Bazy NATO na 1050-lecie chrztu Polski
Nikomu nie trzeba tłumaczyć, że chrzest Polski był aktem nie tylko czysto religijnym, ale również kształtującym naszą wspólnotę narodową i polskie państwo, wprowadzającym nas w przestrzeń cywilizacji łacińskiej. Uczcić tę rocznicę stosownie do jej znaczenia w dziejach Polski i Europy – to był nasz wielki zbiorowy obowiązek – jak określił ojczyznę Cyprian Norwid – i religijny i patriotyczny zarazem.
W tym zbiorowym obowiązku mieściło się wykorzystanie rocznicy chrztu nie tylko dla umocnienia polskich katolików w wierze ojców, ale również wszystkich obywateli Polski w wierności ojczyźnie i wartościom, które dała nam cywilizacja łacińska. To była nie tylko szansa – teraz już widać, że stracona – aby przeprowadzić narodowe rekolekcje na temat wolności i poszanowania osoby ludzkiej – której chrześcijaństwo przypisało niezbywalną godność i wynikające z niej prawa człowieka. Na temat solidaryzmu społecznego czy wreszcie dobra wspólnego, które św. Tomasz określił jako bonum commune obejmujące każdego członka danej społeczności, ukierunkowane na pełnię jego rozwoju.
To była szansa i obowiązek – na gruncie religijnym ma on charakter misyjny – aby Europie pogrążonej w totalnym kryzysie i śmiertelnie zagrożonej przez atakujący ją islam-przypomnieć o jej chrześcijańskich korzeniach i wskazać do nich powrót. Wydawać się mogło, że jest to szansa, która spada nam z nieba.
Wyjątkowa misja wobec Europy – przecież pod takim hasłem niektórzy politycy wprowadzali nas do Unii Europejskiej – mogła być właśnie teraz podjęta i przekazana najpierw Grupie Wyszehradzkiej, a następnie wraz z nią Unii Europejskiej, od której należy domagać się prawnej – i nie tylko – ochrony chrześcijaństwa i chrześcijan w sytuacji, gdy wszystkie inne religie i ich wyznawcy, a także wojujący ateiści taką ochronę mają w ramach praw różnych mniejszości. To była szansa, aby głośno powiedzieć, że powrót do korzeni oznaczać musi odrzucenie traktatu lizbońskiego, który zanegował Edykt Mediolański i otworzył drogę do wyparcia wartości chrześcijańskich z przestrzeni cywilizacyjnej Europy.
Takie działanie było i jest całkowicie realne w ramach Grupy Wyszehradzkiej jako grupy nacisku współdziałającej w parlamencie europejskim nade wszystko z tymi eurosceptykami, którzy w swoich programach stawiają wartości cywilizacyjne ponad „bezpieczeństwo energetyczne” i wojnę z Rosją, TTIP czy wsparcie dla neobanderowskiej Ukrainy.
Rządzące Polską od 1989 roku ekipy polityczne usunęły jednak z polityki zagranicznej nasze cywilizacyjne cele i nie mają nic do powiedzenia na unijnym forum w sprawie przyszłości Europy, która stanęła wobec alternatywy: powrót do korzeni albo panowanie islamu. Pod tym względem PiS nie różni się niczym od rządzącej poprzednio koalicji, która prezentuje obecnie wraz z rzekomo antysystemowymi siłami blok opozycji.
Znamienne jest, że żadna z partii tworzących polski parlament nie mówi w swoim programie o cywilizacyjnym wymiarze najazdu uchodźców na Europę. Szermowanie hasłem bezpieczeństwa Polski/Europy poza kontekstem chrześcijańskiej w swych korzeniach cywilizacji europejskiej jest unikiem podyktowanym przez poprawność polityczną. Może on przynieść zatrute owoce.
Odarte ze znaczeń kulturowych, a co za tym idzie – cywilizacyjnych – pojęcie bezpieczeństwa jest bowiem na tyle puste w wyższym wymiarze aksjologicznym, że poza wartościami czysto witalnymi – według rozróżnień Maxa Schelera – nie niesie z sobą żadnej tożsamościowej treści moralnej i duchowej.
Co więcej, może być w każdej chwili ukierunkowane na bezpieczeństwo wyznawców islamu i utworzenie dla nich dodatkowych praw kosztem pozostałej ludności Europy. Nie jest to żadna surrealistyczna wizja jej przyszłości – także Polski – gdyż wynika z niedawnych jej doświadczeń cywilizacyjnych i kulturowych. Ostrzeżeniem bowiem powinna być dla nas wszystkich historia wdrożenia w praktyce podstawowych założeń genderyzmu. Jeszcze kilka-naście lat temu wydawało się, że małżeństwa jednej płci i ich prawo do posiadania dzieci – adoptowanych bądź kupowanych w ramach in vitro – to odległa przyszłość w rodzaju science fiction.
Nikt, zwłaszcza w środowiskach konserwatywnych, nie wyobrażał sobie, że nieliczne w latach 90. grupki nowej generacji lewicy – rozwydrzonej i szokującej swym kulturowym ekstremizmem – tak szybko zrealizują swój genderowy program i w majestacie prawa dokończą rewolucji 1968 roku, zmieniając całkowicie oblicze Europy.
Uchodźcy islamscy w porównaniu z nimi to potężna fala, za którą stoją potężni protektorzy. Ci ostatni w każdej chwili mogą skierować ją przeciw Europejczykom -słabym, rozbitym, nie znajdującym uzasadnienia dla obrony świata wartości, na których zbudowana została cywilizacja chrześcijańska – rozpadająca się pod uderzeniami genderyzmu. Nie ma odważnych w Unii Europejskiej, którzy gotowi byliby ten świat wartości odtworzyć. A jest to konieczność w obliczu samobójczych działań unijnego establishmentu, który kupuje sobie owo symboliczne bezpieczeństwo w islamistycznej Turcji, dając jej miliardy euro na zatrzymanie uchodźców do tej pory kierowanych przez nią do Europy.
Otrzeźwienia nie przynosi również informacja o tym, że ten sam establishment obiecuje Ankarze zniesienie wiz w najbliższym czasie i członkostwo w UE – a więc zaprasza do unijnej wspólnoty nie tylko tureckich wyznawców islamu, ale również setki tysięcy jego fanatyków znajdujących się obecnie na terenie Turcji.
To jest jawna kapitulacja wobec antycywilizacyjnego projektu zachodnich globalistów – głównie amerykańskich neokonów – dla Europy, której tożsamość mają zmienić: gender i islam. Natomiast gesty wobec Turcji to podziękowanie – niestety, czekają nas kolejne – za antyeuropejskie ruchy na światowej szachownicy. Polska uczestniczy w tej irracjonalnej i niemoralnej grze; płaci i nawet nie płacze – nie mieści się w formule, którą narzuca brukselski establishment unijnym społeczeństwom: płać i płacz. Przyjęła bowiem od protektorów najazdu islamskiego ważną rolę – podżegacza do wojny z Rosją, w dodatku takiego, który nie posiada armii zdolnej do obrony swoich granic.
Podstawowe słowa-klucze w polskiej polityce zagranicznej ostatnich lat to: USA, NATO, tarcza antyrakietowa na naszym terytorium, bazy, składy broni, wschodnia flanka – i, oczywiście, Rosja jako zagrożenie regionalne, europejskie, globalne, a ostatnio, jak oznajmił minister Waszczykowski – egzystencjalne. Propaganda militarystyczna – wezwania Warszawy do zwiększenia wzorem Polski nakładów na zbrojenia w ramach NATO – i jednocześnie wojenna – przygotowania do wojny z Rosją – to od kilku lat specjalność ekip rządzących naszym państwem. PiS chce natomiast pobić dotychczasowe rekordy tej propagandowej działalności, dlatego włączył do niej polską politykę historyczną – przygotowywaną przez „uczonych” z IPN – i walkę z pomnikami czerwonoarmistów, poległych na polskiej ziemi w walce hitlerowskimi Niemcami.
Wartości tzw. atlantyzmu, na które postawiły w ramach NATO i UE oraz podporządkowania amerykańskiemu globalizmowi siły rządzące Polską, nie mają nic wspólnego z cywilizacją chrześcijańską. One też zdeterminowały charakter jubileuszu 1050 – lecia chrztu Polski, nadając mu lokalny, wewnętrzny wymiar. To, że zabrakło na centralnych uroczystościach tego jubileuszu wysokiego szczebla przedstawicieli władz i episkopatów Czech – od których przyjęliśmy chrzest – Węgier, które dały nam królową św. Jadwigę – Litwy – która dzięki polskiej władczyni przyjęła chrzest – nie było żadnym niedopatrzeniem.
Było celowym działaniem obniżającym naszą rolę cywilizacyjną w Europie i świadectwem tego, że wartości atlantyzmu stawiane są przez polityków wszystkich opcji w Polsce ponad wartości cywilizacji chrześcijańskiej. Wprawdzie żarliwie mówił o niej prezydent Duda w czasie uroczystego posiedzenia polskiego parlamentu w Poznaniu z okazji jubileuszu chrztu, ale już trzy dni potem jeszcze żarliwiej agitował w Bułgarii za bazami NATO w Polsce, zaś po nim Witold Waszczykowski w Turcji, którą jako polski minister spraw zagranicznych namawiał dodatkowo do wspólnych działań w wojnie przeciwko Rosji.
Widać jasno, że w tym układzie Polska miałaby pójść nawet z diabłem – takie oblicze pokazała Turcja w wojnie zachodnich globalistów z Syrią – przeciwko chrześcijańskiej Rosji.Podwójna moralność PiS i fałszywa chrześcijańska aksjologia jest co najmniej od dziesięciu lat faktem. Wiara w to, że politycy tej partii – podobnie jak pozostałych ugrupowań parlamentarnych – podejmą dzieło ocalenia chrześcijańskiej cywilizacji, a tym samym Polski przed unicestwiającymi państwa i kultury narodowe procesami zachodniego globalizmu jest naiwnością.
Tym większą, że katolickie media i prasa w Polsce, które poparły PiS w wyborach prezydenckich i parlamentarnych,nie są w stanie wyrazić jakiejkolwiek krytyki tej partii, poświęcając się bez reszty propagandzie na jej rzecz. Dlatego też nawet nie zauważyły, że uroczyste posiedzenie parlamentu w Poznaniu było uroczystością jednej partii. Prezydium posiedzenia – z racji monopolu władzy – stanowili wyłącznie politycy PiS – manifestujący w roku jubileuszowym oraz roku miłosierdzia swoją chrześcijańską postawę, ale nie znajdujący w tym gremium ani jednego miejsca dla opozycji. Przemawiał tylko prezydent, któremu trudno przypisać rolę prezydenta wszystkich Polaków. Do głosu nie został dopuszczony nawet przedstawiciel Watykanu czy episkopatu Polski, mimo że na uroczystościach religijnych Kościół udzielił głosu prezydentowi.
Na zakończenie centralnych obchodów jubileuszu chrztu 17 kwietnia Telewizja Polska – jeszcze tak się nazywa – w programie I wyemitowała w porze największej oglądalności – o godz. 21.35 – pełnometrażowy panegiryczno-hagiograficzny film o Lechu Kaczyńskim – niosła go Polska”. Wynieść z niego można było jedno: ci, którzy czekali na film przynajmniej częściowo związany z jubileuszem – w rodzaju „Krzyżaków” czy „Potopu” zostali poddani perswazji polityków, profesorów (aż sześciu w tym filmie występuje w roli hagiografów), dziennikarzy (nade wszystko śledczych), iż „dziedzictwo” Lecha Kaczyńskiego jest ogromnej miary, równie wielkie były szykany wobec niego ze strony oponentów politycznych, a katastrofa, w której zginął, była zaplanowanym zamachem na skalę międzynarodową. Koncepcja zamachu przebiła wszystkie inne założenia tego filmu i stała się uzasadnieniem pochówku Lecha Kaczyńskiego na Wawelu.
W porównaniu z jubileuszem tysiąclecia państwa polskiego, zorganizowanym przez władze PRL równolegle do kościelnych uroczystości tysiąclecia chrztu Polski, obecny jubileusz na poziomie państwowym nie wnosi nic – dosłownie zero – do naszego życia narodowego, politycznego, kulturowego i społecznego. Co więcej, to, co obecne władze oferują Polakom w rocznicę chrztu Polski, w zestawieniu z cywilizacyjnym projektem Władysława Gomułki – tysiąc szkół na tysiąclecie – jest czymś „mniej niż zero” z głośniej przed laty piosenki. To bazy NATO. Na nic więcej nie są w stanie zdobyć się elity rządzące Polską. W wymiarze cywilizacyjnym to jest wartość ujemna. W każdym innym również. Elitom wydaje się, że naród nie umie liczyć, nie czyta i nie zna świata. Tymczasem każdy z nas wie, że Polska zmilitaryzowała swój budżet i podniosła nakłady na uzbrojenie armii do 2% PKB – najwięcej po USA w ramach NATO – przy najniższych w UE nakładach na naukę – 0,5% PKB.
Pytanie jest proste: jeśli tyle miliardów rocznie idzie z kasy polskiego podatnika na konta koncernów zbrojeniowych – przeważnie zachodnich oraz przeważnie amerykańskich i izraelskich – to po co jeszcze bazy NATO? Przecież ani te bazy ani amerykańskie nie będą nas bronić, zwłaszcza przed Rosją. Cztery bazy NATO – w tym jedna amerykańska – stacjonujące w Grecji nie uchronili jej nawet przed najazdem uchodźców islamskich. Trzymają ją jednak na muszce, co prowadzi do konkluzji, że kontrolują panujący w niej kryzys. I chyba o to chodzi władzom w Warszawie.
prof. Anna Raźny