OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Tęczowego holokaustu nie będzie

Kto by pomyślał, że w centrum amerykańskich wartości jest promocja sodomii i gomorii? Myślę, że na taką wiadomość wszyscy Ojcowie Założyciele poprzewracali się w grobach, ale cóż robić; czasy się zmieniają i tak zwana „wolność prawdziwa” musiała w końcu zawitać i do Ameryki. Nie wszyscy jeszcze wiedzą, co to jest, ta cała „wolność prawdziwa”, więc wyjaśniam, że dawno temu Sławomir Mrożek napisał sztukę „Na pełnym morzu”, gdzie ta kwestia została w prostych żołnierskich słowach wyjaśniona. Otóż wolność prawdziwa jest tam, gdzie nie ma zwyczajnej wolności.

Wydawałoby się że coś takiego może zdarzyć się wszędzie, tylko nie w Ameryce, gdzie tamtejsi twardziele bez przerwy informują się nawzajem, że to „wolny kraj” – jakby chcieli w ten sposób zagłuszyć jakieś wzruszające wątpliwości. A jednak wolność prawdziwa zawitała i tam, o czym poinformował nas nie kto inny, tylko sama pani Żorżeta, więc nie wypada zaprzeczać. Pani Żorżeta z jakichś zagadkowych przyczyn uważa, że wolność prawdziwą trzeba będzie zaprowadzić i u nas i nie zawaha się w tej sprawie „podnosić głosu”, a wiadomo, że kiedy pani Żorżeta podnosi głos, to wtedy zgina się każde kolano; zarówno w obozie „dobrej zmiany”, jak i w obozie zdrady i zaprzaństwa, nie mówiąc już o farbowanych lisach z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, którzy dla miłego grosza gotowi są zlać się z każdym, kto obieca im możliwość dalszego pasożytowania na historycznym narodzie polskim. Ten historyczny naród właśnie dożywa swoich dni nie tylko dlatego, że Nasz Najważniejszy Sojusznik nakazał pani Żorżecie podnieść głos w sprawie ochrony sodomitów i gomorytów przed „dyskryminacją”, ale również, a może nawet przede wszystkim dlatego, że już wkrótce sprawa roszczeń żydowskich powróci „i będzie wracać, aż coś się z tym zrobi”. Jak wiadomo, dyplomacja, nawet ta w wydaniu pani Żorżety nie służy wyrażaniu myśli, tylko ich ukrywaniu. Zresztą żeby wyrazić jakąś myśl, to najpierw musi się ona gdzieś narodzić, ale nie drążmy już tej sprawy, tylko rozbierzmy sobie z uwagą deklarację, że sprawa roszczeń żydowskich będzie wracała, „aż coś się z tym zrobi”. Coś – czyli konkretnie – co? Pani Żorżeta twierdzi, że nie wie, ale to pewnie tylko taka kokieteria, bo jak sekretarz stanu, pan Pompeo podniesie głos, to od razu będziemy wszystko wiedzieli. Konkretnie to, że Polska wszystkim tym roszczeniom zadośćuczyni. A czy zrobi to obóz „dobrej zmiany”, czy obóz zdrady i zaprzaństwa – o to mniejsza. Zresztą gdyby nawet i jeden i drugi się wahał, co oczywiście jest niepodobieństwem, to przecież pan Robert Biedroń w zamian za protekcję sodomii i gomorii i pan Czarzasty w zamian za wiadomą obietnicę, albo nawet doraźny napiwek, podobnie jak w przypadku tajnego więzienia w Starych Kiejkutach, wszystko zrobią w podskokach. Żeby jednak opinia publiczna w Polsce miała jakąś satysfakcję, to pani Żorżeta już zapowiedziała makagigi w postaci zniesienia wiz. W tej sytuacji będziemy mogli przenieść się do Ameryki, żeby w kraju nad Wisłą zrobić miejsce Żydom. Oczywiście nie wszyscy, bo jakaś część będzie musiała tu zostać w charakterze szabesgojów, którym lichwiarze będą pożyczać pieniądze na procent, a oni – wzorem pana Kazimierza Marcinkiewicza, który ugina się już od nadmiaru szczęścia – będą wymachiwali rękami i wołali: „yes! yes, yes!” – całkiem, jak w Ameryce. W takiej sytuacji nie trzeba będzie jeździć do Ameryki, bo w Polsce będzie dokładnie tak, jak w USA; tak samo Żydzi będą kręcili tymi wszystkimi Umiłowanymi Przywódcami, tak samo wszyscy będą u nich pozadłużani, tak samo będą kupowali bimber wyprodukowany przez firmę Seagrams, której właściciel, a zarazem prezes światowego Kongresu Żydów, pan Bronfman, przez całe lata dyrygował tymi wszystkimi prezydentami i posłużył się nimi do wyszlamowania Szwajcarii, tak samo będą oglądali telewizję, z której dowiedzą się, ile to Polska zawdzięcza Żydom, tak samo będą obowiązkowo uczyli się o holokauście i w rocznicę powstania w getcie będą przebierać się za żonkile w kształcie Gwiazdy Dawida i uczestniczyć w ekumenicznych, ekspiacyjnych nabożeństwach, których liturgia zostanie drobiazgowo ustalona podczas „dialogu z judaizmem”.

Dlatego też niepotrzebnie się niecierpliwią niektórzy sodomici, jak na przykład pan doktor z Białegostoku, który nie dość, że jest gojem, to jeszcze gejem. Po rozruchach towarzyszących tęczowemu marszowi równości tak się wystraszył, że „już się pakuje”. Ciekawe, dokąd chce wyjechać i na co liczy? Gdyby jeszcze był Żydem, to mógłby opowiadać, jak to ledwo zdążył ocaleć z holokaustu, a już białostoccy naziści kazali mu „wypierdalać”, a wtedy na otarcie łez daliby mu klinikę aborcyjną z sodomickim personelem i w ogóle – urządziłby się na resztą życia, jak nie przymierzając komisarze w Komisji Europejskiej. Tak w każdym razie było do tej pory, kiedy to w drugiej połowie lat 50-tych najwięksi stalinowscy oprawcy prezentowali się na Zachodzie, przede wszystkim w Ameryce, jako ofiary „polskiego antysemityzmu” i na otarcie łez dostawali wszystko, czego tylko zażądali. Podobnie było i w 1968 roku, podczas tak zwanego „małego holokaustu”, kiedy to partyjniacy z rozgramianej właśnie przez „Chamów” frakcji „Żydów” przenosili się z cudnego raju, którym w latach dobrego fartu zarządzali, do lepszego świata – znowu jako ofiary „polskiego antysemityzmu”, który od tamtej pory stał się trwałym elementem polskiego narodowego wizerunku. Ale pan doktor Żydem nie jest, tylko „gejem”, więc kiedy już się spakuje i wyjedzie, to jaką zaprezentuje tam martyrologię? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie ma problemu i na przykład, gdyby powiedział, że jakiś efeb odrzucił jego zaloty, bo okazał się nacjonalistą, to z pewnością wzbudziłby współczucie środowiska i kto wie – może by mu jakiś sodomita zaproponował wspólny nocleg – ale już kliniki nikt by mu chyba nie zaoferował. Zresztą w tą martyrologią też nie ma co przesadzać, bo wiadomo, że ofiarami są Żydzi, a cała reszta musi nie tylko przyjąć to do wiadomości, ale i powstrzymać się przed próbami jakichś martyrologicznych licytacji. Z Żydami nie jest tak łatwo, jak z warszawskimi powstańcami, którzy podpiszą, co im się tam podsunie, nawet świstek, że wtedy chodziło o wyzwolenie sodomitów z cęgów reżymu – ale Żydzi na takie sentymenty nabrać się nie dadzą i z żadnymi tęczowymi męczennikami na pluszowych krzyżach nie będą się dzielić dochodami ze swego monopolu. Owszem, mogą nakręcić panią Żorżetę, żeby się z nimi ostentacyjnie solidaryzowała, bo to nikomu nic nie szkodzi, ale w momencie, gdy w grę wchodzi szmal, to żarty się kończą, podobnie jak i amikoszoneria, po której tutejsi sodomici tyle sobie obiecują.

Felieton • tygodnik „Najwyższy Czas!” • 6 sierpnia 2019
Stanisław Michalkiewicz

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    060284