Powrót „pańskiej Polski” – po czterech latach
Przed tak ważną decyzją, jaką przyjdzie nam jako Polakom podjąć już jutro, warto poświęcić chwilę, by spojrzeć na to, co za nami, z pewnej perspektywy. Przypominam tekst, który powstał krótko przed poprzednimi wyborami parlamentarnymi, by uprzytomnić – sobie i Czytelnikom – jaką drogę pokonaliśmy przez ostatnie cztery lata. Naprawdę niezwykłe lata naszej historii. Wspaniała była to przygoda… I gdzie jesteśmy dziś, patrząc na nasze nadzieje i oczekiwania z tamtego czasu.
_____
Jesteśmy szczęśliwym krajem. W naszym kraju trzydzieści procent Polaków od kilkunastu lat głosuje zawsze na ludzi, którzy mówią publicznie, głośno i wyraźnie, że wolność jest piękna. Że niewolnictwo – sprzedawanie się za pieniądze, za posady, za obietnice, życie bez prawdy – czyni nieszczęśliwymi, upadla. Przyobleka duszę w ohydny brudny łachman.
Dlatego jesteśmy krajem naprawdę szczęśliwym. Trzydzieści procent to dużo. [Choć dziś – byłoby zdecydowanie za mało – dop. 11. X. 2019]. Zwłaszcza, gdy tylu wynajętych pajaców gdacze bez przerwy, że ci, którzy są za wolnością, za Polską silną, za mądrym rządem, to ludzie niepoważni. Nieudacznicy, jacyś pomyleńcy. Ale prawdy o nas, Polakach, nie da się unicestwić. Nawet, gdy nikt jej nie zasieje jesienią, a pole się zaorze – odrośnie, jak trawa na wiosnę.
Nie da się Polski w sercach polskich znieważyć. Jej prawdziwe życie jest właśnie tam. Nie da się jej zniszczyć. Im bardziej lżona, tym goręcej kochana. Im bardziej wmawiają nam, że jesteśmy głupcami, tym jesteśmy mądrzejsi. Im bardziej przypisują nam szaleństwo, tym bardziej okazujemy się rozważni i dalekowzroczni. Mamy dar spokoju. Wszystko wychodzi bowiem na dobre człowiekowi, który kocha Boga. Każde doświadczenie, każdy cios.
Tak samo jest z narodem, który kocha Boga. Wolne słowo, wolna opinia publiczna to potęga Polski. Gdy patrzy się na opinię publiczną w krajach Zachodu, albo Wschodu – cóż… Tak, możemy być dumni!
Dziś wynajęci pajace gdakaniem o tym, że samolot pod Smoleńskiem sam się roztrzaskał, jakby był suchym kawałkiem drewna nadzianym na ostrze, usiłują wepchnąć innych Polaków w przepaść głupoty, niedorzeczności, zdziecinnienia.
Chcą także, żeby już bardzo małe, ledwo z pieluch wyjęte dzieci uczyły się w szkołach, które są sporządzone na modłę rosyjskich szkół dla Polaków w czasach zaborów. Wszystko tam stawiano na głowie; do umysłów dzieci i młodych ludzi usiłowano wepchnąć istny śmietnik – posługując się dwoma chwytami: presją fałszywych autorytetów i terrorem, zastraszaniem.
Ale w Polsce po prostu nie da się rozpleść tych nici, tak ściśle ze sobą zespolonych, które tworzą jeden wzór: wiara i polskość, kultura i mądrość, zdrowy rozsądek i zdolność do ofiar, fantazja, polot, umiejętność śmiania się z samych siebie i pracowitość. Nie odwracanie się nigdy plecami do ludzkiego nieszczęścia. Gościnność i tolerancja, pogodna rezerwa wobec innych narodów. Nie przyjmowanie tego, co byle jakie, co polskości zaprzecza, ale szacunek wobec ludzi. To wszystko w Polakach było zawsze i jest nadal obecne. Nic nie da się wydestylować. Tu właśnie kryje się ów pański dystans wobec innych – bez nadmiernej poufałości, ale z rewerencją i szacunkiem dla drugiego człowieka. Dystans, który nie przeczy wcale ciekawości, otwartości, ciepłu, przyjaźni; dystans, który tak intrygował i pociągał cudzoziemców. Sprawiał, że Polakami w czasach I Rzeczypospolitej chcieli być Tatarzy, Białorusini, Litwini, Ukraińcy. Że Polakiem stał się u progu XX w. Austriak prof. Oskar Halecki, znawca i miłośnik polskiej historii.
Polskość była atrakcyjna. Na dworze carów w XVII, XVIII wieku mówiło się po polsku. Polskość czarowała. Była i jest atrakcyjna, o czym zaświadczają na przykład przyjaciele z Majdanu.
Polska jest dziwnym krajem. Dziwnym, kłującym w oczy – nawet w Europie dzisiejszej., na jej tle. Bo w Polsce, to niewiarygodne, nadal jest polskość! Choćby wybito niemal wszystkich przedstawicieli polskich elit, pamięć o nich pozostanie wśród Polaków, żywa jak płomień. I będzie się wciąż odradzać. Polskości wydrzeć się z dusz mieszkańców Polski nie da. Nasi wrogowie tego nie rozumieją. Bo dla nich istnieje tylko to, co materialne.
Trzeba wierzyć w dogmat Świętych obcowania, żeby zrozumieć coś z Polski. Oni nie wierzą.
A Polacy wciąż ze sobą potrafią rozmawiać. Rozmawiają także z tymi, których już nie ma tu, na ziemi.
Polacy się lubią. Sięgają po gazety, które nie judzą i nie nudzą. Które dają oddech, bo ich autorzy mają poczucie humoru. Prawda podana ze zmarszczką na czole, z potępiającym okrzykiem i grożącym palcem, z wykrzywieniem ust, z oskarżeniem wobec wszystkich wokół – bo tylko moja gazeta, moja rozgłośnia, moja prawda są słuszne – to nie żadna prawda, a słuszniactwo. Słuszniactwo próbowali zainstalować tu bolszewicy, a wcześniej Prusacy i Moskale. Zostali wyśmiani. Słuszniactwo to myślenie pod sznurek. Na rozkaz i pod presją. Wykorzystuje się w tej presji fałszywy autorytet. Robi się z ludzi posłuszne kukły. Słuszniactwo w Polsce jest zawsze czymś żałosnym.
Jesteśmy szczęśliwym krajem. Mamy przed sobą szalone perspektywy. Bo mamy Ojca i Matkę, o których wiemy, że kochają. Dzieci, które nie mają rodziców, którzy je kochają, nie są szczęśliwe. Wciąż chcą udawać kogoś innego. Źle czują się we własnej skórze, usiłują wciąż udowadniać, że zasługują na miłość. Czasem robią tysiące głupstw, żeby tylko ktoś, kogo mają za ojca i matkę, ich pokochał… Lub choćby zwrócił na nich uwagę. Zauważył, że istnieją. Jaki to okropny ból, gdy rodzice nie kochają dzieci, lub kiedy nie potrafią im tego okazać i one sądzą, że nie są kochane!
Z Polakami jest inaczej. Oni co do miłości mają pewność. Ich Ojciec to Bóg. Ich Matka to Matka Boga. Czy dlatego, że Polacy są lepszymi katolikami? Nie, nie są lepszymi. Ale nie dali w sobie zabić wiary w Boga, który jest Trójcą, trzema Osobami Boskimi, które łączy miłość. Wiara w Boga osobowego uskrzydla. Wiara w boga bezosobowego, boga tożsamego z kosmosem, naturą, wiara w absolut, który nie ma twarzy, nie ma serca, który nie potrafi kochać, to nieszczęście. Przytrafia się różnym pobożnym mędrkom.
Pełne kościoły podczas rekolekcji przed Świętami Wielkanocnymi, kilometrowe kolejki przed konfesjonałami, ludzie na kolanach przed Bogiem, to wszystko mówi wyraźnie: Tak, mamy Ojca. Mamy Matkę. Jesteśmy kochani. Nasz Ojciec jest Bogiem. Nasz Bóg jest Zbawicielem świata. Nasz Zbawiciel jest prawdziwym Królem. Ten, którego nie chcieli, którego wyszydzili, zdradzili, opluli i ukrzyżowali.
Polacy jednak wiedzą, że On jest Królem. Jak to zwięźle ujęli w staropolszczyźnie: Próżno, straże, grób strzeżecie! Już Go tutaj nie znajdziecie: Wstał, przeniknął skalne mury, Bóg natury…
Nawet, kiedy ostatni król polskiego państwa zostaje zdrajcą, gdy tchórzy, gdy upokarza naród, Polacy nie stają się sierotami. Mają Króla, którego Serce pała miłością bez chwili wytchnienia. I oni o tym wiedzą.
Wszystkie polskie pieśni wielkopostne, Gorzkie Żale, Drogi Krzyżowe odprawiane w Polsce przez cały Wielki Post o tym mówią. Nie ma wątpliwości. W Jego ranach nasze ukojenie. W Jego bólu nasze pocieszenie. W Jego Krzyżu nasze zwycięstwo.
Mamy Matkę, która jest Królową.
Zapominamy o tym w chwilach wielkiej udręki, wielkiej boleści, ale potem budzimy się z odrętwienia. Mało kto być może dziś przypomina sobie, że osiem lat temu hołd tej Królowej, w Katedrze Lwowskiej, przed ołtarzem, gdzie modlił się Jan Kazimierz i przyjmował Ją uroczyście jako Królową Polski – dzielił się z Nią swym królestwem – złożył prezydent Polski, Lech Kaczyński. Odnowił wówczas śluby Jana Kazimierza wobec kardynała Mariana Jaworskiego. Było to 1 kwietnia 2006 roku, w 350. rocznicę Ślubów Lwowskich króla Jana Kazimierza w tej samej katedrze.
Kiedy się ma Ojca i Matkę, gdy Oni są Królem i Królową, i gdy się o tym wie – jest się szczęśliwym narodem.
Tego narodu nie da się oszukać
Jesteśmy szczęśliwym narodem, bo dobrze wiemy, co się wydarzyło 1o kwietnia 2010 roku !!!.
To fakt, coraz więcej ludzi o najpobożniej złożonych dłoniach wykrzykuje, że nic, dosłownie nic nie zdarzyło się tego dnia. No, nic takiego, dajcie spokój! Albo: Zamknijcie się wreszcie, słyszycie! NIC! Im głośniej krzyczą, tym bardziej głuchy jest ten krzyk.
Struny głosowe już wysiadają, a oni krzyczą. Drą się na całe gardło I cisza, która zapada potem jest straszna. Przerażająca dla nich samych. Wreszcie słyszą, co wykrzyczeli.
Także ci, którzy próbują tę datę po prostu wykreślić z zestawu historycznych dat, ominąć ją wielkim łukiem, ogłaszając hałaśliwie na przykład, że tego właśnie dnia zatriumfowali w Parlamencie Europejskim obrońcy życia i dlatego dzień ten będzie pamiętny i wielki na pokolenia, dają tylko dowód, że boją się okropnie i nie chcą, by ktokolwiek o tym wiedział.
Że nie chcą kłamać wprost, ale próbują przykryć, czym się da tę datę, która pojawia się wciąż i wciąż rośnie przed oczyma oniemiałego świata, który, biedny, nie wie – choć tak naprawdę wie doskonale – jak i z czym ją powiązać. Pojawia się niczym MANE TEKEL FARES, i nie znika, choć ściera ją pracowicie niewidzialna gumka i zamalowuje pod osłoną nocy pędzel: Dziesiąty kwietnia, Smoleńsk.
Jesteśmy szczęśliwym narodem, bo czujemy wciąż i rozumiemy naszą historię. Potrafimy powiązać ze sobą w jedną całość daty, miejsca i ludzi. Pojmujemy – to, co wcale nie łatwo jest pojąć: historia państw i narodów jest mową Boga.
Wiemy, że nie da się niczym wydrapać tych kwietniowych dat: 1940…, 2010…. Odrodzą się znów, pojawią się na murach, wykwitną jak kwiaty na drzewach wiosną, wyrosną jak aksamitny mech spod ziemi – przed oczyma Polaków, którzy się na tej ziemi urodzą.
Gdy Polacy nie słyszą w kościołach podczas kazań nawiązań do tej daty, czują po prostu palący wstyd.
Oszukiwać się długo nie da nawet tych ludzi, którzy bardzo by chcieli zapomnieć – bo mają za dużo spraw, zbyt wiele interesów, projektów, zobowiązań, za wiele do stracenia – żeby dla nich nic, poza zwykłym wypadkiem, takim, jakich wiele, nie wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku.
Dlatego, że tak jest, do Polski zawsze będą przyjeżdżać cudzoziemcy. I odjeżdżać stąd z dziwnym uczuciem, że Polska jest w Europie rajem. Choć drogi nie takie, koleje przestarzałe, bruki krzywe, kawa niesmaczna, hotele byle jakie. Jest rajem, bo jest Ojczyzną ludzi, których łączą ze sobą prawdziwe relacje. Tylko niezachwiana pewność, że Bóg jest, pozwala nawiązać prawdziwe, wolne do pozy, relacje między ludźmi.
Chcą nawet osiedlać się tu, w tym kraju, tak ubogim. Jak ujął to pewien Szwajcar, który z żoną – dziewczyną po filozofii, jak i on – robi sery pod Suwałkami: Wszyscy, którzy nie są bardzo chorzy chcieliby tu przyjechać i żyć. Dlaczego? Niebogata Polska jest rajem, do którego z niejasnych dla siebie powodów tęsknią ludzie z Zachodu. I rajem, który budzi okrutne wyrzuty sumienia – starannie ukryte, ale przecież ujawniające się, nie jeden raz – u wielu z nich. U wielu także tych ze Wschodu.
Tutaj ludzie mają gest
Kupowałam niedawno mleko od starszej kobiety, która stała na chodniku. W koszyku miała jajka, w plastikowych butelkach po wodzie mineralnej mleko. Czy to od pani krów?, zapytałam z głupia frant.
Bez obrazy, od mojej krowy, odparła staruszka, prostując się z godnością.
Tutaj ludzie potrafią zachować się z godnością. Nie mówię, że wszyscy. Ale ta umiejętność, czy talent, nie wygasła Nawet kiedy sprzedają tylko grzyby i borówki czy czarne jagody stojąc na poboczu dróg szybkiego ruchu. I wiedzą, że poczucie godności u przejeżdżających szosą kierowców każe im się w końcu zatrzymać i wysiąść. Może żeby kupić te grzyby, których nie znajdą w osiedlowym supermarkecie, może żeby pogadać o tym, jak jest z grzybami w tym roku.
W zeszłym roku w lecie widziałam na wschodzie Polski kobiety – młode, stare i w średnim wieku – które wychodziły przed domy i wykładały w skrzynkach i koszach owoce i warzywa ze swoich ogródków. Niektóre sprzedawały za grosze, inne po prostu je rozdawały. To, co im tak pięknie w ogródku rozkwitło, a potem wyrosło i zaokrągliło się, przybierając odcień ciepły, rumiany: pomidory, dynie, kabaczki, cebule, jabłka, śliwki… Bo przecież, czy można powiedzieć, że dobra te są ich własnością? Czy to, co od Boga jest własnością… Więc one wynosząc te dary przed swoje domy, zawsze były chętne, by pogadać z kimś, kto by się zatrzymał. Stać je było na to. Miały czas, miały chęć. Chciały się czymś tak pięknym podzielić. Miały wielkopański gest. Bo były to nie kobiety, a panie. Choć ich domki nie były wcale okazałe, a ogródki małe nieraz jak prześcieradło.
Ludzie w Polsce zachowują się z godnością każdego dziesiątego dnia miesiąca. Stać ich na to, by złożyć kwiaty, zapalić znicz. Żeby przyjechać do Warszawy, czy innego miasta, nawet z daleka. Przejść z modlitwą ulicami razem z innymi Polakami. A przecież nic z tego nie będą mieli !
Bo w Polsce płynie Rzeka Podziemna. Wody suną powoli, niepowstrzymane, pracowicie drążąc podziemne korytarze. Nie ma struktury, nie ma brzegów umocnionych i obwałowanych. Jest rzeką zupełnie wolną, dziką i swobodną, która rozlewa swe potężne wody, gdzie chce.
Jest rzeka, płyną wody, bo jest miłość. Jedyne lekarstwo na nienawiść.
W Polsce o wielu rzeczach decydują relacje między nami. Bo one zawsze ukazują, czy ktoś jeszcze żyje życiem duchowym, czy nie. One mówią wszystko: jeżeli jesteś wobec innych szczery, prawdomówny, uczynny, bezinteresowny, gościnny, wspaniałomyślny, hojny – masz Boga. Wierzysz. Jesteś wolny, żyjesz naprawdę. Tak jak żyli naprawdę ci, co zginęli.
Tych wód nic nie powstrzyma.
Z ludźmi takiego animuszu
Zabić można też informacją, wiedzieli to znawcy wojennych strategii z Dalekiego Wschodu. Wojny informacyjne to ich wynalazek. I to właśnie niektórzy próbują dziś robić: zabijać duchowo powtarzanym wciąż negatywnym komunikatem: nic się nie zrobić. W Polsce nic się nie da zrobić. Polskę można tylko sprzedać. Jesteśmy skazani – rzekomo. Bo jesteśmy niepoważni, lekkomyślni, słabi, zatomizowani, chorzy, nienormalni, zakompleksieni. Skłóceni… To jednak nic nie ma wspólnego z nami. Nic z naszą historią i tradycją. Nic z prawdą o współczesnych Polakach. Ludzie, których serca nie stwardniały, nie stały się harde – ale też ci, których serca nie zniewieściały, nie uległy rozpaczy, nie rozpłynęły się w słabości – nigdy się nie załamią. Nigdy nie uwierzą złotoustemu kłamcy.
„Widzicie panowie, jak trudno władać Rzeczpospolitą złożoną z ludzi takiego animuszu” – to znowu Adam Mickiewicz, podczas wykładu w Paryżu w 1841 roku, który poświęcił prawie w całości Pamiętnikom Paska, obficie je cytując:
„»Skoro się trochę rozwidniło,…ruszyło się wojsko, żebyśmy, Pana Boga wziąwszy na pomoc, wcześnie zaczęli tę igraszkę«. – Tak Pasek nazywa bitwę. – »Idąc tedy, każdy odprawował swoje nabożeństwo; śpiewano godzinki; kapelani, na swych koniach jadąc, słuchali spowiedzi; każdy się dysponował, żeby był jak najgotowszy na śmierć. Przeszedłszy tedy o pół mili od Połonki, stanęło wojsko do szyku bojowego«”.
Przestańmy własną poić się boleścią; /Przestańmy ciągłym lamentem się poić, /Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią; / Mężom przystoi w milczeniu się zbroić…, przestrzegał Adam Asnyk, przeczuwając, u schyłku XIX wieku, wraz z postępami rusyfikacji, nadciągającą ze wschodu epidemię bierności i gnuśności, a wraz z nią stałą gotowość, by prześcigać się w narzekaniu. Mentalność drobnomieszczańska usiłowała zdominować, wypchnąć tę szlachecką. Do narzekania dołączyła złość wobec obcych, pomstowanie na Żydów, czemu patronowały organizacje nacjonalistyczne. Było to nadzwyczaj korzystne dla Rosji.
Tak jak niepolskie jest narzekanie, tak niepolski jest antysemityzm. Antysemityzm równa się niepolskość.
Dlatego właśnie hierarchowie Kościoła w Polsce porzucą nieuchronnie – w niedalekiej już przyszłości, to pewne – wszelkie ideologie, które przyplątały się w ostatnich czasach. To znaczy – odeprą pokusę filozoficznego idealizmu. Muszą rozliczyć się zarówno z ideologicznym potworkiem praw człowieka, jak i z potworkiem nacjonalizmu, skrywającym upodobanie w tradycji bez Boga. W pierwotnym sacrum – bez Boga. Rozgłośnie katolickie w końcu przestaną straszyć i zanudzać słuchaczy tym, że wokół panuje zgnilizna, i jest tak źle, tak beznadziejnie, że już nigdy dobrze być nie może. (Inteligencja zdradziła, politycy zdradzili…)
Te zaklęcia są nam podrzucane z zewnątrz. W Polsce brzmią fałszywą nutą. Polska jest zdolna do czynu. Polacy są dumni w sposób zdrowy, bo mają Chrystusa. Jedyną Drogę, jedyną Prawdę. Chrystus jest Królem. Choćby Go nie chcieli jako Króla ci po lewej stronie, intelektualiści zapatrzeni w swój własny pępek, w swojego idola, Teilharda de Chardin, i ci daleko po prawej, mocno pobożni, a tak często wobec swoich bliźnich okrutni, to Polacy właśnie Jego, swojego Króla mają w sercu. Kościół polski wcześniej czy później to odkryje – i będzie musiał za Królem iść.
Jak trafnie ujął to w Paryżu Mickiewicz: „Naród świadom był, że jego powołaniem walka z niewierzącymi i schizmą… za Jagiellonów od razu przejrzał niebezpieczeństwa, jakie na świat chrześcijański spaść miały po wtargnięciu Turków, i uderzył na nich. Polaków popchnął do tego ów instynkty moralny, który ludowi pozwala natychmiast odgadnąć nieprzyjaciół jego idei religijnych i społecznych….”
Natychmiast odgadnąć… Ta specyficznie polska zdolność do nieomylnego rozpoznawania kłamstwa musi niektórych niepokoić. Zbijać z pantałyku. Mieszać szyki. Tu kłamstwo nigdy się nie rozpleni. Nawet, gdy je co rok wystawiają na słońce i każą podziwiać; pracowicie podlewają, przycinają i nawożą. Chuchają, dmuchają i zaklinają – a ono nic. Tylko marnieje, więdnie i gnije.
Polskości nie da się ani zakazać, ani wykorzenić. Ma ona swobodę, lekkość i wdzięk, rodem z kultury zachodniej, łacińskiej, a zarazem jest przeniknięta w całości duchem słowiańskim. Niepowtarzalna mieszanka. Nie do podrobienia styl.
Polskość w całej urodzie uosabiał Pasek, średniozamożny szlachcic z Małopolski, autor Pamiętników, które z takim upodobaniem w Paryżu cytował Adam Mickiewicz. Poetę zachwycał także jego styl życia i nie bez przyjemności przedstawiał go paryskiej publiczności:
„Dwór Paska był to istny zwierzyniec. Kiedy jechał na polowanie, leciał przed nim oswojony kruk, wskazując mu drogę. Otaczały go i prowadziły jastrzębie i sokoły. Pomiędzy psami biegły liszki [lisy] oswojone, a nawet zające podskakiwały za pachołkami. Pysznił się tym swoim »myślistwem«, na które chłopi patrzyli jak na sprawę jakiegoś czarnoksiężnika. Ale najciekawszym stworzeniem w jego zwierzyńcu była oswojona wydra, którą w czasie postu posługiwał się do jedynego w swoim rodzaju polowania, do rybołówstwa. Musiał to cudo, nie bez obfitych łez, odstąpić królowi”.
Obowiązek rozpędzania obłoków
Jak odkrył to w prelekcjach paryskich Adam Mickiewicz: wiara w bezpośredni wpływ świata nadprzyrodzonego jest moralną i polityczną siłą Polski.
„W Polsce cios zadany religii katolickiej był śmiertelny dla Rzeczypospolitej, wszystkie bowiem zwyczaje wojskowe i polityczne opierały się na mocnej wierze w świat nadprzyrodzony, w cuda”.
Jako jeden z przykładów przytacza Mickiewicz z Pamiętników – już nie Paska, a o. Augustyna Kordeckiego – pewien epizod z oblężenia przez Szwedów Jasnej Góry:
„Co rana podnosiły się wokół warowni mgły i pod ich osłoną Szwedzi mogli podsuwać się pod same mury. Zakonnicy, nie znajdując innego sposobu przeciw temu zjawisku atmosferycznemu, polecili jednemu ze świątobliwych ojców zakonnych rozpędzać obłoki modlitwami, co też się powiodło.
W ustępie o obowiązkach każdego dowódcy oddziału czytamy, że ten a ten ojciec miał poruczony sobie obowiązek rozpędzania obłoków. Przeor uważał to po prostu za czynność zwyczajną”.
Przeciwnicy ideowi Polski, nawet nieraz chrześcijanie, ale sprotestantyzowani mentalnie i duchowo (zwłaszcza Niemcy), uważają, że idea Boga, który jest Mistrzem Miłości, jest do zakwestionowania, bo zagraża porządkowi społecznemu; musi być bowiem najpierw ściśle zorganizowana, uporządkowana, niejako okiełznana.*) Wszystko ma mieć swoje miejsce, ścieżeczki żwirkiem wysypane równiutko, system ma być doskonały. Polacy takich problemów nie mieli nigdy i nie mają. Ten typ myślenia jest im obcy, bo jest „katolicyzmem” tylko zewnętrznym, ateistycznym – jest spoganieniem chrześcijaństwa. Zakorzenionym w pysze, która uruchamia chorą wyobraźnię. Wszystko jest w niej wydzielone i określone. Myśleniu logicznemu w katolicyzmie nie można nigdy przeciwstawiać wiary związanej z gorącą miłością, płomienną nadzieją, wielką tęsknotą i pragnieniem Boga. Obie te właściwości idą razem, bo Bóg nie jest „czystym rozumem”. Jego Imieniem nie jest logiczność. Imieniem Boga jest obecność: Ja Jestem. Kochać kogoś to być przy nim. Być obecnym, nie udawać, nie deklarować. Miłość Boga jest prawdziwa, dlatego nie zniewala. Pozwala na wiele.
Polacy pozwalali sobie, przez wszystkie wieki wolności Rzeczypospolitej na wiele, potrafili pięknie i bujnie żyć, czuli się swobodni i pewni. Pewni wobec Boga, pewni Jego miłości. To musiało budzić zazdrość, a nawet – zupełny popłoch i przerażenie u niektórych przedstawicieli tych społeczeństw i państw, gdzie miłość prawdziwa była prześladowana, gdzie rozwijały się gwałtownie religijne choroby. Chorobą była reformacja Lutra i wyskoki jego następców; ciężką chorobą była schizma wschodnia. Tyko w miłości i prawdzie można dokonać rzeczy wielkich. Wielkich czynów dokonuje się dzięki wolnemu wyborowi dobra. Dlatego jedynymi ograniczeniami wolności, jakie akceptują Polacy – we wszystkich wiekach swojej historii – są ograniczenia dobrowolne.
To sprawa kluczowa. Między człowiekiem a Bogiem, między narodem a Bogiem istnieje miłość, prawdziwa miłość – z woli Boga – tylko wtedy, gdy jest tu obecna i wolność. Na tym polega szaleństwo Boga.
„Skoro Bóg nie może nas zmusić do tego, byśmy Go kochali, skoro zgadza się grać z nami w tę jakże niebezpieczną grę naszej dobrej woli i dobrowolnej miłości, dawanej lub odmawianej, trzeba, by jakieś ludzkie serce, nietknięte naszymi upadkami – ale takie, które doświadczyło naszej nędzy i cierpiało w swoim, czyli naszym ciele, tragedię grzechu – uniosło dla nas do nieba akt dobrowolnej i nieomylnej miłości, tak mocnej, żeby z naddatkiem wynagrodzić pierwszą zniewagę: trzeba będzie, żeby Bóg stał się człowiekiem.
Gdyby Bóg nie zamierzał tego drugiego szaleństwa swojej miłości, nie dopuściłby do pierwszej zniewagi, a nawet w ogóle nie stworzyłby rodzaju ludzkiego i całego wszechświata rzeczy widzialnych”.**)
(2014 r.)
11 października 2019 by Ewa Polak-Pałkiewicz________
*) Por. Marian Zdziechowski, Chateaubriand i Napoleon, Wilno 1932
**) Charles Journet, La Rédemption, drame de l`Amour de Dieu, Genève 1972, s.27 (za: Dom Yves Chauveau, Jak będzie w niebie, wyd. Promic)