Dystans społeczny w kościołach. Czyli epidemiczna teoria względności
W czasie epidemii trzeba zachowywać bezpieczny dystans. To każdy jakoś rozumie. Problem w tym, że wydawane rozporządzenia mijają się z logiką, a społeczeństwo otrzymuje od władz sprzeczne sygnały. Oto bowiem inne są „bezpieczne odległości” w sklepach, w przestrzeni publicznej, podczas szkolnych egzaminów czy w barach i kawiarniach, a inne w kościołach, w których – bez podania logicznych wyjaśnień – stosowane są najdalej idące ograniczenia! Co więcej, teraz okazuje się, że mowa tu nie o nakazach a zaleceniach… których nieprzestrzeganie może jednak niektórych słono kosztować. Ot, epidemiczna teoria względności w pełnej krasie.
Od początku epidemii koronawirusa wierni z niejasnych przyczyn traktowani są tak, jak gdyby kościoły były najbardziej wrażliwym ogniwem na epidemicznej mapie kraju. Wprowadzane tam kolejne restrykcje uderzały w praktyki religijne. Do tego stopnia, że w praktyce pozbawiono nas możliwości uczestniczenia w najważniejszych dla katolików obrzędach Wielkiego Tygodnia i Wielkanocy.
Wytyczne rządowe w praktyce: Na tej samej przykładowej powierzchni w szkole może przebywać DZIEWIĘCIORO uczniów, lecz w kościele wpuszczono by tylko CZWORO!
Tak oto z limitu 5 osób w kościele, przeszliśmy na przelicznik 15m kwadratowych na osobę, a następnie do 10m kwadratowych na osobę – i wielkie znaczenie miała tu aktywność wiernych świeckich, którzy poprzez platformę protestuj.pl w ramach akcji My chcemy Boga upominali się u premiera o swoje prawa.
Jednak sytuacja wiernych z czasem co do zasady się nie zmieniała. Bowiem na etapie „odmrażania gospodarki” kościoły nadal pozostały na „czarnej liście”, a narzucone limity wiernych nijak się mają do teorii o zasadzie zachowania bezpiecznego dystansu liczonego – a to jako 2m, a to znów jako 1,5m.
Jak jest obecnie? Oto w kościołach może przebywać liczba wiernych ustalona wedle przelicznika: 1 osoba na 10m kwadratowych – w maseczkach! Niewiele ma to wspólnego z „bezpiecznym dystansem” – no, ale może ktoś uzasadni, że to pomieszczenia zamknięte, więc obowiązują inne zasady? Nic bardziej mylnego. Okazuje się bowiem, że są takie pomieszczenia, do których wirus – wedle rządowej logiki – przedostaje się jakby mniej śmiało. To kawiarnie, bary oraz szkoły!
Obecnie z kawiarni możemy korzystać (już od 18 maja). Należy jednak przestrzegać zasady, by na jedną osobę goszcząca się w lokalu przypadły nie mniej niż 4m kwadratowe. Równocześnie stoliki mają być oddalone od siebie o najmniej 2m, a klienci przy nich zasiadający nie mniej niż 1,5m (wyjątkiem są tu osoby wspólnie zamieszkujące). Klienci mają przyjść do lokalu w maseczkach, które mogą ściągnąć po zajęciu miejsca przy stoliku.
Rys. Wytyczne dotyczące zasad funkcjonowania lokali gastronomicznych
Podobnie jest w szkołach szykujących się na egzaminy ósmoklasistów i matury. Oto wedle ministerialnych wytycznych, uczniowie po zajęciu swoich miejsc nie muszą korzystać ani z rękawiczek ochronnych, ani maseczek. Organizator egzaminów w szkole ma zadbać tylko o to, by odległości pomiędzy uczniami wynosiły nie mniej 1,5m (w każdym kierunku).
Rys. Wytyczne MEN dot. przeprowadzania egzaminów
Ponadto wiemy, że od 25 maja do szkół mogą wrócić najmłodsi uczniowie. Wedle wydanych wytycznych minimalna przestrzeń do zajęć dla uczniów w sali nie może być mniejsza niż 4m kwadratowe na 1 osobę (uczniów i nauczycieli). Ponadto w sali odległości pomiędzy stanowiskami dla uczniów powinny wynosić min. 1,5m, a w każdej ławce może siedzieć tylko jeden uczeń…
Jakie te wytyczne mają przełożenie na praktykę? Okazuje się, że na przykładowej powierzchni umiejscowionej w szkole, w czasie egzaminu, bez maseczek może przebywać DZIEWIĘCIORO uczniów. Gdyby ci sami uczniowie chcieli pójść do kościoła o takiej samej powierzchni co sala egzaminacyjna – wpuszczono by tylko CZWORO z nich, do tego nie mogliby zdjąć maseczek (za wyjątkiem przyjęcia Komunii Świętej).
Rys. Dopuszczalna liczba wiernych w kościele na tle innych sfer życia publicznego
(wizualizacja w przybliżeniu)
Niestety nikt – jak dotąd – nie uzasadnił w sposób logiczny obowiązujących różnic w nakładanych epidemicznych „standardach”. Co więcej, w ostatnich dniach media obiegły zdjęcia premiera Mateusza Morawieckiego, który spotkał się ze współpracownikami w restauracji łamiąc wcześniej ogłoszone przez niego samego zasady dystansu. Jak z tego wytłumaczył się szef rządu? – Te pewne odległości są zalecane, ale nie są nakazywane i w taki sposób do tego oczywiście podeszliśmy – wytłumaczył Morawiecki. Przeczytaj więcej TUTAJ.
Czy oznacza to, że wszystkie restrykcje nałożone w czasie koronawirusa na kościoły można było traktować jako formę zalecenia, a nie nakazu? Na jakiej zatem podstawie nakładane były mandaty dla proboszczów, którzy po „uprzejmym donosie” płacili wysokie kary?
Warto przypomnieć tezę jaką w rozmowie z PCh24.pl podkreślił mec. Jerzy Kwaśniewski, prezes Instytutu Ordo Iuris wskazując, że ograniczenia nakładane na życie religijne Polaków nie mają nic wspólnego z działaniem racjonalnym i proporcjonalnym do ograniczeń wdrażanych w innych sferach życia. „To efekt czystego populizmu władzy, która świadomie wybrała taką odpowiedź na narastającą falę poszukiwania kozła ofiarnego dla sfrustrowanej epidemią opinii publicznej. Tym populistycznym kozłem ofiarnym stały kościoły i praktyki religijne” – mówił. Całą rozmowę można przeczytać TUTAJ.
I trudno się tu nie zgodzić. Niewiadomą pozostaje to – z jednej strony – jak wielkie duchowe spustoszenie spowodowały ograniczenia – z drugiej zaś – jaki rachunek przyjdzie zapłacić rządzącym za traktowanie wiernych w kategoriach groźnego „roznośnika” zarazy.
Marcin Austyn