Prof. Kucharczyk: Antychrześcijański świat po pandemii. Będzie tak samo, tylko bardziej
Czy i jak zmieni się świat po pandemii koronawirusa? Czy może nastąpi jakieś globalne otrzeźwienie, a mówiąc językiem bardziej religijnym – nawrócenie się, odejście od ideologii niszczących nasze życie publiczne i kulturę? Sięgnijmy do historii.
Czego uczy historia dawnych pandemii
W latach czterdziestych wieku czternastego tzw. czarna śmierć (epidemia dżumy) zdziesiątkowała populację naszego kontynentu. Według szacunków zginęła trzecia część całej europejskiej populacji, a niektórzy historycy twierdzą, że ofiar było więcej. Słowem: straszliwy kataklizm, przy którym dzisiejsza pandemia wydaje się drobnym wstrząsem.
Kilkanaście lat po ustaniu „czarnej śmierci” Francja i Anglia – dwa najpotężniejsze królestwa zachodniej christianitas wznowiły długoletni konflikt (zawieszony z powodu dżumy), który przeszedł do historii jako wojna stuletnia. Mniej więcej trzy dekady po ustaniu epidemii Kościół wszedł w jeden z najcięższych kryzysów w swoich dziejach wywołany rozbiciem papiestwa (1378) na Rzym i Avignon.
Wydawać by się mogło, że właśnie w epoce średniowiecza, gdy ludzie (świeccy i duchowni) mieli o wiele bardziej niż dzisiaj wyostrzone poczucie, że takie klęski elementarne jak zaraza powinny być rozpatrywane przynajmniej jako dopust Boży (jeśli nie wprost jako Boża kara), że modlitwom o Boże miłosierdzie powinno towarzyszyć modlitwa o nawrócenie (kto o tym dzisiaj pamięta?) – niejako w sposób naturalny można by oczekiwać otrzeźwienia serc i umysłów po takim straszliwym kataklizmie jak „czarna śmierć”. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
Czy szalejąca na początku osiemnastego wieku epidemia dżumy w Europie Środkowej (w czasie wojny północnej tylko w Prusach Wschodnich pochłonęła 200 tysięcy ofiar) lub ta sama epidemia w Marsylii w 1728 roku, czegoś ludzi tamtej nauki nauczyła? Z pewnością trafiła do niejednego sumienia, ale przecież salonowe oświeceniowe elity stwierdziły, że trzeba robić swoje, tylko bardziej. Podobnie jak po tragicznym trzęsieniu ziemi w Lizbonie w 1755 roku markiz Pombal tym gorliwiej wcielał w życie swoje ‘postępowe” reformy (zaczynając od wypędzenia, wierzącego wtedy mocno Towarzystwa Jezusowego), a Wolter potraktował tą katastrofę jako dodatkową okazję do nakręcania antykatolickiej histerii.
Popatrzmy na to, co działo się na naszym kontynencie sto lat temu, gdy szalała epidemia grypy „hiszpanki”, która na przełomie 1918 i 1919 roku pochłonęła więcej ofiar niż zakończona 11 listopada 1918 roku pierwsza wojna światowa. W samych Stanach Zjednoczonych (skąd wraz z armią amerykańską zdążającą na fronty Wielkiej Wojny „hiszpanka” przybyła do Europy) zginęło z powodu tej epidemii ok. 675 tysięcy osób, a więc dziesięć razy więcej niż zginęło żołnierzy amerykańskich na frontach pierwszej wojny światowej.
Czy nastąpiło jakieś otrzeźwienie? Było tak samo tylko bardziej. W Rosji bolszewicy dokończyli swoją straszliwą rewolucję, w 1922 roku były socjalista B. Mussolini przejął władzę we Włoszech, w pokonanych Niemczech i w zwycięskiej (formalnie) Francji szerzyły się wszelkiego typu wynaturzenia w sztuce i tzw. kulturze popularnej, Stany Zjednoczone weszły zaś w fazę tzw. wspaniałych lat dwudziestych, czyli szaleństwa spekulacji finansowych zakończonych w 1929 roku wielkim krachem. W Chicago swoje przestępcze imperium budował Al Capone, a w Nowym Jorku włoska mafia.
Koronawirus i inne współczesne zarazy
Nie mam złudzeń, że podobnie (to znaczy – tak samo tylko bardziej) będzie po ustaniu obecnej pandemii. Nie tylko historyczne analogie o tym przekonują, ale przede wszystkim to, co dzieje się na naszych oczach. Oto parę przykładów z ostatnich dwóch – trzech tygodni, a więc z czasu, gdy mogło wydawać się, że cała ludzkość skupiła się na walce z koronawirusem. Mogło się wydawać. Tymczasem:
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ustami swojej rzeczniczki (lekarki z zawodu) Antonelli Lavalanet na początku kwietnia orzekła, że mimo skierowania wysiłków służby zdrowia na całym świecie na niesieniu pomocy ludziom dotkniętym COVID-19, aborcja powinna być traktowana jako „istotna przysługa”. Zgodnie z tym przyjęte przez WHO wytyczne na czas walki z obecną pandemią podkreślają, że walka z o jej wygaszenie nie może odbywać się „kosztem wolności wyboru kobiet”, czytaj: gwarancji swobodnego zabijania swoich dzieci przed urodzeniem.
Największy aborcyjny koncern w USA, a tym samym i największa fabryka śmierci na całym świecie – Planned Parenthood oprotestowała fakt, że przyjęty w marcu przez Kongres USA pakiet pomocowy na czas „koronakryzysu” dla amerykańskiej gospodarki w wysokości dwóch bilionów dolarów nie przewiduje pomocy finansowej dla organizacji aborcyjnych jak wspomniany koncern.
Zarabiające krwawe dolary na zabijaniu nienarodzonych dzieci i handlowaniu ich organami aborcyjne lobby cały czas protestuje przeciw wprowadzanym przez kolejne stany amerykańskie moratoria na wykonywania owych „zabiegów” w czasie pandemii. Gdy taką decyzję podjął pod koniec marca gubernator Teksasu (jednego z największych stanów USA) Greg Abbott, Planned Parenthood zaskarżyła tą decyzję do sądu. W pierwszej instancji aborcjoniści wygrali, jednak sąd apelacyjny przyznał rację gubernatorowi. Szefowa Planned Parenthood Alexis McGill Johnson skwitowała decyzję sądu drugiej instancji stwierdzeniem, że odbieranie kobietom „prawa do aborcji” jest czynem „pozbawionym serca”. Gubernator Teksasu wykazuje się zaś według niej „perwersyjną obsesją zakazywania aborcji”.
W Wielkiej Brytanii konserwatywny (sic) rząd Borisa Johnsona zaleca w czasie epidemii dokonywanie tzw. aborcji domowych z użyciem „środków wczesnoporonnych”.
Na łamach „Vatican News” w marcu ukazał się artykuł o. Benedicta Mayaki (jezuity), który stwierdził, że koronawirus stał się „nieoczekiwanym sprzymierzeńcem Ziemi”, a to na skutek zmniejszenia użycia energii, ograniczenia podróży samolotami, etc. Po fali oburzenia tym bezdusznym (wobec ofiar pandemii) i bezrozumnym (ulegającym ideologii „ekologizmu integralnego”) tekstem, został on zdjęty przez Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej.
Również w marcu wykładowczyni katolickiej teologii dogmatycznej na Uniwersytecie w Erfurcie Julia Knop na swoim blogu wyraziła swoje oburzenie z powodu ujawniania się coraz liczniejszych przykładów „retrokatolicyzmu”. W ten sposób pani teolog skomentowała zawierzanie w ostatnich tygodniach kolejnych diecezji niemieckich Niepokalanemu Sercu Maryi oraz procesje eucharystyczne w intencji oddalenia zarazy.
1 kwietnia w nowej edycji Rocznika Stolicy Apostolskiej – Annuario Pontifico z tytulatury papieża Franciszka zniknął tytuł „Namiestnika Chrystusowego”. Jak skomentował ten fakt kardynał Gerhard Muller, b. prefekt Kongregacji Nauki Wiary, mamy w tym przypadku do czynienia z „teologicznym barbarzyństwem”. Niemiecki kardynał zwrócił dodatkowo uwagę na to, że mamy do czynienia również z dużą dozą hipokryzji ukrywającej się pod płaszczykiem pokory. Istotnie, w nowej wersji Annuario Pontifico na pierwszym miejscu „pokornie” widnieje imię i nazwisko obecnego papieża. W poprzedniej wersji było poprzedzone „historycznym”, dlatego skazanym na usunięcie, tytułem „Namiestnika Chrystusa”. Prof. Armin Schwibach na łamach austriackiego portalu kath. net skomentował tą zmianę następująco: „jeśli nie jest to primaaprilisowy żart, to wygląda na to, że Watykan kontynuuje rozmontowywanie wszystkiego”.
W Niedzielę Palmową o. Holger Adler, jezuita (św. Ignacy – módl się za nami!) duszpasterz akademicki w Monachium odprawiał Msze Świętą, która drogą internetową dostępna była dla wiernych. Wcześniej o. Adler rozdawał studentom ze swojej grupy duszpasterskiej „pakiety mszalne”. W paczuszce do wzięcia do domu była palemka, pojemniczek z wodą święconą oraz … konsekrowana Hostia z dołączoną prośbą „o odpowiedzialne obchodzenie się”.
Nie otrzymujemy, bo źle się modlimy
Jeśli ktoś myśli, że po ustaniu pandemii nastąpi jakieś automatyczne zwrócenie się ludzkości ku Chrystusowi jest w głębokim błędzie. Ludzie o zatwardziałych sercach liczą swoje straty finansowe z powodu „koronakryzysu”. Dla nich każda uratowana istota ludzka przez moratorium na wykonywanie kary śmierci wobec nienarodzonych, jest uszczerbkiem w dochodach. Z kolei wśród tylu modlitw ludzi dobrej woli o ustanie pandemii, nie ma właściwie wezwań do nawrócenia. Wydaje się, że nawet dla wielu pasterzy Kościoła w tym niepewnym czasie, jeden jest pewnik: pandemia z pewnością nie jest Bożym dopustem, dlatego też nie należy modlić się o odwrócenie Bożego zagniewania. Jak pisał św. Jakub Apostoł w swoim liście: „nie otrzymujecie, bo źle się modlicie”.
Katolicka pisarka i publicystka (znana z publikacji o destrukcyjnej roli ideologii gender) Gabriele Kuby jakże celnie zauważyła 7 kwietnia, że „jeśli dla jakiegoś biskupa najważniejszym wyzwaniem pozostaje ciągle „kwestia kobieca w Kościele”, to rzeczywiście nie ma on nic do powiedzenia ludziom będącym w niebezpieczeństwie”.
Droga męstwa
Wielkim znakiem nadziei są rozsiani na całym świecie mężni ludzie Kościoła, którzy tą cnotę w heroiczny sposób pokazują w czasie zarazy. Jak pewien włoski ksiądz, który oddał swój respirator bardziej choremu, młodszemu człowiekowi, co przypłacił ofiarą ze swojego życia. Jak księża, którzy odprawiają „podziemne” Msze Święte. Jak miliony ludzi modlących się (także u nas) codziennie na różańcu o ustanie pandemii. Św. Tomasz z Akwinu uczy, że na cnotę męstwa składają się dwa akty: wytrwania i natarcia. Przekładając to na naszą obecną sytuację: chodzi o wytrwanie w modlitwie i „natarcie” uczynkami miłosierdzia.
Warto pamiętać, że Kościół uczy o dwóch rodzajach uczynków miłosiernych, względem duszy i względem ciała. Te pierwsze, zważywszy na dobro duszy nieśmiertelnej, mają nawet większa wagę od tych drugich. Świat po pandemii, w tym także nasza Ojczyzna, będzie potrzebował tych miłosiernych uczynków w dwój – a może i trójnasób. Chodzi więc o miłosierny „blask prawdy”; prawdy – jak zawsze przypominał Prymas Tysiąclecia – czynionej w miłości (veritas in caritate).
Czas zarazy przypomina prawdy zapomniane, w tym tą najważniejszą, że nie jesteśmy samowystarczalnymi demiurgami. Po ustaniu epidemii należy spodziewać się usilnych i wielorakich starań w skali globalnej, aby tą prawdę ponownie głęboko ukryć. Ale przecież bez prawdy o nas samych, o naszej kondycji bytów stworzonych, a więc zależnych od Stwórcy, a jednocześnie dzieci Bożych – a więc dysponujących dzięki temu niezmierzoną godnością, daleko nie ujedziemy i w ten sposób ta lekcja pandemii zostanie przez nas zmarnowana.
Co zapamiętamy z postawy naszych pasterzy w czasach zarazy? Gorliwość? Tak. Usilne nawoływania? Tak. Stanowczość? Tak. Tyle, że to wszystko oddane na służbę wykonywania kolejnych sanitarnych zarządzeń (restrykcji) władz państwowych. Dawno już nadszedł czas, że „należy wymagać od siebie, nawet wtedy, gdy inni od nas wymagać nie będą’ (św. Jan Paweł II).
Wymogiem chwili jest odnowienie naszej wiary w Realną Obecność Chrystusa w komunii świętej. Jakby Ktoś wzywał do przypomnienia nauki o transsubstancjacji. Od 2013 roku przechodzimy (przechodzimy?) intensywną katechezę o Kościele i papiestwie. Teraz ten Ktoś zaprasza do odnowienia naszej wiary i wiedzy o Najświętszej Eucharystii. Trzeba tego od siebie wymagać i nie miejmy złudzeń, w świecie po pandemii coraz bardziej będziemy zdani w tym względzie na samych siebie. Trzeba będzie odszukać naukę Ojców i Doktorów Kościoła, powrócić do ważnych encyklik papieskich, poszukać w Internecie wartościowych rekolekcji i nauk. Skoro zdecydowana większość pasterzy (nie tylko u nas) Kościoła z szacunku dla dzieła św. Jana Pawła II postanowiła nie otwierać encykliki „Fides et ratio”, w której papież wzywał do budowania na zdrowej, metafizycznej filozofii, zdrowej teologii (w obu przypadkach mistrzem ma być Doktor Anielski), z której wyrasta właściwa formacja kapłanów, którzy w ten sposób są duszpasterzami nie ukrywającymi przed ubogimi (tj. przed nami wszystkimi) skarbów wiary – to musimy tego wymagać od siebie.
Jak nazwać się będzie nasza odpowiedź na te wyzwania, to rzecz drugorzędna. Nie tsunami kryzysu gospodarczego, ale tsunami kolejnej fazy Rewolucji po pandemii będzie najgorsze. Dom zbudowany na piasku nie ostoi się. Trzeba oprzeć się o Skałę.
Grzegorz Kucharczyk