marian44
Adam Kowalik – Kto podyktował Gibsonowi „Pasję”?
Historycy nie pozostawiają złudzeń – Męka Pana Jezusa mogła wyglądać tak, jak w filmie „Pasja” przedstawił ją Mel Gibson. Dwa tysiące lat temu stosowano bowiem dokładnie takie metody i narzędzia tortur, jak te zobrazowane w filmie. Nie opisuje ich jednak szczegółowo Pismo Święte. Hollywoodzki gwiazdor oparł scenariusz swego filmu na objawieniach dziewiętnastowiecznej mistyczki. Kim była niezwykła kobieta, której Pan Jezus pokazał ostatnie dni swojego życia?
Pod koniec 1890 roku, w domu zakonnym przy francuskim szpitalu w Izmirze, w ramach lektury duchowej czytano „Życie Najświętszej Maryi Panny” bł. Anny Katarzyny Emmerich. Siostry zaintrygowane sugestywnym opisem domku NMP w Efezie postanowiły poprosić ojców Lazarystów o skonfrontowanie opowiadania mistyczki, która notabene nigdy nie była w Ziemi Świętej, z realiami. Misjonarze zdecydowali się posłać w teren kilku członków zgromadzenia. Jakże było wielkie ich zdumienie i radość, gdy podążając za opisem bł. Anny Katarzyny odnaleźli zapomniany wówczas domek Maryi. Później jego autentyczność potwierdziły badania archeologiczne. Kim była kobieta, która nie ruszając się z Bawarii opisała wydarzenia biblijne, podając przy tym szczegółowe dane topograficzne?
Urodziła się w 8 września 1774 roku w wiosce Flamschen w Westfalii, w ubogiej, wielodzietnej rodzinie wiejskiej. Od dzieciństwa ciężko pracowała najpierw w gospodarstwie domowym, potem jako służąca i krawcowa. Wychowana w religijnej atmosferze domu rodzinnego odznaczała się głęboką pobożnością. Dużo modliła się, rozważała Mękę Pańską, z cierpliwością znosiła dolegliwości związane z licznymi chorobami jakie ją trapiły. Mimo fizycznej słabości znajdowała siły by troszczyć się o potrzebujących.
Już w dziecięcych latach miewała mistyczne doświadczenia duchowe. W 1802 roku wstąpiła do klasztoru sióstr augustianek w Dülmen. Rok później, w listopadzie 1803 roku, złożyła śluby zakonne. Za klasztornymi murami doznania mistyczne Anny Katarzyny jeszcze się nasiliły. Zwielokrotniły się także doświadczenia, które Bóg zsyłał na nią. W ten sposób zadość czynił prośbom zakonnicy, która rozważając Mękę Pana Jezusa, modliła się by mogła współuczestniczyć w Jego cierpieniach.
W wieku 24 lat siostra Emmerich otrzymała pierwszy stygmat. Po nadprzyrodzonym doświadczeniu koronacji wieńcem z cierni, na jej głowie pojawiły się charakterystyczne rany, jakby uczynione ostrymi kolcami. By nie wzbudzać niepotrzebnych emocji zasłaniała je opaską. 29 grudnia 1812 roku na rękach, nogach i boku siostry pojawiły się krwawiące rany. Ta ostatnia przybrała kształt krzyża. Tak sama wspominała tę chwilę: Rozważałam właśnie Mękę Pańską, prosząc Pana Jezusa, by mi pozwolił uczestniczyć w tych strasznych cierpieniach, a potem zmówiłam pięć Ojcze nasz na cześć pięciu świętych ran… Nagle ogarnęła mnie światłość. Widziałam Ciało Ukrzyżowanego, żywe, świetliste, z rozkrzyżowanymi ramionami, lecz bez krzyża. Rany jaśniały jeszcze silniejszym blaskiem niż reszta Ciała. W sercu czułam coraz większe pragnienie ran Jezusowych. Wtedy najpierw z Jego rąk, a potem z boku i nóg wyszły czerwone promienie, które niczym strzały przeszyły moje ręce, bok i nogi.
Niestety, dorosłe życie przyszłej Błogosławionej przypadło na lata rewolucji, czyli czas walki z Kościołem, rabowania dóbr duchownych, znoszenia wielu instytucji kościelnych, w tym klasztorów. Likwidacji uległ także dom zakonny w Dülmen. Schorowana mistyczka musiała przenieść się do wynajętego pokoiku w domu prywatnym. Zatrudniła się jako gospodyni u emigranta z Francji ks. J.M. Lamberta. Właśnie tam otrzymała wspomniane stygmaty. Nadzwyczajne znaki męki Pańskiej udawało się przez pewien czas trzymać w tajemnicy przed światem. W końcu jednak wszystko wyszło na jaw. Sprawą zainteresowały się także władze państwowe. Mimo całkowitego paraliżu, który Annę Katarzynę unieruchomił w łóżku, pozostawała pod nadzorem policji pruskiej. Lecz mylili się wszyscy wyznawcy „rozumu”, sądząc, że wystarczy porządnie zakonnicę zbadać, a na jaw wyjdzie jakaś mistyfikacja. Wniosek z uciążliwych, a dla zakonnicy często upokarzających obdukcji i eksperymentów na jej ranach, które trwały kilka lat, był dla sceptyków zaskakujący, wszystko wskazywało, że stygmaty są autentyczne. Co więcej, wiele osób wobec jawnego cudu, nawracało się. Tak było m.in. w przypadku doktora Franciszka Wesenera, który jako pierwszy badał mistyczkę. Gdy wezwano go do osłabionej chorobami i cierpieniami kobiety był niewierzący. Po spotkaniu z pacjentką stał się gorliwym katolikiem.
Anna Katarzyna wiedziała, że wizje życia i męki Pana Jezusa, nie są przeznaczone wyłącznie dla niej, ale także dla innych ludzi. Próbowała więc je opisywać. Efekt nie mógł zadowalać. Była prostą, niewykształconą kobietą. Posługiwała się dialektem westfalskim. Bóg znalazł jednak dla niej nietuzinkowego sekretarza, którym został sławny niemiecki poeta i pisarz – Klemens Brentano. Wiedziony ciekawością przyjechał do Dülmen w 1818 roku. Pod wpływem świadectwa mistyczki przeszedł głęboką przemianę duchową, stając się gorliwym katolikiem. Z wielkim zaangażowaniem przystąpił do spisywania wyznań zakonnicy i czynił to do jej śmierci.
Dniem narodzin dla Nieba błogosławionej Anny Katarzyny Emmerich był 9 lutego 1824 roku. Pokorna służka Pana Jezusa, żyjąca przez ostatnie 11 lat jedynie Komunią Świętą i wodą, odeszła w końcu do swego Mistrza.
Pozostawiła po sobie owoce w postaci wielu osób nawróconych za jej przyczyną oraz zebrane przez Klemensa Brentano zapiski z widzeń mistycznych. Pisarz uporządkował je, zredagował 9 lat po śmierci świątobliwej zakonnicy opublikował pod tytułem: „Bolesna Męka Jezusa Chrystusa”. W 1852 wydał także drugą książkę opartą na wizjach Anny Katarzyny: „Życie Najświętszej Maryi Panny”. Polskie tłumaczenia obu dzieł ukazały się jeszcze w XIX wieku. Ta część dziedzictwa Anny Katarzyny Emmerich przynosi obfity owoc do dzisiaj. W tym miejscu należy przypomnieć oparty częściowo na wizjach zakonnicy z Dülmen film Mela Gibbsona pt.: „Pasja” z 2004 roku i pozytywny ferment jaki wywołał, przyczyniając się do wielu nawróceń.
Prawie dwa wieki czekała Anna Katarzyna Emmerich na beatyfikację. Rozpoczęty jeszcze pod koniec XIX wieku proces, w okresie międzywojennym stanął w martwym punkcie. Ponowny impuls do jego uruchomienia dał cud, który za przyczyną mistyczki wydarzył się na początku lat 70 XX wieku. Ostatecznie na ołtarze wyniósł Annę Katarzynę Emmerich Ojciec Święty Jan Paweł II. Stało się to w Rzymie 3 października 2004 roku.
Zbliżający się okres Wielkiego Postu sprawi, że wiele osób sięgnie po lekturę „Bolesnej Męka Jezusa Chrystusa” bł. Anny Katarzyny Emmerich. Zachęcając do tego, należy jednak podkreślić, że książka jest przede wszystkim opowieścią o wielkiej miłości Boga do człowieka. W żadnym wypadku nie może zastąpić wykładów z archeologii, geografii czy historii. Obok szczegółów, które zaskakują zgodnością z realiami, zdarzają się również drobne błędy. Cóż, to tylko dzieło ludzkie i to poniekąd pochodzące z drugiej ręki. Należy jednak podkreślić, że ani jednym zdaniem, ani jednym słówkiem, błogosławiona nie sprzeniewierzyła się Doktrynie Kościoła.
Poruszająca treść książki może natomiast stanowić pomoc w wielkopostnych rozważaniach Męki Pana Jezusa Chrystusa. A ten rodzaj modlitwy szczególnie miły jest Zbawicielowi. Przywołajmy w tym miejscu świadectwo innej wielkiej niemieckiej mistyczki, św. Mechtyldy, która wspominała, że podczas jednego z objawień, Pan Jezus powiedział do niej: Ilekroć przy nabożnym rozpamiętywaniu męki Mojej serdecznie kto westchnie, tylekroć wdzięcznie łagodzi rany Moje. W tejże też chwili wypuszczam strzałę miłości w serce jego. Zaprawdę powiadam, że kto by z nabożeństwa ku męce Mojej choćby jedną łezkę uronił, tak mi jest miłym, jak gdyby za mnie by podjął męczeństwo.
Adam Kowalik
Read more: http://www.pch24.pl/kto-podyktowal-gibsonowi-pasje-,34866,i.html#ixzz3W08gvF45
Na usługach genderideologii – Tomasz M. Korczyński
Kiedy atakowany jest Kościół i jego nauczanie, każdy katolik staje by go bronić, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że Kościół Chrystusa i tak obroni się sam. Jednakże brak reakcji także jest postawą.
Ksiądz profesor Alfred Wierzbicki udzielił kolejnego już w ostatnim czasie wywiadu, w którym opowiedział się za genderową konwencją tzw. antyprzemocową, krytykując przy tym stanowisko biskupów na temat ideologii gender. Rozmowę przeprowadzili dziennikarze „Tygodnika Powszechnego”. Uważam, iż katolikowi nie wolno milczeć w sytuacji, gdy kapłan lub świecki, występujący ex cathedra jako nauczyciel korzystający z usłużnego medium, nie tylko degeneruje prawdy wiary i nauczanie Kościoła, ale także oficjalnie uprawia herezje i bluźni.
Tu reakcja powinna być natychmiastowa, chociaż nie uderzająca bezpośrednio w osobę, która głosi fałszywą naukę, ale w samą herezję. Niemniej, od dawna wiadomo, że największe szkody Kościołowi niosą nawet nie tyle totalitaryzmy czy ideologie (bo już nie z takimi zatrutymi prądami jak gender chrześcijaństwo sobie radziło), ale osoby, które przebrane za nauczycieli w rzeczy samej są wygłodniałymi wilkami w owczarni. Nie są to moje słowa, ale Chrystusa, powtórzone bardzo głośno przez Benedykta XVI, który prosił o modlitwę chroniącą jego posługę przed wilkami w owczarni. Dlatego, że ktoś te koncepcje tworzy, ktoś je dystrybuuje, ktoś wstrzykuje jak truciznę w żywą tkankę, szczególnie młodego pokolenia.
Uczona ignorancja?
Wystąpienia ks. Wierzbickiego nie są przypadkowe ani sporadyczne. Przypomnę, że dyrektor Instytutu Jana Pawła II KUL stanął w obronie ideologizacji nauki i wypaczania nauki katolickiej już dawno temu. Używał do tego dość kontrowersyjnych tez, co prawda błędnych, ale wywołujących tęczowy fetor. Na przykład, obwołał nie tak dawno Najświętszą Maryję Pannę „ikoną gender”.
Rezultaty swoich przemyśleń ogłasza zazwyczaj na łamach „Gazety Wyborczej”. Korzystając z platformy ex definitione antychrześcijańskiej, przemawiając na forum antykatolickim, ks. prof. Wierzbicki pisze, że „gender nie jest ideologią wrogą chrześcijaństwu, tylko nauką”.
Utytułowany duchowny zgodził się z pełną premedytacją na wykorzystanie swojej osoby, swojego nazwiska w wojnie z Kościołem. Wrzuca do jednego worka pojęcia kultury, sztuki, biologii, metodologii, nauki. Zniekształca nauczanie Stolicy Apostolskiej i tym samym sieje zamęt w głowach i sercach wiernych, podważa kompetencje polskich biskupów, legitymizuje lobby niebezpiecznych środowisk mniejszościowych, i jakby jeszcze tego było mało, wypowiada się nie jako osoba prywatna, ale dyrektor stojący na czele Instytutu św. Jana Pawła II. Nic innego jak jawną manipulację lub ignorancję oznacza bowiem twierdzenie, że gender (w tym przypadku gender studies) to nauka. W rzeczywistości gender studies są wyłącznie paradygmatem, metodą badawczą wypływającą zresztą z zatrutego źródła ideologicznego, jakim jest feminizm. I tak „Gazeta Wyborcza” zdobyła kolejny przyczółek w wojnie cywilizacyjnej, znajdując następnego „dyżurnego eksperta”. Natomiast ks. Wierzbicki w istocie dolewa paliwa do mechanizmu napędzającego nagonkę na Kościół w Polsce i głosi pochwałę paranauki.
W artykule umieszczonym na łamach magazynu „Gazety Wyborczej” (8 marca 2014), bluźnierczo zatytułowanym „Maryja, matka gender”, autor stawia szereg słabych do utrzymania, fałszywych tez. Zdroworozsądkowo myślący czytelnik zastanawia się w zdumieniu, czy nie jest to aby świadoma prowokacja, a jeśli tak, to czemu ma ona służyć?
Genderowy redukcjonizm
Przedstawię główną tezę ks. prof. Alfreda Wierzbickiego, dyrektora Instytutu Jana Pawła II KUL: „Jeśli uznamy, że gender jest zagrożeniem, to stracimy rdzeń chrześcijaństwa”. Będąca konsekwencją przyjęcia nauczania Kościoła oczywista odpowiedź na takie stwierdzenie jest oczywiście przeciwna. Jeżeli uznamy gender za zjawisko bezpieczne, to stracimy rdzeń chrześcijaństwa, ideologia ta podkopuje bowiem najważniejsze prawdy o człowieku jako takim, zarówno z punktu widzenia katolickiej teologii, jak i prawa naturalnego.
Zdaniem księdza, „człowiek to biologia, kultura i transcendencja, nie można widzieć tylko jednej strony”. To ewidentne przypisywanie fałszu Kościołowi, który nigdy nie postrzegał człowieka jednowymiarowo, nigdy nie redukował go do biologii, jak czynią to ewolucjoniści, albo do kultury, jak czynią to ideolodzy gender, albo wyłącznie do teologii. Przeciwnie, redukcjonizm, o jakim mowa, charakteryzuje właśnie reprezentantów ideologii gender. Stając w ich obronie ks. Wierzbicki zajmuje stanowisko wrogie nauczaniu Kościoła, odrywa jego trzon, rdzeń, jak to robią właśnie genderyści, czy ewolucjoniści, którzy negują prawdę chrześcijaństwa głoszącego, obok czynników kulturowych i biologicznych, także element transcendencji wpisanej w istotę ludzką. Stając po stronie gender, atakuje się zasadniczą i głęboką prawdę o człowieku.
Dalej ks. Wierzbicki pyta: „Gender zauważa i promuje wymianę ról. Co to oznacza w praktyce? Kobieta realizuje się w życiu zawodowym i nie przestaje być kobietą, a mężczyzna może opiekować się dzieckiem, biorąc urlop tacierzyński zarezerwowany wcześniej dla kobiet. Czy przez to przestaje być mężczyzną?”. Fakt, mężczyzna nie przestaje być w takim przypadku mężczyzną, ale idea urlopu macierzyńskiego nie ma na względzie ani dobra mężczyzny, ani dobra kobiety, lecz dziecka. Ks. Wierzbicki wchodzi w grę ideologów równouprawnienia, zazwyczaj kierujących się w realizacji założeń gender egoizmem i paradygmatem walki płci.
Zapoznanie perspektywy dziecka, które przede wszystkim w pierwszym okresie swego rozwoju potrzebuje przede wszystkim matki, nie ojca, jest podstawowym błędem, jaki tak często popełniają feministki, dopuszczające się dodatkowo brutalnej manipulacji, głosząc na przykład hasło: „mój brzuch, moja wolność”.
Twierdzenie, że dla dziecka nie ma żadnej różnicy, kto jest mu najbliższy na pierwszym etapie życia, to fałszowanie rudymentarnych zasad rozwoju małego człowieka. A jeżeli wprowadzić w czyn zasadę równouprawnienia, upraszczając slogany genderowców – tata zastępujący rolę mamy, a mama wchodząca w rolę taty – to jeśli już pozwolimy sobie na ten bałagan w imię równości, za chwilę konsekwentnie zgodzimy się, aby dziecko wychowywał tata i tata lub mama i mama, w końcu do tego dąży także ruch gender.
W dalszej części wywiadu ks. Wierzbicki jest coraz ostrzejszy: „Jeżeli Kościół będzie chciał się trzymać patriarchalnego modelu, w którym podstawową rolą kobiety jest prowadzenie domu, to świat nam ucieknie. Bo cywilizacja wymusza albo umożliwia kobiecie pracę i małżonkowie w naturalny sposób wymieniają się tradycyjnymi dotąd rolami”. Myślę, że nie tyle świat ucieknie Kościołowi, co w ostateczności ks. Wierzbicki ucieknie od Kościoła i jego podstawowej nauki. Smutne to, bo jednak utrata kapłana zawsze jest dla wspólnoty bolesna.
Dalej ks. Wierzbicki zapytuje: „Czy nie wyszłoby na dobre cywilizacji, gdyby kobiety stały się bardziej ‘męskie’, a mężczyźni – ‘kobiecy’?”. Mówiąc wprost: nie, nie sądzę. A to, że jak stwierdził dalej ks. Wierzbicki, „kobiety są bardziej od mężczyzn nastawione na długofalową współpracę, empatyczne, przyjacielskie, mężczyźni świetnie potrafią zmobilizować się do jakiegoś jednego zadania i są bardziej ambitni, zorientowani na siebie”, nie wynika z kultury, ale z biologii i uwarunkowań psychicznych, duchowych, nie kulturowych, i wszelkie sztuczności kończą się nie tylko kompromitacją, ale zgubą bądź niebezpiecznymi eksperymentami.
Sprawiedliwość i dowartościowanie to podstawy gender, zabrzmiał głos intelektualisty. Zacznijmy od tego, że jeszcze nie tak dawno „Gazeta Wyborcza” starała się przekonać opinię publiczną w Polsce, iż zjawisko gender nie istnieje. Nagonka na Kościół i wielokrotne powtarzanie zarzutu, że wymyślił on sobie wroga, była brutalna, zaś kampania ośmieszająca liderów Kościoła – ostra.
Teraz ksiądz Wierzbicki mówi wprost, ze gender to jednak fakt, a „GW” tę prawdę dystrybuuje. Mało tego, podstawą gender są rzekomo sprawiedliwość i dowartościowanie. Mnie natomiast wydaje się, że to raczej podstawą chrześcijaństwa jest miłość, solidarność, sprawiedliwość, dowartościowanie, szacunek, ochrona słabszego, pomoc i wsparcie. Wystarczy trzymać się tych zasad, i to najlepiej bez gender, którego promocja (co przemilcza ks. Wierzbicki) oznacza brutalną agresję w zwalczaniu Kościoła, ośmieszanie jego ludzi i katolicyzmu w ogóle, antagonizowanie płci, wprowadzanie związków jednopłciowych, związków partnerskich, aborcji, antykoncepcji i innych patologii.
Dalej wywiad przynosi nam już herezje przeplatane subiektywnymi nonsensami o „genderowym przesłaniu Ewangelii”, o Kościele, który jest instytucją, państwem feudalnym, o tym, że Kościół boi się kobiet. Na tej bazie argumentacji niedługo może powstać nowe pojęcie: feminofobia.
Najbardziej jednak boli wykrzywienie i zniesławienie Matki Bożej, a także obrażenie osoby Jej męża, Józefa. Dodatkowo utrzymywanie, że Maryja jest jakąś ikoną gender to profanacja (artykuł, przypomnę został zatytułowany: „Maryja, matka gender”. O ile pamiętam z lekcji religii, Maryja była matką Jezusa…).
Maryja, osoba cicha, skromna, pobożna, posłuszna, zajmująca się domem, otwarta na macierzyństwo, ciepła i czuła, podległa mężowi, który nakazuje nagle, w noc, wyruszyć w podróż z małym dzieckiem, bo przypomnę (znów z lekcji religii), że to Józef, a nie Maria otrzymał polecenie ucieczki do Egiptu. Ponadto Józef to człowiek mocny, odpowiedzialny, dobry i szlachetny, zaś oskarżanie go o próbę „wymigania się” jest nikczemne. „Jak mogliśmy zapomnieć o genderowym przesłaniu Ewangelii?”, pyta nagle ks. Wierzbicki, może dlatego, że takiego nigdy nie było?
Zatruta studnia
Uznanie, iż bez kobiet nie byłoby Kościoła, bez Edyty Stein, Katarzyny ze Sieny czy Hildegardy z Bingen jest manipulatorskim sugerowaniem, że ktoś w ogóle podnosi w wątpliwość ich doniosłą rolę. Przecież Kościół nigdy tego nie głosił i nie wiem, skąd ta sugestia? Twierdzenie to wynika zatem albo ze złej woli, albo z ignorancji, albo z chęci świadomej manipulacji.
W rzeczywistości wszelkie dokumenty i nauka społeczna katolicka Kościoła walczą o godność kobiety, o sprawiedliwość, o praworządność, o jej dobro i bezpieczeństwo. Stojąc zaś po stronie gender nie można uniknąć apologii tych, którzy kobietę chcą ograbić z jej kobiecości właśnie, a dodatkowo głoszą hasła swobody „aborcji”, życia bez zobowiązań, promują homoukłady, związki partnerskie i tak zwane wyzwolenie seksualne.
„Nikt nie mówiłby o gender, gdyby równouprawnienie mężczyzn i kobiet było faktem” – twierdzi rozmówca „Tygodnika”, a ja sądzę, że nikt by nie mówił o gender, gdyby nie było mężczyzn albo kobiet.
„Z gender jest trochę tak jak z teorią ewolucji, która sama w sobie nie jest ateistyczna. Ale kiedy nada się jej interpretację ateistyczną, to widzimy ją jako poważne zagrożenie dla wiary” – konstatuje ksiądz profesor Wierzbicki To kolejna nieprawda, założenia Darwina były od samego początku ateistyczne, wynaturzały dodatkowo człowieka, redukując go do roli zwierzęcia.
Niewątpliwie wypowiedzi ks. Wierzbickiego są antykatolickie i szkodliwe. Powrócę do pytania czemu służą? Bardzo możliwe, że autor sam udzielił nam odpowiedzi: „Liczę na to, że gender zajmą się katolickie ośrodki uniwersyteckie”.
Tekst z okazji komunistycznego święta kobiet jest kolejnym odważnym krokiem do realizacji dalekosiężnego planu wprowadzenia gender studies na Katolicki Uniwersytet Lubelski, co byłoby instalacją zatrutego źródła w ważnym ośrodku intelektualnym, finansowanym przez polskich katolików – czyżby na własną zgubę? Zatruta studnia w miejscu, które ex definitione ma za zadanie kształcić sumienia, umysły i intelekt młodych ludzi, stałaby się maszyną do demontażu prawd wiary.
Artykuł ks. prof. Alfreda Wierzbickiego głęboko zasmuca. Sprawia wrażenie, jak gdyby Kościół był podzielony. Ukazuje też strategię skoku na KUL i jego ducha. O ile ks. Wierzbicki ma prawo wyrażać swoje poglądy, to konsekwencje ich głoszenia dla wiernych i całego Kościoła są szkodliwe i stawiają autora w bardzo złym świetle.
Tomasz M. Korczyński -
Copyright by
STOWARZYSZENIE KULTURY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ
IM. KS. PIOTRA SKARGI
Narodziny „bergoglianizmu” – Christopher A. Ferrara
Niezaprzeczalnym faktem który niepokoić powinien każdego świadomego katolika, jest to, iż Franciszek, jako pierwszy papież w historii Kościoła, jest powszechnie wychwalany przez “władców świata tych ciemności, duchy nieprawości w przestworzach” (Ef 6,12). Pod “silnym wrażeniem” jego osobowości pozostaje nawet sam Barack Obama, prawdziwy zwiastun Antychrysta.
Nie ma potrzeby przytaczać tu po raz kolejny wyrazów bezprecedensowego zachwytu świata nad osobą obecnego biskupa Rzymu. O tym jak postrzegany jest jego “romans” ze światem współczesnym świadczą dobitnie wyniki, jakie otrzymujemy po wpisaniu w dowolną wyszukiwarkę internetową wyrazów “papież Franciszek” oraz “rewolucja”.
“Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą. Tak samo bowiem przodkowie ich czynili fałszywym prorokom”.
Ekwilibrystyka neokatolików, usiłujących przypisać ten fakt powszechnemu brakowi zrozumienia dla “tradycyjnego w istocie” papieża budzić może jedynie śmiech. W swej książce Spustoszona winnica (1973) Dietrich von Hildebrand ostrzegał, że “trucizna naszej epoki powoli przenika do samego Kościoła i wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z apokaliptycznego charakteru naszych czasów”.
Późniejszy papież Benedykt XVI pisał niegdyś: “Jestem osobiście przekonany, że kiedy w przyszłości napisana zostanie intelektualna historia Kościoła katolickiego w XX wieku” osoba Dietricha von Hildebranda uznana zostanie za jedną z najwybitniejszych postaci naszych czasów” (Soul of a Lion, s. 12). Postawa obecnych neokatolickich komentatorów pozostaje jednak w rażącej sprzeczności z intelektualną uczciwością von Hildebranda: będąc świadkami programowego zatruwania Kościoła ideami światowymi, z determinacją serwują oni swym odbiorcom środek znieczulający w postaci fałszywego optymizmu posuwając się do blokowania komentarzy na prowadzonych przez siebie blogach, aby nie mogły przeniknąć tam żadne prawdziwe informacje, mogące rozwiać tworzone przez nich iluzje. Czytaj dalej
Prof. Grygiel: tzw. rewolucja miłosierdzia w Kościele może przynieść wielki chaos
Błogosławieniem grzechu byłoby udzielanie rozgrzeszenia osobie żyjącej “w namiastce małżeństwa” wbrew sakramentowi wiążącemu nadal ją z inną osobą – powiedział prof. Stanisław Grygiel, występując dziś na 368. zebraniu plenarnym Konferencji Episkopatu w Warszawie.
Prof. Stanisław Grygiel, ongiś bliski współpracownik Jana Pawła II, mówił do biskupów na temat nierozerwalności małżeństwa w kontekście propozycji dopuszczenia do Komunii św. osób w powtórnych związkach. Nakreślając tę kwestię z punktu widzenia katolickiej teologii małżeństwa i rodziny przypomniał, że każdy “sakrament jest tajemnicą przebywania osoby człowieka w Boskiej Osobie Chrystusa oraz w jego Kościele”. A istota sakramentu małżeństwa “wydarza się w trójkącie miłości: Ja-ty-Bóg”. I stąd przymierze zawarte pomiędzy kobietą a mężczyzną oraz Bogiem ma charakter nierozerwalny. “Osoby, które raz powiedziały jedna drugiej: Fiat mihi!, tak że stały się obecne jedna w drugiej i dla drugiej, nigdy się nierozłączą, nawet gdyby odeszły od siebie w i zmarnotrawiły tam otrzymane dary” – podkreślił. Dodał, że “sakrament małżeństwa nie poddaje się kalkulującemu rozumowi (ratio), jego tajemnicę można tylko musnąć intelektualną intuicją (intellectus), zdolną do umysłowego oglądu istoty tego, co się dzieje pomiędzy osobami”.
Odnosząc się natomiast do dyskusji na temat dopuszczenia osób rozwiedzionych i żyjących w ponownych związkach do Eucharystii, uczony przytoczył słowa Jana Pawła II, że znajdujemy się w sytuacji, w której człowiek się zagubił, kaznodzieje się zagubili, katecheci się zagubili i wychowawcy się zagubili. Zdaniem uczonego eschatologia stała się obca dzisiejszemu społeczeństwu, wskutek czego “manipuluje się miłością czy sprawiedliwością”, a w konsekwencji i człowiekiem. Manipuluje się także słowem miłosierdzie “nie bez winy naszych pasterzy, którzy nie wchodząc w treść tego słowa, włamują się nim jak wytrychem nawet do sakramentów”. Zauważył, że skutkuje to nieraz postawą traktowania tajemnicy sakramentów jako swego rodzaju “problemu, który może rozwiązać kalkulujący rozum (ratio). A tymczasem – zauważył: “dzieje sakramentalnego życia w osobie ludzkiej to dzieje szukania przez nią Źródła wszystkiego, co jest. A człowiek, który nie szuka tego Źródła skazuje się na duchową śmierć”. Czytaj dalej
Moją Ojczyzną jest Polska Podziemna – Ewa Polak-Pałkiewicz.
Niezłomni – to znaczy Wyklęci
Lata sześćdziesiąte w mieście na pólnocy Polski. Poranek zimowy, mroczny, zimny i mglisty. Ulice puste. Ale od czasu do czasu słychać pospieszne kroki, gdzieś trzasnęły drzwi. Raz, drugi, trzeci. Przy głównej ulicy grupki ludzi. Kobiety w chustkach na głowie. Patrzą w jedną stronę. Tam, z mroku wyłaniają się światła samochodu zwanego „suką”. W wilgotnej mgle ledwo widoczny ciemny kształt przesuwa się wzdłuż chodników, na których stoją ludzie i odprowadzają wzrokiem samochód. Przecież wiadomo, że nikogo nie dostrzegą przez zakratowane okienko. I on, ten, kto tam siedzi, a może leży bezwładnie, rzucony jak worek kartofli, nigdy nie dowie się, że przyszli, żeby go odprowadzić. Ostatni żołnierz Podziemia wieziony jest na śmierć.
Miasto nie śpi. Miasto jest razem z nim.
Nie biją dzwony we wszystkich świątyniach miasta. Kapłan nie daje mu krzyża do ucałowania i nie pociesza modlitwą. Nikt nie miał prawa nic wiedzieć o jego straceniu. A jednak wszyscy wiedzą. Zastygli w niemej grozie. Tak wielu przekonanych, że to już naprawdę koniec..
Moją ojczyzną jest Polska Podziemna, walcząca w mroku, samotna i ciemna…*)
Spełniali tylko swoje obowiązki stanu. Nie zachłystywali się samą walką. Nie byli im potrzebni idole. Mieli przywódców.
Żeby spełniać swoje obowiązki stanu trzeba tylko jednego. Trzeba być ich świadomym. I mieć charakter, mieć przytomny umysł. Skoro wie się, kim się jest i jakie ma się obowiązki, to trzeba je wypełnić. Nie ma innego rozwiązania.
Żeby je wypełnić należycie, trzeba odróżnić dobro od zła. Nie pomylić się. Trzeba unikać fałszywego dobra.
Anatol Radziwonik „Olech”
Ludzie, których nazywamy Żołnierzami Wyklętymi – Niezłomnymi, nasi rodacy, nie posługiwali się fałszywymi kategoriami filozoficznymi. Fałszem było by, gdyby przyjęli, że skoro wróg rozpanoszył się na dobre w ojczyźnie, to trzeba się z tym pogodzić. Dla świętego spokoju. Dla fałszywego pokoju. Dla nędznego hasełka: Nigdy więcej wojny. Bo pokój nie jest żadną wartością.
Dlatego, że nie posługiwali się fałszywymi kategoriami są tak niebezpieczni, nawet dzisiaj. Tak bardzo, że aresztuje się nawet ich doczesne szczątki. Nie pozwala się ich poszukiwać przez tych, którzy poświęcają życie i całą swoją gruntowną wiedzę, by ich odnaleźć, rozpoznać i zapewnić godny chrześcijański pochówek, godne miejsce na cmentarzu. Tak niebezpieczni, że ich dzieci są pomijane przy uroczystościach historycznych, jak rocznica przepędzenia Niemców z obozu Auschwitz. Pomijane, jakby ich nie było, jakby się nigdy nie narodziły.
Są nadal groźni, choć już ich nie ma. Nie walczą z bronią w ręku. Nie mówią w oczy zdrajcom, że są zdrajcami. Są groźni, niebezpieczni, są wciąż persona non grata. Są wywrotowcami, bo oni nigdy nie pomylili się w kwestii, co jest prawdziwym dobrem, co prawdziwym złem. Co jest prawdą, co fałszem. Nie byli w stanie przyjąć fałszu za prawdę. Nawet za cenę bycia wiecznie ściganymi przez prześladowców, jak ranne zwierzę. Nawet za cenę potwornych tortur. Nawet za cenę zniesławienia i opluwania za życia, straszenia nimi dzieci i tak zwanych porządnych obywateli. Nawet za cenę rozdzielenia z żonami i z dziećmi – których czasem nie zdążyli w ogóle zobaczyć. Ani raz w życiu. Za cenę nie złożenia ostatniego pocałunku na ręku starej matki.
Co to jest stan? Co to są obowiązki?
…z chwilą, gdy się już ma stan jakiś obrany i gdy nie ma możliwości go zmienić, należy tak urządzić ażeby w pokorze służyć. To co można i co jest obowiązkiem najlepiej spełnić i przez to podobać się Bogu. (Stanisław Kostka Starowieyski)
„Pewnego razu (…) przyszedł jakiś sowiet, pewnie oficer. Tak się popatrzył na tego księdza [ks. Maja, proboszcza Łaszczowa – EPP] i powiada: – O, ja takich księży w swoim życiu mam ośmiu zariezanych, a ty będziesz dziewiąty. Wyciąga pistolet. A ksiądz stanął pod ścianą i jak szarpnął sutanną, tak wszystkie guziki oberwał.
– Strielaj, ty swołocz parplataja! – zwymyślał go ksiądz proboszcz.
Ten tak się popatrzył, siadł, schował pistolet i powiada:
– Tamtych co osiem zginęło, to nie byli takie, a ty jesteś maładiec”.**)
Nie bali się. Zdolni byli do nadzwyczajnego męstwa i nadzwyczajnego wysiłku. Potrafili nie jeść i nie spać wiele dni. Spali na stojąco. Otwierali więzienia i wypuszczali dziesiątki, setki więźniów politycznych, powstańców warszawskich, Akowców. Mówili w oczy tym, którzy ich prześladowali, kim są. Wywoływali tym jeszcze większą furię.
Byli samotni.
Mieczysław Dziemieszkiewicz „Rój”
Dziś, gdy widzimy, że żyjemy w kraju, gdzie niektórzy usadowieni na świeczniku boją się nawet ludzi w podeszłym wieku – ich dzieci, nawet ich doczesnych szczątków, jest sposobność, by pomyśleć, że musiało zostać coś z tamtego czasu. Lęk, paniczny lęk przed prawdą. Zaciśnięte usta, by tylko nie nazywać rzeczy ich właściwym imieniem. I odróżniać je: To jest to, a to coś innego. Nie ma stanów pośrednich. Między prawdą i fałszem nie ma ciągłości. Dla normalnego człowieka, wychowanka cywilizacji łacińskiej, między dobrem a złem jest przepaść, nie rozciąga się szeroka strefa szarości, „względnego dobra”, „mniejszego zła”.
Ich zamordowano dlatego, że nie akceptowali mieszanek. Żołnierze Niezłomni byli nade wszystko ludźmi rozumnymi.
Cóż mi po wszystkich urokach tej ziemi.
Jeśli mi serce pchnięto do podziemi…. **)
„…W zrozumieniu i pogłębieniu (…) będą pomocne rudimenta filozofii klasycznej, która wychodzi od elementarnego pytania: co to jest? Nie wychodzi od pytania, co ktoś tam sobie na ten a ten temat myśli, jakie ma na ten a ten temat opinie. Uczciwy metodologicznie prymat obiektywizmu nad subiektywizmem. Uczciwy metodologicznie prymat prawdy nad opiniami. Uczciwy metodologicznie prymat bytu nad jego werbalnym ujęciem (stwierdzeniem, sądem, opisem). Pokora wobec rzeczywistości. Pokora wobec prawdy, którą poznać i nazwać można. Zaszczytna powinność istoty rozumnej!” (Ks. Jacek Balemba SDB) ***)
Jedyna rzecz, której domaga się Bóg od człowieka – oddanie Mu owej wolności, po którą sięgnął człowiek w raju. „Mogę wszystko – bez Boga!” A teraz, gdy naprawdę wierzysz? „Nie, nie mogę nic. Bóg wszystko może”.
Płk. Łukasz Ciepliński, kandydat na ołtarze
1 marca 1951 roku w warszawskim więzieniu Na Mokotowie wykonano wyrok śmierci na członkach IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”: Łukaszu Cieplińskim, Mieczysławie Kawalcu, Józefie Batorym, Adamie Lazarowiczu, Franciszku Błażeju, Karolu Chmielu i Józefie Rzepce. Nie godzili się z okupacją sowiecka. Spełnili dobrze, jako żołnierze, jako Polacy, swój obowiązek stanu.
…niech im całunem będzie mgła
A światłem szronu ostre igły
I pamięć nasza przy nich trwa
I płoną mroki wiekuiste
(Zbigniew Herbert, „Piosenka”)
*) Z wiersza Stanisława Balińskiego, Polska Podziemna
**) ks. Zbigniew Kulik, Bł. Stanisław Kostka Starowieyski, Sandomierz 2005
**) St. Baliński, Polska Podziemna
***) https://sacerdoshyacinthus.wordpress.com/2015/02/28/opinie-czy-rzeczywistosc/
.
Williamson: Kim jest Antychryst?
Antychryst to człowiek, który pojawi się pod koniec świata, by zgromadzić wszystkie siły zła aby w jednym finalnym wysiłku szatana zniszczyć Kościół na zawsze i by dokonać zwycięstwa szatana. Antychryst będzie największym sługą szatana w historii świata. Nie jest on figurą, przenośnią, systemem, lecz rzeczywistą osobą Pismo św. jest w tej materii klarowne.
Antychryst będzie władcą świeckim i religijnym. Rozpocznie swe rządy jako władca świecki i przywódca polityczny. Dojdzie do władzy poprzez pochlebstwo, elokwencję, gwałt, sensację. Podbije trzy królestwa, które są w linii Imperium Rzymskiego, a następne podda mu się siedem królestw i w ten sposób uzyska władzę nad światem. Potem, według Pisma św, umieści się w świątyni Bożej, by być adorowanym jak Bóg. Zrobi wszystko, by przedstawić siebie jako Boga. Nastąpi jedna światowa religia. Jego dominującą cechą będzie pycha, podobnie jak u szatana. Jego rządy będą powszechne. Nikt nie będzie mu się opierał politycznie lub militarnie.
Niektórzy interpretują rozdział II Apokalipsy w ten sposób, że być może znajdą się miejsca dla wiernych, gdzie będą mogli się ukryć. Rządy Antychrysta trwać będą trzy i pół roku, a rozpoczną się najprawdopodobniej w Jeruzalem, które to miasto wybierze on jako stolicę swej władzy po to, by przypodobać się żydom, którzy uznają go za swego długo oczekiwanego Mesjasza. Żydzi odegrają ważną rolę w dojściu Antychrysta do władzy. Aby zyskać ich poparcie i lojalność, będzie gloryfikował Jeruzalem.
Antychryst będzie tym, który odbuduje świątynię Salomona.Bezskutecznie próbował tego Julian Apostata. Żydzi czynią wszystko, by wywłaszczyć Arabów, by móc w odpowiednim czasie odbudować świątynię.
Jak należy rozumieć Matkę Boską Fatimską, mówiącą, że „Rzym stanie się stolicą Antychrysta”?
Można to zinterpretować w ten sposób, że istotną częścią rządów systemu Antychrysta będzie falsyfikacja Kościoła Katolickiego. Falsyfikacja taka ma miejsce dziś – to synkretyzm z jedną światową religią i jednym światowym rządem. Oto jeden z powodów, dla których zdekatolicyzowano i sprotestantyzowano Mszę św., ażeby zsynchronizować Kościół z innymi sektami. Zachowując formę katolicką, zmienia się treść – Rzym będzie centrum jednej światowej religii, a w tym samym czasie Antychryst będzie władał z Jeruzalem.
Czy to możliwe, by Antychryst był papieżem?
Raczej nie jest to możliwe, albowiem Antychryst nie rozpocznie swej kariery w Kościele, ale jako polityk, bądź żołnierz – zdobywca. Dopiero potem jego kariera rozciągnie się na Kościół.
W jaki sposób Antychryst dojdzie do władzy?
Jego wczesne lata są według proroka Daniela ukryte. Będzie żydem, być może z plemienia Dana. Potem stanie się ważną osobistością, będzie wzrastać w złym, zwiedzie ludzi elokwencją, fałszywymi cudami, srogością, oszołomi ich swą błyskotliwością, wiedzą. Działać będzie poprzez zreformowany judaizm by zyskać poparcie Żydów, to zaś umożliwi mu dostęp do mediów, uniwersytetów, świata polityki. Po zdobyciu dziesięciu królestw uzyska powszechne rządy.
Co zrobi z tą władzą?
Będzie się sam gloryfikował – stanie w świątyni Boga. Rozpocznie straszliwe prześladowanie Kościoła, będzie niszczył wszystko to, co będzie mógł i wywyższy sługi zła.
Jaka jest relacja pomiędzy Kościołem Katolickim i Antychrystem?
Z jednej strony przebiegłość i rzekoma uprzejmość, by manipulować przywódcami Kościoła Katolickiego, z drugiej strony zaś okrucieństwo wobec tych, co go (Antychrysta) nie uznają. Będzie to czas prześladowań, jakich Kościół nigdy nie zaznał, większych, niż za czasów Nerona czy pod rządami komunistycznymi – taka jest nauka Ojców Kościoła. Tortury, wrzucanie w ogień i inne prześladowania będą tak intensywne, że – jak mówi nasz Pan w Ewangelii – gdyby te czasy nie były skrócone, nawet wybrani by się poddali.
Czy Antychryst może całkowicie zniszczyć Kościół Katolicki?
Jest to niemożliwe, albowiem nasz Pan powiedział, że jest z nami aż do skończenia świata i że bramy piekielne Kościoła nie przemogą. Z drugiej jednak strony Jezus powiedział: „Czy gdy przyjdę, znajdę wiarę na ziemi?” – co oznacza, że pod koniec czasów Kościół będzie w rezultacie prześladowań Antychrysta znacznie zmniejszony.
Jaka jest charakterystyka jednej światowej religii Antychrysta?
Taka jak nowej światowej religii w 1992 r., która pojawia się z Rzymu, z ekumenicznych spotkań różnych religii pod przewodem samego Papieża w Asyżu w 1987 r., lub jego przedstawicieli od tego czasu.
Czy światowa religia Antychrysta może mieć postać rzymskiego panteonu?
Tak, albowiem centrum tego kultu była dawniej osoba cesarza, a teraz będzie nią Antychryst. Lecz Antychryst będzie czystym złem.
Jak rozpoznać Antychrysta, skoro będzie tak przebiegły. Jak nie dać się zwieść?
Ci, którzy nie chcą być oszukani, nie będą oszukani (II list Św. Pawła do Tesaloniczan). Ci, którzy będą oszukani to ci, którzy tego chcą. Wszyscy, którzy będą chcieli rozpoznać Antychrysta, będą w stanie to zrobić. Tych, którzy rzeczywiście kochają prawdę, Bóg poprowadzi.
A więc sama inteligencja nie wystarczy?
Sam Antychryst jest niezwykle inteligentny. Również Żydzi robią użytek ze swej inteligencji, danej im przez Boga. Ci, którzy są inteligentni, lecz nie kochają prawdy, będą zwiedzeni. Niebo jest pełne cnót, a piekło pełne talentów. Inteligencja może zwieść ludzi i uczynić ich dumnymi, a przez to zaprowadzić do piekła.
Jakie będą cuda dokonywane przez Antychrysta?
Nie jest to opisane w Piśmie św. Antychryst będzie zwodził ludzi. Uda, że umarł i powstanie z martwych, co zaskoczy ludzi. Spowoduje, że bestia przemówi, sprowadzi ogień z nieba.
Czy diabeł ma władzę, by umożliwić ludziom czynienie cudów?
Tak, choć nie są to prawdziwe cuda. Diabeł jest przecież niewidzialnym aniołem, obdarowanym anielska mocą. O ile Bóg mu dozwoli, diabeł może dokonać działań, które po ludzku są niewytłumaczalne.
Czy będą jacyś ludzie, którzy mimo to przejrzą Antychrysta i będą mu się sprzeciwiać? Czy powstanie opozycja?
Główna opozycja, według Pisma św., pochodzić będzie od dwóch proroków (Ap XIII), Henocha i Eliasza. Eliasz był Żydem, a Henoch nie. Eliasz będzie głosił prawdę wśród Żydów, a Henoch wśród innych narodów. Eliasz nawróci Żydów, Henoch – inne narody, obaj będą cierniami w boku Antychrysta i wybitnymi głosicielami ewangelii zachowanymi specjalnie na ten czas. Obaj działali w czasach starotestamentowych, a żaden z nich nie zmarł. Obaj przybędą aby stanąć na czele opozycji wobec Antychrysta, który wyda ich na śmierć, i to poprzedzi jego upadek. Prorocy umrą w Jeruzalem, jak mówi Apokalipsa, najpierw jednak będą głosić przez trzy i pół roku. Pośród niegodziwców nastanie wielka radość, gdy dwaj mężowie Boży zginą. Ich śmierć wyda się szczytem potęgi Antychrysta, lecz kilka dni później powstaną z martwych. Będzie to sensacja, która wielu zaskoczy. Aby przeciwdziałać takiej reakcji Antychryst będzie usiłował wstąpić do nieba. Kiedy to uczyni, zostanie odrzucony przez oddech Boga i zginie. Do zakończenia świata zostanie 45 dni.
Kim są Henoch i Eliasz?
Henoch był patriarchą, który nie umarł i który powróci. Eliasz był wielkim prorokiem w Królestwie Izraela, wybranym przez Boga. W konfrontacji z prorokami Baala sprowadził ogień z nieba i zniszczył kapłanów bożka. Eliasz jest też duchowym założycielem zakonu karmelickiego. Był on obecny wraz z Mojżeszem podczas przemienienia Pana Jezusa na górze Tabor.
Co oznacza dziesięciu królów i czerwony smok?
Dziesięciu królów to dziesięć królestw powstałych z Imperium Rzymskiego. Smok to być może komunizm, szatan. Bestia z morza to Antychryst, bestia z lądu – pomocnik Antychrysta. Jest to figura Kościoła - może to być papież lub wysoki dostojnik kościelny.
Czy taki papież byłby papieżem, czy anty-papieżem?
To spekulacja. Ojcowie Kościoła nie mówią, że miałby to być papież. Być może należy to interpretować jako modernizm, coś, co jawi się jako religia, lecz nie ma jej treści (baranek z głosem smoka). Taka osoba byłaby na pewno anty-papieżem.
Co będzie potem?
Potem nastąpi 45 dni przed końcem świata, i w tym czasie ludzie będą mieli szansę nawrócenia. Nawróci się Izrael, lecz większość ludzi nadal pozostanie w grzechu (Św. Mateusz).
Co stanie się po 45 dniach?
Po 45 dniach nastąpi Sąd Ostateczny. Wraz z przyjściem Jezusa Chrystusa kończy się świat i kończy się historia zbawienia. Nastąpią wówczas wielkie cuda i znaki, zmarli ożyją. Niebo i ziemia zostaną odnowione. Dusze pozostaną w piekle lub niebie.
Co musi się wydarzyć zanim nadejdzie Antychryst?
Na ten temat mówi św. Paweł w 2 Liście do Tesaloniczan. Musi zaistnieć wielka apostazja, odstępstwo od wiary. Już dziś widzimy upadek moralny, dekadencję, dezintegrację – wszystko to daje przedsmak tego, jak będzie wyglądać apostazja.
Źródło: Ks. Biskup Richard N. Williamson FSSPX
[z książki, która na okładce ma napis: „Reinhard Raffalt, ANTYCHRYST” Wyd. Wers, Poznań 1996 MD]
z języka angielskiego tłumaczył Maciej Przebindowski
Za: http://www.zkamiennegolasu.blogspot.com/2013/03/kim-jest-antychryst.html
http://wolna-polska.pl/wiadomosci/kim-jest-antychryst-2015-01
Nie chcemy tego Oscara!
Choć wizja Oscara dla „Idy” ekscytuje elity postkolonialnej III RP – musimy stanowczo zaprotestować i powiedzieć głośno: nie chcemy tego Oscara! Cena, jaką przyszłoby nam za niego zapłacić byłaby bowiem obłędnie wysoka.
„Ida”, co potwierdzają znawcy filmowej sztuki, jest filmem precyzyjnie przygotowanym, dopracowanym w szczegółach. Zdjęcia to majsterszyk, nie brakuje w nim też scen głęboko zapadających w pamięć. Obraz Pawlikowskiego to kino dla koneserów – jest to bowiem film trudny w odbiorze, przygniatający niedopowiedzeniem, grający gestem, mimiką, słowem, symbolem. Najgorsze jednak, że niesiony przezeń przekaz jest wstrząsający, powiela wszak kłamliwą wersję historii, opisywaną w wersji popularnej przez Jana Tomasza Grossa, zobrazowaną niedawno w „Pokłosiu” Władysława Pasikowskiego. Co to za wersja? Że Polacy byli sprawcami zbrodni podczas II wojny światowej, nie zaś jej ofiarami.
Zbrodnia i wina
Nachalna promocja owego filmu na salonach Europy – a od niedawna również w Hollywood – zbiega się z próbami zepchnięcia przez Niemców odpowiedzialności za ofiary wojny 1939-1945 na bliżej nieokreślonej narodowości nazistów. Wydatnie przyczynili się do tego postępowcy, wpierając nam przez ostatnie kilkadziesiąt lat, że zbrodnie Hitlera czy Stalina nie wynikały z cywilizacyjnej zapaści, lecz z nagłej i niepojętej eksplozji „antydemokratycznych” ideologii i talentów politycznych wyabstrahowanych z ówczesnej rzeczywistości „ekstremistów”. Przyczyną ich rozwoju miał być wyłącznie kryzys ekonomiczny, lub męczące trwanie „archaicznego” reżimu w Rosji. Tymczasem pomija się wybitnie antyreligijny i antycywilizacyjny charakter komunizmu i nazizmu – podczas, gdy pierwszy tworzył organa takie jak Urząd Wojujących Bezbożników, drugi, wyrosły na neopogańskich fascynacjach i de facto pogańskiej filozofii, hołdował demonicznym praktykom, stawiając sobie za cel zniszczenie Kościoła.
Wybiórcza pamięć historyczna wpływowych elit intelektualnych Europy ułatwia Niemcom snucie nowej opowieści o ich roli w trakcie II wojny światowej. Polska nie tylko nie potrafi na nią odpowiedzieć, ale przyjmuje narrację postępowców, sugerujących, iż nazizmu nie zrodził dekadencki i zepsuty Stary Kontynent, lecz bliżej nieokreślony antysemityzm i radykalizm czerpiący swoje źródła z, jakżeby inaczej, nietolerancji wielu narodów, w tym również Polaków. Chcąc wszak dokonać nieznacznego przerysowania retoryki ludzi pokroju Grossa, należałoby stwierdzić bez ogródek: II Rzeczpospolita była państwem, w którym dominował zajadły nastrój oczekiwania na niesiony przez wojenną pożogę chaos, by nasi ojcowie i matki mogli wreszcie wyciągnąć czynne konsekwencje ze swej odwiecznej nienawiści do Żydów.
A co z „ojcami i matkami” naszych niemieckich sąsiadów? Ci stali się ofiarami kryzysu ekonomicznego, stanowiącego, rzecz jasna, efekt uboczny słusznego kierunku XIX-wiecznych zmagań z odchodzącą do lamusa monarchią. Gdy więc mieszkańcy Francji czy Niemiec jawią się, jako piewcy demoliberalizmu i postępu, mających skutecznie zamykać okres wojen i ekstremizmów, my – Polacy stajemy się czarnym ludem, łomotanym za prymitywizm, rasizm i zbrodnicze, plemienne instynkty. Trudno wszak oskarżyć o to Niemców czy Rosjan, czyli wielkie narody, tworzące przecież historię nowoczesnej Europy – zarówno polityczną, jak i kulturalną.
„Ida” znakomicie wpisuje się w ów ciąg postępowej propagandy. W obrazie Pawlikowskiego nie ma niemieckich zbrodniarzy, brakuje choćby słowa o ich okrucieństwie. Polacy zaś jawią się w nim jako plemię kierujące się krwawym instynktem, dzikusy motywowane wyłącznie chęcią zysku. Mordują siekierami, wrzucając następnie swoje ofiary do wykopanych naprędce dołów. Katolicyzm, stanowiący fundament europejskiej cywilizacji i nadal mocne oparcie dla wielu Polaków, ukazano tam jako serię schematycznych i pozbawionych sensu rytuałów, rodzaj sekciarskich praktyk, wyobcowanych nawet w tej „prawdziwej” Polsce – rasistowskiej, żądnej zysku.
Cena Oscara
Jeśli „Ida” otrzyma Oscara, to stanie się on ponurym zwieńczeniem spychania historii heroicznej walki Polaków z „produktami” cywilizacyjnej zapaści Europy – nazizmem i komunizmem – do ciemnego kąta, gdzieś na strychu hańby i wstydu. Wszak wyzwanie rzucone przez Polaków Niemcom i Sowietom wpisuje się w zgoła inną narrację od tej, prezentowanej przez postępowców. To część historii katolickiej Europy walczącej z tymi, którzy rzucili wyzwanie Bogu – pod Lepanto, pod Wiedniem, pod Warszawą i na Westerplatte.
II wojna światowa była wojną, którą miliony Polaków toczyły w obronie – rzecz jasna – swej Ojczyzny, ale również w obronie cywilizacji katolickiej, żywej jeszcze tutaj, a już nietrawionej przez łaknące postępu elity współczesnej Europy. Postawa Polaków w latach 1939-1945 – a także po wojnie, wobec komunizmu – ukazana w prawdziwym świetle stałaby się wielką, bolącą drzazgą w oku współczesnych ideologów „końca historii”. „Ida” – a wcześniej książki Grossa i „Pokłosie” – tworzy nową historię, pozbawiającą Polaków heroicznego pierwiastka obrońców cywilizacji chrześcijańskiej, w zmian sprowadzając ich do roli sprawców hekatomby sprzed kilku dekad. Dlatego – choć wizja Oscara dla „Idy” ekscytuje posłuszne wobec głoszonych za Zachodzie „mądrości” elity postkolonialnej III RP – musimy stanowczo zaprotestować i powiedzieć głośno: nie chcemy tego Oscara!
Nagroda ta podniesie bowiem rangę antypolskiej i antycywilizacyjnej propagandy. Jeśli oscarowa gala zakończy się sukcesem Pawlikowskiego, zrobimy, chcąc nie chcąc, milowy krok na drodze ku abdykacji z pozycji obrońców Wiednia, Warszawy i Westerplatte. Ze stawianych Piłsudskiemu i Wyklętym pomników pozostanie nam ten jeden, żenujący obraz: brudnego Polaka, wykopującego z leśnego dołu szczątki swoich ofiar. Ów obraz stanie się symbolem nędzy, zastępującym dumną historię naszego narodu, historię pokoleń stanowiących Antemurale Christianitatis. Oto prawdziwa cena Oscara.
Krzysztof Gędłek
PCh24.pl – prawa strona internetu. Portal informacyjny.
Ida” wyprowadzi z Polski 65 miliardów dolarów? Reżyser już robi z Polaków pijaków
„Wielki sukces polskiego kina!”. „Pękamy z dumy”. „Historyczna noc dla polskiego kina”. Tak brzmią dziś nagłówki najbardziej poczytnych polskojęzycznych mediów. Polskojęzycznych nie oznacza polskich, Polacy bowiem – a przynajmniej ci świadomi – nie cieszą się z sukcesu filmu, który swą retoryką wpisuje się międzynarodową akcję zorganizowaną pod kryptonimem kłamliwego sformułowania „polskie obozy zagłady”.
Obawiam się, że „Ida” Pawła Pawlikowskiego nie tylko ma zrobić dobrze Niemcom – w filmie, którego akcja powraca do okrutnych czasów II wojny światowej nie zobaczymy niemieckiego okupanta – ale przede wszystkim ma zrobić dobrze Żydom. Ci ostatni są przedstawieni jako biedne ofiary wstrętnych Polaków, którzy najpierw dokonują zbrodni zabijając żydowską rodzinę, a potem zajmują ich mienie, zamieszkując w skrywającym tragedię domu.
Zmiękczanie opinii publicznej
Przed chwilą na falach jednej z komercyjnej rozgłośni usłyszałam jak prowadzący program przeczytał opinię słuchacza, który z powodu antypolskiego i zakłamanego brzmienia filmu nie podzielał radości z faktu przyznania Oskara dla „Idy”. Ten sam prowadzący skomentował głos niezadowolonego Polaka słowami: „Na miłość boską, przecież to nie jest film dokumentalny, tylko fabularny!”. Problem w tym, że to właśnie fabuła kreuje opinię publiczną. A już szczególnie taka, która zgarnia liczne międzynarodowe nagrody. Na tym właśnie polega propaganda. W subtelny sposób, na przykładzie jednej historyjki opowiada się losy, nierzadko wzruszające, by do masowego odbiorcy dotarł przekaz przedstawiający jednych jako dobrych i pokrzywdzonych, drugich jako katów.
Pójdźmy dalej. Wiem, że trudno sobie to wyobrazić, ale poziom nauczania historii w zachodnich szkołach – szczególnie amerykańskich – jest jeszcze niższy, niż po reformach wprowadzonych w III RP. Skoro zatem absolwent przeciętnej amerykańskiej szkoły niespecjalnie orientuje się w historii innej niż Stanów Zjednoczonych, istnieje poważna obawa, że po obejrzeniu „Idy” nie zainteresuje się, jak to w tej Polsce z czasów okupacji było naprawdę. Nie będzie dopytywał przed kim Żydzi musieli się ukrywać – w filmie Pawlikowskiego nie jest to powiedziane. Nikt im nie uświadomi, że: Polska była pod okupacją niemiecką w latach 1939-1945; niemieccy okupanci prowadzili politykę eksterminacji Żydów; w okupowanej przez Niemców Polsce za ukrywanie Żydów Niemcy karali śmiercią nie tylko tego, który ukrywał, ale także całą jego rodzinę, pomimo to wielu Polaków ukrywało Żydów; w ten sposób zginęły tysiące Polaków oddających życie za sąsiadów i współobywateli Rzeczypospolitej – prześladowanych Żydów; legalne władze Polskiego Państwa Podziemnego, uznawane przez Aliantów, z całą surowością karały śmiercią przypadki prześladowania Żydów przez tych z Polaków, których zdemoralizowała okrutna i bezwzględna okupacja niemiecka; Instytut Yad Vashem najwięcej tytułów Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata przyznał Polakom.
Właśnie o opatrzenie powyższymi informacjami uzupełniającymi zwróciła się do Dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej – instytucji, która dofinansowała produkcję tego filmu – Fundacja Reduta Dobrego Imienia. Zdaje się, że nic z tego nie wyszło.
Tymczasem „Ida” podbija Zachód, zgarniając najbardziej liczące się nagrody, których Oskar jest kulminacją. O co w tym wszystkim chodzi? Czyżby obraz Pawlikowskiego był lepszy od fenomenalnego, przed laty również nominowanego do Oskara filmu Jerzego Antczaka „Noce i dnie”? Fabuła przedstawiająca losy Barbary i Bogumiła, choć wspaniale zrealizowana i zagrana, nie zdobyła ostatecznie statuetki dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Dramatyczne i piękne zarazem losy polskiego ziemiaństwa z czasów zaborów nie są na tyle interesujące? Dla „fabryki snów” niekoniecznie. A przecież film Pawlikowskiego nie umywa się do arcydzieła Antczaka pod żadnym względem. O co więc chodzi?
Gdy nie wiadomo, o co chodzi, to…
65 miliardów dolarów (sic!). Tyle amerykańscy Żydzi żądają od Polski w ramach rzekomych odszkodowań. Za co? Za zgarnięte rzekomo mienie. Film „Ida” to najlepsza podkładka dla tych bezczelnych żądań. Międzynarodowa opinia po takim seansie uzna, że takie odszkodowanie Żydom się należy. Perfidia obrazu Pawlikowskiego ma jeszcze drugie dno. To jedna z głównych bohaterek „krwawa Wanda”, w którą wcieliła się Agata Kulesza. Pierwowzorem tej postaci była stalinowska zbrodniarka – sędzia Helena Wolińska, morderczyni m.in. gen. Fieldorfa „Nila”. W rzeczywistości została ona uratowana z getta przez Polaków. W filmie to Polak morduje jej małego synka. Scenarzyści tak poprowadzili tę postać, by wzbudzała ona sympatię i współczucie zarazem. Choć widz wie, że Wanda skazywała na śmierć Polaków, wielu odbiorców może jej czyny „usprawiedliwiać”, z racji doznanej tragedii, jaką zafundowali jej właśnie Polacy. To perfidny zabieg mający na celu wybielanie zbrodni, jakich w rzeczywistości na masową skalę dopuszczali się Żydzi wchodzący w sowieckie układy.
I jeszcze jedno. Być może to bez większego znaczenia, a ja jestem zbyt przewrażliwiona, jednak uznałam, że trzeba to odnotować. Kiedy podczas gali Paweł Pawlikowski odbierał statuetkę powiedział m.in. „dziękuję (…) przyjaciołom z Polski, którzy są już teraz pewnie pijani”. Ot, takie „subtelne” robienie z Polaków pijaków na oczach milionów. Nie twierdzę, że wylewamy za kołnierz, ale takie słowa, podczas gali w Hollywood, gdzie dilerzy kokainy mają najlepszą klientelę są po prostu aroganckim przegięciem.
Agnieszka Piwar
GN)Ida na czele piątej kolumny
Wśród źródeł antypolonizmu ważne miejsce zajmuje piąta kolumna w kraju. Jej działalność wychodzi naprzeciw politykom historycznym państw poważnych i celom tych skoordynowanych antypolskich polityk. W piątej kolumnie w kraju można wyróżnić nurt świadomy i nurt – uprzejmie zakładam – nieświadomy. Najważniejszym elementem nurtu świadomego jest oczywiście środowisko „Gazety Wyborczej”, którą nazywam żydowską gazetą dla Polaków. Władysław Studnicki, patriota polski, a jednocześnie germanofil, w okresie okupacji zagadnięty był kiedyś przez Niemców, dlaczego nie pisuje do niemieckich gazet. On na to – jakże nie pisuję, kiedy przecież pisuję – na przykład do „Das Reich” – No tak – Niemcy na to – ale nie pisuje pan do „Nowego Kuriera Warszawskiego”. – Oczywiście – odparł Studnicki. – Ja mogę pisywać do niemieckich gazet dla Niemców, ale nie będę pisywał do niemieckich gazet dla Polaków! Jaka była różnica między niemieckimi gazetami dla Niemców, a niemieckimi gazetami dla Polaków? Niemieckie gazety dla Niemców przedstawiały niemiecki punkt widzenia jako niemiecki – i to była prawda – podczas gdy niemieckie gazety dla Polaków przedstawiały niemiecki punkt widzenia jako obiektywny – a to była nieprawda. Otóż „Gazeta Wyborcza” jest taką żydowską gazetą dla Polaków. Wcale nie musi być ekspozyturą Mosadu na Polskę – bo Mosad – i nie tylko zresztą Mosad – ma w Polsce wystarczająco dużo agentów wpływu, podobnie zresztą, jak zwyczajnych agentów, w dodatku wygodnie uplasowanych na rozmaitych stanowiskach, zarówno w tajnych służbach, jak i aparacie administracyjnym, w środowiskach opiniotwórczych, mediach i wreszcie – wśród „ludzi chałtury”. Właśnie ludzie chałtury stanowią ważny element – uprzejmie zakładam, że nieświadomego – nurtu piątej kolumny w kraju.
Najliczniejszym składnikiem tego nurtu piątej kolumny są oczywiście organizacje pozarządowe. De nomine pozarządowe – tak naprawdę są poprzysysane do rozmaitych finansowych kurków – unijnych, rządowych i samorządowych, skąd pod różnymi pretekstami otrzymują tak zwane „granty”. Jednym z takich pretekstów jest tropienie antysemitów, rasistów, ksenofobów i homofobów. Uczestnicy owych pozarządowych organizacji na ogół chcą dobrze wypić i smacznie zakąsić za łatwe pieniądze – ale ich biznes ma taką specyfikę, że mogą te pieniądze dostać tylko po spełnieniu określonych warunków – w tym przypadku – wykrycia i napiętnowania antysemitów, rasistów, ksenofobów i homofobów. Toteż wykrywają ich pod każdym krzakiem i przekazują policji, prokuraturze i niezawisłym sądom – no a te muszą wyznaczonych do napiętnowania wziąć w obroty – bo w przeciwnym razie sami wpadliby w tarapaty.
W rezultacie zagranica otrzymuje sygnał, że w Polsce dzieje się coś niepokojącego – co znowu wychodzi naprzeciw celowi skoordynowanych antypolskich polityk historycznych: niemieckiej i żydowskiej. Tym celem – podobnie jak w wieku XVIII było celem państw zaborczych – jest przekonanie europejskiej opinii publicznej do formuły stanowiącej pozór moralnego uzasadnienia – wtedy dla rozbiorów Polski – a dzisiaj – do ustanowienia nad Polakami ekonomicznej i politycznej kurateli starszych i mądrzejszych – być może nawet w postaci Judeopolonii. Chodzi o to, że Polaków nie można zostawić samopas – w XVIII wieku – bo mają organiczną niezdolność do rządzenia takim dużym państwem, a w interesie Europy i samych Polaków też, leży likwidacja ogniska anarchii w środku kontynentu. Trzeba zatem ustanowić nad nimi polityczną kuratelę i wszyscy odetchną z ulgą – teraz zaś chodzi o to, by Polaków nie zostawiać samopas – ale już nie ze względu na organiczną niezdolność do rządzenia państwem, tylko dlatego, że w przeciwnym razie ZNOWU zrobią coś okropnego. Tymczasem w interesie Europy i w interesie samych Polaków leży uchronienie się przed okropnościami, więc najlepiej będzie, jak zostanie nad nimi ustanowiona kuratela starszych i mądrzejszych.
Jeśli takie rzeczy mówią cudzoziemcy, to z punktu widzenia propagandowego ich opinia ma oczywiście mniejszy ciężar gatunkowy, niż gdy identyczne opinie wygłaszają, czy kolportują Polacy. A Polacy, jak to Polacy – wielu z nich, zwłaszcza wielu ambicjonerów, cierpi na brak międzynarodowego uznania i gotowi są posunąć się bardzo daleko, by uzyskać chociaż jego namiastkę. Wprawdzie taki pan Władysław Pasikowski mi się nie zwierza, ale podejrzewam, że właśnie przede wszystkim dlatego nakręcił „Pokłosie”, wychodzące naprzeciw antypolskim skoordynowanym politykom historycznym: niemieckiej i żydowskiej. Podobne podejrzenia wzbudza we mnie pan Paweł Pawlikowski, który nakręcił film (GN)Ida – jak to przedstawiciele polskiej dziczy mordują biednych Żydów, których rodziny i potomstwo z tego powodu przez całe dziesięciolecia przeżywa straszliwe traumy i w rocznicę nawet popuszcza w majtki, sama nie wiedząc czemu.
Podejrzenia wzbudza nie tylko to, że film został obcmokany przez specjalną komisję przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego (nawiasem mówiąc, temu Ministerstwu chyba pomyliły się narody, których dziedzictwo miało pielęgnować), w której zasiadał co najmniej trójka Żydów i jeden Marek Żydowicz – ale przede wszystkim widoczne i natrętnie podkreślane polowanie na nagrody. I (GN)Ida jest prawdziwą łowczynią nagród – bo co to komu szkodzi nagrodzić obraz, w którym Polak na oczach całej Europy chłoszcze polską, antysemicką dzicz? To nikomu nie szkodzi, a zwłaszcza nie szkodzi to europejskim, lewantyńskim i amerykańskim fundatorom nagród, bo przecież i oni nie są w ciemię bici, więc dlaczego nie mieliby wynagrodzić wyposzczonego ambicjonera i w ten sposób, najtańszym kosztem, uwiarygodnić wspierane polityki historyczne? Więc jest prawie pewne, że (GN)Ida pana Pawlikowskiego otrzyma Oskara, a Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego w porozumieniu z Muzeum Historii Żydów Polskich już zadba o to, by na seanse spędzać uczniów szkół podstawowych i średnich – jak to było w przypadku filmu pani reżyserowej Agnieszki Holland „W ciemności”.
Stanisław Michalkiewicz
Felieton • tygodnik „Nasza Polska” • 18 lutego 2015 roku
„Ida”: radość polskich polakożerców
Dzisiaj, 22 lutego 2015 roku, to wielki dzień dla rodzimych – polskich polakożerców. Wyprodukowany przez nich film polskojęzyczny, ale NIE POLSKI! – „Ida” dostała od amerykańskich Żydów Oskara w kategorii filmu nieanglojęzycznego. Nagrody tej życzyła ludziom związanym z tym filmem „polska premierzyca (premier) Ewa Kopacz (Dziennik.pl 22.2.2015), a np. dziennik internetowy „Fakt.pl” wybił na pierwszej stronie w pełnym zachwycie: „Mamy Oscara! Ida najlepszym filmem nieanglojęzycznym”. Tak jakby było z czego się cieszyć. – Tych ludzi nie martwi szkalowanie Polski i Polaków. Oni się cieszą z tego! Takich mamy dzisiaj „polskich” polityków i dziennikarzy. – Jak mówią Rosjanie: napluć i przykryć.
+ + +
W 1941 roku kinematografia niemiecka nakręciła nazistowski film propagandowy pt. „Powrót do ojczyzny” (niem. „Heimkehr”), opowiadający o tym jakimi rasistami – gnębicielami byli Polacy prześladujący w Polsce Niemców przed wybuchem II wojny światowej.
Celem filmu była propaganda hitlerowska zgodnie z którą Polacy w filmie są podstępnymi i brutalnymi gnębicielami Niemców, którzy w filmie są pokazani jako szlachetne, bezradne wobec polskiej brutalności i bezbronne ofiary tych sadystycznych rasistowskich Polaków.
I taki film włoskie Ministerstwo Kultury nagrodziło Pucharem podczas międzynarodowego festiwalu filmowego w Wenecji w 1941 roku, na którym odbyła się prapremiera tego filmu 31 sierpnia t.r. Nagroda włoskiego Ministerstwa Kultury była niczym innym jak ukłonem w stronę hitlerowskich Niemiec, których sojusznikiem były wówczas faszystowskie Włochy.
„Hollywood is run by Jews; it is owned by Jews”
Po 74 latach, dokładnie 22 lutego 2015 roku, inny antypolski film został nagrodzony na międzynarodowym festiwalu filmowym. Ale teraz nie w Wenecji i nie faszystowski rząd włoski, ale w Hollywood (Los Angeles, USA) i przez Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej (Academy of Motion Picture Arts and Sciences), która jeśli nie jest w rękach Żydów to niewątpliwie pod ich przemożnym wpływem. Bo nie jest żadną tajemnicą, że „amerykański” filmowy Hollywood jest w rękach żydowskich. Wielki aktor hollywoodski Marlon Brando (1924-2004), który był uważany za przyjaciela Żydów, w programie telewizyjnym CNN Larry King Live w kwietniu 1996 roku miał odwagę powiedzieć, że (dosłowny cytat za amerykańską Wikipedią): „Hollywood is run by Jews; it is owned by Jews”, czyli: Hollywood jest w rękach żydowskich i należy do Żydów. Stąd Hollywood wyprodukował dotychczas ponad 400 filmów o tematyce żydowskiej, w których Żydzi są przedstawieni w pozytywnym świetle i ani jednego filmu, w którym Żydzi byliby chociaż w delikatny sposób ośmieszani czy krytykowani. Jednocześnie wyprodukował setki filmów bardzo złośliwych o innych narodach, a często je szkalujących. Wśród tych filmów było wiele filmów polakożerczych, jak np.„Wybór Zofii” (oryg. Sophie’s Choice, 1982), w którym za twórcę planu wyniszczenia Żydów w Europie jest przedstawiany nie żaden Adolf Hitler czy inny dygnitarz hitlerowski ale bezimienny Polak (bo jest on wymysłem chorej polakożerczej żydowskiej głowy!) – jakiś profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Antypolskie żydowskie filmy hollywoodskie eksponują, za wzorem hitlerowskiego filmu „Powrót do ojczyzny” (niem. „Heimkehr”), Polaka jako najgorszego na świecie rasistę-antysemitę do tego stopnia, że winą za hitlerowski holocaust Żydów w Europie podczas II wojny światowej bardzo często oskarżają Polaków!
Nagroda Amerykańskiej Akademii Filmowej – Oskary, przyznawana od 1927 roku, właśnie dlatego, że jest w rękach żydowskich, podobnie jak media amerykańskie i w szeregu innych krajach, obecnie jest uznawana za najbardziej prestiżową nagrodę filmową na świecie, pomimo tego, że dotyczy głównie kinematografii amerykańskiej (czy sam ten fakt nie świadczy o potędze Żydów na świecie?).
Od 1948 roku Amerykańska Akademia Filmowa przyznaje nagrodę – Oskara także dla filmów nieangielskojęzycznych.
Co musi zrobić polski reżyser aby mógł otrzymać taką nagrodę?
Po prostu nakręcić film, który spodoba się Żydom. Czyli właśnie taki jakim jest „Ida” (2013), którego produkcję dofinansował polski Instytut Sztuki Filmowej (kwotą 2 milionów złotych) oraz Łódzki Fundusz Filmowy. Twórcą filmu jest reżyser Paweł Pawlikowski, który uznał, że ważniejszy dla niego jest Oskar niż dobre imię Polski i Polaków.
O fabule filmu czytamy w polskiej – bardzo często tendencyjnej i antypolskiej – interenetowej Wikipedii tylko tyle: „Polska, lata 60. XX wieku. Młoda sierota Anna, wychowywana była w klasztorze. Zgodnie z życzeniem matki przełożonej Anna przed złożeniem ślubów zakonnych musi odwiedzić jedyną swoją krewną, siostrę matki – Wandę Gruz. Kobieta, stalinowska prokurator i sędzia, najpierw niechętnie poznaje siostrzenicę. Zabiera ją jednak z dworca, i wyjaśnia dziewczynie, iż ta jest Żydówką o imieniu Ida. Obie kobiety udają się w podróż w rodzinne strony dziewczyny, aby dowiedzieć się o losach ich rodziny. Postać Wandy (w jej roli Agata Kulesza) była inspirowana postacią Heleny Wolińskiej-Brus”.
Dlatego czytelnik tego hasła nie dowie się o tym, że „podróż w rodzinne strony” Idy to pokazywanie zwyrodniałego polskiego antysemizytmu! Chociaż z drugiej strony film pokazuje, że wszyscy są winni, a więc nie tylko Polacy ale i Żydzi (tutaj zbrodnie żydowskiej prokurator popełnione na Polakach). Jednak górę bierze w nim obraz polskiego antysemityzmu. I właśnie to się spodobało Żydom z Amerykańskiej Akademii Filmowej i za to postanowili wyróżnić „Idę”. Politolog i publicysta „Rzeczpospolitej” Michał Szułdrzyński tak to skomentował: „Widzowie we Francji, czy w Stanach Zjednoczonych nie dowiedzą się, że „Ida” jest elementem szerszego rozliczania się z naszą historią. Usłyszą jeden przekaz: to polscy chłopi wyganiali Żydów po wojnie, bo chcieli przejąć ich majątek. Jeśli to jedyny głos, który ma szansę na wielkie nagrody, to jest to powód do niepokoju”. A jego ogólna ocena filmu wygląda następująco: Film promuje za granicą fatalny obraz Polski. I dlatego martwi go fakt, iż obraz Polaków, którzy zabijali Żydów, będzie jedyną wizytówką Polski za granicą (PAP 21.2.2015).
W styczniu do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej wpłynęła petycja w sprawie filmu „Ida”. Jej autorzy – Fundacja Reduta Dobrego Imienia Polska Liga przeciw Zniesławieniom – chcą, by w czołówce filmu zostały umieszczone informacje między innymi o tym, że to Niemcy byli sprawcami eksterminacji Żydów podczas II Wojny. „
Ida” to film, w którym „fałszowana jest prawda” – piszą autorzy petycji, pod którą podpisało się ponad 30 tys. osób. Europoseł PiS Janusz Wojciechowski napisał na blogu, że „Ida” to bodaj pierwszy tej miary i klasy film, gdzie jest Holocaust, ale nie ma Niemców, a Żydów zabijają polscy chłopi.
Do niedawna to Niemcy, Amerykanie i Żydzi szkalowali na świecie Polskę i Polaków. Dzisiaj do tej trójcy (ale nie świętej) zaczynają dołączać sami Polacy. Mamy teraz swoich własnych polskich polakożerców!
Mój dziadek, Kaszub ale patriota polski, podczas odwiedzin u nas w 1959 roku powiedział mi wierszyk, który zapamiętełem w jakiś dziwny sposób po dziś dzień: „Przeklęty ten mąż, który za lepszą strawę, za lepsze odzeinie zaprzeda swą wolność i swoje sumienie”; a ja dodam od siebie: „i fajda w swoje gniezdo”.
Marian Kałuski, Australia