Stanisław Michalkiewicz: Moc, czy tylko narkoza?
Podczas posiedzenia Zgromadzenia Narodowego w Poznaniu z okazji 1050 rocznicy Chrztu Polski, okolicznościowe przemówienie wygłosił pan prezydent Andrzej Duda, wskazując między innymi, że „Drzemie w nas olbrzymia moc, której źródłem jest właśnie wspólna tożsamość narodowa, chrześcijańska; moc, która kilkakroć w ostatnich stuleciach ujawniała się w naszej historii, moc, która pomagała nam przetrwać najgorsze doświadczenia…”. Ja oczywiście wiem, że przy okazji tak podniosłych rocznic, wypada poruszyć patetyczną strunę, ale amicus Plato sed magis amica veritas, co się wykłada, że wprawdzie Platon jest przyjacielem, ale jeszcze większą przyjaciółką jest prawda.
Wypada zatem postawić pytanie, czy stwierdzenie pana prezydenta Dudy, o wspólnej tożsamości narodowej i chrześcijańskiej, jako o źródle mocy i to w dodatku „olbrzymiej”, nie rozmija się aby z prawdą? Żeby bowiem mówić o jednolitej tożsamości, musi być jakiś, powszechnie akceptowany ideał. Obawiam się, że tego niestety już nie ma, w związku z czym nie można już mówić o jednolitym narodzie polskim. Prawda jest zatem taka, że historyczny naród polski od 1944 roku zmuszony jest dzielić terytorium państwowe z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą, która nie tylko reprodukuje się w kolejnych pokoleniach moskiewskich psiaków, ale już raz, to znaczy 13 grudnia 1981 roku, zbrojnie wystąpiła przeciwko niepodległościowym aspiracjom historycznego polskiego narodu, a obecnie próbuje realizować scenariusz zmierzający do poddania Polski po raz kolejny obcej okupacji za cenę zagwarantowania wspólnocie rozbójniczej przez okupanta możliwości dalszego pasożytowania na historycznym narodzie polskim.
Początki wspólnoty rozbójniczej tkwią w mrokach okupacji niemieckiej i sowieckiej. Kiedy we wrześniu 1939 roku władze rozpadającego się państwa polskiego nakazały otwarcie więzień, opuściły je masy kryminalistów, którzy niemal natychmiast powrócili do swoich ulubionych zajęć, to znaczy – rabunku. Ponieważ Niemcy raczej rzadko zaglądali na wieś, ludność wiejska w Generalnej Guberni została wydana na łup bandytyzmu. Wspomina o tym w swoich pamiętnikach Adam hr. Ronikier, podczas okupacji prezes Rady Głównej Opiekuńczej – drugiej po PCK polskiej organizacji oficjalnie działającej w Generalnym Gubernatorstwie. Na terenie okupacji sowieckiej kryminaliści, podobnie jak znaczna część ludności żydowskiej, zasilili sowieckie organy władzy, w charakterze milicjantów i konfidentów. Kiedy rozpoczęła się wojna niemiecko-sowiecka, ludność żydowska jeśli nie uciekła z Armią Czerwoną w głąb Rosji, została izolowana od ludności polskiej i w znacznej części wymordowana. Los kryminalistów na Kresach był zgoła odmienny. Albo zasilili niemieckie formacje pomocnicze, albo działali w bandach rabunkowych, albo i jedno i drugie.
Sytuacja się zmieniła, kiedy Sowieci utworzyli Sztab Partyzancki i zaczęli za linię frontu przerzucać dywersantów. Działające na własną rękę bandy rabunkowe otrzymały propozycje nie do odrzucenia. W zamian za przyjęcie narzuconych dowódców i politruków otrzymały polityczną „kryszę” i od tej pory każda próba zwalczania bandytyzmu przez AK wzbudzała sowiecki klangor, jakoby polskie podziemie dopuszczało się „bratobójczych mordów”. Skargi te trafiały przez oblicze sojuszników naszego sojusznika, którzy z kolej naciskali na rząd w Londynie. W rezultacie komunistyczne bandy uzyskały status kombatantów, chociaż oprócz wywiadowczego penetrowania polskiego podziemia na rzecz NKWD, nadal zajmowały się rabunkiem. Świadczą o tym ich własne dzienniki bojowe, w których czytamy m.in. jak to w następstwie „akcji bojowej” zdobyto trofea w postaci „bielizny damskiej i pościelowej”. Na pewno tę bieliznę zdobywali na żandarmach, esesmanach i gestapowcach. W miarę zajmowania polskiego terytorium przez Sowieciarzy, bojownicy Armii Ludowej zasilali aparat terroru i aparat władzy, zwłaszcza na niższych szczeblach, bo na wyższych Stalin wolał umieszczać Żydów – absolwentów komunizmu z ulicy Gęsiej, czy Smoczej, których też nie trzeba było uczyć pasożytowania na narodzie polskim, dodatkowo jeszcze znienawidzonym i pogardzanym. To towarzystwo spod ciemnej gwiazdy porozdzielało między siebie dygnitarstwa, poawansowało się na generałów i dyrektorów, słowem – utworzyło „elitę”, którą Sowieci przyprawili historycznemu narodowi polskiemu w miejsce wymordowanej, zdegradowanej i rozpędzonej elity organicznej. Po likwidacji elity organicznej, wspólnota rozbójnicza rozpoczęła odcinanie historycznego narodu polskiego również od duchowieństwa katolickiego, w którym Sowieci upatrywali elitę zastępczą. Towarzyszyła temu intensywna ateizacja, zmierzająca do wykorzenienia wszelkich śladów chrześcijańskiej przeszłości i chrześcijańskich składników tożsamości.
Jak wspomniałem, polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza reprodukuje się w kolejnych pokoleniach moskiewskich psiaków, które – chociaż już niekoniecznie przyznają się do bandyckiego rodowodu, a niekiedy w ogóle o nim nie wiedzą – jednak instynktownie zwracają się przeciwko chrześcijańskiej tradycji i okazują ostentacyjne lekceważenie wszelkim chrześcijańskim składnikom narodowej tożsamości. Ciekawa rzecz, że otrzymują potężne wsparcie ze strony środowisk żydowskich, żywotnie zainteresowanych w doprowadzeniu historycznego narodu polskiego do stanu bezbronności, żeby tym łatwiej poddać go bezlitosnej eksploatacji. Nie jest to wsparcie bezinteresowne – bo środowiska żydowskie liczą na to, iż polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza chętnie podejmie się dla nich zadania utrzymywania w ryzach mniej wartościowego narodu tubylczego w zamian za pozwolenie na dalsze pasożytowanie na nim. W dodatku ci, na których przywództwo historyczny naród polski mógłby i powinien liczyć tym bardziej, że do tego przywództwa pretendują, albo nie potrafią stanąć na wysokości zadania – niekiedy ze względu na agenturalną przeszłość – albo – co gorsza – wodzą naród na manowce idiotycznych „dialogów z judaszyzmem”. W rezultacie historyczny naród polski w obliczu świetnie zorganizowanego i świadomego swoich celów wroga cierpi na chroniczny kryzys przywództwa. W tej sytuacji pytanie, czy rzeczywiście „drzemie” w nas „olbrzymia moc”, nabiera niepokojącej aktualności, bo nie jest wykluczone, iż krzepiące stwierdzenia są tylko rodzajem narkotyku, pozwalającego łatwiej znieść dojmujący ból istnienia i ukryć melancholijne westchnienia bezradności. Bo kiedy rocznicowe uroczystości się zakończą, powrót do rzeczywistości może okazać się tym bardziej bolesny.
Stanisław Michalkiewicz