OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Śmierć. Błogosławiona brama do raju

Rozmyślajmy często o śmierci, nie z rozpaczą pogan czy jako o końcu naszej egzystencji, jak ateiści, ale jako o błogosławionej bramie, którą wkraczamy do raju. Ujrzymy wówczas, dlaczego św. Paweł stwierdza, że śmierć została pokonana zmartwychwstaniem Chrystusa: „Zwycięstwo pochłonęło śmierć. Gdzież jest, o śmierci, twoje zwycięstwo? Gdzież jest, o śmierci, twój oścień?”.

Śmierć

Rozpatrzmy kilka znaczących przykładów dla refleksji na temat śmierci. Pomogą one nam lepiej zrozumieć ten straszliwy krok, który musimy wszyscy zrobić.

Wolter

W eleganckim pokoju pięknego osiemnastowiecznego francuskiego domu, pełnego ornamentów, delikatnych zdobień, jedwabnych zasłon i obitych tapicerką krzeseł umiera pod baldachimem olbrzymiego łoża stary człowiek. Jest chudy i wymizerowany. Bardzo inteligentny, nawet genialny, ale bezbożny i sarkastyczny. Posiadał iście diabelską zdolność ośmieszania swoich przeciwników. Wykorzystywał tę władzę zwłaszcza przeciwko Kościołowi i jego Bożemu Założycielowi, o którym mówił jedynie jako „Tym Niesławnym”, którego należy zmiażdżyć.

Ten filozof miał wszystko, co życie może ofiarować: pieniądze, przyjemności, prestiż. Był nawet przez wielu ubóstwiany. Wie, że umrze i już wizytę złożyli mu dwaj księża. Jednak odmawia wyznania swoich błędów i prosi ich o zostawienie go w spokoju.

Całe jego ciało pokrywają rany, pali go gardło, a jego dusza jest w rozpaczy. Wciąż przytomny, zdaje sobie sprawę, że Kościół jest prawdą, a Jezus Chrystus jego zbawieniem. Jednak odrzuca wszelkie łaski i utwardza swoją wolę w złu. Wie, jaki czeka go kres, a przed nim już otwiera się piekło. Gdy ów koniec nadchodzi, „umiera wściekły, bluźniąc w rozpaczy, przeklinając przyjaciół, rozdrapując ciało i jedząc własne ekskrementy”.

Święta Teresa, Mały Kwiatek Jezusa

Skierujmy się teraz ku ubogiemu, prostemu szpitalowi. To infirmeria klasztorna karmelitańskich zakonnic z Lisieux we Francji pod koniec XIX wieku. Młoda, dwudziestoczteroletnia zakonnica jest bliska śmierci. Zmagania ze śmiercią dotkniętej gruźlicą Teresy miały długi i bolesny przebieg. Z trudem łapie oddech, czuje duszności. Jej dusza pogrąża się w śmiertelnej posusze, już nie odczuwa pociech Bożego Oblubieńca, któremu poświęciła życie i którego kocha z żarliwością pochłaniającą ją bardziej niż choroba. Boży Zbawiciel zsyła tę ostateczną próbę na ową heroiczną duszę.

Zgodnie z klasztornym zwyczajem reszta zakonnic stoi wokół niej. Wśród nich są jej trzy rodzone siostry: Paulina, Maria i Celina. Paulina (matka Agnieszka od Jezusa) była jej kierowniczką, jej „małą mamą”. Maria (siostra Maria od Najświętszego Serca) była jej serdeczną matką chrzestną, która przygotowała ją do I Komunii Świętej. Celina (siostra Genowefa od Najświętszego Oblicza) była jej bliźniaczą duszą, z którą najbardziej się utożsamiała i która w szczególności była otwarta na jej doktrynę „małej drogi”, czyli „duchowego niemowlęctwa”.

Jej kuzynka, Maria Guérin (siostra Maria od Eucharystii), przełożona, matka Maria Gonzaga (która była przyczyną tak wielu jej cierpień), oraz reszta zakonnic po złożonych ślubach – są także w pobliżu jej łoża śmierci. Wszystkie żarliwie się modlą, widząc cierpienie swej umierającej siostry. W końcu, w apogeum cierpienia, Teresa unosi się nieznacznie na łóżku, spogląda w stronę nieokreślonego punktu w pokoju, uśmiecha się anielsko i w ekstazie szczęścia oddaje swą dziewiczą duszę Bogu.

Sfotografowany tuż po śmierci ów rajski uśmiech wciąż jest obecny na ustach tej zakonnicy, która chciała wieść życie kontemplacyjne, być misjonarką, wojowniczką i nową świętą Joanną d’Arc. Ten uśmiech to początek nieba.

Święty Józef

Wreszcie weźmy pod uwagę mały palestyński domek. Zbudowany jest z ułożonych warstwami kamieni i ma płaski dach, tak jak było to w stylu rejonu, gdzie tak rzadko pada deszcz. W prostym, wiejskim pokoju, nacechowanym nieokreśloną czystością i wzniosłością, na skromnym łóżku doświadczony, czcigodny starzec walczy ze śmiercią. Emanują z niego: niezrównany majestat i słodkość. Po jednej stronie łóżka jest młody Człowiek, krzepki, ale nie ordynarny, mający tak harmonijne rysy twarzy, że Dawid wykrzyknął o Nim profetycznie: „Tyś najpiękniejszy z synów ludzkich” (Ps 45,3). To oczywiście Jezus Chrystus stoi obok łóżka swojego przybranego ojca.

Z drugiej strony stoi Pani w średnim wieku, której piękno podkreśla Jej dojrzałość. To do Niej stosują się słowa Pieśni nad pieśniami (4,7): „Cała piękna jesteś, przyjaciółko moja, i nie ma w tobie skazy”. To Najświętsza Maryja Panna. Stoimy przed świętym Józefem, którego w ostatnich chwilach wspierają nasz Pan i Matka Najświętsza. Nie może być skuteczniejszego albo bardziej pocieszającego wsparcia, lub szczęśliwszej śmierci dla tego wielkiego Patriarchy, męża Maryi Panny, a zatem prawdziwego, choć nie cielesnego, ojca Bożego Zbawiciela. To dlatego Kościół nazwał go patronem dobrej śmierci.

Dlaczego śmierć nas szokuje

Zastanówmy się nad kolejną rzeczą. Naszym najsilniejszym instynktem jest instynkt samozachowawczy. Gdy pojawia się nagłe zagrożenie, całe nasze ciało jest w stanie pogotowia. Nasz oddech się zmienia, wzrok wyostrza, a wszystkie zmysły skupiają się na tym, by uprzedzić niebezpieczeństwo mogące wystawić nasze życie na ryzyko.

Pod wpływem intensywnych emocji, wywołanych niebezpieczeństwem, człowiek może dla siebie albo dla ukochanej osoby dokonać rzeczy, których normalnie by nie zrobił. Skoczy z płonącego budynku, przeskoczy nad niezwykle wysokim murem, przejdzie wezbrany i szalejący nurt, przebiegnie olbrzymi dystans albo rzuci się tuż przed samochód, by ocalić ukochaną osobę.

To wszystko jest instynktowne. Poprzedza myślenie i prowadzi do nagłych, skutecznych i piorunujących działań. Taka intensywność pokazuje, na poziomie przyrodzonym, że człowiek postrzega życie jako największe z wszystkich dóbr. Ponadto jest tak przywiązany do życia, że jest skłonny do największych poświęceń i ustępstw, by je ocalić, czasami nadając mu najwyższą wartość. To dlatego, kiedy ponad własne życie człowiek stawia obronę kraju, szlachetną sprawę, zasady, cnotę czy – w szczególności – wiarę, jest to wyraz wysokiej moralnej bezinteresowności i heroizmu. Kiedy ponad swe życie stawia miłość Boga, staje się męczennikiem, świętym.

Stąd na poziomie czysto przyrodzonym, bez brania pod uwagę łaski czy Bożej pomocy, człowiek lęka się śmierci bardziej niż czegokolwiek innego i czuje rozpacz nawet w obliczu jej odległej perspektywy. Kiedy jednak człowiek patrzy na śmierć w nadprzyrodzonym duchu, wie – mimo brutalności oddzielenia duszy od ciała – że śmierć to brama wiodąca do życia przyszłego i chwały błogosławionych. Postrzega wówczas śmierć oczami pełnymi wiary i nadziei.

Śmierć, zapłata za grzech

Święty Paweł uczy nas: „Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, a łaska przez Boga dana – to życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 6,23). „Dlatego też, jak przez jednego człowieka grzech wszedł do świata, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ zgrzeszyli” (Rz 5,12).

Śmierć ma w sobie wydźwięk kary. To dlatego budzi taki postrach i wywołuje tak wiele cierpienia. Z naturalnego punktu widzenia człowiek nie powinien żyć bez końca. Jest on bytem złożonym, składającym się z duchowej duszy – która jest nieśmiertelna – i organicznego ciała – które się psuje. Dusza ożywia złożony ludzki byt. Kiedy ciało popada w ruinę – w wyniku choroby, zużycia czy wypadku – traci swą zdolność do jedności z duszą. Te dwa elementy złożonego ludzkiego bytu rozdzielają się; dusza wkracza do wieczności, a ciało zaczyna się psuć, zamieniając w proch, z którego zostało stworzone (por. Rdz 2,7), aż do chwili ostatecznego zmartwychwstania, kiedy ponownie zjednoczy się z duszą.

Konsekwencja grzechu pierworodnego

Bóg stworzył naszych pierwszych rodziców, Adama i Ewę, i dał im ziemski raj na miejsce zamieszkania. Sam Stwórca, który rozmawiał z Adamem „w porze powiewu wiatru” (Rdz 3,8), wyniósł ich do porządku nadprzyrodzonego, udzielając im daru łaski uświęcającej, dzięki której uczestniczą w samym życiu Boga. Oprócz tego dał im wiele darmowych darów, zwanych charyzmatami, będącymi poza ludzką naturą. W ten sposób otrzymali oni dar natchnionej wiedzy, dzięki której rozumieli wszystko, i dar harmonii, dzięki któremu oszczędzone były im choroby i śmierć.

Gdyby nie grzech, życie człowieka na ziemi byłoby życiem niebiańskim, w przyjaźni z Bogiem pośród uroków i słodkości Edenu. Człowiek był królem stworzenia; same zwierzęta były mu posłuszne, a natura uginała się przed jego wolą. Po dopełnieniu tego czasu, gdy jego świętość osiągnęłaby pewien poziom, aniołowie poprowadziliby go ku radości, jaką jest pełnia szczęścia w niebie. Jednak Bóg, który jest pełnią sprawiedliwości, ustanowił próbę, aby w praktykowaniu cnoty były też zasługi. Pragnąc, by człowiek w pełni poddał się Jego woli, Bóg poddał Adama i Ewę próbie, zabraniając im spożywania owoców z drzewa pośrodku raju, zwanego drzewem poznania dobrego i złego.

Kuszona przez diabła Ewa pozwoliła się uwieść; sama z kolei skusiła swojego męża. Nieposłuszni Bożemu nakazowi oboje spożyli z zakazanego owocu. Przyszła kara: utracili swoją pierwotną niewinność, otwierając oczy na zło; „poznali, że są nadzy” (Rdz 3,7) i wezbrała w nich pożądliwość. Wygnani z raju musieli pracować i zarabiać na swój chleb w pocie czoła. Doświadczyli po raz pierwszy ciężaru zmęczenia. Kobieta miała rodzić w bólach, ziemia napełnić się cierniami, a zwierzęta zbuntować przeciw swoim byłym panom. Ze względu na swój grzech, nazwany pierworodnym, gdyż został popełniony przez ludzkość jako pierwszy, Adam i Ewa utracili nie tylko łaskę uświęcającą, która sprawiała, że byli przyjaciółmi Boga, ale także niektóre z nadzwyczajnych darów, w szczególności dar harmonii, przez co stali się podatni na chorobę i śmierć (por. Rdz 2 i 3).

Boleści śmierci a dobra śmierć

Śmierć znaczy koniec naszych nieszczęść na tej ziemi. Uniemożliwia nam zyskanie większej ilości zasług, skruchę za grzechy i otrzymanie dodatkowych łask. Człowiek umierając wkracza do wieczność, „a jeśli drzewo upadnie na południe czy też na północ – na miejscu, gdzie upadnie, tam leży” (Koh 11,3). Dobra śmierć zależy od specjalnej łaski, udzielanej przez Boga wiodącym dobre życie, tym, którzy odpokutowali swoje grzechy, czy – rzadziej – każdemu, komu zdecyduje się udzielić jej z czystej hojności, zgodnie ze swoimi świętymi zamiarami. Łaska dobrej śmierci i ostateczna wytrwałość to jedna z łask, o które powinniśmy prosić z ogromną uporczywością.

Śmierć naturalna, nie będąca wynikiem śmiertelnego wypadku, przychodzi normalnie poprzedzona agonią, różniącą się co do długości trwania. Słowo agonia pochodzi z języka greckiego i oznacza walkę. W rzeczywistości w tej tragicznej chwili bierzemy udział w ostatecznej bitwie, która rozstrzygnie o naszym ostatecznym losie – zbawieniu albo potępieniu. Za Bożym pozwoleniem w trakcie końcowej agonii diabeł przypuści największy atak, usiłując doprowadzić umierającą osobę do rozpaczy. Choć nie powinniśmy dać się przerazić tą perspektywą, musimy potraktować perspektywę agonii bardzo poważnie, mając z ufnością nadzieję na miłosierdzie Boże i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny.

Ktokolwiek wiódł życie cnotliwe, a w szczególności modlił się dużo o łaskę dobrej śmierci, może być pewny, że w chwili agonii pomogą mu Matka Boża, św. Józef i święci aniołowie. Jest to ostateczna chwila heroicznej ufności w miłosierdzie Boże.

Powinności wobec umierającego

Chodź zasadnicza odpowiedzialność za dobrą śmierć spoczywa na poszczególnej osobie, to poważnym obowiązkiem miłosierdzia jest pomóc innym umrzeć dobrze, szczególnie jeśli są to przyjaciele, członkowie rodziny czy ktoś, czyjej śmierci jesteśmy przypadkiem świadkami.

Obowiązek miłosierdzia polega na zapewnieniu umierającej osobie księdza, by mogła się wyspowiadać i przyjąć ostatnie namaszczenie, pomagając jej w ten sposób w akcie wiary, nadziei i miłości i wspierając ją swoimi modlitwami.

Niewezwanie księdza z obawy przestraszenia pacjenta – co jest niestety dość powszechną postawą – to pogański i naturalistyczny sposób postępowania. Może to być prawdziwe przestępstwo wobec umierającej osoby, gdyż od tego może zależeć jej wieczne zbawienie. Jej strach będzie dużo większy, kiedy stanie twarzą w twarz wobec sądu Boga, nie otrzymawszy sakramentów przygotowujących do życia wiecznego. Przy prawdziwej skrusze spowiedź odpuszcza grzechy. Namaszczenie chorych, czyli ostatnie namaszczenie, także zyskuje przebaczenie, szczególnie w przypadku utraty przytomności i – kiedy taka jest wola Boża – nawet poprawia albo przywraca zdrowie danej osoby.

W swoim liście św. Jakub nawołuje:

Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone. Wyznawajcie zatem sobie nawzajem grzechy, módlcie się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie” (Jk 5,14-16).

Namaszczenie chorych ma kilka skutków:

1) Zwiększa łaskę uświęcającą w duszy, niszczy to, co pozostało z grzechu (słabość, złe skłonności itd.), oraz umacnia duszę przed minionym, obecnym i przyszłym złem.

2) Odpuszcza grzechy śmiertelne w przypadkach, w których dana osoba z nie swojej winy nie może się wyspowiadać, pod warunkiem skruchy, to znaczy nadprzyrodzonego żalu za grzechy z lęku przed Bogiem.

3) Zależnie od poziomu wewnętrznej skłonności danej osoby, usuwa – przynajmniej częściowo – doczesną karę z powodu grzechów już odpuszczonych.

4) Przywraca zdrowie ciału i jest pomocne duszy. Chociaż jest to skutek drugorzędny, jest on niezawodny, jeśli chodzi o dobro duchowe chorego.

W przypadkach braku przytomności namaszczenie chorych jest ważniejsze niż sama spowiedź, ponieważ sakrament pokuty wymaga dla swej ważności przynajmniej nadprzyrodzonej skruchy grzesznika przejawiającej się w jakiś sposób zewnętrznie. Z drugiej strony zwykła skrucha wystarczy dla ważności namaszczenia, nawet jeśli nie zostanie ona w jakiś sposób okazana zewnętrznie.

Po spowiedzi i namaszczeniu chorych, jeśli umierająca osoba jest przytomna, powinna przyjąć Komunię Świętą, to znaczy wiatyk, który jest pokarmem umożliwiającym przejście ścieżek śmierci, wzmocnieniem chlebem aniołów – samym Jezusem Chrystusem w formie sakramentalnej.

W obliczu śmierci nigdy nie powinniśmy panikować ani pozostawać w obojętności

Jeśli chodzi o śmierć, powinniśmy unikać nerwowej paniki i rozpaczy, jak również obojętności wobec życia wiecznego i zakładania, że zostaniemy zbawieni bez zasług. Taka postawa jest odmienna od pokornej i błagalnej ufności tego, który z nadzieją oczekuje wszystkiego ze strony Bożego Miłosierdzia, ale czyni wszystko, co w jego mocy, by dobrze się przygotować na rozstrzygające spotkanie ze Stwórcą. Swoją własną śmierć albo śmierć osoby nam drogiej należy przyjąć z pogodzeniem. Oczywiście śmierć ukochanej osoby powinna nas smucić. Sam nasz Pan dał tego dowód płacząc nad śmiercią Łazarza (J 11,3 i nn.).

Chociaż śmierć jest nieuchronna i ma wydźwięk kary, to staje się chwalebna, kiedy przyjmujemy ją z pogodzeniem albo jako cierpienie za swoje grzechy.

Święty Pius X szczególnie zalecał, by wierni modlili się następującym aktem poddania się woli Boga. Nawet wzbogacił go odpustem zupełnym w chwili śmierci dla każdego, kto odmawia go pobożnie każdego dnia:

Panie Boże mój, już teraz przyjmuję z ręki Twojej z poddaniem się i ochotą każdy rodzaj śmierci, jaki Ci się będzie podobało zesłać na mnie wraz ze wszystkimi jego troskami, cierpieniami i bólami. Amen.

Rozmyślajmy często o śmierci, nie z rozpaczą pogan czy jako o końcu naszej egzystencji, jak ateiści, ale jako o błogosławionej bramie, którą wkraczamy do raju. Ujrzymy wówczas, dlaczego św. Paweł stwierdza, że śmierć została pokonana zmartwychwstaniem Chrystusa: „Zwycięstwo pochłonęło śmierć. Gdzież jest, o śmierci, twoje zwycięstwo? Gdzież jest, o śmierci, twój oścień?” (1 Kor 15,54-55).

Luiz Sérgio Solimeo

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2017-10-31)

 

 

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    060226