiej okupacji Palestyny, byli to tureccy muzułmanie, dzisiaj są to Izraelici. Od wieków obecność przedstawicieli władzy jest nieodłączną częścią ceremonii. Mają oni określoną funkcję: reprezentują Rzymian w czasach Jezusa. Ewangelia mówi o Rzymianach, którzy przybyli do Grobu Jezusa i opieczętowali go tak, aby uczniowie Jezusa nie mogli wykraść Jego Ciała i rozgłaszać, że zmartwychwstał. W ten sam sposób władze izraelskie przychodzą i pieczętują Grób woskiem. Jednak zanim to zrobią, zgodnie ze zwyczajem wchodzą do środka i sprawdzają, czy nie ma tam jakichkolwiek ukrytych źródeł ognia, które mogłyby wywołać cud, a tym samym skłonić niedowiarków do podejrzeń o oszustwo. Tak jak niegdyś Rzymianie mieli zaświadczyć, że nie było żadnej manipulacji po śmierci Jezusa, podobnie i w 1998 roku lokalne władze izraelskie miały zaświadczyć, że nie będzie żadnego oszustwa. 

Świadectwo Patriarchy 

Kiedy Grób został sprawdzony i opieczętowany wszyscy zaintonowali pieśń Kyrie Elejson. O 13.45 przybył Patriarcha. Podążając za dużą procesją obchodzi Grób trzy razy, po czym rozbiera szaty liturgiczne zostając tylko w białej albie. Dzieje się tak na znak pokory przed wielką Mocą Boga, której będzie głównym świadkiem. Wszystkie lampy oliwne pozostają wygaszone od poprzedniego wieczora, a wszystkie źródła sztucznego światła gaszone są teraz, tak że prawie cała Bazylika pogąża się w ciemności. Mając ze sobą dwie duże świece Patriarcha wchodzi do Kaplicy, najpierw do małego pomieszczenia przed Grobem, a potem już do samego Grobu. Ponieważ nie można obserwować wydarzeń dziejących się w środku Grobu, poprosiłem grekoprawosławnego Partiarchę Jerozolimy Diodorusa, aby opowiedział o tym co tam się odbywa. – Wasza Błogosławioność, co dzieje się po wejściu do Kaplicy? – Wchodzę do Grobu, pobożnie i z bojaźnią klękam przed miejscem, gdzie Chrystus został złożony po śmierci i gdzie później zmartwychwstał. Modlitwa w tym wyjątkowym miejscu to dla mnie zawsze święta chwila. To właśnie w tym miejscu Pan powstał zmartwych w wielkiej chwale i stąd rozeszło się Jego Światło na cały świat. Apostoł Jan napisał w pierwszym rozdziale Ewangelii, że Jezus jest Światłością Świata… Klęczenie w miejscu, w którym Chrystus zmartwychwstał daje nam poczucie bliskości Jego cudownego zmartwychwstania. Katolicy i Protestanci nazywają ten kościół „Kościołem Grobu Świętego”. My nazywamy go „Kościołem Zmartwychwstania”. Zmartwychwstanie Jezusa jest dla nas Prawosławnych centrum naszej wiary. Poprzez Zmartwychwstanie Chrystus ostatecznie zwyciężył śmierć, nie tylko własną, ale śmierć wszystkich tych, którzy w Niego wierzą. Wierzę, że nie jest to przypadek, że Święty Ogień pojawia się właśnie w tym miejscu. W Ewangelii według św. Mateusza (28,3) jest napisane, że kiedy Chrystus zmartwychwstał, „anioł Pański zstąpił z nieba… a postać jego jaśniała jak błyskawica, a szaty jego białe jak śnieg.” Wierzę, że to zachwycająco piękne światło, które otoczyło anioła, gdy Chrystus zmartwychwstał, jest tym samym światłem, które cudownie pojawia się w Wielką Sobotę. Chrystus pragnie nam przypomnieć, że Jego Zmartwychwstanie jest prawdziwe, nie jest tylko mitem. On naprawdę przyszedł na świat, aby poprzez Swą śmierć złożyć potrzebną ofiarę i zmartwychwstał, aby każdy człowiek po śmierci mógł ponownie zjednoczyć się ze swoim Stwórcą. 

Niebieskie Światło 

Patriarcha życzliwie opowiedział mi, co dzieje się potem: – Znajdując drogę w ciemności wchodzę do Kaplicy i klękam na kolana. Modlę się słowami, które były nam przekazywane przez wieki. Czekam. Czasami czekam kilka minut, ale najczęściej cud pojawia się zaraz po modlitwie. Z wnętrza kamienia, na którym spoczywał Jezus wylewa się światło, które zazwyczaj ma niebieskawy odcień, ale może także przybierać wiele różnych barw, lecz ludzkimi słowami nie można tego opisać. Światło wypływa z kamienia, tak jak mgła unosi się znad jeziora. Wygląda to tak, jakby kamień pokryty był wilgotną chmurą, ale to jest światło. Każdego roku to światło zachowuje się inaczej. Czasami tylko okrywa kamień, a czasami rozjaśnia cały Grób, tak że ludzie, stojący na zewnątrz widzą go wypełniony światłem. Światło nie płonie. Nigdy podczas tych 16 lat piastowania stanowiska Patriarchy i otrzymywania Świętego Ognia, nie przypaliło mi brody. Światło ma inną konsystencję niż zwykły ogień, który płonie w lampkach oliwnych. Po pewnym czasie światło unosi się i tworzy kolumnę, w której Ogień przybiera inną formę, taką, że mogę zapalić od niego moje świece. Po zapaleniu świec wychodzę z Kaplicy i przekazuję ogień najpierw Patriarsze Armeńskiemu, a potem Koptyjskiemu. Następnie przekazuję ogień wszystkim zgromadzonym.” 

Symboliczne znaczenie Cudu. 

– Jak osobiście przeżywa Wasza Błogosławioność cud i jakie ma on znaczenie dla życia duchowego? – Cud porusza mnie tak samo głęboko każdego roku. Za każdym razem jest to dla mnie kolejny krok w kierunku nawrócenia. Mnie osobiście niezwykle pokrzepia rozważanie wierności Chrystusa, którą okazuje obdarowując nas co roku Świętym Ogniem, pomimo naszych ludzkich słabości i upadków. W Kościele doświadczamy wielu cudów, nie są one niczym nowym dla nas. Często spotykamy się z tym, że ikony płaczą, kiedy Bóg pragnie nam objawić, jak jest bardzo blisko nas. Mamy także świętych, poprzez których Bóg obdarza nas wieloma duchowymi darami. Ale żaden z tych cudów nie ma dla nas tak przejmującego i symbolicznego znaczenia jak cud Świętego Ognia. Ten cud to prawie sakrament. Dzięki niemu Zmartwychwstanie Chrystusa jest nam tak bliskie, jak gdyby miało miejsce kilka lat temu. 

Cud w 1998 roku i nie tylko 

Kiedy Patriarcha, klęcząc modlił się w Kaplicy, na zewnątrz panowała ciemność, ale nie – cisza. Słyszalne były dość głośne szepty, atmosfera była bardzo napięta. Gdy Patriarcha wyszedł, trzymając w dłoniach zapalone świece, które rozjaśniły panującą na zewnątrz ciemność, rozległ się prawdziwy ryk, porównywalny tylko do hałasu na stadionach. Cud jednak nie ogranicza się tylko do tego, co dzieje się w środku małej Kaplicy, gdzie modli się Patriarcha. Bardziej znaczące może być także to, że niebieskawe światło pojawia się poza Kaplicą. Co roku wielu ze zgromadzonych w tym miejscu wiernych przyznaje, że to cudowne światło zapala świece, które trzymają w dłoniach. Wszyscy zgromadzeni czekają więc ze świecami w dłoniach w nadziei, że i one zapłoną same cudownym światłem. Często zdarza się, że zgaszone lampy oliwne zapalają się na oczach pielgrzymów. Widać jak niebieski płomień przesuwa się w różne miejsca Bazyliki. Jest wiele pisemnych świadectw pielgrzymów, których świece zapaliły się same, potwierdzając wiarygodność tych relacji. Osoba, która doświadczy takiego cudu z bliska, zazwyczaj opuszcza Jerozolimę odmieniona, a wszyscy którzy uczestniczą w tej ceremonii, od tamtej pory liczą czas, dzieląc go na ten „przed” i „po” Cudzie Świętego Ognia w Jerozolimie. 

Cud nieznany na Zachodzie? 

Często nasuwa mi się pytanie: Dlaczego Cud Świętego Ognia jest tak mało znany w Zachodniej Europie? Na obszarach wiary protestanckiej można to w pewien sposób tłumaczyć tym, że w protestantyzmie nie ma tradycji cudów. Ludzie tak naprawdę nie wiedzą, gdzie zaszufladkować cuda i nie poświęcają im zbyt wiele miejsca w gazetach. Ale w tradycji chrześcijańskiej istnieje szerokie zainteresowanie cudami. Dlaczego więc nie jest bardziej znany? Musi wystarczyć jedno wyjaśnienie: polityka Kościoła. Tylko przedstawiciele kościołów prawosławnych uczestniczą w ceremonii. Cud pojawia się podczas Wielkanocy obchodzonej przez kościół prawosławny i bez udziału jakichkolwiek przedstawicieli władz kościoła katolickiego. Niektórzy prawosławni podają ten fakt jako dowód, że kościół prawosławny jest jedynym prawowitym kościołem Chrystusa na świecie. To stwierdzenie z kolei nie może być przyjmowane ze spokojem w kręgach katolickich… 

Problem autentyczności cudu 

Jak często ma to miejsce w przypadku innych cudów, wielu jest ludzi, którzy uważają, że to oszustwo i nic więcej poza arcydziełem prawosławnej propagandy. Wierzą, że Patriarcha ma przy sobie zapalniczkę. Jednak owi krytyczni sędziowie muszą zmierzyć się z kilkoma zasadniczymi problemami. Zapałki czy też inne metody pozyskiwania ognia są raczej niedawnymi wynalazkami. Jeszcze kilkaset lat temu rozpalanie ognia było przedsięwzięciem, które trwało o wiele dłużej niż kilka minut, podczas których Patriarcha przebywa w Kaplicy. Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że ma on być może w środku płonącą lampkę oliwną, od której odpala świece. Jednak przedstawiciele lokalnych władz potwierdzają, że sprawdzili Kaplicę i nie znaleźli w niej żadnego źródła ognia. Największym argumentem przemawiającym za autentycznością są świadectwa kolejnych patriarchów. Największe wyzwanie, jakie staje przed obliczem każdego krytyka Cudu, to tysiące niezależnych świadectw pielgrzymów, trzymających podczas Cudu świece, które zapaliły się samoistnie. Tego nie da się w jakikolwiek sposób wyjaśnić. Z naszych dociekań wynika, że nigdy nie udało się zarejestrować kamerą żadnego przypadku samoistnego zapalenia świecy czy lampy oliwnej. Jednak, posiadam film video nakręcony przez inżyniera z Betlejem, Souhela Nabdiela. Pan Nabdiel uczestniczy w ceremonii od wczesnego dzieciństwa. W 1996 r. został poproszony o zarejestrowanie ceremonii z balkonu kopuły Bazyliki. Razem z nim na balkonie znajdowała się siostra zakonna i czterech innych wiernych. Zakonnica stała po jego prawej stronie. Na filmie widzimy tłumy stojące na dole. W pewnej chwili wszystkie światła gasną. To chwila, w której Patriarcha wchodzi do Kaplicy i ma otrzymać Święty Ogień. Podczas gdy przebywa w Kaplicy możemy nagle usłyszeć okrzyk zaskoczenia i zdumienia siostry stojącej obok Nabdiela. Obraz zaczyna drżeć, możemy usłyszeć podekscytowane głosy innych wiernych obecnych na balkonie. Następnie kamera przesuwa się w prawo i możemy zobaczyć, co jest przyczyną tych emocji. Duża świeca trzymana przez rosyjską siostrę zapaliła się, zanim Patriarcha wyszedł z Ogniem z Kaplicy. Drżącymi rękami trzyma świecę powtarzając z szacunkiem w powietrzu znak krzyża, czując ogrom mocy której jest świadkiem. W tej chwili prawdopodobnie nie ma innego filmu, który zarejestrowałby Cud. 

Cudów nie można dowieść. 

Ten cud, jak większość innych cudów, jest otoczony niewytłumaczalnymi okolicznościami. Kiedy spotkałem w Jerozolimie arcybiskupa Tybru Alexiosa, powiedział mi: «Cud nigdy nie został sfilmowany i pewnie nigdy nie będzie. Cudów nie można dowieść. Aby cud przyniósł owoce w życiu człowieka potrzebna jest wiara. Bez aktu wiary nie ma cudu w pełnym tego słowa znaczeniu. Prawdziwy cud w tradycji chrześcijańskiej ma tylko jeden cel: rozszerzyć Łaskę Bożą wśród stworzenia, a Bóg nie mógłby rozszerzać Swej Łaski gdyby nie wiara jego stworzeń. Tak więc nie może być cudu bez wiary.» 

Tekst opublikowany w Berlingske Tidende numer z 15 września 1998. 

Źródła pomocnicze: 1) Meinardus, Otto. Ceremonia Świętego Ognia w średniowieczu i obecnie. Bulletin de la Société d’Archéologie Copte, 16, 1961-2. 242-253 2) Klameth, Dr. Gustav. Das Karsamstagsfeuerwunder der heiligen Grabeskirche. Wien, 1913. 

Autor: Niels Christian Hvidt – duński teolog, który pisze doktorat na Uniwersytecie Gregorianum w Rzymie. Orędzia „Prawdziwe Życie w Bogu” doprowadziły go do nawrócenia na katolicyzm w r. 1990 i skłoniły go do rozpoczęcia studiów teologicznych. Za pracę licencjacką z teologii mistycznej otrzymał złoty medal Królowej Danii. 

Przekład z angielskiego: Magdalena Bromboszcz


„Radość miłości” przeciw Bożej bojaźni – Ewa Polak-Pałkiewicz

 

Tytuły niektórych rozdziałów dokumentu brzmią podniośle, a nawet poetycko: „Świat uczuć”, „Uzdrowienie zazdrości”, „Czułość i przytulenie”, „Hojność serca”, „Towarzyszyć, rozpoznać i włączyć to, co kruche”, „Gdy śmierć wbija swoje żądło”. Literacki sztafarz, eseistyczna forma – wzniosłe niedomówienia, efektowne dwuznaczności, pełne namaszczenia ogólniki, wymowne westchnienia – to nowy styl dokumentów papieskich.

Feliks Koneczny, historyk i filozof dziejów, twórca teorii cywilizacji przywoływał jako jeden z trzech głównych fundamentów cywilizacji łacińsko-chrześcijańskiej małżeństwo monogamiczne. Gdy cywilizacja przestaje je chronić, nic nie jest w stanie powstrzymać jej upadku. Dokument papieski Amoris laetitia  (Radość miłości), podsumowanie ubiegłorocznego Synodu o Rodzinie, oznajmia wiernym Kościoła katolickiego, że nie ma już o co walczyć.

Adhortacja papieża Franciszka mimowolnie pokazuje, że tym, czego najbardziej brakuje, nie tylko współczesnym katolikom, ale samemu Kościołowi, jest wiara w Trójcę Świętą.

Rzecz uderzająca, im więcej lat mija od ostatniego Soboru tym większe są portrety papieży wieszane na ścianach sal konferencyjnych episkopatów, tym dłuższe encykliki i adhortacje. Autor adhortacji apostolskiej Amoris laetitia potrzebował bardzo wielu słów, by obudować nimi jądro swojego przesłania: Szóste i Dziewiąte Przykazanie możecie już, kochani, spokojnie pomijać. W imię miłości i rodziny.

Dlatego czołowy komentator religijny prawicowych mediów mógł napisać na głównym polskim portalu dla katolickiej inteligencji młodego pokolenia, zaraz po opublikowaniu adhortacji: „Tylko pamiętajcie, to trzeba rozumieć tak, że wszystko zostało po staremu. Na tym polega właśnie >hermeneutyka ciągłości<. Trzeba udawać, że nic się nie stało. Nie tylko nic nikomu nie mówić, ale też samemu, w głębi duszy nie dziwić się i nie oburzać. Inaczej zaszkodzicie Kościołowi”.  Czytaj dalej

Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana Wszechświata

Król PolskiJubileuszowy Akt Przyjęcia
Jezusa Chrystusa za Króla i Pana

Podczas 372. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski, które miało miejsce w dniach 14-16 kwietnia 2016 r. w Gnieźnie i Poznaniu, zatwierdzono treść Aktu Intronizacyjnego, który zostanie uroczyście dokonany w sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach w sobotę przed uroczystością Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Oto jego treść:

Nieśmiertelny Królu Wieków, Panie Jezu Chryste, nasz Boże i Zbawicielu! W Roku Jubileuszowym 1050-lecia Chrztu Polski, w roku Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia, oto my, Polacy, stajemy przed Tobą [wraz ze swymi władzami duchownymi i świeckimi], by uznać Twoje Panowanie, poddać się Twemu Prawu, zawierzyć i poświęcić Tobie naszą Ojczyznę i cały Naród.

Wyznajemy wobec nieba i ziemi, że Twego królowania nam potrzeba. Wyznajemy, że Ty jeden masz do nas święte i nigdy nie wygasłe prawa. Dlatego z pokorą chyląc swe czoła przed Tobą, Królem Wszechświata, uznajemy Twe Panowanie nad Polską i całym naszym Narodem, żyjącym w Ojczyźnie i w świecie.

Pragnąc uwielbić majestat Twej potęgi i chwały, z wielką wiarą i miłością wołamy: Króluj nam Chryste!

- W naszych sercach – Króluj nam Chryste!

- W naszych rodzinach – Króluj nam Chryste!

- W naszych parafiach – Króluj nam Chryste!

- W naszych szkołach i uczelniach – Króluj nam Chryste!

- W środkach społecznej komunikacji – Króluj nam Chryste!

- W naszych urzędach, miejscach pracy, służby i odpoczynku – Króluj nam Chryste!

- W naszych miastach i wioskach – Króluj nam Chryste!

- W całym Narodzie i Państwie Polskim – Króluj nam Chryste!

Błogosławimy Cię i dziękujemy Ci Panie Jezu Chryste:

- Za niezgłębioną Miłość Twojego Najświętszego Serca – Chryste nasz Królu, dziękujemy!

- Za łaskę chrztu świętego i przymierze z naszym Narodem zawarte przed wie-kami – Chryste nasz Królu, dziękujemy!

- Za macierzyńską i królewską obecność Maryi w naszych dziejach – Chryste nasz Królu, dziękujemy!

- Za Twoje wielkie Miłosierdzie okazywane nam stale – Chryste nasz Królu, dziękujemy!

- Za Twą wierność mimo naszych zdrad i słabości – Chryste nasz Królu, dziękujemy!

Świadomi naszych win i zniewag zadanych Twemu Sercu przepraszamy za wszelkie nasze grzechy, a zwłaszcza za odwracanie się od wiary świętej, za brak miłości względem Ciebie i bliźnich. Przepraszamy Cię za narodowe grzechy społeczne, za wszelkie wady, nałogi i zniewolenia. Wyrzekamy się złego ducha i wszystkich jego spraw.

Pokornie poddajemy się Twemu Panowaniu i Twemu Prawu. Zobowiązujemy się porządkować całe nasze życie osobiste, rodzinne i narodowe według Twego prawa:     – Przyrzekamy bronić Twej świętej czci, głosić Twą królewską chwałę – Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

- Przyrzekamy pełnić Twoją wolę i strzec prawości naszych sumień – Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

- Przyrzekamy troszczyć się o świętość naszych rodzin i chrześcijańskie wychowanie dzieci – Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

- Przyrzekamy budować Twoje królestwo i bronić go w naszym narodzie – Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

- Przyrzekamy czynnie angażować się w życie Kościoła i strzec jego praw - Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

Jedyny Władco państw, narodów i całego stworzenia, Królu królów i Panie panujących! Zawierzamy Ci Państwo Polskie i rządzących Polską. Spraw, aby wszystkie podmioty władzy sprawowały rządy sprawiedliwie i stanowiły prawa zgodne z Prawami Twoimi.

Chryste Królu, z ufnością zawierzamy Twemu Miłosierdziu wszystko, co Polskę stanowi, a zwłaszcza tych członków Narodu, którzy nie podążają Twymi drogami. Obdarz ich swą łaską, oświeć mocą Ducha Świętego i wszystkich nas doprowadź do wiecznej jedności z Ojcem.

W imię miłości bratniej zawierzamy Tobie wszystkie narody świata, a zwłaszcza te, które stały się sprawcami naszego polskiego krzyża. Spraw, by rozpoznały w Tobie swego prawowitego Pana i Króla i wykorzystały czas dany im przez Ojca na dobrowolne poddanie się Twojemu panowaniu.

Panie Jezu Chryste, Królu naszych serc, racz uczynić serca nasze na wzór Najświętszego Serca Twego.

Niech Twój Święty Duch zstąpi i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi. Niech wspiera nas w realizacji zobowiązań płynących z tego narodowego aktu, chroni od zła i dokonuje naszego uświęcenia.

W Niepokalanym Sercu Maryi składamy nasze postanowienia i zobowiązania. Matczynej opiece Królowej Polski i wstawiennictwu świętych. Patronów naszej Ojczyzny wszyscy się powierzamy.

Króluj nam Chryste! Króluj w naszej Ojczyźnie, króluj w każdym narodzie – na większą chwałę Przenajświętszej Trójcy i dla zbawienia ludzi. Spraw, aby naszą Ojczyznę i świat cały objęło Twe Królestwo: królestwo prawdy i życia, królestwo świętości i łaski, królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju.

 

 

* * *

 

Oto Polska w 1050. rocznicę swego Chrztu
uroczyście uznała królowanie Jezusa Chrystusa.

 

 

 

 

Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu, jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.

 

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    060169