OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Ukraina – między Czerwonym Smokiem a Czarną Panterą

Tekst zdjęty z portalu Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy http://gloria.tv/media/Q3APSshn66M

Grzegorz Musiał

Światem rządzą inne osobistości, niż wyobrażają sobie ci, którzy nie mogą zajrzeć za jego kulisy”  (Beniamin Disraeli)

 

Chyba już nikt spośród rozumnych Polaków, kto swej wiedzy nie czerpie wyłącznie z politpoprawnych me(n)diów tzw. „głównego ścieku”, nie ma wątpliwości, że Majdańska rewolta na Ukrainie jest dziełem tego samego międzynarodowego lobby ideologicznego, które podobny „gniew ludu” przeciwko „tyranowi” wzniecało kolejno w Iraku, w Libii, Egipcie a obecnie – w imię podobnego „wsparcia”, oferowanego przez „wolny świat” – inspiruje w Syrii rozwałkę do niedawna wolnego i dobrze prosperującego państwa przez tak zwanych „rebeliantów”. Sama amerykańska sekretarz stanu, pani Victoria Nuland, dnia 13 grudnia 2013 r. nie kryła wobec dziennikarzy zgromadzonych w National Press Clubie w Waszyngtonie, że USA „zainwestowało 5 miliardów dolarów w agitację na Ukrainie.”  Ta sama dama została też przypadkiem sfilmowana, gdy rozmawiając z ambasadorem USA na Ukrainie Geoffrey’em Pyattem o „zarządzaniu” tzw. „partiami opozycyjnymi” Ukrainy, wyraziła się: Fuck European Union!” („Pierdo*** UE) wyrażając w ten kulturalny sposób swe niezadowolenie z niedostatecznego, w porównaniu z USA, zaangażowania Brukseli w obalenie dotychczasowych władz na Ukrainie. W przeciwieństwie bowiem do Amerykanów, których celem jest udostępnienie Ukrainy dla grabieży jej gospodarki i zasobów przez amerykańskie banki i korporacje  oraz wprowadzenie jej do NATO – dla uzyskania baz wojskowych tuż przy rosyjskiej granicy -  Europejczycy zdali sobie sprawę, że zbyt jawne „przejmowanie Ukrainy” może mieć dla nich zgubne skutki, gdyby Rosja zmniejszyła dostawy ropy i gazu ziemnego do Europy. W związku z tym, Unia na jakiś czas podkuliła ogon i przyhamowała w zapędach „demokratyzacyjnych”, a nawet miała ochotę całkiem odstąpić od wywoływania protestów na Ukrainie.

Nowy Porządek Świata

     Celowo napisałem, że to jest środowisko „ideologiczne”, a nie polityczne, gdyż to, co wyprawiają ci poukrywani jako „doradcy”, „eksperci” lub „prezesi” rozmaitych „organizacji ponadnarodowych”, macherzy od wdrażania mniej lub bardziej jawnych  „strategii światowych”,  nie ma już nic wspólnego z tym czy tamtym poważnym politycznym ugrupowaniem, w dawnym sensie tego słowa, z konkretnym  stronnictwem czy  polityczną opcją „prawicową”, „lewicową” lub „liberalną”… Te etykietki można dziś wrzucić do kosza – posługują się nimi, dla mącenia nam w głowach,  już tylko znani z głębi swych przemyśleń tzw. mainstreamowi dziennikarze. Zaś stanowiący jedynie 2% populacji świata, gang globalistycznych „filutów” – wg. terminologii Stanisława Michalkiewicza – to gang najbogatszych łobuzów związanych z domami panującymi, z przemysłem finansowym, ubezpieczeniowym, wydobywczym, farmaceutycznym i naftowym, dążący do wzniecania, gdzie się tylko da, rozruchów, przewrotów, prowokacji – bo, jak mawia stare przysłowie, w mętnej wodzie łowi się najlepiej. Znajdują oni niewysłowioną rozkosz w pociąganiu za sznurki wszelkich wojen, przewrotów, masakr, sycąc się poczuciem wszechwładzy i gardząc wszystkim, co do niedawna stanowiło o potrzebie etyczności w polityce i co łączy się ze świętością praw ludzkich,  samostanowieniem narodów, nienaruszalnością granic,  śmieją się usadowieni wysoko, na swych kapłańskich tronach, z nas, hen na dole, trzymających się wciąż jakichś zasad, podziałów i pojęć, nieprzystających do świata ich absolutnego kosmopolityzmu i odrzuconych chrześcijańskich wartości.

W przemówieniu z 11 września 1992 r. prezydent George Bush senior,  tę chuliganerię światową, której mafia bankierska, nazywana już powszechnie „banksterami”, jest nieledwie małą częścią, malowniczo nazwał Nowym Porządkiem Świata. Zaś jego towarzysz tajnej walki o „tysiąc punktów świetlnych”, Zbigniew Brzeziński, na użytek telewizyjnej gawiedzi, której wszystko można  do ogłupionych rozrywką łbów wcisnąć, Nowym Porządkiem Świata określił „dążenie światowych elit, w kierunku stworzenia systemu światowego, który rozciąga się równomiernie we wszystkich częściach świata,  gdzie władza jest w rękach komunistycznych rządów”. Brzmi to niewinnie, bo niby – skierowane jest to przeciw komunizmowi. Jednak w obecnym świecie, w którym jawnego ustroju komunistycznego już prawie nie ma, ostrze „wolnego świata” – reprezentowanego przez Waszyngton, Izrael i Brukselę –łatwo skierować np. w Putina czy innego legalnie wybranego przywódcę państwowego, jeśli tylko nazwać go „dyktatorem” i oskarżyć o sympatyzowanie z komunizmem (tak było np. z Kaddafim, a teraz jest z Janukowyczem). Taka definicja  Nowego Porządku Światowego – przedstawiająca go jako ruch dobroczynnych „wybrańców”, „obrońców uciśnionych mas”, będący wcieleniem najwyższych ideałów „demokracji” – jest tylko retorycznym frazesem, elementem ogłupiania, które widzimy dziś na Ukrainie i któremu, niestety, ulegli również politycy polscy.  Znacznie brutalniej bowiem, rzeczywiste cele Nowego Porządku Światowego  – jako ruchu wyłonienia nowej arystokracji, mogącej zarządzać ludami, które pozbawia się suwerenności i narodowego samostanowienia, ujawnił inny jego współtwórca, Dawid Rockefeller:

Jesteśmy wdzięczni wydawcom Washington Post, New York Times, Time Magazine i innym wielkim publikacjom, których menadżerowie uczestniczyli w naszych spotkaniach i dotrzymali swych obietnic zachowania dyskrecji przez blisko 40 lat. Byłoby dla nas niemożliwością zrealizowanie naszego planu budowy światowego rządu, jeśli bylibyśmy w tym czasie przedmiotem zainteresowania prasy. Dziś jednak świat jest już dużo bardziej wyrafinowany i przygotowany do organizacji rządu światowego. Idea ponadnarodowej suwerenności elit intelektualnych i światowych bankierów jest z całą pewnością korzystniejsza od narodowego samostanowienia, praktykowanego w minionych stuleciach”. (1991)

I dodaje:

Znajdujemy się na pograniczu globalnej przemiany. Wszystko czego potrzebujemy, to odpowiedni kryzys, a narody zaakceptują Nowy Porządek Świata. (1991)

                                                          Trilateral Commission

Jednym z najpotężniejszych ramion wykonawczych Nowego Porządku Świata jest Komisja Trójstronna (Trilateral Commission) – kolos o ogromnych możliwościach finansowych, kontrolujący dwadzieścia największych światowych koncernów w USA, Europie i Japonii a także większość globalistycznych fundacji, na czele z wszechpotężnym IREXem (odpowiedzialnym za światową indoktrynację globalistyczną, w tym gender). Komisja Trójstronna, założona w 1972 r. przez Dawida Rockefellera, Zbigniewa Brzezińskiego i Henry Kissingera w posiadłości Rockefellerów Hudson Valley jako organizacja prywatna, skupia dziś amerykańskich, europejskich i japońskich technokratów z najwyższych kręgów władzy finansowo-politycznej, stawiając sobie za cel wdrażanie technologii i teorii wspierających hegemonię świata opartego na dominacji wybranych elit technokratyczno -pragmantycznych, a także tworzenie zaplecza tej władzy: biurokracji państwowej, ponadnarodowych korporacji, związków zawodowych, partii politycznych, centrów uniwersyteckich i mediów, sprzyjających tej ideologii. Wśród światowych członków Komisji Trójstronnej, prócz wyżej wymienionych, widzimy Jimmy’ego Cartera czy Billa Clintona; warto też przyjrzeć się polskim nazwiskom: Marka Belki, Janusza Palikota, Wandy Rapaczyńskiej, Andrzeja Olechowskiego czy naczelnego redaktora „Polityki” Jerzego Baczyńskiego. Ich obecność w tym specyficznym gremium daje do myślenia nad wpływem, jaki zapewne wywierają na bieg wielu spraw wewnętrznych i polityki zagranicznej naszego kraju. Pamiętajmy, że parę miesięcy temu, 27 października 2013 r., 37-e Europejskie Spotkanie Komisji Trójstronnej  odbyło się w Krakowie. Na zaproszenie Aleksandra Kwaśniewskiego – członka innego wpływowego gremium globalistów, Rady Atlantyckiej (Atlantic Council) – uczestniczył w nim również minister spraw zagranicznych Ukrainy, Leonid Kożara… Czy w tej sytuacji, podnoszone ostatnio przez  Władimira Putina zarzuty, iż „demonstranci z kijowskiego Majdanu szkoleni byli w Polsce i na Litwie” – brzmią do końca bezpodstawnie?

Trilateral Commission jawi się wiec nie tylko jako ważna, bodaj najważniejsza,  globalna organizacja stapiająca interesy światowych elit politycznych i ekonomicznych dla „akumulacji kapitału w skali globu” – jak opisuje ich cele  opiniotwórcze pismo angielskie „Review of International Studies” (12/1986) – ale jest również „stowarzyszeniem myśli” (tego wyrażenia użył w 1975 r. późniejszy premier Francji, Jacques Chirac). Jest marksistowskim upiorem – światowym „biurem politycznym” globalizmu,  ideologiczną nadbudową dla jednego państwa i jed­nego rządu światowego. W swych książkach, nader szybko tłumaczonych na język polski, Zbigniew Brzeziński szkicuje zarys tego demona, w postaci apodyktycznej, groźnie jednowymiarowej ideologii, która łamie prawa jednostki w imię „praw” jakiegoś zbiorowego molocha,  totalitarnego mechanizmu zarządzania społeczeństwami. W wydanej jeszcze w 1970 r. książce ”Between Two Ages” opisuje on przyszłość Zachodu w erze technokracji, słowami szokującymi każdego zdrowo myślącego mieszkańca planety:

Nad społeczeństwem dominować będzie elita, (…) która, dla osiągnięcia swoich politycznych celów, nie będzie wzbraniać się przed stosowaniem najnowocześniejszych technik kształtowania publicznych zachowań i utrzymywania społeczeństwa pod ścisłą kontrolą i inwigilacją.

      W wydanej siedem lat później  „Wielkiej Szachownicy” – ten sam autor, piórem szaleńca opętanego wizją jakiejś upajającej starcze zmysły globalnej rewolty, kreśli podział świata na 3 makroregiony:  trzy mega-kartele w miejsce dotychczasowego podziału dwuosiowego: USA – ZSRR, mające opierać się na trzech filarach supermocarstw: USA, Eurazji i Japonii. Sam tytuł „Wielka Szachownica” pochodzi od tezy, że świat jest podzielony na figury i zwykłe pionki – czyli państwa i „państewka”. Polsce nie daje się tu nawet statusu pionka. Czeka ją całkowity niebyt państwowości i suwerenności. Eurazja jest tą szachownicą „na której w przyszłości rozegra się walka o globalną hegemonię.” Szczególną role w tym procesie odgrywa Ukraina – gdyż przejście Ukrainy do obozu prozachodniego osłabi Moskwę – nie tylko, jeśli chodzi o politykę zagraniczną, ale również „postawi pod znakiem zapytania polityczną, ekonomiczną i militarną zdolność Rosji do przeżycia”. Bez Ukrainy, Rosja skazana jest na bolesny upadek „w geopolityczną nieważność, a ostatecznie nawet na zniknięcie” – konkluduje Brzeziński.

Łakomy kąsek

      Z Rosją wiąże Ukrainę nie tylko długa wspólna historia, która sięga aż do Rusi Kijowskiej w 9. wieku, lecz również dzisiejsze ścisłe stosunki gospodarcze. Rosja jest największym partnerem handlowym Ukrainy. Największa część dzisiejszej Ukrainy była w minionych trzystu latach rosyjskim, ewentualnie radzieckim terenem państwa. W tym czasie dokonała się znaczna wymiana społeczeństwa: 17 procent ludności ukraińskiej jest pochodzenia rosyjskiego, prawie połowa mówi po rosyjsku. Przemysł ciężki Wschodniej Ukrainy, stworzony w czasach ZSRR, jest ściśle powiązany z rosyjskim i zerwanie tych więzi będzie miało katastrofalne skutki dla obydwu krajów. Do tego dochodzi strategiczne znaczenie Ukrainy: rzecz nie tylko w ropie i gazie ( -  aż 80 % rosyjskiego eksportu, będącego dla Rosji głównym źródłem dewiz, przepływa przez ukraińskie rurociągi) ale również, punktem oparcia dla rosyjskiej floty czarnomorskiej jest Sewastopol, leżący na terytorium ukraińskim.

Nawet bez państw bałtyckich i Polski, Rosja, która utrzymałaby kontrolę nad Ukrainą, mogłaby dążyć ciągle jeszcze do przywództwa samodzielnego euroazjatyckiego mocarstwa…. Ale bez Ukrainy z jej 52 milionami braci i sióstr, każda próba Moskwy odbudowania euroazjatyckiego mocarstwa, grozi uwikłaniem Rosji w długie konflikty z narodowo i religijnie zmotywowanymi Niesłowianami – pisze, co ciekawe, socjalista Czwartej Międzynarodówki, Peter Schwartz.

Przypomnienie najżywotniejszych interesów Rosji, ulokowanych w tym regionie, pozwala w całej grozie ujrzeć słowa Brzezińskiego, o trwającej co najmniej od 1994 r. – na przekór interesom Rosji i lawinowo rosnącej – tendencji USA „przypisania amerykańsko-ukraińskim stosunkom najwyższego priorytetu i pomocy Ukrainie w zachowaniu jej nowej narodowej wolności”. W swym najnowszym, i już wydanym po polsku dziele „Strategic Vision: America and the Crisis of Global Power”, Brzeziński, zatroskany o losy świata, pochyla się nad kadencją prezydencką Baracka Obamy, widząc w nim gwaranta – skuteczniejszego niż George Bush Jr. – zachowania w najbliższym  czasie „absolutnie dominującej roli Stanów Zjednoczonych nad globem ziemskim”.  Scenariusz  wprowadzania tej dominacji jest do znudzenia taki sam. Najpierw, w wybranym rejonie kuli ziemskiej, zaczynają się burdy wzniecane przez „nieznanych sprawców”, potem – rewolta uliczna pod hasłem „walki z tyranem”, następnie tropienie tegoż, dopadnięcie go i rytualny mord – bo do praworządnego procesu i cywilizowanego wyroku zwykle nie zniżają się najęci do mokrej roboty spece od „zaprowadzania demokracji”. W końcu, następuje powołanie rządu, który jest „po myśli” „spragnionego demokracji” społeczeństwa, choć w rzeczywistości to marionetka, utrzymywania na czas „wdrażania nowych dyrektyw centrali” – patrz Włochy, Grecja, Libia, Egipt, teraz – Ukraina… Cóż, „wybory demokratyczne” to figura retoryczna. Takimi drobiazgami w skali „Wielkiej Szachownicy” poważni „politycy” się nie zajmują.

Kulisy tych strategii, opisał w styczniu 2003 r. amerykański ambasador w Uzbekistanie, John Herbst,  który przez całe lata wspomagał transfery setek milionów dolarów, przelewanych autokratycznemu prezydentowi Islamowi Karimowi „w zamian” za bazę wojskową dla USA, do kontroli nad Afganistanem. Zapewnił on Kongres USA, w przemówieniu podczas swego zaprzysiężenia na ambasadora w Kijowie (został w nim w latach 2003-2006), iż w przypadku zaprzysiężenia „będzie robił wszystko, co możliwe, aby baczyć na ukraińskie władze, czy zagwarantowały kandydatom na prezydenta równe szanse oraz żeby przygotowania do wyborów jak i same wybory przeprowadzone zostały w sposób wolny i sprawiedliwy”. Inaczej mówiąc – pełna kontrola amerykańskiej ambasady nad wewnętrznymi sprawami Ukrainy.  W samych tylko latach 2003-2004 rząd amerykański wydał 65 milionów dolarów, aby dopomóc ukraińskiej opozycji dojść do władzy. Potwierdzili to przedstawiciele ówczesnego rządu. Dalsze miliony nadeszły z prywatnych fundacji, jak fundacja Sorosa, oraz od rządów europejskich. Naturalnie, pieniądze te nigdy nie płyną bezpośrednio do partii politycznych, lecz służą pośrednio „wspieraniu demokracji”, jak to stale podkreśla rząd amerykański. Jest publiczną tajemnicą (nieustająco powtarzał to Janukowycz i nadal powtarza Putin) -  że na Ukrainie fundusze te służyły prawie wyłącznie wspieraniu opozycji,  wpływając do fundacji i organizacji użyteczności publicznej, które doradzały opozycji i  wyposażały ją w najnowocześniejsze środki techniczne, kształcąc aktywistów oraz sztaby wyborcze. Również podróże przywódców opozycji do amerykańskich polityków, finansowane były z tych pieniędzy. Bezwzględną determinację USA w pilnowaniu swoich interesów w Europie, opisał z iście wojskowym wdziękiem Wesley Clark – w latach 1997–2000 naczelny dowódca Połączonych Sił Zbrojnych NATO w Europie:

     Przestrzegam Europejczyków przed łudzeniem się, że Stany Zjednoczone miałyby – tworząc Nowy Porządek  Świata – jakiekolwiek skrupuły, gdyby ich interesy były zagrożone, a zaszłaby konieczność interwencji wojskowej w Europie, przeciwnie: Użyto by wszelkich środków, łącznie z bronią atomową. Ogólnie biorąc, dążeniem USA jest utrzymanie w większości krajów biedy, oprócz tego skorumpowanych, lecz posłusznych reżimów. Zakładam jednak, iż  Stany Zjednoczone interweniowałyby także w Europie Zachodniej, choć dziś może się to niektórym ludziom wydawać absurdalnym przypuszczeniem. Stany Zjednoczone nie tolerowałyby długo istnienia w Europie supermocarstwa nuklearnego czy ekonomicznego.

Hegemoniczne zakusy USA, z równym wdziękiem zdradziła w czerwcu 2006 r. inna amerykańska specjalistka od przerabiania porządku światowego na mielonkę, Condoleeza Rice. Na konferencji prasowej, zorganizowanej w czasie inauguracji  terminalu ropy Baku-Tbilisi-Ceyhan (Turcja)  oraz w szczytowym czasie sponsorowanego przez Anglo-Amerykanów izraelskiego oblężenia Libanu – przedstawiła ona mapę zrestrukturyzowanego Bliskiego Wschodu, określonego przez nią jako „Nowy Bliski Wschód” – w miejsce starego, odchodzącego do lamusa dawnego „Bliskiego Wschodu.” Wspólnie z premierem Izraela Ehudem Olmertem, poinformowała międzynarodowe media, że projekt „Nowego Bliskiego Wschodu” właśnie został zapoczątkowany w Libanie. „To, co widzimy tutaj [w odniesieniu do zniszczenia Libanu i izraelskich ataków na Liban] – to są w pewnym sensie „bóle porodowe” Nowego Bliskiego Wschodu  i „cokolwiek nie zrobimy [czyli Stany Zjednoczone], jest pewne, że idziemy w kierunku Nowego Bliskiego Wschodu [i] nie powrócimy do starego”  – oznajmiła, nie zdobywając się na choćby cień współczucia wobec wywołanej tą strategią masakry Libanu i cierpień jego mieszkańców (Mahdi Darius Nazemroaya http://www.patriotfreedom.org/news_20110227_2236/the-map-of-the-new-middle-east/ ).

Ta Anglo-Amerykańsko-Izraelska „mapa drogowa” jasno wskazuje,  że dla globalistycznego gangu wejście do Azji Środkowej prowadzi przez Nowy Bliski Wschód, rozumiany jako „klamra południowej Rosji” czy rosyjska „bliska zagranica”:  przez Kaukaz (Gruzję, Azerbejdżan, Armenię), Kazachstan, Uzbekistan, Kirgistan, Tadżykistan, Turkmenistan, Afganistan oraz część Iranu i  Turcji. Tędy otwiera się możliwość wymierzenia śmiertelnego ciosu w najczulsze podbrzusze Rosji. Nieoceniony Brzeziński chwali koncepcję nowoczesnego Bliskiego Wschodu, jako „dźwigni kontroli regionu”, który nazywa „Bałkanami Eurazji”. Ukraina nie jest w tej układance wymieniona – ale tylko dlatego, że trzeba po to sięgnąć do jeszcze innej bajki. Chodzi bowiem o rzecz arcyważną: kontrolę nad decydującymi obszarami światowego zaopatrzenia w energię, nad ropą naftową i gazem. Przypomnijmy, że Unia Europejska prawie 20 % swego importu ropy i 44 % gazu uzyskuje z Rosji, a z tego 80 % płynie przez ukraińskie rurociągi…

„Konflikt o rudę z Lotaryngii i węgiel z Zagłębia Rury, przyczynił się w znacznym stopniu do wybuchu I Wojny  Światowej” – przypomina Peter Schwartz.

Zagubienie polityków polskich

       Wobec tylko naszkicowanych, niezliczonych wątków, składających się na obraz „kryzysu ukraińskiego”, trudno wprost uwierzyć, że od samego początku Polska i część Zachodu bezkrytycznie kibicuje „rebeliantom”!   Jakby nie czytali choćby tych paru książek, które tu wymieniam i jakby jedynym ich zadaniem było mizdrzenie się do kamer i wygadywanie głupstw w programach Jakuba Wojewódzkiego czy Olejnik. Z przykrością przychodziło słuchać tego, co na kijowskim Majdanie wygadywali w minionych miesiącach nasi prawicowi politycy, z – niestety! – Jarosławem Kaczyńskim na czele, wykrzykującym komunały w rodzaju: „nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy!” lub „Ukraina potrzebuje Europy, Europa-Ukrainy”. Jakie żenujące były ich płaskie polityczne diagnozy, a zwłaszcza obracane na wszystkie strony słowo „demokracja”, którą, jakoby, właśnie prawica Polska przyniesie Ukrainie… Brzmi to jak kiepski żart, kiedy zarazem widziało się tych, zaiste, spragnionych demokracji Ukraińców spod czarno-czerwonych sztandarów UPA, którymi wymachiwały nie tylko banderowskie bojówki we Lwowie, podczas tamtejszych demonstracji „patriotycznych”, ale też potężna straż obywatelska chroniąca wejścia do kijowskiego parlamentu, w czasie „detronizacji” Janukowycza.  A nam wydawało się, że przynajmniej wschodnia, prawosławna Ukraina, wolna jest od banderowskiej zarazy…

Lecz to nie jedyny objaw politycznej tępoty, jaką w ostatnim czasie wykazywali się politycy polskiej prawicy, ilekroć padło słowo „Ukraina”. Jeden przez drugiego pędzili  mądrzyć się przed kamerami, a co powiedzieli, to głupiej. A we wszystkim, jaskrawo przeświecało spoza ich myślenia, iż prawdę powiedziawszy – niewiele, poza niektórymi hasłami, dzieli ich w tym populistycznym szale od Platformy Obywatelskiej. Jednak brednie Tuska czy Komorowskiego, np. o  „zapewnieniach Obamy” o „ochronie dla Polski” – pomijam, bo gędźba trzcin na wietrze więcej ma w sobie treści, niż ich ględzenie.  Boli jednak, gdy „nasz polityk”, z prawa – w tym wypadku Mariusz Błaszczyk – zastanawia się w telewizyjnym programie „Z każdej strony” (do tego, wdając się w dialogi z zasłużonym dla lewicowego betonu dziennikarzem), czy „Unia Europejska zechce wywrzeć odpowiedni nacisk na przyjęcie Ukrainy do strefy wolnego świata?”. Hm, jeszcze niedawno gorąco oskarżał Unię o „zniewalaniu ideologią gender” czy o „łamaniu praw dziecka w łonie matki” – a tu nagle Unia – to „strefa wolności”? Czy jakieś dalsze wolty tego rodzaju poseł Błaszczyk i jemu podobni, mają w zanadrzu? Wolałbym to wiedzieć przed następnymi wyborami.  A jakie, jeszcze dwa tygodnie temu, widział on najskuteczniejsze narzędzie dla rozwiązania konfliktu na Ukrainie?  – Sankcje dla oligarchów! Oto recepta Błaszczyka, zapewne całkiem przypadkowo zbiegająca się z identycznie brzmiącymi „receptami” posłów SLD i Platformy. W radiu zaś, jego rozentuzjazmowany kolega, Janusz Dziedziczak,  woła z Majdanu prze telefon, jaki szczęśliwy jest on i inni delegaci polskiej pawicy, mogąc wobec Ukrainy pełnić rolę „ambasadorów demokracji…”…

Jest w tym zachowaniu pycha, wyrastająca z kompleksów – że oto wreszcie polityk polski może być dawcą „dla gorszych” – dla „biednych braci Ukraińców” -  czegoś „lepszego”, co „my, wcześniej” dostaliśmy z Zachodu. Oto możemy być przekazicielami -  samej demokracji!! Ach, jak to pięknie brzmi! Ale czy zastanowili się choć przez chwilę nad tym słowem? Co to jest – ta demokracja? Czy to jest wciąż ten piękny, ateński ideał (choć w Atenach dotyczył on tylko 20 000 uprzywilejowanych posiadaczy niewolników) – czy raczej brukselski „gorący żużel”, którym niejedne ręce, w tym polskie, hiszpańskie, greckie – nieźle się już poparzyły. I że już boski Plato ostrzegał przed demokracją, jako dużym, bardzo głupim i bardzo trudnym do oswojenia zwierzęciem… O tym ani słowa. Żadna wiedza nie płynie z gładkiej, pustej gadki polityków, nauczonych paru frazesów „demokratycznych”  – bo to bezpieczne – tak dla prawicy Kaczyńskiego, jak dla pseudo-prawicy Tuska, i w tym samozachowawczym uniku, niestety,  obaj dotychczasowi przeciwnicy znajdują  zadziwiająca zgodność…. Dość, że Dziedziczak zaznaczył – i na tym chyba kończy się jego głębsza wiedza historyczna o problemach Ukrainy – iż, oczywiście, nie zamierzają „prowadzić rozmów z nacjonalistami, banderowcami”… Uff, przynajmniej tyle.

Czerwony Smok i Czarna Pantera

        Tylko ślepiec, opchany oficjalną papką, nie widzi głębokiej, i o wiele bardziej przerażającej, niż na razie to się wydaje,  prawdy: że dziś na Ukrainie starły się w śmiertelnym uścisku  dwie mroczne potęgi: jedna to Czerwony Smok, który dotąd sprawował niepodzielną władzę nad tymi ziemiami, i którego do niedawna symbolizował Janukowicz, po części z Putinem, a druga – to Czarna Pantera. Ciemna siła pełznąca z Zachodu, której agentury, obecne w tym konflikcie i za niego współodpowiedzialne,  starałem się opisać. Dwie to są barwy – czarna i czerwona – które zawiera (zapewne przez przypadek) flaga OUN-UPA, organizacji ukraińskiej, która do 1939 r. zabijała polskich urzędników, a potem zajęła się masakrowaniem setek tysięcy polskich współobywateli na Wołyniu.  Niestety – podczas gdy politycy wielkiego, cynicznego formatu – Jose Barroso, Angela Merkel czy Obama – zdają się jasno widzieć skalę tych zmagań i przeogromną stawkę,  jaka za nim i stoi (tylko dzięki tej wiedzy, żadna ze stron na razie nie rzuciła w drugą bombą atomową) – to polscy politycy jak dzieci, powtarzają swój grzeczny wierszyk o „obronie demokracji”, a czasem któryś (ostatnio – Radosław Sikorski)  groźnie tupnie nóżką, przestrzegając Putina przed „skąpaniem  Ukrainy we krwi”. W imię fałszywie postawionego problemu – gdzie „zły Putin” chce pognębić „dobrych opozycjonistów”, a Zachód i Polska winni wspierać „rodzącą się na Ukrainie demokrację” – gotowi są wesprzeć każdego, kto na ulicy głośno krzyknie „wolność” lub „Ukraina” i pomacha ukraińskim sztandarem, choć potem okazuje się, że to banderowiec. Takie ośmieszenie grozi każdemu, kto zaniecha zgłębienia i zrozumienia prawdziwych, niezwykle głębokich i i powikłanych mechanizmów ukraińskiej prowokacji – skutkujące wciągnięciem Polski w awanturę, na płaskim, jednowymiarowym poziomie tabloidu.  To głupota niewybaczalna, a skutki jej mogą ciągnąć się za Polską latami.  W żadnych planach polityków Zachodu, Polska nie jest  bowiem rozpatrywana jako element strategiczny. Może jedynie zaszkodzić sobie, wpychając palec między drzwi, wciąż jeszcze oddzielające Czerwonego Smoka od Czarnej Pantery. Wystarczająco jasno o roli takich „państewek”, jeśli trzymać się podziału Brzezińskiego, wyraził  się inny przyjezdny mesjasz z USA – pan Stephen Sestanovitch, „ekspert” jeszcze jednego klubu bankierów i prawników globalistycznych – tzw. Council on Foreign Affairs (Rady Stosunków Zagranicznych).

Niby gołąbek pokoju, nadleciał z Waszyngtonu na krótko przed upadkiem Janukowycza i podczas briefingu, zorganizowanego przez kijowski odpowiednik tego środowiska, zupełnie nie krył zamiarów Czarnej Pantery wobec Ukrainy. Największe jego zatroskanie wzbudziło widmo ukraińskiego bankructwa. „Ukraińska gospodarka, już na koniec ubiegłego roku, była w bardzo złym stanie i trzy miesiące rewolucji nie poprawiły jej perspektyw” – stwierdził, dodając kwaśno, że jak dotąd ani UE ani Międzynarodowy Fundusz Walutowy nie przedstawiły swoich pomysłów. Rodzą się więc pytania – nie tylko wobec Unii, ale również USA „i ich ministrów finansów” – dodaje przytomnie, mając – w przypadku USA – na myśli chyba panią Janet Yellen, nominowaną ostatnio na przewodniczącą Rezerwy Federalnej USA -  „co mogą zrobić, aby pomóc Ukrainie”. I kończy swe rozważania propozycją, od której cierpną plecy: „W grę mógłby wchodzić pakiet podobny do tego, jaki przygotowano dla Grecji (…) – oznajmia wyrok śmierci na niezależną gospodarkę oraz polityczną suwerenność Ukrainy.  „Ciężar przygotowania tego pakietu spoczywać będzie musiał na państwach starej Unii i na USA” – dodaje, odbierając wszelkie nadzieje polskim politykom, także tym z kręgu Jarosława  Kaczyńskiego, na odegranie jakiejkolwiek znaczniejszej roli w tym procesie. Na wypadek jednak, gdyby się łudzili, Sestanovitch oznajmia, że „nic z tego”. „Nie mają takich zasobów ani tak znacznych wpływów, jak kraje zachodniej Europy, aby pomóc nowemu rządowi Ukrainy w uniknięciu bankructwa”. http://wiadomosci.wp.pl/kat,1356,title,Amerykanski-ekspert-porozumienie-Janukowycza-z-opozycja-to-przegrana-Putina,wid,16426240,wiadomosc.html

Więc – albo Ukraina da się przerobić na model kieszonkowy, zdatny, by go wsadzić do portfela Unii, albo – nie będzie Ukrainy. Przynajmniej – z punktu widzenia Czarnej Pantery.

Co na to Czerwony Smok?

Najbliższy czas pokaże.

Grzegorz Musiał

3 marca 2014  r.

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    060194