Różne
Powstanie Warszawskie 1944 a objawienia na Siekierkach
„Zawsze jest tak, że gdy Bóg zamierza upomnieć świat, przed wymierzeniem kary proponuje , z pewną obawą, ostatnią drogę ocalenia: Swoją Najświętszą Matkę! Jeśli zlekceważymy i odepchniemy ten ostatni środek ocalenia, wtedy nie będzie już dla nas ratunku.” s. Łucja z Fatimy
9 marca 1943 r. po raz pierwszy w dziejach narodu zezwolono polskim kobietom na praktycznie nieograniczone „przerywanie ciąży”. Zrobili to hitlerowcy w czwartym roku okupacji, przy czym samym Niemkom było to nadal zabronione pod karą śmierci. Podczas okupacji, szczególnie w Warszawie, w obliczu ciągłego śmiertelnego zagrożenia życia wielu miało postawę „żyje się raz” i korzystało z każdej chwili życia. Konsekwencją takiego trybu życia były niechciane ciąże. Gabinety ginekologiczne podczas II wojny światowej nie próżnowały i od czasu ogłoszenia ustawy aborcyjnej, już nie w pokątnych gabinetach, ale oficjalnie w szpitalach i prywatnych klinikach można było przerwać ciążę.
Dwa miesiące później, 3 maja 1943 roku, Matka Boża objawi się w Warszawie, mieście, któremu patronuje od 291 lat. Objawia się w osadzie Siekierki, mając nadzieję, że uchroni Warszawę od losu jaki jest udziałem żydowskiej dzielnicy miasta (16 lutego 1943 r. hitlerowcy wydali rozkaz likwidacji getta, tj. wymordowania całej ludności). Z Siekierek widać kłęby czarnego dymu unoszące się z palącej się dzielnicy. W jakże innej scenerii ukazuje się Matka Boża. Pojawia się na kwitnącym drzewie obsypanym białymi, słodko pachnącymi kwiatami. Mimo sielskiej scenerii słowa Bogurodzicy zapisane przez 13-letnią Władysławę Fronczakównę są poważne i brzmią złowieszczo:
„Módlcie się, bo idzie na was kara, ciężki krzyż. Nie mogę powstrzymać gniewu Syna mojego, bo lud się nie nawraca. Bóg nie chce ludzi karać, Bóg chce ludzi ratować przed zagładą. Bóg żąda nawrócenia”.
Skąd tak twarde słowa pod adresem warszawian? Otóż w okresie międzywojennym społeczeństwo polskie zaczęło coraz powszechniej lekceważyć prawa Dekalogu. Żony zmieniali politycy, wielu artystów prowadziło bujne życie erotyczne z wieloma partnerami, następowało coraz większe rozluźnienie obyczajów, również nie krępowano się związków jednopłciowych i biseksualnych. Konsekwencją rozwiązłego życia były niechciane ciąże, a co za tym idzie aborcje. Tuż przed II wojną światową Chrystus Pan zapowiedział Rozalii Celakównie: „Nastaną straszne czasy dla Polski. Polska ma być ukarana za to […], że naród odwrócił się od Boga, […] popełnia straszne grzechy i zbrodnie, a najgłośniejsze z nich są grzechy nieczyste”. „Moje dziecko, za grzechy: zbrodnię zabijania dzieci poczętych i rozpustę, popełniane przez ludzkość na całym świecie, ześle Bóg straszna karę. Sprawiedliwość Boża nie może znieść dłużej tych występków”.
Podczas wojny Św. Maria Matka Boża objawia się w Warszawie na Siekierkach dwóm osobom: 13-letniej Władysławie Fronczakównie i 36-letniej Bronisławie Kuczewskiej. Bogurodzica chce, by ludzie mieli świadomość, że nieszczęście które im grozi, nie będzie „przejawem gniewu Boga wobec swego ludu, ale samozniszczeniem narodu poprzez grzech”.
Maryja prosi o powszechną modlitwę, taką jak w pamiętnym sierpniu roku 1920, gdy do bram Warszawy dochodziła bolszewicka Armia Czerwona. Niestety, po 23 latach atmosfera w stolicy jest diametralnie różna i w niczym nie przypomina modlitewnej mobilizacji narodu z 1920 r.
Wydawało się oczywiste, że księża pełniący posługę na Siekierkach – miejscu objawień Św. Marii Matki Bożej, upowszechnią te orędzia. Tak się jednak nie stanie. Lekceważenie objawień i brak współpracy duchowieństwa Kościoła bedą główną przyczyną niepowodzenia tej misji.
1 sierpnia 1944 r. Wybucha Powstanie Warszawskie. Młodych warszawiaków rozpiera chęć walki.
„Pomścimy wreszcie lata zgrozy
[…] i egzekucje i obozy.
Dzielności naszej się poszczęści,
Gdy Sprawiedliwy, Wielki Bóg
pobłogosławi naszej pięści”.
Bóg nie pobłogosławił pięści, ponieważ dowódcy akcji zbrojnej o to nie prosili. Nie było żadnego oficjalnego zawierzenia Powstania Warszawskiego Bogu, a tym bardziej Bogurodzicy, Patronki Warszawy.
Matka Boża przez 15 miesięcy poprzedzających wybuch Powstania Warszawskiego wielokrotnie powtarzała, że „jedynym sposobem na zakończenie wojny jest nawrócenie, modlitwa i pokuta”. Nic nie wspominała o „pięściach” i „butelkach z benzyną”. Natomiast młodzi warszawianie bezgranicznie ufali w „moc pieści” i swoje siły, i nie widzieli powodu aby w swoje ambitne plany wtajemniczać Boga.
W roku 1944 nie pamiętano, że to co dzieli zwycięstwo od klęski, to nie moc oręża, przeważające siły, czy strategia nawet najgenialniejszych dowódców, lecz wola Boga! W roku 1920 Marszałek Piłsudski miał tego pełną świadomość. Gdy w sierpniu wyjeżdżał na front, powiedział: „Wszystko jest w ręku Boga”. Dlatego hierarchowie wraz z władzą świecką dokonali aktu poświęcenia Polski Najświętszemu Sercu Jezusowemu, a ludność w całej Polsce rozpoczęła gorące modlitwy w intencji Ojczyzny.
1 sierpnia o godzinie „W” nastąpiło zderzenie młodzieńczego zapału i młodzieńczych wizji z realnymi możliwościami i brutalną rzeczywistością. Akcja zbrojna podjęta bez jej oficjalnego zawierzenia Bogu i Maryi, po dwóch miesiącach zakończyła się niewyobrażalna klęską. Warszawa została niemalże zrównana z ziemią, zginęło pół miliona mieszkańców.
Na rok przed wybuchem powstania w sierpniu 1943 roku Bronisława Kuczewska miała objawienie Matki Najświętszej: „Maryja ukazała mi okropny widok Warszawy w czasie Powstania. Widziałam masowe aresztowania, rozstrzeliwania, palące się domy Zobaczyłam tez dom, w którym modliliśmy się. Matka Boża powiedziała mi, że ten dom będzie podlany benzyną i podpalony od dołu przez Niemców. W widzeniu widziałam, jak matki wyskakiwały z dziećmi z płonącego domu.
Zaraz powiedziałam o tym widzeniu obecnym, ale nie chcieli mi uwierzyć. Huknęli na mnie, że opowiadam głupstwa, bo Niemcy będą się liczyć z nami”.
Prorocze słowa zostały zlekceważone. I oto co się wydarzyło z tym miejscem: „Kiedy po Powstaniu wróciłam do Warszawy, dom który miałam ukazany przez Matkę Bożą przy ul. Płockiej 25 – był spalony. W domu tym i sąsiednich zabito 300 ludzi. Ludzie mówili, że matki wyrzucały swoje dzieci przez okna, a za nimi same wyskakiwały. Dzisiaj widnieje w tym miejscu tablica pamiątkowa mówiąca, że zginęło tu ok. 300 osób”.
W jednym z orędzi na Siekierkach w listopadzie 1943 roku, Matka Boża powiedziała przez W. Fronczakównę do Warszawian: „Jak wy jesteście ze Mną, to i Ja jestem z wami i NIC się wam nie stanie!”. Dowódcom Armii Krajowej, z pewnością nie brakowało bojowej odwagi, ale zabrakło wiary i zaufania aby Powstanie oficjalnie, przez ręce Bogurodzicy powierzyć Bogu. Nie byli z Matką Bożą, dlatego obietnica nie mogła zostać spełniona.
Gdyby orędzia Św. Marii Matki Bożej zostały przyjęte, gdyby podjęto powszechne modlitwy przebłagalne w intencji pokoju (jak w sierpniu 1920 roku), gdyby lud Warszawy zreflektował się i podjął przemianę życia, to losy Powstania z pewnością potoczyłyby się inaczej!
Ocalała Niniwa, której mieszkańcy posłuchali proroka Jonasza i nawrócili się, żałując za grzechy. Oni mieli zaledwie czterdzieści dni na zmianę postępowania, a warszawianie… prawie półtora roku!
Opracowano na podstawie książki „Przepowiednie Maryi o losach Polski” Ewy J.P.Storożyńskiej i Józefa Marii Bar
ATRAPA
Felieton • Portal Informacyjny „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org) • 8 sierpnia 2024
Od 26 lipca do 11 sierpnia odbywają się Igrzyska Olimpijskie w Paryżu. Już ich inauguracja wywołała skandal na skalę światową, a to ze względu na zdominowanie jej – podobnie jak inauguracji Igrzysk Olimpijskich w Berlinie w roku 1936 – przez propagandę. Różnica polegała tylko na tym, że inauguracja berlińska została zdominowana przez propagandę hitlerowską, podczas gdy ta paryska – przez propagandę komunistyczną, w dodatku w najgorszym z możliwych wydaniu. Jak bowiem wiadomo, zgodnie z zasadami strategii rewolucyjnej, promotorzy rewolucji dążą do likwidacji wszelkich organicznych więzi społecznych, a więc zarówno więzi religijnej, jak i narodowej w celu przekształcenia ludzkości w tak zwany „nawóz historii”. Takie między innymi przesłanie wynikało z piosenki „Imagine”, autorstwa liverpoolskiego prostaczka Johna Lennona, którą podczas wspomnianej inauguracji nie bez powodu wykorzystano. Jaką wizję idealnego świata Lennon tam proponuje? Świat bez Boga – a więc – bez hierarchii – bez religii, a więc bez żadnej duchowej więzi społecznej, bez narodów – a więc bez psychicznej więzi, która buduje wspólnotę nawet wśród zwierząt tworzących stada hierarchiczne – bez państw, więc bez żadnej organizacji politycznej, no i wreszcie – bez własności, która daje każdemu człowiekowi pewien zakres autonomii nawet wobec władzy państwowej, tworząc minimalną choćby przestrzeń wolności. Jak w tej rzeczywistości ludzie mają żyć? Ano – jak doradza Lennon – dniem dzisiejszym, a więc – bez przeszłości, która daje ludziom świadomość, kim są, a także bez przyszłości, czyli – dokąd zmierzają. Słowem – wegetacja na poziomie zwierzęcym. Nic tedy dziwnego, że to przesłanie, podobnie, jak inauguracja, bardzo podobało się działaczom lewicy, Judenratowi „Gazety Wyborczej”, który – podobnie jak wszystkie pozostałe Judenraty na świecie – ma w rewolucji komunistycznej swój interes – no i aktywistom z Volksdeutsche Partei, np. panu ministrowi Kropiwnickiemu, którzy – najwyraźniej zadowolony ze swojego rozumu – podczas telewizyjnej dyskusji, strofował Wielce Czcigodnego Konrada Berkowicza, posła z ramienia Konfederacji, który próbował zarówno jemu, jak i pozostałym hebesom, uświadomić podstawowe rzeczy.
Jedną z tych podstawowych rzeczy jest to, że z Igrzysk Olimpijskich została starannie wypłukana ich pierwotna treść, a powstałą wskutek tego próżnię wypełniły jakieś doktrynerskie ekskrementy, a wreszcie – przemysł rozrywkowy i to obliczony na najbardziej prymitywne gusty. Wprawdzie przywracając starożytną tradycję Olimpiad, Pierre de Coubertin podkreślał, że „istotą Igrzysk nie jest zwyciężyć, ale wziąć udział”, ale cóż właściwie oznaczać ma to „wzięcie udziału”? Wzięcie udziału w czym konkretnie? W komercyjnym widowisku, w którym liczy się właśnie zwycięstwo za wszelką cenę? Najwyraźniej tak właśnie jest, bo czyż w przeciwnym razie trzeba by rozbudowywać do monstrualnych rozmiarów kontrole antydopingowe? Wreszcie w Igrzyskach biorą udział wyselekcjonowane okazy ze specjalnych hodowli, swego rodzaju obór, prowadzonych pod nadzorem lekarzy i specjalistów od śrubowania wydolności organizmów i od prania mózgów. W tej sytuacji okazy puszczane na areny są już tylko pretekstem, za którym tak naprawdę kryje się współzawodnictwo między właścicielami wspomnianych obór, dzielących forsę między siebie . Na domiar złego, do tego dochodzi doktrynerstwo, będące elementem strategii rewolucji komunistycznej. Jednym z objawów tego doktrynerstwa jest genderowe szamaństwo, według którego płeć człowieka jest determinowana kulturowo, a nie biologicznie. Toteż coraz częstsze są przypadki, że mężczyźni, którym w normalnej rywalizacji nie bardzo szło, nagle odkrywają, że tak naprawdę są kobietami i zaczynają rywalizować już jako kobiety, odnosząc na prawdziwymi kobietami sukces za sukcesem. Łajdacy, którzy zajmują się organizowaniem tej hucpy, przechodzą nad tym do porządku dziennego, a nawet próbują dorabiać do tego jakieś rewolucyjne teorie. Tak właśnie było w przypadku damskich bokserów, którzy omal nie zmasakrowali kobiet wystawionych przeciwko nim na arenę.
To się zaczęło już dawno i przypominam sobie felieton Janusza Głowackiego podczas Igrzysk w Monachium w 1972 roku, kiedy to Palestyńczycy pozabijali część zawodników z Izraela. Wzmocniono tedy środki bezpieczeństwa i zawodnikom podczas sportowych konkurencji towarzyszyli komandosi w pełnym rynsztunku. Doprowadziło to do nieporozumień, bo jeden taki komandos przybiegł na metę przed oficjalnym zwycięzcą biegu, którzy w dodatku żadnego rynsztunku na sobie nie miał, poza koszulką i spodenkami. Komu w tej sytuacji przyznać złoty medal – oto dylemat.
A wszystko bierze się – jak wspomniałem – stąd, że z Igrzysk Olimpijskich, niby to „wznowionych”, została starannie wypłukana ich pierwotna treść, która przede wszystkim nadawała im ciężar gatunkowy tak, że w Grecji według kolejnych Igrzysk liczono czas. Ale bo też Igrzyska Olimpijskie były uroczystościami religijnymi. Jak w swojej książce „Grecja niepodległa” pisze prof. Tadeusz Zieliński, do gaju poświęconemu Zeusowi Olimpijskiemu, od czasów niepamiętnych schodzili się po czerwcowej pełni księżyca okoliczni mieszkańcy, aby złożyć Zeusowi ofiarę dziękczynną za pierwociny plonów, po czym cieszyli władcę niebieskiego wyścigami piechurów. Zwycięzca otrzymywał w nagrodę wieniec z gałązki dzikiej oliwki. Tak było, aż władca Sparty Likurg, wraz z Ifitosem, królem Elidy, gdzie odbywały się wspomniane uroczystości, opracował warunki pokoju bożego, który miał się zaczynać na kilkanaście tygodni przed rozpoczęciem igrzysk, a także jakiś czas po ich zakończeniu tak, aby wszyscy mogli bezpiecznie wrócić do swoich domów. Ponieważ trudno byłoby taki stan rzeczy utrzymywać rokrocznie, więc postanowiono urządzać igrzyska raz na cztery lata, w tak zwane „Olimpiady”, na które zapraszani byli goście z całej Hellady. Pierwszy dzień poświęcony był na obrzędy religijne, obejmujące m.in. przysięgę przed ołtarzem Zeusa, gdzie uczestnicy ślubowali, że będą przestrzegali reguł, nie będą w biegu podstawiać nogi, nie bić przeciwnika w walce w sposób niedozwolony i tak dalej. W razie niedotrzymania ślubowania winowajca musiał zapłacić grzywnę pokutną. Drugiego dnia odbywały się zawody dzieci, czyli tak zwany „pentatlon”, obejmujący pięć konkurencji: bieg, skok, włócznia, zapasy i dysk. Później dodano do tego jeszcze walkę na pięści, a jeszcze później – wyścigi rydwanów. Trzeciego i czwartego dnia walczyli zawodnicy dorośli. Piąty dzień był przeznaczony na wieńczenie i honorowanie zwycięzców. Nagroda była pozornie skromna, w postaci wieńca oliwnego – ale to był tylko pozór, bo tak naprawdę ten wieniec był materialnym dowodem, że jego posiadacz, jest ulubieńcem Nike – potężnej bogini Zwycięstwa. Jak wspomniałem Grecy od roku 776 przed Chrystusem zaczęli liczyć czas według olimpiad. Toteż na przykład kronikarze pisali, że, dajmy na to, Periander umarł w czwartym roku 48 olimpiady. W związku z tym Jezus Chrystus urodził się albo w czwartym roku 194 olimpiady, albo w pierwszym roku 195. I to wszystko zostało przez durniów i handełesów odrzucone, a jeśli nawet nie do końca – bo pięć kół olimpijskich już wprawdzie nie symbolizuje pięciu konkurencji ku czci Zeusa, tylko pięć kontynentów, bo żadnego boga – jak wiadomo – „nie ma”. A skoro „nie ma”, to nic dziwnego, że na jego miejscu rozsiadła się gawiedź, której demokratyczni twardziele podlizują się na wszelkie sposoby, jak tylko mogą. Oczywiście to podlizywanie, to tylko pozór, bo naprawdę jest tak, jak pisze poeta: „nie hymnów trzeba tym, którzy w wyschłej piersi, pod brudną koszulą czcze serca noszą, krzycząc za kawałkiem chleba, a b i e g n ą z a o r k i e s t r ą, c o g r a c a p s t r z y k k r ó l o m.”
Stanisław Michalkiewicz
W i E L K A N O C 2024
Brzmią jeszcze w naszych uszach okrzyki „Ukrzyżuj! Ukrzyżuj!”, zadziwiająco podobne do rozlegających się dzisiaj na ulicach naszych miast wrzasków: Abortuj! Abortuj!
Wrogom Jezusa wydawało się, że pokonali Sprawiedliwego skazując Go na śmierć w męczarniach. Krzyż jednak stał się znakiem zwycięstwa Niewinnego, a Zmartwychwstanie pokazało Jego moc.
Obyśmy dzisiaj potrafili stanąć pod Krzyżem, abyśmy pojutrze stali się świadkami Zmartwychwstania. Błogosławionych Świąt! |
Dołączając się do życzeń, otrzymanych z okazji tego ważnego dla nas Święta Wielkiej Nocy, miejmy nadzieję, że dobry BÓG nie będzie szczędził nam łask i siły w walce w obronie życia dzieci nienarodzonych,
Niech każdy stanie do walki z aborcją,narzędziem zbrodniczego działania obecnej cywilizacji, która ma służyć do rozwiązywania jej problemów, kosztem życia bezbronnych dzieci.
Marian Retelski
KRÓLUJ NAM CHRYSTE – ALLELUJA,ALLELUJA,ALLELUJA !!!
Franciszek” zarządził usunięcie herbu Benedykta XVI ze wszystkich jego ornatów: Trwa “damnatio memoriae” papieża Ratzingera
Nie wystarczyły ogromne przykrości, które zmarły papież musiał znosić przez dziesięć lat współegzystowania z Bergogliem. Nie wystarczył pogrzeb celebrowany przez Argentyńczyka z poczuciem niezdolności uniesienia spuścizny poprzednika, który jest prawdziwym ojcem Kościoła.
Dzisiaj – rok po śmierci Benedykta XVI – z Domu Świętej Marty padło polecenie: “Zdjąć herb Benedykta XVI ze wszystkich ornatów!”.
To jest to, co usłyszeli Mistrz Papieskich Celebracji Liturgicznych oraz pracownicy papieskiej zakrystii. W związku z powyższym, ornaty (we wszystkich czterech kolorach liturgicznych) zostały wysłane do zakładu krawieckiego, aby herb zmarłego papieża został tam zastąpiony wizerunkiem tiary i skrzyżowanych kluczy.
Jest to decyzja, która nie znajduje żadnego uzasadnienia – zwłaszcza że dokonana dziesięć lat po zakończeniu pontyfikatu Benedykta XVI – i na dodatek dopiero po jego śmierci.
Z historycznego punktu widzenia, wymazuje się pamięć o szatach liturgicznych, których życzył sobie Benedykt XVI i które przywodzą na myśl jego pontyfikat. Jest to także wskazówka czasowa: szaty zostały zaprojektowane i stworzone w tym właśnie okresie. Co więcej, wszystkie inne szaty liturgiczne z herbami św. Pawła VI, św. Jana XXIII czy św. Jana Pawła II znajdują się w zakrystii papieskiej i nikt nigdy nie odważył się ich dotknąć.
Z ekonomicznego punktu widzenia, aspektu tak drogiego papieżowi Franciszkowi, jest to wydatek wariacki. Taniej byłoby kupić ornaty bez herbu lub z herbem papieża urzędującego obecnie. Dlaczego więc kontynuuje się tę damnatio memoriae pontyfikatu Josepha Ratzingera?
W dniach, które nastąpiły po jego śmierci, Franciszek okazał swoją irytację całą spuścizną Josepha Ratzingera. Nie można przecież zapomnieć widoku zwłok Benedykta XVI załadowanych o świcie do minibusu – gdy panowała jeszcze ciemność – i wprowadzonych do Bazyliki Watykańskiej bocznymi drzwiami. Takie traktowanie nigdy nie było zarezerwowane nawet dla osób ekskomunikowanych.
Podłe serce papieża Franciszka
Rok po śmierci Benedykta XVI, arcybiskup Georg Gänswein odprawił poranną Mszę świętą za jego duszę. Chęć uczestnictwa była tak duża, że nie można było celebrować jej w grotach watykańskich, więc Msza została przeniesiona na ołtarz katedry, aby umożliwić wszystkim wzięcie w niej udziału.
Boże Narodzenie nie zastąpiło kultów pogańskich. Prawdziwa historia jego obchodów.
Przez pierwsze trzy wieki chrześcijanie nie obchodzili świąt Bożego Narodzenia. Miało to związek z prześladowaniami chrześcijan. Obchody tych świąt pojawiły się po wybudowaniu bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem, co miało miejsce w pierwszej połowie IV wieku z inicjatywy św. Heleny.
Polski patrolog, ks. prof. Józef Naumowicz, jako pierwszy naukowiec ustalił, że pierwsze uroczyste obchody Bożego Narodzenia miały miejsce w Betlejem w IV wieku. Przez pierwsze trzy wieki chrześcijaństwa nie obchodzono Bożego Narodzenia. Wcześniej celebrowano przede wszystkim Wielkanoc. Świętowanie Bożego Narodzenia rozpoczęło się dopiero w IV wieku, gdy skończył się okres prześladowań chrześcijan. W oparciu o źródłowe można dowieść, że pierwsze oficjalne obchody tych świąt miały miejsce po wybudowaniu bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem w pierwszej połowie IV wieku z inicjatywy św. Heleny.
W oparciu o współczesne badania, w tym ks. prof. Naumowicza, można dowieść, że obchody Bożego Narodzenia nie były związane z zastąpieniem żadnych wcześniejszych świąt pogańskich, jak dotychczas sądzono. Obchodzenie rocznicy przyjścia na świat Chrystusa nie ma nic wspólnego z importowanym ze starożytnego Rzymu czy Egiptu świętem Słońca.
W Betlejem w 328 r. poświęcono Bazylikę Narodzenia Jezusa, wybudowaną dla uczczenia miejsce narodzin Chrystusa. Ustalił się także zwyczaj, że w wigilię święta patriarcha udawał się z Jerozolimy w procesji do Betlejem, odległego ok. 8 km i tam w Grocie Narodzenia odprawiał w nocy Mszę św., którą później nazwano „Pasterką” w nawiązaniu do ewangelicznej opowieści o pasterzach, którzy jako pierwsi oddali pokłon nowonarodzonemu Chrystusowi. Po czym obywało się całonocne czuwanie w bazylice wybudowanej nad Grotą Narodzenia. W ten sposób zaistniały pierwsze wigilie jak i pierwsza pasterki. I ta tradycja kontynuowana jest do dziś.
Początkowo obchody w Betlejem miały miejsce 6 stycznia, a w późniejszym okresie 25 grudnia. Chodziło o symboliczną wymowę przesilenia zimowego, kiedy to dzień jest najkrótszy a noc najdłuższa. Przesilenie zimowe najlepiej bowiem obrazuje fakt przyjścia Zbawiciela, które jest przedstawione jako nastanie światłości. Światło, które rozświetla mroki nocy, to symbol narodzin Chrystusa, który pojawia się w Ewangeliach. Światłość ta objawiła się w nocy pasterzom i prowadziła później Mędrców. Choć faktycznie przesilenie zimowe ma miejsce z 22 na 23 grudnia, to w czasach rzymskich uznawano, że następuje ono 25 grudnia – i dlatego wówczas ustanowiono Boże Narodzenie.
W 335. roku zwyczaj obchodzenia Bożego Narodzenia dotarł z Betlejem do Rzymu, a stąd do innych krajów.
Skąd ta choinka?
Zwyczaj strojenia choinek na Boże Narodzenie zna dziś cały chrześcijański świat. Jednak zwyczaj ten nie ma swoich korzeni w starożytności chrześcijańskiej ani w pozostałości jakichś kultów pogańskich, lecz powstał dość późno. W Europie zachodniej sięga końca XV wieku a na ziemiach polskich zakorzenił się na dobre dopiero w XIX stuleciu, choć już w 1698 r. można było kupić świąteczną choinkę na jarmarku w Gdańsku.
Jak wiadomo, święta Bożego Narodzenia zaistniały w IV wieku na terenie Bliskiego Wschodu. I choć od początku towarzyszyły im pewne dekoracje roślinne, na ogół w postaci wieńców, którymi ozdabiano domy, co zresztą było charakterystyczne dla starożytności, to nie od tego rodzaju dekoracji wywodzi się zwyczaj stawiania choinek.
Prawdziwa geneza choinki – jak dowodzi ks. Naumowicz – ma charakter nie etnograficzny, lecz stricte teologiczny. Już niektórzy autorzy bizantyjscy, np. św. Efrem Syryjczyk w swoim „Hymnie o Bożym Narodzeniu” często wymieniał postacie ze Starego Testamentu, łącznie z Adamem i Ewą. Narodzenie Jezusa interpretowane bywało coraz częściej jako powrót do utraconego raju. Mogło się to dokonać tylko dzięki interwencji samego Boga, który stając się człowiekiem, przywrócił ludziom możliwość korzystania z owoców rajskiego drzewa życia.
Popularność rajskich motywów sprawiła, że w średniowiecznych kalendarzach zaczęto umieszczać wspomnienie o Adamie i Ewie 24 grudnia. Pierwsi rodzice uosabiali oczekiwanie całej ludzkości na przyjście Zbawiciela. Stąd w średniowieczu, w wielu miejscach Europy popularne stały się przedstawienia bożonarodzeniowe, zwane dramatami o Adamie i Ewie.
I stąd właśnie wywodzi się zwyczaj bożonarodzeniowych choinek. W tych przedstawieniach dekoracja sceniczna obejmować musiała także drzewo, którego owoc stał się powodem upadku Adama i Ewy.
W Niemczech skąd pochodzą pierwsze przekazy o bożonarodzeniowych choinkach, była to na ogół jodła bądź świerk, gdyż 24 grudnia trudno było znaleźć kwitnącą jabłoń. Na nich zawieszano czerwone jabłka. Po zakończeniu misteriów odprawianych 24 grudnia, nazajutrz w dzień Bożego Narodzenia drzewa te przenoszono najpierw do kościołów, a później zaczęto nimi zdobić także miejskie domy.
Ojczyzną bożonarodzeniowej choinki jest dokładnie Alzacja końca XV wieku, leżąca na granicy Francji i Niemiec. Najstarszy przekaż sięga roku 1492 a dotyczy dekoracji choinkami jodłowymi katedry w Strasburgu i 9 innych tamtejszych kościołów. Dość szybko, bo już w XVI wieku choinkowy zwyczaj rozpowszechnił się w całej niemieckiej Nadrenii, a stamtąd zaczął przenikać do innych regionów Europy. A dotyczył nie tylko kościołów, ale i cechów, bractw, miejskich stowarzyszeń, ratuszy i szpitali.
Ważnym nośnikiem zwyczaju strojenia choinek była Hanza, czyli związek północnych miast portowych, leżących głównie nad Bałtykiem. Już w 1510 r. odnotowano choinkę bożonarodzeniową w Rydze, a nieco później w Tallinie, Bremie i wreszcie w Gdańsku, gdzie pierwsze informacje o choinkach pochodzą z 1698 r. To właśnie Gdańsk jest pierwszym miastem na terenie Rzeczypospolitej, gdzie w schyłku XVII stulecia zaczęto dekorować choinki. Jednak nie przeniósł się on wówczas na inne tereny Polski.
Dość wcześnie choinki bożonarodzeniowe pojawiły się w Rosji, a jak zawsze w tym kraju, było to następstwem ukazu wydanego przez Piotra Wielkiego w 1699 r. Wiemy, ze car ten był zapatrzony w kulturę niemiecką i stąd zapożyczył ten zwyczaj.
We Francji, w Wersalu pierwszą choinkę postawiono w 1738 r. na życzenie Marii Leszczyńskiej, żony króla Ludwika XV.
Do „Nowego Świata”, czyli do Ameryki, choinka zawędrowała w XVIII wieku, dzięki żołnierzom niemieckim biorącym udział w wojnie o niepodległość USA. Szerszą popularność zyskała tam w następnym stuleciu.
W tym samym czasie choinki pojawiły się w licznych miejscach w Europie, np. w Wiedniu, w Cieszynie, we Wrocławiu, Pradze i w Paryżu.
Na terenie Austrii czy Czech spotkać je można było nie tylko w domach chrześcijańskich, ale i żydowskich, gdzie towarzyszyły obchodom święta świateł czyli Chanuki. Zwyczaj ten wprowadził w swym wiedeńskim domu Theodor Herzl, twórca współczesnego syjonizmu.
Na początku XX wieku choinka stanowiła już nieodłączny element Bożego Narodzenia. Nic dziwnego, że pojawiła się na froncie w okopach I wojny światowej. Przy niej spotykali się nawet i składali sobie życzenia żołnierze wrogich armii.
W Polsce palmę pierwszeństwa ma Gdańsk, gdzie jak potwierdza dokument w 1698 roku – nie tylko stawiano choinki w domach, ale można je było kupić w tym mieście, na świątecznym jarmarku.
Jednak powszechny zwyczaj ustawiania choinek na święta w Polsce zakorzenił się dopiero w XIX stuleciu. Wcześniej na terenach Rzeczypospolitej ustawiano na święta Bożego Narodzenia w izbach po snopku zboża w każdym rogu, a na stole i na podłodze rozścielano siano, na pamiątkę tego, że Pan Jezus urodził się w stajence. Ważnym elementem świątecznego wystroju była również szopka, której geneza nawiązywała do jasełek, jakie zainicjował św. Franciszek z Asyżu.
Pierwsze źródłowe informacje o choinkach w Warszawie pochodzą z przełomu XVIII i XIX wieku. a był to zwyczaj przyjęty od Prusaków. Odrębną natomiast tradycję miało drzewko wigilijne na południu Polski, zwłaszcza w Krakowie i okolicach. Był to krzak jodłowy lub świerkowy zawieszany na pułapie w izbie. A zwano go sadem i zawieszano na mim owoce i słodycze. Zwyczaj ten przyszedł z południowych Niemiec. Podobnie było na Podhalu, gdzie drzewko wiszące u sufitu określano mianem „podłaźnika”. Zawieszano na nim także dekoracje sporządzane z opłatków.
Dzielenie opłatkiem specyfiką Rzeczypospolitej
Opłatek, to następny istotny element obrzędów bożonarodzeniowych, charakterystyczny dla ziem dawnej Rzeczypospolitej. Istniał, zanim tu pojawiła się tradycja choinkowa. Centralnym wydarzeniem wieczerzy wigilijnej, już od XVIII stulecia, było łamanie się na jej początku opłatkiem. Cyprian Norwid opisywał go „jako typowo polski zwyczaj, nieznany w innych krajach”, nazywając opłatek „chlebem pokoju i nieba”.
Naprawdę jednak – jak dowodzi ks. Naumowicz – pierwsze opłatki wieszane na drzewie świątecznym pojawiły się w Alzacji w XVII wieku, ale miały one charakter dekoracyjny i symboliczny. Choć niekonsekrowane, hostie przywoływały w symboliczny sposób misterium wcielenia.
W Polsce zwyczaj sporządzania choinkowych ozdób z opłatka rozwinął się w sposób wyjątkowy poczynając od XVIII stulecia. Specjalną kulistą formę miała ozdoba z opłatków na południu Polski, wieszana u dołu sadu. Była to przestrzenna konstrukcja przypominająca kulę ziemską, wyklejana z kolorowych opłatków, nazywana światem. Ozdoby z opłatków miały tez różne inne formy, a przede wszystkim gwiazdki.
Choinkowe mity
Ks. Naumowicz w swojej książce: „Historia świątecznej choinki” – konsekwentnie rozprawia się z wieloma mitami, zakorzenionymi w nauce a głównie w etnografii, o pogańskim pochodzeniu chrześcijańskiej choinki bożonarodzeniowej. Niektórzy badacze uważają, że pierwowzorów bożonarodzeniowego drzewka należy szukać w głębokiej przedchrześcijańskiej przeszłości, w pierwotnym kulcie drzew, który miał cechować religie dawnych ludów, m.in. germańską i słowiańska.
Tymczasem badacz dowodzi, że rodowód choinki w Europie jest stricte chrześcijański. U jego podstaw leżą motywy drzewa życia, które rosło w raju, oraz światłości zstępującej na świat w Boże Narodzenie, co choinka symbolizuje.
Innym dowodem, że choinka nie ma rodowodu pogańskiego, jest fakt, ze Kościół nigdy i nigdzie tego nie wypominał. Walczył najwyżej z pewnymi ludowymi wierzeniami, które towarzyszyły obchodom Bożego Narodzenia.
Niewiele wspólnego z prawdą ma także legenda, mówiąca o tym, że „wynalazcą” choinki był Marcin Luter, twórca Reformacji. Tymczasem ks. Naumowicz udowadnia, że pogląd ten powstał dopiero w połowie XIX stulecia, a być może Luter dekorował swój dom choiną, ale dlatego, że podczas jego życia były one już popularne w Niemczech.
Źródło: KAI /Oprac. MA
Pionierzy Tradycjonalizmu katolickiego mieli rację. Arcybiskup Marcel Lefebvre
Od Wydawcy: Niniejszy artykuł pochodzi z The Remnant Newspaper z 15 marca 1973 roku. Poniżej znajduje się streszczenie wystąpienia, wygłoszonego 7 sierpnia 1972 r. przez Arcybiskupa Marcela Lefebvre na konferencji księży francuskich. Wystąpienie zostało nagrane na taśmie, a następnie przetłumaczone i przepisane.
Na temat tego artykułu z archiwum The Remnant mam ochotę powiedzieć tylko jedno: Rzućcie wszystko, co robicie i przeczytajcie ten artykuł!
Oto słowa mędrca, wybitnego katolika i proroka. I nie zapominajmy: Arcybiskup Lefebvre był Ojcem Soboru Watykańskiego II. Był tam. Wiedział, co się działo. A jego niezwykłe świadectwo z 1972 roku na łamach The Remnant zadaje kłam twierdzeniu, że Sobór Watykański II został w jakiś sposób błędnie zinterpretowany i zawrócony od swojej pierwotnej „szlachetnej” misji.
Michael J. Matt
Arcybiskup Marcel Lefebvre:
Drodzy Przyjaciele: Poproszono mnie, abym porozmawiał z wami o kapłaństwie, ale wydaje mi się, że nie mogę wyjaśnić sytuacji, w jakiej obecnie się znajdujemy, bez powrotu do Soboru Watykańskiego II.
Powracam do tego tematu, ponieważ uważam, że konieczne jest uważne przestudiowanie dokumentów soborowych, jeśli chcemy odsłonić drzwi, które zostały otwarte dla modernizmu, i podkreślę fakt, że na soborze istniała wyraźna niechęć do dokładnego zdefiniowania omawianych tematów. To właśnie ta niechęć do definiowania, ta odmowa filozoficznego i teologicznego zbadania dyskutowanych kwestii spowodowała, że możemy je jedynie opisać – a nie zdefiniować.
Nie tylko nie zostały one zdefiniowane, ale często w trakcie debat tradycyjne definicje były fałszowane.
Uważam, że właśnie z tego powodu mamy teraz do czynienia z kompletnym systemem, którego nie możemy zaakceptować, ale któremu niezwykle trudno jest się przeciwstawić, ponieważ tradycyjne i prawdziwe definicje nie są już dopuszczane do głosu.
Małżeństwo
Weźmy na przykład temat małżeństwa. Tradycyjna definicja małżeństwa zawsze opierała się na pierwszym celu małżeństwa, którym była prokreacja, a drugim celem była miłość małżeńska. Cóż, członkowie Soboru chcieli zmienić tę definicję i stwierdzić, że nie ma już głównego celu, ale że są dwa cele – prokreacja i miłość małżeńska – są one jednym i tym samym. To kardynał Suenens rozpoczął ten atak na podstawowy cel małżeństwa, a ja wciąż pamiętam kardynała Browna, Generała Dominikanów, który ostrzegał: „Caveatis!”
„Caveatis! Strzeż się! Strzeż się!” oświadczył gwałtownie: „Jeśli przyjmiemy tę definicję, wystąpimy przeciwko całej tradycji Kościoła”. I zacytował kilka tekstów.
Wrażenie było tak wielkie, że kardynał Suenens został poproszony przez samego Ojca Świętego, jak sądzę, o pewną modyfikację użytych przez niego terminów, a nawet o ich zmianę.
To tylko jeden przykład. Widać jednak, że wszystko, co obecnie mówi się na temat małżeństwa, wiąże się z fałszywym poglądem przedstawionym przez kardynała Suenensa, że miłość małżeńska – obecnie nazywana po prostu i znacznie bardziej prymitywnie „seksualnością” – oznacza, że wszystkie działania stają się dozwolone – antykoncepcja lub praktyki w małżeństwie mające na celu zapobieganie spłodzeniu dzieci, w końcu aborcja i tak dalej.
Kolegialność i ekumenizm.
Jedna zła definicja i pogrążamy się w całkowitym chaosie.
Lub brak definicji. Często prosiliśmy o definicję „kolegialności”.
Nikt nigdy nie był w stanie zdefiniować kolegialności. Często prosiliśmy o definicję „ekumenizmu”.
Z ust przewodniczących i sekretarzy komisji usłyszeliśmy: „Ale to nie jest Sobór dogmatyczny; nie tworzymy filozoficznych definicji. Jesteśmy Soborem duszpasterskim, mającym służyć zwykłemu człowiekowi z ulicy, z czego wynika, że nie ma sensu tworzyć tutaj definicji, które nie byłyby zrozumiałe”.
Jest jednak absurdem to, że spotkaliśmy się, ale nie potrafiliśmy odpowiednio zdefiniować omawianych terminów.
Kościół jako taki
Tym sposobem, również definicja Kościoła została sfałszowana. Sama definicja Kościoła! Istniała niechęć do określenia Kościoła jako koniecznego środka zbawienia; stąd do tekstów soborowych wkradła się niepostrzeżenie idea, że Kościół nie jest już koniecznym środkiem zbawienia, ale użytecznym – jedynie użytecznym – środkiem zbawienia.
W związku z tym, katolicy powinni przeniknąć do ciała ludzkości, która jako całość znajduje się na drodze ku zbawieniu. Katolicy powinni wykonywać swoje zadania, jednocząc się z nią (całą ludzkością) w miłości. To wszystko. Oznacza to zniszczenie całego misyjnego ducha Kościoła u jego korzeni.
Uwaga na prozelityzm
Dosłownie, w wyniku tej koncepcji, został podważony cały projekt misji. Obecnie widzimy wielu misjonarzy, którzy wrócili z misji i odmawiają powrotu. Nowa idea posługi misyjnej była im wpajana na wszystkich sesjach i spotkaniach.
Delegaci z Francji ostrzegali ich: „Strzeżcie się zwłaszcza prozelityzmu. Powinniście zdać sobie sprawę, że wszystkie religie, które możecie napotkać, mają znaczną wartość i dlatego misjonarze powinni koncentrować się na rozwoju tych krajów, wraz z wynikającym z niego postępem – postępem społecznym”.
Nie ma już prawdziwej ewangelizacji i uświęcenia.
Misjonarze udawali się za granicę, aby ewangelizować i ratować dusze z myślą: „Jakieś dusze zostaną zbawione z powodu mojej misji”. Ci sami misjonarze zastanawiają się teraz: „nie jest już prawdą, że to, czego zawsze nas uczono, że dusze pozostające w grzechu pierworodnym i wszystkich grzechach osobistych z niego wynikających mogą być w niebezpieczeństwie utraty zbawienia i dlatego musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby je ewangelizować”.
Gdybym miał przy sobie pierwszy szkic słynnego tekstu soborowego, który dotyczy Kościoła w świecie, „Gaudium et spes”, przeczytałbym go wam, aby was ostrzec o treści innych projektów na ten sam temat.
Pierwszy projekt był niedopuszczalny. Było tam wyraźnie powiedziane, że cała ludzkość jest zobowiązana do osiągnięcia ostatecznego końca – szczęścia.
Nie ma tam żadnego odniesienia do grzechu pierworodnego, żadnego odniesienia do chrztu, żadnego odniesienia do sakramentów. Jest to rzeczywiście całkowicie nowa koncepcja Kościoła. Kościół jest jedynie użytecznym narzędziem; wierni są nieustannie upominani, że nie mogą uważać się za lepszych od innych ani wierzyć, że tylko oni znają całą prawdę. Podsumowując, katolicy powinni uczynić się użytecznymi dla ludzkości, ale nie mogą wierzyć, że tylko oni posiadają drogę do zbawienia.
W tym duchu napisano „Gaudium et spes”. Zaczyna się od długiego opisu zmian, jakie zaszły w ludzkości. Jest to postulat nieustannie powtarzany dzisiaj, aby uzasadnić proponowane nam zmiany: świat ewoluuje, wszystkie rzeczy ewoluują, czasy się zmieniają, ludzkość się zmienia, ludzkość się rozwija, jej postęp jest ciągły.
Dla autorów dokumentu, jego konsekwencje są oczywiste. Nie możemy już pojmować religii tak jak w przeszłości. Nie możemy wyobrazić sobie relacji religii katolickiej z innymi wyznaniami tak, jak były one pojmowane w przeszłości. Stąd wynika, że wszystkie proponowane koncepcje powinny całkowicie różnić się od koncepcji naszej religii. Zapewniam was, że ponowne przeczytanie tych szkiców byłoby bardzo przydatne dla ujawnienia błędnego myślenia ich kompilatorów.
Konferencje biskupów
Jest jeszcze jeden temat, który również powinien zostać zdefiniowany z wielką precyzją, są to Konferencje Biskupów. [Konferencje Episkopatu]
Czym jest Konferencja Biskupów? Co ona reprezentuje? Jakie są jej uprawnienia? Jaki jest cel Konferencji Biskupów?
Właściwie nikt jeszcze nie był w stanie zdefiniować pojęcia Konferencji Biskupów. Sam Papież powiedział, że zakres i uprawnienia Konferencji Biskupów zostaną najlepiej zdefiniowane w działaniu, a skutki będą widoczne w praktyce.
Opierając się na tej teorii, pośpiesznie przystąpili do praktycznych działań, choć nie mieli żadnej definicji ani nie wiedzieli, dokąd zmierzają. Była to sprawa ogromnej wagi. Oczywiste jest, że im liczniejsze stają się te Konferencje Biskupów i im większe są ich prawa, tym mniejsze jest znaczenie samych biskupów. Skutkiem jest to, że rola biskupa, który jest prawdziwą ostoją Kościoła naszego Pana, znika wraz z rozwojem tych zgromadzeń.
Nowa Ewangelizacja
To właśnie ma miejsce w obecnej chwili. Wciąż odczuwamy brak definicji. W maju ubiegłego roku spotkałem się z pewnym kardynałem i wyjaśniłem mu, czym się zajmuję. Opisałem seminarium, jego życie duchowe ukierunkowane szczególnie na pogłębienie teologii Mszy i modlitwy liturgicznej. Powiedział do mnie: „Ależ Monsignor, jest to dokładne przeciwieństwo tego, czego chcą dzisiaj nasi młodzi księża. Kapłan nie jest już definiowany w kategoriach uświęcenia lub w odniesieniu do Najświętszej Ofiary Mszy, ale w kategoriach ewangelizacji”.
„Jakiej ewangelizacji?” odpowiedziałem. „Jeśli nie jest ona fundamentalnie i zasadniczo związana z Najświętszą Ofiarą Mszy, to jakie znaczenie można w niej znaleźć? Czy jest to ewangelizacja polityczna, społeczna czy humanistyczna? Jakie są podstawy tej ewangelizacji?”
Tak właśnie wygląda obecna sytuacja. To ewangelizacja, a nie uświęcenie, jest teraz w centrum uwagi. Stąd wynika błędna definicja kapłana, a gdy brakuje właściwej definicji, ponosimy wszelkie tego konsekwencje.
Nowe Sakramenty
Podobnie jest z Sakramentami.
Wszystkie sakramenty nie są już definiowane tak jak w przeszłości.
Chrzest nie jest już odkupieniem od grzechu pierworodnego, a jedynie sakramentem, który jednoczy człowieka z Bogiem. Nie ma już wzmianki o odpuszczeniu grzechu pierworodnego.
O małżeństwie już rozmawialiśmy.
Msza jest teraz definiowana jako Wieczerza Pańska – zgromadzenie, a nie prawdziwa Ofiara Mszy. Widzimy aż nazbyt wyraźnie wynikające z tego konsekwencje.
Ostatnie Namaszczenie nie jest już sakramentem niedołężnych i chorych; jest teraz sakramentem starców. Nie jest już sakramentem przygotowania do tej ostatniej chwili, która zmywa nasze grzechy przed śmiercią i w ten sposób przygotowuje nas do ostatecznego zjednoczenia z Bogiem.
Sakrament Pokuty?
Jestem przekonany, że w następstwie nowego dekretu, definicja Sakramentu Pokuty została naruszona, ponieważ nie może być wyjątku od reguły.
Wyrażenie w nim zawarte jest przeciwieństwem definicji i samej istoty Sakramentu Pokuty, który jest sądem, aktem sądowym. Nie można osądzać bez zbadania sprawy.
Wyrok może być wydany tylko po indywidualnym zbadaniu, jeśli grzechy mają zostać wybaczone lub pozostawione bez rozwiązania.
To nowe podejście, jak mi się wydaje, zakończy się zniszczeniem samej istoty Sakramentu Pokuty i nie ma wątpliwości, że od tej pory będzie się ono szybko rozprzestrzeniać. Spowiednikom będzie o wiele łatwiej powiedzieć ludziom czekającym przy konfesjonale: „Słuchajcie, nie mam czasu wysłuchać waszej spowiedzi. Zrozumcie, że teraz możemy udzielić ogólnego rozgrzeszenia. Udzielamy wam ogólnego rozgrzeszenia”.
Teoretycznie można nadal wyznawać grzechy, jeśli popełniono grzechy ciężkie. Ale z psychologicznego punktu widzenia jest to absurd! Kto pójdzie do spowiedzi, jeśli tym samym dla innych stanie się oczywiste, że jest on w stanie grzechu śmiertelnego? Co więcej, ci, którzy już otrzymali Komunię Świętą i rozgrzeszenie, powiedzą: „Skoro już byłem do Komunii, to po co mam się spowiadać?”. Sprawa jest naprawdę bardzo poważna. Może okazać się początkiem końca Sakramentu Pokuty.
Jestem przekonany, że to właśnie Sobór leży u podstaw tego wszystkiego, ponieważ znaczna liczba biskupów, zwłaszcza tych wybranych na członków Komisji, była ludźmi wychowanymi w filozofii egzystencjonalistycznej, ale brakowało im wykształcenia w filozofii Św. Tomasza, a zatem nie znali znaczenia definicji. Dla nich nie ma czegoś takiego jak istota – już się jej nie definiuje, lecz wyraża, opisuje – definicja należy do przeszłości.
Ten brak filozofii przejawiał się w całym Soborze i jest, jak sądzę, odpowiedzialny za to, że stał się on zlepkiem dwuznaczności, niedokładności, niejasno wyrażonych uczuć, terminów podatnych na dowolną interpretację i otwierających szeroko wszystkie drzwi.
Nowa Msza
Musimy jednak powrócić do Mszy Świętej, głównego przedmiotu troski wszystkich kapłanów. Jak dobrze wyraził to Sobór Trydencki, Msza Święta jest sercem Kościoła.
Atak na Mszę jest atakiem na Kościół, a przez sam ten fakt atakiem na kapłana. To właśnie kapłan, w ostatecznym rozrachunku, jest najbardziej dotknięty tymi wszystkimi reformami, ponieważ znajduje się w samym sercu Kościoła, obarczony obowiązkiem szerzenia wiary i świętości. Ze względu na swój kapłański charakter jest on za to odpowiedzialny.
Kościół ma nade wszystko charakter kapłański.
Tak więc, gdy cokolwiek dotyka Kościoła, to ksiądz ponosi tego konsekwencje. To właśnie z tego powodu kapłan znajduje się dziś w najbardziej dramatycznej, najtragiczniejszej sytuacji, jaką można sobie wyobrazić. Seminaria pustoszeją, ponieważ zostały porzucone definicja kapłana i prawdziwa koncepcja kapłaństwa.
Przyznaję, że jestem niezdolny, szczerze niezdolny, do założenia seminarium z nową Mszą jako jego fundamentem.
Kryzys kapłaństwa
Ponieważ kapłan jest zdefiniowany przez akt Ofiarowania, kapłan nie może być zdefiniowany inaczej niż przez odniesienie do aktu Ofiarowania, ani Ofiarowanie nie może być zdefiniowane bez odniesienia do kapłana. Pojęcia te są ze sobą nierozerwalnie związane przez samą swoją istotę. Dlatego też, jeśli Ofiarowanie już nie istnieje, nie ma kapłana. Co więcej, nie ma już Ofiarowania bez Ofiary, a nie ma już Ofiary, jeśli nie ma już Rzeczywistej Obecności i Transsubstancjacji. Tam, gdzie nie ma Ofiary, tam nie ma Ofiarowania. Co zatem może jeszcze trzymać przy Mszy kapłana lub seminarzystę?
Na czym opiera się jego zapał i pobożność? Co nadaje sens jego nauce w seminarium? Jest to Ofiara Mszy Świętej!
Sądzę, że dotyczyło to nas wszystkich: naszym szczęściem, naszą radością przez cały pobyt w seminarium była myśl o przyjęciu tonsury, święceń niższych, o zbliżeniu się do ołtarza, o staniu się subdiakonem, diakonem, a w końcu kapłanem. Wszystko, aby móc w końcu sprawować Ofiarę Mszy Świętej! To było całe nasze życie, jako seminarzystów!
Teraz poddaje się w wątpliwość Rzeczywistą Obecność w Ofierze Mszy. Jest to tylko „wieczerza”, „posiłek”, uczestnictwo. Zbawiciel jest obecny w taki sam sposób jak my. Ale to nie jest Rzeczywista Obecność naszego Pana w Eucharystii, która jest Obecnością Ofiary, tej samej Ofiary, która cierpiała na Krzyżu. W tym właśnie tkwi przyczyna istnienia seminariów i powołań. To możliwość składania Ofiary Mszy Świętej, prawdziwej Ofiary Mszy Świętej, sprawia, że warto podjąć trud stania się kapłanem.
Nie warto zostawać księdzem tylko po to, by uczestniczyć w zgromadzeniu, gdzie świeccy mogą niemalże koncelebrować, gdzie wszystko jest otwarte dla świeckich. W tej nowej koncepcji Mszy już nic nie ma. Jest to koncepcja protestancka i prowadzi do protestantyzmu. Z tego powodu nie mogę sobie wyobrazić możliwości stworzenia seminarium z nową Mszą.
Nie można w ten sposób ani zdobyć miłości i lojalności seminarzystów, ani wzbudzać powołań.
Tutaj, jak widzę, leży podstawowy powód obecnego braku powołań; nie ma już Ofiary Mszy. Bez tej Ofiary nie ma kapłana, ponieważ kapłana nie można zdefiniować poza Ofiarą. Nie ma innych motywów. Dopóki prawdziwa Ofiara Mszy nie zostanie przywrócona w całej swojej boskiej rzeczywistości, nie będzie seminariów i kandydatów do kapłaństwa.
Powiecie: „Ale są inne obrządki”. Z pewnością istnieją inne obrządki – koptyjski, maronicki, słowiański – istnieje wybór. Ale w każdym z tych katolickich obrządków można znaleźć koncepcję Ofiary, Rzeczywistej Obecności i natury kapłaństwa. Papież mógł rzeczywiście zmienić niektóre obrządki, kładąc być może jeszcze większy nacisk na trzy lub cztery fundamentalne koncepcje Mszy. Zgoda. Można zaakceptować zmianę na lepsze, na mocniejsze i bardziej wszechstronne potwierdzenie tych fundamentalnych prawd.
Nigdy jednak na ich osłabianie lub tłumienie!
Koncelebra
Niedawno powiedziano całkiem słusznie i całkowicie się z tym zgadzam, że koncelebra jest sprzeczna z samym celem Mszy Świętej.
Każdy kapłan został indywidualnie konsekrowany do złożenia Ofiary Mszy, swojej Ofiary, Ofiary, dla której on, jako jednostka został konsekrowany. Nie ma zbiorowego, masowego wyświęcenia wszystkich kapłanów. Każdy z nich był prawdziwie i indywidualnie namaszczony i każdy otrzymał pieczęć, której nie otrzymuje grupa. Jest to sakrament. Jest on przyjmowany indywidualnie. Po to kapłan jest wyświęcony, aby ofiarować święty sakrament Mszy jako jednostka.
Niewątpliwie koncelebra nie ma wartości sumy Mszy odprawionych indywidualnie. Jest to niemożliwe.
Jest tylko jedna Transsubstancjacja, stąd jest tylko jedna Ofiara Mszy. Po co mnożyć Ofiary Mszy, skoro jest tylko jedna Transsubstancjacja? Gdyby ta praktyka miała sens, oznaczałoby to, że na świecie była tylko jedna Msza, od czasów naszego Pana. Mnożenie Mszy jest bezużyteczne, jeśli koncelebracja przez dziesięciu kapłanów jest odpowiednikiem dziesięciu oddzielnych Mszy. To nieprawda, całkowita nieprawda. Dlaczego musimy odprawiać trzy Msze w Boże Narodzenie i we Wszystkich Świętych? Byłaby to bezsensowna praktyka.
Kościół potrzebuje tego zwielokrotnienia Ofiar Mszy, zarówno dla realizacji Ofiary na Krzyżu, jak i dla wszystkich innych celów Mszy – uwielbienia, dziękczynienia, przebłagania i modlitwy o łaskę. Wszystkie nowości pokazują brak teologii i brak definicji terminów.
Celibat
Z tego punktu widzenia jestem wdzięczny Opatowi Deenowi za jego traktat na temat „Celibatu kapłańskiego”, pokazujący, że celibat był praktykowany od najwcześniejszych czasów. Nieprawdą jest bowiem twierdzenie, że celibat został narzucony kilka wieków później niż początek ery chrześcijańskiej. Myślę, że istnieje tutaj słabość w logice teologicznej. Celibat nie jest wymagany od kapłana wyłącznie w celu ułatwienia jego apostolatu i uczynienia go bardziej dostępnym dla wiernych. To był dodatkowy powód, ale nie podstawowy.
Myślę, że ksiądz może być porównywany do Najświętszej Maryi Panny. Dlaczego Najświętsza Maryja Panna jest dziewicą? Z powodu Jej Boskiego macierzyństwa, ponieważ jest Matką naszego Pana. Tak ściśle zjednoczyła się ze Słowem Bożym, z samym Bogiem, że jest rzeczą naturalną, iż powinna być dziewicą. Zasadniczo, kapłan odtwarza również to, do czego została wybrana Maryja Dziewica. Najświętsza Maryja Panna przez swoje „Fiat”, sprowadziła naszego Pana na ziemię w swoim łonie. Poprzez słowo, które wypowiada, kapłan również sprowadza naszego Pana na ziemię w Świętej Eucharystii. Kapłan jest tak ściśle z Nim zjednoczony i ma taką władzę nad Nim, że jest rzeczą oczywistą, że powinien być dziewicą!
Tam, gdzie istnieją wyjątki, dzieje się tak dlatego, że Kościół je z bólem dopuszcza. Tak się dzieje na przykład na Bliskim Wschodzie. Żonaci księża jednak nie mogą zajmować tam wysokich stanowisk w diecezji. Biskupi nie mogą się żenić. Wyjątki są jedynie tolerowane.
Jest jednak stosowne – niemal niezbędne – aby pod pewnymi względami i do pewnego stopnia kapłan był dziewicą. To on bowiem wypowiada słowa konsekracji. Na tym polega funkcja, wielka tajemnica kapłana – jednocześnie jego wielkość i pokora. Wobec Najwyższego Kapłana, Najwyższego Zwierzchnika, Naszego Pana Jezusa Chrystusa, kapłan jest niczym. To Chrystus jest Kapłanem, On jest Ofiarą. To On się ofiarowuje, kapłan, oczywiście, jest tylko Jego sługą.
Jako taki musi uniżyć się przed Naszym Panem, ale w tym tkwi cała jego wielkość, wielkość kapłaństwa. Powinien zawsze o tym rozmyślać. Nigdy nie zdołamy zgłębić wielkiej Tajemnicy Mszy Świętej!
W niej żyje Tajemnica Wiary. To właśnie ona, a nie Tajemnica Jezusa, stoi przed nami na końcu świata.
Przyjście naszego Pana nie powinno być nam przedstawiane („i powtórnie przyjdzie”), gdy wielka tajemnica naszej wiary właśnie została ponownie wprowadzona w życie. Dlaczego miałoby tak być? Słowa „Tajemnica Wiary” zostały wprowadzone właśnie w celu podkreślenia Tajemnicy Słowa, które stało się Ciałem podczas słów Konsekracji.
Poproszono mnie o zasugerowanie tematów do medytacji, a raczej do waszego uświęcenia. Jest jeden szczególny temat – nasze podobieństwo do Najświętszej Maryi Panny. Najświętsza Maryja Panna nie jest kapłanem, ale jest matką kapłana – jest tak blisko kapłana, jak to tylko możliwe.
Nie może być większego podobieństwa między Matką Jezusa a kapłanem, ponieważ oboje sprowadzają Pana Jezusa Chrystusa na ziemię, oboje dają światu Pana Jezusa Chrystusa; dlatego są dziewicami. Wierzę, że jest to temat medytacji, który może nam pomóc we wszystkich naszych trudnościach i zmaganiach.
Komunia na rękę
Nasza Ofiara Mszy musi być prawdziwą Ofiarą, jeśli chcemy zachować naszą świętość kapłańską.
Jeśli nasza Ofiara Mszy jest w jakikolwiek sposób pomniejszana, tracimy źródło naszej kapłańskiej świętości.
Obecna sytuacja z Mszą Świętą jest bardzo poważnym problemem dla Kościoła Świętego. Wierzę, że jeśli diecezje, seminaria i organizacje charytatywne zostały dziś dotknięte jałowością, to dlatego, że ostatnie odstępstwa ściągnęły na nie przekleństwo samego Boga. Wszystkie próby odzyskania tego, co zostało utracone, reorganizacji, rekonstrukcji i odbudowy – wszystko to stało się jałowe, pozbawione prawdziwego źródła świętości, jakim jest Najświętsza Ofiara Mszy Świętej. Sprofanowana, nie daje już łaski, nie przekazuje łaski. Ilu obecnie widzimy kapłanów, którzy nadal odprawiają Mszę, gdy nie ma zgromadzenia? W pojedynkę nie odprawiają już Mszy. Zdarza się to zbyt często, nawet wśród naszych wspólnot zakonnych.
Zastanówmy się również nad rozmaitymi formami świętokradztwa, do których prowadzi obecna pogarda dla Rzeczywistej Obecności naszego Pana w Najświętszym Sakramencie. To Sobór Trydencki ogłosił, że Nasz Pan jest obecny w najmniejszych cząstkach Najświętszej Eucharystii. Na czym więc polega brak czci u tych, którzy wciąż trzymają w rękach fragmenty Hostii, a następnie wracają na swoje miejsca bez oczyszczenia rąk?
Kiedy używana jest patena, zawsze pozostaje na niej kilka fragmentów, nawet jeśli nie ma wielu osób przyjmujących Komunię. Świadczy to o tym, że fragmenty Hostii pozostają w rękach wiernych, a taki brak czci dla Obecności naszego Pana jest równoznaczny ze świętokradztwem. Św. Tomasz przywołuje przyjmowanie Eucharystii do rąk świeckich jako przykład świętokradztwa.
Co prawda, praktyka ta jest obecnie dozwolona, ale znaczenie orzeczenia Kościoła zakazującego jej, polegało na tym, aby wiara wielu wiernych, zwłaszcza dzieci, nie została zachwiana. Jak w tej sytuacji dzieci mogą naprawdę zachować wiarę w Rzeczywistą Obecność? Jak mogą nadal szanować księdza, który przestał szanować samego siebie? Jak mogą zrozumieć istotę Ofiary Mszy, skoro nawet nie ma już krucyfiksu na ołtarzach? Jej całe znaczenie zostało zniszczone.
Nowy Brewiarz
Zbliżam się do końca. Nie chciałbym nadwyrężać waszej cierpliwości. Wierzę, że oprócz pragnienia zachowania Mszy Świętej w nienaruszonym stanie, powinniśmy starać się zachować nasz Brewiarz. Jego definicja również została zmieniona. W przedmowie do tej słynnej „Liturgii Godzin” stwierdza się, że od teraz modlitwy te mają zostać zmodyfikowane tak, aby od czasu do czasu świeccy mogli odmawiać brewiarz wraz z kapłanem. Jest to fałszowanie samego znaczenia Brewiarza. Brewiarz jest modlitwą kapłana. Tylko kapłan jest zobowiązany, pod groźbą grzechu śmiertelnego, do odmawiania godzin brewiarzowych.
Świeccy nie są do tego zobowiązani. Kapłan jest człowiekiem Bożym; jest człowiekiem modlitwy, więc brewiarz jest wkładany w jego ręce, aby mógł modlić się przez cały dzień, czynić akty dziękczynienia i chwalić Boga, w pewien sposób kontynuując swoją Mszę.
Nagle ogłoszono: „Nie, nie, nie! Wszystko się zmieniło! Modlitwy kapłana są modlitwami zaprojektowanymi tak, aby od czasu do czasu mógł je odmawiać ze świeckimi”.
To całkowita iluzja! Przecież ludzie nie mają czasu na odmawianie tych modlitw z księżmi. Takie stwierdzenia mogą wypowiadać tylko ci, którzy nigdy nie poznali posługi duszpasterskiej w praktyce.
Oczywiście można czasem odmówić wieczorne modlitwy ze świeckimi. Ale nie do pomyślenia jest, aby oni odmawiali te wszystkie modlitwy, te wszystkie niezrozumiałe Psalmy! Jeśli chcecie odmawiać wieczorne modlitwy z wiernymi, dobrze by było, gdybyście wybrali bardzo proste modlitwy, takie, które oni rozumieją. W przeciwnym razie, niech to będzie łacina, prawdziwa łacina, piękna łacina, śpiewana tak, jak podczas komplety. Ludzie łączą się w śpiewie, w melodii, a ich dusze są podniesione na duchu.
Musimy zachować nasz Brewiarz! Zapewniam was, że jest to bardzo ważne. Im bardziej zbliżamy się do porzucenia naszego Brewiarza, tym bardziej oddalamy się od źródeł łaski uświęcającej. Dziś powrócono do starego Psałterza, zmodyfikowanego jedynie przez poprawki dokonane przez Opactwo Św. Hieronima. Stało się to na życzenie papieża Jana XXIII. Nie podobał mu się nowy Psałterz. Powiedział to otwarcie Centralnej Komisji przed Soborem. Powiedział do wszystkich, którzy tam byli: „Och, nie jestem zwolennikiem nowego Psałterza”.
On kochał stary Psałterz. Wygląda na to, że w nowym Brewiarzu przyjęto stary Psałterz, zmodyfikowany w wyniku badań podjętych przez mnichów Św. Hieronima. Pokazuje to, że dziś wciąż możliwy jest powrót do zdrowych decyzji z przeszłości.
Destrukcja liturgii
Słyszałem pogłoski, że Kongregacja Świętej Liturgii przygotowuje kolejny nowy dekret w sprawie Mszy Świętej. Kapłan będzie mógł robić, co mu się podoba, z wyjątkiem słów konsekracji, które jednak też zostały zmienione! W ten sposób zmiana będzie kompletna. Nowy dekret będzie zawierał kilka nowych wskazówek dotyczących tworzenia nowych kanonów. Każdy może stworzyć swój własny Kanon (tak zwany), dostosowany do jego konkretnej kongregacji.
Widać, co chcą osiągnąć!
Błędem byłoby dać się porwać prądowi, który prowadzi jedynie do całkowitego i zupełnego zniszczenia Najświętszej Ofiary. Nie wiem, co myślą o tym biskupi. Czy będą zadowoleni z tej nowej reformy, jeśli kiedykolwiek ujrzy ona światło dzienne? Zbliżamy się do końca jakiejkolwiek koncepcji liturgii.
Liturgia bez zasad przestaje być liturgią. Dlatego musimy trwać przy naszym przedsoborowym stanowisku i nie bać się podtrzymywać tradycji dwóch tysięcy lat. Tego nie można nazwać nieposłuszeństwem.
Według jakiego kryterium powinniśmy decydować, czy Magisterium zwyczajne jest, czy też nie jest nieomylne? Według wierności Tradycji…? W zakresie, w jakim Sobór powraca do Tradycji, musimy się dostosować, ponieważ należy to do zwyczajnego Magisterium, ale tam, gdzie jakiś zabieg jest nowy i niezgodny z Tradycją, istnieje większa swoboda wyboru… Nie możemy dać się wciągnąć w nurt modernizmu, który może zagrozić naszej własnej wierze i nieświadomie zmienić nas w protestantów.
To bardzo poważna sprawa, ale to właśnie dzieje się z naszymi biednymi wiernymi, którzy, nie zdając sobie z tego sprawy, są wciągani w nowy protestantyzm, „neomodernizm”, jak nazwał to sam Ojciec Święty. Dzieje się tak również w przypadku wielu kapłanów. Dziękujmy zatem Bogu za łaskę jasnego widzenia pośród tych wszystkich kłopotów w Kościele. I obyśmy pozostali zjednoczeni w modlitwie, zjednoczeni w wysiłku i zjednoczeni w naszych przedsięwzięciach.
Pan Bóg nad tym czuwa! Dlatego nigdy nie możemy tracić odwagi. Pan Bóg wciąż czuwa nad swoim Kościołem. Naszym zadaniem jest działać tak, aby mógł On bezpiecznie przetrwać obecne ciężkie próby!
Arcybiskup Marcel Lefebvre
Tłum. Sławomir Soja
Źródło: The Remnant
13 grudnia – zwycięstwa syjonizmu
lub zamiennie: zwycięstwa „zachodniej demokracji”.
Na zdjęciu po lewej rozradowana gęba „magdalenkowego biesiadnika”, na zdjęciu po prawej, ten sam osobnik z akuszerem IIIRP/Polin – https://wpolityce.pl/polityka/577433-burza-wokol-nagran-z-michnikiem-iii-rp-w-pigulce
13 grudnia w historii Polaków
13.12.1927 r. – rozporządzeniem prezydenta RP nielegalnie usunięto w naszym godle krzyż z korony na głowie Orła Białego (wśród 14 osób podpisanych pod rozporządzeniem znajdują się podpisy I. Mościckiego, J. Piłsudskiego, K. Bartla – pierwszy premier po przewrocie majowym, mason, jeden z inicjatorów przewrotu). Ciekawe, czy wybrano by również 13 grudnia na usunięcie krzyża, gdyby powiódł się zamach stanu przygotowywany w 1922 r. przez Piłsudskiego i jego kompanów. Początkiem tego niedoszłego zamachu było zastrzelenie 16.12.1922 (pierwotnie planowane na 13.12.1922) prezydenta G. Narutowicza przez E. Niewiadomskiego (obóz Piłsudskiego agenturalnie wykorzystał do zamachu narodowca), co miało posłużyć Piłsudskiemu jako pretekst do rozprawienia się z obozem narodowym. O rezygnacji z zamachu stanu w 1922/23 r. zadecydował czynnik ekonomiczny. Niemiecka hiperinflacja przyczyniła się m.in. do inflacji polskiej marki wprowadzonej do obiegu w 1920 r. i obóz Piłsudskiego nie chciał obejmować władzy w trudnym momencie gospodarczym. Dogodny moment nastąpił dopiero w 1926 r., gdy kolejne rządy ludowo narodowe ustabilizowały politykę pieniężną kraju.
W tymże 1927 r. pojawiły się na rewersie polskiego złotego, w zwieńczeniach skrzydeł Orła Białego gwiazdki (symbol masoński, dziś widnieje na unijnej chorągiewce) – żydowska ludowa władza pozostawiła je po 1945 r. i są do dziś.
12 grudnia 1970r. wieczorem radio i telewizja, a 13 grudnia 1970r. również prasa podały informacje o wprowadzeniu podwyżek cen niektórych produktów – głównie żywności i opału. Były to przyczyny tzw. wydarzeń grudniowych, inspirowanych przez żydowską V kolumnę, która dążyło do obalenia rządów W.Gomułki i do powrotu do władzy, którą żydo-bolszewwia utraciła w 1956r.
Podstęp żydostwa był zakrojony znacznie szerzej, bowiem opracowane przy współudziale żydowskich doradców ekonomicznych plany (zajmowali kierownicze funkcje w Komisji Planowania przy URM) na lata 1971-1975 zakładały stworzenie ok. 1 mln miejsc pracy, a na rynku pracy miało pojawić się ok. 3 mln nowych pracowników. Zatem, PRL byłaby jedynym krajem obozu z potężnym bezrobociem.
Po starciach z MO 15.12.1970r. protesty robotnicze były właściwie zakończone. Dlatego 16.12.1970r. syjonistyczny element w WP (m.in. gen.W.Jaruzelski) wydał rozkaz strzelania do idących rano do pracy stoczniowców w Gdańsku (winni tej zbrodni są nieznani (?) i nie osądzeni do dzisiaj – !). Mimo to żydowski przewrót nie powiódł się, pierwszym sekretarzem KC PZPR został E.Gierek.
Powinno Polakom dać do myślenia, że podpisany w Warszawie 7 grudnia 1970r. Układ PRL-RFN nie tylko uznawał polsko-niemiecką granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej (dopiero dwa lata później uznał ją żydo-katolicki Kościół !), ale zawierał także klauzulę o udzieleniu Polsce zachodnich kredytów (zwanych później kredytami gierkowskimi, choć udzielono je władzom gomułkowskim). – Skąd Niemcy wiedzieli, że PRL grozi bezrobocie? Wstrzymanie wypłat kolejnych transz kredytów w drugiej połowie lat 1970. stworzyło naturalny asumpt najpierw do strajków w czerwcu 1976 (sekretarz KC PZPR, S.Kania, koordynował dowożenie podpitych aresztantów do Radomia w celu wzniecania ulicznych burd – tak organizowano strajki), a potem w sierpniu 1980r.
I tak jak w grudniu 1970r. również w 1980r. nie powiodła się próba obalenia władzy przy pomocy strajków. Wszelkie strajki zostały we wrześniu zakończone i porozumienia z władzą podpisane, a więc marzenie Żydów o przejęciu władzy zostało pogrzebane. Stąd element syjonistyczny – V żydowska kolumna w Polsce – przeprowadził w październiku 1980r. udany zamach stanu, którego wykonawcą była junta Jaruzelskiego-Kiszczaka. Droga do przejęcia przez Żydów władzy nad Polakami została otwarta.
13.12.1981 r. rząd spadkobierców i pogrobowców żydo-bolszewizmu i trockizmu wprowadził w PRL stan wojenny. Sposób jego wprowadzenia był niezgodny nawet z prawem PRL. Sprawcy tej żydowskiej zbrodni do dziś są bezkarni i opływają w dostatek. A obaleni przez nich socjalistyczni przywódcy, ale o polskim rodowodzie, pod których rządami bezsprzecznie unowocześniono kraj, dzięki czemu znalazł się w pierwszej piętnastce uprzemysłowionych państw świata (dziś PKB na mieszkańca daje Polsce 76 miejsce w świecie i jedno z ostatnich w Europie!) doznali od rządzącego żydostwa tego, co dziś jest udziałem Polskiego Narodu: E. Gierek zmarł zapomniany i prawie w biedzie, a P. Jaroszewicza zamordowano.
To, co nie udało się żydowskim trockistom w czerwcu 1956r., w marcu 1968r., w grudniu 1970r., w czerwcu 1976r., udało się 13.12.1981r. Od tego momentu, od 13.12.1981r. nastąpiło ugruntowanie żydowskich rządów w Polsce, które przejęły władzę w sierpniu 1980 r. w wyniku wielkiej manipulacji Polakami. Ta żydowska manipulacja nosiła nazwę NSZZ „Solidarność”. Nazwę „Solidarność” nosiła także judeomasońska loża B’nei B’rith powołana w Krakowie w 1892 r. Jednak inicjatywa wymknęła się żydostwu spod kontroli i trzeba było aż zbrodni stanu wojennego, żeby żydobolszewia i jej potomstwo mogło utrzymać władzę nad Polakami. Trzeba tu przypomnieć list z grudnia 1981r. jednego z czołowych doradców „Solidarności”, syjonistycznego Żyda, B.Geremka, do KC PZPR z prośbą o wprowadzenie stanu wojennego i delegalizację „Solidarności”, ponieważ „Solidarność” zagraża istnieniu PRL. Syjonista Geremek już nie dodał, że w „Solidarności” dochodzi do przesilenia i żydostwo traci w niej władzę. Podobnie jak Geremek także i JPII żądał w 1988r. od W.Jaruzelskiego delegalizacji „Solidarności” jako związku zawodowego, co miało być warunkiem normalizacji stosunków Watykan – PRL (Materiały IPN BU 0449/9 t.6, s.1-3).
Po wprowadzeniu stanu wojennego junta Jaruzelskiego-Kiszczaka zmusiła do opuszczenia kraju kilkaset tysięcy Polaków działających w „Solidarności”, nikt dokładnie nie policzył, ilu Polaków zamordowano z polecenia junty, a może i współpreacującego z nią syjonistycznego Mosadu.
Przyjęte w 1985r. w NY ustalenia pozwoliły na błyskawiczny sukces likwidacji przyrostu naturalne
„Polacy nie muszą żyć z kapitału, mogą żyć z pracy” – zapowiedział w żydo-mediach Janusz Lewandowski, syjonistyczna kanalia, były doradca „Solidarności”, minister od prywatyzacji 1991-93, europoseł i komisarz UE. Nigdy nie poniósł odpowiedzialności za kradzież majątku narodowego Polaków!!! (zresztą nie on jeden). Zatem władze IIIRP/Polin w błyskawicznym tępie zajęły się polskim przemysłem, bankami, handlem, rolnictwem – słowem wszystkim, co trzeba było Polakom zniszczyć i z czego trzeba było Polaków okraść. – To poniżej, to kolebka „S” kilkanście lat po zwycięstwie „zachodniej demokracji”.
I elektorat wyborczy ma, jak widać po ostatnich wyborach, poważne problemy, komu powierzyć władzę, PiS, czy PO -? -, kto mniej zniszczy, kto mniej ukradnie Polakom – bo chyba taki wyborczy klucz wydaje się decydować w rozważaniach elektoratu IIIRP/Polin mentalnie przygotowanego przez zydo-katolicki Kościół, a politycznie przez powszechne żydo-media.
13 grudnia 2002r. – uzgodniono treść traktatu akcesyjnego w Kopenhadze
13 grudnia 2007r. – podpisanie traktatu reformującego (tzw. lizbońskiego)
Czy te wszystkie daty 13 grudnia to czysty przypadek, czy liczba kabalistyczna? W Biblii numer 13 jest często wymieniany w związku z pojawieniem się apostoła Judy symbolizujacego zdradę (?).
Jak będą traktowani sprawcy tych wszystkich zdrad i zbrodni na Polsce i Polakach? Czy możemy mieć nadzieję, że będą traktowani sprawiedliwie, odpowiednio do ich wkładu w transformację PRL w IIIŻydo-RP/Polin, gdy Polacy nie tylko nie znają nawet swojej ostatniej historii, ale i nie posiadają świadomości narodowej i politycznej -?
Michnik broni Jaruzelskiego w amerykańskich mediach. „Nie miał wyboru. Stan wojenny to było mniejsze zło” – https://wpolityce.pl/swiat/197684-michnik-broni-jaruzelskiego-w-amerykanskich-mediach-nie-mial-wyboru-stan-wojenny-to-bylo-mniejsze-zlo
W grudniu 2006 r. prezydent 1000-lecia, brat Jarosława, L.Kaczyński wprowadził zwyczaj odpalania menory na święto Chanuki w Pałacu Prezydenckim, również w Sejmie RP nastał czas jej odpalania. A kolejni liderzy IIIRP/Polin czują się zobowiązani do podtrzymywania tej tradycji.
Gdzieś tylko zawieruszyła się nam pani M.Lempart ze swoim zdecydowanym postulatem, który powien wybrzmieć adresowany do pomarcowych’68 i pogrudniowych liderów oraz elity IIIRP/Polin:
Zdjęcie pochodzi z gadzinówki Michnika (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
W Polsce istnieje już tradycja jednej żydowskiej religii, żydo-katolickie Święta Bożego Narodzenia, więc czy potrzebna nam jest kolejna żydowska religia z jej tradycjami -? Zwłaszcza, że właziwdupstwo w ramach wdzięczności winni uprawiać w stosunku do Polaków raczej Żydzi, a nie odwrotnie. Ale niestety, dzisiaj jest już tak:
polscy Harcerze IIIRP/Polin przy „ognisku”
A żydowska gadzinówka Michnika nie ma już żadnych hamulców
więcej tu: http://wyborcza.pl/duzyformat/5,127290,15569896.html
Więc cóż takiego strasznego zrobił poseł G.Braun, czego nie robią Żydzi?
Dariusz Kosiur
Całun Turyński
Negatyw twarzy Chrystusa z Całunu Turyńskiego
Oblicze Pana Jezusa odtworzone na podstawie Całunu Turyńskiego w laboratoriach NASA
Po zakończeniu wystawienia Całunu Turyńskiego w 1978 r. relikwia ta została przeniesiona z katedry do przylegającego do niej Pałacu Królewskiego i „zdana na pastwę naukowców”- jak głosił tytuł jednego z dzienników. Stwierdzenie dosadne, ale oddające dobrze zapał ekipy STURP i uczonych „niezrzeszonych”. Po raz pierwszy w swojej historii Całun został tak dokładnie zbadany bezpośrednio – „na żywo”. STURP – skrót od The Shroud of Turin Reserch Project (Projekt Badań Całunu z Turynu) – wykorzystała najnowszą aparaturę i swoją wiedzę, przeprowadzają szereg badań, pobierają próbki tkaniny i wykonują ponad 6 tysięcy zdjęć zwykłych oraz specjalistycznych: różnymi kolorami i przy pomocy różnorodnych promieni. W swoich laboratoriach uczeni ci poświęcili badaniu otrzymanych danych ponad 250 tysięcy godzin, a ich rzecznicy – K.E. Stevenson i G.R. Habermas – po trzech latach opublikowali popularnonaukową książkę z ich wynikami i własnymi wnioskami pt. „Werdykt o Całunie”. Ich opinię można wyrazić w jednym zdaniu:
Wszystkie wyniki z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością wskazują na fakt, że może to być płótno grobowe Jezusa Chrystusa.
Jeszcze raz zostały potwierdzone wnioski, do których w latach trzydziestych doszli specjaliści z medycyny sądowej i wielu uczonych innych dziedzin nauki. Ich wachlarz poszerzał się w miarę jej rozwoju, a chociaż uczeni a STURP-u skupili się głównie na poznaniu struktury fizycznej wizerunku całunowego, to wykonane przez nich zdjęcia wraz z uzyskanym poprzednio stanowiły wystarczający materiał do odtworzenia tego, co „mówi wizerunek”
Postać niepodobna do ludzi
W zasadzie jest to sprawa najważniejsza. Wizerunek na Całunie stanowi jego główną wartość i jak każdy obraz jest przeznaczony do oglądania i podziwiania. Tylko że gdy patrzymy na wizerunek, podziw zamienia się w trwożliwe stwierdzenie, które możemy oddać słowami proroka Izajasza opisującego cierpienia tajemniczego Sługi Pańskiego: Jak wielu osłupiało na Jego widok, tak nieludzko został oszpecony Jego wygląd i postać Jego była nie podobna do ludzi (Iz 52,140). Tym Sługą Pańskim był – i jest nadal! – Jezus (por. Dz8,35). Wzrok patrzącego na wizerunek całunowy przykuwa przede wszystkim twarz. Tchnie majestatem śmierci, ale jest pełna spokoju, jak gdyby owe rany i inne obrażenia – a uczeni doliczyli się ich około 600! – nie wywarły wpływu na wyraz oblicza. Psycholodzy są zdania, że tak mógł znosić straszliwe cierpienia Człowiek, który widział głęboki ich sens i znał przyszłość: zmartwychwstanie.
Cała twarz jest obrzękła. Nosi ślady uderzeń, o których świadczą krwawe wybroczyny i opuchnięcia. Na lewym łuku brwiowym widać przecięcie skóry o długości 6cm. Podobna rana znajduje się na prawym policzku, w kształcie trójkąta o bokach 3cm. Uderzenie kijem spowodowało pęknięcie kości nosowej i ranę na lewym łuku brwiowym. Nie było to tylko „policzkowanie” Św. Jan używa terminu greckiego pochodzenia od rapis, czyli kij…Inne uderzenie spowodowało obrzęk na górnej wardze z prawej strony. Poniżej widnieją ślady wyrywania włosów brody wraz z wierzchnią warstwą skóry. Elektroniczne zdjęcia trójwymiarowe wykryły wypukłość wycieków krwi, które – „przetłumaczone” na cyfry i odtworzone w obrazie z zastosowaniem zaznaczenia czerwonym kolorem – pozwoliły na jej oznaczenie tam, gdzie jej się nie domyślano. Znane już – otrzymały bardzo wyraźną ” topografię”. Sensacją było odkrycie chusty podtrzymującej szczękę i zawiązaną na szczycie głowy, dzięki czemu pukle włosów po jednej i drugiej stronie twarzy, znajdując się bliżej tkaniny, mogły pozostawić na niej swój ślad z licznymi wyciekami krwi. Spowodowała je korona cierniowa w kształcie wschodnie mitry, a nie krążka splecionych gałązek, jak to odtwarza ikonografia. Mitra ta ściskała boki i wierzch czaszki. Na czole można doliczyć się 13 przekłuć, 20 z tyłu głowy, która dotykała pionowej belki krzyża. Ponieważ boki głowy nie są widoczne na wizerunku, chirurdzy przypuszczają, że urazów mogło być około 50. Jeden z wycieków nakreślił zapis odwróconej cyfry „3”, a znak ten stał się ” świadkiem koronnym” istnienia Całunu na wiele wieków przed jego przybyciem na Zachód i datą powstania tkaniny, którą wyznaczył problematyczny wynik analizy C14 na 1260-1390 r., a więc na okres Średniowiecza.
Unikatowy przypadek
Historia ukrzyżowania nie dostarcza ani jednego dowodu na koronowanie cierniem skazańców. Był to przypadek unikatowy, który tkwi mocno w kontekście historycznym. Odkryty w 1932r. dziedziniec fortecy Antonia w Jerozolimie, tzw. Lithostrotos (J19,130, pokryty jest rysunkami gier. Jedna z nich nosi nazwę „gry w króla”. Przebrany musiał poddać się zabawie: udawać króla, znosząc kpiny i bolesne żarty. Tym razem żołnierze nie musieli rzucać kośćmi. „Przegranym był Jezus Nazarejczyk, który stwierdził, że jest królem (J18,37). Materiał na koronę był pod ręką jako typowy na Bliskim Wschodzie opał: o tej porze roku palono ognie na dziedzińcach (por. J 18,18). Na cały ciele widoczne są ślady po rzymskim biczu, zwanym flagrum taxilla-tum. Do końców rzemieni przytwierdzone były kawałki metalu lub kostki, które przecinały skórę. Horacy określił to narzędzie kary horribile flagellum – ‚bicz-horror”. Wymierzono ją jako „pouczenie”, a wówczas ilość uderzeń była bardzo wysoka. Oprawcy jednak musieli uważać, by nie zabić osądzonego, który był wypuszczany na wolność. Taką karę wymierzono Jezusowi, gdyż Piłat miał zamiar Go uwolnić (por. Łk 23,16.22). Na wizerunku całunowym widać około 120 przecięć skóry. Oprawców było dwóch. Stali za biczowanym, pochylonym i przywiązanym do niskiego słupka. Dane elektroniczne pozwalają określić ich wzrost. Ten z prawej strony był wyższy i uderzał z wyraźnym sadyzmem nie tylko po plecach, lecz również po rękach i nogach. Rzemienie biczów zawijały się na ciele, raniąc szczyty klatki piersiowej, brzuch i golenie. Po tej karze rokującej uwolnienie, a więc wymierzanej prawdopodobnie aż do omdlenia, Piłat wydał wyrok śmierci przez ukrzyżowanie. Jezus niósł na Golgotę poprzeczną belkę krzyża, o czym świadczą dwa duże obrzęki na plecach. Poprzecinana biczami skóra powinna w tych miejscach ułatwić powstanie dwóch ran do żywego mięsa. Tak się nie stało, ponieważ między drewnem belki a skórą znajdowała się tkanina: tunika tkana od góry do dołu (J19, 23).
Skazańcy na miejsce ukrzyżowania szli zawsze nadzy. Widocznie Piłat chciał ukryć przed rzeszą ślady biczowania wskazujące na „uwolnienie”… Nie tylko ciężar belki, ale i owa szata przyczyniły się do upadków Jezusa. Prawe kolano było silnie potłuczone. Ewangelie wspominają o decyzji setnika, by ktoś inny przejął trud niesienia belki krzyża. Tradycja domyśliła się przyczyny i na Drodze Krzyżowej umieściła stacje trzech upadków. Całun nie pozostawia wątpliwości. Skazaniec nie mógł umrzeć w drodze. Musiał skonać na krzyżu. Rzymianie zastosowali taki sposób ukrzyżowania, by Jezus i dwaj łotrowie skonali jak najszybciej. Nie umieścili podpórek pod siedzenie czy kołka w kroczu, by cierpieli długo nawet przez kilka dni. Za kilka godzin rozpoczynała się Pascha i ciała nie mogły pozostać na krzyżach (por. J 19,31).
Ukrzyżowanie
Oprawcy przybili najpierw do belki leżącej na skale Golgoty ręce Jezusa, naciągając je mocno. Korzystali z doświadczenia, więc przebili je w nadgarstkach – między 8 kostkami – gdzie znajduje się wyczuwalna wolna przestrzeń, zwana „szczeliną Destota”. Jeszcze nie będąc „podwyższony” (por.J12,32), musiał odczuwać straszliwy ból, który Go nie opuścił aż do śmierci; raczej się wzmagał. Przez ową szczelinę przechodzi bowiem nerw pośrodkowy, kierujący ruchami palców. Gwoździe musiały dotykać owych nerwów! Ich porażenie powodowało mechaniczne zaciśnięcie dłoni w pięść. Na wizerunku widać je złożone na łonie. Lewa spoczywa na prawej, nienaturalnie wydłużonej. Specjaliści z medycyny sadowej przypuszczają, że rana na niej była większa i wyglądała strasznie. Kciuki obydwu dłoni nie są widoczne. Wykryły je dopiero zdjęcia elektroniczne. Wycieki krwi z tych ran na przedramionach mówią o pozycji Jezusa na krzyżu i Jego nie wypowiedzianym cierpieniu. Po nasadzeniu poprzecznej belki ze Skazańcem na pionową – na stałe wbitą w skałę Golgoty – oprawcy szybko przybili do niej jednym gwoździem Jego stopy, nakładając lewą na prawą.
Nastąpił straszliwie bolesny zwis ciała i nie mniej bolesne wsparcie się na gwoździach w nogach. To wsparcie utrzymało Go przy życiu, gdyby bowiem nie ono, po kilku minutach skonałby, dusząc się. Dlatego właśnie żołnierze po śmierci Jezusa połamali dwom łotrom kości goleniowe, by nie mogli wspierać się na nogach, podciągać do góry i oczyszczać z dwutlenku węgla unieruchomione zwisem ciała płuca (por.J19,32). Dopiero teraz zaczęła się straszliwa męka, którą można porównać do ciągłego konania. Jezus – chcąc żyć i cierpieć – podciągał się do góry na gwoździach tkwiących w nadgarstkach i ocierających się o nerwy pośrodkowe. W owych krótkich chwilach mógł nawet mówić. Ewangelie przekazują Jego „siedem słów”. Nie mógł trwać długo w tej pozycji, ponieważ stężone mięśnie nóg groziły zapaścią ortostatyczną. Opadał więc ponownie do poprzedniej pozycji, by po kilku minutach powtórzyć zryw do góry. Ten rytm podciągania i opadania stawał się coraz częstszy, aż do momentu wyczerpania wszystkich sił. Jezus skonał po trzech godzinach w momencie ostatniego wyprężenia i wydania rozdzierającego krzyku (por.Mt27,50). Kardiolodzy są zgodni co do określenia ostatecznej przyczyny śmierci: pęknięcie osierdzia. Przekazałem tylko małą część ogromnej liczby danych, i to bardzo pobieżnie. Dla hematologów wizerunek całunowy jest istnym „poligonem” unikatowych badań. Odróżniają z łatwością cztery stany krwi: tę wypływającą z aorty i żył, oraz przed i po śmierci. Jej analiza określa grupę: AB. Dwa z mnóstwa miejsc mają szczególny zapis: w okolicy stóp i w połowie ciała, gdzie znajduję się obwity wyciek z rany zadanej włócznią rzymską w prawy bok w odległości 13 cm od mostka. Grot – pod kątem 29 stopni – dotarł do serca. Dlaczego żołnierze nie przebili lewego boku, by ugodzić prosto w serce? Gdyż był żołnierzem. Jest to klasyczny przykład szermierki wojskowej: atak na prawą stronę korpusu przeciwnika, bo lewą zasłaniał tarczą…
Negatyw oraz pozytyw przedniej części Całunu Turyńskiego. Widoczne są łatki naszyte po nadpaleniu płótna w roku 1516.
11 responses to “13 grudnia – zwycięstwa syjonizmu”
Latem 1990 zdecydowana większość służb właściwie wszystkie dopiero z czasem tzw biznesmeni wyłamywali się i przeszli na stronę USA.W 1990 w Omulewie Kiszczak Rosja /stacje wojskowy FR oddały służby pod nadzór BND.BND nie jest Żydowski ani Żydowski .
Polubienie
A ja jeszcze bym chciał o 12 grudnia 2023 …
Polubienie
Nie można wykluczyć, że ma Pan rację na tej prostej zasadzie, że przecież wszystko jest możliwe.
Nie mniej przytoczę fragment tekstu z Neon24:
A jeśli przypomnimy sobie, że żydowska gadzinówka Michnika zamieszczała m.in. i takie obrazki:
więcej tu: http://wyborcza.pl/duzyformat/5,127290,15569896.html
To jest oczywiste, że poseł G.Braun nie zrobił niczego gorszego od tego, co robią antypolscy, syjonistyczni Żydzi w Polsce.
Polubienie
Sądzę, że mogę mieć rację nie na zasadzie, że „Wszystko jest możliwe”, tylko na tej zasadzie, że działania Brauna wpisują się w JAKĄŚ LOGIKĘ. Jaką – znajdzie Pan w moim tekście. Jakby nie było przesłanek dla takiej oceny Brauna, to bym jej nie pisał.
Polubienie
Ale ja przecież zgadzam się, że przesłanki do wrażania takiej opinii, czy poglądu istnieją.
Polubienie
„W Biblii numer 13 jest często wymieniany w związku z pojawieniem się apostoła Judy symbolizujacego zdradę (?).”
Przypominam zatem, że w Nowym Testamencie jako 13 samozwańczy apostoł Chrystusa Ukrzyżowanego pojawił się, w kilka lat po zniknięciu Jezusa, Szaweł z Tarsu, alias św. Paweł (Paulus – czyli po polsku Mąły)
I jego „13 Listów” do pogan”, stanowiących razem ok. 100 stron drobnego druku, bez ich czytania na Synodzie w Nicei w 325 roku, zostało włączone do kanonu Ksiąg N. Testamentu, do dziś obowiązującego wszystkich, nie tylko katolickich czyli powszechnych, ale także i prawosławnych oraz protestanckich chrześcijan.
Czyż nie był to LITERACKI CUD w 325 lat po narodzinach przyszłego symbolicznego bez skazy „baranka bożego, który gładzi grzechy świata”?
Polubione przez 1 osoba