marian44
Shoah, czli zagłada – największy holocaust w historii świata…
Shoah, Szoa (hebr. שואה – całkowita zagłada, zniszczenie) jest przez większość uważana jako synonim pojęcia holocaust. Sam holocaust zaś – jako wywyższony do pojęcia własnego i pisany wobec tego wielką literą – przez większość współczesnych rozumiany jest niesłusznie jednoznacznie jako termin określający zagładę Żydów dokonaną przez niemieckich nazistów, marksistowskich narodowych socjalistów, czyli III Rzeszę i jej koalicjantów podczas II Wojny Światowej. W rzeczywistości zaś termin holocaust pochodzi z kościelnej łaciny (jako adaptacja greckiego holókauston – rodzaju nijakiego imiesłowu holókaustos oznaczającego „spalonego w całości”, a pochodzącego od czasownika holo-kautóo określającego „spalanie ofiary w całości”) i oznacza dosłownie „całopalenie”. Odnosi się pierwotnie do religijnej ofiary całopalnej (spalonej doszczętnie), którą Żydzi składali na ołtarzu w czasach Starożytności.
Ja osobiście jestem przeciwny jednoznacznemu utożsamianiu obydwu terminów jako synonimów oraz jako określających współcześnie li tylko zagładę Żydów w czasie II Wojny Światowej.
Podobnie jak twierdzi wielu ludzi (w tym też wielu Żydów) uważam, że termin shoah jest stosowniejszy do określenia masowego ludobójstwa zmierzającego do całkowitej zagłady lub zniszczenia, niż termin holocaust mający dla wielu pozytywne, religijne konotacje biblijne.
Warto zauważyć, że używając terminu holocaust np. tylko w odniesieniu do zagłady Żydów w czasie II WŚ, musielibyśmy zawęzić obszarem znaczeniowym ich zagładę tylko do samej ich śmierci w komorach gazowych i późniejszym „całospaleniu” w krematoriach. W takim znaczeniu morderstwa i zagładę dokonywaną bez późniejszego „całospalenia” nie możemy nazywać częścią holocaustu, jako pierwotnie znaczącego właśnie całospalenie.
Ponadto interesująca może tez być ocena i interpretacja sensu stricto samego faktu „palenia w krematoriach”… Gdybyśmy spojrzeli na to działanie z punktu widzenia daleko posuniętego i graniczącego z chorobą fanatyzmu religijnego, czyż nie moglibyśmy uznać a raczej czy Hitler nie mógłby uznać, że w ten sposób składa całopalna ofiarę religijną? Taka konkluzja jest oczywiście niemalże bluźnierstwem, ale wszyscy wiemy, że ktoś taki jak Hitler musiał mieć zaburzenia osobowości z pewnością związane z mitomaństwem, poczuciem wyższości i pogardą dla innych „nie swoich” narodów. Dla niego przecież – jako zapewne chorego psychicznie a przynajmniej zaburzonego psychicznie człowieka – inni (nie swoi) byli gorsi, byli podludźmi… Więc czy czasem niszcząc część Żydów nie robił tego w poczuciu jakiegoś fanatycznego posłannictwa, niemalże religijnego, tym bardziej, że przecież całe NSDAP i wielu jego aktywistów było kontynuacją w prostej linii Towarzystwa Thule (Thule Gesellschaft) (link is external), które „było tajną rasistowską i quasi-masońską organizacją, która powstała w Monachium w końcowej fazie I wojny światowej (…)” i opierało się na ariozofii (link is external), czyli rasistowskiej i okultystycznej doktrynie stworzonej wewnątrz Ruchu Ludowego w Niemczech przez Guido von Lista (link is external)i przedstawionej przez Jörga Lanza von Liebenfelsa (link is external) a opowiadającej się za dominacją rasy aryjskiej oraz głoszącej jej panowanie nad światem…
Zadziwiające – w odniesieniu do powyższego rozważania – ale i symptomatyczne jest też, że wielu Żydów służyło w nazistowskiej narodowo-socjalistycznej armii niemieckiej oraz było członkami NSDAP (o czym pisze m.in. prof. Marek Jan Chodkiewicz (link is external)) i nieraz zaskakująco znajdowali się w najwyższych ich kręgach… o czym pisze m.in. w swojej książce pt.: „Bevor Hitler Kame” – „(Bronder – Before Hitler Came – A Historical Study -English Translation – 1975)” (link is external) historyk żydowskiego pochodzenia, Dietrich Bronder. Trudno wprost uwierzyć, ale zalicza on (również w innych swoich pracach) do ludzi pochodzenia żydowskiego (w różnej części określonej całości i różnym prawowitym zabarwieniu poprawności etnicznego żydowskiego pochodzenia: po matce, czy po ojcu) m.in.: Adolfa Hitlera (po ojcu i dziadku), Rudolfa Hessa (po matce), Hermanna Goeringa, Gregora Strassera, Josefa Goebbelsa, Alfreda Rosenberga, Hansa Franka, Heinricha Himmlera (po matce i babce ze strony matki), Ullricha Friedricha Willy’ego Joachima von Ribbentropa, Reinharda Heydricha (po ojcu), Ericha von dem Bach-Zelewskiego (po matce), Adolfa Eichmanna (po matce) czy też Generała Franko…
Nie mogę się też oczywiście zgodzić na używanie terminu shoah jako określającego współcześnie li tylko zagładę Żydów w czasie II Wojny Światowej.
Jest to niestety ten sam rodzaj manipulacji dokonywanej notorycznie przez syjonistów rabiniczno-talmudycznych, z jakim mamy do czynienia w przypadku określenia: „anysemityzm”. Manipulacja ta – ogólnie mówiąc – polega na zawłaszczaniu przez nich pewnych ogólnych negatywnych zjawisk i ich określeń i zawężaniu ich znaczenia tylko do pewnej części Żydów i ich martyrologii dziejowej. Przecież określenie „antysemita” oznacza niechęć do wszystkich narodów semickich posługujących się językami semickimi, czyli współcześnie najczęściej językiem: amharskim, arabskim, hebrajskim, maltańskim lub tigrinijskim. Takich narodów jest bardzo wiele – oprócz Żydów (Hebrajczyków) są to np. Arabowie, czy też niektóre ludy o czarnym kolorze skóry (np. wujek Pani M. O’Bamy jest naczelnym rabinem czarnych syjonistów w USA). Tak więc określenie antysemita sugeruje niechęć zarówno do Żydów jak i np. Arabów (sic!). O ileż łatwiej byłoby po prostu o kimś, kto w jakimś obszarze jest niechętny Żydom, zwyczajnie powiedzieć: antyjudaista (niechętny wobec wiary i religii judaistycznej), antysyjonista (niechętny wobec m.in. żydowskich syjonistów w zakresie talmudyczno-rabinicznego rozumienia przez nich świata i ludzi w nim żyjących) a jeżeli już kogoś chcemy określić jako rasistę to może warto byłoby użyć określenia „antyżyd” lub „antyizraelita”?
Niestety właśnie podobnie jak w przypadku „antysemityzmu”, czy holkaustu… talmudyczno-rabiniczni syjoniści zawłaszczyli tylko dla części Żydów pojęcie „shoah”. Ono przecież oznacza całkowita zagładę i zniszczenie… ale nie ogranicza się bynajmniej tylko do „działań zmierzających do całkowitej zagłady Żydów i ich zniszczenia”! Przecież marksistowski narodowy-socjalizm, czyli nasizm w równej mierze chciał doprowadzić do zniszczenia Słowian (w tym Polaków) czy Cyganów… a także homoseksualistów, chorych psychicznie, niedołężnych… Czy masowe mordowanie i wyniszczanie chorych psychicznie w III Rzeszy nie można nazwać również „shoah chorych psychicznie”? Czyż wywołanie samej wojny oraz dążenie do zdobycia jakiegoś kraju za wszelką cenę, nawet ludobójstwa… nie można nazwać też terminem „shoah”?
Czyż tym terminem nie można nazwać ludobójstwa jakiego dopuścił się marksista, klasowy socjalista i komunista J. Stalin skazując na śmierć głodową przeszło 7 milionów Ukraińców (w latach 1932-1933)? Czymże to okrucieństwo było jak nie „shoah Ukraińców”?, chęć całkowitego ich zniszczenia… A czymże było komunistyczne ludobójstwo katyńskie jak nie celową eksterminacją tej części Polaków, którzy stanowili podstawę przyszłości całego narodu… Czyż takie działanie nie można nazwać „shoah Polaków”. I tylko symptomatyczne jest, że większość najważniejszych marksistów a później komunistów było akurat pochodzenia żydowskiego: Karol Marks (Karl Heinrich Marx – Hirschel Marx), Władimir Iljicz Lenin (po matce żydówce – Blank), Lew Trocki (Lew Dawidowicz Bronstein ), Róża Luksemburg ( Rozalia Luxenburg – córka Eliasza Luxenburga i Liny z domu Loewenstein), Julij Martow (Cederbaum), Fedor Iljicz Dan (Gurwicz), Maksim Maksimowicz Litwinow (Meir Henoch Mojszewicz Wallach-Finkelstein), Łazar Moisiejewicz Kaganowicz i wielu, wielu innych…
Dwa totalitaryzmy: marksistowski narodowy socjalizm (robotniczy), czyli nazizm oraz marksistowski klasowy socjalizm (robotniczy), czyli komunizm… doprowadziły do ogólnoludzkiego „shoah”, największego Holocaustu w historii świata… A wszystko zrodziło się w chorych głowach ludzi, którzy uważali, iż reprezentują „Rasę Panów”, bądź też „Klasę Panów”, czyli niejako „wybrańców” czyniących sobie innych ludzi (podludzi?) poddanymi…
Na szczęście historia świata dowiodła i dowodzić będzie zawsze, że nie ma ani rasy panów, ani klasy panów, ani narodów wybranych stworzonych do rządzenia innymi narodami (podludźmi?)… Wszyscy ludzie są równi wobec Boga i wszyscy są równie dla niego ważni…
I tylko aż dziwne jest, że ten sam chory totalitarny marksizm oparty na gnostyckiej i antykatolickiej filozofii Georga Wilhelma Friedricha Hegla, który – poprzez rewolucje francuską – był źródłem powstania nazizmu i komunizmu… jest gloryfikowany obecnie przez bezpaństwowych syjonistyczno-globalistycznych-unionistów, nie tylko europejskich…
————————————————————————
Źródło: Sowiecka Historia – FILM (link is external)(początek fragmentu II)
„Klasy i rasy, które są zbyt słabe, żeby opanować nowe warunki życia, muszą zniknąć (…) Muszą zginąć w rewolucyjnym holocauście” - Karol Marks
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad… http://krzysztofjaw.blogspot.com/ (link is external) kjahog@gmail.com (link sends e-mail)
Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/814/shoah-czli-zaglada-najwiekszy-holocaust-w-historii-swiata
Warunki odpustu zupełnego (1 – 8 listopada)
Radio Maryja
Dar odpustu
Nawiedzając z modlitwą kościół lub kaplicę w uroczystość Wszystkich Świętych oraz w Dniu Zadusznym, możemy pod zwykłymi warunkami uzyskać odpust zupełny, czyli całkowite darowanie kar dla dusz w czyśćcu cierpiących. Ponadto wypełniając określone warunki, możemy uzyskać odpust zupełny od 1 do 8 listopada za pobożne (czyli modlitewne) nawiedzenie cmentarza. Odpust zupełny możemy uzyskać raz dziennie. Warunki uzyskania odpustu zupełnego:
1. Wzbudzić intencję jego otrzymania.
2. Być w stanie łaski uświęcającej.
3. Wyzbyć się przywiązania do jakiegokolwiek grzechu.
4. Przyjąć w tym dniu Komunię Świętą.
5. Odnowić naszą jedność ze wspólnotą Kościoła poprzez odmówienie: “Ojcze nasz”, “Wierzę w Boga” oraz modlitwy w intencjach bliskich Ojcu Świętemu.
Rozróżnia się odpust: zupełny i cząstkowy.
Odpust zupełny – uwalnia od kary doczesnej należnej za grzechy w całości.
Odpust cząstkowy – uwalnia od kary doczesnej należnej za grzechy w części, jest oznaczany bez określania dni lub lat. Kryterium miary tego odpustu stanowi wysiłek i gorliwość, z jaką ktoś wykonuje dzieło obdarzone odpustem cząstkowym.
Co to jest?
Grzech – odwrócenie się od Boga w stronę stworzenia; świadome i dobrowolne wykroczenie przeciw prawu Bożemu; wybranie swojej woli wbrew woli Bożej.
Kara – w Biblii zawsze ma wymiar naprawczy: ma doprowadzić grzesznika do nawrócenia, pomóc mu zrozumieć popełniony błąd, naprawić zło. Jest konsekwencją grzechu, odrzucenia świętości Boga. Kara jest tamą postawioną grzechowi.
Wina – odpowiedzialność człowieka, którą jako istota rozumna i wolna ponosi za popełnione przez siebie zło, ewentualnie obojętność na nie.
Rozgrzeszenie – sakramentalne odpuszczenie win, zanurzenie grzesznika w Bożym miłosierdziu. Aby mogło się dokonać, konieczne jest spełnienie 5 warunków: dobry rachunek sumienia, żal za popełnione zło, szczere wyznanie win, postanowienie poprawy zakładające wyzbycie się przywiązania do grzechu, naprawienie wyrządzonego zła.
Niebo – stan zbawienia, eschatologicznej radości. Miejsce, w którym Bóg gromadzi zbawionych. Niekończące się szczęście płynące z faktu przebywania w bliskości Ojca.
Piekło – utrwalona na wieki konsekwencja odwrócenia się od Boga i zwrócenia się ku stworzeniu, własnego egoizmu, który zamknął człowieka wyłącznie w kręgu jego własnych spraw; źródłem cierpienia w piekle jest brak Boga, świadomość niewykorzystanej szansy, brak miłości. Piekłem jest brak nadziei.
Czyściec – stan oczyszczenia, jakiego doświadczają ci, którzy umarli w stanie przyjaźni z Bogiem, nie są jednak jeszcze dostatecznie czyści, w pełni gotowi do tego, aby doświadczyć radości zbawienia.
***
Jak pomóc zmarłym?
1. Ofiarowanie w ich intencji Mszy św. i Komunii św.
2. Przebaczenie zmarłemu wszystkiego, czym wobec nas zawinił.
3. Post, jałmużna, ofiarowane odpusty.
4. Modlitwa, w tym modlitwa wypominek.
Wszystko, co podejmujemy z myślą o zmarłych, powinniśmy zanurzać w odkupieńczej ofierze Chrystusa, bo tylko wtedy możemy ufać, że nasza modlitwa i ofiara będą dla nich pomocne. Ważne są kwiaty, znicze, troska o groby. One ocalają pamięć, przypominają o celu ludzkich dążeń, scalają rodzinę, przypominają wspólne dziedzictwo. To jednak za mało. “Życie ludzkie zmienia się, ale się nie kończy” – słyszymy w prefacji podczas Mszy św. żałobnej. Wiara w “świętych obcowanie” stwarza jedyną w swoim rodzaju okazję, by pomóc naszym zmarłym w osiągnięciu pełni zbawienia. Materia ma tutaj niewielkie znaczenie. Najważniejsze są dary duchowe, które możemy im ofiarować, pokuta, dzięki której nie tylko zostanie skrócony czas cierpienia w czyśćcu, ale też dokona się nasze nawrócenie.
***
Warunki uzyskania odpustu zupełnego:
1. Wykluczyć wszelkie przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu, nawet powszedniego (dyspozycja).
2. Wykonać czynności obdarzone odpustem.
3. Wypełnić trzy warunki:
– Spowiedź sakramentalna lub bycie w stanie łaski uświęcającej;
– Przyjęcie Komunii Świętej (po jednej Komunii Świętej możemy uzyskać tylko jeden odpust zupełny);
– Odmówienie modlitwy w intencjach Ojca Świętego. (Nie chodzi o modlitwę w intencji samego Papieża, ale w wyznaczanych przez Ojca Świętego).
Jeżeli nie ma pełnej dyspozycji wykluczenia przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, odpust będzie tylko cząstkowy.
***
Odpusty zupełne możliwe do uzyskania każdego dnia:
1. Za adorację Najświętszego Sakramentu przez pół godziny. Za samo tylko nawiedzenie Najświętszego Sakramentu odpust cząstkowy.
2. Za odmówienie cząstki Różańca (czyli 5 dziesiątków) w kościele, w publicznej kaplicy, w rodzinie, w społeczności zakonnej, w stowarzyszeniu publicznym.
Warunki:
1. Trzeba odmówić 5 dziesiątków bez przerwy;
– Do modlitwy ustnej trzeba dodać rozmyślanie tajemnic różańcowych;
– Przy publicznym rozważaniu Różańca trzeba zapowiadać odmawiane tajemnice według przyjętego zwyczaju.
3. Za nawiedzenie kościoła parafialnego w dniu święta tytularnego i w dniu 2 sierpnia (Matki Bożej Anielskiej).
4. Za nawiedzenie kościoła, w którym odbywa się synod diecezjalny.
5. Za pobożne nawiedzenie kościoła lub ołtarza w dniu jego konsekracji.
6. Za pobożne nawiedzenie kościoła lub kaplicy zakonnej w dniu święta założyciela zakonu.
7. Jeżeli nie ma kapłana, który udzieliłby umierającemu sakramentów i odpustu zupełnego, to Kościół mu je udzieli w momencie śmierci, jeżeli jest odpowiednio dysponowany i za życia miał zwyczaj odmawiania jakichkolwiek modlitw. Do uzyskania tego odpustu chwalebną jest rzeczą posługiwać się krucyfiksem lub krzyżem. Taką odpowiednią dyspozycją w godzinie śmierci jest stan łaski uświęcającej i wolność do przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, nawet lekkiego.
***
Odpusty cząstkowe możliwe do uzyskania wielokrotnie każdego dnia
Są trzy ogólne warunki uzyskania odpustu cząstkowego:
1. Wierny dostępuje odpustu cząstkowego, jeśli w czasie spełniania swoich obowiązków i w trudach życia wznosi myśli do Boga z pokorą i ufnością, dodając w myśli jakiś akt strzelisty, np. “Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami”
2. Jeśli wierny powodowany motywem wiary przyjdzie z pomocą potrzebującym współbraciom, pomagając im osobiście lub dzieląc się z nimi swoimi dobrami, uzyskuje odpust cząstkowy
3. Gdy wierny w intencji umartwiania się, odmówi sobie czegoś godziwego, a przyjemnego dla siebie, uzyskuje odpust cząstkowy. Warunek ten ma zachęcić wiernych do praktykowania dobrowolnych umartwień
Odpust cząstkowy jest związany z odmówieniem wielu znanych modlitw i można go uzyskać wielokrotnie w ciągu dnia. Niektóre z modlitw związanych z odpustem cząstkowym to: Anioł Pański (lub Regina Caeli w Okresie Wielkanocnym); Duszo Chrystusowa; Wierzę w Boga; Psalm 130 (Z głębokości); Psalm 51 (Zmiłuj się…); odmówienie Jutrzni lub Nieszporów za zmarłych; Panie, Boże wszechmogący (modlitwa z Liturgii Godzin, Jutrznia w Poniedziałek II tygodnia psałterza); modlitwa św. Bernarda (Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo); Wieczny odpoczynek; Witaj, Królowo, Matko Miłosierdzia; Pod Twoją obronę; Magnificat; odmówienie jednej z sześciu litanii zatwierdzonych dla całego Kościoła (do Najświętszego Imienia Jezus, do Najświętszego Serca Pana Jezusa, do Najdroższej Krwi Chrystusa Pana, Loretańskiej do NMP, do świętego Józefa lub do Wszystkich Świętych); pobożne uczynienie znaku Krzyża świętego.
***
Ponadto dla Polski zostały zatwierdzone także dwa dodatkowe odpusty zupełne:
– Uczestnictwo w nabożeństwie Gorzkich Żalów jeden raz w Wielkim Poście w jakimkolwiek kościele na terenie Polski;
– Nawiedzenie dowolnej bazyliki mniejszej w następujące dni:
* w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła (29 czerwca)
* w święto tytułu
* w dniu 2 sierpnia (odpust “Porcjunkuli”)
* jeden raz w ciągu roku w dniu określonym według uznania
Na synodzie przegrała katolicka moralność – Roberto de Mattei
Dokument końcowy synodu prezentowany jest jako sukces: papieża, konserwatywnych ojców synodalnych i zachodnich progresistów. Ale, jak zauważa prof. Roberto de Mattei, to nieprawda. Prace biskupów zakończyły się klęską. „W ostatecznym rozrachunku stajemy wobec niejasnego i wewnętrznie sprzecznego dokumentu, który każdemu pozwala na odtrąbienie zwycięstwa – nawet jeśli nikt niczego nie wygrał. Wszyscy przegrali, a w pierwszej kolejności katolicka moralność, głęboko upokorzona przez synod o rodzinie” – podkreśla włoski historyk Kościoła.
„By lepiej zrozumieć przebieg wypadków, musimy cofnąć się do wieczora 22 października, kiedy ojcom synodalnym zaprezentowano sprawozdanie końcowe, wypracowane przez komisję powołaną ad hoc na podstawie zmian do Instrumentum laboris proponowanych przez grupy robocze (circuli minors) wyszczególnione na podstawie języka” – przypomina Roberto de Mattei. Ojcom synodalnym przekazany został wyłącznie tekst w języku włoskim, zakazano im także konsultowania go z audytorami i innymi uczestnikami zgromadzenia.
„Tekst nie brał pod uwagę 1355 poprawek zaproponowanych w ciągu trzech poprzednich tygodni, a w istocie była to kolejna propozycja wprowadzenia Instrumentum laboris, wraz z akapitami, które wywołały w sali obrad największą krytykę: o homoseksualizmie i rozwodnikach w kolejnych związkach” – czytamy na łamach „Corrispondenza Romana”. Zaproponowano ojcom, by w krótkim czasie pracowali nad dokumentem w języku, który nie wszystkim był dobrze znany. „Ale rankiem 23 października papież Franciszek, który zawsze z uwagą śledził prowadzone prace, stanął wobec niespodziewanego odrzucenia dokumentu przygotowanego przez komisję” – dodaje de Mattei. W trakcie dyskusji przeciwko ponownemu narzuceniu Instrumentum laboris wystąpiło 51 ojców synodalnych, w tym m.in. kardynałowie Marc Ouellet, Angelo Bagnasco, Carlo Caffarra, arcybiskupi Joseph Kurtz (przewodniczący amerykańskiego episkopatu), Zbigniew Gądecki, Zbigniew Stankiewicz (Łotwa), Tadeusz Kondrusiewicz (Białoruś) i biskup Hlib Łonczyna (kierujący eparchią Świętej Rodziny w Londynie).
Dokument nie mógł zostać ponownie zaprezentowany, dlatego z rozwiązaniem sytuacji kryzysowej pośpieszyli duchowni pracujący w grupie niemieckojęzycznej. „Między piątkowym popołudniem i sobotnim porankiem komisja zmieniła tekst, który następnie został 24 października odczytany w sali obrad synodalnych, a po południu odbyto nad nim głosowanie, w którym każdy z 94 akapitów otrzymał kwalifikowaną większość dwóch trzecich głosów” – relacjonuje Roberto de Mattei. Kardynał Schönborn w trakcie sobotniej konferencji prasowej już antycypował wyniki głosowania dotyczącego najbardziej kontrowersyjnego tematu obrad: Komunii dla rozwodników. Austriacki kardynał podkreślał, że kluczowym pojęciem będzie „rozeznanie”, o którym nauczał Jan Paweł II w „Familiaris consortio”. Kwestii „rozeznania” i „integracji” przyjęty dokument poświęca aż trzy paragrafy: 84, 85 i 86. Paragraf 85, wywołujący największą krytykę, został przyjęty… jednym głosem.
„Na zakończenie synodu biskupów wizerunek papieża Franciszka nie jawił się jako wzmocniony, tylko nadszarpnięty i osłabiony. Popierany przez niego dokument został rankiem 23 października – był to jego czarny dzień – otwarcie odrzucony przez większość ojców synodalnych. Mowa końcowa papieża Bergolio w ogóle nie wyrażała entuzjazmu wobec końcowego Relatio, potwierdzała niezadowolenie papieża z powodu ojców synodalnych broniących tradycyjnych stanowisk” – przypomina Roberto de Mattei.
Papież mówił wówczas, że zamknięcie synodu wiąże się z obnażeniem „zamkniętych serc, które często ukrywają się nawet za nauczaniem kościoła, albo za dobrymi intencjami, aby zasiąść na katedrze Mojżesza i sądzić, czasami z poczuciem wyższości i z powierzchownością, trudne przypadki i zranione rodziny”. Jak stwierdził wówczas Ojciec święty, celem synodu było „otwarcie szerszych horyzontów”, wzniesienie się ponad „hermeneutykę konspiracji” i „zawężanie perspektyw” w celu obrony i propagowania „wolności dzieci Bożych”. „Ostre słowa, wyrażające rozgoryczenie i niezadowolenie. Z pewnością nie są to słowa zwycięzcy” – komentuje włoski historyk.
Progresiści nie odnieśli na synodzie zwycięstwa. Z proponowanego tekstu usunięto przygotowane przez nich wzmianki o homoseksualizmie, a paragrafy mówiące o rozwodnikach żyjących w kolejnych związkach nie są tak jednoznaczne, jak na to liczyli. „Konserwatyści także nie mogą odtrąbić zwycięstwa. Skoro 80 ojców synodalnych, jedna trzecia synodu, głosowało przeciwko 86 paragrafowi, to oznacza to, że nie był on satysfakcjonujący. Fakt, że paragraf ten został przyjęty dzięki jednemu głosowi nie unieważnia zawartej w nim trucizny” – ocenia profesor de Mattei.
„Relatio finalis” stwierdza, że rozwodnicy powinni móc poczuć się jak „żywe członki Kościoła”, którym oferowana jest „ścieżka towarzyszenia i rozeznania”, oraz pełniejsze uczestnictwo w życiu Kościoła. „A czym jest żywy członek Kościoła, pełniej uczestniczący w jego życiu, jeśli nie człowiekiem znajdującym się w stanie łaski i mogącym przyjmować Komunię?” – pyta historyk Kościoła. Tego przegłosowany tekst na pewno nie wyklucza. Drzwi zostały więc uchylone.
„Relatio nie stwierdza, że rozwodnicy żyjący w kolejnym związku posiadają prawo przystępowania do Komunii (a przez to prawo do cudzołóstwa), ale de facto zaprzecza, że Kościół posiada publiczne prawo do określania stanu takich osób jako cudzołóstwa. Pozostawiając odpowiedzialność związaną z taką oceną sumieniu duszpasterza oraz rozwodnikom żyjącym w kolejnym związku. Podejmując po raz kolejny język Dignitatis Humanae, nie chodzi o pozytywne prawo do cudzołóstwa, ale o prawo negatywne polegające na tym, by nie przeszkadzano im z korzystania z niego. Innymi słowy, chodzi o prawo do wolności od jakiegokolwiek przymusu w kwestiach moralnych” – tłumaczy de Mattei. Zgodnie z optyką zaprezentowaną w Relatio, wspólnota wiernych nie może wymagać od Kościoła, by ten przeciwdziałał godzącemu w nią publicznemu grzechowi.
„W rzeczywistości Komunia nie jest jedynie aktem indywidualnym, jest także aktem publicznym dokonywanym we wspólnocie wiernych. Kościół, nie wchodząc w forum wewnętrzne, zawsze zabraniał udzielania Komunii rozwodnikom żyjącym w kolejnych związkach ponieważ jest to grzechem publicznym, dokonywanym na forum publicznym. Prawo moralne jest wchłanianie przez sumienie stające się czymś nowym nie tylko teologicznie i moralnie, ale i kanonicznie” – czytamy.
Koresponduje to z perspektywą obecną w dokumentach papieża Franciszka, dotyczących nowych procedur stwierdzania nieważności małżeństwa.
Jak można było przeczytać na łamach „Corriere della Sera”, „Przywracając biskupom prawo osądu w kwestiach stwierdzania nieważności małżeństwa papież nie zmienił statusu rozwodników, ale dokonał olbrzymiej, cichej reformy papiestwa”. Moralność „poszczególnych przypadków” została odwzorowana w skali Kościoła powszechnego. 17 października papież Franciszek przemawiając do ojców synodalnych stwierdził, że zachowania prezentowane przez biskupów na jednym kontynencie jako normalne, na innym postrzegane są jako „niemal skandaliczne”, co w jednym społeczeństwie jest postrzegane jako wolność sumienia, w innym jest rozumiane jedynie jako zwykłe zamieszanie. Ojciec święty wytłumaczył to różnicami międzykulturowymi i wezwał do inkulturacji „ogólnych zasad”, co ma zapewnić ich poszanowanie i stosowanie.
Jak zauważa de Mattei, moralność „poszczególnych przypadków” relatywizuje i rozkłada prawo moralne, które z definicji posiada absolutny i uniwersalny charakter. „W ostatecznym rozrachunku stajemy wobec niejasnego i wewnętrznie sprzecznego dokumentu, który każdemu pozwala na odtrąbienie zwycięstwa – nawet jeśli nikt niczego nie wygrał. Wszyscy przegrali, a w pierwszej kolejności katolicka moralność, głęboko upokorzona przez synod o rodzinie” – podkreśla prof. Roberto de Mattei.
Źródło: „Corrispondenza Romana”, Rorate Caeli
HOŁD RUSKI, czyli najbardziej ukrywana data w historii Polski
Oraz najbardziej ukrywany polski obraz. 29 października 1611 r. w Warszawie car Rosji Wasyl IV Szujski złożył – klękając, bijąc czołem i całując królewską dłoń – hołd siedzącemu na tronie Zygmuntowi III Wazie
„Bywało siła triumfów, bywało za pradziadów naszych siła zwycięstw (…) ale hospodara moskiewskiego tu stawić, gubernatora ziemi wszystkiej przyprowadzić, głowę i rząd państwa moskiewskiego tego panu swemu i Ojczyźnie oddawać, to dopiero dziwy, nowina, męstwo rycerstwa (…) sama sława!”. Tak przemawiał podkanclerz Feliks Kryski na uroczystym wspólnym posiedzeniu Sejmu i Senatu Rzeczypospolitej na Zamku Królewskim w Warszawie 400 lat temu 29 października 1611 roku – przypominał kilka lata temu prof. Józef Szaniawski.
To był hołd ruski. Obecny był król, prymas, biskupi, wojewodowie, posłowie i senatorowie, czołowi politycy i dowódcy wojska. Ale najważniejszy wśród nich był wielki mąż stanu, wódz i hetman Stanisław Żółkiewski. To właśnie on rozbił w bitwie pod Kłuszynem potężną armię rosyjską, zdobył Moskwę, a 29 października 1611 roku przywiódł do Warszawy wziętych do niewoli wrogów Polski. Byli to car Rosji Wasyl IV, jego żona caryca Katarzyna, dowódca armii rosyjskiej – wielki kniaź Dymitr oraz następca moskiewskiego tronu – wielki książę Iwan. U wylotu Krakowskiego Przedmieścia na plac Zamkowy został wybudowany łuk triumfalny.
U wylotu Krakowskiego Przedmieścia na plac Zamkowy został wybudowany łuk triumfalny.
Na ulice wyległy tysiące warszawiaków i przyjezdnych gości z całej Polski, aby z bliska obejrzeć wziętego do polskiej niewoli Wasyla IV, który sam siebie tytułował carem i samowładcą całej Rosji. Pod łukiem triumfalnym przejechał najpierw zwycięski wódz i hetman Stanisław Żółkiewski, za nim inni dowódcy wojska polskiego, zwycięscy żołnierze, a na końcu car i jeńcy rosyjscy.
W konwoju i pod eskortą polskich dragonów przez Krakowskie Przedmieście zostali doprowadzeni na Zamek Królewski.
Tutaj nastąpił moment kulminacyjny, oczekiwany przez wszystkich hołd ruski. Car Rosji schylił się nisko do samej ziemi, tak że musiał prawą dłonią dotknąć podłogi, a następnie sam pocałował środek własnej dłoni. Wasyl IV złożył przysięgę i ukorzył się przed majestatem Rzeczypospolitej, uznał się za pokonanego i obiecał, że Rosja nigdy już więcej na Polskę nie napadnie.
Dopiero po tej ceremonii król Polski Zygmunt III Waza podał klęczącemu przed nim rosyjskiemu carowi rękę do pocałowania.
Z kolei wielki kniaź Dymitr, dowódca pobitej przez wojsko polskie pod Kłuszynem armii rosyjskiej, upadł na twarz i uderzył czołem przed polskim królem i Rzecząpospolitą, a następnie złożył taką samą przysięgę jak car. Wielki kniaź Iwan też upadł na twarz i trzy razy bił czołem o posadzkę Zamku Królewskiego, po czym złożył przysięgę, a na koniecrozpłakał się na oczach wszystkich obecnych. W trakcie całej ceremonii hołdu ruskiego na podłodze przed zwycięskim hetmanem, królem i obecnymi dostojnikami Rzeczypospolitej leżały zdobyte na Kremlu rosyjskie sztandary.
W roku 1612 car Wasyl i towarzyszące mu osoby zginęli w tajemniczych okolicznościach w Gostyninie k. Płocka, zamordowani przez rosyjską agenturę działającą w Polsce. Dopóki żył Wasyl IV, bojarzy nie mogli wybrać nowego cara. Jednym z inicjatorów zgładzenia Wasyla IV był założyciel nowej carskiej dynastii Michaił I Romanow, od 1613 roku rządzący na Kremlu.
Takich wielkich zwycięstw jak Kłuszyn i triumfów jak hołd ruski mieliśmy w naszej historii zaledwie kilka. Zdecydowanie więcej doświadczyliśmy wielkich klęsk narodowych. Wszystkie przegrane powstania, tragiczny wrzesień 1939 r., klęska Polski w II wojnie światowej, Katyń, Oświęcim, deportacje na Syberię. Tak – rocznice tych tragicznych wydarzeń są na ogół czczone uroczyście, są odsłaniane, a zwycięstw często jakbyśmy się wstydzili. Dotyczy to przede wszystkim hołdu ruskiego i Kłuszyna, które są dla Rosjan od 400 lat ważnym memento. W rosyjskiej tradycji po dziś dzień (!) funkcjonuje charakterystyczny respekt przed Polakami oraz Polską dużo słabszą od Rosji.
Prof. Józef Szaniawski
—
Audycja z 28 października 2011 r.:
Wikipedia:
Carowie Szujscy przed Zygmuntem III,
—
„Hołd ruski” Jana Matejki. Katalogowany pod manipulatorskimi umownymi tytułami: „Carowie Szujscy na sejmie warszawskim”, „Bracia Szujscy na Sejmie Warszawskim”, „Hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski przedstawia carów Szujskich na sejmie warszawskim 1611” czy „Pokłon byłego cara Wasyla IV Szujskiego z braćmi przed królem polskim Zygmuntem III Wazą na sejmie w Warszawie 29.10.1611”. Zaklasyfikowany jako „szkic do obrazu” (jeśli to jest szkic, to gdzie jest oryginał?…). Obraz stanowi ideową analogię do „Hołdu pruskiego”. Sceny hołdów: pruskiego przed Zygmuntem I Starym,moskiewskiego przed Stefanem Batorym i ruskiego przed Zygmuntem III Wazą − to szczytowe momenty polskiej dominacji politycznej.
Hołd ruski i data 29 października 1611 r. nie istnieją nie tylko w podręcznikach, encyklopediach, książkach, ale zostały wymazane celowo ze świadomości i pamięci narodowej Polaków. To najdłużej istniejąca biała plama dziejów Polski, nadal skutecznie utrzymywana przez agenturę rosyjską w Polsce, historyków złej woli oraz przez polityczną poprawność! (prof. Józef Szaniawski).
(taw)
Kontrowersyjny zapis o rozwiedzionych przyjęty! Przeszedł dwoma głosami!
Biskupi zebrani na Synodzie o Rodzinie przegłosowali większością głosów wszystkie 94 punkty zawarte w dokumencie końcowym, łącznie z tym mówiącym o udziale w życiu Kościoła rozwodników żyjących w nowych związkach.
Większością 2/3 głosów został przyjęty dokument końcowy Synodu o Rodzinie. Informację o tym przekazała francuska agencja I-Media oraz rzecznik grupy niemieckojęzycznej, publikując wpis na Twitterze. W ślad za tym poszła wieść, iż głosujący nie odrzucili kontrowersyjnego punktu mówiącego o subiektywnych zasadach dopuszczania rozwodników żyjących w nowych związkach do udziału w życiu Kościoła.
Zapis dokumentu – choć nie pada w nim dosłowne sformułowanie o dopuszczeniu rozwodników do Komunii Świętej – otwiera szerokie pole do interpretacji na gruncie praktyki duszpasterskiej poszczególnych episkopatów. “Ich udział może być wyrażony w różnych posługach kościelnych: trzeba zatem rozpoznać, które z różnych form wykluczenia obecnie praktykowanych w obrębie liturgii, duszpasterstwa, edukacji oraz w dziedzinie instytucjonalnej można przezwyciężyć. Nie powinni oni nie tylko czuć się ekskomunikowanymi, ale mogą żyć i rozwijać się jako żywe członki Kościoła, odczuwając, że jest on matką, która ich zawsze przyjmuje, troszczy się o nich z miłością i wspiera ich w pielgrzymce życia i Ewangelii” – zapisano w punkcie 84.
Dwa głosy zaważyły o przyjęciu tego punktu. Liczba 178 głosujący „za” zadecydowała o przyjęciu wytycznych, które w łatwy sposób mogą być użyte przeciwko nauczaniu Kościoła, co akcentowali bardziej konserwatywni spośród zgromadzonych hierarchów. Przeciwko zagłosowało 80 biskupów.
Niektórzy biskupi dzielili się z prasą entuzjastycznymi, a zarazem wymijającymi opiniami. Podczas briefingu dla dziennikarzy kardynał Christoph Schönborn powiedział, że celem synodu było przede wszystkim pokazanie, iż rodzina nie stanowi przeżytku, nawet we współczesnym społeczeństwie. Austriacki hierarcha określił przesłanie Synodu jako „wielkie TAK dla rodziny”.
Kard. Schönborn uznał, że wynik Synodu stanowi owoc szerokiego konsensusu pomiędzy obradującymi hierarchami. Zaznaczył jednak, iż nauczanie o małżeństwie jako otwartym na życie związku mężczyzny i kobiety pozostaje niezmienne.
– Próbowaliśmy odkryć to, czego Bóg chce dziś dla rodziny na świecie, a także to, jak Kościół może wspomóc rodziny w ich codziennym borykaniu się z różnymi wyzwaniami – skomentował kardynał Raymundo Damasceno Assis z Brazylii.
Źródło: KAI
FO
„Rozeznanie” i “zamknięte serca” – Krystian Kratiuk
Czy synod zatwierdził Komunię Świętą dla rozwodników? Czy też przeciwnie – potwierdził świętość i nierozerwalności małżeństwa? Odpowiedź jest zatrważająca – nie wiemy! Wszystko wskazuje na to, że triumfuje wizja „Kościoła zdecentralizowanego” – biskupów podejmujących decyzje w swych diecezjach, bez jasnej doktryny. Jedna sprawa pozostaje jednak jasna – synod biskupów nie ma żadnej władzy prawodawczej. Aby jego ustalenia weszły w życie, musi je swym nauczaniem potwierdzić papież.
Wielu ojców synodalnych po opublikowaniu końcowego dokumentu ma „wątpliwości interpretacyjne”, co potwierdził arcybiskup Henryk Hoser. Sam metropolita warszawsko-praski potwierdził jednak pośrednio, że podczas obrad toczyła się swoista wojna między purpuratami – użył bowiem słów: „wracamy z tarczą”. Wyraził jednak również nadzieję, że papież wyjaśni niektóre nieścisłości dokumentu.
Jakie to niejasności? Autorzy dokumentu piszą o konieczności „rozeznawania” przez Kościół konkretnych sytuacji rodzinnych jego członków – to żadna nowość, ale słowa Jana Pawła II z „Familiaris consortio”. W dokumencie przygotowanym po tegorocznym synodzie czytamy także, że „osoby ochrzczone, które się rozwiodły i ponowie zawarły związek cywilny powinny być bardziej włączane we wspólnoty chrześcijańskie na różne możliwe sposoby, unikając wszelkich okazji do zgorszenia” – doprawdy trudno wyrokować, czym mogą być owe okazje do zgorszenia. Czy na przykład kardynał Schoenborn, popierający zasiadanie w radach parafialnych osób żyjących w homo-związkach, nie uzna, że udzielenie Komunii Świętej rozwodnikom nikogo nie zgorszy? Co w sytuacji, gdy w innych krajach – chociażby w Polsce – biskupi uznają, że to jednak sytuacja gorsząca, łamiąca wszak Boże przykazanie? Czyż nie staniemy się świadkami powstania swoistych Kościołów lokalnych, z własną interpretacją doktryny?
Dla porządku należy jednak przyznać, że w dokumencie końcowym synodu nie ma mowy wprost o rozwiązaniach postulowanych przez niemieckojęzycznych biskupów. Ale sam dokument napisany jest typowym dla współczesnego Kościoła obłym, niejasnym i rozwodnionym językiem, który każdy może zinterpretować na swój własny sposób. Oto przykładowy fragment dotyczący rozwodników żyjących w nowych związkach: „powinni zadać sobie pytanie, w jaki sposób zachowywali się wobec swoich dzieci, gdy związek małżeński przeżywał kryzys; czy były próby pojednania; jak wygląda sytuacja opuszczonego partnera; jakie konsekwencje ma nowa relacja na pozostałą rodzinę i wspólnotę wiernych; jaki przykład daje ona ludziom młody, którzy przygotowują się do małżeństwa. Szczera refleksja może umocnić zaufanie w miłosierdzie Boże, które nikomu nie jest odmawiane”. Niebezpieczeństwo dowolności interpretacji jest tutaj aż nadto widoczne.
Samo słowo „rozeznanie” w trzech punktach synodalnego dokumentu dotyczących rozwodników pada aż pięciokrotnie! To raz jeszcze uświadamia nam, że to od decyzji już nawet nie poszczególnych episkopatów, ordynariuszy ale konkretnych księży może zależeć ocena sytuacji dotyczącej takich osób. W tym kontekście brak wyjaśnienia jakie normy stosować wobec nich przy udzielaniu świętych sakramentów jest wręcz porażająca. Czyżby Rzym na naszych oczach miał zrezygnować z funkcji strażnika doktryny? Bez ostatecznego słowa papieża trudno odpowiedzieć i na to pytanie – w omawianym dokumencie kilkukrotnie padają wszak słowa podkreślające niezmienność nauki Kościoła o nierozerwalności małżeństwa sakramentalnego. Świadczy to nie tylko o zamęcie komunikacyjnym, ale także o absurdalności przyjętej metody akceptacji dokumentu – nad każdym jego punktem głosowano osobno, co umożliwiło uznanie wszystkich punktów na znanej z parlamentów zasadzie – my poprzemy was, wy poprzecie nas.
Ostateczną decyzję w sprawie kościelnego nauczania podejmuje papież. Choćby i sto procent biskupów głosowało na jakimkolwiek synodzie za „legalizacją” herezji, to do Ojca Świętego należy ostatnie słowo – tylko on ma prawo nauczać współtworząc i rozwijając kościelne magisterium. Dlatego z tak wielką nadzieją oczekiwano słów papieża Franciszka na Mszy Świętej kończącej synod. W trakcie homilii nie padły jednak żadne słowa wprost odnoszące się do problemu synodalnego konfliktu.
Papież wygłosił jednak inne przemówienie – kończąc obrady synodu. Tą ważną mowę Franciszek wygłosił w obecności biskupów broniących nauczania Pana Jezusa o nierozerwalności małżeństwa, oraz w obecności postępowych biskupów, od miesięcy domagających się dopuszczenia rozwodników żyjących w nowych związkach. Ci ostatni mieli usta pełne pięknych słów o otwarciu i miłosierdziu, ale wspominając o swych wewnątrzkościelnych oponentach nazywali ich ludźmi bez serca, zimnymi i zamkniętymi na ludzkie dramaty. Nie może więc dziwić, że czytając przemówienie papieża, już teraz oczekując jego posynodalnej adhortacji, ze szczególną uwagą skupiamy się na tych oto słowach:
„Co oznacza dla Kościoła zakończenie synodu o rodzinie? (…) Oznacza, że świadczono wobec wszystkich, że Ewangelia pozostaje dla Kościoła żywym źródłem wiecznej nowości, przeciw każdemu, kto chce ją “zdoktrynizować” w martwe kamienie do rzucania w innych. Oznacza również, że obnażono zamknięte serca, które często ukrywają się nawet za nauczaniem kościoła, albo za dobrymi intencjami, aby zasiąść na katedrze Mojżesza i sądzić, czasami z poczuciem wyższości i z powierzchownością, trudne przypadki i rodziny zranione.
Oznacza, że stwierdzono, że Kościół jest Kościołem ubogich w duchu i grzeszników poszukujących przebaczenia, a nie tylko sprawiedliwych i świętych, więcej: sprawiedliwych i świętych, kiedy czują się ubogimi i grzesznikami. Znaczy, że usiłowano otworzyć horyzonty dla przezwyciężenia każdej hermeneutyki konspiracyjnej czy zamkniętej wizji, aby bronić i szerzyć wolność dzieci Bożych, aby przekazywać piękno chrześcijańskiej Nowiny, czasami pokrytej rdzą archaicznego języka albo po prostu niezrozumiałej”.
Słowa te wydają się wskazywać, po której stronie sporu lokują się przekonania papieża. Ale nie możemy tego przesądzać – musimy poczekać na jego adhortację. Nie ustając w modlitwach o światło Ducha Świętego dla niego.
Krystian Kratiuk
Z Grzegorzem Braunem, reżyserem i publicystą rozmawia Rafał Otoka-Frąckiewicz
ROZMOWA MIESIĄCA: Generator cywilizacji
.
.
Co możemy zrobić, żeby wrócić do normy, czyli do normalnego, zdrowego Polaka, który jest kreatywny, uśmiechnięty, uczciwy, pracowity; kiedy trzeba, da komuś w mordę, a kiedy trzeba, umie się zabawić.
Niezłe wyliczenie, bo taka bywała natura Polaka i takie są też polskie tradycje. Może tylko uściślijmy, że zwykłe mordobicie było jednak raczej domeną plebsu – naród polityczny dopracował się bardziej skonwencjonalizowanych form rozstrzygania konfliktów. I mam tu na myśli nie tylko słynną polską sztukę cięcia szablą – której placu nie dotrzymaliby zdaniem znawców nawet japońscy samuraje z ich katanami – ale i zapamiętałe procesowanie się. Bo to, co się dziś wytyka sarmatom jako rzekome nałogowe pieniactwo, to był wszak efekt uboczny nieprzeciętnej kompetencji prawnej, wyniesionej przez polską szlachtę z tych tak później zapamiętale oczernianych kolegiów jezuickich.
Ale jak rozumiem, pan akcent stawia na cnotę gospodarności – istotnie, słabo dziś kojarzoną z polskością. A przecież np. Jan Chryzostom Pasek łącznie parę lat bywał na wojnach i temu poświęcił kawał swoich pamiętników, ale przez resztę wcale nie krótkiego życia spławiał zboże do Gdańska. Był bowiem przede wszystkim zapobiegliwym gospodarzem, jak większość panów braci, którzy – nie powiem, że od święta, ale w wypadkach awaryjnych – bywali żołnierzami, a przez całe życie na ogół dobrymi przedsiębiorcami rolno-spożywczymi. Te hałdy zboża i te westernowe hordy bydła, bez których przez stulecia znaczna część Europy Zachodniej nie miałaby co do garnka włożyć – ktoś to wszystko musiał przecież nie tylko wyprodukować, ale także przetransportować i korzystnie sprzedać.
Rzadko się o tym wspomina. Główna narracja dotycząca naszej przeszłości mówi o warcholstwie i nieudacznictwie.
Przecież wiadomo, że są ludzie i ludziska, ale nie dzięki bezmyślnej mniejszości zbudowano silną Polskę. Korona Polska i cała Rzeczpospolita stała własną potęgą gospodarczą, a nie koniunkturą nakręcaną odgórnie przez jakiś centralny rząd Księstwa Warszawskiego, który dyktowałby normy i wytyczał kierunki rozwoju. Stała właśnie na ekonomicznej autonomii tych niezliczonych panów Pasków, a nie na dotacjach i dyrektywach z zagranicznych centrów.
Tradycyjnie, historycznie Polska była potęgą ufundowaną na wolności osobistej i własności prywatnej, bo wtedy świat jeszcze nie stał na głowie. A nie byłoby tu ani jednego, ani drugiego, gdyby nie cywilizacyjny porządek zaprowadzony przez ten wielki, cudowny generator cywilizacji, jakim jest Kościół katolicki. Jeśli ten generator osłabimy, przytłumimy albo – nie daj Boże – odłączymy, to wtedy cały system pada. Bez tradycji katolickiej upada bowiem cała logika cywilizacji łacińskiej – z jej kulturą prawną, filozoficzną, artystyczną, obyczajową. Pada porządek indywidualnej wolności i społecznej odpowiedzialności, poszanowania własności prywatnej i zachowania bezpieczeństwa publicznego – porządek, który Kościół katolicki postuluje i jako jedyny jest zdolny od władzy państwowej i narodu wyegzekwować. Jeśli to odłączymy, rodzi się antycywilizacja. I z tym właśnie mamy do czynienia dzisiaj.
Przed rokiem 2017
Czesław Ryszka
Ktoś, kto czyta tylko tytuły, pomyśli, że piszę o czekającym nas jakimś wydarzeniu sportowym lub politycznym. Tymczasem chcąc oderwać się od polityki – parlamentarzyści mają przerwę wakacyjną – chciałem zwrócić uwagę na nie mniej ważne wydarzenia, które się dzieją albo też nas czekają. 13 października 2013 r. papież Franciszek dokona aktu poświęcenia Rosji i świata Niepokalanemu Sercu Maryi. Uczyni to podobnie jak Jan Paweł II 25 marca 1984 r., czyli razem z biskupami świata oraz przed figurą Matki Bożej Fatimskiej specjalnie na ten dzień sprowadzoną do Watykanu. Ze strony papieża Franciszka nie będzie to „próba” kolejnego zawierzenia Rosji i świata Matce Bożej, ale wskazanie na aktualność orędzia z Fatimy, o czym Jan Paweł II mówił: „Wezwanie Maryi nie jest jednorazowe. Jej apel musi być podejmowany z pokolenia na pokolenie, zgodnie z nowymi znakami czasu. Trzeba do niego nieustannie powracać”.
O jakich nowych znakach czasu mowa? Jak sądzę, wiele może wydarzyć się zarówno przed, jak i w samym roku 2017, w którym przypada stulecie objawień fatimskich, a także zbiegają się liczne rocznice i jubileusze wydarzeń, które wstrząsnęły Kościołem i światem. Kościołem z całą pewnością, przecież prawie 500 lat temu, 31 października, Marcin Luter zawiesił na drzwiach kościoła w Wittenberdze 95 tez, wzywając do dysputy z nimi. Dał tym początek schizmie zachodniej Kościoła, której tragiczne skutki trwają już tyle wieków.
Z kolei 400 lat temu urodził się Elias Ashmole (1617-1692), antykwariusz, astrolog i założyciel muzeum w Oksfordzie, który odnotował w swoim pamiętniku dzień własnej inicjacji. Mianowicie pod datą 16 października 1646 r., godzina 4.30 po południu, zapisał: „Zostałem masonem w Warrington w hrabstwie Lancashire, wraz z płk. Henrym Mainwaringiem z Cheshire”. Zapis o tyle ważny, że mamy w nim potwierdzenie istnienia wówczas masonerii jako ruchu zwalczającego Kościół katolicki.
Jednak dopiero 300 lat temu, w roku 1717, w dniu św. Jana Chrzciciela, 24 czerwca, przedstawiciele czterech istniejących w tym czasie w Londynie lóż masońskich spotkali się w piwiarni „Goose & Gridiron”, aby utworzyć „Wielką Macierzystą Lożę Świata” oraz wybrać jej pierwszego wielkiego mistrza. Jeszcze w tym samym wieku masoneria wznieciła Wielką Rewolucję Francuską, po niej zaś w 1917 r. Wielką Rewolucję w Rosji. Ta druga miała swoim zwycięstwem uczcić okrągły jubileusz dwustulecia istnienia tej tajnej organizacji.
Kiedy w październiku 1917 r. na ulicach Rzymu zorganizowano regularną, masońską demonstrację pod znakiem Szatana, jej uczestnicy głosili otwarcie, że ukoronowaniem ich działań ma być panowanie diabła. W trakcie demonstracji rozwinięto czarny sztandar giordano-brunistów, przedstawiający postać Archanioła Michała powalonego na ziemię, nadto będącego w szponach Lucyfera. Na jednym z transparentów widniał napis postulujący w formie imperatywu: „Szatan musi zapanować w Watykanie, a papież będzie jego sługą”.
Potężne demonstracje antykatolickie zrobiły ogromne wrażenie na młodym studencie Maksymilianie Kolbem. W odpowiedzi na, jak pisał: „coraz to bardziej jawne poczynania masonów i innych wrogów Kościoła Chrystusowego w samej stolicy chrześcijaństwa”, 16 października 1917 r. utworzył pod swoim przewodnictwem związek „Militia Immaculatae” (Rycerstwo Niepokalanej), poświęcając się w całości i bezwarunkowo służbie Niepokalanej Dziewicy. Później na kartach „Rycerza Niepokalanej” pisząc o zaniku moralności, zwłaszcza wśród młodzieży, o. Maksymilian Kolbe motywował to zjawisko tym, iż „kina, teatry, literatura, sztuka kierowane w wielkiej części niewidzialną ręką masonerii, zamiast szerzyć oświatę, gorączkowo pracują w myśl uchwały masonów: «My Kościoła katolickiego nie zwyciężymy rozumowaniem, ale zepsuciem obyczajów»”.
Dzisiaj wiemy, że ta eksplozja nienawiści wobec Kościoła była odpowiedzią na znaki nadziei, jakie ludzkość otrzymywała z Nieba od 13 maja do 13 października 1917 r. Matka Boża objawiając się w Fatimie, zapowiedziała wybuch rewolucji w Rosji, liczne cierpienia papieża oraz wierzących, po których miał przyjść ostateczny triumf Jej Niepokalanego Serca. Krótko mówiąc, w obrazie zwycięstwa Matki Bożej dostrzega się znak eschatologiczny, zapowiadający koniec czasów, zbliżanie się paruzji.
Mając na uwadze obecnie nową eksplozję nienawiści do Kościoła i ludzi wierzących, prześladowanie i zabijanie chrześcijan na niespotykaną skalę, podeptanie świętości życia, małżeństwa i rodziny, prawne usankcjonowanie zboczeń, należy stwierdzić, że orędzie fatimskie zbliża się w naszych czasach do finału. To są owe „nowe znaki” zła, które łącznie z pontyfikatem Jana Pawła II, pontyfikatem cierpienia i nadziei zapowiedzianym w Fatimie, przybliżają nas do roku 2017, do być może fatimskiego finału, Wielkiej Godziny Maryi, do Jej zapowiadanego zwycięstwa.
* * *
Czesław Ryszka
Pisarz i polityk, publicysta „Niedzieli”, poseł AWS w latach 1997 – 2001, w latach 2005-2011 senator RP;
www.ryszka.com
Abp Stanisław Gądecki – Episkopat Polski wyklucza dopuszczenie rozwodników do komunii. WIDEO
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki, który uczestniczy w synodzie biskupów na temat rodziny, na spotkaniu z dziennikarzami w Watykanie powtórzył sprzeciw Kościoła w Polsce wobec dopuszczenia rozwodników do komunii.
Metropolita poznański, który wziął udział w briefingu w watykańskim biurze prasowym, powiedział dziennikarzom z całego świata:
Jeśli chodzi o możliwość dopuszczenia do komunii osoby rozwiedzionej, w nowym związku, której poprzedni współmałżonek żyje, my jako Konferencja Episkopatu Polski wykluczamy taką możliwość.
Mówiliśmy zawsze o procesie stwierdzenia nieważności małżeństwa
— podkreślił arcybiskup Gądecki. Następnie zaznaczył, że polski episkopat przywołuje też adhortację Jana Pawła II „Familiaris consortio” z 1981 roku na temat rodziny. Wymienione są w niej – przypomniał – wszystkie możliwości udziału osoby rozwiedzionej w życiu Kościoła;
zarówno na polu edukacji, jak i w Caritas, słuchaniu Słowa Bożego, uczestnictwie we Mszy
— zaznaczył.
Na wszystkich tych polach taka osoba może być także ważnym świadkiem trudności życia rodzinnego i może nawet lepiej przygotować tych, którzy planują zawrzeć związek małżeński, niż ktoś, kto nie ma takiego doświadczenia
— zauważył abp Gądecki.
Osoby rozwiedzione w nowych związkach – oświadczył – „nie są w żaden sposób wykluczone z Kościoła, nie są ekskomunikowane”.
Arcybiskup poznański podkreślił zarazem, odnosząc się do nierozerwalności małżeństwa, że „żadna władza nie może rozwiązać węzła, który został zawarty w ważny sposób”.
Dopuszczenie do komunii – zastrzegł – nie jest możliwe także wtedy, gdy drugi związek rozwodników jest „pełen cnót”, „dobry i piękny”.
Watykan poinformował, że sytuacja osób rozwiedzionych była głównym tematem kolejnego dnia obrad synodu biskupów. Podczas briefingu ujawniono, że jeden z ojców synodalnych wzruszył uczestników debaty emocjonalną opowieścią o dziecku, które w chwili przystępowania do Pierwszej Komunii przełamało hostię na dwie części i dało je swoim rodzicom – rozwiedzionym i w nowych związkach.
Nie podano, kto przytoczył tę historię. Została ona opowiedziana – jak wyjaśniono – jako dowód tego, jak bardzo Kościół przejmuje się sytuacją, w jakiej znaleźli się rozwodnicy, pozbawieni dostępu do komunii.
PAP/mall
autor: Zespół wPolityce.pl
Uszczęśliwić człowieka,uszczęśliwić ludzkość – Ewa Polak-Pałkiewicz
– za naprawdę „maleńką” cenę, tylko jednego grzechu. Jedniutkiego. Jeden – to przecież prawie tyle, co nic.
Takie namowy płyną w dniach Synodu o Rodzinie z Wiecznego Miasta. Takie perspektywy są roztaczane.
Rozwód ma nie być już przeszkodą, ponowne małżeństwo ma przestać być tą sztuczną i anachroniczną barierą, która oddziela ludzi od Komunii św. Trzeba iść z postępem. Wszystko się zmienia. Człowiek nie stoi w miejscu. Ma więcej pragnień – i coraz więcej praw. Wszystko w imię miłosierdzia. Tylko kto pozwolił tym ludziom być miłosiernym, gdy sam Bóg daje przestrogę w przykazaniach i mówi, że grzech to śmierć? Śmierć duszy.
A zatem, czy naprawdę uszczęśliwią? Chwyt zawsze jest ten sam. To dla waszego dobra! Żebyście nie byli więcej smutni. Uśmiech jest słodki i kuszący, słowa się perlą na wargach, ręka wyciągą się po bratersku, a w niej – z daleka, pachnący kwiat, a kiedy się dotknie, to coś cuchnie ohydnie i rozpada się.
Edward Okuń – My i wojna
Nie czynić ze świętej rzeczy kapryśnego widma
Prof. Feliks Koneczny, historyk i filozof dziejów, określając cechy cywilizacji chrześcijańskiej wymienia zniesienie niewolnictwa, odstąpienie od zemsty i małżeństwo monogamiczne. Jedno na całe życie.
Cywilizacja, jaką chcą stworzyć „miłosierni” i „pochyleni z troską nad rodziną” uczestnicy Synodu, likwidując zakaz pochodzący od Boga: „Nie cudzołóż”, nie będzie miała nic wspólnego z cywilizacją chrześcijańską.
Naszą cywilizację ukształtowała świadomość obecności Bożego Majestatu – jak podkreślał prof. Koneczny – świadomość obecności Boga, który wszystko widzi, od którego wszystko pochodzi i do którego wszystko zmierza.
To, co zamierzają zafundować społeczności wierzących reformatorzy prawa moralnego będzie jedną wielką szyderczą maskaradą, zabawą w chowanego przed Bogiem.
Będzie zwycięstwem rewolucji. Będzie otwarciem drzwi dla barbarzyństwa. Wypełni postulaty rewolucji protestanckiej, francuskiej i bolszewickiej. Każda z nich podważała jednorazowość sakramentalnego aktu małżeńskiego. Każda mówiła o „uszczęśliwieniu” ludzkości za cenę grzechu.
Każda w najgorszych słowach piętnowała Kościół katolicki za jego stanowczość i nieprzejednanie w chronieniu instytucji małżeństwa i zarzucała Kościołowi – ustami swych „filozofów”, czyli oficerów politycznych – że jest nierealistyczny i że występuje „przeciw naturze” i „nie rozumie człowieka”.
Dziś do grona „uszczęśliwiaczy” dołączył także kard. Kasper i przyjaciele. I nie tylko on.
W książce Geniusz chrześcijaństwa napisanej w kilka lat po okropnościach rewolucji francuskiej, jej autor, Francois Réne de Chateaubriand odniósł się do jednego z jej głównych haseł: rozwodu.
Pokazał społeczeństwu francuskiego, odurzonemu jeszcze wonią krwi i spalenizny, po gwałtach i zbrodniach rewolucji, czym w istocie jest ten postulat – dziś na ustach części hierarchów obradujących w Watykanie – mamiący człowieka słodką wolnością i wpychający go zarazem w otchłań cierpienia (gdyby tylko poprzestać na aspekcie naturalnym wielożeństwa). Bowiem to sam Stwórca zna najlepiej naturę człowieka – Ten, który ją stworzył – i dając zakazy, których przekraczać nie wolno, najlepiej chroni go przed nieszczęściem, w jakie wpędzają go namiętności.
Jan van Eyck – Portret małżonków Arnolfini (fragm.)
„…[chrześcijaństwo] pojęło jako pierwsze, że mężczyzna może mieć tylko jedną żonę i że musi jej pozostać wierny aż do śmierci. Rozwód jest nieznany w Kościele katolickim… Ponieważ jednak ludzie, ulegając namiętności, zbuntowali się przeciw temu prawu, ponieważ nie dostrzegają nieporządku, jaki rozwód wnosi w łono rodziny, zakłócając dziedziczenie, wynaturzając uczucia ojcowskie, deprawując serca, czyniąc z małżeństwa domową prostytucję – tych kilka słów, jakie mamy tu do powiedzenia, nie zostanie zapewne wysłuchanych.*)
(…) zauważmy, iż jeśli podzielamy mniemanie, że rozwód czyni małżonków szczęśliwszymi (a to jest ważny argument), popełniamy niesłychany błąd. Ten, kto nie uszczęśliwił pierwszej żony, kto nie przywiązał się do swej małżonki więzami dziewiczej przepaski albo pierwszego macierzyństwa, kto nie zdołał poskromić swych namiętności, dźwigając brzemię rodziny, kto nie potrafił zamknąć swojego serca w łożnicy małżeńskiej – ten nie uszczęśliwi drugiej żony, próżno na to liczyć. On sam niczego nie zyska na tej zamianie: to, co bierze za różnice usposobienia między nim a jego towarzyszką, jest niczym innym, jak tylko niepokojem jego pragnienia i skłonnością wynikającą z jego niestałości. Przyzwyczajenie i czas są bardziej nieodzowne do szczęścia, a nawet dla miłości, aniżeli myślimy. Można znaleźć szczęście w przedmiocie swojego przywiązania tylko wówczas, gdy przeżyło się z nim wiele dni, zwłaszcza zaś wiele złych dni. Trzeba znać siebie nawzajem aż do dna duszy; tajemniczą zasłonę, którą w pierwotnym Kościele nakrywano nowożeńców, muszą oni sami uchylić, podczas gdy w oczach świata powinna pozostać nieprzenikniona.
Cóż to, mam się lękać, że z powodu byle kaprysu mogę utracić żonę i dzieci, mam się wyrzec nadziei na spędzenie razem z nimi starości?”
John Everret-Milais – Święta Rodzina
Nie ma co udawać, taka jest w istocie treść faryzejskich propozycji, które płyną dziś z tego miejsca, jakie Chrystus ustanowił centrum chrześcijańskiego świata. I jakiekolwiek by się tam nie pojawiały zaklęcia o miłosierdziu odmienianym przez wszystkie przypadki, ta treść jest ponuro jednoznaczna. Wabiąc rzekomą litością i współczuciem dla człowieka, zatroskaniem o jego komfort moralny, a ponadto o rodzinę, dzieci, sakramenty, chce wepchnąć ludzi wierzących jak jakieś stado, prosto do piekła.
„Niech mi nie mówią też”, ciągnie F. R. de Chateaubriand, prawdziwy katolicki realista, któremu żadna ideologia oświecenia nie odebrała rozumu, „że ów strach zmusi mnie do stania się lepszym małżonkiem: otóż nie, gdyż przywiązujemy się tylko do dobra, którego jesteśmy pewni, nie kochamy zaś wcale własności, którą łatwo możemy utracić”.
Kto ze złotoustych „obrońców człowieka” i jego „prawa do szczęścia” zagwarantuje, że „szczęście prawdziwe” da drugi „związek”, a nie trzeci, czwarty, czy dziesiąty? Kto z apologetów „miłosierdzia” będzie miał odwagę powiedzieć, że Bóg się pomylił? Nie przewidział, ustanawiając szóste przykazanie, co się stanie z człowiekiem w XXI wieku? I oto teraz zadaniem Kościoła jest „poprawić” Boga, żeby myślał o człowieku bardziej nowocześnie?
Właśnie dlatego, że Kościół kocha człowieka i troszczy się o jego dobro, jednoznacznie piętnuje i potępia grzech. Czyni to świadom, jak żadna ziemska instytucja, czym jest prawdziwe szczęście człowieka. I jaką potworną krzywdą wyrządza się mu ukrywając, albo zniekształcając prawdę o istocie grzechu. Nie zagłuszą tego żadne sentymentalne androny wypowiadane z wielkim namaszczeniem w dniach Synodu – i wcześniej – że to rzekomo z głębi samej istoty rodziny płyną impulsy, by unieważnić prawo moralne. Dla jej dobra, jakże by inaczej.
„Nie obdarowujmy małżeństwa skrzydłami miłości; nie czyńmy ze świętej rzeczywistości kapryśnego widma”, przestrzega Chateaubriand. „Jeszcze jedna rzecz zniszczy szczęście takich przelotnych związków: będą was prześladować wyrzuty sumienia, będziecie nieustannie porównywać jedną żonę z drugą, to, co utraciliście, z tym, co zyskaliście, i nie łudźcie się, szala przechyli się na korzyść rzeczy minionych:
tak bowiem Bóg ukształtował serce człowiecze
Owo zastąpienie jednego uczucia drugim zatruje wszystkie wasze radości. Pieszcząc nowe dziecko, będziecie myśleć o tym, które porzuciliście. Kiedy przyciśniecie do serca żonę, serce wam powie, że nie jest ona pierwsza.
Wszystko w człowieku dąży do jedności: nie jest szczęśliwy, jeśli ulega rozdzieleniu; i podobnie jak Bóg, który stworzył go na swoje podobieństwo, dusza człowiecza nieustannie dąży do tego, by skupić w jednym punkcie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość… (…) chrześcijańscy małżonkowie żyją, odradzają się i umierają razem; razem wychowują owoce swego związku; razem obracają się w proch i razem spotykają się poza granicami grobu”.
Edward Okuń – Autoportret z Żoną na tle Anticoli=Corrado
Trzeba modlić się za polskich biskupów na Synodzie. Oni wiedzą – jako wychowani w Polsce, kraju cierpienia, którym okupiona była nasza walka o prawdę o Bogu przez wszystkie wieki naszej państwowości, przepojeni, jak wszyscy Polacy, duchowością Maryjną – za jaką cenę zostaliśmy nabyci przez Chrystusa. I nikt nie ma prawa naszego związku z Nim rozrywać. Oni powinni w tych dniach stanowczo wyrzec w Rzymie swoje non possumus. Tak, jak wyrzekł je z całym spokojem papież Klemens VII w odpowiedzi na żądanie króla angielskiego, Henryka VIII, wydania zgody na rozwód, bo chciał „po prostu być szczęśliwy”.
Tak, jak odpowiedzieli polscy biskupi w 1953 roku, gdy komuniści żądali podporządkowania im Kościoła w Polsce.
Świadomi odpowiedzialności przed Bogiem.
*) Chateaubriand mylił się, jego książka doczekała się w ciągu niewielu lat kilku wydań, była na ustach wszystkich, czytano ją głośno w domach i przyczyniła się w dużym stopniu do odrodzenia cywilizacji chrześcijańskiej w jego spustoszonej przez rewolucję – moralnie i materialnie – ojczyźnie. Wiele wskazuje na to, że lektura ta przyczyniła się do nawrócenia Napoleona – w ostatnim okresie jego życia. Cesarz Francuzów wysoko cenił Chateaubrianda, zabiegał o jego przyjaźń i czytał.
Cytaty za: F.R. Chateaubriand, Geniusz chrześcijaństwa, Poznań 2003