Obrona Zachodu przed Zachodem
Czasem o tym zapominamy, ale historia nam nieustannie przypomina: Stany Zjednoczone są dla reszty świata miejscem, gdzie zaczyna się to, co wcześniej czy później nastąpi gdzie indziej. Tym razem zaczęło się jednak nie w Stanach, a w Polsce.
Zaczęła się czynna, wyrażana jednoznacznie przez nową ekipę polityczną, wspartą o elity polskiego społeczeństwa, zjednoczone wokół Prawa i Sprawiedliwości, obrona tego wszystkiego, co składa się na tożsamość europejską. Bowiem istotne powołanie i misja Polski to także obrona Zachodu, zarówno przed Wschodem, jak i – jakkolwiek paradoksalnie to brzmi – przed Zachodem (emigracyjny pisarz Tymon Terlecki podkreśla tę prawidłowość naszej historii). Dziś obrona ta weszła w fazę kluczową. Zauważył to i docenił Donald Trump.
Prezydent największego mocarstwa świata podczas przemówienia do Polaków ani razu nie wspomniał ani o prawach człowieka, ani o dobru ludzkości. Zapomniał o nieśmiertelnej triadzie: wolności, równości, braterstwie. (Chyba zapomnieliśmy, że tak może przemawiać przywódca Ameryki). Kilka razy przywołał przykład Polski upominającej się o prawa Boga. Bóg ma prawo do człowieka i gdy człowiek o tym zapomni nic dobrego z tego dla niego nie może wyniknąć – tak myśli prezydent Trump. Uświadomili to światu Polacy w 1979 roku; gdy oczy wszystkich krajów zwrócone były na nich, wyrazili pragnienie, że chcą Boga, bo należą do Boga. Tego jeszcze wówczas świat zachodni nie potrafił zrozumieć. Przeżył szok. Dziś zrozumiał i uznał rangę tej deklaracji. Wyrazicielem tego stanowiska jest prezydent Donald Trump.
Minęło wiele lat od roku 1979. Zazdrośnicy i zwykłe marionetki w rękach rosyjskich (świadome lub nie) nazywają dziś przemówienie prezydenta Stanów Zjednoczonych w Warszawie „sentymentalnym”, przyznając w ten sposób, że nie podzielają wizji politycznej człowieka, który jasno i wprost deklaruje, że nie może być mowy w świecie nie tylko o pokoju, ale wręcz o zachowaniu cywilizacji, ocaleniu kultury Zachodu, bez uchronienia chrześcijańskiej tożsamości społeczeństw, bez powrotu do wiary i jej zasad. Tak wielkie, tak głębokie są dziś zagrożenia. Sięgają ludzkiego umysłu, świata pojęć, sięgają duszy ludzkiej. Sięgają fundamentu, na którym nasza cywilizacja została zbudowana.
Prezydent Trump wykazał też światu w Warszawie, że ocalenie cywilizacji miało już w Europie miejsce: w Polsce, kosztem ofiar, kosztem krwi, kosztem bohaterstwa, które nie ma odpowiedników w historii Europy. Było to w roku 1920, w 1939 oraz podczas Powstania Warszawskiego. Przywódca Ameryki dał w ten sposób wykład logiki krzyża, o której liberalny świat, wykrzykujący pod niebiosa swoje „prawa”, nie był skłonny pamiętać. Doprowadziła go ta niepamięć do katastrofy. Obraz, jaki zaprezentował płonący, spowity w czarne dymy, okupowany i dewastowany przez samych Niemców Hamburg – w kontraście do gościnnej, pogodnej, świątecznej Warszawy – mówi wiele o tej katastrofie. Także o faktycznej moralnej klęsce polityków rządzących tym krajem, gdzie miał miejsce szczyt G20, a gdzie „pragmatyzm” i postmarksistowska poprawność wypiera logikę, zwykły zdrowy rozsądek i myślenie kategoriami dobra wspólnego.
Amerykański przywódca dołączył do wąskiej elity – ludzi, którzy robiąc politykę nie zapominają o pewnym motto bardzo starego zakonu: Stat crux, dum volvitur orbis. Ta świadomość powinna łączyć wszystkich chrześcijan – choć „wszystko się kręci”, czasy się zmieniają, nieustający tygiel wydarzeń szatkuje prawdę, media podają wymyślone newsy. Ale Ewangelia pozostaje ciągle ta sama, dlatego odejście od zasad i od prawdy w polityce nigdy nie będzie drogą wzwyż, ale zawsze równią pochyłą.
Donald Trump w jasny, dobitny i prosty sposób, jak to potrafią Amerykanie, przekazał Zachodowi wskazówkę: nie ma innej drogi – po błędach rewolucji francuskiej, rewolucji bolszewickiej, marksizmu i rozzuchwalonego liberalizmu – jak powrót do christianitas. Jedynej formy życia społecznego godnej człowieka, który jest dzieckiem Boga na ziemi. Bez niej nie może być mowy o wolności w żadnym państwie. Bez niej umiera rodzina. Bez niej człowiek nie jest zdolny do żadnej twórczości. Bez niej nie rozumie przeszłości i niszczy swoją tradycję. Bierze w nawias cały intelektualny, duchowy i kulturowy dorobek Zachodu. W tej wizji, która została w Warszawie zaprezentowana, a która jest wizją par excellence religijną, wizją chrześcijańską, nie ma miejsca na „prawa człowieka”, ale na jego powinności, obowiązki wobec wspólnoty, religii, kultury. Przede wszystkim wobec Boga.
Walczyć o wolną Polskę nie było Polakom łatwo. Czynili to nie dlatego, że lubią walczyć. Dlatego, że kochają Boga. Rozumieją, czym są jego dary, z których największym jest dar rozumu i wolnej woli. Bez korzystania z nich przez człowieka nie ma mowy o jakimkolwiek społecznym i państwowym ładzie. Jest swąd palących się opon, gwałty, rabunki i przekleństwa, jak te w Hamburgu. Jest nędza, alkoholizm, przemoc i niezliczone aborcje, jak te w Rosji. Jest patrzenie na siebie wilkiem i zgrzytanie zębami. Jest oddzielanie się ludzi, jednych od drugich, kordonami uzbrojonej policji, w maskach i hełmach, oraz armatkami wodnymi. Jest ruina cywilizacji, pomimo rozkwitu techniki.
Protestanckie Niemcy mają w doprowadzeniu do tej ruiny swój niemały udział. A chcieli być tylko „wolni”. Od moralnej dominacji Rzymu. Nie znosili Piotra, który ma władzę, który posiada Klucze Królestwa bez granic. Nie była w stanie znieść jego władzy również niegdysiejsza „Święta Ruś”. Tak jak rewolucyjna Francja. Na bazie wykuwanych tutaj „praw”, pełnych nienawiści do Kościoła katolickiego, wszystko co w Europie piękne, mądre, kwitnące musiało niebezpiecznie chylić się ku chaosowi. Na placu boju o ocalenie christiamitas pozostała osaczona przez wrogie mocarstwa Rzeczpospolita.
W ciągu tysiąca lat, począwszy od Konstantyna, chrześcijaństwu powiodło się to, czego nie osiągnęło nawet Cesarstwo Rzymskie – przypomina Vittorio Messori – mianowicie udało się zjednoczyć w jedną kulturę i za pomocą jednego języka nie tylko Europę Zachodnią, lecz także Środkową i Północną. Bardzo gęsta sieć uniwersytetów, a zwłaszcza opactw, klasztorów oraz diecezji, stanowiła solidną podstawę, wokół której organizowało się życie codziennie od luzytańskich [zachodnia prowincja rzymska w Hiszpanii, obecnie Portugalia – EPP] wybrzeży Atlantyku po zamglone równiny słowiańskie. Drogami Europy wędrowali studenci i profesorowie, kupcy i pielgrzymi, którzy nie wiedzieli co to nacjonalizmy (z ich pokusami agresji, a nawet rasizmu), czy też poczucie przynależności do odmiennych kultur. Wspólna wiara w te samą Ewangelię wykraczała poza wszystkie zróżnicowanie: dla wszystkich ta sama christianitas, ta sama ziemska ojczyzna – Kościół, zmierzająca do ostatecznej ojczyzny – w Niebie.
Donald Trump mówił 6 lipca o jedności kultury chrześcijańskiej z żarliwością i prostotą rzadko spotykaną u polityków – nie tylko tych najnowszej doby. Kiedy wspomniał o pamiętnej dla Polaków Mszy papieskiej na Placu Zwycięstwa w Warszawie, stolicy państwa wówczas komunistycznego, zależnego od Rosji, jakby mimowolnie odniósł się do zapowiedzi Fryderyka Engelsa, który był przekonany, że ostateczna konfrontacja w dziejach nastąpi między Moskwą a Rzymem. Te dwa pojęcia zyskują dodatkowy wydźwięk w roku setnej rocznicy Objawień Matki Bożej w Fatimie. W roku także rocznicy objawień w Gietrzwałdzie, polskiej wiosce, niegdyś na rubieżach bismarckowskich Prus, gdzie Matka Boża objawiła się jako Królowa. I dokładnie w miesiąc po poświęceniu Polski przez Episkopat Niepokalanemu Sercu Maryi, w Sanktuarium Fatimskim na Krzeptówkach.
Z powodu swojej międzynarodowej pozycji amerykański prezydent przemówił w Warszawie nie tylko do Polaków, ale do narodów świata. Jego głos, który odbił się echem we wszystkich zakątkach globu, był głosem nie tylko polityka, ale kogoś, kto patrzy na Europę i świat z głęboką troską, myśląc o skarbie, który ten świat zgubił. Ale może go odnaleźć, wzorując się na Polsce.
To zdecydowana i afirmatywna obrona tradycji Zachodu – można przeczytać w piątkowym Wall Street Journal. Jest ona wciąż obecna w sercach i umysłach Polaków. Także dlatego, że Polska, jak żaden kraj na świecie, rozumie zagrożenie płynące ze Wschodu, z za jej wschodniej granicy. Świadomość tego faktu prezydent USA posiada w stopniu wystarczającym, by można mówić o nim jako o mężu stanu. Gdy komentatorzy zachodni przypominają słowa Donalda Trumpa, że w 1979 roku „Milion Polaków nie prosi o bogactwo, ani o przywileje, ale wypowiada trzy proste słowa: My chcemy Boga, i dzięki tej potężnej deklaracji, przypomina sobie, kim jest i co ma robić, jak trzeba żyć”, trudno nie wychwycić tu paraleli z poważnym ostrzeżeniem wobec Europy, która znalazła się na kolanach przed Związkiem Sowieckim, a które dwadzieścia lat później wypowiedział kardynał Josef Ratzinger.
Być może z oddalenia lepiej widać. Być może Polonia w Stanach dociera bez problemu do prezydenckich doradców, ma wpływ na jego poglądy na temat Polski i jej historii. Być może Melania Trump, która jest katoliczką i modli się na różańcu, widzi sprawy prawdziwiej niż niejeden ekspert z otoczenia prezydenta USA. Być może grono ekspertów jest doborowe i rozumie lepiej sytuację Europy i świata niż doradcy europejskich polityków. Być może polska dyplomacja potrafi w kluczowym momencie wyciągnąć wszystkie swoje aktywa i przeprowadzić błyskawiczną akcję, uzgadniając ze stroną amerykańską główne akcenty tak istotnego przemówienia, w taki sposób, by świat zapamiętał je na długo.
Nie wiemy. Jest jednak pewne, że to co zdarzyło się 6 lipca w Warszawie będzie miało konsekwencje o wiele dalsze i bogatsze niż przewiduje to scenariusz polityczny opracowany zarówno przez ludzi, którzy zawiadują dziś tym, co określamy mianem „Moskwy”, jak i „Rzymu”. Odwaga myślenia zawsze jest na tym świecie nagradzana. Pan Bóg dał nam talenty, byśmy nimi obracali. Polski prezydent, Pani premier, Minister Obrony, szef Prawa i Sprawiedliwości od początku sprawowania rządów przez nową ekipę przypominali – także na arenie międzynarodowej, przy każdej dosłownie okazji – o konieczności respektowania w polityce zasad moralnych, zasad Ewangelii, i zwykłych zasad ludzkiej logiki, poszanowaniu prawideł ludzkiego rozumu. Od polityki opartej na nich nie będzie odwrotu. Po 6 lipca 2017 roku nic już nie będzie w Europie i na świecie takie samo.