Pytel odpowiada Patynowskiej: Stadiony nie nadają się na liturgię
Powstaje pytanie, dlaczego historyk sztuki dokonuje tego rodzaju manipulacji, po co dopuszcza się fałszu?
7 lipca br. w portalu Fronda.pl ukazał się tekst pióra pani red. Marii Patynowskiej zatytułowany „Rekolekcje na stadionie jako realizacja Soboru Watykańskiego II”. Nie sposób pozostawić go bez komentarza, tym więcej, że autorka stara się dodać wiarygodności zawartym w nim tezom powołując się na swoje wykształcenie jako historyka sztuki.
Na początku czytelnik dowiaduje się, że pani red. Patynowska, po długim i zapewne bolesnym procesie dojrzewania w niej pewnych przekonań, doszła do wniosku – oczywiście „jako historyk sztuki” – „że stadiony bardzo nadają się na kościoły”, a ostatnim aktem tego procesu przemiany świadomości był udział w rekolekcjach ks. Johna Bashobory.
„Zatem dlaczego stadiony nadają się na kościoły?” – pyta dalej autorka i odpowiada, że „każdy znawca zagadnień funkcjonalności architektury sakralnej, potwierdzi, że budowla jest dobra, wówczas, gdy jest funkcjonalna”. Cóż odpowiedzieć? Chyba tylko, że „tanie wino jest dobre, bo jest dobre i tanie”. Oto „znawcy zagadnień funkcjonalności” stają się najwyższą instancją w dziedzinie projektowania przestrzeni liturgicznej, a „funkcjonalność” (w tym również „dostosowanie do potrzeb użytkowników i liczby wiernych”) okazuje się najważniejszym kryterium w tej dziedzinie.
Autorka tekstu prowadzi czytelnika od ciasnych katakumb „przeznaczonych dla małych grup zakonspirowanych pierwszych chrześcijan” – przez co utrwala błędne mniemania dotyczące tych cmentarzy (upowszechnione przez film i literaturę) i zupełnie pomija fakt, że pierwsi chrześcijanie zbierali się w domach prywatnych – przez starożytne bazyliki, gotyckie katedry, kościoły renesansu i baroku do współczesnych betonowych świątyń osiedlowych. Przemierzając tę drogę dochodzi wniosku, że na przestrzeni dziejów miejsca sprawowania kultu chrześcijańskiego stawały się coraz większe i większe, po to, aby móc pomieścić większą liczbę wiernych (jedynie „małe romańskie rotundy” wzbudziły wątpliwości pani redaktor, ale szybko je rozwiała uznając, że był to regres spowodowany fanaberią „kilku najbogatszych”).
Powstaje pytanie, dlaczego historyk sztuki dokonuje tego rodzaju manipulacji, po co dopuszcza się fałszu? Otóż po to, żeby w końcu zaprowadzić czytelnika na stadion i powiedzieć mu, że „wnętrzem odpowiednim dla 50 tys. osób jest stadion” i udowodnić, że „stadiony bardzo nadają się na kościoły”, bo stadionowe celebracje stanowią naturalną, historyczną kontynuację, wynikają z organicznego rozwoju liturgii, która potrzebuje coraz więcej przestrzeni dla jej uczestników. Na dodatek czyni to – jak się wydaje – nie dlatego, żeby udowodnić taką generalną tezę, ale po to, by obronić tę jedną celebrację, która miała miejsce przed kilkoma dniami na Stadionie Narodowym. I kiedy mówi, że „dla 50 tys. osób odpowiedni jest stadion”, to nawet nie przyjedzie jej do głowy zapytać, czy te „50 tys. osób jest odpowiednie dla liturgii”. A jeśli tak, to dlaczego starożytni wyznawcy Chrystusa, gdy już nie tylko cieszyli się wolnością kultu, ale gdy stanowili większość, gdy chrześcijanami byli nie tylko patrycjusze, ale i cesarze, to dlaczego na miejsca kultu nie wybrali ówczesnych stadionów, obecnych przecież w każdym, a nie tylko największych miastach Imperium? Dlaczego cyrk zwany Koloseum – przecież uświęcony krwią męczenników – nie stał się miejscem sprawowania Najświętszej Ofiary?
Na tym nie koniec, bo choć do obrony swej doraźnie postawionej tezy autorka zaprzęga autorytet II soboru powszechnego, to nie podpiera się w tej sprawie żadnym dowodem, a jedynie wątpliwym stwierdzeniem, że „ważnym elementem propagandy zdobyczy soborowych, było budowanie kościołów o stadio-podobnym układzie”.
Nie mnie jednak bronić II Soboru Watykańskiego – liczę, że tego typu stwierdzenia spotkają się z jakimś komentarzem tutejszych redakcyjnych specjalistów w tej dziedzinie, którzy zawsze wykazują się wielką aktywnością, gdy trzeba bronić nauk Vaticanum II (najczęściej przed krytyką katolickich tradycjonalistów). Nie mogę jednak nie zauważyć, że entuzjaści soborowych reform postulowali „powrót do źródeł” czyli odtwarzanie w dzisiejszych czasach wczesnej „oryginalnej” postaci chrześcijaństwa, co z kolei zakłada raczej sprawowanie Mszy Świętej w mniejszych wspólnotach. Sądzę, że warto zacytować tutaj słowa jednego z profesorów teologii fundamentalnej, niegdyś członka Międzynarodowej Komisji Teologicznej przy Kongregacji Nauki Wiary, którego, dokąd parał się katolicką teologią, nie sposób było oskarżyć o niechęć wobec posoborowych porządków w Kościele. Wręcz przeciwnie. Otóż ks. prof. Tomasz Węcławski, bo o nim mowa (jego życiowe wybory nie unieważniają przecież tego, co głosił jako kapłan i za co był honorowany) na zorganizowanej przed dekadą w Poznaniu konferencji naukowej dotyczącej liturgii, powiedział:
„Trzecim żywiołem liturgii jest dźwięki słowo wypełniające i kształtujące przestrzeń. Liturgia jest najpierw zawsze liturgią słowa – w którym zostają przywołane «wielkie dzieła Boże» (por. Dz 2,11). Związek między dźwiękiem i przestrzenią w liturgii jest silniejszy, niż może się wydawać powierzchownemu spojrzeniu. Można mianowicie powiedzieć, że liturgia odbywa się tylko w takiej przestrzeni, którą obejmuje słyszalny dźwięk – słowo człowieka przemawiającego do człowieka. Można też pokazać, w jakim stopniu architektura przestrzeni liturgicznej podporządkowywała się tej zasadzie – albo inaczej: jak z pomocą architektury poszerzano przestrzeń (akustyczną), w której możliwa była liturgia (…) Z tego punktu widzenia sztuczne wzmocnienie dźwięku jest przeciw duchowi liturgii – tak samo jak poszerzanie przestrzeni zgromadzenia poza zasięg ludzkiego głosu. Kwestia ta wymaga refleksji. Jej odniesieniem teologicznym powinno być również to, co wiemy o zgromadzeniach i ucztach uczniów Jezusa na wolnym powietrzu (poza miastem), zarówno przed Jego Paschą, jak i po niej. Także ich wielkość i zasięg (przestrzeń fizyczną i społeczną) wyznaczał ludzki głos, słowo i możliwość porozumienia (por. w związku z tym Dz 2,1-47) i opisaną tam przestrzeń gromadzącego się Kościoła (dziejową i kosmiczną, osobistą i społeczną), a zwłaszcza sprawę «rozumienia we własnym języku» tego, co się dzieje”.
Tyle w odpowiedzi na stwierdzenie, że „stadiony bardzo nadają się na kościoły”. Narzekań, że kościoły nie nadają się na to, by głosić w nich wielodniowe rekolekcje, bo – w odróżnieniu od stadionów – „nie są dostosowane pod względem współczesnych wymogów bezpieczeństwa, że nie mają zaplecza do ugotowania cateringu, ani zaplecza medycznego” komentować nie zamierzam. Podobnie jak rozczarowań autorki dotyczących rzekomej zmiany linii „Tygodnika Powszechnego” na konserwatywną, czy żali do TVN24, że nazywa ks. Bashoborę „murzynem”. Tekst pani red. Patynowskiej i tak stanowi drugie i ostatnie, pionowe cięcie w ramach rytuału seppuku, który autorka od dłuższego czasu dokonuje na łamach Fronda.pl. Oczywiście „jako historyk sztuki”.
Jakub Pytel
- TEKST DO KTÓREGO ODNOSI SIĘ JAKUB PYTEL: “Rekolekcje na stadionie jako realizacja Soboru Watykańskiego II”