OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Czy w tej beznadziei jest jeszcze jakaś nadzieja? Wariant dla nas, wariant dla Polski – Paweł Sztąberek

Wkrótce minie rok, jak poddawani jesteśmy wielkiemu eksperymentowi socjologicznemu, który określić można w skrócie „Operacja Pandemia”. Wstępnie już można wyciągnąć wniosek, że eksperyment, jak dotąd, rozwija się po myśli tych, którzy go zorganizowali.

Poszczególne fazy tego eksperymentu, w który wprzęgnięte zostały aparaty przemocy wszystkich niemal państw świata oraz zdecydowana większość politycznych elit, przebiegają płynnie i zgodnie z wolą „badaczy”. Gdzieniegdzie wybuchające protesty przeciwko „Operacji Pandemia”, antylockdownowe demonstracje, bunty przedsiębiorców, czy odosobnione głosy polityków zajmujących w swoich krajach marginalną pozycję, nie są w stanie zatrzymać tej rozpędzonej machiny, która gna, gna i gna do przodu, zgodnie z wolą Wielkich Konstruktorów Nowego Ładu. Nawet ci, co protestują, gotowi są zaakceptować logikę „Operacji Pandemia”, byleby tylko pozwolono im „normalnie pracować” i „zarabiać na życie”. „Tak, wszystko, co robicie – >>reżim sanitarny<<, >>dystans społeczny<<, unikanie kontaktów z bliskimi, zasłanianie ust i nosa, >>dezynfekcja<<, niechodzenie do kościoła, komunia na rękę… Tak, wszystko to jest słuszne i to akceptujemy, tylko pozwólcie nam normalnie żyć!” – zdają się błagać – zgodnie z oczekiwaniami Nowej Rasy Globalnych Panów – wciśnięci pod but ich nowi niewolnicy.

Zaczęło się od rzekomego nietoperza i targu dzikich zwierząt w chińskim Wuhan, i – jak na razie – w niespełna rok, doszło do fazy masowego wyszczepiania światowej populacji preparatami o niesprecyzowanej do końca charakterystyce i do nabijania kabzy firmom technologicznym, farmaceutycznym oraz skorumpowanym politykom. Przed nami – czego już nawet się nie kryje – paszporty szczepionkowe, kody QR, segregacja ludzi w oparciu o ich stosunek do „odpowiedzialnej postawy obywatelskiej”, przestrzegania zasad tzw. reżimu sanitarnego i do „nowej normalności” oraz – co chyba nieuchronne – likwidacja gotówki, konfiskata złota i srebra, wreszcie chipy… Tego obłędnego kierunku, rodem z powieści S-F, nie jest w stanie – jak dotąd – nic zatrzymać. I – niestety – wszystko wskazuje na to, że jeśli Wielcy Konstruktorzy nie pożrą się między sobą i nie zaczną potykać się o własne nogi, nikt i nic tego procesu nie zatrzyma. To postawa zdecydowanej większości „światowej populacji” sprawia, że ów eksperyment socjologiczny pod kryptonimem „Operacja Pandemia” idzie jak po maśle. Jak widać, nic nie działa na ludzi silniej jak rozbudzenie lęku, paraliż strachem. W świecie zsekularyzowanym, gdzie wielu ludzi straciło wiarę w Boga, w którym nawet hierarchowie Kościoła, z gospodarzem Watykanu na czele, zawierzyli nie Panu Bogu, lecz bałwanom wypełniającym gmachy świeckich świątyń, jakimi niewątpliwie stały się dziś polityczne parlamenty, o wiele łatwiej jest manipulować umysłami i siać panikę. Brak odwołania do wieczności, do transcendencji, brak wiary w Boga, siłą rzeczy wypełniany jest przez inną „religię”. Jej prorokami i apostołami stają się różne Gates’y, Sorose, Rockeffellery, Fauci, Gebreyesusy, a w lokalnej skali – Simony, Horbany, Morawieccy, Szumowscy, Niedzielscy itp… Zresztą, co chyba wielu spostrzegawczych obserwatorów zauważyło, prym w pokładaniu wiary w „nową religię” wiodą wojujący ateiści, antyklerykałowie, lewica wszelkiej maści. To oni – mimo że „pandemiczny” przekaz płynie do nich ze strony znienawidzonego przez nich „prawicowego” rządu – najbardziej lękają się „zabójczego wirusa”, boją się o swoje życie, owijają się maskami aż po same oczy (bo wyżej się nie da), noszą komiczne przyłbice. To dość symptomatyczne, że to właśnie oni stanowią wzorcowy przykład „obywatela wytresowanego”. Ale, niestety, nie tylko oni przyjęli pandemiczną narrację Wielkich Konstruktorów Nowego Ładu. Hierarchowie Kościoła, a wraz z nimi całe masy wiernych, już na samym początku złożyli broń, nawet nie próbując stawiać barykad.

Czy z tego wszystkiego płyną dla nas, „niezdyscyplinowanej frakcji Polaków”, jakieś wnioski na dziś? Jedno jest pewne – ostatnie miesiące pokazały, że tzw. stabilna większość parlamentarna może być nie zaletą, lecz wadą. Zabójczą wadą. Model polskiej demokracji, w której – od 2015 roku – jedno ugrupowanie zdecydowanie dominuje na politycznej scenie, to – w sytuacji takiej jak obecna – dramat. Dziś już wiemy, że parlament jest w stanie przeforsować nawet najbardziej szkodliwą ustawę, a rząd, który jest monolitem i do tego mającym oparcie w większości parlamentarnej, ma moc wprowadzania w życie, niszczących wolność, rozporządzeń i nakładania kar za ich nieprzestrzeganie. Nawet jeśli łamie to obowiązujące standardy prawne, aparat przemocy znajdujący się w rękach stabilnego rządu, jeśli niekiedy nieporadny, komiczny, stanowiący inspirację wielu zabawnych memów, dysponuje jednak narzędziami, które są w stanie zgnoić każdego, kto zajdzie mu za skórę. Tyrania demokratycznej większości może przerodzić się w rządy zwykłych bandytów, rozochoconych czerpaniem satysfakcji z nadanego im kartką wyborczą despotyzmu, że aż niemożliwych do zatrzymania w gnębieniu poddanych.

Zakładając, że w chwili obecnej nie ma w Polsce siły politycznej, moralnej, intelektualnej i duchowej, która mogłaby w krótkim czasie zmienić oblicze Polski i przekierować ją na normalność, wydaje się, że w jej interesie leży obecnie polityczny chaos. Nie sposób przewidzieć czy obecny układ rządowo-parlamentarny przetrwa do końca kadencji, ale przyjąć należy, że tak. Jakby jednak nie było, nie można dopuścić do tego, by kolejne rozdanie politycznych kart znów skończyło się dominacją którejkolwiek z opcji tego samego, okrągłostołowego układu. W interesie Polski jest obecnie jak najbardziej rozdrobniona scena polityczna, układ, w którym niczego nie da się uchwalić, niczego „przepchnąć”. Mogą na tym, niestety, ucierpieć dobre rozwiązania, tak jak cierpią obecnie (mimo stabilnej większości), ale jest też nadzieja, że nie przejdą złe. Niestabilny parlament i niestabilny rząd wydają się, w tej dość beznadziejnej sytuacji, jedyną nadzieją na przetrwanie. Dobrze też się stało, że rządzącej większości nie udało się do końca przeprowadzić tzw. reformy sądownictwa. Trudno, obciążone komunistycznym dziedzictwem sądy wydają się dziś o wiele lepszym rozwiązaniem, aniżeli sądy na modłę Ziobry i Kaczyńskiego. Nawet jeśli marna to pociecha, to te „złe”, „niepisowskie” sądy są dziś jednymi z niewielu przyczółków oporu przeciwko demokratycznej „dyktaturze bandytów”. Im szybciej polska scena polityczna stanie się niestabilna, tym większa szansa, że polityczni dominatorzy nie przepchną ustaw, które zalegalizują każde łajdactwo Wielkich Konstruktorów Nowego Ładu.

W sferze duchowej pozostają nam przyczółki katolickiej tradycji i duchowni, którzy mają odwagę iść pod prąd, być może wystawiając się na jakiś rodzaj męczeństwa, a kto wie, czy nawet nie na najwyższą ofiarę. Wbrew pozorom, konformistyczna postawa większości hierarchów zasiadających w Episkopacie, oddających bez walki rząd dusz w ręce swoich odwiecznych wrogów z obozu bezbożnej rewolucji, nie oznacza, że nie ma nadziei. Ludzie zawodzą, ale Kościół Chrystusowy to znacznie więcej niż „ludzie”. Trzeba tylko wytężyć wzrok i nadstawić uszy. Te świątynie i kaplice, w których księża zwracają się do Boga, a nie do ludzi, powinny stać się naszą przystanią  podobnie jak nasze rodziny, w których powinniśmy się mocno trzymać i pielęgnować to, co w nich najlepsze, najszlachetniejsze. Te enklawy, których – miejmy nadzieję – zacznie przybywać, mogą okazać się istotne na drodze powrotu do Ładu. Jeśli w naszym horyzoncie myślowym dostrzeżemy coś więcej niż tylko marną doczesność, jest szansa, że przetrwamy.

Paweł Sztąberek

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    060203