Kościół
WIELKANOC 2017
Również w naszych kościołach brzydotę uznano za piękno
Kościół musi pomóc współczesnym artystom powrócić na drogi piękna – uważa prał. Pasquale Iacobone, odpowiedzialny w Papieskiej Radzie Kultury za departament Sztuka i Wiara. Z ramienia Stolicy Apostolskiej uczestniczy on konferencji o dziedzictwie sztuki sakralnej, która rozpoczęła się dziś w Weronie. W swym wystąpieniu mówił on o zagubieniu współczesnych artystów. Dla Kościoła tymczasem piękno zwłaszcza w przestrzeni sakralnej jest kwestią zasadniczą. Papież mówił o tym wielokrotnie, że malarstwo, rzeźba, architektura i muzyka sakralna to część naszego DNA jako chrześcijan i jako Kościoła – przypomina ks. Iacobone.
„Jeśli nie potrafimy dostrzec piękna we wszystkich jego postaciach, nie będziemy też w stanie dostrzec tego, co Benedykt XVI nazywał pięknem Ewangelii, pięknem wiary i przyjaźni z Chrystusem. Jeśli komuś brak wrażliwych oczu i serca, to również jego wiara będzie obumierać, przestanie być czymś atrakcyjnym zarówno dla nas, jak i dla innych. Niezbędne jest zatem wychowanie do piękna, również w środowisku kościelnym. Żyjemy bowiem w czasach wielkiego zamętu. Brzydota jest uznawana za piękno i na odwrót. Przejawia się to niestety również w naszych kościołach. Papież tymczasem przypomina, że potrzebujemy kościołów, w których oddycha się pięknem, będących oazami piękna, pokoju i zjednoczenia, także na peryferiach, w regionach zaniedbanych. My natomiast odzwyczailiśmy się od piękna, bo tak wiele mediów tak często nas przekonuje, byśmy wybierali to, co szkaradne, upadłe, tylko dlatego, że taka jest moda” – powiedział Radiu Watykańskiemu ks. Iacobone.
Przedstawiciel Papieskiej Rady ds. Kultury podkreśla zasadniczą ciągłość ostatnich pontyfikatów w podejściu do piękna. Papież Franciszek zwraca uwagę na głęboką jedność prawdy, dobra i piękna. Wszystkie trzy muszą zostać zachowane, bo jeśli jednego zabraknie, traci się równowagę – podkreśla ks. Iacobone, zaznaczając, że również przez piękno przywraca się godność człowiekowi.
kb/ rv
Za: Radio Watykańskie (09/03/2017)
KOMENTARZ BIBUŁY: “Przedstawiciel Papieskiej Rady ds. Kultury podkreśla zasadniczą ciągłość ostatnich pontyfikatów w podejściu do piękna.” Doprawdy, nie wiemy jak rozumieć to zdanie, bowiem rzeczywiście istniała ciągłość ostatnich pontyfikatów w podejściu do piękna, ale raczej w odwrotnym, całkowicie odmiennym znaczeniu. Podejście posoborowych pontyfikatów do prawdziwego piękna polegało na tym, że… promowano brzydotę!
Spójrzmy na te dziesiątki tysięcy kościołów zbudowanych w ciągu ostatniego półwiecza, straszących koszmarnością architektoniczną, estetyczną szpetotą, a nade wszystko pozbawione elementarnych wartości katolickiej świątyni. Czy zbudowano je bez wiedzy, zgody biskupów, kardynałów, papieży? Wręcz przeciwnie! Ileż to razy słyszeliśmy od jakże świętego Jana Pawła II słowa pochwały, gdy przemawiał w tym czy innym nowoczesnym kościele? Jakże wychwałał on piękno architektury np. szkaradztwa architektonicznego “sanktuarium” w Łagiewnikach! Gdziekolwiek tenże jakże święty papież nie był, ani słowem w ciągu całego długiego pontyfikatu nie zająknął się nawet aby wskazać choć raz na ohydę współczesnej architektury sakralnej, ergo wspierał i lansował potworność architektoniczą.
Tak więc mówienie o tym, że ostatnie pontyfikaty wykazywały jakąś “ciągłość w podjeściu do piękna“, jest maskowaniem i zamazywaniem rzeczywistości. Poza krótkim pontyfikatem Benedykta XVI, który na tyle ile mógł wspierał tradycyjne podejście do sztuki sakralnej, wszystkie poprzednie były ciągiem niszczenia Kościoła i wyjaławiania Go z Tradycji. Największe spustoszenie uczynił jakże długi pontyfikat jakże świętego Jana Pawła II.
Mit brennender Sorge. Cios w serce narodowego socjalizmu
W czasach, gdy watykańska administracja przykłada wielką wagę do walki z tak zwanym globalnym ociepleniem i energetyką węglową, aż ciężko uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno – nie wieki, a dekady temu – Kościołem kierowali ludzie właściwie rozpoznający największe problemy swoich czasów i odważnie występujący w ich sprawie. Mija właśnie 80 lat od potępienia przez Ojca Świętego Piusa XI antychrześcijańskiej ideologii narodowego socjalizmu.
Tryumfy święci dzisiaj rozpowszechniany przez lewicową propagandę mit dwóch ostatnich papieży o imieniu Pius, będących rzekomo „przyjaciółmi nazistów”. Niezależnie jakie kłamstwa o papiestwie i Kościele dotarły do naszych uszu, człowiek roztropny swoje sądy oprzeć winien na faktach, a nie na dywagacjach, plotkach, kalumniach, czy (jak to ma miejsce ostatnio) memach. Historia zaś nie pozostawia złudzeń. Papież Pius XI swoim autorytetem i przy pomocy najwyższego rangą dokumentu – encykliki – potępił narodowy socjalizm i ostrzegł świat przez rozkręcającą się w Niemczech falą pogańskiej nienawiści. I to zanim którykolwiek polityczny lider, nawet z liberalno-demokratycznego Zachodu, zdążył pomyśleć o Hitlerze jako zagrożeniu. To tylko potwierdza, że Kościół obdarzony jest charyzmatem rozpoznawania zagrożeń dla ludzkości i ostrzega przed nimi świat.
Czy wolno negocjować z nazistami?
Ktoś może zapytać: cóż to za wróg nazizmu z Piusa XI, skoro za jego pontyfikatu Stolica Apostolska i Berlin zawarły konkordat? W encyklice Mit brennender Sorge na wątek ten uwagę zwraca – i to na początku – sam Ojciec Święty, wyjaśniając nam okoliczności podpisania w roku 1933 umowy regulującej stosunki między Watykanem (państwem formalnie powstałym 4 lata wcześniej), a Niemcami.
„Gdy, Czcigodni Bracia, w lecie roku 1933, uwzględniając inicjatywę rządu Rzeszy, poleciliśmy wznowić pertraktacje konkordatowe nawiązujące do długoletniego poprzedniego projektu i ku zadowoleniu was wszystkich zakończyć je uroczystym traktatem, kierowała Nami, jak tego wymaga Nasz obowiązek, troska o wolność zbawczego posłannictwa Kościoła w Niemczech i o zbawienie dusz mu powierzonych – równocześnie jednak wpłynęło na naszą decyzję szczere pragnienie, by rzeczywiście przyczynić się do dalszego pokojowego rozwoju i do dobra narodu niemieckiego.
Pomimo wielu poważnych wątpliwości powzięliśmy jednak wtedy decyzję, by swej zgody nie odmówić. Chcieliśmy wówczas, w miarę możliwości, zaoszczędzić Naszym synom i córkom w Niemczech tarć i cierpień, których w ówczesnych stosunkach z całą pewnością można by się było spodziewać. Chcieliśmy wówczas pokazać czynem, ze szukając jedynie Chrystusa i tego, co do Chrystusa należy, wyciągamy do wszystkich rękę do zgody, tak długo, dopóki ktoś jej nie odtrąci” – pisał papież w encyklice datowanej na 14 marca roku 1937, czyli Niedzielę Męki Pańskiej.
Pius XI. Papież, który przechytrzył Hitlera
Widzimy więc, że przyczyną podpisania konkordatu była szczera nadzieja papieża na poprawę sytuacji katolików w Rzeszy. Warto zwrócić również uwagę, że w roku 1933 społeczność międzynarodowa nie wiedziała tego, co wiemy dzisiaj. Nasi przodkowie oraz sam Ojciec Święty byli ubożsi o znajomość dziejów II Wojny Światowej oraz dokonanych przez Niemców zbrodni. U progu sprawowania przez Hitlera władzy kanclerskiej, w oparciu o dostępną wtedy wiedzę, nie można było traktować jego ekipy jako przyszłych katów całych narodów. Co więcej, jeszcze w roku 1934 – a więc mając pół roku więcej na analizowanie poczynań Hitlera – na układ z Niemcami zdecydowała się Rzeczpospolita Polska.
Nie można mieć pretensji do Ojca Świętego i Kościoła za zawarcie z Niemcami konkordatu również dlatego, że to właśnie Pius XI jako pierwszy światowy przywódca, w początku 1937 roku, swoją encykliką Mit brennender Sorge (Z palącą troską) ostrzegał przez narodowym socjalizmem i piętnował władze Niemiec. Tymczasem przedstawianym dzisiaj jako wzór walki z III Rzeszą liderom zachodnich demokracji pojęcie grozy hitleryzmu zajęło jeszcze co najmniej półtora roku, gdyż jesienią roku 1938 zgodzili się na rozbiór Czechosłowacji licząc, że Sudety załatwią sprawę.
Reichskonkordat z roku 1933 był dla Kościoła próbą zabezpieczenia katolików w Niemczech. Zaś z perspektywy polityki Hitlera dokument trzeba odczytywać jako wyrafinowaną grę obliczoną na ustabilizowanie sytuacji wewnętrznej i nie otwieranie zawczasu frontów. Przyjmując taką perspektywę widzimy wyraźnie, że niemiecki wódz w swojej próbie instrumentalnego wykorzystania wrogiego mu katolicyzmu i bycia cwańszym od papieża poniósł sromotną klęskę. Pokazują to z resztą okoliczności odczytania w Niemczech Mit brennender Sorge. Dokument podpisany 14 marca roku 1937 wybrzmiał w kościołach nad Renem tydzień później, czyli w Niedzielę Palmową. Encyklika została wiernym przedstawiona niespodziewanie i Kościół w ten sposób wyprzedził działania policyjne zmierzające do jej przejęcia i zamknięcia ust katolickim hierarchom.
Celne uderzenie w hitleryzm
W oparciu o całą dostępną Ojcu Świętemu wiedzę, jaka spływała do niego od Kościoła w Niemczech oraz jego przedstawicieli na miejscu, papież wydał na początku roku 1937 roku encyklikę. Datowane na 14 marca Mit brennender Sorge, z perspektywy katolickiego Magisterium, w tym nauki Kościoła o państwie, wierze oraz o miłości bliźniego, krytykował coraz śmielsze poczynania narodowych socjalistów.
Najbardziej oczywistym jest krytykowanie przez papieża Piusa XI odchodzenia licznych grup niemieckich elit politycznych od katolicyzmu, czy szerzej chrześcijaństwa, na rzecz kultów pogańskich, co było jawnym łamaniem przez nazistów I Przykazania Bożego: Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.
„Kto idąc za wierzeniami starogermańsko-przedchrześcijańskimi, na miejsce Boga osobowego stawia różne nieosobowe fatum, ten przeczy mądrości Bożej i Opatrzności, która sięga potężnie od krańca do krańca i włada wszystkim z dobrocią, i wszystko prowadzi ku dobremu. Taki człowiek nie może sobie rościć prawa, by go zaliczać do wierzących w Boga” – czytamy w encyklice. Uwaga ma oczywiście charakter ogólny i dotyczyć może nie tylko niemieckiego, ale i każdego pogaństwa. Na tym jednak, rzecz jasna, papież nie poprzestał i o wiele bardziej precyzyjny cios wymierzony w hitleryzm Ojciec Święty zadał krytykując fundamenty hitlerowskiej ideologii, ubóstwiającej niemieckie państwo i naród oraz rasę i jej wodza.
„Kto ponad skalę wartości ziemskie, rasę albo naród, albo państwo, albo ustrój państwa, przedstawicieli władzy państwowej albo inne podstawowe wartości ludzkiej społeczności, które w porządku doczesnym zajmują istotne i czcigodne miejsce, i czyni z nich najwyższą normę wszelkich wartości, także religijnych, i oddaje się im bałwochwalczo, ten przewraca i fałszuje porządek rzeczy stworzony i ustanowiony przez Boga – Człowieka i daleki jest od prawdziwej wiary w Boga i od światopoglądu odpowiadającego takiej wierze” – ostrzega papież, przypominając, że „Bóg dał swe przykazania jako najwyższy władca. Mają one znaczenie niezależnie od czasu i przestrzeni, kraju i rasy. Jak Boże słońce wszystko oświeca, tak też prawo Jego nie uznaje żadnych przywilejów i wyjątków. Rządzący i podwładni, ukoronowani i nie noszący korony, bogaci i ubodzy w ten sam sposób podlegają Jego słowu”.
„Objawienie w znaczeniu chrześcijańskim oznacza słowo Boże wypowiedziane do ludzi. Używanie tego słowa na określenie podszeptów krwi i rasy, dla wyrażenia promieniowania historii jakiegoś narodu, wprowadza w każdym razie zamieszanie” – pisze Ojciec Święty dodając, że głoszona przez narodowych socjalistów teoria o nieśmiertelności rozumianej jako trwanie narodu, a nie jako nieśmiertelność czyli wieczne istnienie ludzkiej duszy, to herezja.
Papież jednoznacznie skrytykował również idee „kościoła narodowego” czy nawet pogańskiego kultu etnicznego, przypominając, że prawdziwy Kościół jest tylko jeden: „Kościół ustanowiony przez Zbawiciela jest jeden – ten sam dla wszystkich narodów. Pod jego kopułą, otaczającą jak firmament całą ziemię, jest miejsce i ziemia rodzinna dla wszystkich narodów i języków (…). Kto burzy tę jedność i niepodzielność, ten zabiera Oblubienicy Chrystusa jeden z diademów, nałożony przez samego Boga na jej skronie”.
„Jeżeli ludzie, którzy są nawet zgodni w wierze w Chrystusa, nęcą nas mirażem narodowego kościoła niemieckiego, to wiedzcie, że będzie on tylko zaprzeczeniem jednego Kościoła Chrystusowego, wyraźna zdradą tej powszechnej misji ewangelizacyjnej, którą może spełnić i do której może się dostosować jedynie Kościół powszechny. Historia innych kościołów narodowych, ich martwota duchowa, skrępowanie i ucisk władz świeckich wskazują na beznadziejną bezpłodność, jakiej ulega z konieczności każda latorośl oddzielająca się od żywego szczepu winnego Kościoła” – czytamy w innym miejscu papieskiej encykliki.
Papież w obronie Żydów
W roku 1937 nikt nie wiedział jeszcze, co Niemcy za kilka lat zrobią europejskim Żydom. Znana była natomiast ich antysemicka retoryka, która w starozakonnych widziała źródło wszystkich kłopotów Rzeszy. Z czasem jej radykalizm narastał. W obliczu coraz wyraźniej rysującej się perspektywy skierowania ostrza niemieckiej machiny państwowej przeciwko mozaistom, Ojciec Święty w swojej encyklice wziął ich w opiekę przypominając o wadze Starego Testamentu dla chrześcijan i roli Żydów w historii zbawienia.
Wierność Bogu vs Deutschland über alles
W encyklice papież podważa również hitlerowskie tezy o nadrzędnej roli państwa i obowiązku wierności administracji nawet za cenę wierności Kościołowi. Jednak nic, nawet groźby prześladowań, nie usprawiedliwia zdrady wiary – przypomina Ojciec Święty. Na wszelkie pokusy i podszepty narodowych socjalistów, by odejść z Kościoła, katolik miał obowiązek odpowiedzieć ich autorom: „idź precz szatanie!”. Bowiem „kto się Mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów Bożych” – przypomina słowa Pana Jezusa w swojej encyklice Pius XI. Głowa Kościoła wyjaśnia ponadto genezę prawa. Nie jest prawem wszystko, co jest korzystne dla narodu, a to, co jest moralne i etyczne, gdyż tylko rzeczy dobre prowadzą do faktycznego rozwoju nacji.
Papież w encyklice broni ponadto prawa rodziców do wychowania dzieci w wierze oraz wymaga, by obowiązkowe państwowe stowarzyszenia młodzieży nie łamały kręgosłupów moralnych katolików. Te zasady są z resztą nadal bardzo aktualne, szczególnie w kontekście publicznej edukacji.
Mit Papieża-nazisty – spłodzony na Kremlu?
Pius XI zmarł 10 lutego roku 1939. Z jednej strony nie doczekał końca wojny domowej w Hiszpanii, z drugiej zaś Miłosierny Bóg pozwolił mu nie oglądać z ziemskiej perspektywy tragizmu II Wojny Światowej. Nie sposób odnaleźć w jego życiu cienia sympatii dla niemieckiego, totalitarnego i brunatnego socjalizmu. Mimo tego współcześni atakują go za Reichskonkordat. Warto więc przy tym odnieść się do jego następcy, papieża Piusa XII, który jako kard. Eugenio Pacelli odpowiedzialny był za negocjacje z Niemcami.
To właśnie na Piusa XII spada najczęściej krzywdzący tytuł papieża-nazisty, jednak będąc jeszcze kardynałem Pacelli nie tylko negocjował podpisanie z III Rzeszą konkordatu, ale także brał udział w pracach nad krytykującą narodowy socjalizm encykliką Mit brennender Sorge. Ponadto Sługa Boży swoją postawą w trakcie II Wojny Światowej dał dowód bezkompromisowej walki z krwawymi i bezbożnymi systemami, a po ataku Niemiec na Polskę papież wydał encyklikę Summi pontificatus. Potępił w niej hitlerowski i bolszewicki totalitaryzm oraz napaść na Rzeczpospolitą. Niestety, tym razem tekstu nie udało się odczytać nad Renem, jednak niemiecki ambasador przy Stolicy Apostolskiej nazwał dokument „bezpośrednim atakiem na Trzecią Rzeszę”. W kolejnych latach wielokrotnie swoją postawą udowadniał, że nie akceptuje działań reżimów oraz czynem i słowem zachęcał do miłości bliźniego, także poprzez aktywne dążenia do ratowania Żydów. Głowę Kościoła docenił Instytut Yad Vashem, w którym wiele drzew – symboli życia – poświęconych jest właśnie Piusowi XII.
Za życia Piusa XII nikt nawet nie pomyślał, że można by go nazywać sympatykiem niemieckiego narodowego socjalizmu. Głosy takie zaczęły być powtarzane dopiero po roku 1963, gdy Rolf Hochhuth wystawił swoją sztukę pt. Namiestnik. Tragedia chrześcijańska. Autor w pośredni sposób zarzucił Ojcu Świętemu obojętność, jeśli nie sprzyjanie hitleryzmowi, jednak obecnie to pod adresem niemieckiego dramaturga wysuwane są oskarżenia o… współpracę z sowieckim wywiadem.
Czyżby więc klucz do wyjaśnienia genezy fałszywych tez o papieżach sprzyjających Hitlerowi znajdował się na Kremlu?
Michał Wałach
Dziwaczna opowieść o soborowym ekspercie.
Sobór Watykański II.
To Baum był bowiem autorem pierwszej wersji jednego z najbardziej przełomowych dokumentów Soboru Watykańskiego II, o stosunku Kościoła do innych religii – „Nostra aetate”. Razem z nieżyjącymi już kardynałem Augustinem Beą i księdzem Johnem Oesterreicherem, Baum był też prawdziwym współautorem deklaracji w jej ostatecznej formie. Jak pisał o nim w 2011 roku magazyn „Commonweal”: „Sobór był dziełem Gregory Bauma. (…) Pracował wykonując różne funkcje w komisjach przygotowujących najważniejsze dokumenty. Zaczął swoją pracę w listopadzie 1960 roku, a zakończył ją w grudniu 1965 roku, dzięki czemu mógł napisać pierwszy szkic Nostra aetate”.
Można zatem uznać, że to w dużej mierze dzięki aktywności Bauma, Kościół zmienił zasadniczo swoje podejście do judaizmu. Po pierwsze odrzucił zdecydowanie wszelkie próby przypisywania Żydom odpowiedzialności za śmierć Jezusa, po drugie, co było nie mniejszą nowością, praktycznie zrezygnował z głoszenia konieczności nawrócenia Żydów na chrześcijaństwo. Zamiast wzywać do nawrócenia Kościół postanowił przepraszać za własne winy i głosić walkę z wszelką formą antysemityzmu. Dokument ten stał się prawdziwym punktem wyjścia dla dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. To po jego publikacji pojawiła się też absurdalna teoria o istnieniu dwóch równych, niezależnych dróg do zbawienia – drogi chrześcijańskiej i żydowskiej. To do niego nieustannie nawiązywali i nawiązują kolejni hierarchowie, kiedy chcą podkreślić nowość i oryginalność posoborowego Kościoła.
Życiowa droga i ewolucja myśli Bauma doskonale pokazują ogólny proces zmian w całym katolicyzmie. Jeszcze w latach 50. kiedy był księdzem katolickim i profesorem teologii w Toronto bronił „Nowego Testamentu” przed zarzutami o antysemityzm, twierdząc, że oskarżane o to teksty były jedynie niewłaściwie interpretowane. Wydawał się zapewne wyjątkowo wiarygodnym świadkiem – jego matka była Żydówką, a on sam musiał uciekać z Europy przed prześladowaniami Niemców. Po przybyciu do Kanady i studiach nawrócił się na katolicyzm. Zdobył sławę i rozgłos, dzięki czemu mógł wyjechać do Rzymu. Wtedy też zaczął zmieniać swoje stanowisko. Dzięki licznym spotkaniom z przedstawicielami środowisk żydowskich i zaangażowaniu w działalność ekumeniczną doszedł do wniosku, że problemem nie jest interpretacja niektórych tekstów z Nowego Testamentu, ale w ogóle wiara chrześcijańska jako taka. Kto wierzy w to, że Jezus jest Chrystusem, utrzymywał, ten potępia tych, którzy owej wiary nie przyjęli, tym samym zaś odrzuca Żydów. Przyjęcie chrześcijaństwa kwestionuje tożsamość żydowską, sądził, zatem wszelkie próby konwersji powinny zostać odrzucone. Po Holocauście dążenie do nawracania Żydów stawało się przejawem antysemityzmu. Jak powiedział sam Baum: „Po Auschwitz kościoły chrześcijańskie nie chcą już nawracać Żydów. Nawet jeśli nie mogą być one pewne teologicznych podstaw, które pozwalają im odejść od tej misji, kościoły doszły do świadomości, że próba nawracania Żydów na chrześcijaństwo jest drogą do ich duchowego wymazania z powierzchni Ziemi i faktycznym dopełnieniem Holocaustu”.
Rzeczywiście, dość to śmiały wniosek jak na soborowego eksperta. Przyjęcie takiego punktu widzenia oznacza przecież nie tylko zerwanie z całą historyczną tradycją chrześcijaństwa, ale też prowadzi do wzięcia na siebie przez Kościół współwiny za cierpienie Żydów w czasie II wojny światowej. Nie ma wątpliwości, że to co Baum nazywał eufemistycznie brakiem pewności co do teologicznych podstaw nowego podejścia, było po prostu zerwaniem i zaprzeczeniem całej wcześniejszej tradycji i żadna dialektyka nie jest tego w stanie przekreślić. Całe posłannictwo Jezusa było skierowane najpierw do Izraela, wszystkie misje Pawła kierowały się najpierw do Żydów, a dopiero później do pogan, w czasie pierwszego wystąpienia w Jerozolimie do mieszkańców świętego miasta Piotr wyraźnie wzywał do nawrócenia i wiary w Chrystusa. Można się pytać jak Kościół może zachować powszechność, rezygnując z misji do Żydów? Jednak wraz z przyjęciem nowej teologii i uznaniem dokumentu „Nostra aetate” wszystko się zmieniło. Nagle pojawiła się teoria dwóch dróg, dwóch ludów, starszych i młodszych braci. To, że sam dokument nie był końcem, ale raczej początkiem dialogicznej przygody świadczy dalszy życiorys Bauma. Właśnie wskutek prac nad soborowym tekstem doszedł on do wniosku, że chrześcijaństwo ma w sobie nieusuwalny bakcyl antysemityzmu i wrogości. Zanim jednak osiągnął ten stan oświecenia cieszył się sławą autorytetu i pracował nad najważniejszymi tekstami kościelnymi.
I właśnie tego jeszcze okresu dotyczą informacje z Lifesitenews. Portal cytuje własne, szczere wyznania Bauma, który opowiada o swoim czynnym homoseksualizmie i powodach jego dotychczasowego skrywania. „Nie opowiadałem wcześniej publicznie o moim homoseksualizmie, gdyż taki akt uczciwości zmniejszyłby mój wpływ jako krytycznego teologa” – stwierdził kanadyjski profesor. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że swoją aktywność homoseksualną Baum rozpoczął w 1963 roku, kiedy to trwały w najlepsze prace Soboru i Baum przygotowywał tekst „Nostra aetate”. „Miałem 40 lat (1963 r.) kiedy doszło do mojego pierwszego stosunku seksualnego z mężczyzną. Spotkałem go w restauracji w Londynie. To było podniecające i jednocześnie rozczarowujące, bo wiedziałem czym jest miłość i tym co naprawdę chciałem to dzielenie życia z partnerem”.
Rzeczywiście, taki skandal mógł wpłynąć na jego pozycję jako teologa. Od 1962 roku był redaktorem pisma „The Ecumenist”, współpracował także z innym znanym pismem „Concillium”, gdzie publikowali m.in. Yves Congar, Hans Kueng i Karl Rahner. Baum od lat 70. zaangażował się w popieranie teologii wyzwolenia, walkę z niesprawiedliwością społeczną i inne lewicowe projekty. Jak wielki był jego wpływ na Kościół w Kanadzie świadczy to – zauważa John-Henry Westen – że to pod wpływem Bauma i jego publicznej krytyki kanadyjscy biskupi odrzucili encyklikę Pawła VI „Humanae Vitae”. Sam Baum ogłosił o swym wystąpieniu z kapłaństwa w gazecie, mimo to nadal uważany był za wpływowego i miarodajnego teologa katolickiego. Następnie ożenił się z byłą zakonnicą, o której mówił, że „nie przeszkadzało jej to, że gdy w 1986 roku przeprowadziliśmy się do Montrealu spotkałem Normanda, byłego księdza, w którym się zakochałem.” Jak opisywał dalej Baum, Normand jest „gejem i dobrze przyjął moją orientację seksualną”.
Dziwaczna to bardzo opowieść, w której współautor najbardziej znanego tekstu Soboru opowiada o swoich stosunkach z byłą zakonnicą i księżami gejami. Trudno oczywiście przyjąć, że homoseksualna postawa Bauma determinowała całą jego działalność w czasie Soboru. Z drugiej strony czy można mieć wątpliwości, że istotnie musiała ona wpłynąć na jego ocenę Kościoła i na dążenie do podważenia jego nauki i doktryny? Dla wielu kanadyjskich i amerykańskich katolików Baum stał się symbolem wierności duchowi Soboru. Tyle, że nic wcześniej o jego homoseksualnej orientacji nie wiedzieli. To, co wydaje się wielce prawdopodobne, to to, że Baum musiał od wczesnych lat 60. dążyć do rozmycia i osłabienia katolicyzmu, czego doskonałym przykładem jest właśnie tekst „Nostra aetate”.
Pod osłoną płaszcza Maryi. Wypadek taki jak inne?
10 lutego, wieczór – wigilia Wspomnienia Matki Boskiej z Lourdes. Czy mogło wydarzyć się w Polsce tego wieczora coś naprawdę bardzo złego?
Na przełomie tych dwóch dni, 10 i 11 lutego pojawiło się mnóstwo dramatycznych pytań w związku z wypadkiem samochodu Pani premier. Analizowaliśmy wciąż, ze ściśniętym sercem, co oznacza, w ustach ministra Błaszczaka: „Pani premier czuje się nieźle”, czym są zapewnienia Pani premier, że „jest dobrze”, że dziękuje za pamięć i troskę… Trudno było jednak dostrzec pytanie o wymowę faktu, że właśnie w tym dniu, tego wieczora, tak poważna kolizja zakończyła się w sumie szczęśliwie.
Objawienia w Lourdes to wydarzenie, które można nazwać otwarciem okna w Niebie. Wielki cud zstąpienia na ziemię Matki Chrystusa. Matka Boża zaczyna swoją rozmowę z człowiekiem od łagodnego, uspokajającego gestu: Nie bój się… Tak jak było w Guadalupe, tak było w Fatimie. „Nie bój się, to ja, Twoja Matka…”. „Przychodzę z Nieba…”.
Czy przebieg dramatycznego wypadku w Oświęcimiu i szczęśliwy, mimo wszystko, jego finał nie prowadzi nas właśnie tam, nad brzeg górskiego potoku, pod skałę Massabielle? Nie przywołuje czegoś, o czym powinniśmy pamiętać? Dziś zwłaszcza, gdy tyle wysiłku czyni się, by obudzić w Polakach na powrót strach. Gdy ze straszenia uczyniono zawód, dyscyplinę naukową, skuteczną broń. Gdy reprezentantów polskich władz, sprawujących po raz pierwszy od wielu dziesiątek lat rządy po katolicku, próbuje się na różne sposoby zastraszyć.
Wiele było ważnych, dramatycznych, pełnych grozy zdarzeń podczas tych niewielu miesięcy. Każde z nich miało jakieś drugie dno, ukryty sens nie od razu odczytany. (Przypomnijmy tylko wypadek samochodu prezydenta Andrzeja Dudy we wspomnienie św. Kazimierza Królewicza, patrona osób sprawujących władzę). „Wiele jest rzeczy, którymi pasjonuje się świat, ale nic nie jest ostateczne, nic do końca tragiczne dla kogoś, kto potrafi dojrzeć to, co wieczne”. Dla kogoś, kto nie oddaje kultu własnym bogom, w których panteonie Polityka (i tylko ona) ma główny Ołtarz, jak przypomina Messori.
Był czwartek 11 lutego 1858 roku. Zimny, deszczowy poranek w Pirenejach, kiedy to „między Gave de Pau a kanałem – młynkówką Savy czternastoletnia półanalfabetka, już zagrożona gruźlicą usłyszała podmuch wiatru, jakby grzmot…”
Na powierniczkę Maryi została wybrana dziewczynka, dziecko prawie, niedorozwinięte fizycznie z powodu głodu i chorób. (Wilgotne pomieszczenie dawnego więzienia, zwane w miasteczku lochem, było mieszkaniem jej rodziny, której ojciec, były dzierżawca młyna, niesprawiedliwie oskarżony został o kradzież). Nie potrafiła mówić po francusku, posługiwała się dialektem pirenejskim. Nauczyciele skarżyli się na jej tępotę. Nie napisała w swoim niezbyt długim życiu – umarła jako trzydziestoparolatka – żadnej modlitwy, jej relacje z objawień były lakoniczne i suche. Drewnianego różańca, z krzyżykiem umocowanym na sznurku, nie wypuszczała z rąk, co wielu ludzi irytowało. I oto do tak nędznego stworzenia, które samo o sobie wielokrotnie później powtarza, że jest „nikim”, przemawia najpiękniejsza i najmądrzejsza Istota. Pani, która przychodzi z Nieba.
św. Bernadeta Subirous
Zwraca się do niej per „wy”. Mała nędzarka słyszy pytanie, czy mogłaby tej wspaniałej olśniewającej Osobie – na każdej stopie ma złotą różę, a okrywa ją do samej ziemi biały płaszcz z jedwabiu – „wyświadczyć tę łaskę” i przychodzić tu przez kilkanaście dni…
To nie wszystko. Góralce w łachmanach objawiona zostaje tajemnica imienia Maryi, przez adresatkę zresztą nie rozumianego, „Niepokalane Poczęcie”… Ale choć to imię jest tak trudne, choć ciężko je zapamiętać, Bernadeta puszcza się pędem do plebanii, gdzie czeka na nią groźny i rozzłoszczony proboszcz, ksiądz Peyramale. Winna mu wreszcie powiedzieć, co to za Osoba, niewidzialna dla innych, z którą jego mała parafianka rozmawia tak zwyczajnie, choć z rozpłomienioną, piękniejącą w oczach twarzą, kolejny już raz. Rozmawia swobodnie, jak z rówieśnicą. Zaśmiewając się, od czasu do czasu, wraz ze swoją Rozmówczynią, do łez.
I jeszcze odważa się przedstawić mu potem życzenia tej Pani…
Oniemiał, gdy usłyszał to imię. Cztery lata po ustanowieniu przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny…
To imię miało nas mocniej wiązać z Bogiem. Pomagać w poznawaniu, kim jest Syn, który został zrodzony z Niewiasty, by objawić Ojca. By pozwolić wątpiącym i chodzącym w ciemnościach – zwłaszcza w czasach, gdy ateistyczne doktryny, wyszlifowane w wolnomyślicielskich kuźniach do lśnienia, fascynowały już najtęższe umysły epoki – naprawdę wznieść się. Ale nie na „wyżyny” wyobraźni, w przestrzeń swobodnej myśli – lecz ku Bytowi, który jest absolutną Prawdą, Dobrem, Pięknem. Sprawiedliwością i Miłością. Ścisłością i Harmonią. Wznieść się, to znaczy przywrzeć całym sobą. I nie dać sobie wydrzeć prawdy, kim jest Bóg. Bo tylko poznając Boga można Mu służyć. Lepiej wypełniać Jego plan, który ma dla każdego z nas, jedyny, niepowtarzalny.
Także dla nas żyjących między Rosją a Niemcami w 2017 roku.
Późniejsza święta, Bernadeta Soubirous dobrze wypełniła ten plan. Żyjąc w ukryciu. Niańcząc dzieci, opiekując się chorymi, potem obierając jarzyny w klasztornej kuchni, haftując obrusy ołtarzowe i serwetki. Latami ciężko przy tym chorując. Znosząc tysiączne upokorzenia. Milcząc, gdy ją naciskano, by zaczęła tworzyć własną wersję wydarzeń w grocie Massabielle. Nigdy nie fantazjując i nie rozwodząc się, gdy pytano ją o objawienia i żądano jak największej liczby szczegółów. Nie przyjmując żadnych datków, prezentów, pamiątek, jakimi usiłowano ją obdarowywać, z racji jej wybrania i obcowania, w sposób tak bliski, z Królową Nieba i Ziemi.
Statua Matki Bożej w grocie Massabielle w Lourdes
Obojętna na wszelkiego rodzaju hołdy, nie udzielała nawet rad, gdy ją o to proszono. Podkreślała, że nie czuje się do tego w żaden sposób upoważniona. Obiecywała tylko modlitwę.
Twardy pirenejski charakter późniejszej zakonnicy, Marie Bernard, nie pozwolił na żaden wyłom w przyjętych zasadach. Nędzarka obcująca z Królową Nieba i Ziemi, Matką Boga Wcielonego, posługiwała się w swoim krótkim życiu bardzo sprawnie i konsekwentnie rozumem. Nie emocjami, nie fantazjami, nie narracjami. Nie miała też żadnych ambicji. Oprócz jednej, potrafić cierpieć dla Boga. Dostać się do Nieba.
„Słowa siostry zakonnej z tej samej reguły mówią o stylu życia młodej dziewczyny, którą ktoś określił jako arcydzieło Maryi…. Oto co powiedziała owa siostra: Miała słabość do wszystkiego, co było małe. Także tutaj czysta Ewangelia. Ewangelia jest wszakże paradoksem”.
Bernadeta potrafiła jednak słuchać. Była uważna i wytrwała. A przy tym niezmiennie pogodna, wręcz radosna, skłonna do figlów. Śmiała się namiętnie, nawet z tych, którzy ją przesłuchiwali w komisariacie policji, strasząc, tupiąc i grożąc więzieniem, święcie przekonani, że konfabuluje, że jest histeryczką, komediantką albo sprytną mitomanką szukającą popularności i osobistych korzyści. Bo kto by uwierzył w taki scenariusz wydarzeń prawdziwych!
Nie złamało jej żadne upokorzenie, żadna krzywda i żadne cierpienia. Miała pokorę.
Postać tej drobnej, wysokiej zaledwie na metr czterdzieści w dorosłym życiu, „biednej grzesznicy” – jak o sobie mówiła w chwili śmierci – staje przed oczami, gdy niepokoją nas losy naszego państwa. Gdy nie ustają pod adresem sprawujących władzę pogróżki, wrogie mamrotania. Gdy ktoś wciąż potrząsa zaciśniętą pięścią i ohydnie wykrzywia twarz.
Nie stać się ofiarą złudzenia – to mógłby być nasz cel. Taki, jaki miała i ona, pytając tyle razy tajemniczą Postać, kim jest. I nie zrażając się tymczasowym brakiem odpowiedzi. Odpowiedź jednak została udzielona. Zaskakująca, jak sam dogmat o Niepokalanym Poczęciu Matki Bożej, dla wielu gorliwych katolików tamtych czasów trudny do przyjęcia. Przez pewną ich grupę gwałtownie odrzucony, co było przyczyną cierpień bł. Piusa IX. Dziś raczej rzadko przywoływany, bo jego sens wymyka się wyobraźni ludzi tak bardzo przekonanych o swojej roli sprawczej w wydarzeniach historii, o tym, że są panami swego życia i śmierci, jak wielu współczesnych. A tymczasem, by go zrozumieć trzeba mieć świadomość, że jesteśmy tylko narzędziami w rękach Boga. Bóg jest rzeczywistością, od której wszystko zależy. Nie udawajmy przed Nim, że jesteśmy tacy wielcy. Tacy wspaniali. Że wszystko możemy, byleby tylko okoliczności były sprzyjające, a honoraria zadowalające. Bo tak naprawdę jesteśmy nikim, jak Bernadeta. Nikim lepszym od niej – i prawdziwie nikim wobec Boga.
Bazylika Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej w Lourdes
Takie jest również przesłanie Lourdes.
A jednak to właśnie do takich nędzarzy Bóg osobiście kieruje wezwanie. Traktuje ich jak swoje wybrane narzędzia. Zapewnia wszelkie warunki, by spełnili daną im misję. Obdarza łaską. Zapewnia zwycięstwo. O ile okażą się wierni.
Ważna cecha Lourdes: dokonujące się tu uzdrowienia w ogromnej większości są uzdrowieniami nie ciała a duszy. Gdy podkreśla się niemal wyłącznie te fizyczne „sami wierzący dostosowują się do mentalności racjonalistycznej tych, którzy nie widzą nic poza ciałem”, zauważa Messori. „Ale żeby uleczyć ciało, wystarczy często dobry lekarz… Natomiast prawdziwym cudem, o który zabiega Bóg Biblii jest uzdrowienie duszy. Cóż bowiem łatwiej jest powiedzieć: Odpuszczone są ci twoje grzechy”, czy też powiedzieć: Wstań i chodź!”? (Mt 9,5).
Czy możemy w to wątpić dziś patrząc na ludzi, naszych rodaków, w większości zapewne ochrzczonych, tak agresywnie nastawionych do rządzącej Polską ekipy Prawa i Sprawiedliwości? Nie tylko życzących jej wszystkiego najgorszego, nie mających żadnych zahamowań w rzucaniu obelg, w kreśleniu podłych scenariuszy wobec osób, które dźwigają na swoich barkach trud odpowiedzialności za losy państwa, ale działających czynnie przeciw niej? Oni potrzebują uzdrowienia. To sprawa pilna. Dziś nic, po ludzku rzecz biorąc, nie wskazuje na to, że się opamiętają, nawrócą. Przeciwnie, pogrążają się coraz bardziej. Trzeba modlić się o cud. Modlitwa za nieprzyjaciół to obowiązek katolika. Czy Maryja nie przypomniała nam właśnie o tym wieczorem, 10 lutego 2017 roku ?
Lourdes dziś, ze swoimi 50 tysiącami łóżek hotelowych, jest nie tylko miejscem, gdzie chorzy odzyskują fizyczne zdrowie. „Nie należy zapominać, że zgodnie ze statystykami Lourdes jest miejscem świata, gdzie się odbywa najwięcej spowiedzi i udziela najwięcej rozgrzeszeń. To w tej tajemnej, codziennej sile, zdolnej ugiąć duszę ludzi – bardziej zamkniętą i najeżoną niż dom bogacza – tkwi prawdziwy, wielki Cud groty. Zaprzyjaźnieni księża, którzy mieli okazję tam spowiadać, mówili mi o swoim wstrząsającym zdziwieniu tym ciągle powtarzającym się cudem”.
Trzeba te wezwania odczytać. Przyjąć. Zachować. Nie pozwolić nikomu nimi manipulować. Jak Bernadeta, niosąca w umyśle i sercu te dwa, niepojęte dla niej, ale najzupełniej konkretne, prawdziwe słowa: „Niepokalane Poczęcie”. Tak ważne, tak decydujące, o czym była do głębi przekonana, choć nie pojmowała jeszcze ich treści, gdy pędziła jak wiatr w swoich ciężkich drewnianych chodakach przez łąki nad potokiem Gave de Pau, a potem przez kamieniste uliczki Lourdes, stukając niemiłosiernie na całe miasteczko, niczym kołatka budząca z uśpienia.
Czy te chodaki nie wystukiwały aby rytmu okrzyku, który brzmiał już być może w sercu dziewczynki: „Nie bójcie się! Ona przychodzi z Nieba!” Może zdarzyć się cud! Największy cud…
Ten najbardziej surowy konkret naszego życia – nasza wiara. Wierzymy w Boga, a nie dowodzimy spekulacjami myślowymi, że jest. Bo spekulacje nie są żadną zasługą przed Bogiem. Gdy wierzymy i ufamy – Bóg zawsze odpowiada na nasze prośby.
Nie ilość ludzi przekonanych, że to co dzieje się w Polsce obecnie jest zwrotem w dobrą stronę jest naszą prawdziwą silą. „Nawet jednak mała owczarnia musi się liczyć, na płaszczyźnie ludzkiej, z prawami, które socjologia grup wyodrębniła już dawno, na podstawie historycznego doświadczenia. Jedno z tych praw głosi, że im bardziej jakaś grupa pozostaje w mniejszości, tym bardziej, żeby nie zostać pochłoniętą przez większość, musi być motywowana, przygotowana, zjednoczona, zdecydowana, wierna swojej wizji świata. W sumie musi być naprawdę tym, co Ewangelia nazywa zaczynem i solą nie zwietrzałą. Czy tacy jesteśmy naprawdę, my, którzy w ostatnich latach posunęliśmy się nawet do twierdzenia, że te minimalne, wspólne podstawy, jakie dał nam kiedyś katechizm, są już bezużytecznym anachronizmem?”
Nie zależymy wcale – w tym istotnym sensie – od całego układu europejskiego i światowego. Od jakiejkolwiek potęgi ziemskiej. Zależymy w całej pełni i w każdej chwili naszej historii osobistej i społecznej od Boga.
„Działa On bowiem nieustannie, ukryty w najgłębszej istocie wszelkiego bytu, wspiera, chroni i utrzymuje swoje dzieci. Błogosławi wszystko, otacza opieką, strzeże. Jest On, powtarzając za św. Augustynem, w głębi stworzenia…”– jak to przypomniał pewien kapłan.
Bez Jego woli nic się nie stanie. Dlatego lamentować, pomstować, zawodzić niczym tłum płaczek, głośno wołać, że jesteśmy „tym nieszczęśliwym krajem…”, wciąż wściekle atakowani, prześladowani, narażeni, że nie ustają przeciwko nam zmowy, trwa i rozwija się arcymistrzowski spisek – to komedia. Defetyzm jest zawsze czymś śmiesznym. Zwłaszcza w kraju katolickim. Zwłaszcza w Polsce. Ataki i prześladowania to znak, że kroczymy właściwą drogą.
Rozumiał to bardzo dobrze Józef Piłsudski. Być może dlatego Stalin bał się Marszałka, polskiego szlachcica i oficera. Rozumie to doskonale Jarosław Kaczyński. Rozumie Pani premier Beata Szydło… A wraz z nimi coraz większa rzesza Polaków.
Nie bójcie się. Przychodzę z Nieba.
Polsce potrzebny jest cud przemiany serca grupy ludzi. Matka Boża przypomina dziś o tym w sposób bez wątpienia dramatyczny; czegoś pragnie od nas licząc na naszą zdolność odczytania głębszego sensu zdarzeń i wymowy dat. Być może to przypomnienie to jeden z wielu „ukrytych” cudów charakterystycznych dla Lourdes. „Ale taka jest Ewangelia, której Główna Osoba przedziela historię na dwie części, a jednak nie pozostawia niemal śladu w annałach ówczesnych historyków. Lourdes ukazuje swoją zgodność z Ewangelią nawet w tym, że jest rzeczywistością imponującą i zarazem ukrytą”. Nie ma żadnej wzmianki w encyklopediach świata o tym, co w 1858 roku wydarzyło się w pirenejskim miasteczku.
Był lutowy mroźny wieczór… Oświęcim, i czyjaś krańcowa bezmyślność.
A po nim zaraz – ten zimny deszczowy poranek, gdy podmuch wiatru ogarnął nagle łąkę pod skałą Massabielle i rozległ się grzmot, który zdumiał, ale nie przestraszył dziewczynkę, która przyszła tu pozbierać chrust.
———–
Cytaty, za wyjątkiem ostatniego, pochodzą z książek Vittorio Messoriego: „Opinie o Maryi” i „Przemyśleć historię. Katolicka interpretacja ludzkiego losu”.
Kazanie na uroczystość Matki Bożej Gromnicznej
Drodzy uczniowie, drodzy wierni
W dniu dzisiejszym przypada bardzo wyjątkowe święto, Oczyszczenie Najświętszej Maryi Panny. Nosi ono również miano święta Matki Bożej Gromnicznej, ponieważ istnieje zwyczaj, by w dzień ten błogosławić świece, na początku Mszy ma też miejsce procesja. Wspominamy dziś ofiarowanie przez Najświętszą Dziewicę Pana Jezusa w świątyni jerozolimskiej. Matka Boża wypełniła w ten dzień wymagania Starego Prawa, wykupując swego Syna poprzez złożenie za Niego ofiary.
Dziesiątą i najdotkliwszą plagą, jaką Bóg zesłał na bałwochwalczych Egipcjan, było posłanie anioła zagłady. Mojżesz ostrzegł faraona, że jeśli nie pozwoli narodowi wybranemu odejść, posłany zostanie anioł, który pozabija wszystkie pierworodne dzieci płci męskiej w całym Egipcie. Faraon jednak zatwardził swe serce w grzechu i nie uwolnił ludu Mojżesza, Bóg posłał więc anioła, by zabił wszystkich pierworodnych chłopców. Izraelitom dano jednak sposób na ocalenie swych dzieci. Musieli wziąć krew baranka ofiarnego i skropić nią progi drzwi swych domów. Anioł, widząc krew, przechodził obok tych domów i śmierć ich nie nawiedziła. Była to pierwsza pascha, przejście obok domów tych, którzy zostali pokropieni krwią baranka.
Dzieci te jednak, choć uratowane od śmierci, nadal należały do Boga z powodu wyroku, jaki wydał On na ten kraj. Dlatego każda rodzina po narodzinach syna musiała wykupić swe dziecko ze świątyni. Takie właśnie było znaczenie obrzędu, jakiemu poddaje się tego dnia Najświętsza Maryja Panna, ofiaruje wraz ze świętym Józefem w świątyni parę gołębi, wykupując swego Pierworodnego.
Święto to ma więc głębokie znaczenie. Jest to pierwsze ofiarowanie Pana Jezusa, pierwszy etap ofiarowania, które dopełnione zostanie na Kalwarii, kiedy Baranek Boży, który gładzi grzechy świata, uratuje nasze dusze od śmierci wiecznej. Tak, jak anioł śmierci oszczędził tych, którzy skropili drzwi swych domów krwią baranka, tak również nasze dusze oszczędzone zostaną, jeśli skropimy swe wargi Krwią Zbawiciela. Najświętsza Maryja Panna ofiaruje Chrystusa Pana w świątyni, będąc posłuszna nakazom prawa, ale również w proroczy sposób ukazując, kim jest Jej Syn, ponieważ wszystkie nakazy Starego Prawa za swój jedyny cel miały ukazanie nam natury Mesjasza. Z tego właśnie powodu Symeon prorokował będzie wobec Bożej Dzieciny, nazywając Ją światłem na oświecenie pogan i chwałą ludu Izraela.
W ten sposób opatrznościowo dochodzimy do kolejnej prośby Modlitwy Pańskiej, korespondującej z odczuciami Matki Bożej w tym dniu. Wyraziwszy życzenie: „Święć się Imię Twoje”, prosimy również: „Przyjdź Królestwo Twoje”.
Od samego początku swego publicznego nauczania Zbawiciel głosi Królestwo Niebieskie. „Czyńcie pokutę, albowiem bliskie jest Królestwo Niebieskie”. Oczywiście pożądamy Królestwa, które zapowiedział Chrystus Pan. Co ono jednak oznacza? Królestwo Niebieskie jest tam, gdzie rządzi Niebo, czyli Bóg, gdzie wypełniana jest Jego wola. Jeśli jest coś absolutnie koniecznego, to właśnie wola Boża, ponieważ gdyby Bóg nie powołałby jakiejś rzeczy do istnienia, rzecz taka nigdy by nie zaistniała. Oczywiście Ne modlimy się, by wola Boża pełniona była w tym sensie, ale prosimy, by wola Boża pełniona była w nas. Wola Boża będzie wypełniona przez ludzi sprawiedliwych, którzy się z nią zgadzają i odnajdą w niej swe szczęście, lub też zrealizuje się poprzez ukaranie przez Boga ludzi występnych.
W Modlitwie Pańskiej wyrażamy jednak pragnienie, by Królestwo Boże „przyszło”, czyli by było ono obecne i sprawowało swe rządy na ziemi. Powód tego jest taki, że w obecnej kondycji rodzaju ludzkiego, ludzie są często bardzo dalecy od pełnienia woli Bożej. Jest na tym świecie wiele zgorszeń, wiele rzeczy bardzo dalekich od szczęśliwości i doskonałości, jakich pragnie dla nas Bóg. Tak więc, prosząc o przyjście Królestwa Zbawiciela, prosimy w istocie o wiele rzeczy. Prosimy, by sprawiedliwi zostali umocnieni, by źli zostali usunięci i pozbawieni możliwości szkodzenia wspólnemu dobru, lub by się nawrócili i stali sprawiedliwymi. Modlimy się też o to, byśmy my sami dotarli do owego wiecznego Królestwa, czyli do Nieba, gdzie nie ma sprzeciwu wobec rządów Boga, gdzie nie będzie śmierci ani smutku.
Jednym z głównych powodów, dla których tęsknimy za Niebem, jest fakt, że w Niebie panuje sprawiedliwość. Na tym świecie jest często przeciwnie. Ludzie źli wydają się cieszyć powodzeniem. Szybko zdobywają pieniądze i władzę, podczas gdy dobrzy wydają się napotykać tak wielu przeszkód. Jednak to tylko pozory. W rzeczywistości sukcesy złych są bardzo krótkotrwałe. Modlimy się, by koniec rządów ludzi złych nadszedł jeszcze szybciej: Przyjdź Królestwo Twoje. Prosimy, by rządy nad nami sprawowali sprawiedliwi, byśmy odnaleźli prawdziwą wolność Dzieci Bożych, byśmy nie żyli dłużej gnębieni przez ludzi, będących niewolnikami złych nawyków i grzechów.
W obchodzonym dziś święcie Matki Bożej widzimy więc zwłaszcza Jej tęsknotę za Królestwem Jej Syna, Jej pragnienie, by przyszło ono szybko. Fundamentem tego Królestwa jest sprawiedliwość, dlatego by Królestwo to mogło nadejść, musi Ona ofiarować swego własnego Syna. Chrystus Pan, ofiarując samego siebie na Krzyżu, zaprowadzi sprawiedliwość pomiędzy Bogiem a człowiekiem, umożliwiając panowanie Królestwa Bożego na tym świecie. Dlatego, ofiarując swego Syna w świątyni jerozolimskiej, Niepokalana zanosi żarliwą prośbę, by Królestwo Boże nadeszło szybko, szybko dla każdego z nas. Dlatego też nazywamy Ją Pośredniczką Wszelkich Łask, ponieważ Królestwo to jest Królestwem budowanym przede wszystkim przez łaskę, Królestwem w którym Bóg panuje nad nami poprzez obecność swej wiecznej woli.
Dlatego, drodzy uczniowie i drodzy wierni, zwracajmy się w sposób szczególny do Najświętszej Maryi Panny, która – jako Matka Boga – jest dla naszych próśb najskuteczniejszą Orędowniczką. Oby wyprosiła nam siłę i determinację w naśladowaniu Jej gorliwości dla Królestwa Zbawiciela, w którym Bóg żyje i króluje przez wszystkie wieki wieków. Amen.
ks. John Jenkins FSSPX
tłum. Scriptor
Za: Scriptorium – z blogosfery Tradycji katolickiej (02/02/2017)
Gromnica. Świeca, której lękają się drapieżniki
Kiedy byłem jeszcze w szkole podstawowej, miałem szczęście pożyczyć od pewnej pani przedwojenne kalendarze katolickie, które zachwycały zarówno treścią, jak i szatą graficzną. Taki kalendarz traktowało się z ogromnym szacunkiem, bo przecież o literaturę religijną było wtedy trudniej niż o mięso, dlatego kto miał jakieś wydawnictwo sprzed wojny, pożyczał innym, a ci to doceniali i bardzo dbali, by nie uszkodzić albo nie zabrudzić.
Jednym z najpiękniejszych kalendarzy lat trzydziestych był „Kalendarz Królowej Apostołów”, wydawany przez Księży Pallotynów. I właśnie tam widziałem reprodukcję obrazu, która na długo utkwiła mi w pamięci. Oto jest noc, zasypane śniegiem wiejskie chaty, nigdzie nie widać nawet nikłego blasku świecy, cała wieś pogrążona jest we śnie. Bliżej widać drzewa, tuż za wioską rozciąga się gęsty las. Na jego skraju wyraźnie widoczna jest wataha wilków: wygłodniałych, złych, szykujących się do ataku na ludzkie siedziby. I nagle z boku obrazu wyłania się przepiękna świetlista postać, odziana – mimo mrozu – jedynie w białą szatę. Postać kobieca, tchnąca dobrocią i spokojem, rusza prosto na stado wilków i odpędza je od domostw tych, którzy pogrążeni we śnie, nawet nie domyślają się niebezpieczeństwa. Wilki warczą, ale cofają się, gdyż Pani ta trzyma w ręku świecę, której drapieżniki najwyraźniej się boją. Pod obrazem widniał podpis: Matka Boża Gromniczna…
Nie pamiętam już, kto był autorem tego obrazu, ani wszystkich szczegółów, bo od tamtego czasu upłynęło już wiele lat. Jednak od spotkania z tym obrazkiem w kalendarzu katolickim tytuł Matka Boża Gromniczna kojarzy mi się zawsze z ową piękną Panią, która czuwa nad człowiekiem i chroni go oraz jego bliskich od niebezpieczeństwa.
2 lutego obchodzimy święto Oczyszczenia Najświętszej Maryi Panny, od reformy kalendarza liturgicznego nazywające się Świętem Ofiarowania Pańskiego. Nazwa nie jest tu jednak najważniejsza, natomiast niezwykle ważna jest wielowiekowa tradycja, która łączy to święto z gromnicą, a więc świecą, która w tym dniu jest pobłogosławiona w kościele przez kapłana na pamiątkę słów starca Symeona, który nazwał Dziecię Jezus Światłem na oświecenie pogan.
Zapewne słyszeliśmy, jak do tego doszło. Maryja, jak każda kobieta izraelska, chciała poddać się oczyszczeniu po narodzinach Dziecka. Nie musiała tego robić, bo porodziła bez utraty dziewictwa, ale chciała. Ona i św. Józef, pragnęli jak najdokładniej wypełnić przepis Prawa. Dzień ten był równocześnie świętym dniem dla dwojga staruszków – Symeona i Anny, którzy wyczekiwali Zbawiciela, codziennie trwając przy Świątyni i błagając Boga, by ich oczy mogły ujrzeć Jego Syna. Czekali długo, ale kiedy wreszcie Maryja i Józef przynieśli Dzieciątko do Świątyni, Symeon wyśpiewał przepiękną pieśń, którą Kościół uczynił częścią modlitwy brewiarzowej i kazał swoim kapłanom, zakonnikom i wszystkim, którzy w tej doskonałej modlitwie chcą brać udział, odmawiać ją w ostatniej modlitwie danego dnia, czyli tzw. komplecie.
To wtedy właśnie Maryja usłyszała proroctwo o Jezusie, że Jej duszę kiedyś przeniknie miecz, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu. Od pierwszych wieków chrześcijaństwa Kościół świeci w tym dniu świece i odwołuje się do wstawiennictwa Matki Zbawiciela, stąd popularnie to święto po dziś dzień nazywa się świętem Matki Bożej Gromnicznej. Poświęcona świeca jest symbolem Pana Jezusa, jako Światłości, ale jest też znakiem orędownictwa Jego Matki. Stąd opisany przeze mnie na początku obraz ukazujący Maryję, jako opiekunkę ludzkich siedzib. Dawniej, kiedy wilki rzeczywiście zagrażały ludziom w czasie długich i srogich zim, ci polecali się z ufnością Matce Boga, paląc gromnice, jako znak Jej wstawiennictwa i opieki. Zapalano gromnice także w czasie nawałnic i burz, kiedy pioruny (piorun, to inaczej grom, stąd gromnica) uderzały w drzewa, a nieraz i w zabudowania. Pożar domu oznaczał zazwyczaj utratę całego dobytku, dlatego ludzie gorąco prosili Matkę Bożą, by ich ratowała od piorunów i nawałnic.
Co do wilków, to te z lasu nie zagrażają nam już tak jak dawniej. Dziś jesteśmy narażeni raczej na spotkanie z innymi „wilkami”: to pokusy, grzechy czy sam szatan. Te „duchowe drapieżniki” porywają nawet niewinne dusze małych dzieci przez zło, które się zewsząd sączy w ludzkie umysły i zabija w duszach miłość Boga, czyniąc je przez to martwymi. Nigdy chyba jeszcze od czasów Cesarstwa Rzymskiego ludzie tak się nie chlubili popełnianym złem, jak robią to teraz. Grzech stał się czymś, co „robią wszyscy”. Czy ci nieszczęśliwi ludzie zdają sobie sprawę z tego, że razem z tymi „wszystkimi” mogą przegrać życie, a co gorsza – całą wieczność?
Drodzy Czciciele Matki Bożej! Weźmy Jej świece, zaufajmy, że przez ten znak Maryja będzie nas chronić od zła fizycznego, a przede wszystkim od duchowego. Módlmy się, by kiedyś, kiedy będą się zamykać na zawsze nasze oczy na tym świecie, ostatnią rzeczą, jaką ujrzymy było światło gromnicy.
Ks. Adam Martyna
Artykuł ukazał się w 86 nr. dwumiesięcznika Przymierze z Maryją
W E S O Ł Y C H Ś W I Ą T
W I T A J
Nauka wspiera dogmaty o Niepokalanym Poczęciu i Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny
Czy nauka może dać wsparcie dla tak ważnych dla katolika dogmatów, jak Niepokalane Poczęcie i Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny? Okazuje się, że… tak. Takiego przynajmniej zdania jest Elizabeth Scalia – oblatka benedyktyńska, blogerka, autorka artykułów i książek, w tym wydanych po polsku: Obcy bogowie. Ukryte bożki życia codziennego.
Wniebowzięcie, Francesco Botticini, XV wiek
Autorka uczęszczając na wykłady z anatomii i fizjologii, choć zachwycała się budową i funkcjonowaniem ciała ludzkiego, stwierdziła w „Our Sunday Visitor”, że „nic, co przedstawiano na wykładzie, nie wywołało u niej głośnej reakcji aż do chwili, gdy przedmiotem studiów stał się proces mikrochimeryzmu.
Gdy tylko profesor zaczął mówić o tym procesie, odezwał się mój katolicki dzwonek:
– Ależ to całkowicie tłumaczy Wniebowzięcie! – wypaliłam na głos pośród moich zaskoczonych kolegów i koleżanek ze studiów. Profesor popatrzył na mnie przez chwilę zaintrygowany i powiedział: – Ok-eeej, w każdym razie, w mikrochimeryzmie chodzi o to…”
‚Maryja była prawdziwym tabernakulum, w którym Bóg faktycznie nieustannie mieszkał’
Dalej autorka zauważa, że mikrochimieryzm „tak głęboko wyjaśnia i usprawiedliwia nasz dogmat, że powinien być włączony do naszej katechezy mariologicznej”, gdyż pozwala to nam docenić fakt, „jak nauka i religia potrafią się uzupełniać i dopełniać nawzajem, i zachwycać w oniemiałym z wrażenia podziwie, że nasz Kościół wyjaśnił tę rzeczywistość bez pomocy mikroskopu dawno temu”.
Czym jest proces mikrochimeryzmu? To „proces, który powoduje, że odrobina komórek żyje w ciele żywiciela, ale są one zupełnie odrębne od niego”. Nie tak dawno media, także w Polsce, obiegła wiadomość, że według naukowców dziecko zostawia w ciele matki „mikroskopijną cząstkę samego siebie”. Co zresztą niesie ze sobą intrygujące implikacje, gdyż „wszystkie te komórki pozostają w niej na zawsze”, a więc także komórki nienarodzonego dziecka, które zostało zabite w wyniku aborcji.
Jakie ma to znaczenie w przypadku Maryi? E. Scalia pisze o tym, że wcześniej po prostu przyjmowała dogmat o Wniebowzięciu i nie próbowała się nawet nad nim zastanawiać, bo przekraczało to jej możliwości. Kiedy dowiedziała się o mikrochimeryzmie „nagle to wszystko nabrało sensu: niewielka ilość komórek Jezusa Chrystusa pozostała w Maryi na całe Jej życie”. Katolicy mają w ograniczonym stopniu takie doświadczenie, kiedy przyjmują Eucharystię, natomiast „Maryja była prawdziwym tabernakulum, w którym Bóg faktycznie nieustannie mieszkał”.
Przytaczając Psalm 16,10 Scalia podkreśla, że ciało Chrystusa nie doznało zepsucia w grobie, a „z tego wynika, że ciało Jego Matki, zawierając ślady komórkowe Boga (a cząstka Boga jest Bogiem całkowicie)” również nie mogło ulec rozkładowi. I tutaj nauka idzie ręka w rękę z teologią, gdyż wynika z tego logicznie, że „ciało Najświętszej Panny, zawierając wewnątrz Chrystusa, nie mogło pozostać na ziemi; oczywiście musiało przyłączyć się do Chrystusa w wymiarze niebiańskim”.
Co więcej, zdaniem autorki, tłumaczy to także inny „bardzo piękny dogmat” katolicki odnoszący się do Maryi, a mianowicie dogmat o Niepokalanym Poczęciu. Przecież skoro wcielenie miało się dokonać przez Maryję, to „naczynie”, które miało do tego celu posłużyć „musiało być z konieczności czyste”. Jak wyjaśnia autorka: „Kiedy argumentujemy, że Maryi jako Arce Nowego Przymierza, miano oszczędzić zmazy grzechu pierworodnego, wiedza o tym, że Chrystus nie tylko skorzystał z Jej ciała, ale miał nieustannie w nim mieszkać, jedynie jeszcze bardziej wspiera tę dobrze uzasadnioną wiarę”. Tak oto wiara i rozum splatają się w „piękną całość”.
Jan J. Franczak