OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Nie „polowanie”, tylko obsrywanie

W poprzednim numerze pan red. Tomasz Sommer postawił pytanie, „kto poluje na Jana Pawła II?” – ale odpowiedział na nie dość ogólnikowo, podobnie jak kiedyś JE abp Hoser. W pewnej podwarszawskiej miejscowości, w prywatnym domu, odbywało się spotkanie kilkudziesięciu osób, w którym oprócz Ekscelencji, wziął również udział, w charakterze – jak sądzę – zawodowego katolika – pan red. Tomasz Terlikowski, no i ja – jako ja. Arcybiskup w dramatycznym przemówieniu ukazywał Kościół zewsząd atakowany – co pokrywało się z potoczną obserwacją wszystkich uczestników. Po nim zabrał głos pan red. Terlikowski i tonem – jak mi się wydawało – przymówki – zauważył, że „kaprale” – do jakich ze znaną na całym świecie skromnością się zaliczył – nie mogą spotkać się z „generałami”, wskutek czego Kościół może sobie nie poradzić. Po pewnym czasie głos mogłem zabrać również ja i korzystając z tej okazji powiedziałem, że owszem – rozmijanie się „kaprali” z „generałami” dobrze nie wróży całej kampanii – ale nawet gdyby jakimści sposobem „kaprale” się z „generałami” połączyli, to i tak nic nie musiałoby z tego wyniknąć z tego prostego powodu, że nie wiadomo, ani tego – kto właściwie jest wrogiem – ani tego, gdzie się znajduje. A przecież celem każdej kampanii jest zlokalizowanie wroga i następnie – zlikwidowanie go, albo przynajmniej – rozbicie. Na to Ekscelencja powiedział, że się mylę, że wróg jest znany i że to jest Szatan. Przeczekując szmer zawodu na widowni powiedziałem, że jeśli nawet tak, to posługuje się on swoimi żołnierzami, a w tej sytuacji dobrze byłoby wiedzieć, jak oni wyglądają, gdzie są i jakie noszą mundury. Bez tego jesteśmy skazani na błądzenie po omacku, kiedy w dodatku „kaprale” nieustannie rozmijają się z „generałami”.

Myślę, że i artykuł pana red. Sommera jest do pewnego stopnia obciążony tą wadą, a w dodatku tytułowe pytanie wydaje mi się niewłaściwie postawione. Jan Paweł II owszem – jest w tym „polowaniu”, czy w tej wojnie, jedynie epizodem, nie powiem, że nieważnym – ale tylko epizodem. W tym „polowaniu” nie o niego przede wszystkim chodzi, chociaż na pierwszy rzut oka tak by się zdawało. Myślę bowiem, że celem jest zniszczenie chrześcijaństwa, a jeśli Jan Paweł II tylko chwilowo skupił na sobie ogień wroga, to dlatego, że akurat jest pod ręką, no i jest celem najlepiej widocznym, ale przecież – nie jedynym i nie ostatecznym. Skoro tak, to z celu ostatecznego możemy wydedukować również wroga. Chrześcijaństwo ma wielu wrogów, ale jeden towarzyszy mu od samego początku, mianowicie – Żydzi. Chrześcijaństwo bowiem przez sam fakt swego zaistnienia, nie tylko podważyło, ale nawet w pewnym sensie ośmieszyło żydowskie pretensje do wyjątkowości we Wszechświecie, czego oni nie mogą mu darować i nie tylko wykorzystują każdą okazję, by mu zaszkodzić, ale czasami te okazje wytwarzają.

Kobiety jako ofiary

W ramach prowadzonej przez żydokomunę rewolucji, trzeba było sięgnąć po proletariat zastępczy w postaci „kobiet”, które znacznie lepiej nadają się do tej roli, niż proletariusze, czyli pracownicy najemni. Tradycyjny proletariusz pragnął bowiem jak najszybciej przestać być proletariuszem i kiedy mu się to udało – jako „drobnomieszczanin” – stawał się nieprzejednanym wrogiem rewolucji. Żydokomuna szóstym zmysłem to wyczuwała i jeśli nawet na „plutokratów” mogła patrzeć przez palce, zwłaszcza, gdy Żydom udało się zdominować to środowisko, to wobec „drobnomieszczan” żywiła wyłącznie pogardę i nienawiść. Toteż kiedy pracownicy najemni stracili smak do rewolucji, argusowe oko jej promotorów padło na kobiety. Kobieta bowiem – wszystko jedno – bogata, czy biedna – kobietą być nie przestanie. Wystarczy tedy jej wmówić, że jest ofiarą „męskich szowinistycznych świń”, tego nowego wcielenia „Goldsteina” z powieści Orwella : „Rok 1984” i że z tej opresji może je wyzwolić tylko komunistyczna rewolucja. Wiele kobiet dało się przekonać i zapadło na feminizm, którego, nieosiągalnym (na razie) celem jest „Żeby Książę także zachodzić musiał w ciążę”.

Żeby ten zastępczy proletariat zainteresować w swojej roli materialnie, wymyślono pojęcie „molestowania”, jako typową i bardzo szeroko pojmowaną formę opresji, która nie tylko powinna być usunięta, ale i objęta zadośćuczynieniem. W ten sposób narodził się przemysł molestowania, w którym wiele kobiet od razu zasmakowało. Niedawno oglądałem w telewizji rozmowę z dwiema podstarzałymi i rozdętymi tłuszczem „króliczkami” Playboya, które skarżyły się na katusze, jakich doznawały spółkując z Hefnerem. Nawet dla pełnej dobrej woli i empatycznie nastawionej dziennikarki te lamentacje brzmiały fałszywie, więc cóż mówić o zwyczajnych widzach, dla których takie spóźnione o kilkadziesiąt lat odkrycia brzmiały fałszywie i komicznie. Jednak pieniądze z tytułu „me too” były już prawdziwe, toteż amatorki łatwego zarobku („Koraliki co mam w uchu zarobiłam na swym brzuchu…”) przypominały sobie swoje krzywdy jedna przez drugą.

Dzieci zawieść nie mogą

Ta skwapliwość nie uszła uwadze żydokomuny, która uznała, że znakomicie rozwijający się przemysł molestowania trzeba trochę przemodelować, by usunąć z niego niezamierzone efekty komiczne, a na to miejsce – „dodać dramatyzmu”. Dlatego rozwinęła się szczególnie płodna gałąź tego przemysłu w postaci wspomnień o molestowaniach, ale nie takich zwyczajnych, w ramach flirtu przelotnego, tylko w postaci pedofilii. Pomysłodawcy trafnie przewidzieli, że krzywdy biednych dzieci nikt nie ośmieli się negować tym bardziej, że kontrolowane przez żydokomunę media, jako jedyną nakazaną i dopuszczalną reakcję uznały święte oburzenie. Temu świętemu oburzeniu towarzyszył dogmat, że osoby mające za sobą doświadczenia z pedofilami, niewypowiedzianie cierpią przez resztę życia, a te niewymowne cierpienia domagają się zadośćuczynienia finansowego. Na uzasadnianiu tego dogmatu całe rzesze psychologów porobiły doktoraty i habilitacje, a pozostające pod kontrolą żydokomuny media zaniosły to przekonanie pod strzechy. Problem polegał na tym, że rzeczywiści, czy domniemani sprawcy nie zawsze dysponowali majątkiem wystarczającym do zalepienia ust cierpiącym ofiarom złotymi plastrami. Toteż sprytni promotorzy zauważyli, że można połączyć pożyteczne z pięknym i za pośrednictwem mediów i przemysłu rozrywkowego narzucić opinii publicznej przekonanie, że największym ogniskiem pedofilii jest Kościół katolicki. Warto w związku z tym przypomnieć, że KAŻDEMU rewolucyjnemu paroksyzmowi ZAWSZE towarzyszył postulat przejęcia kościelnego mienia. Żeby to było możliwe, żydokomuna przekonała niezawisłe sądy – bo jakiż sąd nie okaże współczucia biednemu dziecku? – by zrezygnowały z zasady indywidualizacji odpowiedzialności na rzecz zasady odpowiedzialności zbiorowej, dzięki czemu za rzeczywiste, czy domniemane przypadki pedofilii, można było doprowadzać do bankructwa całe katolickie diecezje. W obliczu fołksfrontu w postaci niezawisłych sądów, mediów i przemysłu rozrywkowego, udało się osaczyć Kościół, szczując na niego nie tylko biedne dzieci, ale i „kobiety”, które wprawdzie pragną „samorealizacji”, z reguły przyjmującej postać chaotycznego spółkowania z przypadkowymi jasnymi idolami, ale odrzucają konsekwencje tej swawoli, domagając się zagwarantowania bezkarności dzieciobójstwa. Ponieważ chyba tylko Kościół katolicki jeszcze tej bezkarności się sprzeciwia, poszczucie na niego feministek nie przedstawiało dla zaprawionych w socjotechnikach promotorów komunistycznej rewolucji żadnych trudności. W ten sposób Kościół katolicki, poza którym chrześcijaństwo jest zjawiskiem raczej umownym, zostaje osaczany ze wszystkich stron.

Jan Paweł II dobry na wszystko

Ponieważ Jan Paweł II jest reprezentatywny dla całego Kościoła, ale też i dla Kościoła w Polsce to kampania obsrywania go ma dwa cele: wbicie tak zwanym szerokim masom do głów przekonania, że Kościół ten, jako światowe ognisko pedofilii i źródło opresji wobec „kobiet” powinien zostać zlikwidowany, bo inaczej nie doprowadzi się do końca dzieła nieubłaganego postępu i przekreśli wizję świetlanej przyszłości. Żydokomuna bowiem zawsze mamiła „masy” obietnicą świetlanej przyszłości, która w dodatku miała nadejść tu i teraz, to znaczy – nie „teraz”, tylko „wkrótce”, kiedy tylko zostaną wykonane niezbędne przygotowania w postaci likwidacji niewłaściwych „klas”. W tym punkcie program żydokomuny zbiega się z programem narodowego socjalizmu, według którego świetlana przyszłość nadejdzie wkrótce po zagazowaniu niewłaściwych ras. Jak widzimy, wielkiej różnicy tu nie ma, a pod względem moralnym nie ma nawet żadnej. Toteż w osobie Jana Pawła II, oskarżanego o to, że „wiedział, a nie powiedział”, żydokomuna uderza w cały Kościół. Nic Janowi Pawłowi nie pomogła amikoszoneria z Żydami, ani odwiedziny w synagodze. Ten przykład nich posłuży przynajmniej za przestrogę dla uczestników „dialogu z judaizmem”. Prymas Wyszyński, krytykowany przez zawodowych katolików z tzw. „świętych rodzin”, że skłania się ku katolicyzmowi ludowemu odpowiadał, że stara się naśladować Pana Jezusa. A co Pan Jezus? Ano przestawał w rybakami, celnikami, nawet znajdował wyrozumiałość dla „kobiet cudzołożnych”, natomiast do ówczesnych intelektualistów, czyli faryzeuszy, żadnej wyrozumiałości nie miał, nazywając ich „plemieniem żmijowym”, co to „diabła ma za ojca”. Czy dialog z judaizmem, skoro już ma się toczyć, nie powinien przypadkiem toczyć się podobnie?

Przecież na gruncie tubylczym kampanię obsrywania Jana Pawła II zainicjował Judenrat „Gazety Wyborczej” i żydowska telewizja dla Polaków, pozostająca pod szczególną ochroną naszego Najważniejszego Sojusznika – o czym otwartym tekstem informowała nas pani Żorżeta Mosbacher, ostrzegając, że jeśli ktoś podniesie rękę na TVN, to amerykańska władza ludowa mu tę rękę odrąbie. Zarówno Judenrat „Gazety Wyborczej”, jak i żydowska telewizja dla Polaków ma do wykonania zadanie lokalne. Oto ojcowie obecnego Judenratu i założycieli TVN, w latach 40-tych I 50-tych, jako przedstawiciele polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, odpiłowywali głowę historycznemu narodowi polskiemu eksterminując, a w najlepszym razie wdeptując w ziemię organiczną szlachtę, to znaczy – nie tylko arystokrację i ziemiaństwo, ale również pochodzących z niższych warstw społecznych tzw. „znoaczinszczikow”, czyli ludzi, u których ujawniły się zdolności przywódcze. Po przepuszczeniu ich wszystkich przez stalinowską maszynkę do mięsa, namiastką tej organicznej szlachty, stało się dla naszego narodu duchowieństwo katolickie. Rozumiał to Prymas Wyszyński, poczuwający się do odpowiedzialności nie tylko za Kościół, ale i za pozbawiony warstwy przywódczej naród. Toteż Judenrat „Gazety Wyborczej” i żydowska telewizja dla Polaków otrzymały zadanie, by dzięki kampanii obsrywania Jana Pawła II, kardynała Sapiehy i kardynała Wyszyńskiego, odpiłować naszemu narodowi nawet tę namiastkę szlachty, żeby doprowadzić go do stanu całkowitej bezbronności w momencie, gdy żydowskie organizacje przemysłu holokaustu przystąpią do rabunku Polski, by nas ujarzmić ekonomicznie i politycznie – dzięki pozorowi legalności, stworzonemu przez Naszego Najważniejszego Sojusznika w postaci ustawy 447.

Stanisław Michalkiewicz
Artykuł    tygodnik „Najwyższy Czas!”    28 marca 2023

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    060270