OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Kościół

Kataklizmy i znaki – Grzegorz Kucharczyk

Mądrzy ludzie mówią, że nie ma przypadków, są tylko znaki. Od czasu uderzenia gromu w Bazylikę św. Piotra w feralny dzień ogłoszenia abdykacji Benedykta XVI znaków ciągle przybywa: pękanie pastorału – symbolu władzy pasterskiej – w ręku papieża Franciszka (po raz ostatni podczas pielgrzymki do Sarajewa, wcześniej w Ziemi Świętej), runięcie papieża na ziemię przed obliczem Pani Jasnogórskiej, choć kilkanaście minut wcześniej adoracja Świętej Ikony odbywała się na siedząco. Coraz wyraźniej odczuwane w Rzymie trzęsienia ziemi, które od lata pustoszą Italię, a całkiem ostatnio (30 października) zrujnowały rodzinne miasto Patrona Europy św. Benedykta. Legła w gruzach bazylika jego imienia, w której Służbę Bożą sprawują benedyktyni także w klasycznym rycie Kościoła. Z Nursji benedyktyni zostali wygnani przez Napoleona w 1810 roku. Powrócili w 2000 roku. Teraz przygniótł ich ten dramatyczny znak. Parę dni wcześniej w Rzymie papież Franciszek uroczyście przyjmował Marcina Lutra in effigie.

Coś niedobrego nadciąga – mówią te znaki. A może już nadeszło.

Wielu dojdzie do wniosku, że autor ulega „apokaliptycznemu myśleniu” (choć  przecież Apokalipsa jest w kanonie Pisma). Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że za sprawą Stwórcy niebo (gromy) i ziemia (wstrząsy) o czymś chcą powiedzieć, a właściwie na coś odpowiedzieć. Między znakami mamy bowiem niespotykany w dziejach Kościoła zamach na sakramenty święte (Sakrament Ołtarza i małżeństwa w pierwszej kolejności) w postaci decyzji podejmowanych na synodzie ds. rodziny, a później opisanych w adhortacji Amoris laetita. Dzisiaj z ust wpływowych, najbliższych współpracowników papieża Franciszka słyszymy, że oznacza to dopuszczenie osób rozwiedzionych i żyjących w „związkach cywilnych” do Komunii Świętej (kardynał Kasper).

Jednostronny obraz historii

Mamy zatem do czynienia nie tylko z próbą rehabilitacji rozbicia jedności Kościoła przez protestancką reformację z tłumaczeniem, że Luter „chciał dobrze” i „działał w stanie wyżej konieczności” (tako rzecze w swojej najnowszej książce o twórcy reformacji jego rodak i duchowy brat, kardynał Kasper). Okazuje się, że to mało. Otóż 31 października (w przeddzień nastąpiło zniszczenie rodzinnego miasta św. Benedykta) w Lund dowiedzieliśmy się, dzięki wspólnej katolicko-luterańskiej deklaracji podpisanej przez papieża Franciszka, że „katolicy i luteranie wspólnie ranili jedność Kościoła”.

Jezuicka przebiegłość! Jakże nasi „bracia odłączeni” dali sobie wmówić tak jednostronny obraz historii! Przecież od niemal pięciu wieków wiadomo, że winni są tylko katolicy. Kim był Marcin Luter, gdy rozbijał jedność Kościoła? Księdzem katolickim. Kim był Ulrich Zwingli, twórca reformacji w Szwajcarii? Księdzem katolickim. Kim był Albrecht Hohenzollern, twórca pierwszego państwa luterańskiego? Wielkim mistrzem katolickiego zakonu Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Kim był król Anglii Henryk VIII? Katolikiem i już po zerwaniu z Rzymem uważał się, aż do swojej śmierci, za katolika. Kim byli biskupi, którzy (z wyjątkiem jednego) potulnie zatwierdzili tytuł Henryka VIII jako „Głowy Kościoła w Anglii”? Biskupami katolickimi. Z jakiej rodziny wywodził się Jan Kalwin? Z tzw. porządnej, katolickiej rodziny z Noyon (ojciec Kalwina był kościelnym notariuszem). Należy więc uznać, że deklaracja z Lund cofa nas na drodze ekumenicznego dialogu, utrwala niedobre schematy, zamiast otwierać na nowe wyzwania i wytyczać perspektywy prawdziwie owocnego dialogu. Czegóż jednak można było się spodziewać po deklaracji podpisywanej przez duchowego syna św. Ignacego z Loyoli – głównego szermierza kontrreformacji?

Ale żarty i ironia na bok. Odbrązawiacze „duchowego dorobku” reformacji podkreślają, że były co prawda „pewne nieprzyjemne incydenty”, wszakże ciąg wydarzeń rozpoczętych w 1517 roku przez Lutra, doprowadził do duchowego „ubogacenia” i był – jak ostatnio słyszymy – „działaniem w stanie wyższej konieczności”.

Dramatyczne „incydenty”

Reformacja była ciosem w Ciało Chrystusowe. W te mistyczne – czyli w Kościół – i w te jak najbardziej realne – w Najświętszy Sakrament. Jego systematyczne profanowanie przez zwolenników reformacji to właśnie te „dramatyczne incydenty”, o których przelotnie wspominają tak aktywni dzisiaj po stronie kościelnej rozmaici advocati diaboli.

Wspomnijmy więc dwa, bardzo konkretne „incydenty”. Cytuję dwa fragmenty książek nie należących bynajmniej do kategorii katolickiej apologetyki.

Pierwszy dotyczy napadu protestanckiego tłumu na katolicką katedrę w Antwerpii na początku antyhiszpańskiej rewolty w drugiej połowie szesnastego wieku: „Wysoko nad głównym ołtarzem znajdował się wizerunek Zbawiciela wyrzeźbiony w drewnie i umieszczony między figurami dwóch łotrów, z którymi go ukrzyżowano. Motłochowi udało się zarzucić sznur na szyję Chrystusa i ściągnąć go w dół. A potem ludzie rzucili się na Niego z toporami i młotami rozbijając na tysiące kawałków. Oszczędzono obu łotrów, jakby mieli być świadkami dokonującego się u ich stóp gwałtu”. I dalej: „Gwałtom dokonywanym przez świętokradców towarzyszyły niegodne postępki, które mogły świadczyć o ich pogardzie do dawnej wiary. Pewien naoczny świadek powiada, że wzięli z ołtarza opłatek [Najświętszy Sakrament – G.K.] i włożyli papudze do dzioba. Inni zbierali na stos obrazy świętych i podpalali je lub też kładli na nich kawałki zbroi i deptali. Inni zakładali szaty skradzione z kościołów i biegali w nich po ulicach. Inni jeszcze smarowali księgi [liturgiczne] masłem, by łatwiej się paliły” (A. Wheatcorft, Habsburgowie, tł. B. Sławomirska, Kraków 2000, s. 114).

Drugi fragment opisuje instalację nowego protestanckiego porządku w Genewie: „Odbywa się to wszystko w  dość niespokojnej atmosferze: w roku 1532 jeden z obrazów Maryi Panny krwawi z ran, jakie mu zadano. Przeniesiony do kościoła Świętej Magdaleny w Genewie staje się przedmiotem kultu, zaskakującego w tym czasie Reformacji. 1 maja 1534 roku zostaje natomiast okaleczony posąg świętego Antoniego, któremu celowo wydłubuje się oczy. 8 sierpnia 1535 roku rozgrywa się scena prawdziwego zbiorowego szaleństwa, podczas której młodzi ludzie niszczą obrazy i przedmioty kultu, krzycząc: „Mamy bogów księżowskich, czy chcecie ich trochę?”. Tłum porywa następnie pięćdziesiąt konsekrowanych hostii i daje je do zjedzenia psu” (B. Cottret, Kalwin, tł. M. Milewska, Warszawa 2000, s. 131).

I teraz pytanie: do jakiego „duchowego ubogacenia”, do jakiej „odnowy Kościoła” mogło wieść zjawisko historyczne, które rozpoczynało się w ten sposób? Jakie „nadużycia” chciano w ten sposób zlikwidować? I dlaczego temu wszystkiemu towarzyszyły łzy Matki?

Grzegorz Kucharczyk

Bp. Schneider: Neokatechumenat to protestancko-żydowska wspólnota wewnątrz Kościoła, jedynie z katolicką dekoracją

Jest to fragment wywiadu jaki przeprowadził z Jego Ekscelencją x. bp Atanazym Schneiderem Pan Daniel Fülep z John Henry Newman Center of Higher Education. Dotyczył on różnych spraw, w tym też odnośnie Neokatechumenatu.

(…)

Pan Fülep: (…) istnieją pewne nowe współczesne ruchy , które są silnie wspierane. Jednym z nich jest wspólnota Kiko. Jaka jest Twoja opinia na temat Neokatechumenatu? [11]

Jego Ekscelencja bp Schneider: To bardzo złożone i smutne zjawisko. Mówiąc otwarcie: jest to koń trojański w Kościele. Znam ich bardzo dobrze, ponieważ byłem u nich delegatem biskupim przez kilka lat w Kazachstanie, w Karagandzie. Również uczestniczyłem w ich Mszach i spotkaniach i czytałem pisma Kiko, ich założyciela, więc znam ich dobrze. Jeśli mówić otwarcie bez dyplomacji, muszę stwierdzić: Neokatechumenat to protestancko-żydowska wspólnota wewnątrz Kościoła, jedynie z katolicką dekoracją. Najbardziej niebezpieczny aspekt dotyczy Eucharystii, ponieważ jest ona sercem Kościoła. Kiedy serce jest w złym stanie, całe ciało jest w złym stanie. Dla Neokatechumenatu, Eucharystia jest jedynie braterską ucztą. To protestanckie, typowo luterańskie podejście. Odrzucają pojęcie i nauczanie Eucharystii jako prawdziwej ofiary. Uważają nawet, że tradycyjne nauczanie i wiara Eucharystię jako ofiarę nie jest chrześcijańska, lecz pogańska. To zupełny absurd, to typowo luterańskie, protestanckie. Podczas ich liturgij eucharystycznych traktują Najświętszy Sakrament w tak banalny sposób, że czasem jest to aż straszne. Podczas przyjmowania Komunii siedzą, gubią fragmenty gdyż nie przykładają do nich uwagi, a po Komunii tańczą zamiast się modlić i adorować Jezusa w ciszy. To zupełnie światowe i pogańskie, naturalistyczne.

Drugim niebezpieczeństwem jest ich ideologia. Główną ideą Neokatechumenatu, według założyciela Kiko Argüello jest: Kościół prowadził życie idealne tylko do Konstantyna w IV wieku, tylko wtedy był właściwie prawdziwy Kościół. Wraz z Konstantynem Kościół zaczął degenerować: degeneracja doktrynalna, liturgiczna i moralna. Swoje dno degeneracji doktryny i liturgii Kościół osiągnął wraz z dekretami Soboru Trydenckiego. Tymczasem prawda jest odwrotna: były to czasy świetności w historii Kościoła dzięki klarownej doktrynie i dyscyplinie. Według Kiko, od IV wieku do II Soboru Watykańskiego trwały ciemne wieki w Kościele. To herezja, ponieważ to tak jakby mówić że Duch Święty opuścił Kościół. I jest to typowo sekciarskie i zgodne z linią Marcina Lutra, który uważał że aż do niego Kościół był w ciemności i tylko dzięki niemu pojawiło się światło w Kościele. Pozycja Kiko jest fundamentalnie taka sama, z tym tylko że Kiko postuluje wieki ciemne Kościoła od Konstantyna do II SW. Oni źle interpretują II Sobór Watykański. Uważają że są apostołami V II. Wszystkie swoje heretyckie praktyki uzasadniają Soborem. To wielkie nadużycie.

 

Jak taka wspólnota mogła być oficjalnie uznana przez Kościół?

To kolejna tragedia. Ustanowili silne lobby w Watykanie co najmniej trzydzieści lat temu. Jest i inne oszustwo: przy wielu okazjach przedstawiają biskupom wielkie owoce nawróceń i powołań. Wielu biskupów jest zaślepionych owocami, i nie widzą błędów, nie badają ich. Mają oni duże rodziny, mają wiele dzieci, i wysokie standardy moralne w życiu rodzinnym. To są, oczywiście, dobre rezultaty. Istnieją też jednak przesadne naciski na rodziny by mieć maksymalną liczbę dzieci. To nie jest zdrowe. Mówią, akceptujemy Humane Vitae, i to jest, oczywiście, dobre. Ale w rzeczywistości jest to iluzja, bo istnieje dziś na świecie również wiele grup protestanckich o wysokich standardach moralnych, mających wiele dzieci i protestujących przeciwko ideologi gender, homoseksualizmowi, i które również akceptują Humane Vitae. Ale dla mnie to nie jest decydującym kryterium prawdy! Istnieje też wiele wspólnot protestanckich, które nawracają wielu grzeszników, ludzi którzy żyli w nałogach takich jak alkoholizm czy narkotyki. Więc owoce nawróceń nie są dla mnie kryterium decydującym i nie będę zapraszał tych dobrych grup protestanckich nawracających grzeszników i mających wiele dzieci do diecezji by prowadzili apostolat. To iluzja wielu biskupów, zaślepionych tak zwanymi owocami.

Za: Rzymski Katolik (25 kwietnia 2016)

Wyszukane i przypomniane przez: Strona prof. Mirosława Dakowskiego (21.10.2016)

Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana

Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana

19 listopada w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach będzie miała miejsce wyjątkowa uroczystość.  Jej kulminacyjnym punktem będzie liturgia Mszy św. o godz. 12.00. Przed Panem Jezusem wystawionym w Najświętszym Sakramencie zostanie proklamowany Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana. Oto jego tekst:

Nieśmiertelny Królu Wieków, Panie Jezu Chryste, nasz Boże i Zbawicielu! W Roku Jubileuszowym 1050-lecia Chrztu Polski, w roku Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia, oto my, Polacy, stajemy przed Tobą [wraz ze swymi władzami duchownymi i świeckimi], by uznać Twoje Panowanie, poddać się Twemu Prawu, zawierzyć i poświęcić Tobie naszą Ojczyznę i cały Naród.

 

Wyznajemy wobec nieba i ziemi, że Twego królowania nam potrzeba. Wyznajemy, że Ty jeden masz do nas święte i nigdy nie wygasłe prawa. Dlatego z pokorą chyląc swe czoła przed Tobą, Królem Wszechświata, uznajemy Twe Panowanie nad Polską i całym naszym Narodem, żyjącym w Ojczyźnie i w świecie.

 

Pragnąc uwielbić majestat Twej potęgi i chwały, z wielką wiarą i miłością wołamy: Króluj nam Chryste!

 

–       W naszych sercach  – Króluj nam Chryste!

 

–       W naszych rodzinach – Króluj nam Chryste!

 

–       W naszych parafiach – Króluj nam Chryste!

 

–       W naszych szkołach i uczelniach – Króluj nam Chryste!

 

–       W środkach społecznej komunikacji – Króluj nam Chryste!

 

–       W naszych urzędach, miejscach pracy, służby i odpoczynku – Króluj nam Chryste!

 

–       W naszych miastach i wioskach – Króluj nam Chryste!

 

–       W całym Narodzie i Państwie Polskim – Króluj nam Chryste!

 

Błogosławimy Cię i dziękujemy Ci Panie Jezu Chryste:

 

–       Za niezgłębioną Miłość Twojego Najświętszego Serca ­– Chryste nasz Królu, dziękujemy!

 

–       Za łaskę chrztu świętego i przymierze z naszym Narodem zawarte przed wiekami – Chryste nasz Królu, dziękujemy!

 

–       Za macierzyńską i królewską obecność Maryi w naszych dziejach – Chryste nasz Królu, dziękujemy!

 

–       Za Twoje wielkie Miłosierdzie okazywane nam stale – Chryste nasz Królu, dziękujemy!

 

–       Za Twą wierność mimo naszych zdrad i słabości – Chryste nasz Królu, dziękujemy!

 

Świadomi naszych win i zniewag zadanych Twemu Sercu przepraszamy za wszelkie nasze grzechy, a zwłaszcza za odwracanie się od wiary świętej, za brak miłości względem Ciebie i bliźnich. Przepraszamy Cię za narodowe grzechy społeczne, za wszelkie wady, nałogi i zniewolenia. Wyrzekamy się złego ducha i wszystkich jego spraw.

 

Pokornie poddajemy się Twemu Panowaniu i Twemu Prawu. Zobowiązujemy się porządkować całe nasze życie osobiste, rodzinne i narodowe według Twego prawa:

 

–       Przyrzekamy bronić Twej świętej czci, głosić Twą królewską chwałę –  Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

 

–       Przyrzekamy pełnić Twoją wolę i strzec prawości naszych sumień –  Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

 

–       Przyrzekamy troszczyć się o świętość naszych rodzin i chrześcijańskie wychowanie dzieci – Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

 

–       Przyrzekamy budować Twoje królestwo i bronić go w naszym narodzie – Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

 

–       Przyrzekamy czynnie angażować się w życie Kościoła i strzec jego praw – Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

 

Jedyny Władco państw, narodów i całego stworzenia, Królu królów i Panie panujących! Zawierzamy Ci Państwo Polskie i rządzących Polską. Spraw, aby wszystkie podmioty władzy sprawowały rządy sprawiedliwie i stanowiły prawa zgodne z Prawami Twoimi.

 

Chryste Królu, z ufnością zawierzamy Twemu Miłosierdziu wszystko, co Polskę stanowi, a zwłaszcza tych członków Narodu, którzy nie podążają Twymi drogami. Obdarz ich swą łaską, oświeć mocą Ducha Świętego i wszystkich nas doprowadź do wiecznej jedności z Ojcem.

 

W imię miłości bratniej zawierzamy Tobie wszystkie narody świata, a zwłaszcza te, które stały się sprawcami naszego polskiego krzyża. Spraw, by rozpoznały w Tobie swego prawowitego Pana i Króla i wykorzystały czas dany im przez Ojca na dobrowolne poddanie się Twojemu panowaniu.

 

Panie Jezu Chryste, Królu naszych serc, racz uczynić serca nasze na wzór Najświętszego Serca Twego.

 

Niech Twój Święty Duch zstąpi i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi. Niech wspiera nas w realizacji zobowiązań płynących z tego narodowego aktu, chroni od zła i dokonuje naszego uświęcenia.

 

W Niepokalanym Sercu Maryi składamy nasze postanowienia i zobowiązania. Matczynej opiece Królowej Polski i wstawiennictwu świętych Patronów naszej Ojczyzny wszyscy się powierzamy.

 

Króluj nam Chryste! Króluj w naszej Ojczyźnie, króluj w każdym narodzie – na większą chwałę Przenajświętszej Trójcy i dla zbawienia ludzi. Spraw, aby naszą Ojczyznę i świat cały objęło Twe Królestwo: królestwo prawdy i życia, królestwo świętości i łaski, królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju.

 

*  *  *

Oto Polska w 1050. rocznicę swego Chrztu
uroczyście uznała królowanie Jezusa Chrystusa.

Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu, jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen. 

 

 Źródło: episkopat.pl

 

 

Pierwszy demotyczny papież gorszy maluczkich – Christopher A. Ferrara

Pochodzące od greckiego demos (oznaczającego ‘lud’) słowo “demotyczny” jest tłumaczone przez współczesne słowniki jako zwyczajny, pospolity, familiarny, kolokwialny, demagogiczny.

Franciszek jest pierwszym programowo demotycznym papieżem w historii Kościoła. To właśnie dzięki pozowaniu na “papieża lu­dowego” był w stanie zdobyć tak ogromną popularność w świecie, który nie przestaje rozpływać się w zachwytach nad jego “niekon­wencjonalnym” zachowaniem. Świat kocha “ludowego papieża“, albowiem mówi on to, co ludzie chcą usłyszeć, zamiast powta­rzać kierowane zawsze przez Kościół wezwanie do podniesienia się człowieka ze swej upadłej kondycji poprzez współpracę z ła­ską uświęcającą oraz przypominać o konieczności podporządko­wania praw państwowych prawu Ewangelii i społecznemu pano­waniu Chrystusa. Uczniowie, którzy opuścili Zbawiciela po tym, jak objawił im znaczenie Świętej Eucharystii, mówili: “Twarda jest ta mowa, któż jej może słuchać?”. Jednakże za każdym razem, gdy głos zabiera Franciszek, świat rozpływa się w zachwytach: “Mowa ta jest łatwa, któż może ją odrzucić?”.

Najnowszy epizod tej katastrofy stanowi ukłon Franciszka w stronę antykoncepcji ze względów eugenicznych oraz innych “zagrożeń” w trakcie kolejnego wywiadu udzielonego na pokła­dzie samolotu. Jak wszyscy zdążyliśmy się już przekonać, skłonność “ludowego papieża” do dostosowywania się do oczekiwań tłumów uczyniła z niego prawdziwą religijną maskotkę Nowego Porządku Światowego. […] Jego pontyfikat jest zasadniczo pontyfikatem libe­ralnego jezuity z lat 70. XX wieku, który znalazł się na zapewniają­cym mu najliczniejsze możliwe audytorium stanowisku, odmówił jednak zrewidowania swych poglądów pod wpływem łaski przy­pisanej do urzędu papieskiego: “Jorge, nie zmieniaj się, pozostań sobą, ponieważ zmiana w twoim wieku byłaby czymś śmiesznym”.

Cóż mogłoby bardziej uwydatniać demotyczny charakter tego pontyfikatu, niż uporczywe odmawianie przez papieża Bergoglio jego paszportu pod swym dawnym nazwiskiem? Dla Franciszka imię papieskie zdaje się jedynie pseudonimem Jorge Bergoglio, gdy wykonuje on władzę papieską dla realizacji własnych celów. Fakt tak błahy, jak wybór na Wikariusza Chrystusa, nigdy nie mógłby skłonić go do tego, by przestał być wiemy samemu sobie. A tłumy reagują na to entuzjazmem!

Jednakże my, katolicy, którzy dobrze znamy prawdy naszej wiary, wiemy dobrze, jakie stanowisko zająć musimy względem pierwsze­go w historii programowo demotycznego papieża: musimy publicz­nie piętnować jego błędy, modląc się równocześnie za niego – i wy­strzegać się popadnięcia w skrajność, twierdząc, iż utracił on urząd wskutek formalnej herezji. Wiemy, że nie jest on pierwszym papieżem szerzącym błędy, prowokującym żywiołowy publiczny sprzeciw, ani też pierwszym oskarżanym o herezję – a jednak pozostającym w dal­szym ciągu w oczach Kościoła prawdziwym papieżem. Franciszek wy­niósł jedynie na całkowicie nowy poziom owe ekscesy papieży, któ­rzy pozostawali na swym urzędzie pomimo naruszania integralności doktrynalnej. […] Pontyfikat jego będzie podręcznikowym przykła­dem granic charyzmatu nieomylności zdefiniowanej przez I Sobór Watykański, o ile tylko znajdzie się w przyszłości jakiś historyk, który opisze historię kryzysu w Kościele z okresu ostatnich 50 lat.

Podczas jednak gdy my – dorośli – możemy patrzeć na kata­strofę, jaką stanowi ten pontyfikat z perspektywy historycznej, co chroni nas przed popadnięciem w rozpacz, w całkowicie innej sy­tuacji znajdują się dzieci, które obecny papież nieustannie gorszy. Weźmy na przykład tego pobożnego ministranta, którego złożo­ne dłonie rozwarł Franciszek przed kamerami, pytając go z drwi­ną: “Czy masz związane ręce? Wyglądają jak sklejone”.

To samo dotyczy odpowiedzi dawanych przez Franciszka dzie­ciom zwracającym się do niego z pytaniami w kwestiach ducho­wych, które łatwo mogłyby podkopać ich wiarę, o ile nie zostałyby natychmiast skorygowane przez rodziców lub kogoś innego – za­pobiegając nieodwracalnym szkodom. Można odnieść wrażenie, że swą posługę względem dzieci postrzega on jako polegającą głów­nie na przytulaniu, całowaniu i trzymaniu za rękę tylu z nich, ilu tylko zdoła – jak gdyby tego właśnie potrzebowały od papieża ­pozwalając sobie równocześnie na bardzo szkodliwe rady ducho­we. I tak zwracając się do grupy ciężko chorych dzieci powiedział, że nie zna odpowiedzi na pytanie, dlaczego dzieci cierpią ani dla­czego Chrystus został ukrzyżowany, że Maryja czuła się oszukana i zdradzona patrząc na Mękę swego Syna, i że dzieci nie powinny obawiać się czynić Bogu wyrzutów z powodu swych cierpień. Oto dokładny cytat:

Dlaczego dzieci cierpią? Nie ma na to odpowiedzi. Również to jest tajemnicą. Zwracam się po prostu do Boga i pytam: «Ale dlaczego?». A patrząc na krzyż: «Dlaczego wisi na nim Twój Syn? Dlaczego?». Jest to tajemnica Krzyża.

Często myślę o tym, jak zachowała się Matka Boża, kiedy przeka­zano Jej martwe ciało Syna, pokryte ranami, brudne i zakrwawione. Co wówczas uczyniła? Czy zabrała je? Nie, tuliła je w swych ramio­nach. Również Ona nie rozumiała. Albowiem w chwili tej przypo­mniała sobie to, co powiedział Jej anioł: «Będzie On królem, będzie wielki, będzie prorokiem…» – i w głębi serca, trzymając w ramio­nach to poranione ciało, ciało, które wycierpiało tyle przed śmier­cią, pragnęła z pewnością powiedzieć aniołowi: «Kłamca ! Zostałam oszukana». Również Ona nie znała odpowiedzi…

Nie bójcie się pytać, a nawet czynić Panu wyrzutów. «Dlaczego?». Być może nie otrzymacie żadnej odpowiedzi, jednak Jego ojcow­skie spojrzenie da wam siłę do wytrwania… Nie bójcie się pytać Boga z wyrzutem: «Dlaczego?», abyście miały zawsze serca otwar­te na przyjęcie Jego ojcowskiego spojrzenia. Jedyną odpowiedzią, jaką mógłby On wam dać, to: «Mój Syn również cierpiab). Oto jest odpowiedź. Najważniejsze jest owo spojrzenie. I w tym jest źródło waszej siły: w pełnym miłości spojrzeniu Ojca”.

Porównajmy te jezuickie majaczenia o nierozumiejącej nicze­go Maryi z nauczaniem Jana Pawła II, przedstawionym w encykli­ce Redemptoris Mater:

“Wtedy też usłyszała: «Będzie On wielki […) Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie […) panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca» (lk 1, 32-33).

A oto, stojąc u stóp krzyża, Maryja jest świadkiem całkowitego, po ludzku biorąc, zaprzeczenia tych słów. Jej Syn kona na tym drze­wie jako skazaniec. «Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści […) wzgardzony tak, iż miano Go za nic […] zdruzgotany» (por. Iz 53, 3-5). Jakże wielkie, jak heroiczne jest wówczas posłu­szeństwo wiary, które Maryja okazuje wobec «niezbadanych wyro­ków» Boga! […) Przez tę wiarę Maryja jest doskonale zjednoczona z Chrystusem w Jego wyniszczeniu. […) Jest to chyba najgłębsza w dziejach człowieka «kenoza» wiary. Przez wiarę Matka uczestni­czy w śmierci Syna – a jest to śmierć odkupieńcza”.

Wydaje się czymś niewiarygodnym, aby Franciszek mógł powie­dzieć coś takiego chorym i umierającym dzieciom, oferując im jedy­nie mglistą wzmiankę o “ojcowskim spojrzeniu” i zapewnieniu Boga:

“Mój Syn również cierpiał“, jak gdyby dzieci musiały cierpieć jedy­nie dlatego, iż cierpiał Chrystus – niejako w odwecie za Jego mękę. Najwyraźniej “ludowy papież” nie chciał urazić ludzi, przypomina­jąc im o odkupieńczej mocy cierpienia postrzeganego w perspek­tywie wieczności, ani prawdy, iż “cierpień teraźniejszych nie moż­na stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić” (Rz 8, 18). Ludzie nie chcą już bowiem słuchać takich rzeczy. Chcą słyszeć, że mają prawo “czynić Bogu wyrzuty” z powodu doświadczanych cier­pień, oburzać się na nie – jak to rzekomo czyniła Maryja u stóp krzy­ża. Chcą myśleć, że Bóg mógłby potraktować ich lepiej i że niezgłę­bione wyroki Jego Opatrzności niekoniecznie muszą być słuszne.

Temat rzekomego “braku odpowiedzi” na pytanie o sens cier­pień dzieci pojawia się również w najnowszej populistycznej inicja­tywie Franciszka – książce zatytułowanej Drogi Papieżu Franciszku! Dzieci piszą listy, papież Franciszek odpowiada. Większość zawartych w tych odpowiedziach rad jest całkowicie rozumnych, jednakże ­jak to się stało już normą podczas obecnego pontyfikatu – można wśród nich napotkać również gorzkie pigułki. Przykładowo na py­tanie: “Gdybyś mógł zdziałać jeden cud, co byś wybrał?” Franciszek daje odpowiedź, jaka z całą pewnością nie wyszłaby spod pióra żad­nego z jego poprzedników:

Uzdrowiłbym dzieci. Nigdy nie byłem w stanie zrozumieć, dla­czego dzieci cierpią. Jest to dla mnie tajemnica. Nie znam wyjaśnie­nia. Sam zadaję sobie to pytanie i modlę się o odpowiedź. Moje ser­ce pyta: dlaczego dzieci cierpią? Jezus płakał, rozumiał więc nasze tragedie. Próbuję to pojąć. Tak, gdybym mógł dokonać cudu, uzdro­wiłbym każde chore dziecko […] Moją odpowiedzią na cierpienia dzieci jest milczenie – czy też być może słowo, które rodzi się z mo­ich łez. Nie boję się płakać. Wy też nie powinnyście”.

Zaprawdę, taką samą “radę duchową” mogłaby dać temu biednemu dziecku Oprah Winfrey. Nie wspominając ani słowem o Bożej Opatrzności ani o wiecznym szczęściu, które czeka zbawio­nych, Franciszek ogranicza się do zdumiewającego stwierdzenia, że nawet Bóg Wcielony płacze nad cierpieniami dzieci, na które sam przyzwala, podczas gdy on – Franciszek – bezzwłocznie by je uzdrowił. Tak, Franciszek natychmiast położyłby kres “niedopusz­czalnej” sytuacji, na którą Bóg zezwolił wskutek upadku pierw­szych rodziców, uzdrawiając wszystkie chore dzieci niezależnie od nieprzewidywalnych konsekwencji tego aktu dla ich doczesnego i wiecznego dobra. Dlaczego jednak w takiej sytuacji nie naprawić wszystkich niezliczonych “pomyłek” Bożej Opatrzności – kładąc kres wszelkiemu cierpieniu?

Jeśli Franciszek nie potrafi zrozumieć cierpienia dzieci, jak może zrozumieć cierpienie kogokolwiek, a tym bardziej cierpie­nia Chrystusa? Czy nigdy nie pomyślał o możliwości, że śmierć w dzieciństwie może być bramą do wiecznego szczęścia, w przeci­wieństwie do życia w pełni zdrowia, ale zakończonego bez pokuty, czego skutkiem byłoby wieczne potępienie, a w najlepszym razie cierpienia czyśćca – znacznie gorsze niż jakakolwiek doczesna cho­roba? Kim jest Franciszek, aby kwestionować niezgłębione wyro­ki Bożej Opatrzności odnośnie doczesnych cierpień i mówić dzie­ciom, że chciałby, aby wszystkie one ustały? Jaki pożytek z papieża, który nie zna odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie cierpią, choć Magisterium Kościoła zawsze odpowiedź tę katolikom oferowało­ łagodząc ich ból i napełniając nadzieją?

Jednakże w czasach “milczącej apostazji”, o której mówił pod koniec swego życia Jan Paweł II, ludzie pragną właśnie papieża, któ­ry okazywałby im współczucie wobec niewytłumaczalnych wyro­ków Bożej Opatrzności, papieża, który gdyby tylko mógł, uczynił­ by świat lepszym niż sam Bóg, papieża, który nie chce uznać roli cierpienia w ekonomii zbawienia ani nauczania św. Pawła o praw­dziwej proporcji doczesnych cierpień do przyszłej chwały, papie­ża, który skupia się raczej na “cierpieniach tego czasu” niż na na­dziei życia wiecznego, czyniącej doczesne utrapienia łatwiejszymi do zniesienia i zarazem zrozumiałymi, postrzeganymi jako oczysz­czające przejście do wieczności, którego doświadczyć musi każdy z nas, aby wiernie naśladować przykład Chrystusa.

W tej samej książce znaleźć można również inną gorszącą odpo­wiedź Franciszka, tym razem na pytanie pewnego dziewięcioletnie­go chłopca, dopytującego się, czy także on był kiedyś ministrantem:

“Drogi Allesio, tak, byłem ministrantem. A ty? jakie funkcje peł­nisz? Dziś jest to łatwiejsze. Być może wiesz, że w czasach, gdy byłem dzieckiem, Msza była sprawowana inaczej niż obecnie. Ksiądz był zwrócony do ołtarza, który znajdował się przy samej ścianie, a nie do ludzi. Również księga, z której odprawiał Mszę, mszał, była umiesz­czona po prawej stronie ołtarza. Jednak przed czytaniem Ewangelii zawsze trzeba było ją przenieść na lewą stronę. Na tym właśnie po­legała moja rola: przenosiłem ją ze strony prawej na lewą. Było to naprawdę męczące! Księga była ciężka i wkładałem w to wszyst­kie swe siły, byłem jednak dość słaby – i pewnego razu podniosłem ją i upuściłem, tak, że ksiądz musiał mi pomóc. I…] Msza nie była wówczas odprawiana po włosku. Ksiądz mówił, ja jednak niczego nie rozumiałem, podobnie jak moi przyjaciele. Tak więc dla zaba­wy przedrzeźnialiśmy księdza, przekręcając nieco słowa, by stwo­rzyć z nich zabawnie brzmiące zdania po hiszpańsku. Nieźle się ba­wiliśmy i naprawdę lubiliśmy służyć do Mszy”.

Takiej właśnie odpowiedzi można się było spodziewać po “lu­dowym papieżu”: kpin z tradycyjnej Mszy oraz odprawiającego ją kapłana. […]

Christopher A. Ferrara

Kard. Sarah: „To Bóg, a nie człowiek stanowi centrum liturgii.”

Pełny tekst wystąpienia Jego Eminencji Roberta kard. Sarah, Prefekta Kongregacji d/s Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów podczas Konferencji Sacra liturgia w Londynie, dnia 5 lipca 2016 r.

Na samym początku chciałbym wyrazić moją wdzięczność Jego Eminencji ks. Wincentemu kard. Nichols za przyjęcie nas w Archidiecezji Westminsterskiej i za jego miłe słowa powitania. Chciałbym również podziękować, Jego Ekscelencji ks. bp Dominikowi Rey, Biskupowi Fréjus-Toulon za jego zaproszenie i obecność podczas tej trzeciej międzynawowej konferencji Sacra Liturgia oraz za skierowanie do nas otwierającego ten wieczór przemówienia. Ekscelencjo, gratuluję Ci tej międzynarodowej inicjatywy mającej na celu promocję studium nad doniosłością liturgicznej formacji oraz ważnością celebracji w życiu i w misji Kościoła. W tym przemówieniu chcę poddać Wam pod rozwagę to, co Zachodni Kościół mógłby uczynić dla wierniejszej realizacji postanowień Konstytucji soborowej o Liturgii świętej Sacrosanctum Concilium. Czyniąc to proponuję postawić następujące pytania: „Co Ojcowie Soboru Watykańskiego II zamierzali osiągnąć dzięki reformie liturgicznej?” Następnie, chciałbym zatrzymać się nad tematem: „Jak ich intencje zostały przełożone na praktykę w okresie posoborowym?” Na końcu chciałbym przedstawić Wam niektóre sugestie dotyczące liturgicznego życia współczesnego Kościoła, których zastosowanie mogłoby sprawić, liturgiczna praktyka wierniej odzwierciedlałaby intencje soborowych Ojców.

Myślę, że oczywistym jest nauczanie Kościoła w tej kwestii, iż katolicka liturgia jest wyjątkowo uprzywilejowanym miejscem [locus] zbawczego działania Chrystusa we współczesnym świecie, a dzięki prawdziwemu w niej uczestnictwu otrzymujemy Chrystusową łaskę i siłę, które są nam konieczne do wytrwania w wierze i do wzrostu chrześcijańskiego życia. Liturgia jest z ustanowienia Bożego przestrzenią, do której wchodzimy, by wypełnić nasz obowiązek złożenia Bogu ofiary, jedynej, prawdziwej Ofiary. Jest ona miejscem, gdzie realizowane jest nasze głębokie pragnienie służby Wszechmogącemu. Katolicka liturgia jest więc czymś świętym ze swej natury. Katolicka liturgia nie jest zwyczajnym ludzkim zgromadzeniem.

Chcę tu podkreślić kilka bardzo ważnych spraw. To Bóg, a nie człowiek stanowi centrum liturgii. Przychodzimy na nią, by oddać Mu cześć. Liturgia nie jest ani o tobie, ani o mnie. Nie celebrujemy w niej naszej własnej tożsamości lub osiągnięć, czy wspierania własnej kultury i lokalnych religijnych zwyczajów. Liturgia jest najpierw i przede wszystkim o Bogu i o tym, co On dla nas uczynił. W swojej Opatrzności Bóg założył Kościół i ustanowił Świętą liturgię w tym celu, abyśmy mogli składać mu prawdziwy kult według zasad ustanowionego przez Zbawiciela Nowego Przymierza. Czyniąc tak, wypełniając wymagania stawiane nam przez święte ryty, które rozwinęły się w Tradycji Kościoła uświadamiamy sobie naszą prawdziwą tożsamość synów i córek jedynego Ojca.

Fundamentalny jest byśmy zrozumieli tę wyjątkowość katolickiego kultu, ponieważ w ostatnich dziesięcioleciach widzieliśmy wiele liturgicznych celebracji, gdzie ludzie, różne osobowości i dokonania człowieka były tak uwypuklone, że niemalże wykluczyły Boga. Swego czasu zwrócił na to uwagę kard. Ratzinger, pisząc: „Jeśli liturgia ukazuje się nam jako laboratorium, w którym pracujemy, wtedy zapomina się o tym, co istotne: o Bogu. W liturgii bowiem najważniejsi jesteśmy nie my, lecz Bóg. Zapominanie o Bogu jest największym niebezpieczeństwem naszych czasów”. (Joseph Ratzinger, Teologia liturgii, Dzieła zebrane, vol. 11, Wydawnictwo KUL, Lublin 2012, s. 653)

Nie może być żadnych wątpliwości co do natury katolickiego kultu jeśli chcemy czytać Konstytucję Soboru Watykańskiego II o Świętej Liturgii w sposób właściwy i chcemy ją wiernie wcielać w życie. Przez wiele lat przed Vaticanum II w krajach misyjnych, ale również i w tych bardziej rozwiniętych toczyła się dyskusja na temat możliwości udzielenia większej przestrzeni w liturgii językom narodowym głównie w odniesieniu do czytań biblijnych, liturgicznym śpiewie, jak również innych miejsc w pierwszej części Mszy Świętej, którą dziś nazywamy Liturgią słowa. Stolica Święta wydała wówczas wiele pozwoleń na używanie języków narodowych w administrowaniu sakramentów. I to jest kontekst, w którym Ojcowie soborowi mówili o możliwych pozytywnych ekumenicznych oraz misyjnych skutkach liturgicznej reformy. To prawda, że języki narodowe odgrywają pozytywną rolę w liturgii. Jednakże Ojcowie, gdy dyskutowali na te tematy, nie godzili się na protestantyzację Świętej Liturgii i nie zgadzali się na to, by była ona poddana fałszywej inkulturacji.

Jestem Afrykańczykiem. Pozwólcie, że powiem to jasno: Liturgia nie jest miejscem, w którym ma być promowana moja kultura. To raczej miejsce, gdzie moja kultura otrzymuje łaskę Chrztu świętego, gdzie moja kultura jest wynoszona do Bożego poziomu. Poprzez Liturgię Kościoła, którą misjonarze zanieśli aż po krańce świata, Bóg mówi do nas, On nas zmienia i uzdalnia nas do bycia częścią Jego Boskiego życia. Kiedy ktoś staje się chrześcijaninem, kiedy ktoś wchodzi w pełną komunię z Kościołem Katolickim otrzymuje coś więcej, coś co go zmienia. Oczywiście, różne kultury i inni chrześcijanie przynoszą dary, które ubogacają Kościół – liturgia Ordynariatu Anglikańskiego obecnie w pełnej komunii z Kościołem jest pięknym tego przykładem. Oni przynoszą te dary z pokorą, a Kościół w swojej macierzyńskiej mądrości czyni z nich użytek, jak również odpowiednio je ocenia.

Jedną z najdosadniejszych oraz najpiękniejszych wypowiedzi, która ukazuje intencje Ojców Soboru można znaleźć na początku drugiego rozdziału Konstytucji, która mówi o misterium Najświętszej Eucharystii. W artykule 48 czytamy:

„Kościół zatem bowiem troszczy się o to, aby chrześcijanie podczas tego misterium wiary nie byli obecni jak obcy i milczący widzowie, lecz aby przez obrzędy i modlitwy tę tajemnicę dobrze zrozumieli, w świętej czynności uczestniczyli świadomie, pobożnie i czynnie, byli kształtowani przez Słowo Boże, posilali się przy stole Ciała Pańskiego i składali Bogu dzięki, a ofiarując niepokalaną Hostię nie tylko przez ręce kapłana, lecz także razem z nim, uczyli się samych siebie składać w ofierze i za pośrednictwem Chrystusa z każdym dniem doskonalili się w zjednoczeniu z Bogiem i wzajemnie ze sobą, aby w końcu Bóg był wszystkim we wszystkich”.

Moi bracia i siostry! Oto czego pragnęli Ojcowie Soboru! Tak, oczywiście, dyskutowali i głosowali w określony sposób, by osiągnąć konkretne cele. Bądźmy jednak szczerzy, reformy rytu zaproponowane w Konstytucji, jak choćby: przywrócenie modlitwy wiernych w czasie Mszy świętej (n. 53), rozszerzenie możliwości koncelebracji (n. 57) lub innych, jak pewne uproszczenia, o których mówią artykuły 34 i 50 – wszystkie te propozycje były podporządkowane fundamentalnym intencjom Ojców Soboru, które dopiero co podkreśliłem. One wyznaczają cel i ten cel musimy osiągnąć. Jeśli mamy podążać w stronę bardziej autentycznej implementacji Sacrosanctum Concilium, należy zwrócić uwagę na powyższe cele, które przede wszystkim powinny nam przyświecać. Może się okazać, że jeśli przestudiujemy je odnowa oraz w świetle pouczającego doświadczenia, które przyniosło nam kilka ostatnich dekad, to wówczas będziemy mogli zobaczyć założenia reformy w innym świetle. Jeśli więc, dziś, chcemy „rozbudzić moc chrześcijańskiego życia w wiernych” i chcemy pomóc w „wezwaniu całej ludzkości do Domu Bożego, którym jest Kościół”, niektóre z tych celów mogą wymagać ponownego przemyślenia. Prośmy Boga, by dał nam miłość, pokorę i mądrość, abyśmy to uczynili.

Dopuszczam taką możliwość, patrząc ponownie na Konstytucję i na reformę, która nastąpiła po jej promulgacji, ponieważ myślę, że nie możemy dziś rzetelnie przeczytać nawet pierwszego artykułu Sacrosanctum Concilium i być zadowolonymi z tego, jak wdrożyliśmy jego zapisy. Moi bracia i siostry! Gdzie są ci wierni, o których mówili Ojcowie Soboru? Wielu z wiernych stało się niewiernymi. Przestali zupełnie przychodzić na liturgię. By użyć słów papieża św. Jana Pawła II: „Wielu chrześcijan żyje w stanie «milczącej apostazji»; „żyją jakby Bóg nie istniał” (Ecclesia in Europa, 9). Gdzie jest jedność, którą Sobór miała nadzieję osiągnąć? Jeszcze tego nie dokonaliśmy. Czy uczyniliśmy jakiś postęp we wzywaniu całej ludzkości do Kościoła? Myślę, że nie udało nam się tego zrobić. A mimo to uczyniliśmy tak wiele liturgii!

Jestem w 47 roku mojego kapłaństwa i mam za sobą więcej niż 36 lat posługi biskupiej i mogę zaświadczyć, że wiele katolickich wspólnot i pojedynczych wiernych żyje i modli się liturgią zreformowaną po Soborze z żarliwością i radością, czerpiąc je z wielu, jeśli nie ze wszystkich dóbr, których pragnęli Ojcowie Soboru. To jest wielki owoc Vaticanum II! Ale z mojego doświadczenia wiem również – teraz także poprzez moją posługę Prefekta Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów – że istnieje wiele liturgicznych wypaczeń w życiu współczesnego Kościoła, i że jest wiele kwestii, które powinny być poprawione tak, by cele Soboru zostały osiągnięte. Zanim powiem o kilku możliwych poprawkach porozmawiajmy o tym, co stało się po promulgacji Konstytucji o Świętej Liturgii.
Podczas gdy oficjalna reforma była wprowadzana w życie pojawiło się wiele poważnych i błędnych interpretacji liturgii, które zakorzeniły się w różnych częściach świata. Te nadużycia ujawniły się z powodu błędnego zrozumienia Soboru i skutkowały w liturgicznych celebracjach tym, że stały się one przedmiotowe, a przez to znacznie bardziej skupione na potrzebach wspólnoty niż na ofiarniczym kulcie oddawanym Wszechmocnemu Bogu. Mój poprzednik na urzędzie prefekta Kongregacji Franciszek kard. Arinze, nazwał swego czasu tego typu celebracje „Mszami zrób-sobie-sam”.

Święty Jan Paweł II uznał nawet, że koniecznym jest wspomnieć o tym zjawisku w Encyklice Ecclesia de Euchatistia:

„Zaangażowanie Magisterium Kościoła w dzieło głoszenia zaowocowało duchowym wzrostem wspólnoty chrześcijańskiej. Niewątpliwie reforma liturgiczna Soboru w znacznym stopniu przyczyniła się do bardziej świadomego, czynnego i owocniejszego uczestnictwa wiernych w Najświętszej Ofierze ołtarza. Ponadto, w wielu miejscach adoracja Najświętszego Sakramentu znajduje swoją właściwą rolę w życiu codziennym i staje się niewyczerpanym źródłem świętości. Pobożne uczestnictwo wiernych w procesji eucharystycznej w uroczystość Ciała i Krwi Pańskiej jest łaską od Pana, który co roku napełnia radością wszystkich biorących w niej udział. Można by dalej wymieniać inne pozytywne przykłady wiary i miłości do Eucharystii.

Niestety obok tych blasków nie brakuje tez i cieni. Istnieją bowiem miejsca, w których zauważa się prawie całkowity zanik praktyki adoracji eucharystycznej. Do tego dochodzą też tu i ówdzie, w różnych środowiskach kościelnych, nadużycia powodujące zaciemnianie prawidłowej wiary i nauczania katolickiego odnośnie tego przedziwnego Sakramentu. Czasami spotyka się bardzo ograniczone rozumienie tajemnicy Eucharystii. Ogołocona jest z wymiaru ofiarniczego, jest przezywana w sposób nie wykraczający poza sens i znaczenie zwykłego braterskiego spotkania. Poza tym niekiedy bywa zapomniana potrzeba posługi kapłańskiej, opierającej się na sukcesji apostolskiej, a sakramentalność Eucharystii zostaje zredukowana jedynie do skuteczności jej głoszenia. Stąd też , tu i ówdzie, pojawiają się inicjatywy ekumeniczne, które choć nie pozbawione dobrych intencji, stosują praktyki eucharystyczne niezgodne z dyscypliną, w jakiej Kościół wyraża swoją wiarę. Jak więc w obliczu takich faktów nie wyrazić głębokiego bólu? Eucharystia jest zbyt wielkim darem, ażeby można było tolerować dwuznaczności i umniejszania.

Ufam, że ta Encyklika przyczyni się w skuteczny sposób do rozproszenia cieni wątpliwości doktrynalnych i zaniechania niedopuszczalnych praktyk, tak aby Eucharystia nadal jaśniała pełnym blaskiem całej swojej tajemnicy”.

Znajdziemy tu również inną duszpasterską rzeczywistość. Czy to dla poważnych powodów, czy też przy ich braku, niektóre osoby nie mogły lub nie chciały uczestniczyć w zreformowanym rycie. Stali od niego z daleka lub uczestniczyli jedynie w niezreformowanej liturgii tam, gdzie mogli ją znaleźć, nawet jeśli były to celebracje nieautoryzowane. W ten oto sposób liturgia stała się wyrazem podziału w Kościele, miast być przejawem katolickiej jedności. Sobór nie chciał, aby liturgia nas podzieliła! Św. Jan Paweł II pracował nad tym, by uzdrowić ów podział, wspomagany przez kard. Ratznigera, który jako Benedykt XVI szukał sposobu, by ułatwić tak pilne pojednanie w łonie samego Kościoła. W tym celu wydał Motu Proprio Summorum Pontificum, tak by starożytna forma rytu rzymskiego była dostępna bez żadnych obostrzeń dla poszczególnych osób i całych grup, które pragną czerpać z jej bogactwa. Z pomocą Bożej Opatrzności jest obecnie możliwym celebrować naszą katolicką jedność szanując, a nawet radując się prawowitą różnorodnością rytualnych praktyk.

To prawda, możemy stworzyć zupełnie nową, współczesną liturgię w językach narodowych, lecz jeśli nie położymy właściwych fundamentów – jeśli nasi klerycy oraz księża nie zostaną dogłębnie zanurzeni w duchu i potędze liturgii, jak tego chciał Sobór – to wówczas nie będą oni sami z siebie zdolni kształtować ludzi powierzonych ich opiece. Potrzebujemy wziąć słowa Soboru bardzo poważnie, ponieważ byłoby daremnym liczyć na liturgiczną odnowę bez gruntownej liturgicznej formacji. Bez tej podstawowej formacji, duchowni mogą nawet wyrządzić krzywdę wierze ludu w Misterium Eucharystii.

Nie chcę byście myśleli o mnie, że jestem przesadnie pesymistyczny i powiem to jeszcze raz: jest wielu, naprawdę wielu wiernych świeckich mężczyzn i kobiet, wielu duchownych i osób konsekrowanych dla których liturgia taka, jaka została zreformowana po Soborze jest źródłem licznych duchowych, apostolskich owoców. I za to dziękuję Wszechmogącemu Bogu! Ale, nawet po tej krótkiej mojej analizie już teraz, myślę, że zgodzicie się z tym, iż możemy uczynić więcej, aby Święta Liturgia prawdziwie stała się źródłem i szczytem życia i misji Kościoła początku XXI wieku tak, jak gorąco tego pragnęli Ojcowie Soboru.

W świetle tych fundamentalnych pragnień Ojców Soboru, oraz biorąc pod uwagę inną sytuację, której jesteśmy świadkami, a która pojawiła się w okresie posoborowym chciałbym poddać pod waszą rozwagę kilka kwestii, w jak bardziej wierny sposób można zastosować zapisy Sacrosanctum Concilium. Mimo, iż służę jako Prefekt Kongregacji Kultu Bożego, czynię to w całą pokorą jako kapłan i jako biskup w nadziei, że moje słowa przyczynią się do dojrzałej refleksji i rozwoju nauki oraz dla dobra liturgicznej praktyki w całym Kościele.

Nie będzie niespodzianką jeśli powiem, że po pierwsze musimy sprawdzić jakość i powagę liturgicznej formacji, która wpajana jest duchownym, osobom konsekrowanym i wiernym świeckim w duchu i mocy liturgii. Zbyt często zakładamy, że kandydaci do święceń tak kapłańskich, jak i stałego diakonatu posiadają wystarczającą liturgiczną wiedzę. Chcę tu zauważyć jednak, że Sobór nie kładł nacisku na wiedzę jako taką, mimo iż, oczywiście Konstytucja podkreślała ważność liturgicznych studiów (nn. 15-17). Nie, pierwszą i podstawową formacją liturgiczną jest zanurzenie się w liturgii, w wielkiej tajemnicy Boga naszego kochającego Ojca. To sprawa życia liturgią w całym jej bogactwie, tak byśmy pijąc z samych jej źródeł mogli zawsze odczuwać tęsknotę za jej lubością, porządkiem, pięknem, ciszą, kontemplacją, egzaltacją, adoracją jej zdolnością do kontaktowania nas w sposób intymny z Tym, który działa „w” i „poprzez” święte ryty Kościoła. Oto dlaczego ci, którzy odbywają formację do posługi duszpasterskiej powinni żyć liturgią w sposób najpełniejszy z możliwych w seminariach i w domach formacji. Kandydaci na stałych diakonów powinni być zanurzeni w intensywnym liturgicznym życiu nawet i przez dłuższy okres czasu. Również dodałbym, że pełna i bogata w treści celebracja starożytnej formy Rytu rzymskiego, Usus antiquior, powinna stać się ważną częścią liturgicznej formacji kleru. Jak bowiem można właściwie pojąć i celebrować zreformowane ryty w duchu hermeneutyki kontynuacji jeśli nigdy nie doświadczyło się piękna liturgicznej Tradycji, którą przecież znali Ojcowie Soboru?
Jeśli zwrócimy uwagę na to, jeśli nasi nowi księża i diakoni prawdziwie odczują pragnienie liturgii, oni sami będą w stanie formować tych, którzy powierzeni są ich opiece – nawet jeśli liturgiczne okoliczności i możliwości ich kościelnych misji są znacznie skromniejsze od kościołów seminaryjnych lub katedralnych. Znam wiele takich przykładów księży znajdujących się w takich sytuacjach, którzy wychowują wiernych świeckich w duchu i potędze liturgii, i których parafie są przykładami wielkiego liturgicznego piękna. Musimy pamiętać że „szlachetna prostota” to nie to samo co redukcyjny minimalizm lub niedbały i ordynarny styl. Jak naucza nas Ojciec Święty, papież Franciszek w Apostolskiej Egzortacji Evangelii Gaudium: „Kościół ewangelizuje i daje się ewangelizować przez piękno liturgii, która jest także celebrowaniem ewangelizacyjnej działalności oraz źródłem dawanie siebie ciągle na nowo” (n. 24).

Po drugie, uważam, że jest niezmiernie ważnym wyjaśnienie jaka jest natura liturgicznego uczestnictwa, participatio actuosa, jak to zostało nazwane przez Sobór. W tej kwestii było aż nadto zamieszania w ostatnich dekadach. Artykuł 48 Konstytucji stanowi: „Kościół zatem bowiem troszczy się o to, aby chrześcijanie podczas tego misterium wiary nie byli obecni jak obcy i milczący widzowie, lecz aby przez obrzędy i modlitwy tę tajemnicę dobrze zrozumieli, w świętej czynności uczestniczyli świadomie, pobożnie i czynnie”.

Sobór widzi owe uczestnictwo w pierwszym rzędzie w znaczeniu wewnętrznym dokonującym się poprzez właściwe zrozumienie rytów i modlitw. Ojcowie wezwali wiernych do śpiewu, odpowiadania kapłanowi, podjęcia liturgicznej posługi, która prawdziwie do nich należy, oczywiście, kładąc nacisk, by wszyscy byli „świadomi tego co robią z pobożnością i przy pełnym zaangażowaniu”.

Jeśli zrozumiemy priorytet interioryzacji liturgicznego uczestnictwa uda nam się uniknąć głośnego i niebezpiecznego aktywizmu, który stał się tak bardzo widoczny w ostatnich dziesięcioleciach. Nie przychodzimy na liturgię, tak jakbyśmy mieli występować na estradzie, by robić rzeczy, które inni mają zobaczyć. Na liturgię przychodzimy by połączyć się z działaniem Zbawiciela poprzez interioryzację zewnętrznych liturgicznych rytów, modlitw, znaków i symboli. I to właśnie od nas, którzy otrzymaliśmy powołanie do wypełniania tej liturgicznej posługi, wymaga się tego bardziej niż od innych. Potrzebujemy jednak również formacji wiernych, w sposób szczególny dzieci i młodzieży, w prawdziwym sposobie liturgicznego uczestnictwa, w prawdziwej liturgicznej modlitwie.

Po trzecie. Wspomniałem już o fakcie, że niektóre z reform wprowadzonych w życie w okresie posoborowym mogły zostać zrealizowane w duchu ówczesnego czasu i stały się przez to przedmiotem co raz to większej ilości krytycznych naukowych opracowań dokonywanych przez wiernych synów i córki Kościoła, którzy stawiają pytanie: Czy naprawdę wprowadzono w życie cele, które przyświecały Soborowi, czy w rzeczywistości je pominięto?

Ta dyskusja toczy się pod tytułem „reformy liturgicznej reformy” i pamiętam, że ks. Thomas Kocik przedstawił poważne studium na ten temat podczas ubiegłorocznej konferencji Sacra liturgia, która odbyła się w Nowym Jorku. Myślę, że nie możemy porzucić możliwości lub nawet więcej, atrakcyjności oficjalnej „reformy liturgicznej reformy”, ponieważ jej rzecznicy wysunęli kilka ważnych postulatów podejmując próbę bardziej wiernego zastosowania pouczenia z 23 numeru soborowej Konstytucji: „Aby zachować zdrową tradycję, a jednocześnie otworzyć drogę do uprawnionego postępu”, oraz „nowości należy wprowadzać tylko wtedy, gdy tego wymaga prawdziwe i niewątpliwe dobro Kościoła, z zastrzeżeniem jednak, aby formy nowe wyrastały niejako organicznie z form już istniejących”.

Rzeczywiście, mogę powiedzieć, że kiedy spotkałem się z Ojcem Świętym w kwietniu b.r., papież Franciszek poprosił mnie, bym przestudiował zagadnienie „reformy reformy” oraz to, w jaki sposób ubogacić obie formy Rytu rzymskiego. To będzie bardzo delikatna praca i dlatego proszę was o cierpliwość i modlitwę. Lecz jeśli chcemy wierniej wdrożyć zapisy Sacrosanctum Concilium, jeśli chcemy osiągnąć cele, które przyświecały Soborowi musi stać się to poważnym zagadnieniem, które mamy poważnie przestudiować, by następnie podjąć się działania z konieczną jasnością i rozwagą.

My, księża, my, biskupi nosimy wielką odpowiedzialność. Jak bardzo nasz dobry przykład wpływa na liturgiczną praktykę! Jak wielce nasza obojętność i wykroczenia ranią Kościół i jego Świętą Liturgię! My, księża mamy być przede wszystkim ludźmi kultu! Ludzie widzą różnicę pomiędzy księdzem, który celebruje z wiarą i tym, który celebruje w pośpiechu, często spoglądając na zegarek, tak jakby chciał wrócić do telewizora tak szybko, jak to tylko możliwe! Drodzy Księża! Nie możemy w naszym życiu czynić nic ważniejszego od sprawowania świętych misteriów! Bądźmy uważni na pokusę liturgicznej gnuśności, ponieważ jest to pokusa diabelska. Musimy pamiętać, że nie jesteśmy autorami liturgii. Jesteśmy jej pokornymi sługami, poddanymi jej dyscyplinie i prawu. Jesteśmy również odpowiedzialni za formację tych, którzy asystuję w liturgicznej służbie zarówno w duchu i potędze liturgii, jak i w jej przepisach. Widziałem czasami księży odchodzących na bok, by pozwolić nadzwyczajnym szafarzom Komunii świętej pozwolić ją rozdawać. To błąd! To zaprzeczenie kapłańskiej służby tak, jak błędem jest klerykalizacja laikatu. Jeśli takie sytuacje mają miejsce to znak, że formacja była zła, i że trzeba ją poprawić. Widziałem również księży i biskupów ubranych już do celebracji Mszy Świętej, gdy wyciągali telefony, kamery, by używać ich podczas Świętej liturgii. To zachowanie godne potępienia, kiedy nakładają na siebie liturgiczne szaty, czyniące z nich alter Chrystus, a nawet więcej ispe Chrystus – samego Chrystusa! Zachowywać się tak to świętokradztwo! Żaden biskup, ksiądz, czy diakon ubrani w liturgiczne szaty lub obecni w świątyni nie powinien trzymać aparatów fotograficznych, nawet podczas wielkich koncelebracji. Księża często tak czynią na tego typu Mszach, rozmawiając między sobą gdy siedzą w luźny sposób. I myślę, że jest to znak, iż powinniśmy przemyśleć ponownie odpowiedniość tego typu celebracji, zwłaszcza jeśli ciągną one za sobą księży do tego typu skandalicznych zachowań, które są niegodne sprawowanego Misterium lub narażają Najświętszy Sakrament na profanację.

Chcę zaapelować do wszystkich księży! Być może przeczytaliście mój artykuł w w L’Osservatore Romano w zeszłym roku (12 czerwca 2015) lub mój wywiad z dziennikiem Famille Chrétienne z maja tego roku. Przy obu okazjach powiedziałem, że wierzę, iż niezwykle ważnym jest, by tak szybko jak to tylko możliwe powrócono do wspólnego kierunku modlitwy – księża i wierni zwróceni razem w tym samym kierunku – ku Wschodowi, lub przynajmniej w stronę absydy – w stronę Pana, który przychodzi, w tych częściach liturgicznych rytów, w których odnosimy się do Boga. Taka praktyka jest dozwolona przez obecnie obowiązujące przepisy. Jest w pełni legalna w nowym rycie. Uważam, że jest to bardzo ważny krok, który upewni nas, że w naszych celebracjach to Bóg jest prawdziwie w centrum.

A zatem, drodzy Księża, proszę was, by zastosować tę praktykę tak, gdzie jest to możliwe, oczywiście z rozwagą i konieczną katechezą, lecz również z pasterskim przekonaniem, że jest to coś dobrego dla Kościoła, coś dobrego dla naszego ludu. Wasza duszpasterska ocena podpowie Wam, jak i kiedy będzie to możliwe, lecz może pierwsza niedziela tegorocznego Adwentu (27 listopada – przyp. tłum.), kiedy oczekujemy na Pana, „który ma nadejść” i „i który się nie opóźnia”. (por. Introit Mszy z Środy pierwszego tygodnia Adwentu) byłaby ku temu bardzo dobrą sposobnością. Drodzy Księża, powinniśmy ponownie posłuchać lamentu Boga przekazanego nam przez proroka Jeremiasza: „Do mnie zaś plecami się odwracają, a nie twarzą” (Jr 2, 27). Zwróćmy się ponownie ku Panu!

Chciałbym zaapelować do moich braci w biskupstwie. Proszę Was, poprowadźcie Waszych księży i wiernych ku Bogu w ten oto sposób, szczególnie podczas dużych celebracji w Waszych diecezjach i w Waszych katedrach. Proszę Was, kształćcie Waszych seminarzystów z przekonaniem, iż nie zostaliśmy powołani do kapłaństwa, by być w centrum kultu i by oddawać nam cześć, lecz by prowadzić wiernych ku Chrystusowi jako współczciciele. Proszę Was, ułatwiajcie tę jakże prostą, a jednocześnie jakże głęboka reformę w Waszych diecezjach, katedrach, parafiach i seminariach.

Jako biskupi nosimy na sobie wielką odpowiedzialność i pewnego dnia będziemy musieli odpowiedzieć przed Panem z naszego włodarzowania. Nie jesteśmy właścicielami niczego! Tak, jak św. Paweł naucza, jesteśmy zaledwie: „sługami Chrystusa i szafarzami tajemnic Bożych” (1 Kor 4, 1). Jesteśmy odpowiedzialni, by zagwarantować, że święta rzeczywistość liturgii będzie poszanowana w naszych diecezjach, oraz że nasi księża i diakoni nie tylko będą przestrzegać liturgicznego prawa, ale poznają ducha i moc liturgii, z których to prawo wypływa. Zostałem bardzo zbudowany po przeczytaniu prezentacji The Bishop: Governor, Promoter and Guardian of the Liturgical Life of the Diocese, którą wygłosił na Konferencji Sacra Liturgia w 2013 r. w Rzymie abp Alexander Sample z amerykańskiej diecezji Portland, i po bratersku chciałbym zachęcić moich braci biskupów do dokładnego przestudiowania tych rozważań.

W tym miejscu powtórzę to, co miałem okazję powiedzieć już w innym miejscu, a mianowicie, że papież Franciszek poprosił mnie, bym kontynuował liturgiczne dzieło rozpoczęta przez papieża Benedykta (patrz. Message to Sacra Liturgia USA 2015, New York City). To, że mamy nowego papieża nie oznacza wcale, że wizja liturgii jego poprzednika przestała być właściwą. Wprost przeciwnie, jak wiemy, Ojciec Święty Franciszek ma największy szacunek dla wizji i poczynań papieża Benedykta dokonywanych w całkowitej wierności intencjom Ojców Soboru.

Zanim zakończę, pozwólcie że wskażę kilka innych rozwiązań, które mogą przyczynić się do bardziej wiernej wprowadzeniu w życie zapisów Sacrosanctum Concilium.

Po pierwsze, musimy liturgię śpiewać, musimy śpiewać liturgiczne teksty, szanując liturgiczne tradycje Kościoła i radować się ze skarbca muzyki sakralnej, która jest nasza, w sposób szczególny muzyki własnej Rytu rzymskiego, czyli chorału gregoriańskiego. Mamy śpiewać muzykę sakralną a nie jakąś religijną muzykę, albo co gorsze, świeckie piosenki.

Musimy utrzymać właściwą równowagę pomiędzy używaniem w liturgii języków narodowych a łaciną. Sobór nigdy nie zarządził, aby rzymski ryt był sprawowany tylko w językach narodowych. Dopuszczał on tylko możliwość większego ich użycia, w sposób szczególny w czytaniach mszalnych. Dziś nie nastręcza to żadnej trudności, mając w użyciu nowoczesne maszyny drukarskie, by ułatwić zrozumienie używanych łacińskich tekstów, tak w liturgii eucharystycznej, jak również podczas międzynarodowych zgromadzeń kiedy lokalny język jest niezrozumiały przez licznie zebranych. I oczywistą sprawą jest to, że kiedy używane są teksty w języku narodowym muszą być one wiernym tłumaczeniem oryginalnego łacińskiego tekstu, jak to papież Franciszek ostatnio potwierdził w rozmowie ze mną.

Musimy zagwarantować, że adoracja będzie sercem naszych liturgicznych celebracji. Zbyt często nie przechodzimy od celebracji do adoracji, i jeśli tego nie czynimy martwię się, że nie zawsze uczestniczymy w liturgii w sposób pełny i całkowity. Dwie dyspozycje, które odnoszą się do naszego ciała są tu nie do zastąpienia. Pierwszą z nich jest milczenie. Jeśli nigdy nie milknę, jeśli liturgia nie daje mi przestrzeni ma modlitwę milczenia i kontemplacji, jak mogę adorować Chrystusa? Jak mogę z Nim się połączyć w moim sercu i mojej duszy? Milczenie jest bardzo ważne i nie tylko przed, ale również i po liturgii.

Podobnie klękanie na konsekrację (kiedy nie zachodzą przeszkody zdrowotne) jest fundamentalne. W kulturze zachodniej klękanie jest aktem adoracji i wyraża naszą pokorę wobec Pana i Boga. Jest ono samo w sobie aktem modlitwy. Tam gdzie klękanie i przyklękanie usunięto z liturgii, istnieje potrzeba przywrócenia tego, zwłaszcza w czasie przyjmowania naszego Błogosławionego Pana w Komunii Świętej.

Drodzy księża! Tak gdzie jest to możliwe, z duszpasterską roztropnością, o której mówiłem wcześniej formułujcie ludzi w tym pięknym akcie kultu i miłości. Uklęknijmy jeszcze raz w geście miłosnej adoracji przed Eucharystycznym Panem! Mówiąc o przyjmowaniu Komunii Świętej na klęcząco chciałbym odwołać się do listu z 2002 r. Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, który wyjaśnia, że: „odmówienie Komunii świętej komuś ze względu na jego klęczącą postawę jest poważnym złamaniem jednego z jego najbardziej podstawowych praw jako wiernego świeckiego” (List, 1 lipca 2002, Notitiae, n. 436, XI-XII 2002, p. 583).

Właściwy sposób ubierania się wszystkich osób wykonujących liturgiczne funkcje w świątyni, nie wyłączając lektorów, jest również bardzo ważny. Jeśli osoby te mają być uważane za autentycznych szafarzy i jeśli mają wykonywać swe posługi w duchu decorum należnemu Świętej Liturgii – również one poprzez strój mają ukazać właściwy szacunek dla wykonywanych przez siebie posług.

Oto kilka sugestii. Jestem przekonany, że można poczynić ich znacznie więcej. Pokazałem je Wam jako możliwe sposoby postępowania w celu właściwej celebracji liturgii zarówno „w sposób wewnętrzny, jak i zewnętrzny”, co było pragnieniem wyrażonym przez kard. Ratzingera na początku jego wielkiego dzieła „Duch liturgii”. Zachęcam Was do zrobienia wszystkiego co możliwe, by osiągnąć ten cel, który  całkowicie odpowiada nauczaniu Konstytucji o liturgii świętej Soboru Watykańskiego II.

tłum. x. Krzysztof Irek

http://mojecogitarium.blogspot.com
http://rzymski-katolik.blogspot.com/search/label/VATICANUM%20II%20-%20Hermeneutyka%20ci%C4%85g%C5%82o%C5%9Bci%20czy%20Nowy%20Ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82

Spontaniczne przemówienie Benedykta XVI

W swoim spontanicznym wystąpieniu podczas uroczystości 65-lecia święceń kapłańskich w Watykanie Benedykt XVI podziękował papieżowi Franciszkowi, kardynałom Angelo Sodano i Gerhardowi Müllerowi za skierowane do niego słowa.

Papież-senior podkreślił, że istotą misji chrześcijan jest pomoc w przeistoczeniu świata, aby nie był światem śmierci, lecz życia, światem w którym miłość zwyciężyła śmierć

Oto słowa papieża-seniora w tłumaczeniu na język polski:

Ojcze Święty, drodzy bracia,

Przed 65 laty jeden ze współbraci, wyświęcony wraz ze mną postanowił napisać na obrazku pamiątkowym z okazji prymicji, obok nazwisk i dat jedno słowo po grecku: „eucharistomen”, przekonany, że w tym słowie, z jego wieloma wymiarami zawarte jest wszystko, co można powiedzieć w tej chwili. Eucharistomen – wyraża ludzkie podziękowanie, podziękowanie wszystkim. Dziękuję przede wszystkim Tobie, Ojcze Święty. Twoja dobroć, od pierwszej chwili po wyborze, w każdej chwili mojego życia tutaj, porusza mną wewnętrznie. Bardziej niż w Ogrodach Watykańskich z całym ich pięknem, czuję że dobroć Waszej Świątobliwości jest miejscem w którym przebywam: czuję się otoczony opieką. Dziękują także za wypowiedziane słowa podziękowania i za wszystko. Miejmy nadzieję, że Wasza Świątobliwość będzie mógł iść naprzód z nami wszystkimi na tej drodze Bożego miłosierdzia, ukazując drogę Jezusa, ku Bogu.

Dziękuję także waszej eminencji [kardynałowi Sodano] za słowa, które poruszyły moje serce. Cor ad cor loquitur [serce mówi do serca]. Eminencja przypomniał zarówno godzinę moich święceń kapłańskich, jak i moją wizytę w roku 2006 we Fryzyndze, gdzie to wszystko przeżyłem. Mogę tylko powiedzieć, że w ten sposób, w tych słowach zinterpretował Wasza Eminencja istotę mojej wizji życia kapłańskiego i mojego działania. Jestem wdzięczny Waszej Eminencji za więzy przyjaźni łączące nas od tak dawna. Mieszkamy tuż obok siebie i ta obecność jest namacalna.

Dziękuję kardynałowi Müllerowi za pracę, którą wykonuje by przedstawić moje teksty na temat kapłaństwa, w których staram się pomóc także współbraciom we wchodzeniu ciągle na nowo w tajemnicę, w której Pan powierza siebie w nasze ręce.

Eucharistomen – w tamtym momencie przyjaciel Berger chciał podkreślić nie tylko ludzkie dziękczynienie, ale rzecz jasna także słowo głębsze, które się skrywa, a które pojawia się w liturgii, w Piśmie Świętym, w słowach „gratias agens benedixit fregit deditque”[dzięki Tobie składając, błogosławił, łamał i rozdawał]. Eucharistomen odsyła nas to tej rzeczywistości dziękczynienia, do tego nowego wymiaru jaki dał Chrystus. W ten sposób przekształcił On w dziękczynienie a zatem w błogosławieństwo krzyż, cierpienie i całe zło świata, i w ten sposób substancjalnie przeistoczył On życie i świat, dał nam i daje każdego dnia chleb prawdziwego życia, który przewyższa świat dzięki mocy swej miłości.

Na końcu pragniemy włączyć się w to podziękowanie Pana i w ten sposób otrzymać rzeczywiście nowość życia i pomóc w przeistoczeniu świata, aby nie był światem śmierci, lecz życia, światem w którym miłość zwyciężyła śmierć. Dziękuję wam wszystkim. Niech Pan nas wszystkich błogosławi. Dziękuję Ojcze Święty.

John Smeaton: współczesna rzeź nienarodzonych nie ma precedensu w historii ludzkości. Zamordowano już ponad 2 miliardy dzieci.

Podczas majowego Rzymskiego Forum Życia nie brakowało dyskusji nad gorącym tematem Komunii świętej dla rozwiedzionych w ponownych związkach, adhortacji apostolskiej Amoris Laetitia oraz strategii obrońców życia i rodziny. Jednym z mocniejszych głosów był referat Johna Smeatona – wieloletniego działacza pro-life i prezesa brytyjskiego Society for the Protection of the Unborn. Stwierdził on, że rzeź nienarodzonych to barbarzyństwo na niespotykaną w historii ludzkości skalę. Wezwał do odrzucenia kompromisów i dążenia do całkowitego zakazu aborcji. Wyraził także swoje wątpliwości odnośnie ostatniego dokumentu papieża Franciszka.

Prawdopodobnie doświadczamy największej katastrofy w pisanej historii ludzkości – przekonywał John Smeaton podczas Rzymskiego Forum Życia. – Według ostrożnych szacunków od 1966 r. na całym świecie około 2 miliardów dzieci stworzonych na Boży obraz i podobieństwo zostało zabitych wskutek aborcji. To jednak nie wyczerpuje problemu. W samym Zjednoczonym Królestwie od 1990 r. w związku z procedurami in vitro zginęło 2 miliony dzieci w wieku embrionalnym. Dla porównania historycy szacują, że w wyniku wojen w całej pisanej historii zginęło od 150 do miliarda osób – dodał.

ostatnie 50 lat było świadkami zabicia większej liczby osób ludzkich przez system ochrony zdrowia reprodukcyjnego w naszym tak zwanym cywilizowanym społeczeństwie, niż we wszystkich wojnach w całej historii świata

Nawet jeśli liczba byłaby dwukrotnie większa, to ostatnie 50 lat było świadkami zabicia większej liczby osób ludzkich przez system ochrony zdrowia reprodukcyjnego w naszym tak zwanym cywilizowanym społeczeństwie, niż we wszystkich wojnach w całej historii świata – dodał prezes Society for the Protection of the Unborn.W dodatku w ciągu ostatniego półwiecza „śmiała” edukacja seksualna zniszczyła niewinność dzieci. W jej ramach, jak zauważył autor omawianego referatu, zapewniono młodzieży dostęp do aborcji i antykoncepcji. Jednocześnie w kwestii edukacji seksualnej rodzice zostali zastąpieni przez rządy i finansowane przez nie lobby kontroli urodzin, zajmujące się demoralizacją młodzieży i niszczeniem ich sumień.

Dlatego też zdaniem Smeatona, bilans ostatnich dziesięcioleci jest negatywny, pomimo działalności ruchów obrony życia. Pomimo, że odniosły one wielokrotnie sukcesy w ratowaniu ludzkich istnień, to ich wpływ był zbyt mały w porównaniu do potęgi kultury śmierci, przejawiającej się w legalizacji aborcji przez coraz to nowe kraje.

Kluczowy głos Kościoła

Organizacje pro life, rodziny i szersza wspólnota powinny być pilnie wzmocnione przez profetyczne i jednoznaczne głosy katolickich hierarchów na całym świecie nauczających Ewangelii Jezusa Chrystusa – mówił Smeaton. (…) – Po pierwsze dlatego, że bez Chrystusa nic nie możemy uczynić. A także dlatego, że pełne przesłanie Ewangelii o prawdziwym znaczeniu ludzkiej seksualności i świętości życia, stanowiące część naturalnego prawa zapisanego w sercu człowieka to najważniejsza znana przez człowieka broń przeciwko kulturze śmierci – przekonywał obrońca życia.

Smeaton wyznaczył dwie strategie dla ruchu ochrony życia. Pierwsza z nich polega na proklamacji prawa naturalnego dotyczącego świętości życia i prawdziwego znaczenia seksualności. Druga zaś na wspieraniu i pomocy biskupom oraz księżom mającym z ustanowienia Chrystusa prowadzić ludzkość ku realizacji tego naturalnego prawa. – Rola biskupów w proklamacji tej Ewangelii jest szczególnie istotna, ponieważ oni przede wszystkim zostali wybrani do tej roli przez Chrystusa – zauważył Smeaton.

Obrońca życia przypomniał słowa św. Jana Pawła II z encykliki Evangelium Vitae. Jak pisał papież „w sytuacji, gdy z różnych stron wypowiadane są najbardziej sprzeczne opinie i gdy wielu odrzuca zdrową naukę o ludzkim życiu, zdajemy sobie sprawę, że także do nas skierowana jest usilna prośba, z jaką św. Paweł zwracał się do Tymoteusza: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz (2 Tm 4, 2). Ta zachęta winna rozbrzmiewać ze szczególną mocą w sercach tych, którzy w Kościele z różnego tytułu uczestniczą bardziej bezpośrednio w jego misji nauczyciela życia. Niech zabrzmi zwłaszcza dla nas Biskupów: od nas przede wszystkim oczekuje się, że będziemy niestrudzonymi głosicielami Ewangelii życia, na mocy powierzonego nam zadania mamy też czuwać nad integralnym i wiernym przekazem nauczania na nowo ujętego w tej Encyklice oraz stosować wszelkie odpowiednie środki, aby chronić wiernych przed każdą doktryną sprzeczną z tym nauczaniem”.

John Smeaton skrytykował przedstawicieli ruchu obrony życia twierdzących, że nie należy mieszać Kościoła katolickiego do walki w obronie życia zapytując ich czy naprawdę rozumieją problem. – Po pierwsze destrukcja ludzkiego życia w ciągu ostatniego półwiecza nie ma absolutnie precedensu w dziejach ludzkości – podkreślił. – Po drugie wiele praw moralnych, do których ludzie stosowali się przez praktycznie całą pisaną historię, przynajmniej od przyjścia na świat Chrystusa jest niszczonych przez ustawodawców potężnych krajów i narzucanych następnie krajom słabszym. Chodzi tu między innymi o prawa związane z seksualnością czy prawo rodziców do wychowania dzieci oraz prawa związane z aborcją i eutanazją – dodał.

Obrońca życia zwrócił także uwagę, że kodeks moralny w oparciu o który przeważająca większość ludzi żyła w ciągu dziejów jest przekształcany także w katolickich wspólnotach i rodzinach. – Wystarczy wspomnieć o rozpowszechnionej wśród katolickich rodzin akceptacji dla wspólnego mieszkania bez ślubu, akceptacji kontroli narodzin oraz aborcji w pewnych przypadkach, akceptacji lub odmowie krytyki związków homoseksualnych, poparcia dla radykalnej edukacji seksualnej w szkołach, zapłodnienia in vitro i eutanazji – powiedział.

Zdaniem Johna Smeatona, samo wyjaśnianie przez wykresy i obrazy dramatu aborcji nie wystarczy. – Nienarodzone dzieci, nasze rodziny i szersza wspólnota muszą być chronione przez ostateczną broń (…) prawo naturalne potwierdzone przez Jezusa Chrystusa i założony przez Niego Kościół katolicki – przekonywał.

Brytyjczyk podkreślił, że głównym katalizatorem rewolucji seksualnej było porzucenie prawa naturalnego związanego z seksualnością. Przypomniał, że Paweł VI w encyklice Humanae Vitae przewidział, iż mentalność antykoncepcyjna doprowadzi do państwowego przymusu. Najlepiej widać to na przykładzie Indii i Chin. Jednak także istniejące na zachodzie programy edukacji seksualnej realizowane są z pieniędzy podatników, a nie dobrowolnie.

John Smeaton zauważył również uwagę na trudności dla ruchu pro-life powstałe w wyniku działań niektórych biskupów, współpracujących ze zwolennikami demoralizującej edukacji seksualnej.

Naszą porażkę odzwierciedla także fakt, że nawet papież promuje edukację seksualną w jednej z części siódmego rozdziału adhortacji apostolskiej „Amoris Laetitia” – powiedział Smeaton. – Czyni to bez żadnego odniesienia się w tej sekcji do rodziców, wspomnianych wprawdzie wcześniej w innym kontekście. Jego Świątobliwość czyni to bez jasnego ostrzeżenia przed propagowaniem aborcji i antykoncepcji przez programy edukacji seksualnej przeważające na całym świecie w szkołach naszych dzieci, również tych katolickich – dodał.

Obrońca życia, krytykując bierność najwyższych władz Kościoła, wezwał do pilnej budowy ruchu oporu świeckich katolików. – Po dwóch miliardach aborcji (…) największej rzezi w spisanej ludzkiej historii, niezbędne jest, by organizacje broniące życia pilnie oceniły w jakim stopniu rozdział prokreacyjnego i jednoczącego wymiaru aktu seksualnego stał się katalizatorem dla kultury śmierci postępującej w każdym narodzie na Ziemi – powiedział. Wśród przykładów tej kultury wspomniał o instrumentalizującym ludzkie embriony i prowadzącym do ich śmierci procederze in vitro oraz ruchu homoseksualnym.

Tylko całkowity zakaz

John Smeaton skrytykował prawa dopuszczające aborcję w pewnych „szczególnych” przypadkach – na przykład niepełnosprawności lub przed rozpoczęciem bicia serca. Przypomniał, że zgodnie z nauką św. Tomasza powtórzoną w Evangelium Vitae, niesprawiedliwe prawo nie jest de facto prawem, lecz aktem przemocy. Dlatego też zgodnie z deklaracją Kongregacji Nauki Wiary z 1974 r. katolik nie może go propagować ani być mu posłuszny. Wezwał więc do odrzucenia metod działania obrońców życia polegających wspieraniu praw dopuszczających aborcję w pewnych przypadkach, o ile stanowią one krok naprzód w stosunku do jeszcze bardziej liberalnych ustaw.

Ile jeszcze miliardów dzieci musi zostać zabitych, nim uświadomimy sobie, że takie strategie nie działają? – zapytywał. – Zawierają one przesłanie do przyjaciół i wrogów światła, że aborcja może być dobrą rzeczą. Czyż nie jest to jeden z powodów tak szerokiej akceptacji dla aborcji w niektórych przypadkach przez naszych współobywateli w tym katolików? – zapytywał retorycznie.

Zdaniem Brytyjczyka obrońcy życia nie powinni dopuszczać się żadnych kompromisów i popierać wyłącznie ustawy całkowicie zakazujące aborcji. – Wyobraźcie sobie, że w waszym kraju legalne byłoby zabijanie dzieci katolickich albo muzułmańskich rodziców – mówił Smeaton. – Wyobraźcie sobie, że jesteście członkami parlamentu popierającymi ustawę zakazującą zabijania białych katolickich dzieci, lecz dopuszczającą mordowanie czarnych, katolickich dzieci. Poparcie dla takowej legislacji byłoby bez wątpienia niemoralne, bez względu na to, jak wiele istnień ludzkich zostałoby uratowanych – przekonywał.

John Smeaton wezwał działaczy pro-life do bezkompromisowości. – Nasz katolicki ruch oporu musi być przeciwny wszelkim aborcjom i nigdy nie promować ani nie godzić się na żadną jej formę, nawet jeśli sądzimy, że mogłaby uratować życie matki – stwierdził autor omawianego referatu. – Gdy tylko zrezygnujemy z zasady, że nie wolno nigdy i w żadnych okolicznościach dokonywać aborcji będziemy przegrani duchowo, moralnie i politycznie. Nie wolno nam zabijać matki by ratować dziecko, podobnie jak nie wolno nam zabijać dziecka, by ratować matkę – dodał.

Tylko nieprzejednane świadectwo w obronie świętości niewinnego ludzkiego życia może okazać się skuteczne w przekonaniu współobywateli, że aborcja to akt wewnętrznie zły – stwierdził obrońca życia. Jego zdaniem kompromisowa postawa działaczy pro-life oznacza wysyłanie sygnału, jakoby aborcja nie była zła sama w sobie. – W ten sposób nie przekonamy ani ustawodawców, ani nikogo do zaprzestania zabijania – podkreślił.

Pod koniec swego wystąpienia John Smeaton ponownie nawiązał do potrzeby umacniania obrońców życia przez kościelnych hierarchów. – Zamiast tego dzieje się wręcz odwrotnie – stwierdził Brytyjczyk. – Zbyt często kościelni przywódcy zdają się współpracować z oponentami naszych rodzin i kultury – dodał. Obrońca życia wezwał wszystkich ludzi dobrej woli do badania tego, co dzieje się na szczytach hierarchii kościelnej i odwagi w wyrażaniu swojego krytycznego zdania dotyczącego sytuacji na najwyższych jej szczeblach.

Problemy z Amoris Laetitia

Jak zauważył obrońca życia, na mocy zapisu w kanonie 2012 Kodeksu Prawa Kanonicznego, świeccy mają prawo, a niekiedy obowiązek przedstawiać swoim pasterzom własne zdanie w kwestii dobra Kościoła. Dlatego też Smeaton zdecydował się skierować do papieża Franciszka list dotyczący fragmentów jego adhortacji Amoris Laetitia. Skrytykował w nim rozdział dotyczący edukacji seksualnej.

Ta sekcja ciągnie się przez ponad pięć stron, a nie znajduje się w niej ani jedno odniesienie do rodziców, choć ich prawa są wspomniane wcześniej w innym kontekście. Z drugiej strony istnieją odniesienia do tak zwanych „instytucji edukacyjnych”– zauważył. Tymczasem według św. Jana Pawła II edukacja seksualna to zadanie przede wszystkim dla rodzin.

Obrońca życia skrytykował także konferencje episkopatów w krajach takich jak Wielka Brytania wspierających edukację seksualną w demoralizującej wersji. Chodzi tu o programy w szkołach podstawowych i średnich – nawet katolickich. W ich ramach dzieci otrzymując dostęp do aborcji i antykoncepcji. – W ten sposób, Ojcze Święty, autorytet dany biskupom przez Chrystusa i utrzymywany we czci przez wiernych jest instrumentalizowany (…) i czyni potworne szkody naszym dzieciom – stwierdził Smeaton. – „Amoris Laetitia” jeszcze pogarsza tę straszną sytuację. (…) Papież jest sługą, a nie panem prawdy – dodał.

Prezes Society for the Protection of the Unborn stwierdził także, że w Amoris Laetitia padają odniesienia do cudzołóstwa, niepodkreślające jednocześnie, że stanowi ono czyn wewnętrznie zły. Może to jego zdaniem prowadzić do zgorszenia dla maluczkich, dla dzieci.

Za jeszcze poważniejszy problem uznał Smeaton stosunek adhortacji Amoris Laetitia do kwestii cudzołóstwa. W jego opinii dokument sugeruje, że akty cudzołożne mogą być możliwe do usprawiedliwienia. – To brak miłosierdzia, gdyż oznacza odmawianie katolikom dostępu do prawdy o dobru i złu, której potrzebują do osiągnięcia prawdziwej wolności, a więc wolności od grzechu – stwierdził. Jego zdaniem liberalizacja dostępu do Sakramentów dla rozwodników żyjących w nowych związkach oznacza wysyłanie dzieciom wiadomości jakoby małżeństwo nie było nierozerwalne. To zaś jest dla nich zgorszeniem.

Obrońca życia zauważył, że idąc do Komunii Świętej przyjmuje się obietnicę życia wiecznego. – Jednak podobnie jak wszyscy katolicy wierzę w nauczanie św. Pawła, że jeśli człowiek niegodnie je i pije Ciało i Krew Chrystusa, to nie przyjmuje życia łaski, lecz je i pije sąd nad samym sobą, jak mówi 1 List Do Koryntian 11,29 – powiedział. Brytyjczyk odniósł się do znanych mu osób porzuconych przez współmałżonków stwierdzając, że zgoda na przyjmowanie Komunii przez ich wiarołomnych mężów czy żony byłaby niesprawiedliwa wobec strony pokrzywdzonej, naruszająca prawdę o małżeństwie, a także szkodliwa z punktu widzenia dzieci.

Wasza Świątobliwość, z całą czcią (…) apeluję do Ciebie o rozpoznanie poważnych błędów w ostatnio opublikowanej adhortacji apostolskiej „Amoris Laetitia”, a w szczególności tych prowadzących do desakralizacji Świętej Eucharystii i szkody dla dzieci. Wzywam do wycofania adhortacji apostolskiej ze skutkiem natychmiastowym.  Z szacunkiem w Chrystusie – zakończył czytanie swego listu do papieża John Smeaton.

Brytyjski działacz pro-life powiedział, że wielu biskupów zwracało mu uwagę, że świeccy są powołani do głoszenia prawdy duchowieństwu. Zwrócił także uwagę na poważny kryzys przywództwa w Kościele katolickim. Dodał, że istnieje konieczność współpracy z dobrymi biskupami w nieugiętym przekazywania prawdziwej nauki, bez względu na związane z tym cierpienia. – Moi drodzy przyjaciele, obrońcy życia, nadszedł czas by świeccy katolicy weszli na pokład i zbudowali katolicki ruch oporu – zakończył referat John Smeaton.

Źródła: Life Site News, youtube.com

 

Apel Papieża do Europy brzmi jak wyrok śmierci

Kilka tygodni temu postawiliśmy sobie pytanie czy to aby nie Papież Franciszek jest najgorszym wrogiem dla Europejczyków. Otóż im więcej czasu upływa, tym bardziej pytanie to staje się retoryczne i zbędne.

Kolejnym dowodem na postawioną powyżej tezę stało się przemówienie, jakie Bergoglio wygłosił podczas uroczystości wręczenia mu Międzynarodowej Nagrody Karola Wielkiego 2016  − “w uznaniu za Jego nadzwyczajną działalność  na rzecz pokoju, zrozumienia i miłosierdzia jako wartości w życiu społeczeństw Europy”.

Co do tego, co papież Argentyńczyk – okazujący się najpotężniejszym obliczem religii globalnej – miałby mieć wspólnego z wartościami określanymi jako specyficznie europejskie – są poważne wątpliwości, nawet oceniając go w sposób o wiele mniej surowy. Chyba że wyrażenie “życie społeczeństw Europy” rozumie się jako coś, co europejskością jest tylko przez przypadek, tak, jakby określenie “Europa”  było jedynie nazwą bliżej nieokreślonego  zbioru uniwersalnych kwestii moralnych. Czytaj dalej

Cud Świętego Ognia w Jerozolimie – Niels Christian Hvidt

 


  

 

 

  «Każdego roku w Wielką Sobotę tłumy wiernych gromadzą się w Bazylice Grobu Świętego w Jerozolimie, ponieważ tego dnia z Nieba zsyłany jest ogień, który zapala świece w bazylice.» Takie słowa można przeczytać w jednym z wielu przewodników zachęcających do odwiedzenia Ziemi Świętej w czas Wielkanocy. Przez wyznawców kościoła prawosławnego „Cud Świętego Ognia” nazywany jest „największym ze wszystkich cudów chrześcijańskich”. Cud ten dokonuje się corocznie, dokładnie o tym samym czasie, w ten sam sposób i w tym samym miejscu. Żaden ze znanych nam cudów nie występuje tak regularnie i od tak długiego już okresu czasu. Informacje dotyczące tego cudu możemy odnaleźć już w zapiskach pochodzących z VIII wieku n.e. Cud Świętego Ognia dokonuje się więc w Bazylice Grobu Świętego. Sama Bazylika jest dość tajemniczym miejscem. Zarówno teolodzy jak i historycy oraz archeologowie zgodni są co do tego, że Bazylika znajduje się na skałach Kalwarii: wzgórza, na którym Jezus został ukrzyżowany oraz pochowany, jak można przeczytać w Ewangelii. Stoi więc równocześnie w miejscu gdzie, według wiary chrześcijańskiej, Jezus zmartwychwstał. Informacje o cudzie można odszukać w wielu zapiskach z podróży do Ziemi Świętej na przestrzeni wieków. Rosyjski opat Daniel, w swojej relacji, która powstała w latach 1106-1107 bardzo szczegółowo opisuje „Cud Świętego Światła” i ceremonie które mu towarzyszą. Opisuje jak Patriarcha wchodzi do Kaplicy (zwanej Anastasis – czyli Zmartwychwstanie) z dwiema zgaszonymi świecami. Patriarcha klęka przed kamieniem, na którym Chrystus został złożony po śmierci i wypowiada słowa modlitwy, w czasie której dokonuje się cud. Niebieskawe, trudne do opisania światło, jakby wypływa ze środka skały i po jakimś czasie zapala zgaszone lampki oliwne i świece Patriarchy. To światło to „Święty Ogień”, który następnie przenosi się na wszystkich obecnych. Obrzęd, który towarzyszy „Cudowi Świętego Ognia”, jest być może najstarszym niezmienionym obrzędem chrześcijańskim na świecie. Od IV wieku n.e. aż do czasów obecnych, źródła mówią o tym budzącym bojaźń cudzie. Z tych źródeł jasno wynika, iż cud odbywa się zawsze w tym samym miejscu i tego samego świątecznego dnia. Czy będzie tak również w kolejnym roku? Aby to sprawdzić odwiedziłem Jerozolimę w 1998 roku, z zamiarem uczestniczenia w ceremoniach Wielkiej Soboty i ujrzenia cudu. Dzięki temu mogę teraz zaświadczyć, że cud miał miejsce nie tylko w kościele starożytnym, w średniowieczu, w późniejszych wiekach, ale na moich oczach dokonał się również 18 kwietnia 1998 r. Od 1982 r. greckoprawosławnym patriarchą Jerozolimy jest Diodorus I. Odkąd sprawuje tę funkcję, to on każdego roku wchodzi do Kaplicy, aby otrzymać Święty Ogień i tym samym to on jest głównym świadkiem cudu. Przed ceremonią w 1998 roku patriarcha przyjął nas na prywatnej audiencji, miałem wtedy okazję porozmawiać z nim o cudzie i dowiedzieć się, co dokładnie dzieje się w Kaplicy oraz jakie ten cud ma znaczenie dla niego i dla jego życia duchowego. Co więcej dzięki niemu miałem możliwość dokładnego obserwowania z balkonu kopuły Bazyliki tłumów zgromadzonych wokół Kaplicy w oczekiwaniu na „Wielki Cud Świętego Ognia”. 

Jedna z najbardziej sławnych ceremonii w kościele Prawosławnym. 

Cud odbywa się co roku w Wielką Sobotę – w dniu obchodzonym przez Kościół Prawosławny, do którego należą wyznawcy obrządków syryjskiego, armeńskiego, rosyjskiego, greckiego, a także koptyjskiego. Wewnątrz Bazyliki Świętego Grobu reprezentowanych jest siedem wspólnot chrześcijańskich. Data Wielkanocy w kościele prawosławnym ustalana jest zgodnie z kalendarzem juliańskim, a nie według kalendarza gregoriańskiego obowiązującego w zachodniej Europie. Oznacza to, że Wielkanoc przypada zwykle w innym dniu niż w kościele protestanckim i katolickim.  Odkąd cesarz Konstantyn Wielki wybudował w sercu Jerozolimy „budowlę godną Boga”, czyli Bazylikę Grobu Świętego, w połowie IV w., wiele razy kościół ten był niszczony. W czasach wypraw krzyżowych Bazylika uzyskała obecny kształt. Wokół Grobu Jezusa wzniesiono małą kaplicę z dwoma pomieszczeniami, jednym – w którym znajduje się kamień i do którego może wejść najwyżej 5 osób. Kaplica ta znajduje się w centrum cudownych wydarzeń. Uczestnictwo w obrzędach tego dnia w pełni uzasadnia użycie terminu „wydarzenie”, gdyż w żadnym innym dniu w roku kościół ten nie jest tak oblężony jak w prawosławną Wielką Sobotę. Jeśli chcemy dostać się do środka Kaplicy trzeba liczyć się z nawet sześciogodzinnym oczekiwaniem w kolejce. Każdego roku setki ludzi nie może dostać się do środka z powodu tłoku. Pielgrzymi przybywają z całego świata, większość z Grecji, ale w ostatnich latach wzrosła ilość przyjeżdżających z Rosji i krajów byłego bloku wschodniego. Aby być jak najbliżej Grobu pielgrzymi koczują wokół, już od popołudnia Wielkiego Piątku oczekując na cud Wielkiej Soboty. Cud ma miejsce o godzinie 14:00, ale już od południa w Bazylice wrze. Od około 11.00 do 13.00 arabscy chrześcijanie głośno śpiewają tradycyjne pieśni. Pochodzą one z czasów okupacji tureckiej w XIII wieku, gdy chrześcijanie mogli śpiewać pieśni tylko w kościołach. „Jesteśmy chrześcijanami, jesteśmy nimi od wieków i będziemy już na wieki. Amen!” – śpiewają najgłośniej jak potrafią przy akompaniamencie bębnów. Bębniarze siedzą na ramionach ludzi, którzy radośnie tańczą wokół Kaplicy. Ale około 13.00 pieśni milkną i powoli zapada cisza, napięta i naelektryzowana oczekiwaniem na wielki przejaw Bożej Mocy, której wszyscy będą świadkami. O godzinie 13.00 przez zgromadzony tłum ludzi przeciska się delegacja lokalnych władz. Nawet jeśli przedstawiciele władz nie są chrześcijanami, zawsze uczestniczą w ceremonii. W czasie tureckiej okupacji Palestyny, byli to tureccy muzułmanie, dzisiaj są to Izraelici. Od wieków obecność przedstawicieli władzy jest nieodłączną częścią ceremonii. Mają oni określoną funkcję: reprezentują Rzymian w czasach Jezusa. Ewangelia mówi o Rzymianach, którzy przybyli do Grobu Jezusa i opieczętowali go tak, aby uczniowie Jezusa nie mogli wykraść Jego Ciała i rozgłaszać, że zmartwychwstał. W ten sam sposób władze izraelskie przychodzą i pieczętują Grób woskiem. Jednak zanim to zrobią, zgodnie ze zwyczajem wchodzą do środka i sprawdzają, czy nie ma tam jakichkolwiek ukrytych źródeł ognia, które mogłyby wywołać cud, a tym samym skłonić niedowiarków do podejrzeń o oszustwo. Tak jak niegdyś Rzymianie mieli zaświadczyć, że nie było żadnej manipulacji po śmierci Jezusa, podobnie i w 1998 roku lokalne władze izraelskie miały zaświadczyć, że nie będzie żadnego oszustwa. 

Świadectwo Patriarchy 

Kiedy Grób został sprawdzony i opieczętowany wszyscy zaintonowali pieśń Kyrie Elejson. O 13.45 przybył Patriarcha. Podążając za dużą procesją obchodzi Grób trzy razy, po czym rozbiera szaty liturgiczne zostając tylko w białej albie. Dzieje się tak na znak pokory przed wielką Mocą Boga, której będzie głównym świadkiem. Wszystkie lampy oliwne pozostają wygaszone od poprzedniego wieczora, a wszystkie źródła sztucznego światła gaszone są teraz, tak że prawie cała Bazylika pogąża się w ciemności. Mając ze sobą dwie duże świece Patriarcha wchodzi do Kaplicy, najpierw do małego pomieszczenia przed Grobem, a potem już do samego Grobu. Ponieważ nie można obserwować wydarzeń dziejących się w środku Grobu, poprosiłem grekoprawosławnego Partiarchę Jerozolimy Diodorusa, aby opowiedział o tym co tam się odbywa. – Wasza Błogosławioność, co dzieje się po wejściu do Kaplicy? – Wchodzę do Grobu, pobożnie i z bojaźnią klękam przed miejscem, gdzie Chrystus został złożony po śmierci i gdzie później zmartwychwstał. Modlitwa w tym wyjątkowym miejscu to dla mnie zawsze święta chwila. To właśnie w tym miejscu Pan powstał zmartwych w wielkiej chwale i stąd rozeszło się Jego Światło na cały świat. Apostoł Jan napisał w pierwszym rozdziale Ewangelii, że Jezus jest Światłością Świata… Klęczenie w miejscu, w którym Chrystus zmartwychwstał daje nam poczucie bliskości Jego cudownego zmartwychwstania. Katolicy i Protestanci nazywają ten kościół „Kościołem Grobu Świętego”. My nazywamy go „Kościołem Zmartwychwstania”. Zmartwychwstanie Jezusa jest dla nas Prawosławnych centrum naszej wiary. Poprzez Zmartwychwstanie Chrystus ostatecznie zwyciężył śmierć, nie tylko własną, ale śmierć wszystkich tych, którzy w Niego wierzą. Wierzę, że nie jest to przypadek, że Święty Ogień pojawia się właśnie w tym miejscu. W Ewangelii według św. Mateusza (28,3) jest napisane, że kiedy Chrystus zmartwychwstał, „anioł Pański zstąpił z nieba… a postać jego jaśniała jak błyskawica, a szaty jego białe jak śnieg.” Wierzę, że to zachwycająco piękne światło, które otoczyło anioła, gdy Chrystus zmartwychwstał, jest tym samym światłem, które cudownie pojawia się w Wielką Sobotę. Chrystus pragnie nam przypomnieć, że Jego Zmartwychwstanie jest prawdziwe, nie jest tylko mitem. On naprawdę przyszedł na świat, aby poprzez Swą śmierć złożyć potrzebną ofiarę i zmartwychwstał, aby każdy człowiek po śmierci mógł ponownie zjednoczyć się ze swoim Stwórcą. 

Niebieskie Światło 

Patriarcha życzliwie opowiedział mi, co dzieje się potem: – Znajdując drogę w ciemności wchodzę do Kaplicy i klękam na kolana. Modlę się słowami, które były nam przekazywane przez wieki. Czekam. Czasami czekam kilka minut, ale najczęściej cud pojawia się zaraz po modlitwie. Z wnętrza kamienia, na którym spoczywał Jezus wylewa się światło, które zazwyczaj ma niebieskawy odcień, ale może także przybierać wiele różnych barw, lecz ludzkimi słowami nie można tego opisać. Światło wypływa z kamienia, tak jak mgła unosi się znad jeziora. Wygląda to tak, jakby kamień pokryty był wilgotną chmurą, ale to jest światło. Każdego roku to światło zachowuje się inaczej. Czasami tylko okrywa kamień, a czasami rozjaśnia cały Grób, tak że ludzie, stojący na zewnątrz widzą go wypełniony światłem. Światło nie płonie. Nigdy podczas tych 16 lat piastowania stanowiska Patriarchy i otrzymywania Świętego Ognia, nie przypaliło mi brody. Światło ma inną konsystencję niż zwykły ogień, który płonie w lampkach oliwnych. Po pewnym czasie światło unosi się i tworzy kolumnę, w której Ogień przybiera inną formę, taką, że mogę zapalić od niego moje świece. Po zapaleniu świec wychodzę z Kaplicy i przekazuję ogień najpierw Patriarsze Armeńskiemu, a potem Koptyjskiemu. Następnie przekazuję ogień wszystkim zgromadzonym.” 

Symboliczne znaczenie Cudu. 

– Jak osobiście przeżywa Wasza Błogosławioność cud i jakie ma on znaczenie dla życia duchowego? – Cud porusza mnie tak samo głęboko każdego roku. Za każdym razem jest to dla mnie kolejny krok w kierunku nawrócenia. Mnie osobiście niezwykle pokrzepia rozważanie wierności Chrystusa, którą okazuje obdarowując nas co roku Świętym Ogniem, pomimo naszych ludzkich słabości i upadków. W Kościele doświadczamy wielu cudów, nie są one niczym nowym dla nas. Często spotykamy się z tym, że ikony płaczą, kiedy Bóg pragnie nam objawić, jak jest bardzo blisko nas. Mamy także świętych, poprzez których Bóg obdarza nas wieloma duchowymi darami. Ale żaden z tych cudów nie ma dla nas tak przejmującego i symbolicznego znaczenia jak cud Świętego Ognia. Ten cud to prawie sakrament. Dzięki niemu Zmartwychwstanie Chrystusa jest nam tak bliskie, jak gdyby miało miejsce kilka lat temu. 

Cud w 1998 roku i nie tylko 

Kiedy Patriarcha, klęcząc modlił się w Kaplicy, na zewnątrz panowała ciemność, ale nie – cisza. Słyszalne były dość głośne szepty, atmosfera była bardzo napięta. Gdy Patriarcha wyszedł, trzymając w dłoniach zapalone świece, które rozjaśniły panującą na zewnątrz ciemność, rozległ się prawdziwy ryk, porównywalny tylko do hałasu na stadionach. Cud jednak nie ogranicza się tylko do tego, co dzieje się w środku małej Kaplicy, gdzie modli się Patriarcha. Bardziej znaczące może być także to, że niebieskawe światło pojawia się poza Kaplicą. Co roku wielu ze zgromadzonych w tym miejscu wiernych przyznaje, że to cudowne światło zapala świece, które trzymają w dłoniach. Wszyscy zgromadzeni czekają więc ze świecami w dłoniach w nadziei, że i one zapłoną same cudownym światłem. Często zdarza się, że zgaszone lampy oliwne zapalają się na oczach pielgrzymów. Widać jak niebieski płomień przesuwa się w różne miejsca Bazyliki. Jest wiele pisemnych świadectw pielgrzymów, których świece zapaliły się same, potwierdzając wiarygodność tych relacji. Osoba, która doświadczy takiego cudu z bliska, zazwyczaj opuszcza Jerozolimę odmieniona, a wszyscy którzy uczestniczą w tej ceremonii, od tamtej pory liczą czas, dzieląc go na ten „przed” i „po” Cudzie Świętego Ognia w Jerozolimie. 

Cud nieznany na Zachodzie? 

Często nasuwa mi się pytanie: Dlaczego Cud Świętego Ognia jest tak mało znany w Zachodniej Europie? Na obszarach wiary protestanckiej można to w pewien sposób tłumaczyć tym, że w protestantyzmie nie ma tradycji cudów. Ludzie tak naprawdę nie wiedzą, gdzie zaszufladkować cuda i nie poświęcają im zbyt wiele miejsca w gazetach. Ale w tradycji chrześcijańskiej istnieje szerokie zainteresowanie cudami. Dlaczego więc nie jest bardziej znany? Musi wystarczyć jedno wyjaśnienie: polityka Kościoła. Tylko przedstawiciele kościołów prawosławnych uczestniczą w ceremonii. Cud pojawia się podczas Wielkanocy obchodzonej przez kościół prawosławny i bez udziału jakichkolwiek przedstawicieli władz kościoła katolickiego. Niektórzy prawosławni podają ten fakt jako dowód, że kościół prawosławny jest jedynym prawowitym kościołem Chrystusa na świecie. To stwierdzenie z kolei nie może być przyjmowane ze spokojem w kręgach katolickich… 

Problem autentyczności cudu 

Jak często ma to miejsce w przypadku innych cudów, wielu jest ludzi, którzy uważają, że to oszustwo i nic więcej poza arcydziełem prawosławnej propagandy. Wierzą, że Patriarcha ma przy sobie zapalniczkę. Jednak owi krytyczni sędziowie muszą zmierzyć się z kilkoma zasadniczymi problemami. Zapałki czy też inne metody pozyskiwania ognia są raczej niedawnymi wynalazkami. Jeszcze kilkaset lat temu rozpalanie ognia było przedsięwzięciem, które trwało o wiele dłużej niż kilka minut, podczas których Patriarcha przebywa w Kaplicy. Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że ma on być może w środku płonącą lampkę oliwną, od której odpala świece. Jednak przedstawiciele lokalnych władz potwierdzają, że sprawdzili Kaplicę i nie znaleźli w niej żadnego źródła ognia. Największym argumentem przemawiającym za autentycznością są świadectwa kolejnych patriarchów. Największe wyzwanie, jakie staje przed obliczem każdego krytyka Cudu, to tysiące niezależnych świadectw pielgrzymów, trzymających podczas Cudu świece, które zapaliły się samoistnie. Tego nie da się w jakikolwiek sposób wyjaśnić. Z naszych dociekań wynika, że nigdy nie udało się zarejestrować kamerą żadnego przypadku samoistnego zapalenia świecy czy lampy oliwnej. Jednak, posiadam film video nakręcony przez inżyniera z Betlejem, Souhela Nabdiela. Pan Nabdiel uczestniczy w ceremonii od wczesnego dzieciństwa. W 1996 r. został poproszony o zarejestrowanie ceremonii z balkonu kopuły Bazyliki. Razem z nim na balkonie znajdowała się siostra zakonna i czterech innych wiernych. Zakonnica stała po jego prawej stronie. Na filmie widzimy tłumy stojące na dole. W pewnej chwili wszystkie światła gasną. To chwila, w której Patriarcha wchodzi do Kaplicy i ma otrzymać Święty Ogień. Podczas gdy przebywa w Kaplicy możemy nagle usłyszeć okrzyk zaskoczenia i zdumienia siostry stojącej obok Nabdiela. Obraz zaczyna drżeć, możemy usłyszeć podekscytowane głosy innych wiernych obecnych na balkonie. Następnie kamera przesuwa się w prawo i możemy zobaczyć, co jest przyczyną tych emocji. Duża świeca trzymana przez rosyjską siostrę zapaliła się, zanim Patriarcha wyszedł z Ogniem z Kaplicy. Drżącymi rękami trzyma świecę powtarzając z szacunkiem w powietrzu znak krzyża, czując ogrom mocy której jest świadkiem. W tej chwili prawdopodobnie nie ma innego filmu, który zarejestrowałby Cud. 

Cudów nie można dowieść. 

Ten cud, jak większość innych cudów, jest otoczony niewytłumaczalnymi okolicznościami. Kiedy spotkałem w Jerozolimie arcybiskupa Tybru Alexiosa, powiedział mi: «Cud nigdy nie został sfilmowany i pewnie nigdy nie będzie. Cudów nie można dowieść. Aby cud przyniósł owoce w życiu człowieka potrzebna jest wiara. Bez aktu wiary nie ma cudu w pełnym tego słowa znaczeniu. Prawdziwy cud w tradycji chrześcijańskiej ma tylko jeden cel: rozszerzyć Łaskę Bożą wśród stworzenia, a Bóg nie mógłby rozszerzać Swej Łaski gdyby nie wiara jego stworzeń. Tak więc nie może być cudu bez wiary.» 

Tekst opublikowany w Berlingske Tidende numer z 15 września 1998. 

Źródła pomocnicze: 1) Meinardus, Otto. Ceremonia Świętego Ognia w średniowieczu i obecnie. Bulletin de la Société d’Archéologie Copte, 16, 1961-2. 242-253 2) Klameth, Dr. Gustav. Das Karsamstagsfeuerwunder der heiligen Grabeskirche. Wien, 1913. 

Autor: Niels Christian Hvidt – duński teolog, który pisze doktorat na Uniwersytecie Gregorianum w Rzymie. Orędzia „Prawdziwe Życie w Bogu” doprowadziły go do nawrócenia na katolicyzm w r. 1990 i skłoniły go do rozpoczęcia studiów teologicznych. Za pracę licencjacką z teologii mistycznej otrzymał złoty medal Królowej Danii. 

Przekład z angielskiego: Magdalena Bromboszcz


Od nas, wszystkich Polaków zależeć może przyszłość Kościoła – Krystian Kratiuk o “Synodzie papieża Franciszka”

“Podczas synodu w 2014 roku doszło do podważenia nauczania Chrystusa w kwestii nierozerwalności małżeństwa. W dobie kryzysu rodziny i kryzysu wewnątrz Kościoła, niektórzy biskupi, głównie z Europy Zachodniej, a w szczególności Niemcy, chcieli podważyć słowa Jezusa: “Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela”

W Domu Polonii odbyło się spotkanie zorganizowane przez Polonia Christiana oraz wydawnictwo Prohibita poświęcone książce Krystiana Kratiuka “Synod papieża Franciszka”. Prowadził je Paweł Ozdoba, dziennikarz portalu PCh24.pl.

Książka jest zapisem wydarzeń, o których gdy się odbywały, nie było zbyt głośno. Powstała by utrwalić na papierze niewyobrażalne wprost wypowiedzi, które staną się zapewne natchnieniem dla następnych pokoleń historyków Kościoła piszących o największych kryzysach wiary katolickiej.

Krystian Kratiuk w czasie spotkania zwrócił uwagę na różne zjawiska, które mają wpływ na obecny kryzys rodziny – promocja związków homoseksualnych i innych form rodziny, lawinowo wzrastająca liczba rozwodów, liczone w dziesiątkach na całym świecie milionów aborcje, negowanie przyrodzonej płci. W tym kontekście synod był potrzebny, biskupi powinni o tych zagrożeniach dyskutować.

Odbyły się dwie sesje synodu do spraw rodziny: w październiku 2014 roku i rok później, w październiku 2015 roku.

“Niestety podczas synodu w 2014 roku doszło do podważenia nauczania Chrystusa w kwestii nierozerwalności małżeństwa. Nie ma możliwości rozwodu w Kościele katolickim. W dobie kryzysu rodziny i kryzysu wewnątrz Kościoła, niektórzy biskupi, głównie z Europy Zachodniej, a w szczególności Niemcy, chcieli podważyć słowa Jezusa: “Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela”.

– zauważył autor książki “Synod papieża Franciszka”.

Kardynał Walter Kasper, niegdyś szef Papieskiej Rady do spraw Popierania Jedności Chrześcijan, postulował, by rozwodników żyjących w nowych związkach dopuszczać do sakramentu komunii świętej, co było wcześniej zakazane i co potwierdził w swoim nauczaniu Jan Paweł II. Taki był początek, wkrótce na synodzie do spraw rodziny zaczęto rozmawiać także o dewiacjach.

“Pierwszy synod przypominał obrady parlamentu, ale nie były to obrady na wysokim poziomie”.

– mówił Krystian Kratiuk.-

“Padały różne insynuacje, wyzwiska. Grupa kardynałów przygotowała przed synodem książkę obalającą argumenty biskupów niemieckich – a były to argumenty społeczne, teologiczne, moralne, historyczne (książka została wydana w Polsce przez wydawnictwo Św Wojciecha). Miała ona trafić do wszystkich uczestników synodu, jednak sekretarz generalny synodu, kiedy dowiedział się o tym, postanowił nie wpuścić tej książki do Watykanu. W efekcie z argumentami biskupów wiernych nauczaniu Chrystusa można było zapoznać się na 2-3 dni przed zakończeniem dwutygodniowego synodu”.

Jak wyjaśnił Kratiuk, dokument końcowy synodu z 2014 roku powstał poprzez głosowanie. W wersji roboczej tekstu znalazły się paragrafy m.in. dopuszczające rozwodników do komunii świętej, ciepłe słowa o związkach homoseksualnych, doszukujące się w nich pierwiastków dobra. Poddano ten dokument pod głosowanie. Zgodnie z przyjętymi zasadami, decydowało 2/3 głosów. Do przyjęcia tych paragrafów zabrakło odpowiednio 4, 7 i 12 głosów spośród 265 biskupów.

A więc ponad połowa biskupów głosowała, aby takie paragrafy znalazły się w tym dokumencie, a więc de facto legalizacja rozwodów, wbrew literalnie zapisanym w ewangelii słowom Pana Jezusa oraz legalizacja związków homoseksualnych. Zabrakło kilku głosów, mimo tego te zapisy, jako aneks, znalazły się w końcowym dokumencie synodu z 2014 roku.”

– podkreślił Kratiuk. –

“Stało się to na specjalne życzenie papieża Franciszka”.

Jak zauważył Kratiuk, okres między synodami przypominał kampanię wyborczą, biskupi synodalni z Europy Zachodniej i Ameryki Łacińskiej, choć głównie Niemcy, udzielali wywiadów, z których wynikało, że nauczanie Chrystusa musi być zmienione, bo nie przystaje do dzisiejszych czasów. Skoro ludzie się rozwodzą, trzeba być miłosiernym dla nich i dopuścić ich do komunii świętej. Konserwatywni kardynałowie i biskupi, czyli ci, którzy pozostali wierni Chrystusowemu nauczaniu, twierdzili, że na to zgody nie będzie. Zaczęto nawet mówić w mediach o groźbie rozłamu, schizmy w Kościele. Przez rok trwała więc kampania zachęty do legalizacji grzechu i kontr-kampania przypominająca nauczanie Chrystusa.

Na synod drugi, który odbył się w dniach 4-25 października 2015 roku (trwał 3 tygodnie), zostało zaproszonych 350 osób, z czego ponad 70 na osobiste życzenie Ojca Świętego. Spośród tych ostatnich, były to głównie osoby popierające rozwiązania zgłoszone przez kardynała Waltera Kaspera. Katolicy zdobyli się w międzyczasie na bezprecedensową akcję zbierania podpisów pod prośbą do Ojca Świętego o potwierdzenie katolickiego nauczania w sprawie nierozwiązalności małżeństwa, jednak nie otrzymali na swoją prośbę żadnej odpowiedzi. A dokument końcowy synodu nr 2 tak został skonstruowany, że zarówno tradycjonaliści, jak i “postępowcy” byli z niego zadowoleni. Jednak synod biskupów to ciało doradcze, a głos decydujący należy do papieża. To adhortacja papieska jest dokumentem, który stanowi podsumowanie Synodu Biskupów i zestawienie wniosków, jakie wypływają z synodu.

Autor książki “Synod papieża Franciszka” podkreślił:

“Jako Polacy możemy być w tej całej dramatycznej rozgrywce dumni. Nasz episkopat w całości bronił bardzo twardo, bardzo stanowczo nauczania Pana Jezusa w tej sprawie. Biskup Gądecki wiózł ze sobą na ten synod stanowisko wszystkich polskich biskupów, całego episkopatu, z którego nikt się nie wyłamał. To było jedyne europejskie państwo, które mogło się tym poszczycić. Obserwatorzy, watykaniści, ludzie mediów, a także biskupi podkreślali wielokrotnie w rozmowach, że jeżeli polski Kościół pęknie, to pęknie cały Kościół”.

Warto przypomnieć, że Konferencję Episkopatu Polski na tym XIV Zwyczajnym Zgromadzeniu Ogólnym Synodu Biskupów, który był poświęcony sprawom rodziny reprezentowali: arcybiskupi Stanisław Gądecki i Henryk Hoser oraz biskup Jan Wątroba (przewodniczący Rady ds. Rodziny).

Kilka dni temu, 8 kwietnia 2016 r. w Watykanie odbyła się prezentacja posynodalnej adhortacji apostolskiej papieża Franciszka „Amoris laetitia” (Radość miłości). Stanowi ona podsumowanie dwóch zgromadzeń Synodu Biskupów poświęconych rodzinie, które odbyły się w październiku 2014 i 2015 r.

Zapytany o ocenę tego dokumentu Krystian Kratiuk stwierdził:

“W tych punktach, które nas podczas dzisiejszej dyskusji interesują, papież zacytował w całości dokument synodu nr 2. Efekt tego jest taki, jak po synodzie, czyli biskupi polscy mówią, że nic się w nauczaniu Kościoła nie zmieniło, a biskupi niemieccy mówią, że będą udzielać komunii świętej katolikom żyjącym po rozwodzie w nowych związkach. Rzecznik Episkopatu Polski zapytany o tą adhortację odpowiedział, że jest ona pisana językiem niejasnym. “

Na potwierdzenie swoich słów, że interpretacje tego dokumentu są bardzo różne, Kratiuk zacytował fragment artykułu z “Tygodnika Powszechnego”, w którym jest zawarta odmienna od wersji polskich biskupów interpretacja adhortacji papieża Franciszka: “Franciszek wyraźnie stwierdza, iż to nie on, ani synod, ani biskup, czy nawet spowiednik powinien rozstrzygać, czy dana osoba – choćby rozwiedziona i żyjąca w powtórnym związku – może w pełni uczestniczyć w Eucharystii – lecz tylko ona sama”.

Kratiuk zaznaczył: “Interpretacja “Tygodnika Powszechnego” adhortacji “Amoris Laetitia” papieża Franciszka znosi spowiedź świętą. Według niej, to ja sam będę decydował o tym, czy mogę do spowiedzi świętej przystąpić. Spowiedź święta nie jest mi do niczego potrzebna, bowiem żaden spowiednik, biskup, synod ani papież nie może wiedzieć, co jest dla mnie dobre, czy jestem w stanie łaski czy nie. (..) Interpretatorów takich, jak w “Tygodniku Powszechnym” jest na Zachodzie bardzo wielu”. – podkreślił.

To początek dyskusji wokół książki “Synod papieża Franciszka”.
O konsekwencjach Soboru Watykańskiego II, ukąszeniu heglowskim, Ratzingerianach i Kasperianach, przyszłości Kościoła, książce Antoni Socciego, – na filmie poniżej.

Na zakończenie Krystian Kratiuk powiedział:

“Duchowa pustynia, którą staje się zachód, przyjmuje w tej chwili zmobilizowanych, bardzo religijnych ludzi zupełnie innej wiary. Czy te rzesze zbliżające się do Europy okażą się szatańskimi szwadronami? Tego nie wiemy.

Od nas, od wszystkich Polaków zależeć może przyszłość Kościoła, a więc i przyszłość świata. Na tej duchowej pustyni Polska jawi się jako perła. Co ósmy kapłan katolicki na świecie jest Polakiem. Oczywiście polski Kościół również jest w kryzysie, ale wyobraźcie sobie, w jak wielkim kryzysie jest Kościół europejski i kościół powszechny, jeśli polski Kościół jest liderem? Tylko od nas, od naszych modlitw i uczynków zależy jak może wyglądać świat jutro. Pamiętajmy w modlitwach o naszych biskupach, kapłani potrzebują naszej modlitwy. Potrzebują także naszej pomocy materialnej. Na każdym poziomie, i duchowym, i materialnym, i społecznym, i politycznym bardzo wiele jest w naszych rękach. Jeśli Pan Bóg umiłował Polskę szczególnie, będzie chciał ją wywyższyć, jeśli pozostanie Mu wierna. Pozostańmy Mu wierni.”

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    060332