OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

„Radość miłości” przeciw Bożej bojaźni – Ewa Polak-Pałkiewicz

 

Tytuły niektórych rozdziałów dokumentu brzmią podniośle, a nawet poetycko: „Świat uczuć”, „Uzdrowienie zazdrości”, „Czułość i przytulenie”, „Hojność serca”, „Towarzyszyć, rozpoznać i włączyć to, co kruche”, „Gdy śmierć wbija swoje żądło”. Literacki sztafarz, eseistyczna forma – wzniosłe niedomówienia, efektowne dwuznaczności, pełne namaszczenia ogólniki, wymowne westchnienia – to nowy styl dokumentów papieskich.

Feliks Koneczny, historyk i filozof dziejów, twórca teorii cywilizacji przywoływał jako jeden z trzech głównych fundamentów cywilizacji łacińsko-chrześcijańskiej małżeństwo monogamiczne. Gdy cywilizacja przestaje je chronić, nic nie jest w stanie powstrzymać jej upadku. Dokument papieski Amoris laetitia  (Radość miłości), podsumowanie ubiegłorocznego Synodu o Rodzinie, oznajmia wiernym Kościoła katolickiego, że nie ma już o co walczyć.

Adhortacja papieża Franciszka mimowolnie pokazuje, że tym, czego najbardziej brakuje, nie tylko współczesnym katolikom, ale samemu Kościołowi, jest wiara w Trójcę Świętą.

Rzecz uderzająca, im więcej lat mija od ostatniego Soboru tym większe są portrety papieży wieszane na ścianach sal konferencyjnych episkopatów, tym dłuższe encykliki i adhortacje. Autor adhortacji apostolskiej Amoris laetitia potrzebował bardzo wielu słów, by obudować nimi jądro swojego przesłania: Szóste i Dziewiąte Przykazanie możecie już, kochani, spokojnie pomijać. W imię miłości i rodziny.

Dlatego czołowy komentator religijny prawicowych mediów mógł napisać na głównym polskim portalu dla katolickiej inteligencji młodego pokolenia, zaraz po opublikowaniu adhortacji: „Tylko pamiętajcie, to trzeba rozumieć tak, że wszystko zostało po staremu. Na tym polega właśnie >hermeneutyka ciągłości<. Trzeba udawać, że nic się nie stało. Nie tylko nic nikomu nie mówić, ale też samemu, w głębi duszy nie dziwić się i nie oburzać. Inaczej zaszkodzicie Kościołowi”. 

Ministerstwo Prawdy zabrało się solidnie za „oczyszczanie” nas z pochopnych myśli na temat nowej sytuacji wierności, grzechu, winy i kary. Myśli te są bardzo szkodliwe! Są niebezpieczne. Zasmucają nas niepotrzebnie. A tu potrzebna jest radość, radość miłości!

Wojciech Gerson - Droga nad strumieniem

Wojciech Gerson – Droga nad strumieniem

Taka mniej więcej, jaką mieli ludzie żyjący w przedchrześcijańskich cywilizacjach, gdzie w zasadzie wszystko było dozwolone, wszelkie wynaturzenia, z wyjątkiem przeciwstawiania się woli kacyka, faraona czy wodza. Dziś już nie wódz, a „lud” dyktuje swoją wolę, a Kościół, który przyswoił sobie zasady demokratyczne, ma ją z całym pietyzmem respektować. Powoli „demokratyzm” staje się nowym magisterium.

Swoją drogą znamienne, ile miejsca w adhortacji poświęcono tzw. teologii ciała, erotyzmowi w małżeństwie, pilnej potrzebie edukacji seksualnej (tak, tej w klasach szkolnych, która ze swoj istoty brutalnie godzi we wrażliwość dzieci, niszcząc ich niewinność!) i innym tego typu zagadnieniom, jakby były esencją duszpasterstwa rodziny. Dokładnie tak jak ujmują to wszelkiego rodzaju świeccy „eksperci” intymnego życia małżeńskiego, narzucający coraz bardziej buńczucznie swoje standardy katolikom – i Kościół musi koniecznie dotrzymać im kroku. A niby dlaczego? Budzi to nie tylko zażenowanie zwykłego katolika, ale i zasadnicze wątpliwości, co do teologicznej i moralnej jakości tych rozważań. Wyłania się z tego jakaś osobliwa mieszanka psychologiczn0-literacka, która z teologią nie ma nic wspólnego.

„Prawda zobowiązuje nasz intelekt – mówił w 1975 roku abp Marceli Lefebre – do zrozumienia rzeczy, jakimi one są w rzeczywistości. Liberał jednak nie uznaje tej konieczności podporządkowania rozumu obiektywnym faktom, on tworzy własną prawdę. Pragnie wyzwolić się od dogmatu i nie chce Prawdy nałożonej na niego przez Wiarę, Objawienie czy Kościół; w imię nauki odrzuca wszystkie dogmaty. W imię swojej inteligencji i w imię ludzkiego rozumu liberał odrzuca Wiarę. Na koniec, trzecim elementem liberalizmu jest pragnienie uwolnienia się od prawa. Liberał nie chce o nim słyszeć! Ma on swoje sumienie i uważa, że mu to w zupełności wystarczy, w konsekwencji odrzuca wszelkie prawo moralne”.

Romano Amerio przypominając referendum z 1974 roku, w którym Włosi poparli rozwody, przywołuje poprzedzające je wypowiedzi ojców soborowych podczas Vaticanum II.  „Byli to wschodni biskupi, pozostający pod wpływem dyscypliny Cerkwi prawosławnej odnośnie do spraw małżeństwa. Prawosławie pozwala na rozwody w pewnych okolicznościach (…) ta pobłażliwa praktyka jest historycznym rezultatem politycznej zależności prawosławia od Bizancjum i caratu” (R. Amerio, Iota unum). Maximos IV, patriarcha Melkitu, w książce, w której zebrał swoje soborowe i posoborowe oświadczenia, i w której faktycznie odżegnał się od katolickiej doktryny o nierozerwalności małżeństwa, zaproponował Kościołowi, ni mniej ni wiecej, tylko kardynalną zmianę w tej kwestii, w formie rozwiązania duszpasterskiego. Niektóre fragmenty tej książki, cytowane przez prof. Amerio, brzmią tak  jakby były żywcem wyjęte z ostatniej adhortacji papieża Franciszka. Zwłaszcza te, w których autor w wyszukanej stylistyce („Są w Kościele katolickim przypadki prawdziwie odrażającej niesprawiedliwości…”) ubolewa nad niewinnie cierpiącym potomstwem, z powodu „anormalnej sytuacji” jego rodziców.

Sobór Watykański II w swoim nauczaniu zrównoważył dwa cele małżeństwa – do tej pory celem głównym było zrodzenie i wychowanie potomstwa – co znalazło swój wyraz w znowelizowanym w latach osiemdziesiątych Prawie Kanonicznym, w którym jako cel pierwszorzędny wymienione jest „wzajemne wspieranie się małżonków”. Ta pozornie drobna i niemal niezauważalna na pierwszy rzut oka zmiana okazała się niezwykle brzemienna w skutki. Dziś uznaje się ogromną ilość małżeństw sakramentalnych za zawarte „w sposób nieważny” pod pretekstem takimi jak „niedojrzałość”, „brak miłości”, „brak zrozumienia”, „osłabienie więzi”.

W epoce przedsoborowej argumentacja tego rodzaju uznana byłaby za curiosum i całkowity brak powagi, wręcz infantylizm w traktowaniu nie tylko sakramentu, ale samego człowieka.

Jaka wizja człowieka dominuje w adhortacji? Jest to wizja człowieka zdanego na swoje instynkty i uczucia, który odzwyczaił się od posługiwania się rozumem. Ktoś, kto nie rozumuje nie może przyjąć prawdy objawionej przez Boga. Niejako automatycznie spada na pozycje ateisty. Wiara katolika jest przecież przylgnięciem intelektu do prawd objawionych przez Jezusa Chrystusa, przylgnięciem, które spowodowane jest uznaniem autorytetu Boga. Bóg te prawdy objawia. Nie istnieje żadna inna definicja wiary katolickiej.

Końcowe fragmenty adhortacji Amoris laetitia sprawiają wrażenie jakby napisane zostały nie z pozycji wiary, a z pozycji naturalizmu. I jakby człowiek żyjący w rodzinie i poważnie traktujący swoją wiarę był dziś archeologicznym wykopaliskiem. Wychodzi się z założenia, że każdy człowiek potrzebuje rodziny, uczuć, ciepła, czułości, zrozumienia, a z drugiej strony człowiek jest tak wielki, wspaniały, pełen godności, że w miłości do człowieka nie istnieją granice. Czasem rodzina przeszkadza. Ale przecież rodzin i małżeństw można mieć wiele! Człowiek nie powinien w żadnym wypadku cierpieć. W imię bezgranicznej miłości do człowieka, w imię przypodobania mu się trzeba mu więc wybaczyć każdy grzech – także ten, w którym chce pozostać, bo jest mu wygodnie – nazwać go słabością, niewiedzą, troską o dzieci, koniecznością, „odmiennością” etc., po prostu przestać z niego robić problem. To jest właśnie nowe duszpasterstwo proponowane jako podsumowanie ubiegłorocznego Synodu: lepiej zrozumieć słabość człowieka,  z większą miłością go przygarnąć. Bo życie ludzkie jest przecież celem samym w sobie (!), jak podkreśla Autor adhortacji.*)

Cokolwiek by człowiek w swoim życiu nie robił, Bóg nie będzie go karał.

Leon Wyczółkowski - Cerkiewka w górach

Leon Wyczółkowski – Cerkiewka w górach

Jak słusznie spodziewali się niegdyś biskupi, skoro upadnie zasada, że stosunki seksualne dopuszczalne są jedynie w obrębie małżeństwa, zachwieje się fundament całej moralnej doktryny Kościoła katolickiego. Na jakiej bowiem zasadzie będzie mógł być potępiony jakikolwiek niemoralny czyn, jakiekolwiek zło? Skoro dopuszczalne są wyjątki?

„Typowa strategia modernistów polega właśnie na przeciwstawianiu praktyki teorii, etyki sytuacyjnej zasadom moralnym”, zauważył jeden z księży katolickich. „Współczesna filozofia egzystencjalna, która definiuje osobę poprzez jej czyny, w rzeczywistości kwestionuje ludzką naturę oraz całe prawo naturalne. To, co stosuje się do innych nie może w żaden sposób stosować się do mnie i nikt nie ma prawa ograniczać mej >najświętszej< wolnośći”.

Papież Franciszek dużo mówi o pokoju. Niewiele jednak o tym, co jest faktyczną przeszkodą dla niego – brak wiary w Trójcę Świętą. Lekceważenie Bożych praw. Żadne humanistyczne manifesty i górnolotne zapewnienia o miłości człowieka – także tego rozwiedzionego i żyjącego „na kocią łapę”, „wykluczonego”, „o innej orientacji seksualnej”, ubogiego, skrzywdzonego i krzywdzącego – tu nie pomogą. Nie pomoże oddawanie klasztoru imigrantom z Bliskiego Wschodu. Nie pomoże wspólna modlitwa w synagogach, meczetach i zborach protestanckich. Nie pomoże wytykanie egoizmu i wszelkie inne, oparte na cienkiej humanistycznej psychologii, zaklęcia. Nie pomoże, bo będzie tylko chronieniem złotego cielca. „Jaki jest pożytek ze świata, który pragnie obalić Hitlera lub Stalina, jeśli zachowuje on jednocześnie ducha będącego dla nich pożywką? Aby móc sprawiedliwie sprzeciwiać się narodowi będącemu wrogiem Boga, musimy wierzyć w Boga; nie możemy miażdżyć bożków tego narodu, zachowując jednocześnie nasze własne bożki”, mówił w czasie ostatniej wojny abp Fulton J. Sheen („Whence Come Wars”, 1940r.).

Dziś nikt już nawet nie udaje, że chce sprzeciwić się głównemu przeciwnikowi wiary, liberalizmowi.

Kiedy nie uznaje się już autorytetu Boga, który jest Prawdą, ani autorytetu Jezusa Chrystusa, który jest Objawieniem, wtedy znika też autorytet ojca i matki w rodzinie – i w ogóle każdy autorytet w społeczeństwie. Rodzina, małżeństwo nigdy nie zostaną w takiej sytuacji obronione. Fałszywe autorytety rozpoczynają swoją dziką walkę o duszę człowieka i nikt nie jest w stanie czegokolwiek im przeciwstawić. Gdy lepimy sobie sobie bożka z miłości do człowieka stajemy się  zupełnie bezbronni w walce ze złem. Zasady ostatniego Soboru potwierdzają, że walka ta nie ma sensu. A papież stawia kropkę nad „i”: zamierza budować szczęście rodzin na lotnych piaskach zmiennych ludzkich uczuć.

Ojciec Święty Franciszek wydaje się dobrotliwy i pokorny, czy jednak w istocie nie jest dyktatorski i pełen pychy? On wie bardzo dobrze, jakie jest nauczanie Kościoła. Zmienia je jednak, a znając rolę i rangę swojego urzędu narzuca błędy całemu chrześcijańskiemu światu! Mówi wprost: nie Bóg, nie doktryna Kościoła, nie jego nauczanie, ale twoje sumienie jest ostateczną instancją! Zamiast pomagać ludziom wyeliminować ze swojego życia wszystkie przeszkody, które oddalają ich od Boga, mnoży je znosząc faktycznie trzy spośród Dziesięciorga Przykazań – łącznie z tym najważniejszym: „Nie będziesz miał Bogów cudzych przede Mną”.

Aleksander Gierymski - Anioł Pański

Aleksander Gierymski – Anioł Pański

Dlatego w adhortacji Amoris Laetitia, która liczy kilkadziesiąt stron raz tylko wspomniana jest Matka Boża, jako Ta, „pod której macierzyński płaszcz” możemy się chronić. Czy na pewno? Czy także wtedy, gdy znieważamy Ją i dotkliwie ranimy głosząc kłamstwa na temat Jej Syna i drwiąc z Jego męki i śmierci, którą poniósł, by odkupić ludzkie grzechy?

Autor adhortacji zdaje się zapominać, że to Ona jest Demaskatorką Wszystkich Herezji, Pogromczynią całego kłamstwa o Jej Synu. Jest Tą, Która Zdepcze Głowę Węża.

Możemy być więc w tej godzinie próby całkowicie spokojni i pewni – my, Polacy, którzy mamy Ją za Matkę i mamy za Królową.

Jako Polacy mamy też szczególne prawa domagania się od Stolicy Świętej, by była strażniczką wiary. Mieszko I po przyjęciu chrztu oddał swoje państwo w lenno papieżowi, ustanawiając faktycznie teokrację, przyjął bowiem swoim rozumem zasady Chrystusa, którym się dobrowolnie poddał. Potraktował je z największą powagą, poczuł się odpowiedzialny za powierzony sobie przez Boga lud, by doprowadzić go do wiary w Trójcę Świętą. Dlatego tak szybko zaczął tworzyć pierwsze struktury kościelne na swojej ziemi.

To Polak, kardynał Stanisław Hozjusz (h. Hozyusz) (1504- 1579) był prawdziwym „młotem na heretyków”, nie tylko w Polsce. Ten inicjator Soboru Trydenckiego (1545-1563) – który został zwołany, by stawić tamę rozprzestrzenianiu się protestantyzmu – stał się jednym z głównych przywódców polskiej i europejskiej kontrreformacji.  W stosunkach z papieżem zachowywał, jak przypominał Adam Mickiewicz w wykładach paryskich, „całą swobodę ewangeliczną”, napominał go bez żadnych obaw i przesadnego uniżenia.

„Do papieża Pawła IV, pomawianego powszechnie o żądzę sławy, pisał: Słyszę ciągle, że Ojciec Święty gmatwa politykę angielską i francuską, że ściąga wojska na wojnę. Niechże już Ojciec Święty przestanie hetmanić, walczyć o swoje posiadłości; niech pamięta, że jego posiadłościami jest Kościół powszechny. Papież nie tylko nie obraził się, ale odpowiedział mu, prosząc, aby przysłał do Rzymu przyjaciół, którzy by przypatrywali się jego postępowaniu. Przybądź sam – pisał do niego – i zobacz, co ja tu robię”.

Stanisław Hozjusz przyjechał do Rzymu, otrzymał kapelusz kardynalski i został mianowany legatem papieskim dla przewodniczenia obradom Soboru Trydenckiego. Jego wieloletnie zabiegi, kiedy to w setkach listów przedkładał monarchom europejskim pilną potrzebę zakończenia wojen religijnych i rozprawienia się z ruchem protestanckim, zostały wynagrodzone. Przed Soborem korespondował intensywnie z przywódcami wiodących sekt i zapewniał, że w Trydencie odpowie na wszystkie ich zarzuty.**) Była to ogromna praca, prowadzona z dużym ryzykiem niepowodzenia, sekciarze byli w ofensywie, mieli ogromną popularność wśród elit społecznych, szlachta polska była beztroska i wielu z nich hojnie dofinansowywała, a głowy koronowane – za wyjątkiem Karola V – lekceważyły niebezpieczeństwo ze strony protestantyzmu.

To Polak Paweł Włodkowic, rektor Akademii Krakowskiej  zaprezentował i obronił  na Soborze w Konstancji (1414-1418) pogląd,  że wszystkie narodowości, także pogańskie, mogą rządzić się same i żyć w pokoju na ziemi, która do nich należy, a nawracanie ich przy użyciu przymusu i siły jest godne potępienia, oraz że Polska była związana z cesarzem niemieckim dotąd tylko, dokąd występował  on jako obrońca wiary i dziś może odciąć się od Niemców, którzy autoryzują metody rozboju, gwałtu i grabieży. Polacy wystąpili na arenie europejskieji jako kompetentni i wnikliwi obrońcy chrześcijańskiej interpretacji prawa międzynarodowego. Zyskali poparcie Włochów, podziw całej Europy i zgodę papieża na swoje postulaty, poskromienie zapędów Zakonu Krzyżackiego i potępienie antypolskich tez Jana Falkelberga. Żeby uzyskać tę zgodę formalnie i definitywnie musieli użyć jednak nie tylko siły argumentu, ale i argumentu siły. 4 maja 1418 przedstawiciele polskiego królestwa nie wpuszczeni do pałacu papieskiego dostali się tam wyłamując bramę. Papieża, który był już łóżku, wyciągnęli z pościeli i  zmusili do udzielenia audiencji. Kilka dni później Zawisza Czarny i Janusz z Tuliszkowa oświadczyli w przytomności Ojca Świętego, że czci króla polskiego – tego Litwina, który przyjąwszy chrzest spolonizował się i stał się obrońcą wiary w Chrystusa – będą bronić „gębą i ręką”. Dopiero wtedy uzyskali od Marcina V ostateczne potępienie antypolskiego traktatu Jana Falkelberga oraz jego oszczerczej Satyry na herezje i inne nikczemności Polaków oraz ich króla Jagiełły.

Wojciech Gerson - Cmentarz w górach

Wojciech Gerson – Cmentarz w górach

Polacy od czasy swojego chrztu, którego rocznicę dziś obchodzimy, od tysiąca pięćdziesięciu lat, mają to we krwi. Obrona wiary, obrona papiestwa, obrona zasad moralnych w polityce, obrona wolności są ich racją stanu. Polacy rozumieją, że tylko cywilizacja chrześcijańska, która oparta jest o chrześcijańskie małżeństwo, daje prawdziwe życie. Nie ma bowiem życia poza naszym Panem Jezusem Chrystusem.

„Pasterze, którzy prowadzą dusze na manowce, ucząc fałszywej koncepcji miłosierdzia, wyrządzają powierzonej sobie owczarni wielką krzywdę i będą musieli za to odpowiedzieć przed Boskim Sędzią. Sankcjonowanie nieuporządkowania w rodzinie w naturalny sposób prowadzi do nieuporządkowania w społeczeństwie, czego konsekwencje poniosą wszyscy, również dobrzy”, przestrzega pewien amerykański ksiądz, który przez wiele lat przebywał w Polsce. Jeśli ktoś godzi w małżeństwo, sankcjonując zdradę, ten de facto godzi w społeczeństwo, godzi w państwo, które może rozwijać się i trwać tylko dzięki poszanowaniu niezmiennych zasad, nie procedur. Ten pogląd podziela z całą pewnością ogromna większość polskich księży i świeckich.

W Polsce adhortacja będzie potraktowana jako wielkie nadużycie ze strony modernistycznej części Kościoła wobec niezmiennej Bożej nauki. Nigdy nie można wzywać Boga nadaremno. Polacy, na szczęście, choć dalece nie wszyscy, mogą się jednak poszczycić tym, że zachowali bojaźń Bożą i wraz z nią szacunek dla cywilizacji przodków. To nie jest kwestia jakiegoś szczególnego charakteru Polaków. To jest kwestia zwykłej logiki, której człowiek, istota myśląca, nie może się wyrzec. Bóg sprawił, że w 2016 roku, gdy ogłoszono adhortację, która obnaża tak wiele błędów, które zostały dopuszczone w Kościele podczas II Soboru, mamy katolików na szczytach władzy. Tak jak w 1418 i w 1545 roku mogą oni pokazać, że pokora nie milczącym przyjmowaniem błędu, ale odważną służbą prawdzie.

„Konsekwentnie, jeśli państwo jest katolickie, jeśli głową rządu jest katolik, jeśli 98 proc. populacji stanowią katolicy, obowiązkiem głowy państwa jest (…) strzec Wiary – Wiary, która jest źródłem zbawienia każdej duszy – i współuczestniczyć w pracy Kościoła, w jednoczeniu dusz z naszym Panem i ratowaniu ich dla wieczności. Taka jest rola każdej katolickiej glowy katolickiego państwa – i Kościół zawsze tego nauczał” (abp M. Lefebre).

Wtedy, gdy zawodzą Pasterze, przykład osób na najwyższych stanowiskach w państwie, ludzi o uporządkowanej postawie moralnej – w sprawch publicznych i osobistych – wynikającej z poważnie traktowanej przynależności do Kościoła, może być ważnym punktem odniesienia, moralnym wzorcem i wielkim umocnieniem ducha dla katolickich rodzin. Może być nawet ratunkiem dla nich.

Królowa Polski

Królowa Polski

Nie jedynym.

W 1979 roku w Paryżu abp Marcel Lefebre, w pięćdziesiątą rocznicę swoich święceń kapłańskich, jakby w przeczuciu nadchodzących czasów,  w przeczuciu tego wszystkiego, co dziać się może w obrębie Stolicy Świętej, prosił katolików:

„Dziedzictwo, które pozostawił nam Jezus Chrystus, to jest Jego ofiara! To jest Jego Krew! To jest Jego krzyż! I to jest zaczyn kultury chrześcijańskiej i tego, co ma nas zaprowadzić do nieba. Tak więc powiadam wam: dla czci Trójcy Świętej, przez miłość do naszego Pana Jezusa Chrystusa, przez nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny, przez miłość do Kościoła, do kapłanów i do wszystkich wiernych, przez zbawienie świata, przez zbawienie dusz: strzeżcie tego testamentu naszego Pana Jezusa Chrystusa, strzeżcie Mszy świętej wszech czasów! Wówczas ujrzycie na powrót kwitnącą kulturę chrześcijańską, kulturę, która nie jest dla tego świata, ale kulturę, z której powstaje państwo katolickie, a to państwo katolickie jest po to, aby przygotować królestwo Boga w niebie. Państwo katolickie zostało stworzone tu, na ziemi po nic innego, jak tylko dla królestwa Boga w niebie”.

Te slowa wiekowego francuskiego Biskupa można zadedykować dziś wszystkim Polakom, duchownym i świeckim, zatroskanym o los Kościoła i los naszej Ojczyzny, o naszą przyszłość, w 1050 rocznicę Chrztu Polski.

chrzest

________

 

Bóg urojony

Uwagi na temat pewnej papieskiej adhortacji

 

Tak łatwo pominąć wagę argumentu

gdy prawdziwym powodem była przecież tęsknota, która tłumaczy

tak bardzo ludzką niedoskonałość, wystawioną na próbę

nieobecności adoracja nazbyt tajemniczego Boga

 

To nieprawda że kryły się za tym ludzkie żądze

— przeciwnie, zadbano o szlachetną najsampierw materię,

w cierpliwym ogniu próbowano drogocenny kruszec

tak by przybrał ostatecznie postać cielca ze złota,

imponująca muskulatura pozwalała dotknąć w końcu boga –

wszechpotężnego ale i bardzo łagodnego, to znaczy milczącego

 

Decyzję podjęto zresztą po szerokich konsultacjach, wysłuchano

głosów przeciwnych, a każde doświadczenie niedoskonałości było

rzeczowym głosem wykluczonych, wygnanych dotąd na peryferie

wspólnoty i zamkniętych w skamielinie Prawa

 

Wojciech Mitke

(Temat wiersza nawiązuje do  pracy Richarda Dawkinsa, który z
pozycji ateisty dowodzi, że Bóg jest urojeniem)

Wojciech Gerson - Pogoda w Pieninach

Wojciech Gerson – Pogoda w Pieninach

_______________

 

Fragmenty adhortacji apostolskiej Amoris Laetitia:
„(…) Z drugiej strony wielu Ojców „podkreśliło potrzebę uczynienia jeszcze bardziej dostępnymi i sprawnymi, być może całkowicie darmowymi, procedur stwierdzenia przypadków nieważności [małżeństwa]” . Opieszałość procesu irytuje i nuży ludzi. Moje niedawne dwa dokumenty na ten temat  doprowadziły do uproszczenia procedur dla ewentualnej deklaracji nieważności małżeństwa. Poprzez nie chciałem też „wyraźnie stwierdzić, że biskup osobiście w swoim Kościele, w którym jest ustanowiony pasterzem i głową, tym samym jest sędzią wobec wiernych, którzy zostali mu powierzeni” . „Zastosowanie tych dokumentów stanowi zatem wielką odpowiedzialność dla ordynariuszy diecezjalnych, wezwanych, aby osobiście osądzać pewne sprawy, a w każdym przypadku zapewnić łatwiejszy dostęp wiernych do kościelnego wymiaru sprawiedliwości. Wiąże się to z przygotowaniem dostatecznej liczby pracowników, duchownych. (…) 
Kościół przyswaja sobie postawę Pana Jezusa, który w bezgranicznej miłości ofiarował samego siebie każdemu człowiekowi bez wyjątku . Wraz z Ojcami synodalnymi zwróciłem uwagę na sytuację rodzin, które przeżywają doświadczenie posiadania w swoim gronie osoby o skłonności homoseksualnej – doświadczenie niełatwe ani dla rodziców, ani dla dzieci. Dlatego chcemy przede wszystkim potwierdzić, że każda osoba, niezależnie od swojej skłonności seksualnej, musi być szanowana w swej godności i przyjęta z szacunkiem, z troską, by uniknąć «jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji»” , a zwłaszcza wszelkich form agresji i przemocy. W odniesieniu do rodzin, należy natomiast zapewnić im pełne szacunku towarzyszenie, aby osoby o skłonności homoseksualnej miały konieczną pomoc w zrozumieniu i pełnej realizacji woli Bożej w ich życiu. (…) 
Małżeństwo chrześcijańskie, będące odzwierciedleniem jedności między Chrystusem a Jego Kościołem, realizuje się w pełni w jedności mężczyzny i kobiety, którzy oddają się sobie nawzajem w wyłącznej miłości i dobrowolnej wierności, należą do siebie aż do śmierci i są otwarci na przekazywanie życia, uświęceni sakramentem, który udziela im łaski, aby stawali się Kościołem domowym i zaczynem nowego życia dla społeczeństwa. Inne formy związków są radykalnie sprzeczne z tym ideałem, chociaż niektóre z nich realizują go przynajmniej częściowo i analogicznie. Ojcowie synodalni stwierdzili, że Kościół nie zapomina o docenieniu „konstruktywnych elementów w sytuacjach, które nie są jeszcze lub już nie odpowiadają” jego nauczaniu o małżeństwie.(…)
Drogą Kościoła jest niepotępianie nikogo na wieczność; ofiarowanie miłosierdzia Boga wszystkim ludziom, którzy szczerym sercem o to proszą […]. Prawdziwa miłość zawsze jest bowiem niezasłużona, bezwarunkowa i bezinteresowna!” . Dlatego „trzeba unikać osądów, które nie uwzględniają złożoności różnych sytuacji i koniecznie zwracać uwagę na sposób, w jaki ludzie żyją i cierpią z powodu stanu, w jakim się znajdują”. 
Nikt nie może być potępiony na zawsze, bo to nie jest logika Ewangelii! Nie mam na myśli tylko rozwiedzionych, żyjących w nowych związkach, ale wszystkich niezależnie od sytuacji, w jakiej się znajdują.
Kościół dysponuje solidną refleksją na temat uwarunkowań i okoliczności łagodzących. Dlatego nie można już powiedzieć, że wszyscy, którzy są w sytuacji tak zwanej „nieregularnej”, żyją w stanie grzechu śmiertelnego, pozbawieni łaski uświęcającej. 
Rozumiem tych, którzy wolą duszpasterstwo bardziej rygorystyczne, nie pozostawiające miejsca na żadne zamieszanie. Szczerze jednak wierzę, że Jezus Chrystus pragnie Kościoła zwracającego uwagę na dobro, jakie Duch Święty szerzy pośród słabości: Matki, która wyrażając jednocześnie jasno obiektywną naukę „nie rezygnuje z możliwego dobra, lecz podejmuje ryzyko pobrudzenia się ulicznym błotem” . Pasterze proponujący wiernym pełny ideał Ewangelii i nauczanie Kościoła, muszą im także pomagać w przyjęciu logiki współczucia dla słabych i unikania prześladowania lub osądów zbyt surowych czy niecierpliwych. Ta sama Ewangelia wzywa nas, byśmy nie osądzali i nie potępiali (por. Mt 7, 1; Łk 6, 37). Jezus „oczekuje, abyśmy zrezygnowali z poszukiwania osobistych lub wspólnotowych środków ochronnych, pozwalających nam zachować dystans w stosunku do istoty ludzkiej udręki, tak abyśmy rzeczywiście chcieli wejść w kontakt z konkretnym życiem innych i poznali moc czułości. Gdy to czynimy, życie zawsze nam się komplikuje. (…)”

*) „O ile koncepcja człowieka-centrum i człowieka-celu odpowiada współczesnej mentalności, nie ma ona żadnego oparcia w religii, która wszystko zwraca ku Bogu, nie ku człowiekowi. Człowiek nie jest samoistnym celem. Jest on celem wtórnym, ad aliud (tj. skierowanym ku innemu celowi), poddanym panowaniu Boga, który jest uniwersalnym celem stworzenia”. (Romano Amerio, Iota unum, Komorów 2003)

**)Kardynał Stanisław Hozjusz zadziwiał wszystkich współczesnych, jak mówił Mickiewicz, „niepojętą ruchliwością. (….) Znając doskonale stan polityczny i religijny Europy donosił o ukazaniu się każdej publikacji, znał nazwisko każdego sekciarza, jego poglądy i koleje życia, śledził ich kroki, wiedział, gdzie się ukrywają, i ostrzegał przed nimi Polskę. Pisywał listy do króla, do biskupów, proboszczów, jeździł na sejmy i sejmiki, zwoływał synody i przewodniczył im. Dzieła jego uchodziły natenczas za klasyczne i ukazywały się we wszystkich językach Europy, w angielskim, francuskim, niemieckim. (…) Umiał wojować z sekciarzami wszelką bronią. Głęboki teolog, wielce uczony, gdy pisał po łacinie – dla utrafienia w smak Niemcom bywał czasem rubaszny jak Luter, gwałtowny, wplatał dowcipy; w pismach zaś polskich umiał uchwycić lekki i wesoły ton, tę żartobliwość, którą już wtedy zwano żartobliwością polską, a w której był niedoścignionym mistrzem.” (Adam Mickiewicz,  Literatura słowiańska, Kurs pierwszy, Warszawa 1997).

 

 
Najnowsze komentarze
    Archiwa
    060202