X. Stephan Maessen, Nowa Msza a niszczenie Kościoła
X. Stephan Maessen, Hoc est enim corpus meum. Analiza porównawcza Novus Ordo Missae i Tradycyjnej Mszy Świętej, Warszawa 1997, s. 5-42.
Tło historyczne
Problem
Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem podjęcia problemu tzw. „Nowego Obrzędu Mszy” – „Novus Ordo Missae” – który pojawił się w wyniku II Soboru Watykańskiego i od tego czasu jak kraj długi i szeroki kształtuje oblicze katolików i niekatolików, tak iż spełniła się przepowiednia papieża Pawła VI: „Odnowiony porządek mszy poniesie ducha soborowego aż po krańce ziemi”. Jeśli zwlekałem tak długo z wykonaniem mego zamiaru, to dlatego, że miałem świadomość, iż problemu tego, który po dziś dzień wstrząsa samą istotą Kościoła, nie da się omówić w ramach zwykłego kazania niedzielnego. Zdecydowałem się więc rozbić moje rozważania na kilka kazań, po to, by dać wam możliwie gruntowny obraz tego bolesnego rozdziału historii Kościoła. Sprawa ta dotyczy wszystkich wiernych, a w szczególności również nas księży, którzy zdecydowaliśmy się nie odprawiać Nowej Mszy i to z powodów zasadniczych.
Kiedy w roku 1988, w trakcie pertraktacji pomiędzy kardynałem Ratzingerem a Bractwem Kapłańskim Św. Piusa X, na porządku dziennym znalazł się między innymi temat Nowej Mszy, wówczas kardynał Ratzinger powiedział, mając na uwadze zajmowany przez nas kościół St. Nicolas du Chardonnet w Paryżu, że zapewne będziemy musieli przyzwolić przynajmniej raz w miesiącu na celebrację mszy według Novus Ordo Missae. Na co jeden z naszych kapłanów odparł: „Eminencjo, dla nas jest to kwestia wiary!”. Odpowiedź ta, moim zdaniem, trafia w sedno. Nie mielibyśmy bowiem żadnego prawa odrzucać nowego obrzędu mszalnego jedynie z powodu nostalgii, przyzwyczajenia, czy choćby dlatego, że tak zwana „stara” Msza miałaby być lepsza od „nowej”. Prawo i obowiązek odmówienia celebracji nowej liturgii możemy czerpać jedynie z faktu zagrażania przez nią naszej wierze, a nawet wierze całego Kościoła. Celem niniejszej rozprawki jest ukazanie, że taki przypadek właśnie ma miejsce. Bóg jeden wie, ile nowa liturgia spowodowała cierpień i niepewności sumienia w sercach kapłanów i wierzących, których dręczyło pytanie, czy Nowa Msza jest jeszcze mszą katolicką. Światło na tę kwestię niech rzucą nie tyle nasze własne rozważania, co głos papieży i soborów, które z góry przewidziały i osądziły ducha tych innowacji, które bynajmniej nie są takie nowe.
Kwestia wiary
W roku 1947 papież Pius XII napisał swą doniosłą encyklikę o liturgii katolickiej Mediator Dei. Potępił w niej występujące już wówczas pewne poglądy i praktyki, jako „błędy”, jak choćby ołtarz zwrócony frontem ku wiernym, Msza w języku miejscowym, itp. Przede wszystkim jednak formułuje tu niepodważalne zasady, na jakich musi się opierać liturgia, by zasługiwać na miano prawdziwie katolickiej. Zasadą naczelną jest po prostu treść wiary katolickiej.
„Dlatego też – pisze papież – liturgia musi być w zgodzie z katolickimi artykułami wiary…, po to by chronić nieskazitelność religii przez Boga objawionej”.
Brzemienne w skutki sformułowanie! Oto więc liturgia musi pozostawać w zgodzie z wiarą katolicką, musi ją wyrażać, w przeciwnym razie zagrożona jest „nieskazitelność religii przez Boga objawionej”, zagrożony jest byt założonego przez Chrystusa Kościoła. W takim właśnie wymiarze poruszamy się, gdy powstaje kwestia głębokich zmian w liturgii: oto zagrożone jest trwanie religii katolickiej, gdy obrzęd Kościoła nie wyraża wiary w sposób nieskazitelny. Dlaczego tak się dzieje? Pius XII daje taką odpowiedź na to pytanie:
„Stąd bierze się znane powiedzenie: „lex orandi, lex credendi” – prawo modlitwy jest prawem wiary. (Inaczej mówiąc: tak jak się modlimy, tak też wierzymy…). Kult, który Kościół świadczy Panu Bogu, to jak zwięźle i trafnie powiada św. Augustyn – nieustające wyznanie wiary katolickiej…” (Pius XII, Mediator Dei)
Liturgia Kościoła jest więc nie tylko modlitwą, jest czymś więcej: to wiara przetopiona w modlitwę, dogmat przetopiony w modlitwę. Stąd też, jeśli kapłani i wierni przez dwadzieścia lat modlą się na przykład na sposób ekumeniczny, to z czasem zaczynają tak samo wierzyć. Jeśli całymi latami modlimy się po protestancku, to i nasza wiara stanie się protestancka – powoli, niezauważalnie, ale na pewno tak się stanie, gdyż: „lex orandi, lex credendi – prawo modlitwy jest prawem wiary”. Kościół od pierwszych stuleci był tego świadom, dlatego czuwał zazdrośnie i surowo nad kultem Bożym, pragnąc, by wyrażał on wiarę katolicką, nie dozwalając zwieść wiernych owieczek na zatrute pastwiska, gdzie by ich wiara doznała uszczerbku. Nie jest więc tak, że wiara katolicka, którą posiadam, to jedna sprawa, a obrzęd mszy to druga sprawa. Obrzęd mszy św. to wiara przelana w modlitwę. I dlatego, jeśli ktoś zmienia dogłębnie „lex orandi” – prawo modlitwy, naraża się na niebezpieczeństwo, że zmieni również „lex credendi” – prawo wiary.
Ruch odnowy liturgicznej
Po tych raczej teoretycznych wywodach na temat zasad liturgii katolickiej pragnę przedstawić mały rys historyczny „Nowej Mszy” i tzw. „ruchu odnowy liturgicznej”.
Początki
Tak zwany „ruch odnowy liturgicznej” sięga korzeniami w wiek ubiegły, kiedy to wybitne osobistości poświęcały całą swą energię, by ludowi katolickiemu przybliżyć święty obrzęd Mszy poprzez kazania, katechezy, dwujęzyczne książki do nabożeństwa, szerzenie śpiewu gregoriańskiego także pośród wiernych… Chodziło o to, by ludzie poznawali lepiej Mszę św., a tym samym bardziej ją kochali i czynili ją ośrodkiem całego swego życia. Wiernych zachęcano do tego, by przede wszystkim wewnętrznie uczestniczyli we Mszy, współofiarując samych siebie. Szczególnie papież św. Pius X uznał oficjalnie i popierał te błogosławione działania. Wczesna i częsta komunia święta, wspaniałość tradycyjnej liturgii rzymsko-katolickiej, dzięki śpiewom liturgicznym, oraz wewnętrzny i zewnętrzny udział wiernych w świętym obrzędzie Mszy – oto były, obok walki z modernizmem, główne cele pontyfikatu tego świętego Papieża.
„Serca wiernych niech będą ołtarzami, na których ofiara sprawowana przez kapłana niejako zmartwychwstaje do nowego życia”. (Pius XII)
Ekumenizm
Ten obiecujący ruch [odnowy liturgicznej], który bez wątpienia mógł przynieść prawdziwą odnowę katolickiego życia wiary, bardzo szybko jednak nasiąknął elementami, które ze zbożnymi zamiarami łączyły niedobrego i niebezpiecznego ducha. Mam tu na myśli tak zwany ruch ekumeniczny. Zrodzony poza Kościołem Katolickim w obrębie sekt protestanckich, rzucił on cień na mentalność wpływowych katolików. I tak na przykład za pontyfikatu Leona XIII, w roku 1893 w Chicago, zgromadziły się różne religie w celu odbycia publicznej „modlitwy pokoju”. Papież Leon XIII zabronił kardynałom i biskupom północnoamerykańskim przyjmowania zaproszeń na to spotkanie. Mimo zakazu Papieża niektórzy hierarchowie Stanów Zjednoczonych (kardynał Gibbons i inni) wzięli udział w spotkaniu, co przyniosło im kary dyscyplinarne ze strony Leona XIII. To i inne wydarzenia pozwalają ocenić, jak dalece duch ekumenizmu i rodzącego się modernizmu wywierał wpływ na wpływowe osobistości katolicyzmu. Już podczas pierwszej wojny światowej mnisi z wpływowego niemieckiego opactwa Maria Laach samowolnie zaczęli celebrować mszę twarzą do wiernych i w języku miejscowym. Spowodowało to ostry protest Stolicy Świętej. W latach drugiej wojny światowej ponownie podjęto tego rodzaju próbę, i znów wkroczył Rzym pod papieżem Piusem XII. Po śmierci Piusa XII ponowiono próby – tym razem jednak zabrakło kogoś, kto by się temu przeciwstawił. Sam zaś papież Pius XII po wojnie opublikował encyklikę Mediator Dei, w której ustosunkował się do wszystkich trendów, a także błędnych kierunków rozwoju ruchu odnowy liturgicznej.
Reformatorzy liturgii i prekursorzy
W propagowaniu tego nowego ducha ruchu odnowy liturgicznej wyróżniły się szczególnie pewne niesławne osobistości. Byli to:
- Pius Parsch z Klosterneuburga pod Wiedniem, który zaczął od zbożnych zamiarów, a skończył żałośnie.
- Odo Casel, którego „Mysterientheorie” (teoria misterium) dotycząca Mszy św. została potępiona przez papieża Piusa XII[1].
- Romano Guardini, który jako pierwszy użył sformułowania, że Msza św. jest „ucztą ofiarną”. Ale to nieprawda! Zgodnie z nieomylnym nauczaniem Soboru Trydenckiego Msza św. nie jest ucztą, nie jest też ucztą ofiarną; jest ona w swej istocie Ofiarą, mianowicie tą samą Ofiarą, którą Pan Jezus złożył na krzyżu. Dopiero po tym bezkrwawym uobecnieniu Chrystusowej Ofiary krzyża – jako udzielenie owocu tej ofiary – następuje komunia św., która sama w sobie jest ucztą. Ale sama Msza św. nie jest ucztą!
Może nie będzie od rzeczy zwrócić szczególną uwagę na dwa inne nazwiska, które na drodze do Nowej Mszy miały odegrać decydującą rolę. Są to Gianbattista Montini, wówczas jeszcze arcybiskup Mediolanu, późniejszy papież Paweł VI, oraz Annibale Bugnini – twórca Nowej Mszy.
W latach 50-tych ks. prałat Montini, zastępca Sekretarza Stanu, został mianowany przez Piusa XII arcybiskupem Mediolanu, i tym samym usunięty z Watykanu. Mówiło się o karnym przeniesieniu, jako że Pius XII odmówił mu. godności kardynalskiej, która mu się należała jako arcybiskupowi Mediolanu[2]. Pierwszej niedzieli Wielkiego Postu roku 1958 arcybiskup Montini ogłosił list duszpasterski dla swojej diecezji na temat zasad odnowy liturgicznej, w którym w istotnych punktach zajął dokładnie takie stanowisko, jakie papież Pius XII potępił w swej encyklice Mediator Dei. Podobno Pius XII był tym listem wstrząśnięty. Faktem jest, że jeszcze w tym samym roku, na krótko przed śmiercią, w liście z 3 września 1958 r. Papież ustosunkowuje się do wspomnianego listu pasterskiego, raz jeszcze wykładając katolicki punkt widzenia. Tenże Monsignore Montini, jako późniejszy papież Paweł VI, zatwierdzi w przyszłości posoborową reformę liturgii.
Annibale Bugnini
Bliskim przyjacielem arcybiskupa Montiniego był Monsignore Bugnini. Już w latach czterdziestych i pięćdziesiątych Bugnini opublikował kilka prac, w których broni zasady, że odnowa liturgiczna musi koniecznie uwzględnić cele ekumenizmu. Jego zdaniem, przyszła odnowa liturgiczna musi usunąć z liturgii tradycyjnej wszystko to, co mogłoby razić lub gorszyć protestanta czy żyda. Myśl tę wyrażał często, i myślę, że dobrze jest znać myśli, idee i zamiary tych reformatorów i rewolucjonistów. Dokładnie bowiem według tej zasady eliminowania wszystkiego, co specyficznie katolickie, została potem zreformowana liturgia. To jest tak, jak byście poprosili przyjaciela protestanta, by z waszego katechizmu katolickiego wykreślił wszystko to, co mu się nie podoba. To, co by z takiej operacji wyszło, nie byłoby może w dosłownym brzmieniu błędną nauką, ale na pewno nie byłby to już katechizm katolicki.
W oparciu o zasadę Annibale Bugniniego, by wyeliminować z obrzędu mszy wszystko, co specyficznie katolickie, co mogłoby razić protestanta lub żyda[3], reforma liturgiczna stała się środkiem szerzenia ekumenizmu, za jej pośrednictwem w przestrzeń sakralną Kościoła Katolickiego wdarła się mentalność nowoczesnego człowieka, jego humanizm i jego doczesna kultura.
Jeszcze za pontyfikatu Jana XXIII, Bugnini, który był profesorem liturgii na Uniwersytecie Laterańskim, został pozbawiony profesury z powodu swego modernizmu i progresizmu. Wkrótce jednak wypłynął znowu jako przewodniczący Komisji ds. Reformy Liturgii[4]. W tym charakterze, po zakończeniu Soboru, otrzymał zadanie przeprowadzenia reformy liturgicznej; kierowana przez niego Komisja Liturgiczna znajdowała się w stanie ustawicznej wojny z Kongregacją do spraw Obrzędów, w której kompetencjach te sprawy właściwie leżały. Dzięki ślepemu zaufaniu, jakim papież Paweł VI darzył Bugniniego, a także dzięki różnym kruczkom, udało się rozwiązać Kongregację ds. Obrzędów, jej w większości konserwatywny personel skierować do nowo powstałej Kongregacji ds. Kanonizacji, zaś nowo utworzona Kongregację ds. Nabożeństwa obsadzić ludźmi Bugniniego[5]. Tym sposobem, mimo nieustannych protestów wpływowych kardynałów, mógł on, w pewnym sensie, robić co chciał; odpowiadał tylko przed papieżem Pawłem VI. Na oskarżenia o brak prawowierności[6] reagował zawsze z oburzeniem, uskarżając się po mistrzowsku na szkalowanie jego osoby i knute przeciwko niemu intrygi. Nie kto inny jak kardynał Ottaviani oskarżał gwałtownie Bugniniego i jego dzieło, zarzucając mu odejście od dogmatów Soboru Trydenckiego. Jednakże zaufanie papieża Pawła VI do Bugniniego było bezgraniczne[7]. Wiadomo, że Bugnini o każdej porze miał wstęp do Pawła VI przed wszystkimi kardynałami, a Papież bez przeglądania podpisywał dokumenty opracowane przez swego przyjaciela[8]. Tym bardziej nieoczekiwane i gorzkie było rozczarowanie Pawła VI, gdy Bugnini został oskarżony przez najwyższy trybunał papieski o przynależność do Loży masońskiej i winę mu chyba udowodniono. Paweł VI przeniósł go karnie do Iranu, gdzie Bugnini sprawował urząd „nuncjusza na pustyni”. Ale reforma liturgii była już faktem dokonanym. Jeszcze dziś kardynałowie Kurii [Rzymskiej] przypominają sobie o liście Mistrza Wielkiego Wschodu do Annibale Bugniniego, w którym tytułuje go „bratem” i wzywa do przyspieszenia reformy liturgicznej[9].
Wprowadzenie do Nowego Mszału
Tymczasem, jeszcze przed usunięciem Bugniniego z Watykanu, ukazanie się Nowego Porządku Mszy spowodowało sensację i skuteczne protesty. Wielu biskupów określiło poprzedzające tekst wskazówki we wprowadzeniu do Nowego Mszału jako heretyckie, jako czysty protestantyzm[10]. I rzeczywiście, Rzym wycofał wkrótce ten tekst, co potwierdziło słuszność krytyki wspomnianych biskupów (co prawda Kongregacja ds. Nabożeństw wydała później tekst ponownie z niewielkimi tylko zmianami) – fakt nie notowany w historii orzeczeń Rzymu. Rzym wycofuje tekst pod zarzutem herezji! Jasną jest rzeczą, że w tym przypadku nie przemawiała mądrość katolickiego, wiecznego Rzymu, lecz namiętności kilku rewolucjonistów, którzy zamiast przekazać Kościołowi powszechnemu Tradycję, pragnęli narzucić mu osobiste poglądy. We wspomnianym tekście chodziło o definicję Mszy św., o pytanie: czym jest Msza św.? Sporny tekst w pierwszym wydaniu Bugniniego brzmiał następująco:
„Uczta Pańska czyli Msza św. jest to święte zebranie bądź zgromadzenie Ludu Bożego, który gromadzi się pod przewodnictwem kapłana, by święcić pamiątkę Pana. Dlatego do lokalnego zgromadzenia Kościoła św. w szczególnym stopniu odnoszą się słowa Chrystusa: «Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich»” (NOM, §7, Cap. II.)
Obecność Chrystusa
Ta definicja Mszy świętej jest nie do przyjęcia dla katolika. Msza św. nie jest ani „Ucztą Pańską”, ani „świętym zebraniem bądź zgromadzeniem Ludu Bożego”, lecz bezkrwawym sprawowaniem Ofiary krzyża Chrystusa.
Podobnie rola kapłana nie jest rolą „przewodniczącego”, lecz kapłana składającego ofiarę. Widzimy, że w tym ujęciu msza przekształca się z Ofiary w ucztę o charakterze wspólnotowym.
A dalej chodzi o prawdziwe uobecnienie Ofiary Chrystusa, a nie tylko o „pamiątkę Pana”.
Co do obecności Chrystusa tekst jest jednoznaczny. A przecież, jeśli na przykład w rodzinie dwaj czy trzej jej członkowie zgromadzą się w imię Chrystusa, po to by się modlić, to Chrystus jest wprawdzie „pośród nich”, a więc jest obecny, ale tylko na sposób duchowy. Lecz obecność Chrystusa podczas Mszy św. jest przecież innego rodzaju; tutaj jest On obecny Ciałem i Krwią, Duszą i Ciałem, jako Człowiek i jako Bóg! Rzeczywistą obecność Chrystusa ograniczać do czysto duchowej obecności, tam gdzie „są dwaj albo trzej zebrani w imię moje”, to znaczy wyrzec się wiary katolickiej, to znaczy zostać protestantem.
„Jeśli ktoś utrzymuje, że Chrystusa udzielanego w Eucharystii spożywamy jedynie duchowo, a nie sakramentalnie i istotowo – niech będzie wyklęty” (Sobór Trydencki, posiedzenie 13, can. 8.)
Później, pod wpływem nacisków szeregu biskupów, dodano odsyłacz do nauczania Soboru Trydenckiego, co – ex post – nadaje tekstowi dwuznaczny sens. Miejsce to brzmi:
„W uroczystości Mszy, która po wszystkie czasy uobecnia ofiarę Chrystusową, Chrystus jest rzeczywiście obecny we wspólnocie, która gromadzi się w Jego imię, w osobie celebransa, w Jego słowie, jak również istotowo i trwale pod postaciami eucharystycznymi” (§7, II. Cap.)
Potwierdziwszy w ten sposób, jak można sądzić, nauczanie Soboru Trydenckiego, podaje się je jednak natychmiast w wątpliwość, stawiając obecność Chrystusa w Sakramencie Ołtarza na równi z Jego obecnością „we wspólnocie, w celebransie, w słowie…”
Ofiara przebłagalna czy tylko uroczystość eucharystyczna?
W nowym Mszale jest wprawdzie mowa o „ofierze”, ale jej sens nie jest zgodny z Tradycją. Nawet Marcin Luter wyznawał, że Msza jest ofiarą – ofiarą pochwalną, ofiarą dziękczynną… ale nie ofiarą przebłagalną! Dlatego w tekście Soboru Trydenckiego czytamy uroczyste potępienie:
„Jeśli ktoś utrzymuje, że Ofiara Mszy jest jedynie ofiarą pochwalną i dziękczynną, lub też czystym wspomnieniem Ofiary krzyża, a nie Ofiarą przebłagalną – niech będzie wyklęty” (Sobór Trydencki, 22 posiedzenie, can. 3)
Również w nowym Mszale jest mowa o ofierze, ale tylko o ofierze pochwalnej i dziękczynnej, nie zaś przebłagalnej, za jaką Kościół zawsze uważał Ofiarę Mszy. Dlatego pamiętajmy o myśli przewodniej, jaka towarzyszyła Monsignore Bugniniemu na długo przed Soborem: usunąć wszystko, co mogłoby drażnić protestanta.
W wyniku protestów wielu biskupów dodano więc do tekstu pewne sformułowania, które jednakże nie zmieniają jego zasadniczego charakteru. Zmieniono mianowicie Wprowadzenie, pozostawiając opisane we wstępie dzieło – Nowy Obrzęd Mszy. Wyobraźcie sobie, że dostarczono wam zamiast samochodu jakąś wadliwą konstrukcję, w której brak istotnych elementów, np. kół, a w odpowiedzi na waszą reklamację wysyła wam się nową instrukcję obsługi. Nie wystarczy zmienić instrukcję obsługi, jeśli opisany w niej pojazd wykazuje podstawowe braki. Jeśli nie zostanie wymieniony sam produkt, to nie będziecie mogli używać go jako kierowcy. Podobnie, na nic się nie zda zmiana Wprowadzenia do Nowego Mszału, jeśli opisany w nim obrzęd wykazuje podstawowe braki, jeśli brak mu specyficznie katolickich cech, tego, co odróżnia go od obrzędu protestanckiego i czyni go przydatnym dla katolika. Dla katolika tekst ten jest nieprzydatny. Tak jak dla inżyniera bezużyteczne jest urządzenie, którego przeznaczenia nie zna, tak samo katolikowi na nic się nie zda obrzęd, którego przeznaczenie nie jest jasne, o którym trudno powiedzieć, czy jest katolicki, protestancki czy ekumeniczny. A tak jest w istocie, skoro protestanccy bracia z Taize wyznają: „Możemy używać obrzędu Pawła VI, nie zmieniając naszej wiary”[11]. Stąd też wielu katolików z przerażeniem oglądało papieża Pawła VI, z okazji opublikowania Nowego Porządku Mszy, w towarzystwie sześciu pastorów protestanckich, którzy byli ojcami chrzestnymi nowego rytu[12]. Wśród nich był również Max Thurian, współpracownik Rogera Schutza z Taize. Na początku lat osiemdziesiątych został on, mimo iż nie wrócił na łono Kościoła Katolickiego, jako protestant wyświęcony na „kapłana” przez kardynała Ursi z Neapolu. Protesty u kardynała Ratzingera nie przyniosły skutku. Kardynał Ursi nie ściągnął na siebie kary i nadal sprawuje swój urząd.
Mówię o tym wszystkim, by ukazać duchowość tych, z których rąk wyszedł Novus Ordo Missae, a którzy czterdzieści lat temu zostaliby z pewnością wykluczeni z Kościoła, podczas gdy dziś jako jego wrogowie pozostają na jego łonie. Dlaczego tak się dzieje?
Nowy Obrzęd Mszy obrzędem katolickim?
Nie chciałbym zamęczać moich czytelników kontynuowaniem rozważań na temat Novus Ordo Missae – Nowego Porządku Mszy. Wydaje mi się jednak ważne i konieczne zwrócenie uwagi na ten tak ważny punkt życia Kościoła, by niebezpieczeństwo zagrażające dziś wierze katolików rozeznać nie tylko uczuciowo, niejako instynktownie, lecz by w oparciu o przekonujące uzasadnienia ujrzeć rzeczy takimi, jakie są, a nie jakie niektórzy chcieliby, aby były. Wielu wiernych, którzy zachowali zdrowy zmysł wiary, czuje – jak to kiedyś powiedział Monsignore Lefebvre – instynktowny wstręt do nowych obrzędów, o których nie da się już powiedzieć, czy są katolickie czy protestanckie. Instynkt popycha tych wiernych ku tradycyjnym obrzędom Kościoła Katolickiego. Nie powodują się oni nostalgią czy formalizmem, lecz po prostu czują, że te formy i obrzędy odpowiadają wierze katolickiej, która ich uskrzydlała od dziecka, a której nauczyli się od rodziców, nauczycieli i kapłanów. Dochodzi tu niejako do głosu niezawodny zmysł wiary ludu katolickiego – o ile zachowali oni jeszcze wiarę – który zwykle z większą pewnością rozpoznaje, co jest katolickie, niż potrafią to uczynić zaślepieni pychą, otwarci na świat teologowie i reformatorzy. Już nie raz w historii, w momentach kryzysu Kościoła, zdrowa część trzody okazała się wierniejsza od swych pasterzy.
Dotychczasowe rozważania wykazały, jak sądzę, jasno, jaki duch ożywiał reformatorów liturgii jak również Wprowadzenie do Nowego Obrzędu Mszy. Gwoli uczciwości należy teraz zbadać, czy samo dzieło, to znaczy obrzęd Nowej Mszy, jest ucieleśnieniem ducha, które ożywiał Vaticanum II i jego reformatorów: ducha ekumenizmu, dostosowania do współczesnego świata z jego pluralistycznym społeczeństwem.
Tradycyjny Ordo Missae jednoznacznie wyrażał podstawowe prawdy wiary katolickiej: nauczanie o Trójcy Świętej, o Wcieleniu i śmierci Boga-Człowieka, o przebłagalnym charakterze Jego Ofiary, o wstawiennictwie i obcowaniu świętych, o pomocy, jaką przez tę ofiarę otrzymuje Kościół cierpiący w czyśćcu, o Kościele jako hierarchicznej wspólnocie wiary.
Obrzęd ofiarny?
Już obrzędy wstępne Nowego Porządku Mszy dają do myślenia. O ile dawniej kapłan przed przystąpieniem do ołtarza Bożego korzył się w modlitwie stopni i wyznawał swą winę w „Confiteor”, by wywołać pokutną postawę ofiary, to w nowej liturgii kapłan bez żenady kieruje się prosto do ołtarza, po czym od razu zwraca się do wiernych. „Celem i zadaniem obrzędu wstępnego – czytamy we wskazówce w nowym Mszale – jest to, by zgromadzeni wierni tworzyli jedną wspólnotę…” (Wprowadzenie, cap. III, nr 28). I właśnie to, nic innego, wyraża się w nowych obrzędach: charakter wspólnotowy i charakter uczty, które w żadnym razie nie powinny razić przekonanego protestanta, a które zupełnie nie wskazują na charakter ofiarny i przebłagalny Mszy św.
Trójca Przenajświętsza
Kolejna sprawa: czy można sobie wyobrazić, by w obrzędzie katolickim nie wyrażała się wiara w Trójcę Świętą? Wszak właśnie ten dogmat w istotny sposób odróżnia chrześcijaństwo od wszystkich fałszywych religii. A jednak w nowym obrzędzie Mszy Bugniniego prawda ta jest nieledwie całkowicie przemilczana. Poza znakiem krzyża na początku Mszy oraz końcowym błogosławieństwem – Trójca Święta nie jest wspominana. Wykreślono wszystkie „Gloria Patri…”; usunięto je nawet z tych tekstów, które zostały przejęte z tradycyjnego obrzędu Mszy, jak Introitus czy psalm „Lavabo”. Trzykrotne: „Kyrie…, Chrisie…, Kyrie…” symbolizujące wezwanie do Trójcy Świętej, zostało zredukowane do wezwania dwukrotnego. Końcowa formuła modlitw mszalnych, sprawowanych zawsze w imieniu Trójcy Świętej, ze słowami „Per Dominum nostrum Jesum Christum Filium Tuum… Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Syna Twojego, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha świętego…” została prawie całkowicie wykreślona i zastąpiona po prostu słowami „per Christum Dominum nostrum, przez Chrystusa Pana naszego”. Skreślono wreszcie prastare modlitwy do Trójcy Świętej – przed „Orate fratres” i końcowym błogosławieństwem – nie dając nic innego w to miejsce.
Moi drodzy, skąd się to wszystko bierze? Jeśli z modlitw liturgicznych usuwa się konsekwentnie wspomnienie Boga trójjedynego, to musi istnieć jakiś powód po temu, takich eliminacji nie dokonuje się przecież bez określonego zamiaru. Ale przypomnijmy sobie jasno sformułowany zamiar Annibale Bugniniego, by z tradycyjnego obrzędu mszy usunąć wszystko, co mogłoby razić protestanta lub żyda. Prawowierny żyd nie wierzy w Boga trójjedynego, w przeciwnym razie byłby chrześcijaninem. I dlatego ze względów ekumenicznych trzeba usunąć wyznanie wiary w Trójcę Świętą, ze względu na tych wszystkich, którym ta wiara jest solą w oku. Jakież to świętokradztwo! Czyż można nazwać chrześcijańskim obrzęd, który nie dopuszcza do wyrażenia wiary w Trójcę Świętą, tylko po to, by spodobać się tak zwanym niechrześcijanom? Zgodnie z dziennikiem Bugniniego, tylko interwencji papieża Pawła VI zawdzięczamy, że pozostawiono głośno wyznawany znak krzyża na początku mszy i trynitarne błogosławieństwo końcowe. Rada Liturgiczna Bugniniego chciała i to skasować[13].
Żydowska modlitwa przy stole
Przejdźmy następnie do Offertorium czyli Ofiarowania. Co najmniej od czasów średniowiecza obserwujemy pewne symptomy, które są właściwe wszystkim ruchom schizmatyckim i sektom aż po dzień dzisiejszy. Podobnie jak prawdziwy Kościół Chrystusowy posiada pewne cechy, po których można go rozpoznać przez wszystkie czasy, mianowicie jedność, owoc świętości, apostolski rodowód i powszechną katolickość, tak też sekty i ruchy schizmatyckie mają typowe cechy, po których można je często rozpoznać i poprzez które zdradzają one swój antykościelny i schizmatycki charakter. Tak więc od czasów średniowiecza wszystkie sekty i schizmy są ze sobą zgodne w graniczącej z nienawiścią niechęci i odrzuceniu łacińskiego języka kultowego, Offertorium Mszy rzymsko-katolickiej, rzymskiego kanonu Mszy[14], chorału gregoriańskiego, celibatu kapłanów itp. Jest to wspólny duch wszystkich ruchów sekciarskich. Marcin Luter ukuł powiedzenie: „Precz ze wszystkim, co pachnie i śmierdzi ofiarą”, nie chciał bowiem przyznać, że Msza św. jest ofiarą. W tym duchu nasi reformatorzy usunęli Offertorium, chcąc uczynić ze Mszy ucztę.
Spójrzmy, co uczynili reformatorzy liturgii po II Soborze Watykańskim. Można śmiało powiedzieć, że z rzymskiego Offertorium nie pozostało praktycznie nic poza dwiema modlitwami biblijnymi i wezwaniem „Orate fratres”. Naprawdę usunięto cały obrzęd. A były tam prastare modlitwy rodem z chrześcijańskiej starożytności, w których wyrażała się katolicka wiara w grzech pierworodny i całe dzieło zbawienia. Wszystko to uległo zniszczeniu. Pytacie, co lepszego dano na to miejsce? Oto odpowiedź: wprowadzono modlitwę przy stole z żydowskiego obrzędu paschalnego! Znacie ją dobrze:
„Błogosławiony jesteś, Panie, Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy chleb, owoc ziemi oraz pracy rąk ludzkich, który Tobie ofiarujemy, aby stał się dla nas chlebem życia”.
„Błogosławiony bądź, wieczny Boże, Panie Świata, który uczyniłeś owoc winnego krzewu. Błogosławiony bądź, wieczny nasz Boże, władco świata, za krzew winny i owoc krzewu winnego i za wszystkie miłe dary pól…” (z żydowskiego obrzędu Paschy)
„Błogosławiony jesteś, Panie, Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy wino, owoc winnego krzewu i pracy rąk ludzkich, który Tobie ofiarujemy, aby stał się dla nas napojem duchowym. (Błogosławiony jesteś, Boże, teraz i na wieki.)” (Składanie darów, Nowa Msza)
Oto usuwa się rzymskie Offertorium, po to, by na jego miejsce, w sercu liturgii katolickiej, wstawić żydowską modlitwę przy stole. Jak katastrofalne skutki musi to mieć dla kleru i wiernych! Jakże księża, przede wszystkim młodzi, którzy nie znają Tradycyjnej Mszy rzymskiej, mogą jeszcze wierzyć, że Msza św. jest Ofiarą, Ofiarą przebłagalną, odkupicielską? Oto jak daleko posunął się ekumenizm Bugniniego. Serce religii katolickiej – Msza św. została zupełnie oderwana od wiary katolickiej, całkowicie zniekształcona.
Luterański obrzęd Przeistoczenia?
Posunięto się jednak jeszcze dalej. Mentalność reformatorów, którzy chcieli za wszelką cenę zniszczyć Tradycję Kościoła, sprawia, że nie oszczędzili oni nawet tego, co najświętsze we Mszy św. – kanonu cichej modlitwy pomiędzy „Sanctus” i „Pater noster” jak i samego Przeistoczenia.
Obrzęd Przeistoczenia w tradycyjnym obrzędzie mszy wyrażał jasno naukę katolicką, zgodnie z którą Przeistoczenie następuje „vi verborum”, mocą słów konsekracji, które wypowiada osoba posiadająca ważne święcenia kapłańskie. Tak więc, aby ofiara była ważna, konieczne są słowa wypowiadane przez kapłana, bo przez nie właśnie dokonuje się cud Mszy św., tzn. konsekracja, a nie na przykład przez wiarę zgromadzonych wiernych.
Marcin Luter we wcześniejszej fazie swego rozwoju również wierzył w swego rodzaju obecność Chrystusa w Sakramencie Ołtarza, ale tylko wtedy, gdy ktoś się przed nim modli, innymi słowy: gdy obecny jest ktoś, kto w to wierzy, albowiem zdaniem Lutra, tylko przez wiarę wspólnoty dokonuje się obecność Chrystusa w sakramencie. Odpowiednio do tego jest też ukształtowany obrzęd uroczystości ostatniej wieczerzy u konserwatywnych luteranów, którzy zresztą święcą wieczerzę plecami do wiernych. Otóż pastor luterański najpierw wypowiada relację o ustanowieniu Eucharystii, a następnie unosi hostię względnie kielich, i dopiero teraz, po tym, jak ujrzeli je wierni i o ile wierzą w obecność Chrystusa, dopiero teraz pastor luterański przyklęka, gdyż to nie jego słowa, lecz wiara wspólnoty konstytuuje, zgodnie z wiarą luterańską, obecność Chrystusa. Podczas mszy katolickiej, natomiast, kapłan przyklęka bezpośrednio po wypowiedzeniu słów konsekracji i dopiero potem podnosi postacie św., wierzy bowiem, że Przeistoczenie dokonuje się „vi verborum” – mocą słów kapłana, nie zaś mocą wiary zgromadzenia. Zauważmy: różnice wydają się drobne, lecz poza nimi kryją się zupełnie odrębne światy, otwiera się przepaść dzieląca naukę katolicką od wyznania protestanckiego.
Ciekawe, jaką drogą poszli reformatorzy Vaticanum II w swej reformie liturgicznej. Otóż przejęli oni po prostu obrzęd protestancki! W Nowej Mszy kapłan wypowiada słowa Przeistoczenia, a następnie, zanim przyklęknie, ukazuje postacie eucharystyczne, tak jakby wiara zgromadzonych w jakikolwiek sposób miała udział w dokonaniu się Przeistoczenia. To prawda, że wierni w czasie Mszy św. również składają ofiarę przez ręce kapłana, ale tylko i wyłącznie konsekrowany kapłan sprawuje ofiarę i święte Przeistoczenie, bez istotowego współdziałania wiernych. Tymczasem w nowym Mszale Bugniniego jest inaczej. Oto pod nr 62 Wprowadzenia czytamy, że we Mszy św. „wierni spełniają ofiarę nie tylko przez ręce kapłana, ale także wspólnie z nim”. Podobnie, odniesienie słów Pańskich („Gdzie dwaj lub trzej gromadzą się w imię moje, tam ja jestem pośród nich”) do obecności eucharystycznej w Mszale Bugniniego jawi się w charakterystycznym świetle. Oto bowiem wspólnota gromadzi się nie dlatego, że Bóg jest obecny, lecz Bóg staje się obecny, dlatego że zgromadziła się wspólnota. Albowiem Lud Boży, gromadząc się „w Jego imię”, tzn. w „wierze” w Niego, sprawia, że przez to właśnie Chrystus zaczyna być obecny „pośród nich”. Czyli wystarczy, że wspólnota, gromadząc się w Jego imię, uświadamia sobie obecność Chrystusa, a On tym samym już jest pośród nich”. Tym samym nie ma już Przeistoczenia, dokonującego się na postaciach chleba i wina, lecz zachodzi jedynie zmiana w stanie ludzkiej świadomości. Ale taka nauka jest po prostu z gruntu protestancka i modernistyczna.
Obecność sześciu pastorów protestanckich przy opracowywaniu liturgii nie ograniczyła się do roli obserwatorów, lecz miała istotny wpływ na kształt liturgii[15]. Widać to jasno z faktu przejęcia luterańskiego obrzędu eucharystycznego. Czy można konsekwentniej i skuteczniej zniszczyć wiarę w rzeczywistą obecność Chrystusa, niż przez praktykę takich obrzędów, które, przy najlepszej woli, nie wyrażają wiary katolickiej?
Słowa Przeistoczenia
Boże dzieło zbawienia
„Ukazała się dobroć i miłość Zbawiciela, naszego Boga” (Tt 3, 4).
Słowa powyższe napisał św. Paweł Apostoł do swego ucznia Tytusa, by mu uświadomić, jak niepojęcie wielkie i godne podziwu jest dobrodziejstwo Boże, przejawiające się w tym, że zechciał zbawić nas, grzesznych ludzi – i to przez swoje Wcielenie i swoją śmierć na krzyżu. Misterium Wcielenia Drugiej Osoby Trójcy Świętej stanowi dla nas, ludzi, źródło i praprzyczynę naszego odkupienia w Jezusie Chrystusie. Sam Bóg przybiera ludzką postać, czyniąc sobie Ciało z łona Najświętszej Dziewicy Maryi, by móc dzięki temu złożyć odkupicielską, przynoszącą zbawienie ofiarę na Kalwarii, tę ofiarę, która jest ofiarą naszych ołtarzy. Ofiara ta jest prawdziwą przyczyną Wcielenia Boga. Pan Jezus nieustannie mówi o swojej godzinie”, dla której nadejścia żyje, która jest celem, spełnieniem Jego życia na ziemi.
„Dopiero, gdy zawiśnie na krzyżu, będzie mógł powiedzieć: «Consummatum est, wypełniło się» moje zadanie, moja misja. Ta godzina przez całe życie stoi mu przed oczami: «Nondum venit hora mea – jeszcze nie nadeszła moja godzina» (J 2, 4); «Jezus wiedząc, że nadeszła jego godzina… » (J 13, 1); «Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy» (J 12, 23). Ta «Jego godzina» to godzina ofiary. Tęskni On do niej i pragnie jej zgodnie z wolą Ojca. Godzina ta wyciska piętno na całym Jego życiu, to ona jest prawdziwą przyczyną Jego przyjścia na świat. Jest to godzina Jego śmierci i zarazem triumfu nad mocami ciemności”[16].
Jest to ta sama Ofiara, którą sprawujemy na naszych ołtarzach.
Udział w zbawieniu
Nie wystarczy jednak, że Bóg stał się Człowiekiem i złożył Ofiarę za nasze zbawienie. Dzieło odkupicielskie Boga nie wystarcza, byśmy rzeczywiście byli zbawieni. Musimy to dzieło przyjąć.
„Choćby Chrystus tysiąc razy urodził się w Betlejem, ale nie w tobie, byłbyś na wieki zgubiony” – powiada Anioł Ślązak. Wcielenie Boga i Jego odkupicielska Ofiara nie przyniosą nam żadnego pożytku, jeśli w nie nie wierzymy lub nie jesteśmy w stanie łaski uświęcającej. Nie dlatego, by Bóg miał za mało światła i za mało łaski, lecz dlatego, że człowiek pośród światła dobrowolnie może stać się ślepy, zamknąć oczy, a pośród pełni łaski nie współpracować z nią lub ją zaniedbywać.
Po to, by łaska odkupienia, której źródłem jest Wcielenie i śmierć krzyżowa naszego Pana, poprzez wszystkie stulecia wszystkim ludziom mogła się udzielać, dlatego właśnie łaski te muszą być przez wszystkie stulecia wszystkim ludziom udzielane i udostępniane. A to dokonuje się poprzez ustanowione przez Chrystusa sakramenty Kościoła Katolickiego. Sakramenty można jednak odrzucić, zaniedbywać, przyjmować bezmyślnie… Wówczas jednak łaski zbawienia stają się bezskuteczne lub mają umniejszone działanie. Choć bowiem Bóg chce nam dać wszystko, swego Jednorodzonego Syna, to człowiek może się całkowicie lub częściowo zamknąć na ten dar.
Widzicie, jak ważne jest zdawać sobie dziś sprawę ze znaczenia sakramentów. Są one środkami, które dobry Bóg wyznaczył, by za ich pośrednictwem udostępniać nam łaski zbawienia, by łaski te przez wszystkie stulecia pozostały żywe i skuteczne.
„Za wszystkich”– „za wielu”
Rzućmy okiem na reformę obrzędu Mszy po II Soborze Watykańskim.
Reformatorzy liturgii nie wahali się naruszyć tego, co najświętsze we Mszy św. – Przeistoczenia. Co więcej, sfałszowali nawet słowa, jakie wypowiedział Pan Jezus, słowa Przeistoczenia.
Od czasów Chrystusa aż po dzień dzisiejszy we wszystkich miejscach na ziemi mówiło się nad kielichem słowa: „…krew moja, która za was i za WIELU (pro multis) będzie wylana…”, tymczasem teraz – po raz pierwszy w historii Kościoła – sfałszowano te słowa, zmieniając je na: „…krew moja, która za was i za WSZYSTKICH (pro omnibus) będzie wylana…”[17]. Nie jest to problem tłumaczenia. Tekst grecki można tłumaczyć jako „dla wielu” czy „dla tych wielu”, ale niejako „dla wszystkich”. W końcu język grecki potrafi wyrazić różnicę między „wielu” i „wszyscy”. A to ogromna różnica! Chrystus tak nie powiedział. A jednak większość konferencji episkopatów woli sformułowanie fałszywe, Watykan zaaprobował je oficjalnie, a nawet sam Papież używa czasem tego tekstu. Zdumiewające, ile wysiłku wkłada się tu i tam, by zmienić to jedno małe słówko. Oto na Węgrzech za ciężkie pieniądze opublikowano nowe wydanie węgierskiego Mszału, choć istniało już inne wydanie Nowego Obrzędu Mszy. Rzecz w tym, że to nowe wydanie zawiera sfałszowane słowa Przeistoczenia! Rewolucyjnym nowatorom w Kościele musi więc bardzo zależeć na słówku „za wszystkich”, skoro przywiązują do tego tak wielką wagę.
Catechismus Romanus – owoc Soboru Trydenckiego odpowiada na pytanie, dlaczego w słowach Przeistoczenia musi być „dla wielu”, a nie „dla wszystkich”. Czytamy w nim:
„Rozważając moc (ofiary Chrystusowej), trzeba powiedzieć, że Zbawiciel przelał Swoją krew dla zbawienia wszystkich; jeśli jednak mamy przed oczami owoc, jaki ludzie stąd wyciągnęli, to łatwo zrozumiemy, że korzyść ta nie jest udziałem wszystkich, lecz tylko wielu. Mówiąc «dla was» miał więc Zbawiciel na myśli obecnych bądź wybranych spośród żydów i pogan. Słusznie więc nie powiedziano «dla wszystkich», gdyż jest tu mowa tylko o owocach cierpienia (Chrystusowego), które tylko wybranym przyniosło owoc zbawienia. Właśnie do tego odnoszą się słowa Apostoła: «Chrystus raz jeden był ofiarowany dla zgładzenia grzechów wielu» (Hbr 9, 28), a także słowa Pana Jezusa z Ewangelii św. Jana (J 17, 9): «Ja za nimi proszę, nie proszę za światem, ale za tymi, których Mi dałeś, ponieważ są Twoimi»” (Cat. Rom., II, 4 ad XXIV).
Oto proste i jasne oświadczenie Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Według mocy Krew Chrystusa może zbawić wszystkich ludzi; ale co do skutków, owoców, to odnoszą się one tylko do wielu, lecz nie do wszystkich, nie wszyscy bowiem przyjmują wiarę i łaskę uświęcającą. Z kolei obdarzanie ludzi łaskami odkupienia, by były one skuteczne i owocne, to zadanie sakramentów, w szczególności Świętej Ofiary Mszy. I dlatego właśnie we Mszy św. nie możemy mówić: „dla wszystkich”, nie wszyscy bowiem czerpią owoc z Krwi Chrystusa. Ponieważ nie wszyscy ludzie zostaną zbawieni, nie wszyscy pójdą do nieba.
Zbawienie powszechne
I w tym właśnie leży przyczyna niesłychanego znaczenia, jakie przykłada się do sfałszowania tego jednego słowa. Otóż po Soborze dzieła jezuity i teologa soborowego Karla Rahnera – za papieża Piusa XII po większej części potępione – otwarcie nauczały, że łaska jest nierozdzielnie złączona z naturą ludzką. Wszyscy ludzie są w jej posiadaniu i nie mogą jej utracić nawet przez grzech ciężki. I dlatego – twierdzi Rahner – wszyscy ludzie chcąc nie chcąc są chrześcijanami – „anonimowymi chrześcijanami”. Różnica polega na tym, że chrześcijanin wie, że jest chrześcijaninem, podczas gdy „niechrześcijanin”, „anonimowy chrześcijanin” po prostu nie wie, że właściwie jest już chrześcijaninem. Stąd według Rahnera wszyscy ludzie bez wyjątku są zbawieni. Dlaczegóż by więc ktokolwiek miał nie pójść do nieba? Nic dziwnego, że Hans Urs von Balthasar, teolog wysoko stawiany przez obecnego Papieża oraz kardynała Ratzingera, naucza, iż wprawdzie jest piekło (to dogmat), ale może nikogo w nim nie ma: jest „puste”. Jest to fałszywa nauka o zbawieniu powszechnym, której nieustannie daje wyraz obecny Papież. Rzekomo każdy człowiek jest zbawiony od pierwszej chwili swego istnienia, Bóg stawszy się Człowiekiem złączył się nie tylko z ludzką naturą, ale też z każdym poszczególnym człowiekiem, i to nieodwołalnie (encyklika Redemptor hominis, 13-14). Po co w takim razie chrzest? Po co nawracanie narodów? Skoro każdy jest zbawiony – nieodwołalnie – to po co to wszystko? Na to odpowiadają moderniści: to wszystko ma obecnie inny sens. Teraz chrzest i sakramenty mają uświadomić ludziom, że właściwie już przedtem (nieświadomie) byli chrześcijanami; podobnie misje mają za zadanie, poprzez dialog ekumeniczny, uświadomić ludziom ich chrześcijańskość, albowiem wszyscy są chrześcijanami. Ci, którzy tak mówią, nie rozumieją, że człowiek nie jest zbawiony z góry, lecz dopiero przez sakrament chrztu w połączeniu z prawdziwą wiarą; że może utracić łaskę, a wraz z nią zbawienie wieczne; że misjonowanie i ratowanie dusz wymaga wielu ofiar.
Ta sama zasadnicza zmiana spojrzenia dochodzi do głosu w nowych „modlitwach eucharystycznych”. W starym obrzędzie mszy przed Przeistoczeniem modlono się:
„et pro omnibus orthodoxis atque catholicae et apostolicae fidei cultoribus… za wszystkich prawowiernych katolickich i apostolskich wiary wyznawców…”
Oto jest Kościół Katolicki: wspólnota wiernych, prawdziwie wierzących katolików wiary apostolskiej,
A co czytamy w nowym czwartym kanonie Bugniniego?
„…et omnium, qui te quaerunt corde sincero… wszystkich, którzy szczerym sercem ciebie szukają…”
A więc to już nie wiara konstytuuje Kościół, lecz ludzkie poszukiwanie religii – „anonimowy chrześcijanin” Rahnera.
W świetle tego jasne staje się, dlaczego reformatorom – wbrew nauce i praktyce Kościoła, wbrew prawdziwemu brzmieniu słów Chrystusa ustanawiających Mszę św. – tak bardzo zależy na sformułowaniu „za wszystkich”. Kryje się za tym cała teologia, fałszywa teologia – doktryna o zbawieniu powszechnym. Dla przedstawiciela doktryny o zbawieniu powszechnym nie ma nic gorszego, niż powtarzanie słów Chrystusa: „krwi mojej, która za was i za wielu będzie wylana”.
Otóż nie, poprzez Wcielenie Boże nie każdy człowiek jest automatycznie złączony z Bogiem, lecz tylko ten, który pozwala się połączyć z Bogiem – przez chrzest, przez Mszę św., przez komunię św., przez modlitwę… i który w tej łączności z Bogiem wytrwa.
Plecami do wiernych?
Modląc się człowiek poznaje i kocha Boga. A im bardziej Go poznaje i kocha, tym bardziej ceni Go ponad wszystko. Im bardziej zaś człowiek ceni ponad wszystko Boga, tym mniej ceni dobra tego świata, których potrzebuje tylko o tyle, o ile są mu pomocne dla osiągnięcia zbawienia wiecznego. I na odwrót: im mniej ktoś ceni Boga, tym mniej go zna i kocha, tym wyżej ceni dobra tego świata, człowieka i jego osiągnięcia, „świat współczesny”… Jest to zawsze oznaką zeświecczenia, gdy ludzie powoli, niepostrzeżenie odwracają się od Boga i zwracają się ku światu, „człowiekowi współczesnemu”. Jest to alarmujący znak czasu, jeśli kapłani i biskupi Kościoła przestają mówić o Bogu, a zaczynają mówić o „współczesnym świecie”’, jeśli przestają nauczać o Chrystusie, a zaczynają nauczać o „człowieku”. Ludzie zapominają o Bogu, są niejako „między sobą”. I oto nagle w centrum ich myśli, słów i czynów znajduje się człowiek i świat, który on tworzy.
Ołtarz ludowy
Autentycznym wyrazem przenikania tej postawy duchowej i humanizmu do Kościoła jest zapoczątkowana po Vaticanum II praktyka „ołtarza ludowego”, celebrowania Mszy „versus populum”, przodem do wiernych. Nagle odwracamy ołtarze o 180 stopni. Łatwo zrozumieć, że ten zwrot o 180 stopni nie jest zwrotem czysto zewnętrznym. Uzasadnia się go duchem soborowym, mentalnością „człowieka współczesnego”, duchem ekumenizmu, a wreszcie i tym, że tak było we wczesnym Kościele.
Archeologizm
A jak jest naprawdę? Wszystkie przedsięwzięcia, które wypisały na swoich sztandarach walkę z Tradycją Kościoła – jak na przykład średniowieczne sekty, protestantyzm, modernizm… – lubią powoływać się na stosunki panujące w Kościele pierwszych wieków, których rzecz jasna najczęściej nikt nie zna, jako że źródła historyczne milczą na ten temat. W opozycji do współczesnych mu reformatorów liturgicznych, Pius XII wystąpił zdecydowanie przeciwko tak zwanemu archeologizmowi, obsesji starożytności; z tej pozycji występuje się bowiem przeciwko nieprzerwanej Tradycji Kościoła, powołując się na (rzekome) zwyczaje wczesnochrześcijańskie. Pius XII odrzuca jako błędną drogę praktykę tych, którzy chcieliby na powrót nadać ołtarzowi formę stołu.
…ku wschodowi
Prawda jest taka, że Kościół od samego początku przy sprawowaniu najświętszej Ofiary zwracał się ku wschodzącemu słońcu, na wschód, skąd oczekiwano powtórnego przyjścia Chrystusa, który jako „słońce sprawiedliwości” jest prawzorem wszelkiego światła. Zwracano się tedy na wschód, ku Chrystusowi, niezależnie od tego, jaki był układ kościoła. W początkowym okresie chrześcijanie przejmowali mianowicie bazyliki cesarstwa rzymskiego, które nie zawsze budowane były frontem ku wschodowi. Jeśli więc bazylika zwrócona była ku wschodowi, to podczas sprawowania najświętszej Ofiary biskup miał wiernych za plecami. O ile natomiast wnętrze zwrócone było ku zachodowi, to biskup miał wiernych przed sobą, wówczas jednak wierni, podobnie jak on, zwróceni byli ku wschodowi, tak iż podczas składania Ofiary wszyscy patrzyli w tym samym kierunku, w kierunku wschodzącego słońca, które jest obrazem Chrystusa Pana[18]. Było to do tego stopnia regułą, że jeden z Ojców Kościoła napomina wiernych, składających się w dużym stopniu ze świeżo nawróconych pogan, by nie wielbili słońca, widocznego przez otwarty portal, lecz Chrystusa, obecnego na ołtarzu, którego słabym obrazem jest słońce. Chrześcijanom tym nigdy nie przyszłoby do głowy pytanie, czy Mszę św. należy sprawować przodem do wiernych. Rozumiało się bowiem samo przez się, że należy zwracać się symbolicznie ku Bogu, na wschód. Aż do połowy XX wieku idea celebracji przodem do wiernych była zupełnie obca Kościołowi Katolickiemu, który jako Oblubienica Chrystusa był całkowicie ukierunkowany na Boga, do tego stopnia oczywisty był dla niego duch oddawania czci Bogu i kultu – duch Ofiary i uwielbienia.
Reformatorzy
Dopiero duch reformatorski sprawił, że ołtarze katolickie zostały zamienione w stoły wieczerzy Pańskiej, które też z reguły odwracano przodem do wiernych. Jest to logiczne. Jeśli przestałem wierzyć, że Msza św. jest Ofiarą, Ofiarą kultową i przebłagalną, sądzę natomiast, że jest ona ucztą, to nic dziwnego, że się ku sobie zwracamy, tak jak w codziennym życiu podczas wspólnych posiłków.
Tymczasem wiara katolicka naucza, że Msza św. jest Ofiarą. Czyż człowiek gdziekolwiek bardziej zwraca się ku Bogu niż w czynnościach kultowych, przez które wielbi Boga, wyznając, że jest stworzeniem, stworzonym ex nihilo, z niczego, przez swego Stwórcę? Kościół jest wspólnotą wiary, modlitwy i Ofiary. To, co łączy wiernych, to ich wspólne ukierunkowanie na tego samego Boga, na tę samą Ofiarę, w tej samej wierze w to, że jest Jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich” (Ef 4, 5) – jak naucza św. Paweł Apostoł.
W tradycyjnej liturgii rzymskiej wyraża się jasno rola kapłana, jaką spełnia on w myśl wiary katolickiej. Kapłan jest pośrednikiem między Bogiem i człowiekiem, mocą swego urzędu tworzy on na nowo więź między Bogiem i człowiekiem. Jeśli więc przemawia do ludzi jako rzecznik Boga, wtedy zwraca się do nich z ramienia Boga, tak jak to ma miejsce w „Dominus vobiscum” przed Offertorium i w innych miejscach. Gdy jednak z ramienia Kościoła składa najświętszą Ofiarę, to zwraca się, rzecz jasna, wraz z wiernymi do Boga, w stronę tabernakulum, w stronę krzyża, na wschód. I jest na pewno rysem ekumenicznym zrównywanie się i w tym względzie z protestantami.
W epoce Oświecenia
W epoce Oświecenia, po Wielkiej Rewolucji Francuskiej, liberalne kręgi katolickie po raz kolejny poczęły domagać się celebracji mszy przodem do wiernych. Wówczas to prałaci Wessenberg[19] z Konstancji i Winter z Ratyzbony zredagowali „Obrzęd Mszy dla oświeconych katolików”. Twierdzili oni, że od nowoczesnego, oświeconego – dziś mówi się: dojrzałego – katolika nie można wymagać uczestnictwa w obrzędzie Mszy, którego języka nie rozumie się w pełni; według nich oświecony katolik musi wszystko widzieć i rozumieć, co jest możliwe, gdy Msza odprawiana jest przodem do wiernych. Zresztą, między wspomnianym obrzędem dla oświeconych katolików, który w późniejszym okresie został przez Kościół zabroniony, a reformą liturgiczną Bugniniego zachodzą tak wielkie podobieństwa, że dadzą się one wyjaśnić tylko identycznością poglądów.
Sobór Watykański II a zeświecczenie Kościoła
I rzeczywiście Sobór stawia „człowieka w świecie współczesnym” w centrum swych rozważań. Od tego czasu większość biskupów i kapłanów mówi wiernym nie o Bogu, lecz o człowieku. Sam Papież określa człowieka jako drogę Kościoła, co wobec słów Chrystusa: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” (J 14, 6) daje pełny obraz reorientacji w Kościele i liturgii katolickiej.
Nie da się zaprzeczyć, że w centrum liturgii posoborowej stoi „człowiek współczesny” oraz nowoczesny, pełnoletni” katolik. Teksty soborowe nieustannie wychwalają godność człowieka i jego osiągnięcia, stąd też krępującą rzeczą jest przypominanie temu człowiekowi, iż jest tylko stworzeniem, stworzonym z niczego, w przemijającym i ułomnym świecie. A nic tak jasno nie wyraża całkowitej zależności człowieka względem Boga jak właśnie Ofiara. I dlatego trzeba wymazać lub przynajmniej tak zminimalizować charakter ofiarny liturgii kościelnej, by mentalność nowoczesnego, niezależnego – pełnoletniego – człowieka nie odbierała tej liturgii jako nieprzyjemnej, poniżającej czy też obrażającej godność człowieka.
Człowiek poczytałby to za obrazę, gdyby mówić mu o wieczności zamiast o świecie współczesnym, gdyby przypominać mu o tym, że ten świat jest przemijający i ułomny – zarówno świat współczesny jak i świat wczorajszy.
Toteż zwracamy się do ludzi i do świata, również w liturgii. Nie zauważamy przy tym, że w ten sposób odwracamy się od Boga, którego nie każe nam się już poznawać i kochać, a zwracamy się do świata, który zaczynamy cenić ponad wszystko.
Nie jest to zgodne z duchem Naszego Pana, Apostołów i Kościoła, który uczy nas tak się modlić: „spraw, byśmy wzgardzili dobrami doczesnymi, a nauczyli się kochać to, co w niebie” (Modlitwa po komunii w uroczystość Najświętszego Serca Jezusa).
Cóż w tym dziwnego, że w tej sytuacji postępuje zeświecczenie kapłanów, zakonników, rodzin i całego Kościoła?
Dlaczego po łacinie?
Głęboka cześć
Cechą charakterystyczną całego Kościoła, która ugruntowała się w wyniku nowatorskich poczynań po II Soborze Watykańskim, i zdecydowanie kształtuje jego oblicze, jest powszechna dziś postawa braku czci i de sakralizacja w rzeczach świętych. W myśleniu i odczuwaniu kapłanów i świeckich niesłychanie szybko zaniknął zmysł sacrum. Okoliczność ta musi doprowadzić w konsekwencji do głębokiego upadku życia religijnego i moralnego, człowiek zapomina bowiem, że jest stworzeniem.
Cześć dla tego, co święte, poświęcone Bogu, wydzielenie obszaru sakralnego z codzienności jako profanum – jest naturalnym ludzkim odczuciem, leżącym u podłoża wszystkich kultur. Jest to spontaniczna postawa stworzenia względem Stwórcy, domagająca się także zewnętrznego uwidocznienia, cielesnego wyrazu, zgodnie z zasadą jedności ciała i duszy w ludzkiej naturze. Tak więc we wszystkich epokach obserwujemy specyficzny lęk człowieka przed bezceremonialnym dotykaniem i używaniem w życiu codziennym tego, co uważa za święte, poświęcone Bogu. Człowiek świadom swej stworzonej natury odczuwa pragnienie, by to, co święte i poświęcone Bogu usunąć z zasięgu ludzkiego jako rzecz nietykalną. Wszystko to, co jest ogólnie dostępne, człowiek odbiera jako coś, co pozostaje w jego mocy, zależy od niego, jako coś, co do niego należy, czym może do woli rozporządzać, i o czym może decydować.
Język kultu a misterium
Człowiek wierzący próbuje zatem na różne sposoby dać wyraz uznaniu nienaruszalności i niepojętości tego, co Boże. Dba nie tylko o to, by sacrum chronić przed dotknięciem niepowołanych rąk, ale stara się je także uchronić przed „dotknięciem” oczami, zasłaniając je, ukrywając, by tym sposobem uniemożliwić jego zwiedzanie”, gapienie się tłumu na to, co w ostatecznym wymiarze jest niepojęte. Podobnie chroni się sacrum przed „dotknięciem” uszami poprzez świętą ciszę bądź używanie tak zwanego języka martwego, nie będącego językiem codzienności i często niezrozumiałego bezpośrednio dla zwykłych ludzi. Chodzi o to, by człowiek rozumiał, że święte obrzędy, w których bierze udział, są niewypowiedzianą tajemnicą Bożą, której nie można po reklamiarsku i nietaktownie „roztrąbić” w języku właściwym dla posługiwania się przedmiotami codziennego użytku. Dlatego używa się języka zarezerwowanego dla sfery sakralnej, po to by tajemnicy Bożej niby tajemnicy serca strzec jak świętości przed bezceremonialnym wścibstwem niepowołanych. Dlatego Kościół, podobnie jak judaizm i zgodnie z powszechnym odczuciem, bardzo wcześnie zaczął posługiwać się specjalnym językiem kultowym przy sprawowaniu sakramentów, „świętych tajemnic”, owego Bożego depozytu, którego człowiek ma strzec i święcić jako największy skarb na tej ziemi, który należy chronić przed codziennym przyzwyczajeniem, banalną humanizacją, jako odrębny świat, jako sferę, w której wkracza w nasz świat to, co niedoczesne, Boże. Dlatego święcenie tajemnic chrześcijańskich nie jest ucieczką z tego świata, lecz wkraczaniem wieczności w świat doczesny. Człowiek doczesny, uwikłany bez reszty w ten świat, dla którego wieczność nie jest rzeczywistością, lecz czczym wymysłem – wymiaru tego nienawidzi, bądź go po prostu nie rozumie.
Obok specjalnego języka obrzędowego wszystkie tradycyjne obrzędy Kościoła Wschodu i Zachodu charakteryzują się tym, że we właściwy sobie sposób wyrażają cześć dla misterium. W obrzędach wschodnich czynności liturgiczne zasłonięte są przed oczami wiernych przez ikonostas, przegrodę przed sanktuarium, ozdobioną obrazami świętymi. W liturgii rzymskiej, natomiast, osiąga się to samo przez kanon ciszy, osłaniającej sprawowanie Przeistoczenia pomiędzy „Sanctus” i „Pater noster”, tym samym sacrum pozostaje tu niedostępne dla słuchu czy powierzchownego zrozumienia.
„Jeśli ktoś twierdzi, że obrzęd Kościoła rzymskiego, w którym część kanonu i słowa konsekracji wymawiane są po cichu, należy potępić; lub że mszę można sprawować tylko w języku miejscowym – niech będzie wyklęty”. (Sobór Trydencki, 22 posiedzenie, can. 9)
Zrozumiałość
Słyszy się jednak następujący zarzut: Czyż człowiek nie powinien rozumieć tego, co mówi? Czyż sam Pan nie mówił, byśmy modląc się nie paplali bezmyślnie jak poganie? Oczywiście formalizm pogan, który Pan Jezus ma tu na myśli, nie płynie z serca, i dlatego nie może podobać się Bogu. Człowiek musi wiedzieć, co robi i mówi, by działać rozumnie i mieć zasługi przed Bogiem. Jednakże dla wewnętrznego zrozumienia kultu i obrzędów świętych nie ma potrzeby rozumieć wszystkiego dosłownie słowo po słowie. Takie dosłowne rozumienie może nawet sugerować zrozumiałość, tam gdzie jej po prostu nie ma. Proszę spytać wiernych, którzy od dwudziestu czy trzydziestu lat uczestniczą we mszy w języku ojczystym, czym jest św. Ofiara Mszy. Ogromna większość nie zna prawidłowej lub jasnej odpowiedzi na to pytanie, nie wie, co się dzieje na ołtarzu podczas sprawowania Mszy św., choć dzięki językowi ojczystemu wydaje im się, że wszystko rozumieją. Tymczasem każdy wierny, uczestniczący w tradycyjnej liturgii Mszy i wychowany w wierze katolickiej dokładnie rozumie, co się dzieje na ołtarzu; towarzyszy on sercem świętym obrzędom i pojmuje więcej z ich tajemnicy, niż oświecony katolik ostatnich lat, któremu wydaje się, że wszystko dokładnie rozumie.
Ta właściwość kultu i języka kultowego, by równocześnie zasłaniać i objawiać, nie jest zresztą wynalazkiem człowieka, lecz podstawową właściwością nauki o zbawieniu i zbawczego dzieła Jezusa Chrystusa.
Nauczając publicznie, Pan Jezus czynił to zawsze w przypowieściach, mimo że w ten sposób wiele rzeczy pozostawało niejasnych, jak o tym świadczą pytania uczniów, nie rozumiejących, dlaczego Pan nie przemawia do ludu otwarcie, bez przypowieści. Albowiem „mysteria regni caelorum – tajemnice Królestwa Bożego” są czymś zbyt wzniosłym i świętym, miłujące pochylenie się Boga nad Jego stworzeniem, czymś tak niesłychanym, że Pan nie mógł mówić o tym otwarcie wobec tłumu ciekawskich. Tylko przed tym, kto pełen czci, na kolanach pragnie zrozumieć najgłębsze tajemnice Boże, świadom, że jako grzesznik nie ma żadnego prawa znać tych rzeczy – tylko przed takim człowiekiem otwierają się „tajemnice Królestwa Bożego”, dla innych pozostają zamknięte, „aby (…) słuchali uszami, a nie rozumieli” (Mk 4, 12). Tak więc przypowieść i język obrzędowy wychowują jednych do czci i pokory, aby była im dana „tajemnica królestwa Bożego” (Mk 4, 11), podczas gdy przed oczami ciekawskich i zarozumiałych ukrywają one tajemnice wewnętrznego życia Trójjedynego Boga. Odpowiada to charakterowi świętości i nietykalności nauki o zbawieniu i zbawczego dzieła Boga, mianowicie, że język obrzędowy i przypowieść równocześnie zasłaniają i objawiają.
Niektóre części liturgii, mające charakter pouczający (np. czytania i Ewangelia), można ewentualnie sprawować w języku krajowym. Lecz właśnie dlatego Kościół pozostał wiemy swemu Panu i Mistrzowi, który mówił tylko w przypowieściach, gdy w przeciwieństwie do heretyków i schizmatyków, na przestrzeni wieków pozostał przy specjalnym języku kultu.
Jedność
Łacina obrzędowa stanowiła zawsze więź jedności ze Stolicą Świętą, czego dowodzi nie tylko przeszłość Kościoła, ale bardziej chyba jeszcze jego teraźniejszość. Przez liturgię w językach krajowych, przez błędne tłumaczenia, konferencje episkopatów, popadają w niebezpieczeństwo tworzenia schizmatyckich Kościołów lokalnych, które wraz z jednością liturgiczną tracą też jedność nauki i moralności, jak tego dowodzą aż nadto dobitnie przykłady „Deklaracji z Königstein” czy „Deklaracji z Maria Troster”.
Bojaźń kontra miłość
Oświeconej mentalności religijnego modernizmu właściwe jest przeświadczenie, że można zbliżyć się do tajemnicy Bożej bez czci, niejako w postawie roszczeniowej. W nawiązaniu do św. Jana Ewangelisty konstruuje się rzekomą sprzeczność między czcią i miłością, twierdząc, że miłość wyklucza cześć, miłość bowiem spieszy do Boga, podczas gdy cześć (bojaźń) cofa się przed Bogiem: Dlatego należy dać miejsce miłości, usuwając cześć (bojaźń Bożą). Wychodząc z tego punktu widzenia, „nowatorzy” poczęli usuwać balustradki komunijne, wprowadzać komunię podawaną do ręki, urządzać „ołtarze ludowe”, tępić język obrzędowy, ograniczać liturgiczne znaki czci, itp. Czy dzięki temu wzrosła miłość do Boga, do Mszy św.? Oczywiście że nie! Albowiem nie ma miłości Boga i bliźniego bez czci.
Św. Tomasz z Akwinu odpowiada na to pytanie krótko i lapidarnie: „Wszelka bojaźń rodzi się z miłości; albowiem, kto się lęka, lęka się tylko przeciwieństwa tego, co kocha”[20]. To jasne: kto ma pieniądze, boi się je utracić; kto kocha człowieka, boi się go utracić; kto kocha Boga, lęka się, że nie dość Go kocha, lub boi się Go utracić. Dlatego według rzymskiego Mszału kapłan modli się bezpośrednio przed komunią św.: „Spraw, abym zawsze spełniał przykazania Twoje, a nie pozwól mi nigdy odłączyć się od Ciebie”.
Dlatego odrzucenie czci jest zawsze równoznaczne z ochłodnięciem miłości. Wówczas ludzie nie kochają już Boga, gdyż nie wydaje im się On godny czci. Małżonkowie nie kochają się nawzajem, gdyż nie mają czci dla ciała i duszy współmałżonka. W ten sposób powstaje typ człowieka, dla którego z czasem nic nie jest święte, który za nic ma Boga, Jego prawa oraz prawa ludzkie. A to oznacza koniec społeczeństwa. Duch czci dla Boga, kultu i Najświętszej Ofiary Mszy jest czymś tak podstawowym, że bez tej czci nie może się ostać świat i społeczeństwo ludzkie, jeśli nie chcą zaprzeczyć swemu pochodzeniu i swemu celowi.
Reforma liturgii a Kościół bez kapłanów
„Cognoverunt discipuli Dominum Jesum in fractione panis… i jak Go poznali przy łamaniu chleba” (Łk 24, 35)
Obrzęd a duch kapłański
Łamanie chleba przez Zmartwychwstałego w jednej chwili przypomniało uczniom ustanowienie Najświętszej Ofiary Mszy, przypomniało im sposób, w jaki On to uczynił, a co tak bardzo wbiło im się w pamięć, że znalazło odzwierciedlenie w apostolskich obrzędach Kościoła. Ten niewymownie boski sposób sprawowania najświętszej czynności przez wszystkie czasy przyciągał dusze przeniknięte łaską Pana Naszego do świętej sfery liturgii, szczególnie zaś do sprawowania Bożej Ofiary, do Mszy św. I tak jak przez wszystkie czasy, tak i dziś wierni, którzy zachowali ducha wiary katolickiej, pośród chaosu czasów posoborowych, rozpoznają Pana Naszego Jezusa Chrystusa „in fractione panis, przy łamaniu chleba”, po autentycznie kapłańskim sposobie tej czynności i po rozprzestrzenianiu się Kościoła pośród narodów. Chrystus Pan ustanowił bowiem Kościół na fundamencie swego kapłaństwa.
I dlatego Kościół Katolicki, taki, jakim założył go Pan, w swej najgłębszej istocie jest kapłański, hierarchiczny, przeniknięty pokorą i majestatem Syna Bożego, opromieniony duchem ofiarnym Jego miłości. Jest to Kościół kapłański, a nie kościół laicki, albowiem również ochrzczeni i bierzmowani chrześcijanie są wewnętrznie ukierunkowani na kapłaństwo i jego sprawowanie w Najświętszej Ofierze Mszy, chrzest i bierzmowanie uzdalniają ich bowiem do tego, by w tej Ofierze Pana Naszego brali owocny udział. Jest to Kościół hierarchiczny – jego niewidzialną Głową jest Chrystus, a jego głową widzialną biskup rzymski, a nie jakaś demokratyczna wspólnota, według praktyk niezliczonych sekt.
Ten duch kapłański naszego Pana, który jest również duchem Kościoła, to nic innego jak „odor Christi, woń Chrystusa” w tym świecie, owa „woń”, która jest ucieleśnieniem nieskończonej miłości Chrystusa do Jego Ojca niebieskiego, tak jak nam, ludziom, jawi się ona w blasku Najświętszej Ofiary ołtarza, „niech świat się dowie, że Ja miłuję Ojca” (J 14, 31).
Uspołeczniona wspólnotowość
Jeśli teraz przyjrzymy się nowej liturgii po reformie Pawła VI, to stwierdzimy, że oddycha ona generalnie zupełnie innym duchem, duchem uspołecznionej wspólnotowości w religijnym przebraniu; zagubił się przy tym prawie bez reszty ów duch kapłański, który w oczywisty sposób był duszą wszystkich tradycyjnych obrzędów Kościoła. Wierni nie czują się już podniesieni ku rzeczom nadprzyrodzonym. Nie dochodzi już do głosu przenikanie tego, co nadprzyrodzone, w nasz świat doczesny, lecz raczej duch tego świata, codzienności i tego, co ludzkie, zyskuje tu swój wyraz w religijnym uduchowieniu. Ludzka natura, pozbawiona wszelkiego hierarchicznego i chrześcijańskiego wywyższenia, wspólna wszystkim ludziom wszystkich stanów i wszystkich religii, staje się oto niespodziewanie przedmiotem czynności religijnych, a nawet kultowych. Wyraża się w tym jedna z głównych myśli II Soboru Watykańskiego, który w kwestii Wcielenia Bożego nie waha się twierdzić, że Bóg przyjął w Chrystusie ludzką naturę, „by objawić człowiekowi człowieka” (Gaudium et spes, 22). Wprawdzie Chrystus posiada prawdziwą i doskonałą naturę człowieka, lecz przecież pierwszym celem Jego Wcielenia nie jest objawienie człowieka i szlachetnego człowieczeństwa, lecz Objawienie Boga, które promieniuje z ludzkiej natury Chrystusa. Zgodnie z tym kapłaństwo oraz tradycyjna liturgia w rzeczach widzialnych wyrażają to, co Boże; Duch Boży, Jego istota, sposób sprawowania tego co święte, przez Chrystusa przyjmują w tradycyjnych obrzędach widzialną postać. Jeśli natomiast Chrystus przyszedł, „by objawić człowiekowi człowieka”, to wówczas pierwszym zadaniem kapłana jest być człowiekiem, bardziej niż inni objawiać swe człowieczeństwo. Również zadaniem liturgii jest teraz tylko religijna idealizacja uspołecznionej wspólnotowości. Taka liturgia nie ma już w sobie tej siły promieniowania, jaka właściwa jest tradycyjnym obrzędom, nie ma też w niej miejsca na kapłaństwo hierarchiczne.
Zlaicyzowana liturgia
To, co powiedzieliśmy wyżej, nie jest wyssane z palca. Świadczą o tym pewne teksty z oficjalnego Wprowadzenia do nowego Mszału Bugniniego, które dają niedwuznaczne świadectwo zupełnej reorientacji liturgii i całego Kościoła w kierunku demokratycznie zorientowanego Kościoła oddolnego, dla którego kapłaństwo katolickie i hierarchia kościelna nie są już potrzebne.
Kapłan a wierni
Pod tytułem „Zadania i godność Ludu Bożego” Wprowadzenie ustala najpierw rolę wiernych w obrzędach liturgicznych. Czytamy tam co następuje:
„W uroczystości mszy wierni są świętym zgromadzeniem, … by dziękować Mu (Bogu) i sprawować nieskalaną Ofiarę nie tylko przez ręce kapłana… lecz także z nim…” (Institutio generalis, nr 62).
To, że wierni współofiarują przez ręce kapłana, jest oczywiste. Ale stwierdzić, że Lud Boży składa Ofiarę wraz z kapłanem, znaczy co najmniej sugestię, jakoby wierni brali udział, byli wręcz konieczni w stawaniu się Ofiary poprzez konsekrację. Byłoby to jednak niezgodne z nauczaniem Kościoła, zgodnie z którym Ofiara mszy dokonuje się wyłącznie przez słowa wypowiadane przez konsekrowanego kapłana.
Pomoc w rozdzielaniu komunii
Dalsze wskazówki przekonują nas o tym, że w praktyce należy powyższe rozumieć w sensie „Kościoła demokratycznego”. Jasno świadczy o tym już choćby miejsce, gdzie jest mowa o posłudze szafarza, którym po reformie liturgii nie jest kleryk otrzymujący święcenie, lecz dowolny świecki ze wspólnoty parafialnej. O tym świeckim mówi się dosłownie (nr 65): „W szczególności jest jego zadaniem… jako nadzwyczajnego szafarza, rozdzielanie Eucharystii pośród wiernych”.
Nie chodzi tu więc o samowolne decyzje konferencji episkopatów, sam mszał Pawła VI przyznaje świeckim prawo rozdzielania komunii. Do jakiego bezczeszczenia, do jakiego zaniku wiary i podkopywania kapłaństwa muszą doprowadzić tego rodzaju praktyki! A nie jest to pomyślane jako rozwiązanie z konieczności, jak wskazuje następnie paragraf nr 69, gdzie pośród „współsprawujących” uroczystość eucharystyczną wymienia się jako coś najzupełniej normalnego „osoby upoważnione do pomocy w udzielaniu komunii” (Instrukcja Immensae caritatis, 29.1.1973, nr 1).
Urząd nauczycielski świeckich
Kolejny urząd, jaki zgodnie z nowym mszałem Bugniniego przypada w udziale Ludowi Bożemu, to funkcja lektora, którym od tej pory jest świecki. Dawniej oficjalne głoszenie słowa Bożego, jako część Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, należało do hierarchii kościelnej, obecnie zaś zadanie to przejmuje wspólnota, lud, osoba świecka. I nie chodzi tu bynajmniej o tłumaczenie słowa Bożego czy kazania w przypadku, gdy kapłan nie zna języka miejscowego, chodzi po prostu o to, że w nowej liturgii świeccy są po prostu głosicielami słowa Bożego. Czytamy:
„Lektor – również gdy jest nim osoba świecka – ma w uroczystości eucharystycznej specjalne zadanie, które wykonuje także wtedy, gdy obecni są współcelebransi o wyższych stopniach święceń” (nr 66).
A więc nawet jeśli w czasie mszy obecni są biskupi, kapłani i inni członkowie kleru, to osoba świecka pomimo to winna sprawować czytania, gdyż jest to jej demokratyczne prawo, z którego korzysta jako organ Nauczycielskiego Urzędu Kościoła, wbrew dotychczasowym uprawnieniom hierarchii.
Sprawowanie urzędów przez kobiety
Kilka paragrafów dalej nowy mszał posuwa się jeszcze dalej w „laicyzacji liturgii”. Oto bowiem czytamy (nr 70):
„Konferencja episkopatu może wydać pozwolenie, by kobiety czytały lekcje przed Ewangelią oraz przedstawiały prośby. Może też dokładniej określić miejsce, od którego również one mogą we wspólnocie przepowiadać słowo Boże”.
Cóż mamy sądzić o takich wskazówkach, które podważają wprost zarządzenie św. Pawła Apostoła, że kobiety w Kościele nie mogą oficjalnie zabierać głosu? Tak jak rodzenie dzieci byłoby sprzeczne z całą naturą mężczyzny, tak też nie jest możliwe, by kobieta sprawowała ojcostwo duchowe, wyrażające się w kapłaństwie, obejmując oficjalny, kościelny i liturgiczny urząd. W tym duchu idzie się jeszcze dalej. Niedawno biskup Aichern z Linzu w Austrii zarządził pisemnym dekretem, że kobiety przewodniczące nabożeństwu niedzielnemu odbywającemu się bez udziału kapłana, mogą to czynić w szatach mszalnych. Widzicie, dokąd to prowadzi, a nie są to przypadki odosobnione.
Prawo do współstanowienia
Pod tytułem: „Wybór formularzy mszy i poszczególnych tekstów” przyznaje się ludowi Bożemu”, jak dzisiaj zwykło się mówić, daleko idące prawo do współdecydowania, z którego nie powinni rezygnować. Mszał Bugniniego pod nr 313 z naciskiem napomina kapłana:
„Wyboru poszczególnych tekstów winien on dokonywać w porozumieniu z tymi, którzy podczas uroczystości mają określone zadania. Nie należy pomijać wiernych w sprawach, które ich dotyczą”.
Czyż zadaniem kapłana w czasie Mszy św. jest być przewodniczącym gminy i kierownikiem modlitwy? To może robić od biedy i świecki. Do tego na dobrą sprawę nie jest potrzebny kapłan. Nowy mszał w gruncie rzeczy czyni kapłaństwo niepotrzebnym w nowo powstałym Kościele posoborowym.
Liturgia nie jest więc już przekazem apostolskim, czymś ustalonym przez hierarchię kościelną, lecz tworem wiernych. Jakiegoż rodzaju Ewangelii, Listów Apostolskich, czy też jakiego rodzaju tekstów mszalnych trzeba użyć, aby uzasadnić współudział świeckich, którzy nie muszą być już kierowani przez księży, przez hierarchię kościelną?
Niektóre zapisy instrukcji dotyczącej Nowej Mszy wymagają, aby wybierać czytania, modlitwy i pieśni w taki sposób, „aby jak najlepiej pasowały do danej sytuacji, oraz religijnego i duchowego poziomu uczestników” (nr 313). Dokąd to doprowadzi, jeżeli dawną Świętą Liturgię ograniczymy do „religijnego i duchowego poziomu uczestników”, zamiast bycia wyrazem niepojętej Boskiej Tajemnicy? Mamy więc: Msze dla dzieci, dla starszych, dla chorych, dla marginesu społecznego, dla miłośników starych zwyczajów… W ten sposób otwarto drzwi i drogi dla profanacji i banalizacji kościelnego sanktuarium, a duch absurdu i sekciarskiego fanatyzmu znajduje tu swoje szczególne formy wyrazu.
Zadanie księdza
Inne zalecenie Nowego Mszału mówi o wewnętrznym wystroju kościoła. Wyraźnym przejawem protestanckiego ducha jego twórców jest wyjaśnienie zadania księdza (nr 271):
„Siedzenie księdza musi w prosty sposób dawać wyobrażenie jego służby, jako przewodniczącego parafii, i jego zadanie przewodnictwa w modlitwie”.
Czy to jest zadanie księdza podczas Mszy Świętej: bycie przewodniczącym parafii i prowadzącym modlitwę? To może czynić również świecki, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Więc ksiądz nie jest potrzebny. W ten sposób Nowy Mszał czyni kapłaństwo nowonarodzonego Kościoła posoborowego zbędnym.
Moi drodzy, można by podać więcej tego rodzaju wskazówek z nowego mszału Bugniniego. Ale myślę, że w zupełności wystarczą przytoczone powyżej teksty, by wykazać, że mamy tu do czynienia z duchem rewolucyjnym, który na dłuższą metę musi doprowadzić do upadku hierarchii kościelnej i katolickiego kapłaństwa na rzecz laickiego Kościoła oddolnego, który w końcu nie będzie miał już nic wspólnego z założonym przez Chrystusa Kościołem kapłańsko-hierarchicznym.
Wnioski
Jeśli po II Soborze Watykańskim opróżniają się seminaria duchowne, jeśli biskupi otwarcie domagają się Kościoła bez księży, kapłaństwa kobiet i zniesienia celibatu, to pierwotną przyczyną tego upadku Kościoła jest w pierwszym rzędzie nowy Mszał Bugniniego, który bez przesady można by nazwać „grabarzem katolickiego kapłaństwa”. Papież Paweł VI prorokował, że „nowa liturgia poniesie ducha soborowego aż po krańce ziemi”. W obliczu takiego dzieła zniszczenia i otwartej rewolucji wewnątrz Kościoła nie sposób nie przyznać mu racji.
Jeśli mnie zatem spytacie, czy nowy porządek Mszy Bugniniego stanowi autentyczny obrzęd świętego Kościoła rzymsko-katolickiego, to po tym wszystkim, co tu przedstawiłem w moim cyklu kazań, jako po katolicku wychowany ksiądz – mogę tylko odpowiedzieć: nie. Nikt nie może żądać od biskupa, kapłana czy wiernego przyjęcia obrzędu, który świadomie rezygnuje z dawania wyrazu wierze katolickiej i kapłańskiemu duchowi Jezusa Chrystusa, które odzwierciedlają wszystkie tradycyjne obrzędy Kościoła. Taki obrzęd jest poważnym zagrożeniem wiary kapłanów i wiernych, którzy są formowani przez ducha tego obrzędu. Kościół, którego naczelną zasadą jest „Salus animarum suprema lex” – zbawienie dusz jest prawem najwyższym – nie może żadnym sposobem żądać od kapłanów i wiernych przestrzegania obrzędu, który kryje w. sobie poważne zagrożenie zbawienia wiecznego, odrzucając ducha kapłańskiego i ducha wiary. Dla zachowania katolickiego kapłaństwa i nieuszczuplonej wiary katolickiej w duszach wiernych konieczne jest więc odrzucenie nowych obrzędów i ratowanie naszych dusz i dusz innych ludzi przez dochowanie wierności tradycyjnym obrzędom Kościoła, które w sposób autentyczny wyrażają ducha kapłańskiego Jezusa Chrystusa oraz blask wiary katolickiej – po to, by Kościół trwał.
[1] Denzinger-Schönmetzer, [Enchiridion symbolorum, definitionum et declarationum de rebus fidei et morum, wyd. 36, Freiburg i.B. 1976], nr 3855.
[2] R. Raffalt, Wohin steuert der Vatikan (Dokąd zmierza Watykan), s. 126.
[3] Ephemerides liturgicae, 1948 i nast.; „L’Osservatore Romano”, 19.3.1965.
[4] S.E. Erzbischof Marcel Lefebvre, Missionar und Zeuge in der nachkonziliaren Christenheit (J. Eks. Arcybiskup Marcel Lefebvre – misjonarz i świadek w chrześcijaństwie posoborowym), s. 268.
[5] A. Bugnini, Die Liturgiereform. Zeugnis und Testament (Reforma liturgiczna – Świadectwo i testament), s. 105.
[6] Tamże, s. 116 i 309-310.
[7] Tamże, s. 18.
[8] S.E. Erzbischof Marcel Lefebvre, Missionar und Zeuge in der nachkonziliaren Christenheil, s. 270 i 222.
[9] „30 Tage“, 2/6, Juni 1992, s. 47.
[10] S.E. Erzbischof Marcel Lefebvre, Missionar und Zeuge in der nachkonziliaren Christenheit, s. 270.
[11] Max Thurian w „La Croix”, 30 kwietnia 1969 r.
[12] Z A. Bugnini, op. cit., s. 221.
[13] Tamże, s. 396n i 403n.
[14] Tamże, s. 480.
[15] Tamże, s. 195 i 222.
[16] S. E. Erzbischof Marcel Lefebvre, marzec 1971, w: Ein Bischof spricht (Glos biskupa), s. 141.
[17] Słowa powyższe zmieniono stopniowo w prawie wszystkich wersjach językowych Novus Ordo: niemieckiej, angielskiej, francuskiej, hiszpańskiej. W oryginale łacińskim jak i w wersji polskiej pozostało dotąd za WIELU. (Przyp. tłum.)
[18] Por. Klaus Gamber, Zum Herrn hin (W stronę Pana).
[19] Wetzer i Welte, Lexikon für Theologie und Kirche (Leksykon teologiczny i kościelny), t. 12, s. 134n.
[20] Summa theologica, II-II, q. 125, a. 2c.
© Fundacja im. o. Damiana de Veuster 2012-2013