ATRAPA
Felieton • Portal Informacyjny „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org) • 8 sierpnia 2024
Od 26 lipca do 11 sierpnia odbywają się Igrzyska Olimpijskie w Paryżu. Już ich inauguracja wywołała skandal na skalę światową, a to ze względu na zdominowanie jej – podobnie jak inauguracji Igrzysk Olimpijskich w Berlinie w roku 1936 – przez propagandę. Różnica polegała tylko na tym, że inauguracja berlińska została zdominowana przez propagandę hitlerowską, podczas gdy ta paryska – przez propagandę komunistyczną, w dodatku w najgorszym z możliwych wydaniu. Jak bowiem wiadomo, zgodnie z zasadami strategii rewolucyjnej, promotorzy rewolucji dążą do likwidacji wszelkich organicznych więzi społecznych, a więc zarówno więzi religijnej, jak i narodowej w celu przekształcenia ludzkości w tak zwany „nawóz historii”. Takie między innymi przesłanie wynikało z piosenki „Imagine”, autorstwa liverpoolskiego prostaczka Johna Lennona, którą podczas wspomnianej inauguracji nie bez powodu wykorzystano. Jaką wizję idealnego świata Lennon tam proponuje? Świat bez Boga – a więc – bez hierarchii – bez religii, a więc bez żadnej duchowej więzi społecznej, bez narodów – a więc bez psychicznej więzi, która buduje wspólnotę nawet wśród zwierząt tworzących stada hierarchiczne – bez państw, więc bez żadnej organizacji politycznej, no i wreszcie – bez własności, która daje każdemu człowiekowi pewien zakres autonomii nawet wobec władzy państwowej, tworząc minimalną choćby przestrzeń wolności. Jak w tej rzeczywistości ludzie mają żyć? Ano – jak doradza Lennon – dniem dzisiejszym, a więc – bez przeszłości, która daje ludziom świadomość, kim są, a także bez przyszłości, czyli – dokąd zmierzają. Słowem – wegetacja na poziomie zwierzęcym. Nic tedy dziwnego, że to przesłanie, podobnie, jak inauguracja, bardzo podobało się działaczom lewicy, Judenratowi „Gazety Wyborczej”, który – podobnie jak wszystkie pozostałe Judenraty na świecie – ma w rewolucji komunistycznej swój interes – no i aktywistom z Volksdeutsche Partei, np. panu ministrowi Kropiwnickiemu, którzy – najwyraźniej zadowolony ze swojego rozumu – podczas telewizyjnej dyskusji, strofował Wielce Czcigodnego Konrada Berkowicza, posła z ramienia Konfederacji, który próbował zarówno jemu, jak i pozostałym hebesom, uświadomić podstawowe rzeczy.
Jedną z tych podstawowych rzeczy jest to, że z Igrzysk Olimpijskich została starannie wypłukana ich pierwotna treść, a powstałą wskutek tego próżnię wypełniły jakieś doktrynerskie ekskrementy, a wreszcie – przemysł rozrywkowy i to obliczony na najbardziej prymitywne gusty. Wprawdzie przywracając starożytną tradycję Olimpiad, Pierre de Coubertin podkreślał, że „istotą Igrzysk nie jest zwyciężyć, ale wziąć udział”, ale cóż właściwie oznaczać ma to „wzięcie udziału”? Wzięcie udziału w czym konkretnie? W komercyjnym widowisku, w którym liczy się właśnie zwycięstwo za wszelką cenę? Najwyraźniej tak właśnie jest, bo czyż w przeciwnym razie trzeba by rozbudowywać do monstrualnych rozmiarów kontrole antydopingowe? Wreszcie w Igrzyskach biorą udział wyselekcjonowane okazy ze specjalnych hodowli, swego rodzaju obór, prowadzonych pod nadzorem lekarzy i specjalistów od śrubowania wydolności organizmów i od prania mózgów. W tej sytuacji okazy puszczane na areny są już tylko pretekstem, za którym tak naprawdę kryje się współzawodnictwo między właścicielami wspomnianych obór, dzielących forsę między siebie . Na domiar złego, do tego dochodzi doktrynerstwo, będące elementem strategii rewolucji komunistycznej. Jednym z objawów tego doktrynerstwa jest genderowe szamaństwo, według którego płeć człowieka jest determinowana kulturowo, a nie biologicznie. Toteż coraz częstsze są przypadki, że mężczyźni, którym w normalnej rywalizacji nie bardzo szło, nagle odkrywają, że tak naprawdę są kobietami i zaczynają rywalizować już jako kobiety, odnosząc na prawdziwymi kobietami sukces za sukcesem. Łajdacy, którzy zajmują się organizowaniem tej hucpy, przechodzą nad tym do porządku dziennego, a nawet próbują dorabiać do tego jakieś rewolucyjne teorie. Tak właśnie było w przypadku damskich bokserów, którzy omal nie zmasakrowali kobiet wystawionych przeciwko nim na arenę.
To się zaczęło już dawno i przypominam sobie felieton Janusza Głowackiego podczas Igrzysk w Monachium w 1972 roku, kiedy to Palestyńczycy pozabijali część zawodników z Izraela. Wzmocniono tedy środki bezpieczeństwa i zawodnikom podczas sportowych konkurencji towarzyszyli komandosi w pełnym rynsztunku. Doprowadziło to do nieporozumień, bo jeden taki komandos przybiegł na metę przed oficjalnym zwycięzcą biegu, którzy w dodatku żadnego rynsztunku na sobie nie miał, poza koszulką i spodenkami. Komu w tej sytuacji przyznać złoty medal – oto dylemat.
A wszystko bierze się – jak wspomniałem – stąd, że z Igrzysk Olimpijskich, niby to „wznowionych”, została starannie wypłukana ich pierwotna treść, która przede wszystkim nadawała im ciężar gatunkowy tak, że w Grecji według kolejnych Igrzysk liczono czas. Ale bo też Igrzyska Olimpijskie były uroczystościami religijnymi. Jak w swojej książce „Grecja niepodległa” pisze prof. Tadeusz Zieliński, do gaju poświęconemu Zeusowi Olimpijskiemu, od czasów niepamiętnych schodzili się po czerwcowej pełni księżyca okoliczni mieszkańcy, aby złożyć Zeusowi ofiarę dziękczynną za pierwociny plonów, po czym cieszyli władcę niebieskiego wyścigami piechurów. Zwycięzca otrzymywał w nagrodę wieniec z gałązki dzikiej oliwki. Tak było, aż władca Sparty Likurg, wraz z Ifitosem, królem Elidy, gdzie odbywały się wspomniane uroczystości, opracował warunki pokoju bożego, który miał się zaczynać na kilkanaście tygodni przed rozpoczęciem igrzysk, a także jakiś czas po ich zakończeniu tak, aby wszyscy mogli bezpiecznie wrócić do swoich domów. Ponieważ trudno byłoby taki stan rzeczy utrzymywać rokrocznie, więc postanowiono urządzać igrzyska raz na cztery lata, w tak zwane „Olimpiady”, na które zapraszani byli goście z całej Hellady. Pierwszy dzień poświęcony był na obrzędy religijne, obejmujące m.in. przysięgę przed ołtarzem Zeusa, gdzie uczestnicy ślubowali, że będą przestrzegali reguł, nie będą w biegu podstawiać nogi, nie bić przeciwnika w walce w sposób niedozwolony i tak dalej. W razie niedotrzymania ślubowania winowajca musiał zapłacić grzywnę pokutną. Drugiego dnia odbywały się zawody dzieci, czyli tak zwany „pentatlon”, obejmujący pięć konkurencji: bieg, skok, włócznia, zapasy i dysk. Później dodano do tego jeszcze walkę na pięści, a jeszcze później – wyścigi rydwanów. Trzeciego i czwartego dnia walczyli zawodnicy dorośli. Piąty dzień był przeznaczony na wieńczenie i honorowanie zwycięzców. Nagroda była pozornie skromna, w postaci wieńca oliwnego – ale to był tylko pozór, bo tak naprawdę ten wieniec był materialnym dowodem, że jego posiadacz, jest ulubieńcem Nike – potężnej bogini Zwycięstwa. Jak wspomniałem Grecy od roku 776 przed Chrystusem zaczęli liczyć czas według olimpiad. Toteż na przykład kronikarze pisali, że, dajmy na to, Periander umarł w czwartym roku 48 olimpiady. W związku z tym Jezus Chrystus urodził się albo w czwartym roku 194 olimpiady, albo w pierwszym roku 195. I to wszystko zostało przez durniów i handełesów odrzucone, a jeśli nawet nie do końca – bo pięć kół olimpijskich już wprawdzie nie symbolizuje pięciu konkurencji ku czci Zeusa, tylko pięć kontynentów, bo żadnego boga – jak wiadomo – „nie ma”. A skoro „nie ma”, to nic dziwnego, że na jego miejscu rozsiadła się gawiedź, której demokratyczni twardziele podlizują się na wszelkie sposoby, jak tylko mogą. Oczywiście to podlizywanie, to tylko pozór, bo naprawdę jest tak, jak pisze poeta: „nie hymnów trzeba tym, którzy w wyschłej piersi, pod brudną koszulą czcze serca noszą, krzycząc za kawałkiem chleba, a b i e g n ą z a o r k i e s t r ą, c o g r a c a p s t r z y k k r ó l o m.”
Stanisław Michalkiewicz