OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Herezja antyliturgiczna – Dom Prosper Guéranger OSB

Trzeba przyznać, że wypowiedzenie wojny świętemu językowi było mistrzowskim posunięciem protestantyzmu. Jeżeli kiedykolwiek uda mu się go zniszczyć, będzie to wielki krok ku całkowitemu zwycięstwu herezji.

Pierwszym znamieniem herezji antyliturgicznej jest nienawiść do Tradycji wyrażonej w sformułowaniach używanych w kulcie Bożym. Nie da się nie zauważyć tej szczególnej cechy wszystkich heretyków — od Wigilancjusza po Kalwina ­a przyczyna tego jest łatwa do wyjaśnienia. Każdy sekciarz, który pragnie wprowadzenia nowej doktryny, niezawodnie staje w obliczu liturgii będącej najgłębszym, najlepszym wyrazem Tradycji, i od tej pory nie spocznie, dopóki nie zagłuszy tego głosu, dopóki nie porwie na strzępy owych stronic przypominających wiarę minionych stuleci.

DOM Prosper Ludwik Pascal Guéranger, odnowiciel zakonu benedyktynów we Francji i pierwszy po rewolucji antyfrancuskiej opat Solesmes, napisał w 1840 r. swoje Instytucje liturgiczne, , chcąc odbudować wśród kleru wiedzę i zamiłowanie do liturgii rzymskiej. Przedstawiamy naszym czytelnikom fragment tego dzieła, w którym dom Gueranger podsumowuje to, co określa mianem herezji antyliturgicznej: jest to streszczenie doktryny i praktyk liturgicznych sekty protestanckiej od XIV do XVIII wieku. Jak łatwo zauważyć, wiele z tych zasad jest uderzająco podobnych do posoborowych reform liturgicznych.

W istocie, w jaki sposób mogły zainstalować się i przejąć kontrolę nad masami luteranizm, kalwinizm, anglikanizm? Wszystko, co musieli zrobić, to zastąpić stare księgi i wyrażenia nowymi – i dzieło to zostało dokonane. Pozbyli się w ten sposób wszystkiego, co mogłoby niepokoić nowych kaznodziejów; mogli oni nauczać czegokolwiek chcieli, a wiara ludzi została w ten sposób pozbawiona wszelkiej obrony.

Luter pojął tę prawdę z przebiegłością godną jansenistów, skoro u zarania swoich innowacji, gdy jeszcze sądził, że powinien zachować przynajmniej po części zewnętrzne formy rytu łacińskiego, stworzył następujące zasady zreformowanej liturgii: „Przyjmujemy i zachowujemy introity na niedziele oraz święta Pana naszego, czyli Wielkanoc, Zielone Świątki i Boże Narodzenie. Powinniśmy obstawać przy używaniu całego psalmu w introicie, tak jak to było w dawnych czasach, ale z ochotą dostosujemy się do dzisiejszego zwyczaju. Nie ganimy nawet tych, którzy pragną zachować introity w święta Apostołów, Matki Boskiej oraz innych świętych, ponieważ te trzy introity zaczerpnięto z Psalmów i innych ksiąg Pisma”.

Luter śmiertelnie nienawidził świętych śpiewow, które sam Kościół skomponował dla zamanifestowania swojej wiary. Herezjarcha wyczuwał w nich siły witalne Tradycji, których pragnął się pozbyć. Gdyby pozostawił Kościołowi prawo mieszania podczas zgromadzeń wiernych głosu Tradycji z proroctwami Pisma św. musiałby narazić się na konieczność słuchania, jak pieśń miliona ust potępia jego fałszywe dogmaty. Stąd jego nienawiść do wszystkiego w liturgii, co nie wynika bezpośrednio z Pisma św.

I to jest, w rzeczy samej, druga zasada sekty antyliturgicznej: zastępowanie sformułowań nauczania Kościoła czytaniami z Pisma Św. Przynosi im to dwie korzyści: po pierwsze, wycisza głos Tradycji, której sekciarze zawsze tak się obawiają. Po drugie, propaguje i wspiera ich dogmaty drogą negacji i afirmacji. Drogą negacji — gdy pomijają wyrachowanym milczeniem teksty, które wyrażają naukę przeciwną propagowanym błędom; droga, afirmacji — gdy akcentują wyjęte z kontekstu wersety, które ukazują tylko jedną stronę prawdy, zakrywając inne jej aspekty przed oczyma ludzi prostych.

Wiadomo od wielu stuleci, że pierwszeństwo przyznawane przez heretyków Pismu św. przed definicjami Kościoła nie ma innego uzasadnienia, jak tylko ułatwienie uczynienia Słowa Bożego według ich własnych wyobrażeń i manipulowanie nim do woli.

Protestanci zredukowali niemal całą liturgię do czytania Pisma św. połączonego z kazaniami, w których tłumaczy się Pismo metodą racjonalistyczną. Jeżeli chodzi o wybór i określanie kanoniczności ksiąg, wszystko poddano kaprysom reformatora, który ostatecznie określa literalne znaczenie Pisma św.

Tak więc Luter dochodzi do przekonania, że w jego systemie religijnym idea bezużyteczności dobrych uczynków oraz zbawienie wyłącznie przez wiarę powinny stać się dogmatami, a zatem od tej chwili stwierdza, to List św. Jakuba jest „słomianym listem”, a nie pismem kanonicznym, z tego prostego powodu, to list ten naucza o konieczności dobrych uczynków do zbawienia.

W każdej epoce, w każdej formie sekciarstwa będzie tak samo: żadnych kościelnych formuł wiary, tylko Pismo św. ­ ale interpretowane, wybrane i prezentowane przez osoby, które wyglądają zysku z innowacji.

Pułapka ta jest niebezpiecz­na dla ludzi prostych, którzy dopiero po długim czasie mogą spostrzec, że zostali oszukani oraz że Słowo Boże — ten „miecz obosieczny”, jak nazywali je Apostołowie — zadało im głębokie rany, gdyż zostało zmanipulowane przez synów zatracenia.

Trzecią zasadą heretyków co do reformy liturgii jest, gdy już wyeliminowali sformułowania kościelne i proklamowali absolutną, konieczność korzystania wyłącznie z treści Pisma św., a zauważywszy, to Pismo — mimo ich chęci — nie zawsze daje się nagiąć do ich potrzeb, trzecią, powiadam, ich zasadą jest tworzenie i wprowadzanie rozmaitych formuł, pełnych podstępu, sprawiających, że ludzie jeszcze łatwiej wpadają. w sidła błędu, a przez to struktura bezbożnej reformy umacnia się na całe wieki.

Trudno się dziwić sprzecznościom, które herezja ukazuje w swych dziełach, gdy się wie o czwartej zasadzie, czy może czwartej konieczności narzucającej się sekciarzom przez samą naturę ich buntu, ­jest to wrodzona sprzeczność w ich własnych zasadach.

Musi tak być, aby byli zawstydzeni w owym wielkim dniu, który prędzej czy później zaświta, gdy Bóg ujawni ich nagość przed oczyma tych, których zwiedli; co więcej, w samej naturze ludzkiej nie leży uporządkowanie. Tylko prawda może być uporządkowana.

Wszyscy oni bez wyjątku zaczynają od powrotu do starożytności. Chcą oczyścić chrześcijaństwo ze wszystkich ludzkich błędów i sentymentów, które mogły się z nim zmieszać; chcą je oczyścić ze wszystkiego, co „fałszywe” i „niegodne Boga”. Wszystko, czego chcą, to powrót do źródeł, dlatego też stwarzają pozory powrotu do kolebki chrześcijańskich instytucji. W tym celu skracają, wymazują, wycinają; wszystko biorą w swoje ręce. Ktoś, kto czekał na ukazanie się pierwotnej czystości kultu Bożego, w pewnej chwili orientuje się, że został zasypany nowymi formułami, powstałymi poprzedniej nocy, niezaprzeczalnie ludzkimi, ponieważ ten, kto je stworzył, wciąż stąpa po ziemi.

”Tracimy mowę wieków chrześcijaństwa, stajemy się jakby intruzami i profanami w literackim zakresie wyrażania przeżyć sakralnych, i w ten sposób utracimy znaczną część tego zdumiewającego niezrównanego faktu artystycznego i duchowego, jakim jest śpiew gregoriański. Naprawdę, mamy powód do użalania się i pewnego lęku: czym zstąpimy ten język anielski? Jest to ofiara z wartości nieocenionej. A dla jakiego celu? Co może być droższe nad te ogromne wartości naszego Kościoła?
Odpowiedź wydaje się banalna i prozaiczna: ale jest ona przekonywująca, bo ludzka, apostolska. Ważniejsze jest zrozumienie modlitwy niż dawne jedwabne szaty, w jakie się ona po królewsku przyoblekała; ważniejsze jest uczestniczenie ludu, tego ludu nowoczesnego, nasyconego słowami jasnymi, zrozumiałym, dającym się przetłumaczyć w konwersacji świeckiej.
Gdyby boska łacina miała trzymać z daleka od nas dziatwę, młodzież, świat pracy i spraw doczesnych: gdyby miała być ciemną przesłoną zamiast przezroczystym kryształem, to czy my, rybacy dusz, zrobilibyśmy dobrą kalkulację, zastrzegając jej wyłączne panowanie w konwersacji modlitewnej i religijnej?”
(fragmenty przemówienia Pawła VI pt. Novus ordo Missae (Nowy obrzęd Mszy), 26 listopada 1969)

Każda sekta przechodzi tę drogę. Widzieliśmy to u monofizytów i nestorian — to samo znajdziemy w każdym odłamie protestantyzmu. Ich żądza nauczania wyłącznie „starożytności” doprowadziła ich jedynie do odcięcia się od całej przeszłości. Wówczas stanęli przed tymi, których zwiedli, i zaklinali się, że teraz wszystko jest już dobrze, dodatki papistów znikły, a Boski kult wrócił do swego pierwotnego kształtu…

Ponieważ zaś reforma liturgiczna została powzięta z tym samym zamiarem, co reforma dogmatów, których jest konsekwencją, dlatego protestanci, którzy wyłamali się w tym celu, aby mieć mniej prawd do wierzenia, dążą do usunięcia z liturgii wszystkich ceremonii, wszystkich sformułowań, które wyrażają tajemnice. Nazywają przesądami i bałwochwalstwem wszystko, co nie wydaje im się całkowicie racjonalne, a przez to ograniczają, wyrażanie wiary, zaciemniając przez wątpienie, a nawet przez negację, każde spojrzenie otwarte na świat nadprzyrodzony.

Dlatego dość już sakramentów — poza chrztem — co wytyczyło ścieżki socjalistom, którzy swoich zwolenników uwolniłi nawet od chrztu. Dość już sakramentaliów, błogosławieństw, obrazów, relikwii świętych, procesji, pielgrzymek etc. Koniec z ołtarzem, wystarczy tylko stół; dość już ofiary tak jak w każdej religii, wystarczy jedynie posiłek. Koniec z kościołem, wystarczy dom zgromadzeń. Dość architektury religijnej, gdyż brak już tajemnicy. Dość chrześcijańskiego malarstwa czy figur, gdyż nie ma już religii doświadczanej zmysłami. A wreszcie dość poezji w kulcie, którego nie chroni już miłość ani wiara.

Stłumienie pierwiastka mistycznego w liturgii protestanckiej musiało nieomylnie wywołać całkowity zanik prawdziwego ducha modlitwy, który w katolicyzmie zwiemy namaszczeniem.

Zbuntowane serce nie potrafi już miłować, a serce pozbawione miłości może jedynie wydać z siebie mierny wyraz uszanowania lub lęku, zatruty zimną pychą faryzeusza. Taka jest właśnie liturgia protestancka.

Udając pełen czci kontakt z Bogiem, liturgia protestantów nie potrzebuje pośredników. Zwracać się o pomoc do Matki Bożej bądź prosić o wstawiennictwo świętych oznacza dla nich brak szacunku dla Najwyższego.

Ich liturgia wyklucza całą tę „idolatrię papistów”, która prosi stworzenie ziemskie o to, o co powinno się prosić wyłącznie Boga. Oczyszcza kalendarz z imion tych wszystkich, których Kościół Rzymski tak zuchwale wymienia zaraz po Bogu. Szczególną odrazę żywi do imion mnichów i innych ludzi późniejszych czasów, które figurują zaraz obok imion wybranych przez Jezusa Chrystusa Apostołów. To na nich Chrystus Pan zbudował pierwotny Kościół, który — jak mówią heretycy — jedynie był czysty w swej wierze, wolny od wszelkich zabobonów w swym kulcie i wszelkiego rozluźnienia w swych obyczajach.

Ponieważ jednym z głównych celów reformy liturgicznej było zniesienie czynności i formuł o mistycznym znaczeniu, stało się logiczną konsekwencją, że autorzy reformy musieli podkreślać konieczność użycia w kulcie języków ojczystych.

W oczach heretyków to rzecz najważniejsza. Kult nie może być czymś tajemniczym. Ludzie — powiadają — muszą rozumieć to, co śpiewają. Nienawiść do łaciny wrosła w serca wszystkich przeciwników Rzymu. Postrzegają ją jako więź scalającą wszystkich katolików z całego świata, jako arsenał ortodoksji wymierzony przeciw zagadkom ducha sekciarskiego.

Duch buntu, który kazał im przerabiać uniwersalną modlitwę na mowę każdego człowieka, każdej prowincji i stulecia, wreszcie zrodził owoce, a zreformowani na własne oczy przekonują się, że katolicy, pomimo swoich łacińskich modlitw, lepiej spełniają swe obowiązki kultu i bardziej się w nich radują niż protestanci. Każdej godziny w kościołach katolickich odbywa się Boski kult. Wierny katolik, który włącza się w ten kult, zostawia swój język ojczysty przed drzwiami kościoła. Poza kazaniem słyszy jedynie tajemnicze słowa, a nawet nie słyszy ich wcale w najuroczystszej chwili — kanonie Mszy św. Mimo to owa tajemniczość pociąga go tak mocno, iż nie jest nawet odrobinę zazdrosny o protestanta, którego ucho nie słyszy nic, czego znaczenia by nie znał.

Trzeba przyznać, że wypowiedzenie wojny świętemu językowi było mistrzowskim posunięciem protestantyzmu. Jeżeli kiedykolwiek uda mu się go zniszczyć, będzie to wielki krok ku całkowitemu zwycięstwu herezji. Liturgia wystawiona na wzrok gapiów, jak zbezczeszczona dziewica, straciła wiele ze swego świętego charakteru, a ludzie bardzo szybko stwierdzili, że nie warto odkładać swojej pracy czy przyjemności po to, żeby iść i słuchać tego, co się mówi w taki sam sposób, jak rozmawia się na targu.

Odzierając liturgię z upokarzającego rozum misterium, protestantyzm postarał się nie zapomnieć o praktycznych konsekwencjach, to znaczy o uwolnieniu od trudu i wysiłku dla cielesnej natury, nałożonych przez reguły „liturgii papistów”. A zatem, po pierwsze i najważniejsze, koniec z postami, koniec ze wstrzemięźliwością, koniec z klękaniem na modlitwie. Koniec z codziennymi obowiązkami sług świątyni, nigdy więcej kanonicznych modlitw do odmówienia w imieniu Kościoła. — To jest właśnie jeden z najważniejszych owoców wielkiej protestanckiej swobody: zmniejszenie skarbca publicznych i prywatnych modlitw.
Bieg wydarzeń pokazał, że wiara i miłość, które żywią się modlitwą, szybko wyparowały z szeregów reformatorów, podczas gdy wśród katolików cnoty te nieustannie karmią wszelkie akty poświęcenia Bogu i człowiekowi, ponieważ chronią je niewyczerpane skarby liturgicznej modlitwy kleru diecezjalnego i zakonnego, w której ma swój udział cała społeczność wiernych.

Ponieważ protestantyzm musiał ustanowić regułę, która pozwoliłaby wskazać wśród instytucji „papistów” te, które są. najbardziej wrogie jego zasadom, czuł się zmuszony dokopać się do fundamentów katolickiej budowli, aby znaleźć kamień węgielny, na którym wszystko się opiera. Jego instynkt wskazał mu oczywiście dogmat nie do pogodzenia z wszelkimi innowacjami: władzę papieską. Gdy Luter napisał na swoim sztandarze: „Nienawiść do Rzymu i jego praw”, po raz kolejny tylko potwierdził podstawową zasadę każdego odłamu sekty antyliturgicznej. Od tej chwili musiał odrzucić wszystko, zarówno kult, jak i ceremonie, jako „rzymskie bałwochwalstwo”. Język łaciński, Święte Oficjum, kalendarz, brewiarz — wszystko stało się dlań ohydą Nierządnicy Babilonu. Biskup Rzymu pognębia umysły dogmatami, a zmysły rytuałami, dlatego protestantyzm orzekł, że dogmaty są jedynie bluźnierczymi błędami, a liturgia — środkiem do wzmocnienia despotycznej władzy uzurpatora.

Warto to wspomnieć o doskonałym spostrzeżeniu, jakie zawarł Józef de Maistre w swym dziele Papież ; głęboko i przenikliwie wykazał, że pomimo wszystkich różnic, jakie winny dzielić rozmaite sekty, jest jedno, w czym są do siebie tak podobne, aż niemal nie do odróżnienia — wszystkie są antyrzymskie.

Herezja antyliturgiczna, chcąc ostatecznie ustanowić swą władzę, musiała jeszcze zarówno co do zasady, jak i faktycznie zniszczyć chrześcijańskie kapłaństwo. Czuła bowiem, że gdzie jest kapłan, tam ołtarz, a gdzie ołtarz, tam poświęcenie i pełen tajemnic ceremoniał.

Obaliwszy urząd Najwyższego Kapłana, musieli jeszcze unicestwić znamię biskupstwa, z którego płynie mistyczne nałożenie rąk, uwieczniające świętą hierarchię. Z tego właśnie zrodził się powszechny prezbiterianizm, jako nieomylny skutek odrzucenia władzy papieskiej. Od tej pory, ściśle biorąc, nie mają kogoś takiego jak ksiądz. Jak zwykłe mianowanie, bez konsekracji, może sprawić, że jest się wyświęconym? Wśród luteran czy kalwinistów są jedynie ministrowie [słudzy] — Boga lub ludzi, jak kto woli. Ale to nie wszystko. Wybrany spośród i przez świeckich minister jest tylko laikiem, któremu przydzielono pewne funkcje w zborze. W protestantyzmie są tylko świeccy — i nie może być inaczej, bo nie ma już liturgii.

Takie są właśnie zasady i hasła sekty antyliturgicznej. W tym, co napisaliśmy, nie ma żadnej przesady. Ujawniliśmy jedynie stokroć razy potwierdzone nauki, zawarte w pismach Lutra, Kalwina i wielu im podobnych. Łatwo sprawdzić to samodzielnie. To, co z nich wynika, jest jawne dla całego świata. Uznaliśmy, że warto rzucić trochę światła na podstawowe zasady tej sekty. Warto się uczyć na błędach.

Dom Prosper Guéranger OSB

1. Prezbiterianizm — od prezbiter, ‘kapłan’, stopień święceń hierarchii katolickiej; autor prawdopodobnie ma na myśli, po pierwsze, wynikającą z braku biskupstwa w protestantyzmie nieobecność ściśle pojętej hierarchii, a z drugiej — rozkwit „kapłaństwa powszechnego”, i imię którego każdy czuje się tam upoważniony do pełnienia obowiązków kaznodziei, egzorcysty czy przewodnika duchowego.

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    060176