OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Antypapieże XXI wieku

Z jakich źródeł czerpie swoje pomysły grupa Franciszka i kardynała Waltera Kaspera? Który z papieży obdarzył ludzi wygłaszających poglądy tak nieroztropne lub wręcz heretyckie godnością biskupów i kardynałów? Każdy wie. Ich kariery nie byłyby możliwe, gdyby nie Jan Paweł II.

Spory i rozważania na temat wakatu na Stolicy Apostolskiej, heretyckiego papieża oraz legalności wyboru posoborowych następców św. Piotra do niedawna interesowały niemal wyłącznie tradycjonalistów katolickich. Nieoczekiwanie jednak w ostatnim czasie przeniknęły do kościelnego mainstreamu i stały się częścią oficjalnej dyskusji o współczesnej kondycji Kościoła katolickiego.

Oczy przecieram ze zdumienia, czytając najnowszą książkę uznanego i dobrze ustosunkowanego „watykanisty” Antoniego Socci na temat Franciszka, który opisany został jako groźny heretyk, uzurpator na Tronie Piotrowym i przewodnik spisku wilków w samym sercu Kościoła. I gorzej jeszcze. „Sam wybór kardynała Jose Mario Bergoglio jest niebyły i nieważny” – napisał już na wstępie swojej książki Socci, zdradzając i artykułując wyraźnie główną tezę. „W »zagrodzie Piotra« jest Benedykt XVI jako »papież emeryt«, ale nie rządzi Kościołem” – czytamy w innym miejscu – „Jest też Jose Mario Bergoglio, który określa się jako »biskup rzymski« i prawdopodobnie nie został ważnie wybrany na papieża, lecz to on sprawuje czynne rządy w Kościele”.

Mamy więc do czynienia z książką tyleż szokującą w swojej odwadze i opisie faktów, co zainspirowaną troską pobożnego dziennikarza o los Kościoła katolickiego.

Tonąca łódź, statek pijany

Czy katastrofę Kościoła zapoczątkowała rezygnacja Benedykta XVI ze sprawowania urzędu papieskiego na początku 2013 r.? Wszak sytuacja Chrystusowej Oblubienicy już wcześniej była wręcz tragiczna. Żywe były obawy, że kryzys trawi Kościół od czasu „soborowej odnowy” lat 60. Socci przywołuje szokujące fakty ukazujące upadek Kościoła, z którymi nie sposób dyskutować: od 1965 r. kapłaństwo porzuciło ponad 100 tysięcy księży, a w latach 1966–1988 aż 108 tysięcy zakonnic i zakonników.

Dechrystianizacja i laicyzacja odrywa od Kościoła całe narody, kościoły pustoszeją, diecezje bankrutują, hierarchia rozsiewa bezkarnie herezje „pełnymi garściami” i publicznie rozważa przyjęcie praktyki duszpasterskiej sprzecznej z doktryną Kościoła… „Panie, tak często Twój Kościół przypomina tonącą łódź, która nabiera wody ze wszystkich stron” – mówił kardynał Ratzinger w jakże symboliczny Wielki Piątek roku 2005.

A skoro woda napływa „ze wszystkich stron”, to po ludzku nie ma już ratunku i żadnej zdrowej tkanki Kościoła. Nie ma też komu krzyknąć za św. Piotrem: „Panie, toniemy”, bo ta łódź przypomina statek pijany, którego kapitan pompuje wodę na pokład, usuwając z niego szalupy. Nieprzypadkowo tuż po wyborze Benedykt XVI prosił: „módlcie się za mnie, abym nie uciekł ze strachu przed wilkami”.

W Ameryce Łacińskiej, którą nie wiedzieć dlaczego, zwłaszcza po wyborze Franciszka, ukazuje się u nas jako rzekomy wzór bujnie rozwijającego się katolicyzmu, jest może dzisiaj najgorzej. Antykatolickie tsunami, w którego awangardzie jest tam niejeden wilk-hierarcha kościelny, w ekspresowym tempie niszczy kilkuwiekowe dzieło franciszkańskich, dominikańskich i jezuickich misjonarzy.

W Argentynie tylko w ostatnich kilkunastu latach z Kościoła odeszło 10 procent katolików. W tym samym czasie w Brazylii odsetek katolików spadł z 78 do 63 procent, choć jeszcze w 1981 r. katolicy stanowili 83 procent społeczeństwa. W Hondurasie liczba katolików spadła z 76 procent w 1995 r. do 47 procent z 2013r.

Z jakiegoś powodu Pan Bóg utrzymuje Benedykta XVI w niezłym zdrowiu i kondycji. On sam – również z jakichś powodów – zachował przy sobie atrybuty papiestwa

Socci opisuje sytuację w tych krajach, bo chce nam ukazać realne „sukcesy” duszpasterskie Franciszka w czasach, gdy był ordynariuszem Buenos Aires, a także jego najbliższych kompanów – kardynałów Humesa z Brazylii i Maradiagi z Hondurasu, z którymi dzisiaj chce on naprawiać i reformować Kościół.

Bezprecedensowa (bo sprawa Celestyna V z XIII wieku była zupełnie inna) rezygnacja Benedykta XVI owiana jest wciąż tajemnicą. Zrezygnował przy milczącym aplauzie większości hierarchów, z których jeden – kardynał Romeo – podczas podróży do Chin prorokował nawet jego rychłą śmierć…

Nie namawiany przez nikogo do zmiany decyzji, osamotniony Benedykt XVI odleciał z Watykanu do Castelgandolfo, by odpocząć, oczekiwać na wyniki konklawe i zakończenie remontu jego nowej rezydencji, po czym wrócił do Rzymu. Powody jego rezygnacji są niejasne, a nawet mało poważne (utrata sił fizycznych i duchowych – sic!), a w dodatku teologicznie i kanonicznie wątpliwe.

Zdaniem Socciego papież zrezygnował ze sprawowania urzędu, ale nie z papiestwa, czego potwierdzeniem mają być zadziwiające słowa Benedykta XVI z 27 lutego 2013 r. o tym, że przyjęcie posługi Piotrowej jest „na zawsze”, a „decyzja o rezygnacji z czynnego sprawowania posługi nie odwołuje tego”!

Na skutek tego powstała sytuacja trudna do zinterpretowania: jest papież Franciszek i papież emeryt Benedykt XVI, który zachował białą sutannę (początkowo tłumaczono to brakiem czarnej), imię papieskie, nie całuje następcy w Pierścień Rybaka, mieszka na Watykanie, pojawia się publicznie, a jego portret towarzyszy dorocznej odnowie przysięgi Gwardii Szwajcarskiej…

Z jakiegoś powodu Pan Bóg utrzymuje Benedykta XVI w niezłym zdrowiu i kondycji. On sam – również z jakichś powodów – zachował przy sobie atrybuty i symbole papiestwa. Zaś Franciszek nie tylko to toleruje, ale i mówiąc o sobie, że jest jedynie „biskupem Rzymu”, jakby ustępuje miejsca Benedyktowi XVI.

Fatalne konklawe

Być może wszystko ułożyłoby się inaczej, gdyby papieżem został kardynał Angelo Scola z Mediolanu. Zresztą wszystko na to wskazywało, gdyby nie „fatalne konklawe” z 2013 r. Fatalne – bo jak twierdzi Socci – było źle przygotowane, z procedurą gwałcącą konstytucję apostolską Jana Pawła II „Universi Dominici Gregis”, a ostatecznie nieważne.

Chodzi o wydarzenia z Kaplicy Sykstyńskiej z 13 marca 2013 r. i bezprawne anulowanie czwartego (jest też mowa o anulowaniu piątego) głosowania, w którym kardynał Bergoglio najpewniej „nie przeskoczył poprzeczki 77 głosów”, a w trzech wcześniejszych głosowaniach prowadził Scola.

Pretekstem miało być wrzucenie do urny przez jednego purpurata dwóch kart do głosowania, z których jedna była czysta i przykleiła się do wypełnionej. Głosowano więc dalej, czego skutkiem był wybór Franciszka w szóstym głosowaniu!

Jednak artykuł 69 konstytucji „Universi Dominici Gregis” nie daje możliwości anulowania głosowania w takiej sytuacji! Mało tego, artykuł 63 tej samej konstytucji o wyborze papieża jednoznacznie stanowi, że istnieje możliwość jedynie czterech głosowań w ciągu jednego dnia posiedzenia konklawe!

Natomiast w artykule 76 czytamy, że „gdyby wybór nastąpił w inny sposób niż jest to ustalone w niniejszej konstytucji lub nie byłyby zachowane warunki tu ustalone, wybór jest przez to samo niebyły i nieważny, bez potrzeby wydawania jakiejkolwiek deklaracji w tym względzie, a więc nie daje on żadnego prawa osobie wybranej”!

Historia konklawe i decydującej rozgrywki z 13 marca 2013 r. została szczegółowo opisana przez zaprzyjaźnioną z Franciszkiem Elisabettę Piqué w książce poświęconej Bergoglio. Zdaniem Socciego, to sam Franciszek stoi więc za przeciekami związanymi z kulisami konklawe, mimo że grozi za to kara ekskomuniki.

W każdym razie misterna gra grupy kardynałów z Walterem Kasperem na czele skupionych wokół zakulisowych spotkań w St. Gallen, która już po śmierci Jana Pawła II forsowała Bergoglio jako „papabile“, została niejako obnażona fałszerstwem dokonanym na konklawe.

Nie klęka przed Najświętszym Sakramentem

Papież wątpliwy uznawany jest za nie-papieża” – pisał św. Robert Bellarmin, doktor Kościoła żyjący na przełomie XVI i XVII wieku. Antonio Socci uważa, że fałszerstwo grupy elektorskiej z St. Gallen spowodowało, że Franciszek pozbawiony został łaski i asystencji Ducha Świętego „gwarantowanej papieżom prawomocnie wybranym”, czym z kolei tłumaczy jego liczne nieroztropne i mało ortodoksyjne wypowiedzi.

Trzeba przyznać, że skrupulatny opis zachowań i poglądów Franciszka jest wstrząsający. Papież od wielu lat nieklękający przed Najświętszym Sakramentem (tłumaczono to później chorobą stawów, choć w innych sytuacjach w tym samym czasie klękał), odmawiający wzięcia udziału w procesji Bożego Ciała, ośmieszający papieży jako „narcyzów” „popychanych ku złemu”, mówiący o „trądzie papiestwa”, atakujący (jako arcybiskup Buenos Aires) decyzję Benedykta XVI w sprawie liturgii trydenckiej.

Papież nieużywający paramentów (szat i przedmiotów) papieskich nawet podczas największych uroczystości i świąt (błogosławieństwa „Urbi et Orbi” w samej sutannie, bez mitry i paliusza, rezygnacja z paliusza w herbie papieskim!).

Papież mówiący o tym, że Bóg nie jest katolicki, cytujący heretyckie książki kardynała Kaspera podczas modlitwy „Anioł Pański”, wkładający w usta św. Pawła zdanie: „chlubię się z moich grzechów”.

Papież odmawiający udzielenia błogosławieństwa wiernym, udzielający wywiadów, w których podważa nauczanie moralne Kościoła, głoszący publicznie pogląd o Duchu Świętym jako „harmonijnej jedności w różnorodności” różnych wyznań.

Papież rehabilitujący komunistów i „teologów wyzwolenia”, a jednocześnie brutalnie zakazujący odprawiania mszy trydenckiej zgromadzeniu Franciszkanów Niepokalanej (mimo sprzeczności z treścią motu proprio Benedykta XVI Summorum Pontificum w sprawie swobody celebracji mszy trydenckiej). Papież wychwalający islam podczas podróży do Turcji, myjący nogi w Wielki Czwartek muzułmańskiej kobiecie, a nawet unikający w lecie 2014 r. słów potępienia rzezi chrześcijan w Iraku przez ISIS!

Skala tego zjawiska jest porażająca, stąd Socci pisze wprost, że Franciszek funduje nam „szpital polowy”, w którym się „nie leczy, tylko informuje chorych, że ich choroby nie istnieją i że z mocy prawa jesteśmy zdrowi”, a „nasze biedne, grzeszne dusze niech sobie umierają”.

I dalej: „wbrew naszym nadziejom, pontyfikat Bergoglio po półtora roku demonstruje katastrofalne rezultaty, niszczycielskie dla Kościoła, który wystawiony jest na dramatyczne podziały. Jeżeli zaczniemy dyskutować o nieważności elekcji kardynała Bergoglio, to mógłby on i powinien – chwycić się tej szalupy ratunkowej, którą sama Opatrzność mu zsyła jako sposobność do wycofania się i powrotu na argentyńską ziemię”.

Ale niektóre z konstatacji Antoniego Socciego budzą we mnie zdecydowany opór. Nie dlatego, że nie podzielam jego troski o Kościół i niepokojów związanych z rozkołysaną łodzią św. Piotra w ostatnim czasie. Uważam jednak, że zaprezentowany opis genezy aktualnego stanu rzeczy w Kościele jest fałszywy.

Obrona „prawdziwego ducha” Soboru Watykańskiego II, a zwłaszcza tyrady na temat Franciszka i herezji wygłaszanych przez kardynałów Kaspera, Lehmanna i Martiniego oraz uporczywe przeciwstawianie ich Janowi Pawłowi II, stawia mnie w obowiązku zapytać, który z papieży obdarzył ich godnością biskupów i kardynałów?

Każdy przecież wie, że kariery ich wszystkich nie byłyby możliwe, gdyby nie polski papież. Również tak piętnowane szaleństwa ekumeniczne, liturgiczne ekscesy i herezje opatrywane kościelnym imprimatur przybrały często w ostatnich kilkudziesięciu latach formę oficjalną.

By się przekonać, z jakich źródeł czerpie swoje pomysły grupa Franciszka i kardynała Waltera Kaspera, wystarczy raz jeszcze przyjrzeć się tańcom liturgicznym półnagich uczestników mszy papieskich, prześledzić historię wprowadzania komunii świętej udzielanej na rękę, przestudiować dyrektoria ekumeniczne. Wystarczy prześledzić dorobek różnorakich komisji międzyreligijnych, zapoznać się z treścią porozumienia katolicko-prawosławnego z Balamand w 1993 r. potępiającego katolicką drogę poszukiwania jedności przez przyjęcie niewiernych do Kościoła katolickiego, czy z katolicko-protestancką deklaracją o usprawiedliwieniu z Augsburga w 1999 r., która rewiduje jednoznaczne stanowisko Soboru Trydenckiego w kwestii łaski i zbawienia człowieka.

Ledwo wspominając już o spotkaniu religii w Asyżu w 1986 r., które dla wielu katolików było prawdziwym wstrząsem. Wikariusz Chrystusa zrównany z wyznawcami innych religii. Animiści przynieśli swoje węże, Indianie oddawali się czarom i wzywali duchy, a w jednym z kościołów przeznaczonych na ów „dialog” uczniowie dalajlamy postawili na tabernakulum posąg Buddy!

Nakłanianie do grzechu

„Poważne zgorszenie, we właściwym rozumieniu tego słowa, oznacza nakłanianie do grzechu” – grzmiał wówczas abp Marcel Lefebvre, założyciel Bractwa św. Piusa X. – „Poprzez ekumenizm, poprzez uczestnictwo w kulcie fałszywych religii, chrześcijanie tracą wiarę. I to jest zgorszenie. Katolicy nie wierzą już, że jest tylko jedna prawdziwa religia, jeden prawdziwy Bóg, Trójca Święta i Nasz Pan Jezus Chrystus”.

Dlatego tak wielu katolików, znacznie wcześniej niż Antonio Socci, zrozumiało potrzebę ratowania się przed błędami i herezjami nawet za cenę konfliktu z hierarchią kościelną. Posłuszeństwo bowiem nie może być na służbie wiary!

Św. Maksymilian Kolbe pisał, że jedyny wyjątek w katolickim posłuszeństwie to taki, gdy „przełożony nakazuje coś, co jednoznacznie, także w najdrobniejszych sprawach, sprzeczne jest z prawem Bożym. W takim wypadku nie może on być pośrednikiem woli Bożej”.

Dlatego tak ważne jest, byśmy mieli dobrych pasterzy za przewodników dusz. Akurat w tej sprawie nie mam wątpliwości, że Socci napisał swoją książkę przejęty Chrystusową przypowieścią o dobrym pasterzu.

Sławomir Cenckiewicz

[Źródło:] http://www4.rp.pl/Plus-Minus/311209990-Antypapieze-XXI-wieku.html  20.11.2015

 

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    060260