marian44
Łowcy skór- powtórka z historii
Nowelizacja ustawy „epidemiologicznej” otwiera drogę do bezkarnego mordowania ludzi przez lekarzy!
Nowelizacja ustawy „epidemiologicznej” z roku 2008, zakłada między innymi zwolnienie z odpowiedzialności karnej lekarzy, którzy szkodząc pacjentom działali w ramach zwalczania covid-19.
Ta szokująca propozycja otwiera drogę do bezkarnego mordowania ludzi, tak jak to się już stało w szpitalach Nowego Jorku. Zachęty finansowe do mordowania już wprowadzono: dodatki finansowe dla lekarzy i szpitali jeśli „leczą” z covida”. Dodatki dla lekarzy jeśli „leczą” pod respiratorem,itp
Teraz trzeba jeszcze „znieczulić” sumienia lekarzy (albo inaczej zwolnić ich z odpowiedzialności karnej), i machina śmierci ruszy na całego!
Niemożliwe? Możliwe, jak najbardziej możliwe!!!
W 2007 roku rozpoczął się w Łodzi proces sądowy tak zwanych „łowców skór”, czyli lekarzy i sanitariuszy z łódzkiego pogotowia, którzy mordowali pacjentów by następnie ich zwłoki sprzedać firmom pogrzebowym!
Proces dostarczył niezwykle cennej i szokującej zarazem informacji dotyczącej kondycji moralnej ludzi jako takich. Cóż się dowiem okazało??…Kilkaset osób pracujących w łódzkim pogotowiu albo mordowało pacjentów, albo wiedziało, że taki zbrodniczy proceder jest dziełem ich kolegów!!! Skąd pewność, że o mordowaniu pacjentów wiedzieli wszyscy? Wynika to z zeznań sanitariuszy wprost, oraz z opisanych przez nich zwyczajów panujących w pogotowiu, które prawdziwość ich zeznań potwierdzają pośrednio. Lekarz który mordował pavulonem, otrzymał pseudonim „Anioł Śmierci”, zaś innemu- mordującemu potasem – pracownicy pogotowia nadali ksywkę „Potasik”.
Dlaczego pracownicy pogotowia wiedząc o zbrodniach dokonywanych codziennie na bezbronnych pacjentach, przez wiele lat -wszyscy jak jeden mąż- milczeli? DLATEGO, ŻE WSZYSCY ONI Z PROCEDERU MORDOWANIA LUDZI, CZERPALI KORZYŚCI FINANSOWE, BEZPOŚREDNIO LUB POŚREDNIO!!!!!
Jeśli kilkuset pracowników łódzkiego pogotowia uznamy za reprezentatywną próbę socjologiczną polskiego społeczeństwa (co nie jest dużym błędem metodologicznym!), to uznać należy, że jako społeczeństwo jesteśmy zdolni do mordowania innych ludzi, jeśli wiązałoby się to z jakimiś korzyściami finansowymi!!! Wniosek acz szokujący jest niestety prawdziwy. Jeśli kilkaset osób stanowiących intelektualny „kwiat” społeczeństwa( w tym jakieś 30-40 % z wyższym wykształceniem medycznym) akceptuje mord lub bierze w nim udział, dlatego, że na tym zarabia, to logicznym wydaje się wniosek, że zasada taka byłaby zaakceptowana w każdym innym środowisku. Historia potwierdza powyższe spostrzeżenie. Mordowanie ludzi w skali masowej przez hitlerowców w czasie II wojny światowej, nie spotkało się z żadnymi protestami Niemców, gdyż jako społeczeństwo czerpali oni korzyści, rabując majątki swoim ofiarom!
Bogatsi o przedstawioną wyżej wiedzę -której dostarczyli nam pracownicy łódzkiego pogotowia- musimy spojrzeć na nas samych z przerażeniem i wyciągnąć z makabrycznych wydarzeń w Łodzi odpowiednie wnioski.
Oto one: jeśli mordowanie ludzi będzie się „opłacało”, to zawsze i wszędzie znajdą się tacy którzy w ten „biznes” wejdą!! Jeśli chcemy spać spokojnie i zakończyć swój żywot w naturalny sposób, to jako społeczeństwo musimy uczynić z mordowania ludzi dla pieniędzy, „biznes” całkowicie nieopłacalny! Każdy sprawca mordu rabunkowego musi trafić na szafot, zaś sam akt pozbawienia życia zbrodniarza musi być pokazywany wiele razy w telewizji, , ze wszystkimi makabrycznymi detalami!! Tylko szok wywołany widokiem ginącego na szubienicy zbrodniarza, może powstrzymać innych przed wejściem na drogę „łowców skór” Bydle o nazwie człowiek, jest zdolne do każdej zbrodni, jeśli przyniesie ona sprawcy finansowe profity! „Kolektyw” łódzkiego pogotowia udowodnił to w sposób bezdyskusyjny!
Wszyscy „światli” Europejczycy, którzy wiele lat temu doprowadzili do zawieszenia wykonywania i orzekania kary śmierci, są współodpowiedzialni za wymordowanie tysięcy ludzi przez pracowników łódzkiego pogotowia!
Pracownicy łódzkiego pogotowia z czasów „łowców skór” powinni otrzymać dożywotni zakaz pracy w służbie zdrowia. Jeśli nawet sami nie mordowali, to wiedzieli, że czynią to ich koledzy. Wiedząc – milczeli całe lata. Są więc wspólnikami w zbrodni nie mającej precedensu w całej historii medycyny! Byłaby to wyjątkowo łagodna kara, gdyż poczucie elementarnej sprawiedliwości wymagałoby aby ich wszystkich rozstrzelać!
Bestie w ludzkiej skórze. Tylko po to, aby tych zwyrodnialców wybić co do jednego jak wściekle psy, przydałby się choć na jeden dzień jakiś dyktator pokroju Stalina!!!
Ponieważ takowego nie ma, szykują nam powtórkę z „łowców skór”, tym razem w skali całego kraju, zapewniając różnym „Aniołom Śmierci” i ” Potasikom” bezkarność!
Anthony Ivanowitz
22.10.2020r.
Maseczki i zaklęcia
Jak już wielokrotnie mówiłem, epidemia zbrodniczego koronawirusa rozwija się pomyślnie, to znaczy – zgodnie z planem. Jak zaplanowano nasilenie ataków zbrodniczego koronawirusa na jesień, to zbrodniczy koronawirus swoje ataki posłusznie nasilił.
Drugim plusem dodatnim jest to, że zbrodniczy koronawirus wprawdzie nie ma względu na osoby – o czym świadczy zakażenie prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa – ale też – co trzeba szczególnie podkreślić – jest politycznie wyrobiony, bo pan Joe Biden, walczący z Donaldem Trumpem o prezydenturę, taktownie zakażony nie został.
Podobnie jest i w skali makro. Skoro w Niemczech i w Polsce Ciemnogród protestuje przeciwko obostrzeniom, to zbrodniczy koronawirus atakuje ze szczególną zaciekłością, podczas gdy na Białorusi, gdzie protestują przeciwko Aleksandrowi Łukaszence, nie specjalnie złego się nie dzieje, co świadczy, iż zbrodniczy koronawirus skądciś wie, kiedy ma się srożyć, a kiedy nie.
Ale wyrobiony politycznie koronawirus, to jedna sprawa, a aktywizujący się Jasnogród, to sprawa druga. Zgodnie z leninowskimi normami o organizatorskiej funkcji prasy, niezależne media głównego nurtu z radością i satysfakcją informują o nowych rekordach zakażeń zbrodniczym koronawirusem i rosnącej liczbie jego ofiar, starannie przemilczając fakt ogłoszenia przez epidemiologów zakończenia epidemii w Szwecji, która nie uległa obłędowi, w jaki wpychana jest reszta świata.
Widać, że leninowskie normy zostały wsparte rozkazami pani Very Jourovej, która w swoim bogatym w przygody życiu zaliczyła również epizod korupcyjno-kryminalny. Wywodząca się z Republiki Czeskiej “niezadowolona obywatelka” – bo właśnie tak nazywa się partia, z której wyrastają jej nogi – 56-letnia Vera Jourova, została przez brukselskie “siostry” wciągnięta, jak to się mówi, na członka Komisji Europejskiej, gdzie zajmuje się “wartościami i przejrzystością” – cokolwiek by to miało znaczyć.
Otóż pani Vera ogłosiła świętą wojnę z “dezinformacją” na temat zbrodniczego koronawirusa, to znaczy – z wszelkimi próbami podważania opinii zatwierdzonych i podanych ludowym masom do wierzenia. To nic nowego; podobna wojna została proklamowana za pierwszej komuny, w czasach stalinowskich i później, chociaż nie walczyliśmy wtedy z “dezinformacją”, tylko najpierw “kontrrewolucyjną agitacją”, a potem – “ideologiczną dywersją”.
I w jednym i w drugim przypadku chodziło o podawanie w wątpliwość ówcześnie zatwierdzonych i podawanych ludowi do wierzenia zbawiennych prawd o wyższości ustroju socjalistycznego. Uczestniczyły w tym nie tylko niezależne media głównego nurtu, ale również wybitni przedstawiciele życia publicznego ze świata nauki i kultury oraz “aktywiści”, to znaczy – konfidenci NKWD, KGB. UB i SB. Te kategorie zresztą przenikały się nawzajem, podobnie, jak i dzisiaj, dzięki czemu walka z “dezinformacją” może być prowadzona w sposób planowy i skoordynowany, a leninowskie normy, tak jak i sam Lenin, są wiecznie żywe.
Ale na samej “dezinformacji” świat się nie kończy, toteż rząd “dobrej zmiany” właśnie ogłosił, iż od 10 października cały nasz nieszczęśliwy kraj stanie się tak zwaną “strefą żółtą”. Ciekawe, że data 10 października była wykorzystywana przez siewców “ideologicznej dywersji” za głębokiej komuny. Oto papierosy “Sport” były sprzedawane w paczkach zawierających 10 sztuk i w paczkach po 20 sztuk – co było wydrukowane z boku w postaci napisu: “10 (albo 20) papierosów B/U”. Dywersanci tłumaczyli to tak, że “10 października przyjdzie Ameryka; Stalinowi utnie wąsy, Bierutowi uszy”.
Jak wiadomo, nic takiego się nie zdarzyło, więc zarówno wtedy, jak i teraz “Ciemnogród” poniesie sromotną klęskę, która utwierdzi dominującą pozycję, a może nawet – całkowitą hegemonię Jasnogrodu. Wtedy dokończenie rewolucji komunistycznej, której celem jest zniszczenie cywilizacji łacińskiej, przerobienie historycznych narodów europejskich na “nawóz historii” i zdominowanie świata, a przynajmniej jego części przez mniejszość żydowską, stanie się znacznie łatwiejsze, a Polska, podobnie jak inne nieszczęśliwe kraje, znowu trafi do strefy czerwonej.
Postawienie na instynkt samozachowawczy okazało się skuteczniejsze od likwidacji własności prywatnej, masowego terroru i masowego duraczenia. Teraz wystarczy duraczenie z lekka tylko wspierać terrorem i wszystko będzie gites, tenteges.
Żółta strefa oznacza bowiem rozciągnięcie na wszystkich obywateli obowiązku noszenia kagańców zwanych pieszczotliwie “maseczkami” również na otwartym powietrzu, a każdy, kto ten zakaz złamie, będzie spisany przez policję i ukarany nawet 30 tysiącami złotych. Jestem pewien, że konfidenci będą na wyścigi denuncjowali nieposłusznych policji, która chętnie się swoich obowiązków podejmie, bo jużci – karanie za brak “maseczki” jest łatwiejsze i bezpieczniejsze, niż łapanie złodziei czy bandytów.
Pojawiają się też racjonalizatorskie pomysły, by zamknąć cmentarze, bo wiadomo, że tam śmiertelność sięga 100 procent, a poza tym katolicy nie będą mogli odprawiać tam swoich religianckich zaklęć.
Jestem pewien, że ten stan zagrożenia utrzyma się aż do 11 listopada, dzięki czemu będzie można zakazać urządzania dorocznego “Marszu Niepodległości”, na którym, jak wiadomo, aż roi się od zarażonych, jak nie koronawirusem, to “faszyzmem”. Ciekawe, czy nie zostanie odwołane również Boże Narodzenie, bo po co tu jeszcze jakieś “Boże Narodzenie” skoro możemy obchodzić Chanukę?
Dlatego też na wieść o mianowaniu pana prof. Przemysława Czarnka ministrem edukacji i nauki, runęła na niego fala krytyki, bo zaczął się odgrażać, że zlikwiduje w szkołach pedagogikę wstydu a szkoły wyższe oczyści z pseudonaukowych dyscyplin w rodzaju genderactwa.
Toteż nic dziwnego, że zaraz zaatakował go zbrodniczy koronawirus, nie mówiąc już o setce sygnatariuszy protestu i młodzieży szkolnej, wykrzykującej tradycyjne bojowe zawołanie: “Giertych do wo…”, to znaczy, pardon – jaki tam znowu “Giertych”, który na pasku Jasnogrodu już chodzi, jak w zegarku – tylko oczywiście Czarnek: “Czarnek do wora, wór do jeziora!”
Tylko patrzeć, jak wzorem lat ubiegłych zaprotestują władze bezcennego Izraela, które przy okazji edukowania tubylczych nauczycieli o holokauście, werbują sobie agenturę do Mosadu, no i oczywiście – nasza pani Żorzeta. Etap surowości objawi się w całej straszliwej postaci, dzięki czemu obywatele będą się cieszyli, że żywi-zdrowi i ani słowem nie zaprotestują przeciwko rządowi “dobrej zmiany”, który nie tylko wpycha nas w zaplanowany obłęd, ale również – w coraz głębszą niewolę u lichwiarskiej międzynarodówki.
Stanisław Michalkiewicz
https://www.magnapolonia.org
Co nas czeka?
Co nas czeka?
Mam takie wrażenie, że u nas wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji i łudzi się, że po pojawieniu się szczepionki wszystko wróci do normy. Natomiast politycy od samego początku zaczęli mówić o „nowej normalności”, co oznacza, że powrotu do normalności nie będzie. Pandemia, sztuczna zresztą, jest tylko pretekstem do wprowadzania zmian, które mają uczynić z ludzi niewolników. Te zmiany wprowadzane są, w zależności od kraju, w różnym tempie, a nowe prawo bywa egzekwowane bardziej lub mniej brutalnie. Na portalu ZeroHedge ukazał się ciekawy artykuł: The Totalitarian Future Globalists Want For The Entire World Is Being Revealed (Totalitarna przyszłość, której chcą globaliści dla całego świata, wychodzi właśnie na jaw). Jego autorem jest Brandon Smith. Wydaje mi się, że jego spojrzenie i interpretacja rzeczywistości warte są przybliżenia. Link do oryginalnego tekstu tu: https://www.zerohedge.com/geopolitical/totalitarian-future-globalists-want-entire-world-being-revealed
»Od 11 września 2001 roku (zamach na World Trade Center) w całym zachodnim świecie dążono konsekwentnie do tego, co zwolennicy wolności nazywają państwem policyjnym, w którym rządy nie są ograniczone prawami obywateli i mogą robić to, co chcą pod płaszczykiem bezpieczeństwa publicznego.
Wykorzystanie „prawa” jako narzędzia do wpisania tyrani w kulturę jest podstawą wszelkich totalitaryzmów.
Polega to na prawnym usankcjonowaniu przestępczych działań rządu. I to przestępcze działanie staje się usprawiedliwione, bo stoi za nim prawo. Władza uchwala bandyckie prawo, a później powołuje się na nie. Za każdym razem, gdy rząd narusza prawa obywateli, robi to „dla dobra społeczeństwa jako całości”. W interesie społeczeństwa jednostki, które to społeczeństwo tworzą, muszą być poddane resocjalizacji lub zniszczone. Takie podejście jest w całkowitej sprzeczności z tym, o co walczyli i umierali Ojcowie Założyciele w Ameryce, a co Thomas Jefferson tak wyraził:
Należna nam wolność jest swobodnym działaniem zgodnie z naszą wolą, ograniczającym nas takim samym prawem innych. Nie dopowiadam „w granicach prawa”, ponieważ prawo jest często tylko wolą tyranów i zawsze jest nią, gdy gwałci prawa jednostki.
W krajach takich jak Australia, który należy do kultury zachodniej i jest rządzony przez lud, uważa się, że jej system prawny jest zbliżony do amerykańskiego. Są jednak pewne różnice i stąd wątpliwości, co do podobieństw. Przede wszystkim obywatele Australii, podobnie jak obywatele krajów europejskich, nie mają możliwości, by zmusić swój rząd lub elity, mające wpływ na ten rząd, do samoograniczenia. To są państwa, których obywatele zostali rozbrojeni i spacyfikowani, i w których tyrania będzie wprowadzana w pierwszym rzędzie. Ale do tego dojdziemy za chwilę…
Nie dajmy się oszukać! Istnieje jawy i łatwy do zidentyfikowania plan globalistów, którzy chcą wprowadzić skrajnie scentralizowane państwo policyjne w każdym państwie, w którym będą w stanie to zrobić. To nie jest „teoria spiskowa”, to jest dowód spisku.
Od lat w alternatywnych mediach występuje wielu analityków, ekonomistów, ekspertów od geopolityki, którzy przewidzieli i ostrzegali opinię publiczną przed globalistyczną strategią „porządku powstałego z chaosu”. Innymi słowy, najbogatsi, trzymający władzę, mający wpływ na większość rządów na świecie, chcą „przekształcić” istniejący porządek społeczny poprzez wykreowanie kryzysu i katastrofy. Poprzez sterowanie ludzkim strachem mają nadzieję skłonić nas do zaakceptowania ograniczenia naszej wolności, co nam samym nawet do głowy by nie przyszło.
Elity niejednokrotnie oświadczały, że ich celem jest globalna gospodarka i rząd światowy, a pomimo to nadal uważa się to za „teorię spiskową” lub „paranoidalne urojenia”. Mógłbym ich tak bez końca cytować – te elity i ich organizacje, ale ograniczę się do kilku przykładów, by uzasadnić mój punkt widzenia.
Były Sekretarz Stanu za prezydentury Clintona i członek Rady ds. Stosunków z Zagranicą Strobe Talbot napisał w 1992 roku artykuł dla Time Magazine zatytułowany: „Ameryka za granicą: narodziny globalnego narodu”:
W następnym wieku narody jakie znamy będą należały do przeszłości; wszystkie państwa uznają jedną, globalną wadzę. Ostatecznie suwerenność narodowa nie była taką wspaniałą ideą.
Należący do elity, fabiański socjalista, HG Wells w swoim traktacie zatytułowanym „Nowy porządek świata” pisze:
Chociaż walka wydaje się być nakierowana na osiągnięcie światowej demokracji, to nie obejdzie się bez problemów, zanim stanie się ona wydajnym i dobroczynnym systemem światowym. Wielu ludzi… będzie nienawidzić nowego porządku świata… i umrą protestując przeciwko niemu. Gdy będziemy próbować dokonać jego oceny, musimy mieć na uwadze rozczarowanie przynajmniej jednego pokolenia niezadowolonych, wielu z nich zupełnie przyzwoitych i poczciwych ludzi.
A co z jednym z moich ulubionych, demaskujących cytatów członka Komisji Trójstronnej Richarda N. Gardnera byłego asystenta Sekretarza Stanu do spraw Organizacji Międzynarodowych za prezydentury Kennedy’ego i Johnson’a? W kwietniu 1974 roku pisał on w czasopiśmie Foreign Affairs w artykule zatytułowanym „The hard road to world order”:
Podsumowując, „dom porządku światowego” będzie musiał być zbudowany raczej od dołu do góry niż od góry do dołu. Używając słynnego opisu rzeczywistości Williama Jamesa, będzie wyglądać jak wielkie ‘huczące, brzęczące zamieszanie”, ale końcowy etap dotyczący suwerenności narodowej, niszcząc ją kawałek po kawałku, przyniesie znacznie więcej niż staromodny atak frontalny.
Członkowie globalnych organizacji i think-tanków, takich jak CFR (Council on Foreign Relations), już od wielu dekad dominują w prawie każdej amerykańskiej administracji rządowej i gabinecie prezydenckim. Ponad 20-tu członków CFR wchodzi w skład gabinetu Donalda Trumpa. Osuszenie bagna? Tak się nie stanie.
Jak to otwarcie ujawnił Harpers Magazine w 1958 roku w publikacji „School for Statesmen”:
Najpotężniejsza klika w tych (CFR) grupach ma jeden wspólny cel, chce doprowadzić do rezygnacji z suwerenności i niepodległości Stanów Zjednoczonych. Chcą likwidacji granic państwowych, rasowej i etnicznej solidarności w celu rozwoju interesów i zapewnienia światowego pokoju. To do czego dążą prawdopodobnie doprowadzi do dyktatury i utraty wolności przez ludzi. CFR została stworzona w „celu promowania rozbrojenia i rezygnacji z suwerenności i niezależności Stanów Zjednoczonych na rzecz jednego wszechpotężnego rządu światowego.”
Najprostszym sposobem w jaki globaliści osiągną to, o czym otwarcie mówią jest albo wyczarowanie jakiegoś kryzysu lub wykorzystanie już istniejącego, by „podkopać suwerenność”. Obecna pandemia wpisuje się w ten plan doskonale, ale zanim suwerenność zostanie wyeliminowana na poziomie narodowym, należy podważyć ją na poziomie jednostki.
Działania w Ameryce i wśród jej państw sojuszniczych sugerują, że atak na wolność jednostki jest bliski.
Jest wiele organizacji pokrewnych CFR. I tak przykładowo w Australii jest mocno zakorzeniony i wpływowy Instytut Polityki Strategicznej (Strategic Policy Institute), który, od momentu pojawienia się pandemii koronawirusa, konsekwentnie opowiada się za całkowitą centralizacją rządowych uprawnień. Ich uzgodnionym planem jest koncentracja władzy w rękach nowej „komisji” lub departamentu, utworzonej z „najbystrzejszych umysłów”. Zadaniem takiej komisji nie byłoby przywrócenie w Australii normalności, ale przekonanie opinii publicznej do ZAAKCEPTOWANIA „nowej normalności” po pandemii.
ASPI (Australian Strategic Policy Institute) entuzjastycznie ogłasza ten pomysł w artykule zatytułowanym „Reakcja na koronawirusa szansą na nowe spojrzenie na przyszłość Australii”:
Obecnie planem takiego departamentu jest nie spowodowanie powrotu Australii do normalności po pandemii, ale wykreowanie nowego wyobrażenia, czym może być Australia i jak możemy rozwijać się i prosperować w przyszłości, po koronawirusie i wobec problemu suszy, pożarów buszu i zmian klimatycznych. Pomyślcie o rodzaju nowej ekonomii, którą możemy wprowadzić po wymuszonym, szybkim zaadoptowaniu pracy domowej i takiego nauczania szkolnego poprzez wykorzystanie technologii cyfrowej. Możemy być wiodącą gospodarką cyfrową, której pragnął premier przed pandemią, nie do 2030 roku, ale znacznie wcześniej.
To natychmiast przypomniało mi o szybkim usunięciu konstytucyjnych zapisów po 11 września, w momencie, gdy ludzie byli zastraszeni i zdezorientowani. Jak mawiał amerykański globalista Rahm Emanuel:
Nigdy nie chcemy, by poważny kryzys poszedł na marne. A rozumiem przez to, ze jest to okazja do zrobienia tego, co wcześniej wydawało się niemożliwe.
ASPI odkrywa prawdziwy cel, którym jest ujednolicenie prawa i jego jednostronne wprowadzenie bez społecznej akceptacji. Polega to na maksymalnym wykorzystaniu pandemii, a następnie wprowadzeniu szybkich zmian w strukturze władzy. To będzie przeprowadzone długo po tym, jak zniknie koronawirus, dla dobra gospodarki, programów społecznych i tzw. „globalnego ocieplenia”. Reakcja na pandemię jest tylko środkiem do celu, a celem ostatecznym jest totalne zdominowanie społeczeństwa.
Skupiam się na Australii i okolicach, ponieważ wydaje się, że jest to miejsce, w którym globaliści zaczynają wcielać w życie swoją technokratyczną politykę. Albo przynajmniej testują swoją strategię, wykorzystując Australijczyków jako króliki doświadczalne. Gdy ASPI mówi, że zamierza utrzymać zmiany powstałe w wyniku pandemii po wygaśnięciu wirusa, to mówi nie tylko o zmianie na gospodarkę cyfrową.
Właśnie teraz Australia i Nowa Zelandia poniżają swoich obywateli najbardziej drakońskimi ograniczeniami w zachodnim świecie. To jest działanie, które elity chcą wprowadzić wszędzie, ale w Australii idą pełną parą, a sytuacja wciąż się pogarsza.
W wielu rejonach Australii skrajne środki przeciwdziałania zostały narzucone na przynajmniej następne 6 tygodni, włączając w to stan wyjątkowy, zmuszanie ludzi do noszenia masek na zewnątrz (wbrew temu, co mówią naukowcy i wirusolodzy o niewielkich możliwościach zarażania się na zewnątrz i na słońcu), mieszkańcy nie mogą oddalać się od swoich domów na odległość większą niż 3 mile i tylko jedna osoba z gospodarstwa domowego może opuścić je w określonym czasie. Obywatele, którzy nie przestrzegają tych obostrzeń podlegają karze 10.000 dolarów lub aresztowi. Ależ tak, aresztuje się ludzi po prostu za nienoszenie masek lub będących zbyt daleko od domu.
Sytuacja w Nowej Zelandii stała się wyjątkowo ponura i sądzę, że powinna być traktowana jako ostrzeżenie, szczególnie dla Amerykanów i ich przyszłości, jeśli pozwolimy, by narracja typu „bezpieczeństwo zdrowia publicznego” została przekształcona w tyranię.
Podczas gdy Australia wykorzystuje ośrodki odosobnienia, by zmusić ludzi o podwyższonym ryzyku do izolacji, nowozelandzkie obozy kwarantanny są obecnie pod całkowitą kontrolą wojska i wszyscy obywatele z pozytywnym testem lub podejrzani, że zostali zarażeni wirusem, mogą być odseparowani od swoich rodzin i umieszczeni w obozach, które są hotelami zamienionymi w więzienia.
Jest to całkowite wyrugowanie swobód obywatelskich, a wszystko to z powodu wzrostu liczby przypadków zgonów, które w Australii wyniosły zaledwie 525 i 22 – w Nowej Zelandii.
Sądzę, że powodem, dla którego Australia i Nowa Zelandia zostały wyznaczone dla tego typu poziomu restrykcji był przede wszystkim fakt, że zostały one całkowicie rozbrojone i nie miały środków do obrony przed rządowymi nadużyciami. I dlatego sądzę, że podobne środki zostaną wypróbowane również w USA. W stanach takich jak Nowy Jork są niewinne zamiary do ustanowienia punktów kontrolnych Covida, zatrzymujących i kontrolujących pojazdy wjeżdżające do stanu. To właśnie od tego zaczynają się poważniejsze ograniczenia.
Najpierw punkty kontrolne będą ustanowione po to, by odizolować ludzi zrażonych od reszty. Następnie te same punkty kontrolne będą użyte do zatrzymania ludzi w państwie lub mieście. W końcu punkty kontrolne będą ustanowione gdziekolwiek, by sprawdzać ludziom temperaturę i objawy choroby. Jeśli nastąpi zaakceptowanie tego stanu, kolejnym zadaniem punktów kontrolnych będzie zniechęcenie ludzi do jakiegokolwiek podróżowania gdziekolwiek i z jakiegokolwiek powodu. Jak w Australii i Nowej Zelandii – ludzie zostaną uwięzieni we własnych domach. Na tym etapie wprowadzenie ustaw i rozporządzeń karzących ludzi za wychodzenie z domu będzie łatwiejsze, ponieważ oni już wcześniej zaakceptowali zamknięcie w domach.
Co więcej, elity i globaliści w Ameryce żadają zamknięcia gospodarki na co najmniej 6 tygodni, podobnie jak w Australii. Członek Rezerwy Federalnej Neel Kashkari zapewnił ostatnio, że Amerykanie więcej oszczędzają i dlatego powinni być poddani takiemu zamknięciu, „ponieważ stać ich na to”.
Wirginia planuje obowiązkowe szczepienia, chociaż nie udało się jeszcze opracować szczepionki przeciw wirusowi typu SARS, a niedopracowane szczepionki wyrządzały więcej szkody i zabijały ludzi zamiast ich uodparniać. Inna sprawa, że danie rządowi uprawnienia do przymusowego wstrzykiwania ludziom czegokolwiek w ich ciała jest niemoralne.
Co dalej? Obozy covidowe? Raczej tak, chyba że Amerykanie postawią się. Media głównego nurtu sugerują taką strategię rozłożoną na miesiące. Washington Post entuzjastycznie przychylił się do wykorzystania przymusowych obozów odosobnienia w innych krajach i pyta, dlaczego jeszcze nie wykorzystuje się ich w Ameryce, poza punktami dla zagranicznych turystów. Powód jest taki: Wielu Amerykanów nie zgodzi się na takie zmiany i użyje takiej samej przemocy przeciw każdemu, kto spróbuje ich zamknąć z powodu wirusa, który stanowi niewielkie zagrożenie dla, co najwyżej, paru procent populacji.
Tak więc nie zakładajcie, że władza nie spróbuje w końcu i tu. Spróbuje. Bądźcie gotowi, gdy to zrobią. Spójrzcie na działania w miejscach takich jak Australia i Nowa Zelandia i spytajcie siebie, czy chcę, żeby tak było? A jeśli tak, to na jak długo? Ponieważ globaliści chcą, by te ograniczenia stały się „nową normalnością”. Pragną, by ten koszmar trwał zawsze.«
Autor twierdzi, że z powodu tego, że Amerykanie mają broń i będą się bronić, nie będzie łatwo podporządkować ich nowemu prawu. Pewnie tak, ale rząd przygotowuje się od lat. Willem Middelkoop w swojej książce „Wielki Reset Walki ze złotem i koniec systemu finansowego”, Zysk i s-ka Wydawnictwo, Poznań 2016; pisze:
Jeżeli pertraktacje w sprawie resetu finansowego nie doprowadzą do zadowalającego porozumienia najważniejszych partnerów handlu światowego, sytuacja może stać się naprawdę groźna. Już w 2006 roku rząd amerykański zawarł umowę z firmą Halliburton o wartości 400 miliardów dolarów, na podstawie której utworzono obozy internowania na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Obiekty te można by z powodzeniem wykorzystać do internowania wielkiej liczby amerykańskich obywateli w razie poważnych niepokojów społecznych.
Jeśli rząd amerykański przygotowuje się od wielu lat, to trudno uwierzyć w to, że rządy innych krajów, które są zależne od Ameryki, nie robią tego samego. Chciałoby się powiedzieć: no to dożyliśmy ciekawych czasów! Osobiście mam jednak wątpliwości, czy to są ciekawe czasy, raczej straszne, choć jeszcze tego nie czuć. Obawiam się jednak, że to tylko kwestia czasu.
17 thoughts on “Co nas czeka?”
https://www.salon24.pl/u/emigranta/1073553,jak-dziala-system-odpornosci-organizmu-w-przypadku-korona-wirusa
Koronawirus i odporność, czyli kreatorzy „pandemii” jak dilerzy narkotyków?
Jak działa system odporności organizmu w przypadku koronawirusa
Antyciała na rysunku symbolizujące Y Y Y blokują wypustki białkowe wirusa, którymi wirus dokuje się do komórki i wnika w nią gdzie następnie jest replikowany. Produktem tej replikacji są odpady, które dostają się na powierzchnię komórki. Odpady te quasi markują zainfekowaną komórkę i dzięki tym odpadom komórka skażona, jest przez kiler lymphozyten rozpoznana i niszczona.
Aby doszło do zakażenia strategia obronna komórki, pierwsza i druga, musi być przez wirusa pokonana.
Dopiero wtedy w organizmie jest wirus pomnażany i dostaje się na zewnątrz organizmu w postaci kropelkowej. Wtedy dopiero można zarazić innego człowieka.
Co to oznacza?
To, że produkcja RNA w organizmie jest również u ludzi niemających zakażenia, jest rzeczą oczywistą.
Dotyczy to przypadków, w których strategia obronna 1 lub 2 ciała, była efektywna i nie dopuściła do replikacji wirusa. RNA jest szczątkową nieaktywną informacją genetyczną wirusa, która nikogo nie może już zarazić. Jednak RNA jest wykrywalna PCR testem, który w tym przypadku będzie pozytywy.
Dlatego PCR test nie nadaje się do celów diagnostycznych, ponieważ nie jest w stanie wykryć zakażenia. PCR test wykrywa jedynie RNA, które nie może prowadzić do zakażenia.
Reasumując. Aby nastąpiło zakażenie wirus musi pokonać dwie strategie obronne komórki i musi dojść do procesu replikowania wirusa.
Niezrozumiałe jest zatem dlaczego pozytywny PCR test jest oficjalnie zrównany z zakażeniem a nawet chorobą. To jest nieporozumienie. Poza tym w Polsce nawet w punkcie informacyjnym Ruch Narodowego mówi się o chorobie bezobjawowej, co sugeruje ludziom, że można mieć chorobę i o niej nie wiedzieć. Nie ma czegoś takiego. Od kontaktu z wirusem do wystąpienia symptomów mamy proces inkubacji. W tym czasie w organizmie trwa walka z wirusem, który jeszcze się nie replikuje.
Aby doszło do replikacji wirus musi pokonać dwie bariery obronne, które wyżej opisałem.
Barierę obronną tworzoną przez antyciała i barierę obronną tworzoną przez kiler lymphozyten.
Dopiero wtedy, kiedy kiler Lymphozyten nie dadzą radę z likwidacją quasi fabryk korona wirusa, jakie stanowi skażona komórka , dopiero wtedy wyprodukowane wirusy mogą zarazić inne osobniki ludzkie. Nie wcześniej.
Czy łatwo zarazić się koronawirusem?
Dla ponad 80% populacji zakażenie koronawirusem jest niemożliwe ze względu na tzw. odporność krzyżową. Pozostała część społeczeństwa może się zarazić i wyleczyć. Tylko dla znikomej części społeczeństwa korona wirus jest zagrożeniem dla życia. Takim samym zagrożeniem jak katar lub zwykłe przeziębienie.
Zadaniem szczepionki jest zmuszenie organizmu do produkcji antyciał, które blokują możliwość zadokowania się wirusa do komórki i wniknięcie w nią. A więc szczepionka wspomaga tylko pierwszą strategię obronną organizmu przed wirusem.
Powyższa grafika obrazuje nam zależności przełamania pierwszej bariery obronnej organizmu przed korona wirusem. Jak widzimy zależność ta jest proporcjonalna do dawki wirusa, jaka dostanie się do organizmu. Im większa jest dawka, tym łatwiej przełamać tą barierę obronną 1.
Na grafice widzimy również, że w zależności od dawki wirusa, jaka dostanie się do ciała w organizmie, tworzy się dopasowana do tej dawki liczby antyciał. Antyciała te jednak po kilku tygodniach są redukowane i tym samym ochrona organizmu spada. Powtórny kontakt z wirusem doprowadza do szybkiego i większego wzrostu antyciał i do efektywniejszej obrony organizmu. To jest właśnie proces kondycjonowania organizmu na takie zagrożenie, o czym ostrzegają lekarze Immunolodzy. Dlatego ostrzegają przed noszeniem maski, która hamuje proces kondycjonowania organizmu na zagrożenia wirusowe.
W taki sposób osłabiamy system odpornościowy organizmu, co w przyszłym sezonie zachorowań na choroby układu oddechowego będzie miało negatywny wpływ na zdrowie społeczeństwa. My musimy mieć kontakt z wirusami.
Inaczej wygląda sytuacja z drugą strategią obronny organizmu przy pomocy Kiler Lymphozyten.
Strategia ta jest efektywniejsza i odporność organizmu przy pomocy tej strategii trwa latami.
Właśnie taką odporność posiada już około 85% społeczeństwa, dlatego wirus jest zagrożeniem tylko dla małej części społeczeństwa. Większość społeczeństwa nie jest w stanie roznosić wirusa i zarażać innych. To jednak się zmieni, jeśli dojdzie do przymusowych szczepień mRNA. Ta wieloletnia odporność krzyżowa będzie z czasem zatracona, ponieważ szczepionka działa tylko na pierwszą strategię obrony organizmu indukując antyciała, która to strategia jest mało efektywna i obejmuje tylko kilka tygodni.
Można zadać sobie pytanie, dla kogo i po co te obiecane i już przez EU zamówione ponad 300 milionów szczepionek, skoro większość społeczeństwa posiada odporność i nie jest w stanie nikogo zarazić ?
Szczepionki mRNA zniszczą naturalną najefektywniejszą obronę organizmu przed wirusem, strategię przy pomocy kiler lymphozyten i uzależnia trwale społeczeństwo od szczepionek mRNA, ponieważ dojdzie do genetycznej modyfikacji w komórce. Modyfikacja genetyczna będzie sama spełniała rolę szczepionki i zmuszała organizm do tworzenia antyciał. Taka szczepionka będzie musiała być dostarczana organizmowi co najmniej dwa razy w roku, aby utrzymać poziom odporności organizmu. Ponieważ obrona organizmu na poziomie antyciał jest krótko trwała. Jedynym, kto będzie profitował na takim rozwoju jest przemysł produkujący szczepionki. Kto decyduje się na takie szczepienie, decyduje się na zniszczenie naturalnej obrony organizmu, która jest najdłuższa i najefektywniejszy.
Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia ze strategią dilera narkotyków, który jest gotów pierwszą dawkę narkotyku swojej ofierze dać za darmo, aby ją uzależnić i zdobyć źródło zarobku.
https://www.salon24.pl/u/emigranta/1073553,jak-dziala-system-odpornosci-organizmu-w-przypadku-korona-wirusa
Opublikowano: 31 sierpnia 2020, 11:23
50 lat cichej reformacji – ks. Szymon Bańka FSSPX
Przyszło nam obchodzić smutna rocznicę 50-lecia reformy liturgicznej. Bez wątpienia to dobra okazja do ponownego spojrzenia na korzenie tej reformy oraz na to, dokąd doprowadziło nas 50 lat nowego mszału. Nie ma chyba trafniejszego, krótkiego opisu nowej liturgii, od tego sformułowanego przez abp. Lefebvre’a: „Z herezji się wywodzi i do herezji prowadzi” – ten tekst będzie krótką analizą tych słów.
Z jakiej herezji wywodzi się reforma liturgiczna drugiej połowy XX w.? Oczywiście chodzi o herezję modernizmu – aby więc dobrze zrozumieć, dlaczego nowa Msza wygląda tak, jak wygląda, należy zrozumieć podstawy tegoż błędu. Fundamentalnym twierdzeniem modernizmu jest teza o naturalnym pochodzeniu wszelkiej religii – oznacza ona, że każda religia jest tylko ludzkim tworem – w żadnej nie ma obiektywnego – pochodzącego z zewnątrz (spoza człowieka/czyli po prostu od Boga) objawienia. Wszystkie religie, według modernistów, są tworem czysto ludzkim, ot szczególnie wrażliwy religijnie człowiek doświadcza wyjątkowo intensywnie kontaktu z bóstwem, próbuje swoje uczucia wyrazić w ten czy inny sposób, gromadzi uczniów i z czasem powstaje wokół niego zalążek nowej religii. Nie ma więc w tej wizji żadnego obiektywnego przekazu – nie ma żadnej informacji o Bogu, nie ma obiektywnych przykazań i zaleceń przekazanych przez Boga – jest tylko człowiek i jego doświadczenia religijne – które on próbuje ubrać w te czy inne słowa. Według „katolickich modernistów” (choć to oksymoron) Jezus Chrystus miał jak dotąd najwspanialsze doświadczenia religijne, ale był to tylko człowiek doświadczający Boga – podobnie jak Mahomet, czy inni założyciele religii.
Modernizm był swego rodzaju teologiczną ucieczką przed nowożytnym światem – a przede wszystkim przed współczesną nauką. Koniec XIX i początek XX wieku to czas gwałtownego rozwoju nauk przyrodniczych. Wielu teologów – najpierw protestanckich a z czasem i mieniących się katolickimi było – przekonanych, że w obliczu rozwoju tych nauk nie da się obronić większości chrześcijańskich prawd wiary. Uznawali oni, że wiara w Bóstwo Chrystusa czy rzeczywistą/istotową obecność Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie to elementy magiczne wytworzone jako interpretacja nauki Pana Jezusa w wiekach średnich. Dlatego odczuwali oni potrzebę zupełnie nowej interpretacji dogmatów – co więcej zupełnie nowej interpretacji tego, czym jest religia: z tradycyjnego obrazu religii jako rzeczywistej relacji Boga z człowiekiem – w której to Bóg przekazuje człowiekowi konkretne informacje, nakazy i zakazy – do nowego obrazu religii jako czysto ludzkiego systemu wynikającego tylko z uczuć religijnych jakiejś nadzwyczajnej jednostki.
Moderniści w zadziwiający sposób przekonani o słuszności swoich tez, niszczących dosłownie całą tradycję Kościoła, oraz okaleczających straszliwie nauczanie Pana Jezusa, uważali za swoje dziejowe zadanie pozostanie w obrębie Kościoła Katolickiego i powolne przemienianie Go na ich „nowoczesną” modłę. Dlatego też Pius X, bardzo celnie nazywając modernizm „ściekiem wszystkich herezji”, podjął walkę z ukrytym wrogiem i nie tylko potępił twierdzenia modernistów w encyklice „Pascendi Dominici Gregis”, ale również zobowiązał kandydatów do wyższych święceń oraz na stanowiska profesorskie na katolickich uniwersytetach i wyższych seminariach duchownych do składania „Przysięgi antymodernistycznej”. Bez wątpienia te działania wynikające z prawdziwej pasterskiej troski Papieża były silnym ciosem zadanym tej herezji – niestety okazały się niewystarczające do całkowitego jej powstrzymania. Dlatego też okazało się konieczne ponowne potępienie modernistycznych (czy też już wtedy neomodernistycznych) błędów jeszcze w przededniu Soboru Watykańskiego II przez papieża Piusa XII w encyklice „Humani generis” datowanej na 12 sierpnia 1950. Obowiązek składania Przysięgi antymodernistycznej zostaje zniesiony przez papieża Pawła VI w 1967 roku – czy stało się tak dlatego, że, jak twierdził papież, nie jest ona już potrzebna, czy raczej dlatego, że wieloletnia oddolna praca modernistów przyniosła swoje owoce i hierarchia kościelna w dużej mierze była już zarażona rozwodnionym modernizmem? Pomocne w szukaniu odpowiedzi na to pytanie będzie właśnie spojrzenie na wydany wkrótce potem nowy mszał.
W roku 1969 ukazuje się sam ryt nowej mszy oraz niesławne Wprowadzenie ogólne do nowego mszału, natomiast 26 marca roku 1970 kompletny już nowy mszał. Cóż w nim znajdziemy? Czy atakowane przez współczesne herezje prawdy wiary zostały tam mocniej podkreślone? Czy może nowa liturgia skupia się na adoracji naszego Stwórcy i Odkupiciela? Czy czerpiąc z wielowiekowej liturgicznej tradycji Kościoła nowy ryt Mszy św. przepełniony jest duchem modlitwy, kontemplacji i czy stara się poważnym pięknem i dostojeństwem pokazać wiernym, że oto stają przed wielką tajemnicą wiary? Dobrze wiemy, jak brzmią odpowiedzi na te pytania… Jeszcze nie tak dawno temu papieże potępiali aktualne, naturalistyczne herezje negujące nadprzyrodzony charakter łaski uświęcającej – więc można by się spodziewać, że liturgia powinna podkreślać doniosłość wszczepienia w Chrystusa poprzez łaskę uświęcającą – pokazywać, że to zjednoczenie jest konieczne do zbawienia. W obliczu niedawno potępionej herezji modernizmu, uważającej całą tradycję Kościoła za zupełnie już przestarzałe niedopasowane do czasów obecnych wyrazy uczuć religijnych, można by oczekiwać, że liturgia podkreśli wartość kościelnej tradycji. Skoro niedawno potępiona herezja modernizmu nawoływała do powrotu do „pierwotnego, czystego chrześcijaństwa” – według nich najbardziej odpowiadającego religijnym uczuciom Pana Jezusa – to Kościół powinien przecież podkreślić wartość organicznego rozwoju teologii, duchowości i liturgii – powinien głośno przypominać, że Duch Św. wciąż trwa w Kościele i kieruje nim w całej jego historii. Skoro uroczyście potępiona herezja uważała Chrystusa tylko za człowieka, to liturgia powinna przecież z całą mocą podkreślać Jego Bóstwo. Skoro tak bardzo aktualny (dwukrotnie uroczyście potępiony w pierwszej połowie XX w.) modernizm był naturalistyczny – nastawiony na człowieka i jego doczesne życie, to przecież Kościół, walcząc z tym „ściekiem wszystkich herezji”, powinien tym bardziej podkreślać prymat wieczności – tym głośniej mówić, gdzie są prawdziwe dobra i gdzie jest prawdziwe zagrożenie – potępienie wieczne. Skoro modernizm negował istotową obecność Pana Jezusa w Najświętszym sakramencie, to przecież Kościół powinien tym bardziej podnosić ten sztandar swojej wiary.
Cóż jednak otrzymaliśmy w wyniku reformy liturgicznej? Otrzymaliśmy ryt Mszy św. prawie zupełnie milczący o zjednoczeniu z Chrystusem koniecznym do zbawienia. Otrzymaliśmy ryt pogardzający wielowiekową tradycją Kościoła – odrzucający ją prawie zupełnie na rzecz ceremonii uznanych przez „ekspertów” za antyczne – a więc ryt skonstruowany według zasady archeologizmu potępionej przez papieża Piusa XII w encyklice „Mediator Dei” w roku 1947. Otrzymaliśmy ryt, który w obliczu negowania Bóstwa Chrystusa ograniczył wezwania Trójcy Przenajświętszej, z którego usunięto prolog Ewangelii wg. Św. Jana odmawiany dotąd na końcu każdej Mszy św., a będący tak jasnym i pięknym wyrazem wiary w Bóstwo Pana naszego Jezusa Chrystusa. Otrzymaliśmy również ryt w swoim przekazie naturalistyczny – nie jest on już jednoznacznie ukierunkowany na Boga – nieustannie i nachalnie sprawia on wrażenie zwykłego spotkania modlitewnego, w którym centralne miejsce zajmuje wspólnota i jej potrzeby. Pogarda wobec dóbr tego świata tak często polecana w tekstach Mszy św. odtąd znika, podobnie jak zagrożenie wiecznym potępieniem i prawie wszystko, co mogłoby wytrącić wspólnotę z dobrego samopoczucia. Otrzymaliśmy również ryt, w którym konsekwentnie usunięto większą część oznak czci wobec Najświętszego Sakramentu – usunięto większość przyklęknięć przed Nim, niczym ich nie zastępując, usunięto przepisy liturgiczne pokazujące wiarę w rzeczywistą obecność – każdy może odtąd dotykać naczyń liturgicznych będących w kontakcie z konsekrowanymi postaciami, każdy może udzielać komunii św., na partykuły Najświętszego Sakramentu nie trzeba już w zasadzie zwracać uwagi, a kapłan nie musi już osobiście oczyszczać kielicha mszalnego. W 20 lat po uroczystym ponownym potępieniu modernistycznych błędów otrzymaliśmy więc nowy ryt Mszy św. nie tylko niewalczący z tą herezją, ale wręcz odpowiadający jej tezom.
Wielką naiwnością wykazują się ci, którzy twierdzą, że obecny stan wiary katolików nie jest bezpośrednim owocem reformy liturgicznej. Oczywiście nie jest tylko owocem reformy liturgii, ale bez wątpienia 50 lat nowej liturgii odprawianej we wszystkich praktycznie kościołach rzymsko-katolickich na świecie przyniosło konkretne owoce. Jakie? A jakie owoce może przynieść liturgia, która w obliczu niedawno potępionej, więc aktualnej herezji, nie tylko nie przedstawia odważnie katolickiej wiary w opozycji do tej herezji – ale wręcz jeden do jednego odpowiada jej tezom? Nowa liturgia wyrosła z herezji modernizmu i do tej herezji prowadzi. Niestety wciąż prowadzi, wciąż okupuje ona nasze katolickie kościoły i powoli niszczy wiarę katolików, spychając ich w stronę „ścieku wszystkich herezji”.
ks. Szymon Bańka FSSPX
Czy katolik może używać szczepionki powstałej dzięki aborcji?
Z powodu ogłoszenia tzw. globalnej pandemii wielkie koncerny farmaceutyczne trudzą się nad wytworzeniem szczepionki, która miałaby chronić przed Covid-19. Jedną z nich, opracowywaną przez Uniwersytet Oksfordzki i firmę Astra Zeneca, zamówiła także Polska. Niestety, abstrahując od samej oceny kryzysu koronowirusa, sprawa obarczona jest bardzo poważnymi wątpliwościami moralnymi. Zamówiona przez nasz kraj szczepionka powstaje z wykorzystaniem linii komórkowej pochodzącej od zamordowanego dziecka nienarodzonego. Jak ocenia to Kościół?
Niemoralne szczepionki
Naukowcy i koncerny farmaceutyczne na całym świecie przygotowują obecnie kilkadziesiąt różnych szczepionek na koronowirusa. Wśród najbardziej zaawansowanych znajduje się szczepionka przygotowywana przez Uniwersytet Oksfordzki i firmę Astra Zeneca. Ich produkt został już zamówiony przez wiele krajów europejskich, w tym przez Polskę. Problem w tym, że szczepionka ta nigdy by nie powstała, gdyby nie śmierć nienarodzonego dziecka. Użyto w niej linii komórkowej o nazwie HEK-293. Pochodzi z komórek dziecka zabitego w aborcji w 1972 roku.
We współczesnym przemyśle farmaceutycznym i biotechnologii to nic szczególnego: na bazie ludzkich komórek powstaje wiele rozpowszechnionych szczepionek. Czołowym przykładem jest szczepionka na różyczkę. Powstała dzięki wykorzystaniu komórek dziewczynki zamordowanej w 1964 roku w Stanach Zjednoczonych. Dziecko było zdrowe, rodzice zabili je z powodów pozamedycznych, otrzymując na to zgodę sądu. Komórki pozyskane od zabitego człowieka obecne są w szeregu popularnych preparatów używanych w Polsce jako szczepionka skojarzona przeciwko różyczce, odrze i śwince. Dzieciom w naszym kraju podaje się też szczepionkę przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby, która powstała z wykorzystaniem komórek zamordowanego w 1966 roku w Wielkiej Brytanii chłopca.
Czy katolicy mogą wykorzystywać takie szczepionki, mimo, że nigdy nie powstałyby, gdyby nie zabito dziecka? Stanowisko Kościoła katolickiego nie jest w tej kwestii jasne. Stolica Apostolska nie wydała nigdy zobowiązującego w sumieniach dokumentu nauczycielskiego. Dysponujemy jedynie dwoma stanowiskami Papieskiej Akademii Życia, które w dodatku różnią się od siebie w zaprezentowanych wnioskach. Ponadto wierni mogą kierować się wskazaniami poszczególnych biskupów.
Opinia kardynała Sgrecci
Pierwszy raz Watykan zajął się wątpliwościami moralnymi wokół szczepionek powstałych z użyciem linii komórkowych zabitych dzieci w roku 2005. Stanowisko opublikowała wówczas Papieska Akademia Życia, którą kierował włoski kardynał i specjalista w zakresie bioetyki, zmarły w ubiegłym roku Elio Sgreccia.
Dokument prezentował stanowisko wyważone. Kardynał podkreślił, że stosowanie wspomnianych szczepionek co do zasady stanowi współpracę z aborcją. Kwestia polega na tym, jaki ta współpraca ma charakter. Może być formalna albo materialna, aktywna lub bierna, bliska lub daleka. Formalna zachodzi wówczas, gdy podziela się intencję czynu; materialna, kiedy się tej intencji nie podziela. Gdy idzie o rodzica wykorzystującego dziś taką, a nie inną szczepionkę, który potępia aborcję, a po medykament sięga jedynie z braku alternatywy, chcąc uchronić swoje dziecko i całą populację przed poważnym zagrożeniem chorobowym – mamy wówczas do czynienia ze współpracą jedynie materialną, odległą i bierną. Nie oznacza to jednak, że taki stan rzeczy należy zatem po prostu zaakceptować. Bynajmniej; kardynał wskazał, że katolickie władze oraz ojcowie rodzin są zobowiązani do szukania alternatywnych szczepionek oraz do wywierania nacisku na to, by takie alternatywy się pojawiły.
Podsumowując: według kard. Sgreccii można takich szczepionek używać tylko wówczas, gdy nie ma alternatywy, a sytuacja jest poważna. A to oznacza, że – zgodnie z tym stanowiskiem – w przypadku koronowirusa takich szczepionek wykorzystywać nie wolno. Alternatywy są przecież na świecie opracowywane, a przede wszystkim – ryzyko zachorowania na Covid-19 jest niewielkie. Nie zachodzą więc warunki konieczne dla usunięcia obowiązku unikania tak zwanej biernej współpracy materialnej.
Nowa Akademia, nowe stanowisko
W latach 2016-2017 roku papież Franciszek dokonał głębokiej reformy Papieskiej Akademii Życia, usuwając większość jego poprzednich członków i zastępując ich zupełnie nowymi osobami. Wśród nich znalazły się też postaci co najmniej kontrowersyjne, jak brytyjski naukowiec Niggel Biggar, przeciwnik eutanazji, ale zwolennik częściowo legalnej aborcji. Nowym przewodniczącym Akademii został abp Vincenzo Paglia, hierarcha znany między innymi z zamówienia erotycznego, homoseksualnego fresku do katedry w swojej diecezji, Terni-Narni-Amelia.
W 2017 roku Akademia ogłosiła nowe stanowisko w sprawie szczepionek wykorzystujących linie komórkowe pochodzące od zabitych dzieci. Zniesiono wymóg zachodzenia wyjątkowej sytuacji niebezpieczeństwa, stwierdzając, że wytwarzane dziś szczepionki są tak odległe czasowo od swoich pierwowzorów wykorzystujących komórki zamordowanych, że nie ma już żadnych moralnych przeciwskazań do ich wykorzystywania. Tym samym, zgodnie z najnowszym stanowiskiem gremium, kontrowersyjna szczepionka na koronowirusa może być używana przez katolików; chociaż choroba Covid-19 nie jest szczególnie groźna, to ten warunek nie jest już konieczny, bo szczepionka została uznana za moralnie neutralną.
Którym stanowiskiem się zatem kierować? Nie ma prostej odpowiedzi, bo, tak jak wcześniej podkreślono, Papieska Akademia Życia nie wydaje dokumentów nauczycielskich, które zobowiązałyby katolików w sumieniach. Stąd jej wskazania nie zwalniają poszczególnych biskupów, księży i wiernych od próby samodzielnej oceny danego problemu, o ile tylko pozwalają na to posiadane kompetencje. Praktyka pokazuje, że część hierarchów nie zgadza się do końca ze stanowiskiem Akademii z roku 2017 i bliższych jest ocenie, jaką zaprezentował w roku 2005 kard. Elio Sgreccia. W związku ze szczepionkami na koronowirusa wielu biskupów czy zgoła całe episkopaty wydały oświadczenia i apele, w których proszą władze swoich krajów o zakup i pomoc w opracowaniu w pełni etycznych szczepionek, takich, które nie mają nic wspólnego z mordem na dziecku nienarodzonym.
Głosy biskupów
I tak kilku amerykańskich arcybiskupów i biskupów wystosowała list do szefa agencji żywności i leków USA, w którym wezwano rząd do finansowania prac nad moralnie powstającą szczepionką; stwierdzili, że nie wolno zmuszać Amerykanów do korzystania z powstających obecnie produktów wbrew ich sumieniu. Najbardziej wyraziście wypowiedział się w tej materii biskup Teksasu, Joseph Strickland. „To, że w naszym narodzie aborcja jest uznawana za legalną, nie oznacza, że jest dopuszczalne moralnie używane martwych ciał tych dzieci do leczenia globalnej pandemii. Trzeba podkreślić, że taka praktyka jest złem” – napisał na Twitterze. W swojej diecezji zorganizował też akcję przeciwko wykorzystywaniu niemoralnych w jego ocenie szczepionek.
Do sprawy odnieśli się też biskupi w Australii, protestując przeciwko zamówieniu przez rząd 25 mln dawek brytyjskiej szczepionki na Covid-19 wykorzystującej komórki zamordowanego dziecka. Z kolei hierarchowie Anglii i Walii przypomnieli w specjalnym oświadczeniu stanowisko Papieskiej Akademii Życia z 2017 roku, zarazem wskazując, że jest czym innym używanie szczepionek powstałych na bazie linii komórkowych z lat 60. czy 70., a tworzeniem preparatów wykorzystujących „świeżo” pozyskane komórki dzieci.
Większość Konferencji Episkopatów i poszczególnych biskupów wszakże milczy. Kwestia koronowirusowych szczepionek zamówionych przez władze naszego kraju nie stała się też, jak dotąd, przedmiotem zainteresowania Konferencji Episkopatu Polski.
Udział w cywilizacji śmierci
Co zatem robić, jeżeli w Polsce pojawi się zamówiona przez nasze władze szczepionka? Czy kierując się osądem Papieskiej Akademii Życia z 2017 roku nie przejmować się kwestiami moralnymi i swobodnie ją wykorzystywać?
Wydaje się, że wziąwszy pod uwagę głębokie przemiany, jakim została poddana w ostatnich latach Akademia, całkowite zignorowanie dokumentu tego gremium z roku 2005 byłoby nieroztropne. Tym więcej, że w swojej ówczesnej ocenie kard. Elio Sgreccia podkreślał podstawowy i niezmienny fakt: jeżeli wykorzystujemy niemoralną szczepionkę, to tym samym przykładamy rękę do rozpowszechnienia takiej postawy. Nieważne, kiedy zginęło dziecko, nieważne, kiedy pobrano komórki; ważne jest przede wszystkim to, że dajemy „zielone światło” wielkim koncernom farmaceutycznym na takie postępowanie. A tym samym, chcąc nie chcąc, partycypujemy w wielkim złu, jakim jest cywilizacja śmierci – szczególnie w sytuacji, gdy nie grozi nam bynajmniej śmiertelnie groźna choroba.
Paweł Chmielewski
Segregacja pacjentów. Koronawirus parawanem dla eutanazji
W ten sposób odurzonych narkotykami pacjentów doprowadzano do śmierci. Ten rodzaj likwidacji chorych znany jest pod nazwą sedacji terminalnej.
Tegoroczna epidemia COVID-19 uwypukliła pewne zjawiska społeczne obecne w krajach cywilizacji zachodniej. Jednym z nich jest mentalność proeutanazyjna. W czasie pandemii przedstawiciele tego sposobu myślenia zyskali nowy zestaw argumentów.
Po raz pierwszy ujawniło się to na początku marca w Lombardii, gdy na skutek rosnącej liczby pacjentów zarażonych koronawirusem na oddziałach intensywnej terapii zabrakło respiratorów potrzebnych do ratowania życia. Wielu lekarzy stawało wówczas przed dramatycznym wyborem, gdyż mieli tylko jedno wolne urządzenie, a potrzebowało go kilka osób.
Wówczas zdecydowano się wcielać w życie praktykę polegającą na tym, że w tego typu przypadkach nie podejmowano się ratowania osób starszych (powyżej 70. roku życia) lub ciężko chorych, a więc należących do grup, wśród których śmiertelność na koronawirusa była największa. W ten sposób pojawiła się dyskryminacja w dostępie do usług medycznych z powodu wieku, stanu zdrowia, niepełnosprawności czy zdolności poznawczych.
Na początku owa dyskryminacja była wymuszona okolicznościami panującymi w północnych Włoszech, czyli „stanem nadzwyczajnego niedoboru zasobów zdrowotnych”. Przykład Lombardii zmusił jednak władze w innych krajach do opracowania procedur na wypadek, gdyby w ich krajach miała zajść podobna sytuacja.
Wkrótce potem służby medyczne w Szwecji stworzyły więc dokładną instrukcję segregacji pacjentów. Na jej podstawie ułożono listę wskazującą kolejność udzielania przez lekarzy pomocy osobom zarażonym koronawirusem. Jak stwierdziła szefowa Krajowego Związku Zdrowia Olivia Wigzell, ten mechanizm sortowania ludzi służył temu, by w sytuacjach kryzysowych nie podejmować działań ratujących życie, jeśli z góry uzna się to za mało celowe.
Podobne procedury opracowano też w Hiszpanii, gdzie kolejność udzielania pomocy uzależniono od takich kryteriów jak szansa na przeżycie pacjenta, oczekiwana długość życia oraz „wartość społeczna” osoby.
Olivia Wigzell, szefowa Krajowego Związku Zdrowia w Szwecji, mówiła o mechanizmie sortowania ludzi w sytuacjach kryzysowych. Fot. TT News Agency/Janerik Henriksson via REUTERS
W Belgii tego typu mechanizm wdrożono, zanim jeszcze doszło do szczytu pandemii, więc nie było problemu z dostępnością respiratorów. Już wtedy karetki pogotowia odmawiały przyjazdu do osób rokujących – zdaniem dyspozytorów – niewielkie szanse na przeżycie. Nie przyjmowano do szpitali ludzi w podeszłym wieku ani cierpiących na tzw. choroby towarzyszące, by nie blokowali na oddziałach intensywnej terapii miejsc, które w przyszłości mogą przydać się innym. W efekcie wiele osób zmarło, ponieważ odmówiono im pomocy.
Z czasem, gdy epidemia rozprzestrzeniła się na Stany Zjednoczone, rejestr osób, które pozbawiano dostępu do respiratora w przypadku nadmiaru pacjentów, poszerzył się o nowe kategorie.
W stanie Tennessee np. na taki ratunek nie mogli liczyć ludzie dotknięci zanikiem mięśni, a w Minnesocie – cierpiący na choroby płuc, niewydolność serca czy marskość wątroby. Władze stanu Alabama wydały z kolei dokument zatytułowany „Zarządzanie ograniczonymi zasobami”, w którym stwierdzono, że „osoby niepełnosprawne umysłowo są mało prawdopodobnymi kandydatami do udzielania wsparcia w oddychaniu”. Innymi słowy, ludzie upośledzeni umysłowo nie będą ratowani tak samo jak zdrowi.
W takich stanach jak Nowy Jork, Michigan, Waszyngton, Alabama, Utah, Kolorado i Oregon decyzję o tym, czy przychodzić chorym z pomocą, pozostawiono natomiast lekarzom, którzy zostali zobowiązani ocenić „poziom zdolności fizycznych i intelektualnych” pacjentów.
Zaraźliwy pretekst
Kultura przyzwolenia na bierną eutanazję spowodowana pandemią szybko doprowadziła do pojawienia się praktyki czynnej eutanazji, dla której koronawirus stał się parawanem. Widoczne stało się to np. w Belgii, Holandii czy Szwecji, gdzie w domach opieki społecznej chorym na COVID-19 zaczęto podawać za pomocą kroplówki tzw. paliatywny koktajl. Jak opowiadał geriatra prof. Yngve Gustafson, potrzebującym zamiast substancji odżywczych, leków przeciwzakrzepowych, tlenu i antybiotyków podawano morfinę oraz midazolam i haldol, które utrudniają oddychanie.
W ten sposób odurzonych narkotykami pacjentów doprowadzano do śmierci. Ten rodzaj likwidacji chorych znany jest pod nazwą sedacji terminalnej.
Według prof. Gustafsona w ten sposób pozbawiono życia wiele osób, które miały szansę na pokonanie koronawirusa. Przekonuje o tym przykład 81-letniego Jana Anderssona, którego historię opisał dziennik „Dagens Nyheter”. Mężczyzna został poddany sedacji terminalnej, jednak jego syn dowiedział się o tym, wymusił wycofanie „paliatywnego koktajlu” i zażądał rozpoczęcia normalnego leczenia. W rezultacie chory wkrótce wyzdrowiał.
Cytowany przez „Dagens Nyheter” i proszący o anonimowość lekarz ze Szpitala Uniwersyteckiego Karolinska w Sztokholmie przyznał, że w dobie koronawirusa tego typu praktyka jest coraz bardziej rozpowszechniona: pod pozorem opieki paliatywnej stosuje się eutanazję. Ułatwia to fakt, że w czasie pandemii w szpitalach obowiązuje zakaz odwiedzin, więc można uśmiercić pacjenta bez wzbudzenia podejrzeń najbliższej rodziny.
W stanie Nowy Jork decyzję o tym, czy przychodzić chorym z pomocą, pozostawiono lekarzom, którzy zostali zobowiązani ocenić „poziom zdolności fizycznych i intelektualnych” pacjentów. Na zdjęciu: Calvary
Paolo Gulisano na portalu La Nuova Bussola Quotidiana opisał przykład 79-letniej kobiety o imieniu Giusa, która zgłosiła się na izbę przyjęć do jednego ze szpitali w Lombardii z silnym bólem w klatce piersiowej. Rozpoznano u niej śródmiąższowe zapalenie płuc. Jej córce Alessandrze oświadczono, że biorąc pod uwagę panujące z powodu pandemii warunki w placówce, najlepszym rozwiązaniem będzie podawanie matce morfiny, która towarzyszyć jej będzie w łagodnym odchodzeniu z tego świata. „Nie martw się, nie będziesz cierpieć” – usłyszała Giusa od lekarza. Córka zadzwoniła jednak do zaprzyjaźnionego doktora, który kazał zabrać matkę ze szpitala do domu. Potem przepisał chorej kurację antybiotykową, a po 10 dniach kobieta wróciła do zdrowia.
Podzieleni medycy
W środowisku medycznym nie ma jednomyślności, jak postępować w tego typu przypadkach. Widać to było na przykładzie sporu, który rozgorzał we Włoszech między dwiema grupami lekarzy. Zaczęło się od tego, że 6 marca 2020 r. Włoskie Towarzystwo Anestezjologii, Znieczulania, Resuscytacji i Intensywnej Terapii (SIAARTI) wydało dla swych członków wytyczne określające limit wieku dla osób, w których przypadku można rozpocząć proces intensywnej terapii.
W czasach koronawirusa wróciło pytanie, czy dobro społeczeństwa jest warte więcej niż życie pojedynczego człowieka.
Sprzeciwiło się temu zdecydowanie Włoskie Towarzystwo Geriatrii i Gerontologii (SIGG). Jego przewodniczący Raffaele Antonelli Incalzi stwierdził, że nie można dyskryminować pacjentów z powodu ich wieku ani ograniczać im dostępu do usług medycznych ratujących życie. Według niego „bolesny wybór kolejności pierwszeństwa w intensywnej terapii może opierać się wyłącznie na wielowymiarowej ocenie, która uwzględnia funkcjonalny i poznawczy stan zdrowia przed zakażeniem”. Spotkać można bowiem osoby młode, które mają przeciwwskazania czyniące intubację nieskuteczną, a także osoby starsze, dla których jest to jedyny sposób ratowania życia. Nie można więc kierować się mechanicznym wyborem, biorąc pod uwagę jedynie wiek pacjenta.
Zdaniem Antonellego Incalziego wytyczne opracowane przez SIAARTI były więc nienaukowe i nieetyczne. Według prawniczki Laury Oliveri z Genui były one również bezprawne, ponieważ zaprzeczały zapisom zarówno konstytucji, jak i ustawodawstwa włoskiego. Co więcej, zachęcały lekarzy do zaprzestania terapii: „Jeśli z góry zdecydujemy, że dana osoba nie powinna zostać przyjęta na intensywne leczenie w oparciu o nieokreślony »limit wieku oraz prawdopodobieństwo przeżycia i uratowanych lat życia«, to mówimy o rezygnacji z leczenia. Jest wręcz przeciwnie, jedynie adekwatność kliniczna powinna być brana pod uwagę przy ocenie uzasadnionej nadziei na wyleczenie”.
Najwyższy Instytut Sanitarny (ISS), odpowiedzialny za walkę z pandemią we Włoszech, przychylił się do stanowiska geriatrów, a nie anestezjologów, i nie zaakceptował instrukcji określającej limit wieku dla osób podlegających pomocy na oddziałach intensywnej terapii. Sprawa nie jest jednak zamknięta i zapewne będzie pojawiać się w przyszłości, gdy dojdzie do podobnych pandemii.
– Grzegorz Górny
publicysta tygodnika „Sieci” i portalu wPolityce
Tekst się ukazał w numerze 33 kwartalnika „Rzeczy Wspólne”. Tytuł pochodzi od redakcji Tygodnika TVP
[Źródło:] https://tygodnik.tvp.pl/49715766/segregacja-pacjentow-koronawirus-stal-sie-parawanem-dla-eutanazji (11 września 2020)
Franciszek-Bergoglio znów majaczy: “Orędzie na Światowy Dzień Modlitw o Ochronę Świata Stworzonego
Franciszek-Bergoglio, który w czasie swej rezydencji w Watykanie zdążył podważyć niemal każdy dogmat świętego Kościoła katolickiego, wydał właśnie “Orędzie na Światowy Dzień Modlitw o Ochronę Świata Stworzonego“.
Tak jak znamienne dla całego okresu urzędowania tego biskupa w Rzymie, tak i w tym najnowszym orędziu nie pada ani jeden raz słowo “Kościół”, “katolicki”, a nawet nie ośmiela się wymienić ani razu imienia “Jezus”, czy “Chrystus”. Za to mamy aż 3 razy użyte słowa “szabat”, które każdemu w oczywisty sposób kojarzy się z judaistyczną terminologią, choćby nawet bronili takich przenośni hermetyczni teolodzy biblijni.
Franciszek-Bergoglio od początku tzw. pandemii koronawirusa wykorzystuje sytuację do promocji swojej wizji Nowego Porządku Światowego, wszak nie opartego na Władzy Chrystusa, lecz na nowym globalnym autorytarnym i całkowicie laickim Ośrodku Władzy. Cały czas wielbi swoją boginię – Gaję, czyli Matkę-Ziemię, i właśnie w swym Orędziu wykorzystuje te dwa elementy tworząc żenujące narzędzie socjotechniki.
Pisze on: “Obecna pandemia w jakiś sposób doprowadziła nas do ponownego odkrycia prostszego i bardziej zrównoważonego stylu życia. Kryzys dał nam w pewnym sensie szansę na wypracowanie nowych sposobów życia. Można było stwierdzić, że Ziemia może odżyć, jeśli pozwolimy jej odpocząć: powietrze stało się czystsze, woda bardziej przejrzysta, gatunki zwierząt powróciły do wielu miejsc, z których zniknęły.“
Większych bredni nie można wyczytać nawet na stronach ekonazistowskich fanatyków, bowiem mówienie o tym, że spowolnienie gospodarki z powodu tzw. koronawirusa pozwoliło Matce-Ziemi “odżyć”, jest łgarstwem połączonym z pogardą dla ludzi.
Miliardy ludzi straciło pracę, możliwości zarobku, utrzymania rodzin, perspektywy rozwoju, a wiele sfrustrowanych popadło w nałogi, ale dla ekonazistów jest to właśnie powód do chwały i godność ludzka jest niczym. Co tam ludzie, ich rodziny, praca, zarobki, zdrowie – to wszystko nie ma znaczenia, bo Matka-Ziemia mogła “odżyć,”, “odpocząć”, “a powietrze stało się czystsze, woda bardziej przejrzysta, gatunki zwierząt powróciły do wielu miejsc, z których zniknęły“.
Gdyby jeszcze to była prawda! Ale fakty są zupełnie inne! Nawet taki guru jak Bill Gates przyznał ze swoistym przerażeniem, iż spowolnienie gospodarki, zamknięcie fabryk i ludzi w domach, wyłączenie transportu lotniczego i lądowego nie doprowadziło do zmniejszenia emisji CO2, nie poprawiło jakości powietrza, nawet w dotychczas najbardziej zagęszczonych skupiskach miejskich!
Ale dla urzędującego w Rzymie Franciszka-Bergoglio fakty nie mają znaczenia, bo liczy się urabianie dobrodusznych i jeszcze wierzących w autorytet Urzędu Papieskiego katolików i ludzi dobrej woli. To nadużycie ma jednak swoje granice i z czasem najbardziej pokorni postawią pytanie o intencje autorów tego typu apeli. Po czym oszukani odwrócą się szukając gdzie indziej Prawdy.
Ale może właśnie o to chodzi: o stworzenie nowej, uniwersalnej Religii… kosztem Prawdy wyrażonej w jedynej, prawdziwej religii i wiary Chrystusowej.
Red. BIBUŁY
Orędzie na Światowy Dzień Modlitw o Ochronę Świata Stworzonego
Prezentujemy cały tekst orędzia Papieża Franciszka opublikowanego w związku ze Światowym Dniem Modlitw o Ochronę Świata Stworzonego. Dziś także rozpoczyna się tzw. Czas dla Stworzenia, który potrwa do 4 października, czyli do wspomnienia św. Franciszka z Asyżu. W tym roku przypada również 50. rocznica ustanowienia Dnia Ziemi, dlatego obchody Czasu Stworzenia odbywają się pod hasłem „Jubileusz dla Ziemi”.
Będziecie święcić pięćdziesiąty rok, oznajmijcie wyzwolenie w kraju dla wszystkich jego mieszkańców. Będzie to dla was jubileusz (Kpł 25, 10)
Drodzy bracia i siostry,
Co roku, zwłaszcza od publikacji encykliki Laudato si’ (LS, 24 maja 2015 r.), pierwszy dzień września wyznacza rodzinie chrześcijańskiej Światowy Dzień Modlitw o Ochronę Świata Stworzonego. Od niego rozpoczyna się Czas dla Stworzenia, kończący się 4 października, we wspomnienie św. Franciszka z Asyżu. W tym okresie chrześcijanie na całym świecie pogłębiają swoją wiarę w Boga Stwórcę i jednoczą się w sposób szczególny na modlitwie i w działaniach na rzecz ochrony wspólnego domu.
Cieszę się, że tematem wybranym przez rodzinę ekumeniczną na obchody Czasu dla Stworzenia 2020 jest „Jubileusz dla Ziemi”, właśnie w roku, w którym przypada pięćdziesiąta rocznica ustanowienia Dnia Ziemi.
W Piśmie Świętym Jubileusz jest świętym czasem służącym przypomnieniu, powrotowi, odpoczynkowi, naprawianiu i radości.
Czas, by sobie przypomnieć
Jesteśmy zaproszeni, aby przede wszystkim przypomnieć sobie, że ostatecznym przeznaczeniem stworzenia jest wejście w „wieczny szabat” Boga. Jest to podróż, która odbywa się w czasie, obejmująca rytm siedmiu dni tygodnia, cykl siedmioletni i wielki Rok Jubileuszowy, wieńczący siedem lat szabatowych.
Jubileusz jest także czasem łaski, żeby przypomnieć o pierwotnym powołaniu stworzenia, by było i rozwijało się jako wspólnota miłości. Istniejemy jedynie poprzez relacje: z Bogiem Stwórcą, z naszymi braćmi i siostrami jako członkami wspólnej rodziny i ze wszystkimi stworzeniami, które zamieszkają w naszym domu. „Wszystko jest ze sobą powiązane i my, wszyscy ludzie, jesteśmy zjednoczeni jako bracia i siostry we wspaniałej pielgrzymce, połączeni miłością, którą Bóg obdarza każde ze swoich stworzeń, a która łączy nas z bratem Słońcem, Księżycem, siostrą rzeką i matką Ziemią” (LS, 92).
Jubileusz jest więc czasem, aby upamiętniać, by strzec pamięci, że istniejemy we wzajemnej relacji. Trzeba nam stale pamiętać, że „wszystko jest ze sobą powiązane i że autentyczna troska o nasze życie i naszą relację z naturą jest nierozerwalnie związana z wymiarem sprawiedliwości i braterstwa oraz wierności wobec innych” (LS, 70).
Czas, by powrócić
Jubileusz to czas, by zawrócić i opamiętać się. Zerwaliśmy więzi, które łączyły nas ze Stwórcą, z innymi ludźmi i z resztą stworzenia. Musimy uzdrowić te zniszczone relacje, które są niezbędne do utrzymania siebie i całej tkanki życia.
Jubileusz jest czasem powrotu do Boga, naszego miłującego Stwórcy. Nie można żyć w harmonii ze stworzeniem, nie będąc w pokoju ze Stwórcą, który jest źródłem i przyczyną wszystkich rzeczy. Jak zauważył papież Benedykt, „brutalna konsumpcja stworzenia zaczyna się tam, gdzie nie ma Boga, tam gdzie materia jest odtąd dla nas tylko materialna, gdzie my sami jesteśmy ostateczną instancją, gdzie wszystko po prostu należy do nas” (Spotkanie z duchowieństwem diecezji Bolzano-Bressanone, 6 sierpnia 2008).
Jubileusz zachęca nas, byśmy ponownie pomyśleli o innych, zwłaszcza o ubogich i najsłabszych. Jesteśmy wezwani, by ponownie zaakceptować pierwotny i życzliwy plan Boga odnośnie do stworzenia jako wspólnego dziedzictwa, uczty, którą należy dzielić ze wszystkimi braćmi i siostrami w duchu braterstwa; nie w bezładnym współzawodnictwie, ale w radosnej komunii, gdzie będziemy się wzajemnie wspierali i chronili. Jubileusz jest czasem dawania wolności uciśnionym i tym wszystkim, którzy są zakuci w dyby różnych form współczesnego niewolnictwa, z handlem ludźmi i pracą małoletnich włącznie.
Ponadto, musimy ponownie słuchać ziemi, wskazanej w Piśmie Świętym jako adamah, miejsce, z którego został wzięty człowiek, Adam. Dzisiaj przerażony głos stworzenia wzywa nas, byśmy powrócili na właściwe miejsce w naturalnym porządku, byśmy pamiętali, że jesteśmy częścią, a nie panami, wzajemnie połączonej sieci życia. Zniszczenie różnorodności biologicznej, zawrotny wzrost liczby katastrof klimatycznych, nierównomierny wpływ obecnej pandemii na najuboższych i najsłabszych, to dzwonki alarmowe w obliczu niepohamowanej zachłanności konsumpcji.
Zwłaszcza w obecnym Czasie dla Stworzenia, słuchajmy tętna stworzenia. Ujrzało ono bowiem światło, aby ukazać i przekazać chwałę Boga, aby pomóc nam odnaleźć w jego pięknie Pana wszystkich rzeczy i do Niego powrócić (por. ŚW. BONAWENTURA, In II Sent., I,2,2, q. 1, concl; Brevil., II,5.11). Ziemia, z której zostaliśmy wzięci, jest więc miejscem modlitwy i medytacji: „rozbudźmy zmysł estetyczny i kontemplacyjny, jaki Bóg w nas umieścił” (Adhort. apost. Querida Amazonia, 56). Zdolność do zadziwienia i kontemplacji jest czymś, czego możemy się nauczyć szczególnie od naszych braci i sióstr z ludów pierwotnych, którzy żyją w harmonii z ziemią i jej różnorodnymi formami życia.
Czas na odpoczynek
W swojej mądrości Bóg zastrzegł dzień szabatu, aby ziemia i jej mieszkańcy mogli odpocząć i się pokrzepić. Dzisiaj jednak nasz styl życia wpycha planetę poza jej ograniczenia. Nieustanne żądanie rozwoju oraz nieustanny cykl produkcji i konsumpcji wyczerpują środowisko naturalne. Zanikają lasy, dochodzi do erozji gleb, giną pola, dochodzi do coraz większego poszerzania się pustyń, morza ulegają zakwaszeniu i nasilają się burze: stworzenie jęczy!
Podczas Jubileuszu Lud Boży był zaproszony do odpoczynku od swoich zwykłych prac, aby pozwolić ziemi się odrodzić i odbudować świat dzięki obniżeniu zwykłej konsumpcji. Dziś musimy znaleźć sprawiedliwy i zrównoważony styl życia, który przywróciłby Ziemi należny jej odpoczynek, takie sposoby utrzymania się, które wystarczyłyby dla wszystkich, nie niszcząc utrzymujących nas ekosystemów.
Obecna pandemia w jakiś sposób doprowadziła nas do ponownego odkrycia prostszego i bardziej zrównoważonego stylu życia. Kryzys dał nam w pewnym sensie szansę na wypracowanie nowych sposobów życia. Można było stwierdzić, że Ziemia może odżyć, jeśli pozwolimy jej odpocząć: powietrze stało się czystsze, woda bardziej przejrzysta, gatunki zwierząt powróciły do wielu miejsc, z których zniknęły. Pandemia doprowadziła nas na rozdroże. Musimy wykorzystać ten decydujący moment, aby położyć kres działalnościom i zamierzeniom zbędnym i destrukcyjnym, a także pielęgnować wartości, powiązania i projekty służące rozwojowi życia. Musimy przeanalizować nasze nawyki w zakresie zużycia energii, konsumpcji, transportu i odżywiania. Musimy usunąć z naszych gospodarek aspekty nieistotne i szkodliwe oraz stworzyć owocne sposoby handlu, produkcji i transportu dóbr.
Czas by naprawiać
Jubileusz jest czasem naprawy pierwotnej harmonii stworzenia i uzdrowienia zagrożonych relacji międzyludzkich. Zachęca nas do przywrócenia sprawiedliwych stosunków społecznych, zwracając każdemu człowiekowi jego wolności jego dobra oraz darując długi innym. Nie możemy zatem zapominać o historii wyzyskiwania Południa planety, które spowodowało ogromny dług ekologiczny, głównie z powodu grabieży zasobów i nadmiernego wykorzystywania wspólnej przestrzeni środowiska przyrodniczego dla składowania odpadów. Nadszedł czas na sprawiedliwość naprawczą.
W związku z tym ponawiam swój apel o umorzenie zadłużenia krajów najsłabszych w świetle poważnych skutków kryzysu zdrowotnego, społecznego i gospodarczego, z jakim borykają się one w wyniku Covid-19. Trzeba też zapewnić, aby bodźce do odrodzenia, które są opracowywane i wdrażane na szczeblu globalnym, regionalnym i krajowym, były rzeczywiście skuteczne, z polityką, ustawodawstwem i inwestycjami skoncentrowanymi na dobru wspólnym i by zapewniały osiągnięcie globalnych celów społecznych i środowiskowych.
Trzeba też naprawić Ziemię. Przywrócenie równowagi klimatycznej jest niezwykle ważne, ponieważ znajdujemy się w sytuacji kryzysowej. Kończy nam się czas, o czym przypominają nasze dzieci i młodzież. Należy zrobić wszystko, co możliwe, aby ograniczyć wzrost średniej temperatury na świecie do poziomu poniżej progu 1,5°C, jak stwierdzono w porozumieniu paryskim w sprawie zmian klimatycznych: jego przekroczenie okaże się katastrofalne, zwłaszcza dla najuboższych wspólnot na całym świecie. W tym krytycznym momencie konieczne jest promowanie solidarności wewnątrzpokoleniowej i międzypokoleniowej. W ramach przygotowań do ważnego szczytu klimatycznego w Glasgow, w Wielkiej Brytanii (COP 26), wzywam wszystkie kraje do przyjęcia bardziej ambitnych celów krajowych w zakresie ograniczenia emisji.
Równie istotne jest przywrócenie różnorodności biologicznej w kontekście bezprecedensowego zanikania gatunków i degradacji ekosystemów. Konieczne jest poparcie apelu ONZ o ochronę 30% powierzchni Ziemi jako siedliska (habitat) chronionego do 2030 r. w celu powstrzymania alarmującego tempa utraty różnorodności biologicznej. Zachęcam wspólnotę międzynarodową do współpracy w celu zapewnienia, aby szczyt w sprawie różnorodności biologicznej (COP 15) w Kunming, w Chinach, był punktem zwrotnym w kierunku przywrócenia Ziemi jako domu, w którym obfituje życie, zgodnie z wolą Stwórcy.
Jesteśmy zobowiązani do naprawy zgodnie z zasadami sprawiedliwości, zapewniając, aby ci, którzy zamieszkiwali daną ziemię od pokoleń, mogli na nowo odzyskać w pełni jej używanie. Trzeba chronić wspólnoty tubylcze przed przedsiębiorstwami, zwłaszcza międzynarodowymi, które, poprzez szkodliwe wydobycie paliw kopalnych, minerałów, drewna i produktów rolno-przemysłowych, „w krajach mniej rozwiniętych czynią to, czego nie mogą czynić w krajach wnoszących kapitał” (LS, 51). To złe postępowanie biznesowe stanowi „nową postać kolonializmu” (Św. Jan Paweł II, Przemówienie do uczestników VII Sesji Plenarnej Papieskiej Akademii Nauk Społecznych, 27 kwietnia 2001, cyt. w Querida Amazonia, 14), która haniebnie wykorzystuje wspólnoty i kraje najuboższe w desperackim poszukiwaniu rozwoju gospodarczego. Konieczne jest umocnienie ustawodawstwa krajowego i międzynarodowego w celu uregulowania działalności przedsiębiorstw górniczych oraz zapewnienia poszkodowanym dostępu do wymiaru sprawiedliwości.
Czas, aby się radować
W tradycji biblijnej Jubileusz stanowi wydarzenie radosne, rozpoczynające się dźwiękiem trąby, rozbrzmiewającym po całej ziemi. Wiemy, że krzyk Ziemi i ubogich stał się w minionych latach jeszcze głośniejszy. Jednocześnie jesteśmy świadkami tego, jak Duch Święty inspiruje na całym świecie poszczególne osoby i wspólnoty do zjednoczenia się, aby odbudować wspólny dom i bronić najbardziej bezbronnych. Jesteśmy świadkami stopniowego pojawiania się wielkiej mobilizacji ludzi, którzy począwszy od dołu i od peryferii wielkodusznie pracują na rzecz ochrony ziemi i ubogich. Radością napawa, gdy widzimy wielu młodych i wiele wspólnot, zwłaszcza rdzennych, znajdujących się w czołówce, jeśli chodzi o reagowanie na kryzys ekologiczny. Apelują oni o Jubileusz dla Ziemi i nowy początek ze świadomością, że „wszystko może się zmienić” (LS, 13).
Należy również się cieszyć, że specjalny Rok rocznicy Laudato si’ inspiruje wiele inicjatyw na szczeblu lokalnym i globalnym na rzecz troski o wspólny dom i o ubogich. Ten rok powinien spowodować powstanie długofalowych planów operacyjnych, aby doprowadzić do praktykowania ekologii integralnej w rodzinach, parafiach, diecezjach, zakonach, szkołach, uniwersytetach, służbie zdrowia, przedsiębiorstwach, gospodarstwach rolnych i w wielu innych środowiskach.
Cieszymy się również, że wspólnoty wierzących łączą swe siły w celu stworzenia bardziej sprawiedliwego, pokojowego i zrównoważonego świata. Powodem do szczególnej radości jest fakt, że Czas dla Stworzenia staje się inicjatywą prawdziwie ekumeniczną. Wciąż wzrastamy w świadomości, że wszyscy zamieszkujemy we wspólnym domu jako członkowie tej samej rodziny!
Cieszmy się, ponieważ w swojej miłości Stwórca wspiera nasze skromne wysiłki na rzecz Ziemi. Jest ona również domem Bożym, gdzie Jego Słowo „stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1, 14), miejscem, które zesłanie Ducha Świętego nieustannie odnawia.
“Ześlij swego Ducha, Panie, i odnów oblicze ziemi” (por. Ps 104, 30).
Rzym, u Świętego Jana na Lateranie, 1 września 2020 r.
Za: VaticanNews (1 września 2020)
https://www.bibula.com
Share this:
Jak pył…
Armia Czerwona w 1920 roku w szaleńczym swym galopie potknęła się o jedno kruche ciało – jasnowłosego młodzieńca w komży i stule. Padając, trzymał w ręku Znak zbawienia.
W sierpniu 1920 roku na terenach Rzeczypospolitej często mówiono o Bogu. Nawałnica jeźdźców ze Wschodu w czapkach z czerwonymi gwiazdami gnała przez nasze ziemie niczym wicher, podtrzymywana i napędzana rozkazami zachęcającymi do okrucieństwa i gwałtów, wizją łatwych zwycięstw, rabunków i podboju reszty Europy. Transporty broni i amunicji słane z Zachodu nie docierały do polskiej armii, powstrzymywane przez strajkujących w porcie gdańskim niemieckich dokerów, zgodnie z zaleceniami moskiewskich agitatorów (wyjątkiem była dostawa amunicji z Węgier). Bezpośrednio przed decydującą bitwą o Warszawę nasi układni i płochliwi przyjaciele z Zachodu domagali się zmiany na stanowisku Naczelnego Wodza. Marszałek Piłsudski był dla nich zbyt radykalny, miał zbyt otwarty umysł, był zbyt przenikliwym strategiem.
Co w tym czasie robili cywilni Polacy? Czy starali się, by ich wiara była „dynamiczna”, a przeżycia religijne pełne nadzwyczajnych wydarzeń? Po prostu się modlili.
Polacy myśleli logicznie. Szykowano się do wojny, sypano okopy i zbierano amunicję. Gromadzono z datków żywność dla armii. W Polsce brakowało wszystkiego. Armia potrzebowała rzeczy najbardziej elementarnych; niepodległość trwała niecałe dwa lata.
Szanowano dowódców wojskowych, ale nikt nie łudził się, że są wszechmocni. Ratunku szukano w Bogu. Kołatano dzień i noc do serca Jego Matki.Dodaj
Może nasi rodacy nie potrafili powiedzieć, czy mają, czy też nie „doświadczenia” Chrystusa. Ale byli po prostu pokorni. Nie oddawali zwodzicielom swoich umysłów. Nie szukali w Kościele nadzwyczajnych przeżyć. Korzystali z sakramentów, wierząc, że są one źródłem łaski. Ufali Bogu i Jego niezmiennej nauce głoszonej przez Kościół.
Władze polskiego państwa nie postępowały tak, jakby Boga nie było, nie twierdziły obłudnie, że Polska jest państwem „neutralnym światopoglądowo”; Polacy nie zachowywali się tak, jakby religia była ich sprawą prywatną.
Tajemnica pozostaje Tajemnicą
Tak, zwycięstwo militarne Polski 15 sierpnia 1920 roku, w święto Wniebowzięcia Matki Bożej, ma swoją tajemnicę. Patrząc praktycznie i tylko po ludzku, nie mieliśmy w starciu z Moskalami dużych szans.
Sowieci posuwali się w głąb Polski niby w transie, w nastroju graniczącym z psychozą; pewność zwycięstwa dodawała im niespożytych sił. Dowódcy wysyłali do idących do boju oddziałów grupy grajków z bałałajkami, by podtrzymywać nastrój euforii i tryumfu.
Ks. Ignacy Skorupka na zdjęciu: okrągła, poważna nad wiek, ale jednak prawie dziecięca twarz. Jasne, jakby przezroczyste oczy i jasne włosy, jakiś rodzaj zamyślenia czy smutku. Ten prefekt szkół warszawskich i wyróżniający się kaznodzieja oraz notariusz Kurii Archidiecezji Warszawskiej był w 1920 roku nadzieją duchowieństwa; metropolita warszawski, kard. Aleksander Kakowski nie zezwolił mu na wstąpienie do wojska w obawie, że utraci obiecującego kapłana. Ale ksiądz Ignacy chciał za wszelką cenę dołączyć do ochotników. Znalazł wreszcie zrozumienie u biskupa polowego Stanisława Galla (nie powiedział mu o stanowczym zakazie metropolity). Nominowany na lotnego kapelana garnizonu praskiego przez pierwsze tygodnie służby, na początku sierpnia 1920 roku niemal bez przerwy spowiadał żołnierzy w koszarach i szpitalach. Widywano go na dworcach kolejowych, błogosławił wyruszających na front. Budził wzruszenie tych, którzy „widzieli upadającego ze zmęczenia kapłana siedzącego na stopniach wagonu i spowiadającego żołnierzy […]. Wracał zbity, spracowany w późną noc, czasem o piątej rano, do zakładu Ogniska Marii [gdzie mieszkał – EPP], kładł się na spoczynek i po półtorej, dwóch godzinach zrywał się, odprawiał Mszę dla sierot i znów podążał do swoich żołnierzy”. [Stanisław Helsztyński]
Nastrój, jak panował wśród Polaków w sierpniu 1920 roku wyrażają dwa słowa: nadzieja i trwoga. Trwoga była wynikiem trzeźwej oceny sytuacji na froncie, nadzieja karmiła się tym, że jeszcze nie wszystko stracone. Trudno było – zarówno zwykłym ludziom, jak i dowódcom wojskowym – opanować lęk, gdy znało się wiadomości z frontu, który zbliżał się tak szybko do Warszawy, i gdy chłonęło się przedostające się w głąb kraju wiadomości o torturach i mordowaniu przez bolszewików jeńców, bestialstwie wobec duchowieństwa, o gwałtach, grabieży i niszczeniu wszystkiego, co nosiło znamiona wyższej cywilizacji. Niektórzy dowódcy przeżywali załamanie, inni stopniowo tracili wiarę w zwycięstwo. Generał Rozwadowski wyróżniał się pogodą ducha i entuzjazmem.
„Losy wojny są w ręku Boga – mówił do swoich żołnierzy w Łucku, pół roku przed bitwą 15 sierpnia, marszałek Piłsudski (ten «bezbożny», posądzany tyle razy, że był ateuszem) – ale ludzie są po to, by wojnie dopomóc” . Władze odrodzonego polskiego państwa nie twierdziły, że Polska jest państwem „neutralnym światopoglądowo”.
Wojna bolszewicka to nie była zwykła wojna. Jej głębsze przyczyny wykraczały poza rachuby polityczne. Rabunek dóbr materialnych obywateli Rzeczpospolitej, ugodzona pycha sowieckich przywódców po wyprawie polskich wojsk na Kijów, nienawiść do marszałka Piłsudskiego, który swoim umysłem, talentem wojskowym i politycznym dalece przewyższał nawet wybitnych wojskowych, chęć zatknięcia czerwonej płachty nad Berlinem i Paryżem, do którego Sowieci przejść chcieli „po trupie Polski”, wreszcie – spacyfikowanie niepodległego kraju, który mógł pod bokiem Rosji bolszewickiej wyrosnąć na potęgę – to wszystko zaledwie pewne przybliżenia, nie sięgające istoty przyczyny tej wojny. Przyczyna leżała gdzie indziej. Władza bolszewicka nie była zwykłą władzą. Podporządkowanie i upokorzenie Polski katolickiej było związane z jej naturą. I z planami, jakie wobec niej lęgły się także na Zachodzie, gdzie od Rewolucji francuskiej, z roku na rok zdobywała coraz większe polityczne wpływy masoneria.
Rozumiał to dobrze ówczesny papież Benedykt XV, który wspierał odrodzenie Polski jeszcze w pierwszej fazie I wojny światowej, a potem niejednokrotnie okazywał specjalne zainteresowanie naszą walką i prosił świat katolicki o modlitwę i pomoc dla nas. Stolica Apostolska przekazała walczącej Polsce ofiary świętopietrza. Bł. Bartolomeo Longo, nawrócony członek satanistycznej sekty, fundator sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Pompejach, który uważnie śledził wydarzenia w naszym kraju, wezwał w liście otwartym katolików całego świata do modlitwy za Polskę.
Autorzy rewolucji bolszewickiej karmili się szyderstwami z wiary katolickiej i mętnymi sofizmatami podawanymi w formie atrakcyjnej dla motłochu, produkowanymi masowo przez intelektualnych idoli jeszcze w czasach oświecenia. Szał „demaskowania” wiary i Kościoła dotarł do Rosji blisko sto lat po tym, jak we Francji Ludwika XVI stał się salonową i kawiarnianą modą. Powszechna mobilizacja Polaków przeciw agresji sowietyzmu była nie tylko zwykłym odruchem obrony własnego domu – i zarazem zaszczytnym obowiązkiem obrony państwa ze strony obywateli, którzy się z nim utożsamiali – była także odrzuceniem „zdrady” nieba na rzecz ziemi, jak nazywa Messori przyjęcie materialistycznych doktryn w XVIII wieku.
„Kobiety z towarzystwa, poważni filozofowie mieli swoje własne katedry niedowiarstwa. Na koniec zostało stwierdzone, iż chrześcijaństwo jest systemem barbarzyńskim, którego upadek powinien nastąpić jak najwcześniej w imię wolności ludzkości, postępu oświecenia, rozkoszy życia i wykwintu sztuk […] Każdy autor [antykatolickich dzieł] błogosławił swój los, który sprawił, że narodził się w pięknym wieku Diderotów i d’Alambertów, kiedy to świadectwa ludzkiej mądrości zostały ułożone w porządku alfabetycznym w Encyklopedii, tej wieży Babel nauk i rozumu”. [François-René Chateaubriand]
Niewielu w dobie rewolucji – zarówno we Francji, jak i w Rosji – miało na tyle uczciwości intelektualnej, by dostrzec związek między tą paplaniną (jaką dziś jeszcze u nas uprawiają, oprócz jawnych szyderców, także „teleewangeliści”) a uczynieniem z ludzi stada bezwolnych i bezwstydnych istot czy też okrutnych bestii zdolnych do najgorszych zbrodni. Takie były konsekwencje ogołocenia sensu ludzkiego istnienia z nadprzyrodzonego wymiaru. „Nienormalny był niegdyś ten, kto patrzył tylko w dół; w wiekach nowożytnych nienormalny jest ten, kto patrzy w górę” – podsumowuje szaleństwo rewolucyjnego przewrotu w głowach ludzkich Vittorio Messori.
Dlatego Dzierżyński i Marchlewski, członkowie bolszewickich władz, którzy uważali się już za polski „rząd tymczasowy” (powołany do życia w Białymstoku, potem „obradujący” w Wyszkowie, na parafii, której proboszcza powieszono), nie uważali się bynajmniej za zdrajców, agentów sowieckiej Rosji. Byliby oburzeni takim postawieniem sprawy, jak kwituje ironicznie Bohdan Urbankowski. „Oni po prostu pracowali na rzecz wymyślonego przez Marksa Państwa Przyszłości – Zukunftstaat; jeśli byli czyimiś agentami – to agentami utopii. Żyli już w tej utopii, żyli w transie, który nie pozwalał nie tylko odróżniać dobra od zła, ale nawet sukcesów od klęsk. Przez czerwone okulary nie widzi się krwi, bo wszystko widzi się w pięknym, czerwonym kolorze”[1].
Także i z tego powodu w 1920 roku zarówno ci Polacy, którzy chwycili za broń, jak i ci trzymający w ręku krzyż byli prawdziwymi samotnymi obrońcami Europy chrześcijańskiej – tak jak kiedyś wandejscy powstańcy – która tymczasem sama się oszukiwała, że może egzystować dalej w pokoju, wyposażając swoje konstytucje w kolejne rewolucyjne dogmaty przybrane w formę paragrafów, i z irytacją zrywając konkordaty.
Generał Weygand się nawraca
Dwudziestego ósmego lipca 1920 roku kardynałowie i biskupi polscy wystosowali petycję do Benedykta XV z prośbą o kanonizację bł. Andrzeja Boboli. Jego kult był wśród Polaków bardzo żywy. Akta procesu kanonizacyjnego zawierają opisy trzystu pięćdziesięciu łask i cudów za jego wstawiennictwem, wśród nich jedenaście wskrzeszeń zmarłych i piętnaście przypadków odzyskania wzroku. Z osobistą prośbą w tej sprawie zwrócił się do Ojca Świętego Naczelnik Państwa Józef Piłsudski. Doskonale zdawał sobie sprawę z położenia Polski nuncjusz apostolski Achilles Ratti. Na dwa lata przed wojną bolszewicką, udzielając Polsce w Chełmie specjalnego błogosławieństwa, zapowiedział: „[…] da Bóg, niedługo dźwignie się Wasza Polska – Ojczyzna, a w niej wolny i szlachetny Naród Polski nie będzie więcej prześladowany za swoje przekonania katolickie”. W sierpniu 1920 roku nuncjusz wraz z kard. Kakowskim, metropolitą Warszawy, odwiedzał rannych w szpitalach i żołnierzy w okopach, dodawał wszystkim otuchy.
Siły nieprzyjaciela pięciokrotnie przewyższały liczebność naszej złożonej w większości z ochotników armii. Polscy żołnierze 15 sierpnia pod Warszawą mieli za sobą sześćset kilometrów odwrotu. Jaka psychika zniesie taki ciąg niepowodzeń? Potrzebne było nie doraźne odparcie wroga, ale zwycięstwo radykalne, całkowita zmiana sytuacji. Potrzebna była interwencja Kogoś, kto patrzy z wysoka i widzi nie tylko krzątaninę przy działach i koniach, w okopach, przy nielicznych samolotach, czołgach i pociągach pancernych oraz nadludzkie wysiłki dowodzących i utrudzonych długotrwałym marszem ponad wszelką miarę żołnierzy. Widzi pokorę.
Dlatego zwycięstwo w wojnie bolszewickiej nie było tylko zwykłym zwycięstwem militarnym. Z tego też powodu ślady tego wspaniałego tryumfu Maryi Królowej Polski i Patronki Warszawy zacierano gorliwie od początku – i zaciera się nadal. Określenie „Cud nad Wisłą” bardzo wcześnie, tuż po roku 1920, zaczęło, na skutek wysiłków agentury sowieckiej i masońskiej, funkcjonować jako hasło o prześmiewczym wydźwięku. W tej interpretacji, narzucanej opinii publicznej, tylko „cudowi” (czytaj: czystemu przypadkowi) można zawdzięczać fakt, że Sowieci nie weszli do Warszawy – choć nieudolność wojskowego dowództwa Marszałka Piłsudskiego „biła w oczy”, zdaniem jego rusofilskich krytyków. Józef Piłsudski nigdy się do tych komentarzy oficjalnie nie odnosił. W jego otoczeniu, jak i w sferach rządowych, nie brakowało zaś ludzi, których światopogląd i ideowe przekonania nie pozwalały bronić niezaprzeczalnej prawdy: Polska w sierpniu 1920 roku była miejscem wielkiego cudu Maryjnego. (Sam Piłsudski w swojej napisanej po kilku latach książce „Rok 1920” wspomina błyskawiczną ofensywę polskiego wojska jako „sen”. „W określeniu tym było właściwie wszystko”, dopowiada Bohdan Urbankowski, „i zdziwienie łatwością zwycięstwa, i poczucie spełnienia marzeń, i – chyba głównie – poczucie dziwnej nierealności historii”).
Po Bitwie Warszawskiej generał Maxime Weygand, szef misji francuskiej w Polsce, jeszcze niedawno tak sceptyczny, powiedział o strategii Józefa Piłsudskiego, głównego twórcy militarnego zwycięstwa Polaków: „Plan Piłsudskiego był wyborny, dowództwo świetne i żołnierz bohaterski” (a przecież wiadomo, że to „żołnierz francuski jest najlepszy na świecie”!). W liście do żony dodał z satysfakcją, jak typowy Francuz: „Z punktu widzenia artystycznego była to piękna bitwa”. I dopisał: „Niech Bóg będzie błogosławiony!”. A nie jest dziś żadną tajemnicą, że był przysłany do Polski przez aliantów nie po to, by doradzać Piłsudskiemu, ale by go po prostu zastąpić. „Ta intencja była jasna od początku, choć jak świadczą wspomnienia d`Abernona, już po paru dniach pobytu w Polsce Weygand zwątpił w możliwość ocalenia Warszawy i do dowództwa się już nie pchał”, podsumowuje Urbankowski.
Intencje zaś naszej Królowej i heroicznych obrońców ojczyzny zbiegły się. Poświadcza to wizja Matki Boskiej na niebie nad Warszawą, nad ranem 14 sierpnia 1920 roku. Ukazała się otoczona hufcami rycerskimi, w znaku Matki Boskiej Łaskawej, Patronki Warszawy z wizerunku w sanktuarium ojców pijarów (obecnie jezuitów na Starym Mieście) w charakterystycznym rozwianym granatowym płaszczu, w koronie, z rozpostartymi ramionami, trzymająca w dłoniach połamane strzały. Dla żołnierzy bolszewickich widok ten był tak przerażający, że w jednej chwili zapomnieli o rozkazach i niechybnej śmierci za ich złamanie. A także o czekających ich w Warszawie bogatych łupach, o smaku rychłego – jak sądzili – zwycięstwa nad „starą Europą”. Uciekali jak wicher z pola walki, rzucając po drodze broń, konie, działa, buty. Świadczą o tym relacje okolicznej ludności, która słyszała osobiście słowa sowieckich żołnierzy – spisane i przechowywane w parafiach Wyszkowa, Ossowa, Radzymina, Kobyłki i innych podwarszawskich miejscowości.
Proszę mię pochować w albie i w ornacie…
Matka Boża, Custos Poloniae, ukazała się w tej samej chwili, gdy na polu pod Ossowem oddawał życie ks. Ignacy Skorupka. Komunikat Sztabu Generalnego Wojska Polskiego z 16 sierpnia wspomina o „bohaterskiej śmierci ks. kapelana Ignacego Skorupki […], który w stule i z krzyżem w ręku przodował atakującym oddziałom”.
Tę scenę Pius XI, w 1920 przebywający w Polsce jako nuncjusz apostolski Achilles Ratti zechciał później utrwalić na malowidle znajdującym się w jego prywatnej rezydencji w Castel Gandolfo. (Na życzenie Pawła VI fresk ten został zasłonięty). Był jednym z dwóch zaledwie wyższych rangą dyplomatów – obok ambasadora Turcji – który nie opuścił Warszawy przed bitwą. Został z Warszawiakami, których kochał i podziwiał. Bo w obliczu śmiertelnego zagrożenia nasi rodacy sprzed stu laty nie mieli wątpliwości, że o ratunek nie należy prosić w pierwszym rzędzie międzynarodowych organizacji, nie przeróżnych „dobrodziejów ludzkości”, którzy wydobędą brzęczącą sakiewkę, gdy pomoc będzie sprzyjać ich interesom. Nie pomogą enigmatyczne ligi, unie, komitety i towarzystwa, których przedstawiciele mają usta pełne frazesów o obronie „wolności i demokracji”.
Cywile i wojskowi, duchowieństwo, kobiety i dzieci, pomimo skrajnego zmęczenia, próbując odsunąć nasuwające się udręczonej wyobraźni obrazy klęski walczyli z rozpaczą i nastrojami paniki. Umacniano okopy i zasieki, pierwszą linię obrony, wszelkie pozycje obronne, przygotowywano broń. Było jej wciąż za mało. Warszawa przed decydującą bitwą pustoszała. Ewakuowano do Poznania urzędy i poselstwa zagraniczne. Mimo apeli Benedykta XV Polska nie doczekała się zorganizowanej pomocy ze strony wielkich mocarstw. Rewolucja już zbierała żniwo w Europie. Masoneria czekała na upokorzenie katolickiej Polski.
Obywatelski Komitet Obrony Państwa dowoził na całym terytorium ogarniętym wojną żywność, ubrania dla żołnierzy i wszelką pomoc (nawet onuce i agrafki do spinania podartych mundurów), czekoladę i herbatę ze zbiórek społecznych. Nieprzerwanym strumieniem napływali ochotnicy. „Wszędzie ustawiono stoliki [Funduszu Obrony Kraju] zbierające zapisy i dary [na rzecz wojska]” – pisał we wspomnieniach Michał Kossakowski. „W gmachu uniwersytetu, gdzie oddawałem swą obrączkę i sygnet, widziałem dość spory stos zebranego w ciągu jednego dnia złota”. W przeddzień ataku na Warszawę, który miał, według planów dowódców Armii Czerwonej nastąpić 15 sierpnia ustawiano działa, wydawano ostatnie rozkazy. Spowiednicy dzień i noc udzielali posługi.
Dwa miesiące wcześniej Polacy zwrócili się do Króla Wszechświata. Wykazali, że prawidłowo oceniają ciąg przyczyn i skutków. Że wiedzą, kto wystawił dwa miliony jeźdźców. Kto ich przekonał o konieczności niszczenie Kresów Rzeczpospolitej, profanowanie świątyń i cmentarzy, bezwzględnego rozprawianie się z wszelkim pięknem i z wszelką niewinnością na całym obszarze Polski.
Dziewiętnastego czerwca 1920 roku w Warszawie Polacy publicznie oddali się Sercu Pana Jezusa. Uznali Go za Króla Polski. Wszystkie stany – duchowieństwo wraz z władzami cywilnymi i wojskowymi. Był wśród ich nuncjusz Ratti, był marszałek Piłsudski. Nieustające adoracje Najświętszego Sakramentu, procesje pokutno-błagalne – także procesja z relikwiami bł. Andrzeja Boboli – głośno odmawiany w kościołach Różaniec, oblężone dzień i noc konfesjonały, tak jak w czasach zarazy uciekanie się pod opiekę Matki Boskiej Łaskawej – to wszystko w zdumienie wprawiało przebywających w stolicy cudzoziemców, między innymi członków misji wojskowej. Generał Weygand odnotował w swoich wspomnieniach: „Podziwiałem, w owym sierpniowym 1920 roku, z jaką żarliwością naród polski padał na kolana w kościołach i szedł w procesjach po ulicach Warszawy. Ja nigdy w życiu nie widziałem takiej modlitwy” – zaznaczył w czasie wykładu w Brukseli w 1930 roku.
Lord Edgar Vincent d’Abernon, członek angielskiej misji wojskowej, który pojawił się w Warszawie na dziesięć dni przed decydującym atakiem armii bolszewickiej: „Pierwsze wrażenie, jakie odniosłem, przejeżdżając przez miasto w drodze z dworca […] było to zdziwienie, wywołane normalnym, codziennym nastrojem ludności. Na ulicach ani śladu alarmu czy paniki […]. Jedynym zjawiskiem niezwykłym były liczne procesje religijne. Z powodu nich, musieliśmy się zatrzymywać przy każdym niemal zbiegu ulic”.
(Dla porównania: małe przypomnienie wydarzeń, które miały miejsce dwadzieścia lat później. Dziewiętnastego W maju 1940 roku Paul Claudel zapisał w swoim Dzienniku: „Niedziela, 19 [maja] – Modły publiczne w Notre-Dame z udziałem wszystkich członków Rządu, procesja z relikwiarzami. Następnego dnia natarcie niemieckie, które zagrażało Paryżowi, ugina się i kieruje na Saint-Quentin i dolinę Sommy”).
Dziś, gdy jesteśmy tak bardzo zaabsorbowani akcjami humanitarnymi i militarnymi możliwościami technicznymi, tę powszechną duchową mobilizację uznalibyśmy pewnie za przesadę czy nawet gorszący defetyzm („modlić się, zamiast działać”). Ale wtedy Polacy mieli prostą wiarę. Miłość do Matki Bożej nie była czczą deklaracją. W kościele Najświętszego Zbawiciela generał Józef Haller zainicjował nowennę za swoich żołnierzy, członków Armii Ochotniczej, liczącej 105 714 żołnierzy. Wśród nich szesnasto- i siedemnastolatkowie, uczniowie i studenci z Legii Akademickiej. Haller, wychowanek sodalicji mariańskiej, tercjarz franciszkański, odpowiedzialny był za duszpasterstwo w wojsku; widywano go często leżącego krzyżem w kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej kościoła św. Krzyża i w Mińsku Mazowieckim, przed obrazem Niepokalanej (zwanym dziś Matką Boską Hallerowską). W jednym z ostatnich rozkazów napisał: „My, wolni obywatele wolnej Polski, bronimy piersiami naszych najświętszych spraw i ideałów, i dlatego z Bożego wyroku zwyciężymy […]” (12 sierpnia 1920).
Z pięciuset kapelanów wojskowych dwóch oddało życie na polu bitwy.
Podobne proroctwo wypowiedział ks. Ignacy Skorupka, kapelan 266. Pułku Piechoty Ochotniczej im. Weteranów Powstania Styczniowego – jego żołnierzami byli głównie harcerze i młodzież szkolna: „Czekają nas jeszcze ciężkie ofiary, ale niezadługo – bo piętnastego, w dzień Naszej Królowej losy odwrócą się w naszą stronę”. Było to 13 sierpnia, w czasie mszy św. polowej przez kościołem w Ząbkach. Słuchali go młodsi od niego nieraz i o kilkanaście lat żołnierze. Na trzy dni przed swoją śmiercią ksiądz Ignacy odbył spowiedź generalną u ojców kapucynów na Miodowej i sporządził testament. Napisał w nim:
Dług za wpisy szkolne spłacam swym życiem[2].
Za wpojoną miłość do Ojczyzny płacę miłością serca.
Proszę mię pochować w albie i w ornacie.
Autorzy książki o Cudzie nad Wisłą ukazują go takim, jak został przedstawiony na obrazie, który wisi wciąż w Castel Gandolfo.
„13 sierpnia rano 1. i 2. Kompania ochotniczego 236. Pułku, dowodzone przez porucznika Stanisława Matarewicza i podporucznika Mieczysława Słowikowskiego razem z kapelanem ks. Skorupką wyruszyły na front, by dołączyć do oddziałów broniących wejścia do Warszawy od strony Pragi. Ksiądz kapelan, w jednej grupie ze swoimi dawnymi uczniami, teraz towarzyszami broni, szedł w stroju duchownym, w sutannie okrytej czarną narzutką, chroniącą od pyłu i kurzu. Na szyi miał fioletową stułę. Napisał w modlitwie: „Sutanna […] wołać będzie do wszystkich, iż to sługa Boży, a więc człowiek głoszący istnienie, działanie Boga. […] Ja chcę być sługą Bożym – pragnę odpowiedzieć zamiarom Boga względem mnie”.”
Młodzież z Armii Ochotniczej w większości ledwo umiała karabin trzymać w ręku. Na odpowiednie przeszkolenie, ćwiczenia i uzbrojenie nie było czasu ani środków. Rzeczywistość realnego starcia z wrogiem często przekraczała ich możliwości psychiczne i fizyczne. Pułki ochotnicze bywały przedmiotem drwin doświadczonych żołnierzy i irytacji dowódców, którym trudno było utrzymać dyscyplinę. Bolszewicy nie posiadali się z radości, gdy spotykali ich w polu.
Tak było również 14 sierpnia nad ranem, w pobliżu wsi Leśniakowizna pod Ossowem, dokąd kompanie ochotników dotarły po czternastogodzinnym marszu. O trzeciej trzydzieści nad ranem rozpoczęło się gwałtowne natarcie wroga. Po krótkim ogniu artyleryjskim, nastąpił atak kilku rzutów piechoty. Po około półtorej godziny widok był mało budujący: rozproszone gromady ochotników w panice i bezładzie rzucały się do ucieczki i szukały schronienia w Ossowie, nie reagując na rozkazy dowódców. Ci próbują opanować chaos i panikę, dają rozkaz kontrataku. Żołnierze Legii Akademickiej mają rozwinąć szyk w tyralierę i wrócić do walki z wojskiem Chachaniana. To wtedy ksiądz Ignacy podejmuje decyzję o włączeniu się w szeregi walczących i uzyskuje zgodę pp. Mieczysława Słowikowskiego.
Jest teraz w pierwszej linii kontratakujących, prowadzi tyralierę; krzyż w ręku kapłana wzniesiony w górę ukazuje zwycięstwo, druga ręka – kierunek natarcia. Widział, że młodzi żołnierze są załamani, że bitwa może być przez te dzieci prawie przegrana. Zaintonował „Serdeczna Matko…”, słyszano też jego okrzyk: „Za Boga i Ojczyznę!”. W chwilę potem już nie żył, przeszyty kulą. Jego ciało odnalezione po bitwie było tak skłóte bagnetami, że nie udało się zdjąć z niego zakrwawionego stroju kapłańskiego przed włożeniem go do trumny. Na sutannę w strzępach nałożono albę i ornat. Bolszewicy zdążyli zedrzeć z jego ręki zegarek, a z nóg buty.
Ofiara została przyjęta
To był przełom w przebiegu bitwy – i starć z wrogiem na wszystkich frontach Rzeczpospolitej. Wydarzenia zaczęły się toczyć jakby w „przeciwnym kierunku”. Siła, która napędzała bolszewików i zapewniała im ochronę została pokonana. To właśnie w chwili śmierci Ignacego Skorupki, jak to poświadczają wypowiedzi wziętych do niewoli Rosjan, na niebie ukazała się Matka Boża, a u Jej stóp ksiądz w sutannie, komży, z krzyżem w ręku.
Ofiara została przyjęta. Ci, którzy nadciągnęli pod Warszawę w poczuciu swej druzgocącej przewagi liczebnej i militarnej, upojeni wizją rabunku stolicy Polski, nagle, z niezrozumiałych dla ich dowódców powodów, tuż pod Warszawą, 14 sierpnia, nim jeszcze rozwiały się poranne mgły, skurczyli się, przykucnęli i rozbiegli. Paniczna ucieczka z pola bitwy, porzucanie dział i podwód, ciężkiej broni i koni były obrazem największej w dziejach militarnych świata paniki, jakiej uległy naraz setki tysięcy ludzi. Przerażonych nagłym widokiem Najświętszej Marii Łaskawej, która ukazała się w otoczeniu hufców rycerskich, odpierającej pociski nieprzyjaciela. Pociski te kierowały się ku bolszewikom. „Adam Grzymała – Siedlecki odnotował na bieżąco wypowiedzi mieszkańców pobliskich okolic [tzn. okolic Mińska Mazowieckiego – EPP] świadczące o tym, że Rosjanie – którzy jeszcze poprzedniego dnia zapraszali na świętowanie zwycięstwa do Warszawy – 17 sierpnia »od rana pędzili ku Kałuszynowi w jakimś niepojętym panicznym strachu. Drogi były zatłoczone – dodaje rozmówca Grzymały. – Od razuśmy uczuli, że musiało się stać dla nich coś przeraźliwego«”[3]
„Ofiara kapłańskiego życia, świadomie i dobrowolne złożona na ołtarzu Ojczyzny, wydała stukrotny plon. Do tej chwili Polacy uciekali przed bolszewikami, odtąd uciekali bolszewicy przed Polakami” [A. Kakowski, „Zwycięstwo 1920. Warszawa wobec agresji bolszewickiej”, Paryż 1990].
Niezwyciężona armia rozproszyła się w jednej chwili jak pył. W szaleńczym galopie potknęła się o jedno kruche ciało – jasnowłosego młodzieńca w komży i stule. Padając, trzymał jeszcze w ręku Znak zbawienia.
(Fragment książki Ewy Polak-Pałkiewicz „Czego chcą od nas biedni Niemcy” (Volumen 2018), nieco zmodyfikowany 14 sierpnia 2020 r.)
Komunia na rękę. Jak nadużycie liturgiczne stało się zwyczajem
Obserwujemy dziś, jak w ciągu zaledwie kilku miesięcy w polskich kościołach rozpowszechniła się praktyka udzielania wiernym Komunii świętej do rąk. Wbrew prawu i tradycji Kościoła, w niektórych świątyniach wierni zostali nawet pozbawieni możliwości tradycyjnego przyjmowania Ciała Pańskiego. Włoski kanonista ks. Federico Bortoli wyjaśnia, jaki splot wydarzeń doprowadził w Kościele Powszechnym do obecnej sytuacji. Nadużycie zostało zalegalizowane jako tolerowany w pewnych okolicznościach wyjątek od powszechnej praktyki Kościoła, a następnie… upowszechnione.
W lutym we Włoszech ukazała się książka ks. Federico Bortoliego zatytułowana „La distribuzione della Comunione sulla mano”, prezentująca jego dysertację doktorską. W wywiadzie udzielonym „La Nuova Bussola Quotidiana” duchowny przedstawia historyczny kontekst pojawienia się nowej praktyki, reakcje Watykanu i dalszy rozwój wydarzeń. Kluczowym dokumentem dotyczącym tej kwestii jest wydana pod kierunkiem Pawła VI instrukcja Memoriale Domini z 29 maja 1969 roku. Dokument ten powstał jako odpowiedź na coraz szersze wprowadzanie praktyki przyjmowania Komunii świętej na rękę. – Było to oczywiście nadużyciem liturgicznym, które zakorzeniło się w krajach, w których poprzednio istniały już problemy doktrynalne dotyczące Najświętszej Eucharystii: w Belgii, Holandii, Francji i Niemczech. Stolica Apostolska, której nie udało się powstrzymać tych nadużyć, zdecydowała się przeprowadzić w tej kwestii konsultacje ze wszystkimi biskupami. Ta decyzja Pawła VI pozwala nam już zrozumieć wagę argumentacji. Mówię to, ponieważ niektórzy twierdzą, że cała ta kwestia posiada tylko marginalne znaczenie i jest nieważna – tłumaczy ks. Bortoli.
Wynik ankiety był jasny, większość biskupów sprzeciwiała się uznaniu i wprowadzeniu takiej praktyki. Instrukcja Memoriale Domini potwierdza przyjmowanie Komunii na język jako zwyczajną i powszechną praktykę Kościoła. Tam, gdzie nadużycie się już zakorzeniło – a biskupi byli zainteresowani uzyskaniem oficjalnego indultu dopuszczającego tę praktykę – episkopaty mogły starać się o stosowne zarządzenie, o ile taką prośbę poprze 2/3 hierarchów danego kraju. Co więcej, instrukcja wyraźnie stwierdzała, że to jedynie wyjątek, obwarowany różnymi wymaganiami, a duszpasterze powinni udzielać wiernym stosownej katechezy na temat godnego przyjmowania Ciała Pańskiego. Tymczasem dzisiaj w wielu diecezjach na całym świecie sytuacją wygląda odwrotnie…
Ksiądz Bortoli analizuje w swojej rozprawie tekst instrukcji, jasno stwierdzającej, że tradycyjną i powszechną dyscypliną Kościoła jest praktyka udzielania Komunii na język, ponieważ „opiera się na wielowiekowej tradycji, ale przede wszystkim dlatego, że wyraża i oznacza pełen czci szacunek wiernych dla Świętej Eucharystii”. Ponadto zaś „unika niebezpieczeństwa profanacji postaci eucharystycznej”. Dokument nie zrównuje obu praktyk. Komunia przyjmowana bezpośrednio do ust jest zalecana i uważana za zwyczajny, powszechny i najwłaściwszy sposób przyjmowania Eucharystii, podczas gdy drugi sposób Kościół jedynie dopuszcza w pewnych miejscach i okolicznościach. Nalegając przy tym na to, by szafarze sakramentu odpowiednio dbali o szacunek i bezpieczeństwo postaci konsekrowanych, jak i o stan wiary w realną obecność Chrystusa.
– Prośba mogła być składana tylko w tych sytuacjach, w których już istniało nadużycie przyjmowania Komunii na rękę. Tam, gdzie to nie miało miejsca, nie można było występować o indult. Co się jednak właściwie wydarzyło? Na początku kierowano się tym kryterium, następnie o taki indult wystąpiła niemal każda diecezja i go otrzymała, także w tych przypadkach, w których wcale nie był on konieczny. Kardynał Knox, ówczesny prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego, przychylał się także do próśb kolejnych konferencji biskupów. Faktem jest to, że sposób w jaki kard. Knox interpretował „Memoriale Domini” był błędny – podkreślił kanonista.
Nieposłuszeństwo prefekta kongregacji
W swojej książce włoski kapłan zauważył również, że w styczniu 1977 roku Paweł VI – za pośrednictwem sekretarza stanu kardynała Jean-Marie Villota – poprosił kardynała Knoxa jako prefekta Kongregacji Kultu Bożego o ocenę sytuacji związanej z udzieleniem indultu. Papież oczekiwał, że kongregacja zbierze informacje o tym, w jaki sposób indulty zostały wprowadzone w życie, a także sprawdzi czy po jego udzieleniu nie zwiększyła się liczba nadużyć i profanacji. Przedmiotem badania miał być także wpływ tej praktyki na wiarę i pobożność wiernych. Kardynał Knox wydawał się jednak kierować inną perspektywą.
– Papieże (najpierw Paweł VI, a następnie Jan Paweł II) zrozumieli problem, także dzięki relacjom kard. Bafile’a (prefekta Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w latach 1975-1980). Mimo tego kardynał Knox kontynuował raz obrany kurs. Paweł VI poprosił kardynała Knoxa, aby ten nie oceniał sugestii kard. Bafile’a, tylko zastanowił się nad tym, jak je konkretnie zastosować. Co do istoty, sugestie te sprowadzały się do zawieszenia wydawania nowych indultów; pamiętania, że praktyka udzielania Komunii na rękę osłabia Kościół i że kiedy nie udzielono na to indultu, to stanowi nadużycie – relacjonuje ks. Bortoli.
Istotną rolę w „normalizacji” tej praktyki w oczach duchownych i teologów odegrał arcybiskup Annibale Bugnini – architekt posoborowej „reformy” liturgicznej. W 1973 roku opublikował on na łamach „L’Osservatore Romano” artykuł, w którym przedstawił udzielanie Komunii świętej na rękę jako praktykę lepszą i stosowaną w okresie wczesnego Kościoła.
Intencją przyświecającą „Memoriale Domini” było zalegalizowanie nadużycia na tych terenach, na których nie udało się go wyeliminować – kontynuuje włoski kanonista – starając się ograniczyć popularność takiego sposobu komunikowania. – Celem katechezy nie było upowszechnienie udzielania Komunii do ręki, tylko zniechęcenie do takiej praktyki, choć wprost jej nie zakazując. Nawet dziś o Komunii świętej udzielanej do dłoni mówi się jako o najlepszym sposobie komunikowania, wiernym praktyce wczesnego Kościoła i reformie liturgicznej. Podstawowy aspekt tej książki polega na wykazaniu, że w „Sacrosanctum Concilium” w ogóle nie ma o tym wzmianki. Czegoś takiego nie stwierdzają także kolejne dokumenty, nie mówi o tym Mszał Rzymski, kwestię te podejmuje wyłącznie „Memoriale Domini” określając ją w kategoriach indultu. Artykuł Bugniniego z pewnością wyznaczał kierunek, ale był to kierunek obcy tekstom soborowym – tłumaczy ks. Bortoli.
Sytuacja nie uległa zmianie w kolejnych dekadach. Jedynym dokumentem dotyczącym zasadniczo „nowego” sposobu komunikowania pozostaje „Memoriale Domini”. Drugie odniesienie odnaleźć można w instrukcji „Redemptionis Sacramentum” z 2004 roku, podkreślającej, że tradycyjny sposób komunikowania (także przyjmując postawę klęczącą) jest podstawowym prawem wiernych. Komunia udzielana na język jest prawem i zasadniczą praktyką Kościoła, przypominał o tym biskup Bialasik z diecezji Oruro. Ksiądz Bortoli zauważa, że jako kapłan co do samej praktyki nie może – w świetle norm kościelnych – odmówić udzielania Komunii do rąk, może za to „odwodzić od tego, wyjaśniać związane z tym problemy i pouczać”. Jeśli ktoś decyduje się na przyjęcie Sakramentu w taki sposób, to powinien „czynić to z największą uwagą”. – Trzeba też powiedzieć, że ta sama instrukcja „Redemptionis Sacramentum” stanowi, że „jeśli mogłoby zachodzić niebezpieczeństwo profanacji, nie należy udzielać wiernym Komunii świętej na rękę” – podkreśla kanonista.
Indult nie jest… nakazem
Jeśli Konferencja Episkopatu uzyska stosowny indult, to nie oznacza to automatycznie, że każdy biskup musi dopuścić taką praktykę na terenie jego diecezji. Wydanie tej decyzji przez Watykan nie zawiesza władzy i odpowiedzialności biskupa miejsca, choć w przeszłości spotkać się można było z przeciwnym poglądem.
– Sądzono, że indult udzielony Konferencji Episkopatu Włoch upoważnia do przyjmowania Komunii na rękę na terenie wszystkich diecezji całego kraju. Ale tak nie było. Każdy biskup mógł podjąć decyzję o tym, czy indult ten zastosować i w jaki zrobić to sposób. Na przykład biskup Oruro wydał w styczniu 2016 r. dekret zakazujący przyjmowania Komunii na rękę na terytorium – przypomina ks. Bortoli.
Na zastosowanie indultu na terenie swojej diecezji nie zdecydował się też argentyński biskup Juan Rodolfo Laise. Choć spotkał się z zarzutami ze strony innych hierarchów, twierdzących że w ten sposób zerwał jakoby komunię łączącą tamtejszy episkopat, to Stolica Apostolska potwierdziła jego prawo do podjęcia takiej decyzji. To rzecz leżąca w zakresie kompetencji każdego ordynariusza.
„Stolica Apostolska usilnie napomina…”
Książka ks. Bortoliego przedstawia m.in. wcześniej niepublikowane materiały, w tym listy wymieniane przez rzymskie dykasterie i sprawozdania przesyłane Stolicy Apostolskiej. Autorem wielu dokumentów jest kardynał Domenico Bafile, który pełnił funkcję nuncjusza w Niemczech w czasie, w którym takie nadużycia osiągnęły największą skalę. W listach kierowanych do Pawła VI i Jana Pawła II purpurat zwracał uwagę na opłakane konsekwencje tej praktyki: brak koniecznej troski o partykuły materii konsekrowanej, lekceważenie samego Sakramentu i osłabienie wiary w obecność samego Jezusa Chrystusa. Obydwaj następcy świętego Piotra poświęcili tym doniesieniom wiele uwagi. Potwierdza to publikacja przez Jana Pawła II listu „Dominicae Cenae” (24 lutego 1980 roku). Miesiąc później Ojciec Święty podjął ważną decyzję o zawieszeniu wydawania nowych indultów. Począwszy jednak od 3 kwietnia 1985 roku proces ten został jednak wznowiony. Zdaniem kanonisty, z perspektywy czasu widać, że ustępstwo polegające na udzielaniu indultów doprowadziło do obecnej sytuacji w Kościele. Najważniejszym aspektem pozostaje ochrona Eucharystii przed możliwymi profanacjami.
„Memoriale Domini” stwierdza, że po rozpatrzeniu spostrzeżeń i porad tych, którym „Duch Święty powierzył urząd biskupa”, z uwagi na doniosłość sprawy i wagę zaproponowanych argumentów, Najwyższy Pasterz postanawia, iż z dawna przyjęty sposób rozdawania Komunii świętej wiernym nie powinien być zmieniony. Stolica Apostolska zatem usilnie napomina biskupów, kapłanów i wiernych, aby gorliwie przestrzegali tego prawa, ważnego i ponownie potwierdzonego, zgodnie z osądem większości katolickich biskupów, w formie zgodnej z obecnym rytem świętej liturgii, co jest niezbędne dla powszechnego dobra Kościoła.
Z kolei w instruckji „Redemptionis Sacramentum” z 2004 r. czytamy: „Wierni przyjmują Komunię świętą w postawie klęczącej lub stojącej, zgodnie z postanowieniem Konferencji Episkopatu”, zaaprobowanym przez Stolicę Apostolską. „Jeśli przystępują do niej stojąc, zaleca się, aby przed przyjęciem Najświętszego Sakramentu wykonali należny gest czci, który winien być określony tym samym postanowieniem”. „Przy udzielaniu Komunii świętej należy pamiętać, że „święci szafarze nie mogą odmówić sakramentów tym, którzy właściwie o nie proszą, są odpowiednio przygotowani i prawo nie zabrania im ich przyjmowania”. Każdy ochrzczony katolik, któremu prawo tego nie zabrania, powinien być dopuszczony do Komunii świętej, szafarz nie może mu jej odmówić tylko dlatego, że wierny chciałby przyjąć Pana na klęcząc. „Chociaż każdy wierny zawsze ma prawo według swego uznania przyjąć Komunię świętą do ust, jeśli ktoś chce ją przyjąć na rękę, w regionach, gdzie Konferencja Biskupów, za zgodą Stolicy Apostolskiej, na to zezwala, należy mu podać konsekrowaną Hostię. Ze szczególną troską trzeba jednak czuwać, aby natychmiast na oczach szafarza ją spożył, aby nikt nie odszedł, niosąc w ręku postacie eucharystyczne. Jeśli mogłoby zachodzić niebezpieczeństwo profanacji, nie należy udzielać wiernym Komunii świętej na rękę”.
Ks. Federico Bortoli posługuje w diecezji San Marino-Montefeltro, pełni stanowisko kanclerza kurii biskupiej i wikariusza biskupiego ds. prawno-kanonicznych. Występuje przed trybunałem kościelnym w Bolonii jako obrońca węzła małżeńskiego. Pracę „La distribuzione della Comunione sulla mano. Profili storici, giuridici e pastorali” opublikowało wydawnictwo Cantagalli, można ją nabyć m.in. korzystając z księgarni internetowej wydawcy bądź serwisu Amazon.
Źródło: onepeterfive.com, opoka.org
AS
[Wybrane wypowiedzi internautów pod w/w tekstem na stronie źródłowej:]
JAKIE ” nadużycie liturgiczne” ? To nie żadne nadużycie tylko świętokractwo, obraza Pana Boga. Typowe dla posoborowej nowomowy, grzech już nie jest grzechem tylko słabością, pozostawanie w stosunkach homoseksualnych nie jest już grzechem wołającym o pomstę do nieba tylko “orientacją seksualną”. Proponuję cudzołożenie nazwać ” nadużyciem małżeństwa”.
SzymonBędąc ostatnio w Fatimie z przykrością doświadczyłam nakazu przyjmowania Komunii Świętej tylko na rękę w Kaplicy Objawień.Nie byłam w stanie się przełamać,by w ten sposób przyjąć Pana Jezusa.Było to bardzo bolesne doświadczenie.Szczególnie w tym świętym miejscu bolesne!
MagdalenaNie ma żadnego powodu żeby podstawiać łapska po Najśw. Sakrament.
A.G.A w najstarszej parafii w moim mieście komunia do łapy jest obowiązkowa, a komu się nie podoba, to niech …… A później episkopat roni krokodyle łzy, że spada liczba wiernych, i uczęszczających na niedzielne Msze Święte.
RepublikaninKobiór,mała parafia na Śląsku. Komunia Święta jest udzielana tylko na rękę. Szkoda, bo to piękna, maryjna parafia z tradycjami. Musimy jeżdzić do kościołów w pobliskich Tychach, gdzie nie ma żadnego problemu z Komunią do ust.
SmutnyNiestety w mojej parafii preferowana jest komunia na rękę przez korona…. Co prawda jest jakiś postęp, teraz proboszcz ogłasza że najpierw ci co na rękę a potem ci co na język. Jestem nadzwyczajnym szafarzem w mojej parafii i raz musiałem udzielać Komunii na rękę – przykre doświadczenie. Wygląda na to że będę musiał zrezygnować z tej posługi, bo wygląda na to że Komunia na rękę już zostanie.
Grzegorz