Miesięczne archiwum: Styczeń 2021
Żniwo Pfizera
Nowy rok zaczął się kampanią masowych „szczepień” z uwagą analizowanych przez osoby kwalifikowane do tego zabiegu. W Stanach Zjednoczonych po zastrzyku zmarło już 55 osób. 66-letni pacjent zaniemógł zaraz po zabiegu nie mogąc wstać o własnych siłach. Następnego ranka zastano go w łóżku martwego z półprzymkniętymi oczami, pianą na ustach. W Norwegii po „szczepieniach” zmarło 23 pacjentów. O pojedynczych zgonach doniesiono: w Niemczech, Portugalii i Szwajcarii. W szeregu przypadkach śmierć następowała w kilka dni po wstrzyknięciu substancji. Na Litwie koronawirus wystąpił u 152 lekarzy jako symptom poszczepienny. Tylko w jednej z klinik w Wilnie u 78 osób „szczepionych” produktem Pfizer/BioNTech doszło do porażenia mięśni twarzy. U tych pacjentów paraliż twarzy okazał się pierwszą fazą postępującego z czasem paraliżu całkowitego.
W Izraelu odczyny poszczepienne dotknęły ponad 1000 pacjentów. Władze Norwegii ogłosiły produkt firmy Pfizer jako niezalecany i wstrzymano „szczepienia”. Jednocześnie uprzedzono, że chorzy przewlekle, osoby starsze są zwolnione z „programu szczepień”. Ta decyzja stała się powodem zapowiedzi Pfizera o niemożności realizowania dostaw w przyszłości z powodu restrukturyzacji firmy.
Jak podał „Le Monde” jakość produktu Pfizera od początku była kwestionowana we Francji. Mimo nieprzychylnej oceny i napływających informacji o niepożądanych odczynach poszczepiennych Komisja Europejska nalegała na jak najszybsze wdrożenie programu masowych „szczepień”. Osobiście szefowa KE Ursula von der Leyen nalegała na przyśpieszenie dostaw Pfizera do końca roku. Interesujące, że firma ta realizując dostawy na rynek europejski i amerykański dysponowała zróżnicowanymi w swoim składzie produktami, o czym świadczy treść 20 poufnych dokumentów Europejskiej Agencji Medycznej (EMA) datowanych 9 grudnia 2020 r. Pięć z nich świadczy o jawnych naciskach jak najszybszego wdrożenia pierwszej dawki preparatu.
Wysoki rangą urzędnik EMA stwierdził, że zdziwiła go treść mówiąca o decyzji Ursuli von der Leyen, która miała wskazać konkretne dwie „szczepionki” jakie powinny były trafić na rynek europejski przed końcem roku, aczkolwiek obie budziły zastrzeżenia. Nie zostały w pełni przebadane, brakowało pełnej informacji handlowej, a zwłaszcza zastanawiająca była różnica jakościowa w składzie substancji wykorzystywanej w badaniach klinicznych od tej przeznaczonej do obrotu na rynek europejski.
Treść poufnych dokumentów elektronicznych nakłaniających do pośpiechu, niekompletne dokumenty, a mimo to wdrożenie akcji masowych „szczepień” sugerują korupcyjny wątek sprawy. Oceniając całość zjawiska prof. Dmitri Kulisz porównał kontrowersyjne produkty firm Pfizer i Moderny do broni jądrowej, bo tak należy rozważać skutki wprowadzenia mRNA do organizmu ludzkiego. Jeśli je stosować, to w przypadkach nowotworów, gdzie mogą znaleźć zastosowanie w niszczeniu komórek rakowych. Opisane reakcje anafilaktyczne ludzkich organizmów prowadzące do kalectwa, lub śmierci wynikają stąd, że osłabiony, dotknięty inną chorobą organizm, bądź z racji wieku, powinien być wyleczony, wzmocniony pod kątem potencjalnego zetknięcia się z koronawirusem. Już w badaniach klinicznych Pfizera jeden uczestnik zmarł 2 dni po przyjęciu preparatu, ale nikt tym nie zajął się badając związek między zgonem a zastrzykiem.
Kradzież dokumentów przez hakerów z EMA, następnie przeciek do prasy zdarzyły się jeszcze w połowie grudnia ubiegłego roku. Później wielokrotnie zgłaszano zgony w domach opieki społecznej, gdzie użyta była „szczepionka” Pfizera. Krótko potem przedstawiciel Pfizera przyznał, że wystąpiły kłopoty w procesie produkcyjnym zakładu w Belgii, które dostrzegł europejski urzędnik. Kiedy opublikowano wiadomość o zgonach w Norwegii, Pfizer zamknął belgijski zakład. Skandal pozostający bez jakichkolwiek oficjalnych wyjaśnień. Taktyką Pfizera od zawsze jest nie dopuścić do śledztwa.
Zastanawiająca odmienność składu substancji przeznaczonej na rynek amerykański od wersji eksportowej nie da się wytłumaczyć pośpiechem. Urzędnicy europejscy są winni decyzji o dopuszczeniu na rynek nie do końca spełniającego rygory produktu, motywując chęcią wykazania się zaradnością w ratowaniu ludzi przed chorobą. Dramatyczne statystyki dowodzą, że brak należytego nadzoru jakościowego w składzie produktu, procesu technologicznego stały się nieistotne, bo pogoń za szybkim pieniądzem ujawniła się na każdym etapie. To wszystko realizuje się w aureoli politycznej nagonki, zaszczuwania społeczeństwa w żądaniu podporządkowania się rygorom narażenia zdrowia i życia celem zapewnienia rzekomego bezpieczeństwa. Jakikolwiek szczebel urzędniczy optował, czy będzie nakłaniał do „szczepień”, ten w obliczu zrelacjonowanego procederu godzi się na status zabójcy. Jak dotąd wirus zbiera 25 razy mniej śmiertelne żniwo niż rzekomy specyfik mający cel profilaktyczny. Przejawem nieufności wobec zachodniej hurra propagandy Indie, Chiny, Rosja stosują własną szczepionkę, skoro cywilizacja ma przejść przez idiotyzm procedur pandemii.
Powszechne spostrzeżenie potwierdza, że najwięcej powikłań i zgonów dotyczy pacjentów cierpiących na choroby przewlekłe, osłabionych niedawno przebytą chorobą, oraz w podeszłym wieku. Stanowi to przekonujący argument do bezwarunkowego wyłączenia takich osób ze „szczepień”, zostawiając pozostałym wolny wybór.
Sumując oficjalne dane Francuzi z poczuciem czarnego humoru powtarzają: „przyjmuj Pfizera i umieraj”.
Opracowanie: Jola
Na podstawie: YouTube.com
Źródło: WolneMedia.net
Źródło:
Kto awansował Dudę na prezydenta USA?Patrz emblemat na pulpicie oraz Polską flagę z gwiazdkami w tle! Ot, takie śmieszne jaja robili sobie z Dudusia…
„Hello, Poland!” – Ewa Polak-Pałkiewicz
Czasem o tym zapominamy, ale historia nam nieustannie przypomina: Stany Zjednoczone są dla reszty świata miejscem, gdzie zaczyna się to, co wcześniej czy później nastąpi gdzie indziej.
Dzięki pozycji, jaką ma w świecie amerykański prezydent, przemówienie Donalda Trumpa w Warszawie 6 lipca 2017 r. było nie tylko przemówieniem do Polaków, ale do narodów świata. To co powiedział odbiło się wówczas szerokim echem głównie w krajach Zachodu. Głos człowieka, który był wtedy w polityce kimś nowym, a należy do pokolenia, które dobrze pamięta kilka epok politycznych, był głosem kogoś, kto patrząc na Europę dzisiejszą miał podstawy, by dokonywać podsumowań i przypominać rzeczy najważniejsze. A stojąc przed pomnikiem Powstańców Warszawskich przypomniał to, co świat zachodni utracił.
Nie ma przypadków w historii i w polityce. Ekipa polityczna PiS po objęciu władzy jasno komunikowała, że obrona tożsamości europejskiej jest jednym z jej priorytetów. To nie tylko obrona naszej wolności i suwerenności na kontynencie europejskim, ale także obrona Zachodu, zarówno przed Wschodem, jak i – paradoksalnie – przed Zachodem. Tymon Terlecki, emigracyjny pisarz, podkreślał nieraz tę prawidłowość, leitmotiv naszej historii. Gdy obrona ta weszła w fazę kluczową zauważył to i docenił prezydent największego mocarstwa świata.
Donald Trump był chyba pierwszym od przynajmniej kilkudziesięciu lat przywódcą politycznym, który podczas przemówienia w ważnym kraju Europy ani razu nie wspomniał o prawach człowieka, ani o pokoju. Kilka razy przywołał przykład Polski upominającej się o wolność i o prawa Boga.
Bł. ks. Jerzy Popiełuszko
Gdy Polacy w 1979 roku podczas Mszy papieskiej, kiedy także oczy wszystkich krajów zwrócone były ku Warszawie, wyrazili pragnienie, że „chcą Boga”, świat zachodni długo otrząsał się ze zdumienia. Zachodnia opinia publiczna przeżyła szok. Epoka praw człowieka w retoryce politycznej osiągała właśnie apogeum, prawa człowieka przeciwstawiano przede wszystkim sowieckiemu totalitaryzmowi. Dziś sens tamtej deklaracji Polaków powoli toruje sobie drogę do umysłów ludzi Zachodu.
O tym, że słowa amerykańskiego gościa poruszyły słuchaczy nie tylko w Polsce, a dla wielu okazały się prawdziwym wstrząsem, zadecydowała nie tylko werwa intelektualna prezydenta Trumpa, ale i szczególny zbieg okoliczności. Oto miało miejsce paradoksalne odwrócenie ról – to przecież nie polityk, a biskup, a zwłaszcza papież powinien przemawiać w podobny sposób, bić na alarm w świecie pogrążonym w apostazji. Podejmując temat zadań Zachodu wobec przeszłości i teraźniejszości, powinności wobec Boga, rodziny, tradycji, amerykański polityk zachował się w sposób daleki od rutyny. Wykorzystując ciszę na temat tych powinności, jaka od dłuższego czasu zalega w Watykanie, wykazał swoje wysokie kompetencje jako przywódca najpotężniejszego kraju świata. Wiedział, że w tej ciszy zostanie usłyszany, uwydatniając ją przy okazji.
Od roku 1979 dzieli nas kilka epok w polityce światowej. Ci, którzy nazwali przemówienie prezydenta Trumpa sentymentalnym, albo dla odmiany próbowali sprowadzić jego przyjazd do Warszawy do aneksu do sprytnie przeprowadzonej transakcji z gazem łupkowym, przyznawali w ten sposób, że nie podzielają wizji, która dowodzi, iż bez uchronienia chrześcijańskiej tożsamości państw i społeczeństw, czyli także bez powrotu do wiary i jej zasad w polityce, nie może być mowy nie tylko o pokoju na świecie, ale o zachowaniu cywilizacji i ocaleniu kultury, którą Zachód się szczyci. Te ironiczne reakcje pokazały zresztą, że zagrożenia te naprawdę istnieją. Sięgają ludzkiego umysłu i świata pojęć. Sięgają fundamentu, na którym nasza cywilizacja została zbudowana.
Warszawa 1925, Krakowskie Przedmieście, policjant pomaga starszej pani przejść przez jezdnię.
Prezydent Trump wykazał w swoim efektownym wywodzie, że ocalenie cywilizacji zachodniej miało już w Europie miejsce – dwukrotnie, w XX wieku, kosztem krwi i bohaterstwa Polaków. I nie ma odpowiedników w historii Europy dla tych wydarzeń. W ten sposób dał zwięzły wykład zapomnianej logiki chrześcijańskiej. Logiki zawsze odmiennej od tej pragmatycznej i liberalnej. Zachód, skoncentrowany na swoich prawach, które odziedziczył po rewolucji francuskiej, nie zawsze był skłonny o niej pamiętać. Ta niepamięć doprowadziła do dzisiejszej katastrofy. Trudno o bardziej sugestywne potwierdzenie tej tezy niż obraz spowitego w dymy Hamburga, sterroryzowanego i dewastowanego przez samych Niemców, towarzyszący wizycie Donalda Trumpa w Warszawie. Było to niczym sekwencje filmu grozy, w tak wielkim kontraście do świątecznej, gościnnej, rozpromienionej Warszawy. Nie było wówczas przesady przestrzeganie przed katastrofą cywilizacyjną zachodniego świata, ani mówienie o moralnej klęsce polityków rządzących państwem, w którym miał miejsce szczyt G20.
Amerykański przywódca dołączył w 2017 r. w Warszawie do wąskiej elity ludzi, którzy robiąc politykę nie zapominają o pewnym motto bardzo starego zakonu: Stat crux, dum volvitur orbis. Ta świadomość powinna łączyć wszystkich chrześcijan – choć „wszystko się kręci”, nieustający tygiel wydarzeń doprowadza ludzi mniej odpornych do szaleństwa, media wprawiają nas w coraz większy trans. Ale Ewangelia pozostaje ciągle ta sama. Odejście od jej zasad w polityce nigdy nie jest drogą wzwyż.
Artur Grottger – Z krzyżem
Donald Trump z typową amerykańską bezpośredniością dał Zachodowi jasną i w sumie bardzo prostą wskazówkę: po błędach rewolucji francuskiej, bolszewickiej, po dramacie marksizmu i liberalizmu – nie ma innej drogi jak powrót ludzi Zachodu do Christianitas. Bez tego powrotu mówienie o wolności będzie zawsze tylko pustą gadaniną i przykładem hipokryzji. Bez niej człowiek nie jest zdolny do żadnej twórczości. Nie rozumie swojej przeszłości i niszczy własną tradycję. Bierze w nawias dorobek intelektualny i kulturowy Zachodu. Chaos pojęciowy i co za tym idzie – polityczny i moralny – oddziałuje na wszystkie bez wyjątku warstwy społeczne. To nie jest tak, że można uwić sobie gdzieś daleko bezpieczne gniazdko, w którym dwa razy dwa będzie zawsze cztery a nie pięć, a czarne będzie czarne a nie białe. Nie można bez poważnych konsekwencji przyjąć akceptacji wzajemnie wykluczających się stanowisk jako normy – zarówno w prawie, jak i polityce. Sprzeczności i wieloznaczność stały się w epoce „praw człowieka” normą. W tej wizji, która została w Warszawie zaprezentowana, a która jest wizją par excellence religijną, po prostu nie ma miejsca na „prawa człowieka” traktowane jako prawa do wszystkiego, co nam przychodzi do głowy. Jest miejsce na powinności wobec wspólnoty, religii, kultury, państwa.
Bez korzystania z największego przywileju, w jaki człowiek został wyposażony, rozumu – a co za tym idzie, historycznej pamięci – nie może być mowy o żadnym społecznym ładzie. Gdy człowiek akceptuje sprzeczności siłą rzeczy porzuca sferę racjonalności i przyjmuje wątpliwy azymut łatwo wzniecanych emocji. Stąd m.in. niespotykana nigdy w historii europejskiej fala sentymentalizmu (propozycje przyjmowania uchodźców, coraz więcej przywilejów dla imigrantów etc.). Protestanckie Niemcy mają w doprowadzeniu do tej ruiny intelektualnej niemały udział. W całej niemal swojej historii nie znosili moralnej dominacji Rzymu, postanowili uwolnić się od Piotra, który posiada władzę, bo została mu dana. Nie była w stanie znieść tej władzy również Święta Ruś. I rewolucyjna, osiemnastowieczna Francja, najstarsze państwo chrześcijańskie, ostentacyjnie wyzwolona ze wszelkich powinności wobec Boga. Na placu boju o ocalenie Christianitas pozostała osaczona przez wrogie mocarstwa, a wkrótce zmieciona przez nie z mapy politycznej Rzeczpospolita.
Michał Elwiro Andriolli – Ilustracja do „Pana Tadeusza”
Donald Trump mówił w Warszawie o jedności kultury chrześcijańskiej z żarliwością rzadko spotykaną u polityków. Jakby mimochodem odniósł się także do znanej zapowiedzi Fryderyka Engelsa, że „ostateczna konfrontacja nastąpi między Moskwą a Rzymem”. „Moskwa” i „Rzym” – te dwa pojęcia zyskiwały dodatkowy wydźwięk w roku setnej rocznicy objawień Matki Bożej w Fatimie.
Jeśli Donald Trump zauważył, że zachodnia tradycja myślenia jest wciąż obecna w wyborach Polaków to także dlatego, że Polska jak żaden kraj na świecie rozumie zagrożenie płynące z za jej wschodniej granicy. Świadomość tego faktu prezydent USA posiadał w stopniu wystarczającym, by można mówić o nim jako o mężu stanu. Gdy jednak komentatorzy zachodni cytowali słowa, że w 1979 roku „Milion Polaków nie prosi o bogactwo, ani o przywileje, ale wypowiada trzy proste słowa: My chcemy Boga, i dzięki tej potężnej deklaracji, przypomina sobie, kim jest i co ma robić, jak trzeba żyć”, trudno nie przypomnieć także dramatycznego ostrzeżeniem wobec Europy, które dwadzieścia lat potem wypowiedział kard. Josef Ratzinger. „Pod ciosami sił »nowoczesności« przestało funkcjonować laboratorium jedności europejskiej”, którą bez specjalnego powodzenia próbowały odbudować różne projekty polityczne (Liga Narodów, Wspólnota Węgla i Stali, Unia Europejska), jednak w porównaniu z tamtą organiczną jednością, zawsze jest ona sztuczna i ułomna.
Wielu Polaków słuchając Donalda Trumpa zadawało sobie pytanie o źródła przenikliwości amerykańskiego prezydenta w zdefiniowaniu prawdziwej siły Zachodu. Hipotezy były różne, pewne jest jednak, że to co zdarzyło się w lipcu 2017 r. w Warszawie będzie miało konsekwencje bogatsze niż przewiduje to scenariusz polityczny opracowany w tak kluczowych dla historii Europy miejscach jak dzisiejsza Moskwa, Bruksela i Rzym.
I jeszcze jedno. Ze słów Donalda Trumpa bił nie tyle optymizm, co do możliwości intelektualnych ludzi Zachodu, ale coś głębszego, zaufanie. Zaufanie zawiera w sobie szacunek dla ludzkiego rozumu i nadzieję, co do użytku, jaki ludzie mogą czynić z wolnej woli. Prezydent Trump zdawał się rozumieć, co znaczy przywoływane nieraz przez Jarosława Kaczyńskiego stwierdzenie, że Prawo i Sprawiedliwość jest partią wolności. Podobnie jak Jarosław Kaczyński, wniósł on do polityki międzynarodowej nową jakość intelektualną, powiew świeżości. Ci dwaj ludzie są wyraźnie inni niż większość ich kolegów polityków, są nowocześni w najlepszym znaczeniu słowa. Myślą i mówią jak ludzie wolni. I dlatego, niezależnie od tego jak potoczą się kolejne wybory w ich ojczyznach, ich polityka jest, mówiąc kolokwialnie, „skazana na sukces”.
<>
Zamek Królewski w Warszawie
Być może część tajemnicy tego sukcesu tkwi w fakcie, że Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych zawiera stwierdzenie, iż „Wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi i wyposażeni przez Stwórcę w pewne niezbywalne prawa” . Vittorio Messori podkreśla, że choć znane są masońskie inspiracje konstytucji Stanów Zjednoczonych „dokument amerykański opiera prawa człowieka nie na woli ludzi, lecz na zamyśle Boga-Stwórcy. Nie przypadkiem ani proklamacja niepodległości amerykańskiej, ani jej konstytucja nie wzbudziły reakcji ze strony katolików. Patriotyczna lojalność katolików Federacji amerykańskiej była zawsze bezdyskusyjna”. Przypomnijmy, przy tworzeniu konstytucji amerykańskiej w 1787 r. nie brakowało naszych rodaków, emigrantów politycznych z kraju ogarniętego zaborami. Tak samo jak w polskiej Konstytucji 3 Maja, uchwalonej cztery lata później, to co najważniejsze w niej oparte było o przywołanie woli Trójcy Świętej.
Podczas gdy zdaniem Amerykanów to Stwórca czyni ludzi równymi i wolnymi, Francuzi deklarują, że są oni wolni i równi, bo tak chcą. „Są braćmi – podkreśla Messori – ale bez ojca”. Kościół aż do czasów ostatniego Soboru był zawsze krytyczny wobec francuskiej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela. W 1948 roku Watykan nie był także obojętny wobec Deklaracji ONZ. Pius XII skomentował ją w słowach, które brzmiały jak alarm dla świata: „Zatem to nie Bóg, lecz człowiek oznajmia ludziom, że są wolni i równi, obdarzeni świadomością i inteligencją, zobowiązani do uważania się za braci”.
Relikwie św. Andrzeja Boboli w Pałacu Prezydenckim
6 czerwca 2017 roku mogliśmy mieć nadzieję, że rozpoczął się w cywilizacji zachodniej powrót do tego co trwałe, niesprzeczne wewnętrznie i poznawalne. A przede wszystkim, zgodne z tym, co przez wszystkie wieki swojej historii, aż do 1964 roku, głosił Kościół. Mimo dzisiejszej klęski Donalda Trumpa w jego ojczyźnie, mimo, że tyle razy jesteśmy dziś świadkami „powrotu ludzkości do wieku dziecięcego; to jedna z głównych cech dziecka, że musi dostać wszystko, czego chce, i to natychmiast”, jak to ujął jeden z pisarzy, warszawskie przemówienie amerykańskiego prezydenta pozostanie trwałym osiągnięciem człowieka Zachodu stającego w obliczu nieuchronnego zwrócenia się ku temu, co naszą cywilizację stworzyło, by zapobiec jej ostatecznej katastrofie.
Ewa Polak-Pałkiewicz
Rozważania na temat promocji szczepionki przez Stolicę Apostolską – Abp Carlo Maria Viganò
SANITAS CORPORUM SUPREMA LEX
HIGIENA CIAŁA PRAWEM NAJWYŻSZEM
Kilka dni temu na Canale 5 został wyemitowany wywiad, w którym Jorge Mario Bergoglio wystąpił w nietypowej roli sponsora firm farmaceutycznych. Widzieliśmy go już wcześniej w roli polityka, związkowca, promotora niekontrolowanej imigracji, zwolennika przyjmowania nielegalnych imigrantów i filantropa. We wszystkich tych metamorfozach to, co zawsze wyłaniało się wraz z jego zdolnością do całkowitego odsunięcia się od roli instytucjonalnej, to wielościanowy charakter Argentyńczyka, który, co teraz odkrywamy, jest również promotorem firm farmaceutycznych, przekonanym zwolennikiem szczepionek i gorliwą cheerleaderką tych, którzy od roku wykorzystują Covid jako środek kontroli mas i narzucają Wielki Reset, którego pragnie Światowe Forum Ekonomiczne.
Fakt, że szczepionka nie daje żadnej gwarancji skuteczności, a raczej może wywołać poważne skutki uboczne; fakt, że w niektórych przypadkach do jej produkcji użyto z komórek pobranych z poronionych płodów, a zatem jest absolutnie nie do pogodzenia z moralnością katolicką; fakt, że leczenie globulinami hiperimmunologicznymi lub metodami alternatywnymi jest bojkotowane pomimo dowodów na ich skuteczność – wszystko to niewiele znaczy dla nowego “eksperta”, który na podstawie absolutnie zerowych kompetencji medycznych poleca teraz wiernym szczepionkę, wykorzystując swój suwerenny autorytet, aby zażądać od obywateli Watykanu poddania się wątpliwemu leczeniu w imię nieokreślonego “obowiązku etycznego”. Ponura Sala Audiencyjna Pawła VI została symbolicznie wybrana jako świątynia, w której celebruje się ten nowy obrządek sanitarny, sprawowany przez posługujących religii kowidowskiej w celu zapewnienia, z pewnością nie zbawienia dusz, lecz iluzorycznej obietnicy zdrowia dla ciała.
Niepokojące jest to, że po zburzeniu bez skrupułów pewnych prawd katolickich w imię dialogu z heretykami i bałwochwalcami, jedynym dogmatem, z którego Bergoglio nie jest gotów się wyrzec jest dogmat obowiązkowych szczepień – pamiętajcie, dogmat, który on sam jednostronnie określił bez żadnego procesu synodalnego! – Dogmat, przed którym należałoby się spodziewać co najmniej minimalnej roztropności, jeśli nie podyktowanej spójnością moralną, to przynajmniej skrupułów utylitarnych. Bo prędzej czy później, kiedy zobaczymy efekty działania szczepionki na ludność, kiedy zaczną liczyć zgony, które spowodowała i ile osób zostało okaleczonych na całe życie przez lek, który jest jeszcze w trakcie eksperymentowania, ktoś będzie mógł poprosić tych, którzy byli przekonanymi zwolennikami szczepionki, aby przekazali świadectwo..
W tym momencie naturalne będzie tylko sporządzenie listy tych, którzy na mocy autorytetu, z jakim zostali uznani, przekonali swoich niczego niepodejrzewających poddanych do przedstawienia się do zaszczepienia tzw. szczepionką: samozwańczy eksperci, wirusolodzy i immunolodzy z konfliktem interesów, ssawki na pensji Big Pharmy, weterynarze z ambicjami naukowymi, finansowani przez rząd dziennikarze i gazety opiniotwórcze oraz haniebne gwiazdy filmowe i popularni piosenkarze – do których należy teraz dodać Bergoglio jako wyjątkowego zwolennika, wraz z purpuratami w jego otoczeniu. I jeśli dziś brak konkretnych kompetencji nie wydaje się wystarczającym argumentem, by skłonić ich przynajmniej do zachowania roztropnego milczenia, to w tym momencie ich protesty “nie wiedziałem…;” “nigdy nie wyobrażałem sobie…;” “To nie była moja dziedzina wiedzy…;” będą oceniane tylko jako czynnik, który potęguje ich przestępstwo, tak jak powinno być. Stultum est dicere putabam. [Głupio jest mówić, “Myślałem.”]
Oczywiście, w bergoliańskim kościele de facto konkubinat może być usankcjonowany przez Amoris Lætitia, do tego stopnia, że Avvenire mówi dziś o “rodzicielstwie LGBT” z łatwością broszury propagandy płciowej; bałwochwalczy obrządek czczenia Matki Ziemi może być odprawiany z puszczaniem oka do maltuzjańskiego ekumenizmu; materia Sakramentu Święceń może być zmodyfikowana, nadając posługę kobietom; kara śmierci może być uznana za niemoralną przy jednoczesnym nieformalnym milczeniu na temat aborcji; Komunia Święta może być udzielana grzesznikom publicznym przy jednoczesnym odmawianiu jej tym, którzy chcą ją przyjąć na język, aby nie popełnić świętokradztwa; oraz można odmówić dostępu do klasy uczniom szkół katolickich, którzy nie są szczepieni, jak to już miało miejsce w Irlandii. A jednak tym rażącym fałszerstwom doktryny katolickiej – w doskonałej ciągłości ideologicznej z rewolucją soborową – towarzyszy stanowcze i niewzruszone wyznanie wiary w “naukę”, która graniczy z ezoteryką i przesądami. Z drugiej strony, kiedy przestaje się wierzyć w Boga, można wierzyć we wszystko.
Tak więc, jeśli dla Bergoglio przynależność do jedynego Kościoła Chrystusowego przez chrzest jest ostatecznie zbędna dla wiecznego zbawienia duszy, to inicjujący obrządek szczepionki ogłaszany jest ex cathedra jako niezbędny dla fizycznego zdrowia jednostki i jako taki przedstawiany jest jako nieprzekazywalny i konieczny. Jeśli można odłożyć na bok prawdę objawioną w imię ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego, nie jest również uprawnione kwestionowanie dogmatów Covida, objawienia dokonanego przez media na temat pandemii i zbawczego sakramentu szczepionki. A jeśli w “Fratelli Tutti” można propagować uniwersalne braterstwo poza wiarą w Jedynego Boga żywego i prawdziwego, to nie wolno kontaktować się z tak zwanymi “antyszczepionkowcami” – nową kategorią grzeszników, których należy karać jako heretyków przez inkwizycję zdrowotną i ekskomunikę medialną, aby byli ostrzeżeniem dla stada. “Jeśli ktoś przyjdzie do was i nie przyniesie tej nauki, nie przyjmujcie go w waszym domu i nie witajcie go” – ostrzega św. Jan (2J 10). Bergoglio musiał źle zrozumieć, więc pozdrawia i obejmuje aborcjonistów i kryminalistów, ale nie chce się strefić kontaktami z osobami odmawiającymi szczepień.
Nie umyka nam, że ten naukowy dogmatyzm – który przeraziłby najbardziej zagorzałych zwolenników prymatu nauki nad religią – jest propagowany przez tych, którzy nie są naukowcami, od “wpływowych” do Bergoglio, od sportowców do Bidena, od “ekspertów” do polityków: wszyscy chętni wystawiają ręce przed kamery telewizyjne, tylko po to, aby odkryć z filmów wideo, że w wielu przypadkach igła strzykawki jest nadal zakryta nakrętką, lub że płyn w strzykawce jest przezroczysty, kiedy serum szczepiące powinno być faktycznie matowe. Są to oczywiście obiekcje, które arcykapłani Covida odrzucają z pogardą: mysterium jest częścią rytuału świętego działania, tak jak sacramentum dokonuje tego, co ono oznacza; podawanie szczepionki z chowaną igłą lub bez popychania tłokiem strzykawki służy dramatyzowaniu przesłania, które ma być przekazane masom wiernych. A ofiary obrządku, te, które dla dobra wszystkich ofiarują się z uległością mirażowi odporności, której nawet Pfizer, Moderna czy Astra Zeneca nie ośmielają się zagwarantować, stanowią ofiarę, która jest również częścią nowej religii zdrówka. Przy bliższym przyjrzeniu się, niewinne dzieci poronione w trzecim miesiącu ciąży, aby wyprodukować szczepionki, naprawdę wydają się być rodzajem ludzkiej ofiary, z którą można przebłagać piekielne moce, w przerażającej parodii, której tylko nikczemnicy mogą udawać, że nie widzą.
W groteskowym, ceremonialnym delirium nie brakuje nawet Notatki Świętej Kongregacji Kultu Bożego, która przy całkowitym stężeniu absurdu ogłasza nawet w kulejących łacińskich instrukcjach, jak nakładać Święty Popiół (nic dziwnego, że łacina też poszła się rypać): “Deinde sacerdos abstergit manus ac personam ad protegendas nares et os induit” [Wtedy kapłan umywa ręce i zakłada maskę by zasłonić nos i usta]. Oczyszczenie rąk detergentem i użycie maski są naukowo bezużyteczne, ale symbolicznie niezbędne do przekazania wiary wyrażonej przez obrzęd. I właśnie w tym rozumiemy, jak prawdziwe i ważne jest starożytne przysłowie Proroka z Akwitanii “Lex orandi, lex credendi“, zgodnie z którym sposób, w jaki się modlimy, odzwierciedla to, w co się wierzy.
Ktoś może powiedzieć, że w pobożnej próbie uniknięcia całkowitego upadku Papiestwa dokonanego przez Bergoglio, że wyrażane przez niego opinie są i pozostaną właśnie opiniami, a zatem nie ma obowiązku, aby katolik poddał się szczepionce, którą jego sumienie i naturalna moralność wykazują jako niemoralną. Ale nowe “magisterium papieskie” zostało jasno określone na Canale5 , podobnie jak na płaszczyźnie, w której został zdefiniowany dogmat LGBT “Kim jestem, aby osądzać?”, i tak jak w przypisie Amoris Lætitia zaprzeczono nierozerwalności małżeństwa w imię praktyki duszpasterskiej. Politycy rozgłaszają tweety w mediach społecznościowych, samozwańczy eksperci pontyfikują w studiach telewizyjnych i prałatują w wywiadach: nie zdziwcie się, jeśli pewnego dnia Bergoglio pojawi się w miejscu publicznym, aby popierać hulajnogi elektryczne.
Katolicy, oświeceni przez sensus fidei, która instynktownie podpowiada im, co jest sprzeczne z wiarą i moralnością, zrozumieli już, że rola sprzedawcy zaopatrzenia w opiekę zdrowotną jest tylko jedną z wielu ról, jakie odgrywa wielopłaszczyznowy Bergoglio. Jedyną rolą, której uparcie upiera się nie chcieć wypełnić – ze względu na swoją rażącą nieudolność, wrodzoną niecierpliwość, a nawet poprzez swój świadomy wybór od samego początku – jest rola Wikariusza Chrystusa. Która, jak nic innego, ujawnia punkty odniesienia Argentyńczyka, ideologię, która go inspiruje, cele, które sobie stawia i środki, które zamierza wykorzystać, aby je osiągnąć.
+ Carlo Maria Viganò, arcybiskup
14 stycznia 2021 r.
S. Hilarii Episcopi,
Confessoris Ecclesiæ Doctoris
Rozważania na co dzień: Pandemia a siła przypadku
Jeden zarażony wirusem nietoperz z Wuhan, którego skonsumowała pewna przygodna Chinka, zaraził cały świat!.
I warto na koniec zacytować powiedzenia Marii Konopnickiej, że „bezgraniczne są ludzka głupota i Boskie miłosierdzie”!
dr nowopolski – Unikający stereotypów myślowych analityk spraw politycznych i gospodarczych Polski i świata
Jak wygrać III wojnę światową?
Stajemy na progu historycznej szansy, znacznie ważniejszej od tej, jaka nadarzyła się przy okazji wybuchu pierwszej wojny światowej, kiedy wraz z jej zakończeniem w 1918 roku, po 123 latach odzyskaliśmy państwo polskie. Na geopolitycznej szachownicy nastąpi za chwilę nowe rozdanie. Jeśli tego nie zmarnujemy odniesiemy zwycięstwo nieporównywalnie większe od Wiktorii Wiedeńskiej z 1683 roku.
Zapytają Państwo – jak to możliwe? Przecież nie mamy wodza na miarę Jana III Sobieskiego i jego husarii. Nie mamy nawet mężów stanu i dyplomatów na miarę Romana Dmowskiego, który przed stu laty skutecznie załatwił sprawę polską na światowych salonach. Mamy za to wszechobecny brak zasad; skłócony do granic absurdu naród; podburzające do nienawiści zakłamane media; osłabione i zdemoralizowane społeczeństwo, które zatraciło się w hedonizmie i konsumpcjonizmie; obstrzykniętych botoksem celebrytów, których portale społecznościowe i telewizje śniadaniowe wylansowały na współczesnych idoli.
Czarę goryczy przelali hierarchowie Kościoła katolickiego, którzy już dawno zboczyli na drogę koniunkturalizmu, czego zwieńczeniem jest tchórzliwe podporządkowanie się pod restrykcje bezbożnych decydentów nakazujących zamknięcie świątyń przed wiernymi.
Chwała prezydentowi Białorusi, który zignorował globalną histerię i… zalecenia prawosławnego duchowieństwa. Dekalog nakazuje: Pamiętaj, abyś w dzień święty święcił! Przywódcy chrześcijańskich kościołów najwyraźniej o tym zapomnieli, bo odrzucili prawo boskie na rzecz ziemskich obostrzeń. Tymczasem Aleksander Łukaszenka wraz ze swoim 15-letnim synem Mikołajem i rzeszą białoruskich urzędników udał się w Wielkanoc na nabożeństwo do cerkwi. Zrobił to wbrew oficjalnym apelom Białoruskiej Prawosławnej Cerkwi Patriarchatu Moskiewskiego nakazującej wiernym, by nie uczestniczyli w wielkanocnych nabożeństwach.
Nie bez powodu myśląc o sprawie polskiej przywołuję prezydenta Białorusi. Mamy oto po sąsiedzku wzorowy przykład jak postępować w obliczu światowego szaleństwa. Szaleństwa, które aż się prosi podsumować maksymą: «z prądem płyną śmiecie». Dość wspomnieć, że Łukaszenka przytomnie zauważył, iż podkręcanie paniki i zamykanie ludzi w domach jest zwyczajnie głupie i szkodliwe. Po raz kolejny udowodnił, że jest przywódcą autentycznie (a nie pod publiczkę) zatroskanym o swój naród, zaś opinię i krytykę upadłego świata – «śmieci» – ma (od ćwierćwiecza swojej prezydentury) w głębokim poważaniu.
Zwieńczeniem wspaniałej postawy prezydenta Białorusi są wymowne słowa wygłoszone w cerkwi podczas Świąt Wielkanocnych: «Nie popieram tych, którzy zamknęli ludziom drogę do świątyni. Nie popieram takiej polityki. Miliony modlą się do Boga i znam wśród nich mnóstwo takich, którzy mają ogromną władzę. Gdy jednak nadeszła ta psychoza, nie choroba, wszyscy zaczęli uciekać od świątyni, a nie do świątyni. To źle. Jeżeli On [Bóg] rzeczywiście nas widzi, On nam pomoże. Inaczej nie może być. Ale też ukarze za wszystkie nasze grzechy, w ostatnim czasie nie zachowujemy się tak, jak on nam kazał i każe nadal. Mamy fatalny stosunek do przyrody, odeszliśmy całkiem od zasad moralności i przyzwyczailiśmy się poświęcać wszystko dla pieniędzy. To nienormalne!» – powiedział Aleksander Łukaszenka.
Zamiast bomby atomowej
III wojna światowa przerwała nasze dni. Ktokolwiek za tym stoi, jednego możemy być pewni – pycha kroczy przed upadkiem, dlatego na naszych oczach rozpoczął się proces rozpadu imperium globalizmu, zwanego dalej imperium międzynarodowej finansjery (z potężnymi korporacjami u steru), dla którego jesteśmy tylko podbitym narodem sprowadzonym do roli niewolników. Pozostaje nam podstawowe zadanie: przetrwać! I wielkie wyzwanie: skorzystać!
Żeby wyjść z tego cało, warto wyciągnąć wnioski z historii. Zachęcał do tego sir John Bagot Glubb (1897-1986) w artykule „Los Imperiów” (The Fate of Empires) opublikowanym w 1976 roku na łamach brytyjskiego pisma „Blackwood’s Magazine”. Ten słynny brytyjski oficer zbadał historię powstania i upadku imperiów, by zrozumieć przyczynę klęski poszczególnych narodów i ustrzec się od ich błędów w przyszłości.
Autor prześledził tysiące lat historii i zauważył, że upadek – któremu towarzyszy rozkład wartości kulturowych i społecznych – zawsze poprzedza zbyt długi okres dobrobytu, który z kolei przyczynia się do rozleniwienia społeczeństwa, roszczeniowych postaw, itp. Rządzących w okresie schyłkowym [w polskim wydaniu namiestników] zawsze cechuje wysoki stopień ignorancji, nieudolności i przekonanie, że ich władza jest im dana na zawsze. Okres schyłku wyróżnia także upadek praktyk religijnych, rozwiązłość i materializm oraz napływ imigrantów.
Idące na zatracenie społeczeństwo nie może liczyć na polityków, ponieważ tych zajmują jedynie ich wewnętrzne kłótnie i spory. Brytyjski oficer spostrzegł, że: «W przypadku większego narodu jego przetrwanie jest uzależnione od lojalności i poświęcenia obywateli. Złudzenie, że wystarczającym rozwiązaniem może być błyskotliwy umysł, bez altruizmu czy szczerego oddania jednostek, prowadzi do upadku narodu.»
Glubb daje szereg cennych wskazówek w artykule uzupełniającym pt. „W poszukiwaniu środków zaradczych”, na łamach którego podpowiada jak wyciągnąć właściwie wnioski z historii. Sugeruje m.in. przejęcie inicjatywy, ale znajduje się tutaj pewien haczyk, który ów zapał może skutecznie przygaszać. Autor wyjaśnia: «Na wojnie morale ma się do stanu fizycznego jak trzy do jednego. Ostateczny wynik będzie zależał od energii, entuzjazmu i, przede wszystkim, inicjatywy żołnierzy. Z tej perspektywy jesteśmy zmuszeni przyznać, że każda forma organizacji jest narażona na osłabienie inicjatywy. Im bardziej państwo jest opiekuńcze, tym bardziej niszczy inicjatywę i samodzielność obywateli.»
Dalej autor stwierdza: «Nie musimy walczyć za lub przeciw państwu opiekuńczemu. Walczący zazwyczaj widzą bowiem tylko jedną stronę medalu. Jeśli zbadamy nasz dylemat bezstronnie, zobaczymy, jak skomplikowany jest to problem. Łatwo jest doceniać dobroczynne intencje państwa opiekuńczego. Spacer po slumsach sprawia, że gotujemy się z oburzenia. Czujemy, że rząd musi coś z tym zrobić: przejąć teren, przenieść mieszkańców gdzie indziej i zapewnić im godziwy przybytek. Analogicznie: ideały wolności od strachu i wolności od niedostatku brzmią obiecująco. Obywatel musi być chroniony przed wszystkim, co mogłoby go niepokoić. Jeśli jest biedny, jego pragnienia muszą być zaspokajane przez państwo. W idealnym państwie opiekuńczym obywatel nie ma się czego obawiać. Może po prostu siedzieć z założonymi rękoma i mieć wszystko podane na tacy.»
Problem w tym, że nie istnieje coś takiego jak „idealne państwo opiekuńcze”, dlatego Glubb przyznaje wreszcie to, z czym za chwilę przyjdzie nam się zmierzyć: «Z czasem okazuje się jednak, że to właśnie strach i pragnienie wywołują indywidualną inicjatywę i zmuszają do przedsiębiorczości».
Na przestrzeni wieków Polacy po wielokroć udowodnili, że w chwilach próby potrafią się zorganizować. Ale czy w obecnych czasach jest to jeszcze możliwe? Realizowana przez globalistów intryga rozerwała ciągłość pokoleń. Inżynierowie społeczni zwabili młodych ludzi do wielkich metropolii, odrywając ich od rodzin i wyludniając z młodego pokolenia całe miasteczka i wsie. Współczesnych niewolników poupychano w korporacjach; ich sumienie zagłuszono durnymi reklamami, serialami i reality-show. Prymitywne, acz chwytliwe produkcje mass-mediów przyczyniły się do tego, że wyrosło nam egoistyczne społeczeństwo nastawione na konsumpcję, zysk, poklask i karierę. To najsłabsze pokolenie w historii narodu polskiego.
Tymczasem wskutek nadania odpowiedniej oprawy medialnej tajemniczemu wirusowi, nastąpił (póki co kontrolowany?) globalny kryzys jakiego świat jeszcze nie widział. I okazuje się, że to właśnie wielkie metropolie są dziś siedliskiem największego strachu i niepewności jutra. Międzynarodowe łańcuchy dostaw zostały zerwane i miliony ludzi wnet wyląduje na bruku. Z kredytami, bez perspektyw i praktycznych, pozwalających przeżyć umiejętności. Ilu z korpo-niewolników potrafi złowić i wypatroszyć rybę, napalić w piecu czy wykopać ziemniaki?
Ilu z nich ogarnęła czarna rozpacz, bo nie pójdą już do modnej restauracji, nie pojadą na wakacje do ciepłych krajów, nie wrzucą do internetu szpanerskiej fotki pod palmami i nie kupią sobie kolejnej pary markowych butów? Oni jeszcze nie wiedzą, jak wiele dobra można z tego wyprowadzić. Jeszcze do nich nie dotarło, że – jeśli mądrze to rozegrają – prawdziwe (bo wolne) życie dopiero przed nimi. Na własne (polskiej rodziny), a nie cudze (globalistów) konto.
Sól ziemi, światło świata
Jak uniknąć igrzysk śmierci i nie dać się wciągnąć w bezwzględną pułapkę potężnych globalnych graczy, kimkolwiek oni są? Z odpowiedzią przychodzi Cyprian Kamil Norwid: «Głosem narodu jest harmonia ojczysta, mieczem – jedność i zgoda, celem – prawda». Jakże nam jest do tego jeszcze daleko, prawda? Ile jeszcze krwi musi upłynąć, by ukochana przez Norwida Polska zmartwychwstała?
Nasz wielki poeta i narodowy wieszcz jest przedstawicielem parnasizmu. Nurt ten związany z wzorcami klasycznymi, charakteryzuje się dążeniem do doskonałości formalnej, refleksyjno-filozoficznym tonem oraz obiektywizmem. Kwintesencję twórczości Norwida możemy znaleźć w poemacie „Promethidion”, będącym swoistym traktatem dydaktycznym, zwanym „Narodową Ewangelią” czy „poematem o wyzwoleniu narodu”. Wskazówka jak wyrwać się z jarzma niewoli jest zawarta już w tym krótkim fragmencie dzieła: «Bo nie jest światło, by pod korcem stało, / Ani sól ziemi do przypraw kuchennych, / Bo piękno na to jest, by zachwycało / Do pracy, praca, by się zmartwychwstało.»
Wypełnienie testamentu wieszcza wymaga ogromnego poświęcenia, wysiłku i odwagi. Jak odnaleźć w sobie te cechy? Odpowiedź zawarta jest w naszym chrześcijańskim dziedzictwie i przykazaniu: «abyście się wzajemnie miłowali». Wtedy wszystko stanie się możliwe, bo jak zauważył Norwid: «Miłość strachu nie zna i jest śmiała».
Zapytają Państwo – ale jak tu się miłować? Przecież w skutek lansowania od dziesięcioleci fałszywych autorytetów i podżegających do nienawiści mediów – my, Polacy – jesteśmy skłóceni i osamotnieni bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. W telewizji na okrągło pokazują zdemoralizowanych do szpiku kości egocentryków i psychopatów, których bezczelne i bezkarne łgarstwa wpędzają zagubiony naród w poczucie bezradności, beznadziei i wściekłości.
Dlatego też, właśnie teraz naszym narodowym obowiązkiem jest rozejrzenie się dookoła i wydobycie soli ziemi. Musimy wreszcie podnieść ten korzec i wypuścić spod niego światło, które wskaże promieniami na właściwą drogę. Mamy w narodzie wiele ukrytych skarbów, mądrych i odważnych Polaków, którzy nie dbają o splendor i posady, ale nade wszystko pragną Prawdy, wolnej Ojczyzny i uratowania naszych dusz. To właśnie oni – jeśli tylko im na to pozwolimy – wyprowadzą nas z ciemnej doliny wiodącej na zatracenie.
Przykładem jest ks. prof. Stanisław Koczwara, polski duchowny od lat posługujący w Wilnie u Stóp Matki Bożej Ostrobramskiej. Ten wybitny duszpasterz w okresie Wielkanocnym – przypadającym na czas szaleństwa koronawirusa – wygłosił odważne kazania i w dosadnych słowach skomentował tchórzliwe ugięcie się Kościoła przed ziemskimi restrykcjami.
Narażając się na gniew i zemstę upadłych purpuratów, ks. Koczwara powiedział: «Kościół miast być obrońcą normalności, praw boskich i ludzkich, po prostu staje się zaprzańcem duszy ludzkiej, którą zdradza jak Judasz Chrystusa. W imię czego? Kolejnej utopii, która już na ziemi zgotuje ludziom piekło? My, kapłani mamy psi obowiązek przypominać światu o grzechu, bo Kościół nie jest pobłażliwą matką nieuznającą za grzech zachowań, które przez całe wieki spotykały się z oczywistą surową karą i surowym potępieniem. Nie pozwólmy – my, kapłani – by wiara chrześcijańska przebywała w Kościele jak w obcym kraju, bo on dziś duszy ludzkiej każe się zajmować zrównoważonym rozwojem, a nie przebaczeniem grzechów; higieną ekologiczną świata, a nie modlitwą; polityką, a nie Bogiem w Trójcy Jedynym. Nie dziwny się, że ludzie odchodzą od takiego Kościoła, który przystaje do świata, bo nie chcą jego imitacji. Nawet ci, którzy i dziś nienawidzą Kościoła, tak naprawdę nie nienawidzą autentycznego Kościoła, lecz to, co błędnie uznają za Kościół.»
Ks. prof. dr hab. Stanisław Koczwara – mający gruntowne wykształcenie historyczne i teologiczne – doskonale wie jakie znaczenie ma wiara i wierność boskim przykazaniom w czasach największej próby. Dlatego też, tegoroczną homilię wielkanocną kapłan zaczął od przypomnienia doświadczeń z jakimi na przestrzeni wieków zmierzyli się Słowianie ze Wschodu. «Christos woskries! Te słowa, które rozbrzmiewają w sercach ludzi Wschodu w dzień Zmartwychwstania Pańskiego, są kwintesencją wierzącej duszy rosyjskiej i pozwoliły jej przetrwać okres wielkiej smuty z przełomu XVI i XVII wieku, a w minionym stuleciu czas bezbożnictwa bolszewizmu, który nie mogąc sięgnąć Chrystusa Zmartwychwstałego w Niebie wydał okrutną walkę Jego wyznawcom na ziemi, zabijając ich na ciele i zniewalając dusze. A mimo siedemdziesięciu lat niewoli babilońskiej duszy ludzi Wschodu, nie przestał rozbrzmiewać nigdy szczególny hymn wiary zaklęty w nazwie pierwszego dnia tygodnia [Niedzieli – red.] Woskriesienije – Zmartwychwstanie.»
Następnie kaznodzieja przypomniał: «W Kościele katolickim rozbrzmiewa też radosne Surrexit Dominus vere, Alleluia! [Zmartwychwstał Pan prawdziwie, Alleluja!] mimo, iż od kilkudziesięciu lat przechodzi on okres swojej wielkiej smuty, który wydaje się, że dzisiaj zaczyna wchodzić w swoje apogeum. Istotnie, Kościół katolicki jest teraz na wojnie, która szczególnie się obecnie nasiliła. Jest to bój o rzecz najważniejszą: o duszę człowieka, o jego życie wieczne – czy będzie szczęśliwe, czy przeklęte. I musi mieć Kościół żołnierzy, czyli wolne dzieci boże, bo tylko tacy wiedzą o co toczy się naprawdę bój.»
W 2012 roku miałam okazję osobiście poznać ks. Stanisława Koczwarę, profesora Instytutu Teologicznego w Wilnie. Ten wybitny uczony przyjął moje zaproszenie na konferencję w klasztorze w Hebdowie, którą wówczas organizowałam. Wygłosił on wtedy wspaniały wykład pt. „Starożytna zasada ora et labora w odzyskaniu Polski”.
Mówiąc o zagadnieniu «ora!» [módl się!], ksiądz profesor podjął temat powinności, gdzie świadomość powinności to imperatyw sumienia, który ma związek z potrzebą Absolutu, a potrzeba ta jest głosem Boga. I tutaj, filozofować to znaczy żyć myśląc i w tym znaczeniu żyć to znaczy filozofować. Ks. Koczwara określił człowieka mianem istoty, która się modli i tutaj właśnie znajduje się kryterium rozróżnienia, którego owoce manifestują się w sztuce, nauce, filozofii.
Z kolei wyjaśniając istotę «labora!» [pracuj!] prelegent powiedział, że polega ona na znoszeniu z godnością klęsk życiowych, bo właśnie być pokonanym i nie ulec to zwycięstwo i najdoskonalszy probierz godności osobistej. Sama praca zależy od głębszej kultury duchowej, w której tradycja jest łącznikiem, stąd już w rodzinach należy w sobie obudzić zdolność do rozumienia tradycji.
Broń ukryta w dziedzictwie
Polacy mają ciężką pracę we krwi. Przykładem są chociażby przedsiębiorcze inicjatywy realizowane w czasach zaborów, w tym podtrzymywanie tradycji ziemiaństwa czy odbudowanie Polski z powojennych ruin, w tym doszczętnie zniszczonej Warszawy. Historia pokazuje, że jesteśmy narodem, który potrafi przetrwać w każdych, nawet najtrudniejszych warunkach. Tym razem nie będzie inaczej, jeśli tylko ponownie uwierzymy w swoje możliwości, wyzbędziemy się kompleksów i wrócimy do korzeni.
Pomocnym narzędziem może okazać się dystrybucjonizm. Doktryna ta postuluje stworzenie samowystarczalnego społeczeństwa poprzez upowszechnianie drobnej własności w przemyśle, handlu i rolnictwie. Podstawową zasadą tego systemu jest to, że życie publiczne istnieje dla życia prywatnego, które to życie ma chronić. Wszelkie działania mają być skierowane na dobro rodziny, która jest podstawową komórką społeczną.
Politykę dystrybucjonizmu opracował w książce „Państwo niewolnicze” współtwórca doktryny, Hilaire Belloc. Na jej łamach wykazał, że zarówno socjalizm, jak i kapitalizm pomagają tworzyć taki sam rodzaj społeczeństwa, w którym władza koncentruje się w rękach małej grupy rządzących. Takie państwo daje jedynie bezpieczeństwo grupie proletariatu, którego pozycja ekonomiczna jest ustalona przez prawo. Dlatego dystrybucjonizm odrzuca zarówno kapitalizm z jego monopolami, jak i socjalizm z jego wszechwładzą państwa, jako ustroje w równym stopniu krępujące indywidualizm i ograniczające własność. Z tej racji dystrybucjonizm może być użyty jako konkretna broń przeciwko globalnemu rządowi, który do reszty chce zawładnąć nad światem.
Jednym z twórców dystrybucjonizmu był Gilbert Keith Chesterton (1874-1936). Ten słynny angielski pisarz nie ufał żadnej władzy politycznej. Według Chestertona najważniejszym modelem powinna być rodzina, dlatego poprzez dystrybucjonizm próbował obronić ludzki dom i rodzinę. Chesterton uważał, że to właśnie Polska reprezentuje ideę tego, czym powinien być naród, i to właśnie w naszym kraju pokładał nadzieję na urzeczywistnienie się jego dystrybucjonistycznego marzenia. Kiedy w 1927 roku Chesterton odwiedził Polskę, w księdze pamiątkowej polskiego PEN Clubu napisał: «Gdyby Polska nie narodziła się ponownie, umarłyby wszystkie chrześcijańskie narody».
Dystrybucjonizm, to powszechna własność, która – zdaniem Chestertona – ma w sobie pewien moralny urok. Bo kiedy uprawiamy rolę, uprawiamy siebie, własną duszę; a kiedy utrzymujemy farmę rodzinną, utrzymujemy rolnictwo. I właśnie to są nasze korzenie, nasza ziemiańska tradycja, piękne polskie dziedzictwo, zachowane w pejzażach malowniczych dworków…
I wreszcie, Chesterton uważał, że najbardziej potrzebujemy nie rzeczy, ale siebie nawzajem. Dystrybucjonizm jest bowiem, nie tyle teorią ekonomiczną, co moralną antropologią; jest wizją społeczeństwa cnotliwego, w którym samo utrzymujące się społeczności dbają o siebie nawzajem bez wtrącania się państwa. To jest inny rytm życia. To najskuteczniejsze antidotum na szalejącą globalną zarazę (sic!).
Dlatego teraz całe pokolenie zainstalowane w metropoliach musi zrozumieć, iż to żaden wstyd czy hańba wrócić – niczym biblijny syn marnotrawny – do rodzinnych stron, miasteczek, wsi. Tam tkwi potencjał, który w dobie światowego kryzysu może wyprowadzić nasz kraj na prostą. Ba, może z Polski uczynić światową potęgę!
Mój dziadek śp. Józef Karol Nowak (1920-2013) poznał życie jak mało kto. Ukształtowany przez przedwojennych narodowców doświadczył prześladowań sanacji, przeżył obóz koncentracyjny pod niemiecką okupacją i więzienie w czasach stalinowskich, a następnie – kierując się pozytywistyczną zasadą pracy u podstaw – w nowej, jakże trudnej rzeczywistości odbudowywał Polskę dla kolejnych pokoleń. Bolesne doświadczenia i ciężkie czasy sprawiły, że rozumiał i widział więcej niż inni. Doskonale pamiętam jak przed wielu laty, niejako proroczo, powtarzał mi i pozostałym swoim wnukom: uczcie się chińskiego!
Słynne chińskie przekleństwo brzmi: «Obyś żył w ciekawych czasach». I one właśnie nadeszły (nie bez udziału Chin). Na przekór sięgnę do bliższego naszej cywilizacji przysłowia: «Jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści». A zatem, z woli Boga nawet to, co zdaje się niemożliwe, może się zdarzyć. Nie zapominajmy przy tym o biblijnym: «czyńcie sobie ziemię poddaną». John Bagot Glubb zauważył, że – u schyłku starego i na progu nowego – «częstokroć praktyczne poświęcenie prostego umysłowo bohatera jest o wiele bardziej brzemienne w skutkach niż błyskotliwy, lecz teoretyczny sarkazm inteligentów». To jest właśnie ten moment, kiedy możemy sprawić, by seniorzy i mędrcy w różnych zakątkach świata powtarzali swoim wnukom: uczcie się polskiego!
Agnieszka Piwar
Na zdjęciu: Gilbert Keith Chesterton (1874-1936)
Myśl Polska, nr 19-20 (10-17.05.2020)
Bóg płaci swoją walutą – Ewa Polak-Pałkiewicz
Gdyby nie śmierć ojca Maksymiliana Kolbe, polskiego franciszkanina, w bunkrze głodowym obozu koncentracyjnego Auschwitz, być może wielu ludzi Zachodu – Holendrów, Belgów, Norwegów – nie wiedziałoby, kim jest Bóg. Zaczynała się już bowiem epoka neopogaństwa.
Być może wśród tych, którzy nie wiedzieliby, kim Bóg jest, byłoby szczególnie wielu Niemców. Jest wszakże pewne, że ojciec Maksymilian w celi śmierci wzbudził w niektórych spośród tych wielu Niemców, przekonanych dotąd o potędze swojej rasy, niewymowny strach. Zamordowano go z powodu tego strachu. Nie była to bowiem śmierć naturalna. Ojciec Kolbe nie umarł z głodu, tak jak zostało to zaplanowane.
Esesman nie przyszedł zamordować go zastrzykiem fenolu „z litości”, jak się to dziś niekiedy naiwnie interpretuje. Po dwóch tygodniach, odkąd ojciec Kolbe został wtrącony do głodowego bunkra razem z innymi skazańcami, nadal żył, choć nie przysługiwał mu najmniejszy okruch chleba i kropla wody. Powietrza w tej ciasnej celi było także bardzo niewiele. Żył jednak.
Niemcy nie chcieli w obozie śmierci człowieka, którego Bóg trzyma przy życiu. Wbrew ich wyrokowi, wbrew ich woli. Wbrew nadzwyczaj sprawnie działającej – aż dotąd bez przeszkód – machinie śmierci, którą wprawili w ruch. Przemyślanej w najdrobniejszym szczególe. Wbrew całej wiedzy medycznej i naukowej, jaką dysponowali. Ach, jakże ci Niemcy cenili naukę i jej dowody.
A tymczasem ojciec Kolbe wciąż nie umierał. Ten, który na pytanie obozowego nadzorcy, kim jest, miał jedną tylko odpowiedź: „Jestem kapłanem katolickim”. W tym miejscu, gdzie „Bóg umarł”, inspiratorom i organizatorom przemysłu śmierci zaczęła świtać w głowie nieprawdopodobna, szalona myśl, że można żyć Bogiem. Bogiem samym. Bez kropli wody. Bez powietrza. Tego nie byli w stanie znieść.
I gdy towarzysze ojca Maksymiliana z więziennego lochu, skazani na śmierć z powodu ucieczki jednego z więźniów, umierali w niewyobrażalnych męczarniach, przez czternaście dni sierpnia 1941 roku z głodowego bunkra dochodziły na zewnątrz dźwięki hymnów śpiewanych na cześć Boga silnym męskim głosem polskiego zakonnika. Nieustająca modlitwa, wielbienie Pana Wszechrzeczy, podniosłe słowa Różańca. Tego nie można było wytrzymać.
„Polska będzie wolna i sprawiedliwa!”
Zupełnie nieliczni z elitarnego grona przywódców wojskowych Niemiec wiedzieli już wtedy zapewne, że Bóg podtrzymuje w sposób niepojęty dla człowieka życie tych, których chce zachować. Marta Robin (1902-1981), Francuzka, żyła przez kilkadziesiąt lat wyłącznie Komunią św. Również współczesna im rodaczka ich z Bawarii, córka wiejskiego krawca, Teresa Neumann (1898-1962), dziś Służebnica Boża, której proces beatyfikacyjny jest w toku (podobnie jak Marty Robin), przez kilkadziesiąt lat nie przyjmowała żadnych pokarmów ani wody. Była jedyną osobą w państwie Hitlera, której nie przysługiwały kartki na żywność. Fürher panicznie bał się tej prostej kobiety. Esesmani nie zbliżali się nawet do jej wioski, choć prowadzono tam sumienne obserwacje i słano donosy.
Propaganda III Rzeszy robiła wiele, by ją ośmieszyć i zniesławić, bowiem jej stygmaty, mistyczne przeżycia i skuteczność modlitw za innych przysparzały jej niebywałej popularności. Pielgrzymowano do jej domu. Historyk, dziennikarz i publicysta o antyhitlerowskich przekonaniach Fritz Gerlich kilkakrotnie, w latach 20. i 30. ub. wielu odwiedzał Teresę Neumann; prowadził nawet coś w rodzaju badań naukowych nad jej fenomenem, początkowo bowiem uważał, że cała ta historia to oszustwo. W końcu wydał entuzjastyczną, broniącą ją broszurę („Walka o wiarygodność Teresy Neumann”). Odstąpił od kalwinizmu i przyjął wiarę katolicką, przypieczętowując nawrócenie ślubem ze swoją żoną w kościele kapucynów w Eichstarr. Stał się odważnym krytykiem Hitlera. W wydawanym przez siebie w Monachium tygodniku „Der Gerade Weg” przestrzegał przed polityką Hitlera i przewidywał bankructwo III Rzeszy. W 1933 r. zaatakowano redakcję tygodnika, rozkradziono jej mienie. Gerlich został pobity i aresztowany, a po roku zamordowany przez esesmana strzałem w głowę w swojej celi w KL Dachau.
Oprawcy z Dachau, Auschwitz i innych obozów śmierci, nie wiedzieli dlaczego prawa natury w ewidentny sposób zostają niekiedy zawieszono i ich rodaczka z Bawarii może przez kilkadziesiąt lat nie pić i nie przyjmować żadnego pokarmu poza Komunią św. Teresa w każdy piątek przeżywała Mękę Pańską, jej ciało broczyło krwią. Obozowi kaci nie mieli pojęcia, że ci, których Bóg utrzymuje przy życiu wbrew prawom natury, to ci, którzy Bogu całkowicie zaufali. Ci, którzy w Niego naprawdę wierzą. Oni nie przejmują się zbytnio tym, co akurat dzieje się z ich ciałem. Jak coś takiego mogło pomieścić się w głowie uczniom Darwina i Rosenberga, ludziom zajętym bez reszty pilnowaniem, by przemysł śmierci działał bez usterek i przestojów?
Teresa Neumann, odwiedzana w swojej wiosce po zakończeniu wojny m.in. przez Polaków z Armii Andersa, którzy obawiali się wracać do kraju, przepowiedziała, że Polska ocaleje, nawet gdyby doszło do III wojny światowej, bowiem przez naszą ziemię będzie pielgrzymować Matka Boska Częstochowska, która weźmie ją pod swoją opiekę. „Wy, Polacy, macie do nas, Niemców żal, bośmy was skrzywdzili”, mówiła. „Macie rację, ale przez to wyście już wszystko odpokutowali. Na nas, Niemców, przyjdzie jeszcze pokuta, wy możecie czuć się spokojni. Za wami wstawiła się Czarna Madonna, która będzie chodzić po ziemiach polskich. Wam się już nic złego nie stanie”. Powiedziała także: „W języku polskim będą głoszone najmądrzejsze prawa i najsprawiedliwsze ustawy”.
Człowiek „wiecznie umierający”
Ojca Maksymiliana Marię Kolbe przedstawia się niekiedy jako herosa, człowieka sukcesu, któremu udawało się wszystko czego się tknął. Założyciel Rycerstwa Niepokalanej (łac. Militia Immaculatae), miesięcznika „Rycerz Niepokalanej” (w 1939 r. pismo miało milionowy nakład) i Radia Niepokalanów oraz gwardian najliczniejszego klasztoru na świecie – w Niepokalanowie – a potem kolejnego w Japonii, mógł już za życia czuć się bohaterem. Rycerstwo Niepokalanej założył przebywając na studiach w Rzymie, krótko po ujrzeniu bluźnierczej procesji z czarnymi sztandarami, która szła głównymi ulicami Rzymu w styczniu 1917 roku; wznoszono – jak dziś w Polsce, podczas demonstracji rozjuszonych kobiet – napastliwe hasła i groźby wobec papieża i duchowieństwa. Przeżycie to było wstrząsem dla młodego franciszkanina i naznaczyło całą późniejszą jego drogę. Za Patronkę Stowarzyszenia M.I. wybrał Maryję; miało ono zajmować się apostolstwem.
W rzeczywistości jednak ojciec Maksymilian miewał w swoim życiu mnóstwo przeciwności. Był bardzo wątłego zdrowia, po przebytej gruźlicy zostało mu jedno płuco. Dwóch jego braci zmarło we wczesnym dzieciństwie, trzeci, również franciszkanin, jako trzydziestolatek. „Prawdą jest, że całe jego życie było długą udręką: skutki gruźlicy uczyniły z niego człowieka nieustannie umierającego, któremu lekarze dawali zaledwie trzy miesiące życia. Pierwsze pięć lat istnienia M.I. naznaczone były drwiną kolegów, co powodowało duchową samotność, bycie niezrozumianym i nieakceptowanym przez nikogo. Podobnie sześć lat spędzonych w Japonii: opuszczenie i zdrada przez własnych braci, nieufność i wrogość pewnych członków duchowieństwa, brak środków, czasem nawet tych koniecznych do życia”, pisze jeden ze współczesnych kontynuatorów dzieła św. Maksymiliana, ks. Karol Stehlin FSSPX.
Św. Maksymilian Maria Kolbe – lata 30. XX w.
Jednak Rycerstwo się rozwijało. Rozwijał się klasztor i jego dzieła. „Jakże wielki sukces, gdy w czerwcu 1939 roku Niepokalanów liczył 13 księży, 762 braci i ponad setką seminarzystów, i dysponował dobrą prasą jako narzędziem apostolatu, niespotykanym nigdzie indziej w świecie!”
Ojciec Maksymilian miał także niepospolity talent w dziedzinie nauk ścisłych, błyszczał w matematyce i fizyce, i wielkie zamiłowanie do techniki; w 1915 roku złożył w urzędzie patentowym projekt pojazdu międzyplanetarnego, tzw. Eteroplanu . W Niepokalanowie uruchomił własną elektrownię oraz dalekopis; na rok przed wojną zaczął budować telewizję, studio filmowe i lotnisko. Gdy nie mógł zdobyć pozwolenia na uruchomienie radiostacji, został krótkofalowcem z przynależnością do Polskiego Związku Krótkofalowców. Taki był początek Radia Niepokalanów, które niebawem można było odbierać w całej Polsce. „Wojna przyniosła konfiskatę Niepokalanowa przez wojska niemieckie, mobilizację prawie wszystkich braci i uwięzienie ostatnich czterdziestu dwóch, zesłanych do obozów koncentracyjnych… Jakże ciężka próba – można by rzec, że w ciągu jednego dnia całe dzieło ojca Kolbe legło w gruzy… Dla niego było jednak oczywiste, że najcięższe próby są również chwilami największych łask”.
„U mnie wszystko dobrze”
Z ostatniego listu o. Maksymiliana do matki: „Moja kochana Mamo, pod koniec miesiąca maja przyjechałem z transportem do obozu w Oświęcimiu. U mnie jest wszystko dobrze. Kochana Mamo, bądź spokojna o mnie i o moje zdrowie, gdyż dobry Bóg jest na każdym miejscu i z wielką miłością pamięta o wszystkich i o wszystkim. Byłoby dobrze przed moim następnym listem nie pisać do mnie, ponieważ nie wiem, jak długo tu pozostanę. Z serdecznymi pozdrowieniami i pocałunkami – Kolbe Rajmund”.
Więźniowie zapamiętali go jako człowieka pełnego wewnętrznego pokoju. „…sprawiał, że mieliśmy więcej ufności w Bogu i osłabiał nasz lęk przed śmiercią«… Pamiętam jak mówił: »Ja nie boję się śmierci, boję się grzechu«… Zachęcał nas, aby nie bać się śmierci i aby mieć na sercu zbawienie naszych dusz. Mówił, że jeśli nie będziemy obawiać się niczego, oprócz grzechu, modląc się do Chrystusa i szukając wstawiennictwa Maryi, poznamy pokój. Potem ukazywał nam Chrystusa, jako jedyne pewne oparcie i jedyną pomoc, na którą mogliśmy liczyć. Widzieliśmy jak on sam oddawał całe swoje życie w ręce Boga: całkowicie się mu powierzał, miłując Chrystusa i Matkę Bożą ponad wszystko…wydawało się, że nie ma większej siły od tej, która od niego emanowała” (Aleksander Dziuba, więzień Auschwitz).
„28 maja 1941 o. Maksymilian został wywieziony z Pawiaka w Warszawie do niemieckiego obozu zagłady KL Auschwitz, gdzie 14 sierpnia 1941 poniósł śmierć głodową, dobity zastrzykiem trucizny”. Tak relacjonuje się dziś to wydarzenie. Ale czy można jednocześnie umrzeć z powodu zagłodzenia i z powodu otrzymania zastrzyku z trucizną? I po co trucizna, kiedy umiera się z głodu?
Wydarzenia w bunkrze głodowym opisała kilka lat po wojnie pisarka Maria Winowska. Reporterska książka najstaranniej zbierająca fakty – „Le Fou de Notre-Dame” (Szaleniec Niepokalanej) – wyszła w Paryżu w 1950 roku. „Nie autor, lecz temat tłumaczy fantastyczne wprost powodzenie tej książki, wydanej w dwunastu nakładach, przetłumaczonej na jedenaście języków, uwieńczonej nagrodą Akademii Francuskiej”, mówiła kilka lat później autorka, znakomita romanistka i działaczka emigracyjna, doktor teologii i filozofii, późniejsza zaufana współpracowniczka Prymasa Wyszyńskiego, współredagująca listy Prymasa do Episkopatów Europy, mieszkająca na stale w Paryżu. Wydanie amerykańskie zatytułowane „The death camp proved Him real” (Obóz śmierci udowodnił, że On istnieje), nawiązuje do wyzwania, jakie Winowskiej rzucił człowiek, który cztery lata spędził w Dachau; powiedział, że uwierzy w Boga, gdy ona pokaże mu świętego w obozie. Gdy Franciszkanie z Niepokalanowa wydawali polską wersję książki cenzura mocno ją pocięła. Maria Winowska nie miała jednak prawa dotrzeć nawet z tak okrojoną wersją do polskich czytelników; komuniści wykradali egzemplarze „Szaleńca Niepokalanej” z bibliotek, ograbiono z nich nawet bibliotekę klasztorną w Niepokalanowie.
Jakby był w ekstazie
„Głośno się modlił, tak że i jego współtowarzysze mogli słyszeć i modlić się razem z nim…Współwięźniowie narzekali i w rozpaczy krzyczeli, a nawet przeklinali, lecz po jego słowach pogodzili się ze swym strasznym losem… P. Borgowiec wchodził co dzień do celi, by wyciągać trupy. Skazańcy leżeli, jeden tylko o. Maksymilian stał lub klęczał wpośród nich. Wzrok miał tak przenikliwy, że SS-mani znieść go nie mogli i krzyczeli: Schau auf die Erde, nicht auf uns! W ziemię patrz, nie na nas!
Niektórzy skazańcy wijąc się w nieludzkich bólach błagali o kroplę wody; nigdy on. Pewnego razu jeden ze zbirów zawołał: – So einen wie diesen Pfaffen haben wir nie gesehen. Das muss ein aussergewohönlicher Mensch sein! Takiego jak ten klecha, nie widzieliśmy nigdy; to musi być jakiś nadzwyczajny człowiek!
Dodajmy szczegół drastyczny, który może urazi delikatne uszy. Tym ci gorzej dla pięknoduchów! P. Borgowiec zeznaje, że nie potrzebował wynosić wiadra higienicznego, gdyż było stale puste.
Płyną dni. Oto wigilia Wniebowzięcia. W celi śmierci leży na posadzce trzech konających, bez przytomności. O. Maksymilian siedzi na posadzce oparty o ścianę i oczy ma otwarte, przytomne.
Za długo trwa zbirom to konanie. Dziś właśnie kat obozowy Bock otrzymał rozkaz wykończenia niedobitków. Wchodzi, trzymając w ręku strzykawkę z kwasem fenolowym. O. Maksymilian z uśmiechem podaje mu ramię” (Maria Winowska, Szaleniec Niepokalanej).
I jeszcze jedna relacja: „Umierał bez świadków… Ale Niepokalana nie pozwoliła, by tak zupełnie ukrytą pozostała śmierć Jej gorliwego sługi. Oto w kilka chwil po zastrzyku i wyjściu Niemców z bunkra śmierci wszedł tam więzień obozowy i pisarz bunkra, by wynieść ciała zmarłych i oczyścić celę śmierci. »Gdy miałem ciało o. Kolbego wynieść z celi – zeznaje pod przysięgą – i drzwi otworzyłem, podpadło mi, że o. Kolbe siedział na posadzce oparty o ścianę i miał oczy otwarte. Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Każdemu podpadłaby ta pozycja i każdy sądziłby, że to jakiś święty. Jego twarz oblana była blaskiem pogody. Ciała innych więźniów zastałem leżące na posadzce, zbrudzone i o zrozpaczonych rysach. Pogodna, czysta twarz o. Maksymiliana promieniowała«„ (Zdzisław J. Kijas OFMConv).
„Jeden o. Maksymilian tak wyglądał, jakby był w ekstazie”, dodaje Maria Winowska, powołując się na relację Bruno Borgowca.
Kościół, który nie chciał spłonąć
Co łączy fakt przyznania najwyższego niemieckiego lauru filmowego dla szkalującego Polaków serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, wyprodukowanego nie tak dawno przez naszych zachodnich sąsiadów, zamalowaną jesienią 1959 roku na czarno wieżę kościoła św. Augustyna w Warszawie na Nowolipkach i wybieg dla modelek zorganizowany przed ołtarzem tej świątyni na jesieni 2013 roku?
Kościół św. Augustyna znajdował się w czasie ostatniej wojny na terenie warszawskiego getta. Jako jedyny obiekt na tym obszarze nie został przez Niemców zniszczony. Całe getto spłonęło, kościół ocalał. Wszystko wokół zostało obrócone w pył, kościół pozostał nietknięty wraz z otaczającą go kępą wspaniałych drzew. Dlatego, że Bóg tak chciał.
Kościół św. Augustyna wśród ruin warszawskiego getta, 1945 r. (za: Wikipedia.org)
Choć wersja oficjalna tego nie potwierdza, jednak istnieje przekonanie, że ciało o. Maksymiliana Marii Kolbego także nie chciało spłonąć w piecu krematoryjnym, mimo ponawianych prób. Niemcy musieli je zakopać na terenie obozu. Gdzie znajduje się grób świętego, który nie umierał, choć go głodzono w bunkrze śmierci?
Po pięćdziesięciu latach kolejny symbol opieki Bożej nad Polską – kościół św. Augustyna w Warszawie – próbowano zniszczyć, tym razem od wewnątrz. Ale to nie jest jeden z wielu kościołów, potwierdza to jego historia. W czasie wojny dwaj księża z tej parafii zostali zamordowani przez Niemców za pomoc Żydom. Proboszcza, ks. Franciszka Garncarka zamordowano 20 grudnia 1943 r., wikarego, ks. Leona Więckowicza, aresztowanego 3 grudnia 1942 r. i zamęczono w obozie Gross-Rosen w sierpniu 1944 roku.
Nad wejściem kościoła św. Augustyna pozostała do dziś w nienaruszonym kształcie tablica fundacyjna, a na niej słowa: „Bogu w Trójcy świętej Jedynemu na cześć i chwałę, wiernym Jego wyznawcom na wzmocnienie i pociechę” oraz upamiętnienie jego fundatorki Aleksandry z Potockich Augustynowej Potockiej, z datą konsekracji: 1896 r.
W pierwszych latach wojny kościół służył katolikom z przyległych ulic, potem ochrzczonym mieszkańcom getta. Gdy świątynia została przez Niemców zamknięta, Żydzi z getta urządzili w niej teatr, który działał od lipca 1941 roku. Nazwano go: Nowy Teatr Kameralny, kierował nim Andrzej Marek (Marek Arnsztejn), który wystawił tu sztuki m.in. „Potęga pieniądza”, „Moje żony mnie zdradzają”, „Finał małżeństwa”.
Wtedy właśnie, gdy rozpoczynał w kościele św. Augustyna swoją działalność teatr żydowski przyciągając frywolnymi tytułami publiczność, w celi bunkra głodowego w Auschwitz ojciec Maksymilian Kolbe wznosił pieśni wielbiące Boga i śpiewał na cześć Najświętszej Maryi Panny.
Po zagładzie getta Niemcy upatrzyli sobie kościół na magazyn rzeczy zrabowanych Żydom, potem urządzili tu stajnię. Podczas powstania warszawskiego na wieży kościoła okupanci zainstalowali punkt obserwacyjny i gniazdo niemieckiej broni maszynowej. 13 sierpnia 1944 roku w pobliżu kościoła (od ulicy Dzielnej) dokonano ostatniej egzekucji na więźniach Pawiaka. Zamordowano dziewięćdziesiąt osiem osób – mężczyzn, kobiet i dzieci. Po Powstaniu Niemcy podpalili dach świątyni z zamiarem jej zniszczenia. Kościół nie został jednak uszkodzony, spłonęła tylko sygnaturka, organy i drzwi. Niemcy działali w pośpiechu, planowane wysadzenie kościoła nie doszło do skutku.
Dlaczego kościół św. Augustyna ocalał? To pytanie zadawało wielu ludzi, katolików i żydów. Być może stawiali je i Niemcy. Jego ocalenie ma sens nie tylko symboliczny. Mówi ono, że rachuby Boga nie są rachubami ludzi. Ludzie nie mogą czynić tego, co im się podoba, co by chcieli, jeśli Bóg tego nie chce. Majestatyczny kościół z siedemdziesięciometrową wieżą, pozostał w morzu ruin, dumny i wyniosły.
8 listopada 2013 roku, pod nieobecność księdza proboszcza odbył się tutaj pokaz mody. Wiadomo, nie ma lepszego miejsca, by zaprezentować półgołe modelki. „Wybieg” przed ołtarzem, teatru ciąg dalszy. Modelki pojawiły się ze świecami w dłoni, niektóre w krótkich szortach. „Zadziwiający, jak na miejsce, był wybór muzyki z filmów »Dziecko Resemary« czy »Tajemnice Brokeback Mountain«”, pisano w komentarzach. „Zaskoczyła również kolekcja…” Zaproszono mnóstwo osób. Choć nie wpuszczono fotoreporterów zdjęcia z imprezy przedostają się na światło dzienne. Ale jakoś brakuje entuzjazmu, nikt nie klaszcze. Modelki chowają się po kątach. Nawet najbardziej oddani miłośnicy tego typu wydarzeń czują niesmak. Autor kolekcji jakiś spłoszony. Niepokój, wstyd, zażenowanie. Co się stało?
Przypadek, że doszło do czegoś takiego w polskiej świątyni? Co mogło być powodem profanacji? A spektakle w kościołach? Koncerty, widowiska, konkursy, nagrody, tańce (oczywiście liturgiczne), popisy, występy, anegdoty… Przed ołtarzem, na którym Chrystus codziennie umiera. Przy tabernakulum, w którym mieszka prawdziwy Bóg. Tak jak w Paryżu, gdzie inauguracją „powrotu do życia”, jak to zapowiedziano, katedry Notre Dame okazał się koncert, nie Msza św., jakby chodziło o salę widowiskową.
Czy nikt z organizatorów tego rodzaju widowisk i koncertów nie drży przed Bogiem, obrażanym w Jego domu? Czy nikt już nie pamięta słów, które padły owego ranka na placu apelowym w niemieckim obozie śmierci, z tak niewypowiedzianą godnością z ust polskiego więźnia… W chwili tak wyjątkowej, gdy Bóg spojrzał z miłością na wychudzoną postać w pasiaku: Jestem kapłanem katolickim. Jestem kapłanem…
I nawet kompletnie zbity z tropu esesman, który jeszcze przed chwilą nazywał go „polską świnią”, zmuszony był nagle użyć w tym miejscu niewyobrażalnej wobec polskiego więźnia formy „Sie” („Pan”) oraz zakończyć z nim rozmowę słowem „Gut” („Dobrze”). Zgodził się bez komentarzy na prośbę ojca Kolbego, bo Bóg tego chciał.
„…księża pracujący w par. św. Augustyna wraz z Kurią Warszawską wyrażają ubolewanie, iż doszło do tego rodzaju wydarzenia, przepraszają wszystkich, którzy mieli prawo poczuć się tym wydarzeniem urażeni oraz oświadczają, że zdecydowanie są przeciwni organizowaniu takich prezentacji w kościołach i innych miejscach sakralnych”, brzmiał komunikat Kurii Warszawskiej. Pokaz mody odbył się niemal w rocznicę innego wydarzenia, które zwróciło na kościół św. Augustyna oczy całej Warszawy
„Zamalować tę wieżę!”
W sobotę 7 października 1959 roku, w święto Matki Boskiej Różańcowej kościół św. Augustyna stał się obiektem nadzwyczajnego zainteresowania. W tym samym roku Maria Winowska wydaje w Paryżu w języku polskim książkę o ojcu Kolbe, który chciał zdobyć cały świat dla Niepokalanej.
Zgodnie z relacjami świadków, gdy zapadł wieczór, na tle pokrytej blachą miedzianą kuli znajdującej się u podstawy krzyża wieńczącego wieżę świątyni przy ul. Nowolipki ukazała się świetlista postać. Niewiasta w jasnej długiej sukni i płaszczu z rozłożonymi rękami, spoglądająca w dół, opierająca stopy na kuli i depcząca węża. Nad jej głową aureola nazywana w niektórych relacjach koroną. Ludzie oblegający świątynię nie mieli wątpliwości, kim jest ta postać. Nazwali Ją Matką Boską Muranowską – Współczującą, Miłosierną Opiekunką Polski.
Zjawisko powtórzyło się w poniedziałek. Odtąd widziano postać Maryi przez dwadzieścia kolejnych dni, aż do końca miesiąca. Kościół został otoczony przez tysiące ludzi, którzy przybywali z całej Warszawy i z okolic. Pojawił się też natychmiast niemal równie liczny tłum milicjantów i tajniaków, którzy wmieszali się w zgromadzonych strasząc represjami, wygadując na Kościół, dezinformując. Ludzi wciąż przybywało. Służba Bezpieczeństwa przechwytywała korespondencję prywatną osób, które oglądały zjawisko i w przekazywały bliskim szczegóły. Wielu przypuszcza, że to znak nadchodzącego końca świata. Powtarza się w tych relacjach informacja, że choć Maryja pojawiała się 70 metrów nad ziemią, widzieli Ją jakby z bliska, obserwując nawet ruchy warg, ale nie słysząc słów. Tłum gęstniał, śpiewano „Boże coś Polskę” i „My chcemy Boga”.
O „Cudzie na Nowolipkach” wiedziała cała Warszawa i duża część Mazowsza i Podlasia. Czerwona prasa piętnowała tłumy, pisano o dewotkach, fanatyzmie, zbiorowej halucynacji, wstydzie i lotach w kosmos. Księży, którzy ośmielili się przybyć z wiernymi zastraszano.
Milicja zamykała sąsiednie ulice, sprowadzono reflektory, które miały znieść efekt „fosforyzującej blachy na kuli wieży”, jak przekonywano. Ludziom robiącym zdjęcia odbierano aparaty i klisze (nawet milicjantom, którzy po kryjomu robili zdjęcia).
Fotoreporterowi Tadeuszowi Rolke z tygodnika „Stolica” udaremniono zebranie materiału dokumentacyjnego, o który prosił zainteresowany wydarzeniem francuski magazyn „Paris Match”. Jeżeli było to tylko złudzenie, jak głosiły oficjalne komunikaty, sugestia zbiorowa, refleksy świetle na błyszczącej kuli, to dlaczego zakazano robienia zdjęć, skąd wzięły się limuzyny ambasadorów podjeżdżające pod kościół? Po co te tłumy funkcjonariuszy i orszak smutnych panów? Skąd ten paniczny strach? I dlaczego, mimo, że kuria metropolitalna wydała komunikat, że nie ma żadnych symptomów zjawiska ponadnaturalnego, władze przystąpiły energicznie do przemalowywania kuli? Czyniono to wielokrotnie, wciąż od nowa, ponieważ światło na wieży nieustannie rzucało żywy blask. Ostatnia warstwa była czarna i wyglądała jak smoła. Jednak przez cały miesiąc różańcowy Warszawiacy i pielgrzymi widzieli Matkę Boską na szczycie wieży muranowskiej świątyni.
Cud na Nowolipkach – kadr z filmu dokumentalnego wg scenariusza dr Witolda Dąbrowskiego
„To nie był dobry czas na cuda”, mówi ks. Walenty Królak, proboszcz parafii św. Augustyna, który znalazł się wśród wspominających tamte wydarzenia mieszkańców Muranowa (m.in. aktorki Anny Chodakowskiej) w filmie dokumentalnym wg scenariusza Witolda Dąbrowskiego. Ten historyk, pracownik IPN dotarł do dokumentacji SB z tamtych dni. „Matkę Bożą na szczycie wieży widziały nie tylko »dewotki«, ale także wielu milicjantów, esbeków i wojskowych. Zobaczyli i… uwierzyli”. Zatrzymano 766 osób (52 księży, zakonników i zakonnic), ponad 600 aresztowano. 20 osób otrzymało wyroki, a 270 wysokie grzywny „za zakłócanie porządku publicznego” Wśród nich byli również wojskowi.
„Mieszkając niedaleko, bardzo często przychodziłam w godzinach wieczornych pod kościół i zawsze widziałam wyraźną postać Matki Bożej. Korzystając z lornetki mogłam zauważyć, że Maryja była w długich, świetlistych szatach. Objawienia miały miejsce w czasie, gdy władze komunistyczne nasiliły ateizację Polaków i usuwały świeżo przywróconą religię oraz krzyże ze szkół. Matka Boża umocniła naszą wiarę, co pozwoliło żyć w duchu prawdy i przezwyciężać zło, które starało się zapanować nad krajem – wspomina po latach Elżbieta Knych.
Także inne osoby wskazują na duchowe owoce związane z wydarzeniami sprzed pół wieku. – Matka Boża okazała mi pomoc, gdy rodziłam dziecko. Mimo iż syn urodził się w niedotlenieniu porodowym i przez 45 minut był przywracany do życia, to wszystko odbyło się szczęśliwie dzięki Matce Bożej. Lekarz ratujący moje dziecko należał do Żywego Różańca przy parafii św. Augustyna. Za pośrednictwem Niepokalanej otrzymałam wiele innych łask – wspomina w swoim świadectwie Helena Kozicka”.
Objawienia skończyły się wraz z końcem miesiąca różańcowego. Witold Dąbrowski, zebrał w książce „Cud na Nowolipkach” prawie tysiąc listów świadków, które zawierają opis cudownego ukazania się Matki Bożej, a także raporty SB, opisy represji, nazwiska zatrzymanych.
Kłania się średniowiecze
„Podobnych świadectw parafia posiada kilkadziesiąt – podkreśla także ks. prał. Walenty Królak – Świadectwa ciągle zbieramy”. Komuniści byli przerażeni. W miesiącu różańcowym z dnia na dzień pod kościołem gęstniał tłum, który śpiewał pieśni i odmawiał różaniec. Ludzi przeganiano i legitymowano, ogłaszając przez megafon, że gromadzenie się jest nielegalne. Autobusy i tramwaje miały zakaz zatrzymywania się przy ul. Nowolipki. Czerwona prasa natrząsała się z pielgrzymów. (“Kurier Polski” z 3 listopada 1959 roku: “Ludzie, gdzie my żyjemy? W połowie XX wieku na warszawskiej ulicy kłania się nam średniowiecze”).
I jak to często bywa, Kościół nie potwierdził cudu, ale w istocie potwierdziły go w najwyższym stopniu zaniepokojone i zirytowane, że nie mogą zapanować nad sytuacją, komunistyczne władze stolicy. Kilkuset osobom w trybie administracyjnym wlepiono grzywny 300 złotych – z zamianą na czternaście dni odsiadki w areszcie.
Zamalowanie kuli na wieży kościoła czarną farbą nie zniechęciło ludzi, którzy widzieli Matkę Bożą i wciąż oblegali świątynię. Smolistą farbę usunięto ze szlachetnej miedzianej blachy dopiero w 1995 roku.
W kościele przy Nowolipkach szczególnym kultem otaczany jest obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Dar biskupa Karola Niemiry, który był tu proboszczem w latach 1929 -1933. (Później był biskupem pomocniczym Pińska, skąd przez władze komunistyczne został wypędzony). Kultem otacza się tu także figurę Matki Bożej, która wznosi się przed kościołem od w 1913 r. Nieuszkodzona przetrwała całą wojnę, próbę zniszczenia kościoła przez Niemców i powstanie warszawskie. Tu ludzie przychodzili i przychodzą modlić się nawet w nocy.
„Narodziny św. Jana. – Urodził się, kiedy dnia zaczyna ubywać. Chrystus – kiedy dnia zaczyna przybywać. Ażeby urósł, ja zmaleć muszę (św. Augustyn)”, zapisał Paul Claudel w „Dzienniku”. Tak, istotnie, kłania się średniowiecze, nawet bardzo wczesne; św. Augustyn żył w latach 354 – 430.
„W głębi ducha znacie mnie”
Skąd wziął się ten błąd, zwany też zdradą Żydów? Francuski pisarz nie waha się: „Zbrodnią Izraela było skąpstwo. Zachowując dla siebie łaskę Boga, słowo Boże, niczym wody Morza Martwego. Czym jest pieniądz, jeśli nie skamieniałym miłosierdziem? Chlebem, który zmienił się w kamień. Dic ut fiant panes lapides isti”.
A czym jest zdaniem pisarza Eucharystia? „Nasz Pan daje nam w Eucharystii nie tylko swoją rzeczywistość akcydentalną, ciała i krwi, ale swoją substancję, to, przez co jest tym, czym jest, s w o j e ciało i s w o j ą krew. Pod osłoną naszej fizjologii zwraca się do naszej istoty. – Cudowne bogactwo i cudowna szczodrobliwość Boga, nie tylko ogólna, lecz dla nas przeznaczona”. Jest to powód, dla którego w kościele nie ma miejsca na żadne widowisko. Nie ma miejsca na teatr. Nie ma miejsca na koncert, nawet muzyki poważnej, na pokaz mody, rewię czy tańce.
Niemcy zabijając Żydów za ich żydowskość i Polaków, którzy ratowali Żydów, za ich katolicyzm – nieodłączny od polskości – powiedzieli, że nie życzą sobie świata, w którym Bogiem jest Jezus Chrystus. Życzą sobie świata, gdzie bogiem jest siła, bogactwo, przemoc i okrucieństwo. To wszystko, co określali jako niezbędne, by w XX wieku zatriumfowało państwo oparte na wartości germańskiej rasy i krwi. Bo panami są oni. Bóg nie jest Panem. W ten sposób nie tylko ignorowali chrześcijaństwo, ale wypowiedzieli mu wojnę. Chrystus nie był dla nich Bogiem – tak samo jak dla Żydów. Nie dawał żadnej nadziei na ziemskie królestwo, na pełnię władzy. Nie gwarantował żadnego sukcesu. Żadnego powodzenia w biznesie. Był Kimś słabym.
„»Niechże teraz zejdzie z krzyża!« Niechże się z tego wyłabuda, jeśli potrafi! – mówią uczeni. Niech się wydostanie z tej pułapki. Niech wyzwoli się z dylematu, na którym myśmy Go rozpięli; przygwoździliśmy Mu cztery kończyny niby zwierzęciu na wiwisekcji: On nie ma już sposobu, żeby cokolwiek ukryć; sami dobrze widzicie, to był tylko człowiek” (Paul Claudel)
Św. Maksymilian Maria Kolbe, ten prosty pokorny zakonnik był mistrzem w zrozumieniu krzyża, niedościgłym talentem. Pomimo tysięcy przeszkód i udręk, które towarzyszyły jego życiu mógłby powtórzyć za abp F. J. Sheenem, że „powołaniem człowieka nie jest pesymizm, który skamle, że życie jest zbyt krótkie, ponieważ nie pozwala ukończyć planu pięcioletniego. Powołaniem człowieka jest radość i optymizm, że życie jest na tyle długie, aby zrealizować w nim część planu na wieczność. Dusze ludzi to nie patyki, które mają być wrzucone do ogromnego, kosmicznego ogniska tylko po to, aby podsycić płomień do następnego pokolenia. Każdy człowiek został wydobyty z wielkiego kamieniołomu ludzkości, a następnie uformowany jako żywy pomnik i dopasowany do świątyni Boga ręką Niebiańskiego Architekta, któremu na imię Miłość. Celem życia człowieka jest bowiem zjednoczenie z Bogiem”. Dla tego celu Bóg wybrał najdziwniejszą i najbardziej niepraktyczną drogą, jaką tylko można sobie wyobrazić, budzącą wstręt i odrazę u żydów, przerażenie u pogan, jaką jest krzyż.
Św. Maksymilian wiedział, że w piekle Oświęcimia jego czyn wzbudzi u jednych zdumienie i odrazę, u innych współczucie i podziw, ale być może dla kogoś stanie się jedynym i decydującym argumentem za tym, że Bóg jest. „Ach, jakże niepraktycznie postąpił, gdy podbił zatwardziałe serca ludzi, ponosząc klęskę!”, mówi o Chrystusie abp. Sheen. „Jak bardzo niepraktycznie było zbawić samolubny świat Miłością, która doznała porażki! Nic więc dziwnego, że kiedy On wisiał skulony na szubienicy krzyża niczym ranny orzeł, kobiety i mężczyźni o praktycznych umysłach stanęli blisko i wzywali Go, aby zszedł na dół…»Zejdź, a uwierzymy«. On jednak nie zszedł z krzyża. Dlaczego? Ponieważ wtedy zachowałby się praktycznie, postąpiłby po ludzku”. Żydzi i Niemcy kiwaliby z aplauzem głowami. Klaskaliby. Jak w teatrze. Jak na imprezie. Jak na wiecu. „Nie zszedł z Krzyża, ponieważ gdyby to zrobił, nigdy by nas nie zbawił! Niepraktyczne postępowanie jest jednak rzeczą Boga. Rzeczą Boga jest wisieć na krzyżu!”
„Rozdział 7 Ewangelii św. Jana zadziwia życiem i realizmem. Ze swoimi pokrętnościami, nagłymi skokami myślowymi, sprzecznościami (chcą Go zabić – nie chcą Go zabić) przypomina stenogram. Widzimy, jak w obliczu nagonki Pan nasz broni się metodami ludzi genialnych, nie tylko logiką, lecz fajerwerkami poglądów całkowicie nowych i piorunującymi natarciami. Żydzi oskarżają z wściekłością formułując argumenty zawsze według jednego i tego samego szablonu: nie odbył studiów, nie ma dyplomu urzędowego, godzi w tradycję.
Odpowiedzią Chrystusa jest oczywistość, że pochodzi On od Boga. To Jego nauka właśnie stanowi dlań rękojmię. Zwracając się do tego, co jest w nich najgłębszego, woła: Sami wiecie doskonale! W głębi ducha znacie mnie, wiecie skąd przychodzę, i wiecie, że ten jest prawdziwy, który mnie posłał, i że zapoznajecie mnie! – Obrzezanie, które uzdrawia częściowo: organ żądzy, pozbawiony swej skóry, a który przez krew otrzymał pieczęć zakonu – dla Żydów sytuacja jest poważna. Chodzi o ich pozycję, o ich skórę. Jeśli w obecności ludu darują Jezusowi życie, to znaczy, że uznali Go za Chrystusa. Będzie to akt oficjalny…” (Paul Claudel).
Smak obrzydliwie mdły
Sens wszystkich procesów pokazowych w historii, sens skazywania przez trybunały więźniów stalinowskich, Żołnierzy Wyklętych, jest analogiczny: musi koniecznie odbyć się sąd. Świadkowie nie mogą powiedzieć prawdy, muszą kłamać. Prawda musi być osądzona, skazana i rozstrzelana (lub powieszona). Albo zagłodzona, jak to czyniono w Auschwitz, by jedynym jej śladem był popiół, który można rozrzucić jak nawóz. Musi powstać akt oficjalny. (Tak samo jest ze zniesławieniami. Muszą otrzymać pieczątkę władzy. Wymówienie z pracy. Zakaz pisania. Wyrzucenie ofiary poza społeczny nawias. Napiętnowanie jej. Publiczne odebranie czci).
Tylko, co uczynić później z pustym Grobem? Co uczynić z ciałem świętego, które nie chce spłonąć w krematorium? Co uczynić z kościołem, który nie chce się zawalić, choć podłożono proch i zapalono ląd? Jedynym wyjściem wydaje się profanacja.
Przez długi czas nie wiedziano, jak postąpić z Kościołem. Od której strony go zaatakować. Teraz wiedzą. Daleko idące zmiany w liturgii – zwłaszcza na Zachodzie – dopełniły tragicznego w zamyśle i skutkach planu, jakim stało się wprowadzenie po ostatnim Soborze do wnętrza Kościoła pomieszania sacrum i profanum. Efekt? „Si sal evanuerit, In quo salietu? Smak obrzydliwie mdły to rezultat nieobecności idei nadprzyrodzonej”, mówi Claudel.*)
Figura Matki Bożej przed kościołem św. Augustyna w Warszawie
System, który stworzył sam siebie
Skąd się wziął protestantyzm? Ten fałszywy przyjaciel Kościoła (od czasu ostatniego Soboru roszczący sobie specjalne prawa). Na czym polega jego sukces w rozbiciu i rozwodnieniu chrześcijaństwa? Nawet samego katolicyzmu, co dziś zwłaszcza widoczne jest wyraźnie. Paul Claudel sprowadza te pytania do jednego: dlaczego Judasz się powiesił? I taką daje odpowiedź:
„Iudas laqueo se suspendit. (…Judasz poszedł i powiesił się…(Mt 27,5)) – Judasz jest wyobrażeniem nieprzyjaciela Boga, tego, który podtrzymywał znajomość z Jezusem, nachodził Go i zgłębiał w tym jedynie celu, żeby uknuć Jego ruinę, złożyć o Nim fałszywe świadectwo, posłużyć za przewodnika Jego wrogom, wskazać miejsce i godzinę, gdzie zastaną Jego Kościół uśpiony…”
Tak jak dziś, dodajmy, gdy zaatakowano Kościół na wszystkich możliwych płaszczyznach (liturgia, nauczanie, teologia, duszpasterstwo) korzystając z jego uśpienia. Zastrzyk usypiający zrobiono podstępnie, w trakcie Soboru. Trucizna wciąż działa, choć jej skutki zdają się wreszcie wyczerpywać.
„…Fałszywy szacunek i fałszywa miłość tego łotra (Renan).**) Dusi się własnym postronkiem. Ten sznurek chwytliwy sam przez się owinięty wokół jego szyi, przecina mu życie i oddech. Nie ma już żadnego punkt oparcia, zawisł w powietrzu, jest ofiarą własnego ciężaru, zależy już tylko od samego siebie, na sobie polega. Jest z a w i e s z o n y , ocalił definitywnie własną niezawisłość, ktokolwiek zechce go popchnąć nada mu ruch wahadłowy, tak iż w nieskończoność będzie się kołysał w prawo i w lewo, jedyna jego więź z rzeczywistością to system, który stworzył” (1932 r.)
Zupełnie tak jak Luter. I tak jak kołysał się Hegel – i wszyscy jego uczniowie i następcy. Twórcy i wyznawcy systemów, które miały zastąpić Ewangelię i dogmaty wiary.***) Tymczasem zrodziły tylko potwory – Hitlera, Stalina i rewolucję.
Duch Kościoła nie jest duchem obrony, lecz podboju****)
A jednak „Jezus pojawia się ianuis clausis [przez drzwi zamknięte]: to drzwi zmysłów, lecz również doczesności, przeszłości i przyszłości. Nagle – in medio nostri – jest tu, jest gospodarzem tych sił, dzięki którym istniejemy” ( Paul Claudel 1926 r.)
Kościół nie był dla Claudela czymś na kształt ciężkiej zbroi, pozwalającej mu stąpać po ziemi tylko powoli i z godnością, twardym krokiem. Był jak skrzydła u ramion.
„…Toteż nasze uczynki nie są bezużyteczne. Bóg płaci swoją walutą, to znaczy wiecznością. Albo raczej powiedzmy, że z obu stron istnieje dar bezinteresowny, jedna strona prowokuje drugą prześcigając się w hojności. Co zaś do protestantów, żydów i pogan, oni również, chcą czy nie chcą, otrzymają zapłatę taką, na jaką zasłużą, w większości wypadków na tym świecie. Recepereunt mercedes suam. To, co posiali na ziemi, zbiorą na ziemi”.
Śmierć św. Maksymiliana Kolbego zadana przez oprawców Hitlera, którzy widzieli, że sługa Boży nie umiera, tylko jaśnieje cały od miłości Boga, potwierdza, że życie dla Boga jest życiem prawdziwym.
Claudel: „Przedkładać Boga nad nasze ciało walcząc ze zmysłowością; przedkładać Boga nad naszą duszę, walcząc z pychą…”.
A zatem, w obliczu tak wielkiego odstępstwa od wiary, wśród którego żyjemy dziś – katolicy w Polsce i na całym świecie – nie powinna nas inspirować tylko obrona nienarodzonych, obrona rodziny, obrona dzieci, młodzieży przed genderyzmem, jakkolwiek chwalebna, bo to wszystko można sprowadzić do obrony prawa naturalnego – ale zwycięska wiara w jedynego prawdziwego Boga, Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła. Znajomość Boga. Znajomość prawd wiary w ich pełnym blasku. Prawda o duszy nieśmiertelnej. Wszystkie niezmienne dogmaty naszej wiary. Nie dać się umieścić w wąskich ramkach naszkicowanych przez kogoś na prędce, jak w przedstawieniu w jakimś wielkim przedszkolu, w którym gramy niechciane role – oto cel. Nie dać duszy systemowi, który sam się stworzył i jak Judasz jest niezawisły od nikogo. Skoro dana nam jest wiara w Trójcę Świętą., skoro możemy poprzez ten dogmat poznawać prawdziwego Boga, nie możemy ograniczyć się do aktywizmu i tańczenia jak nam zagrają. Oni nam genderyzmem, my im udowadnianiem, solennym i naukowym, że istnieje coś takiego jak kobieta i mężczyzna? To komedia, na którą patrzą zza kulis jej reżyserzy, twórcy religii człowieka, i zacierają ręce. Ach, jak zabawnie podrygujemy w takt muzyki, którą oni skomponowali specjalnie dla nas!
Czy Bóg nie obroni nas, gdy będziemy Mu naprawdę wierni? Gdy zadbamy o Jego kult. Gdy wyrzucimy z naszych świątyń wszystko to, co się sprzeciwia Bogu. Całą tę tandetę myślową i estetyczną. Całą nadętą pseudoteologię Vaticanum secundum. Szmirę łzawych piosenek w stylu disco polo czy rozkołysanego dancingu na plaży. Skażoną protestanckim teatrem liturgię. Gdy pokażemy, że przykazania Boże to nasze prawa. Że zrywamy z etyką sytuacyjną. Depczemy kompromis. Dopiero wtedy system, w który próbujemy niewprawną ręką rzucać kamieniami, zadusi się własnym postronkiem.
Paul Claudel
Czy św. Maksymilian swoją decyzją, że umrze za współwięźnia bronił godności człowieka? Czy zamierzał udowodnić coś Niemcom? Że się ich nie boi? Czy o to mu chodziło? Czy nie chodziło o akt czystej miłości Boga, zaufania Bogu niezależnie od wszelkich okoliczności? Akt ze wszech miar wolny, poświadczenie, że życie znaleźć można jedynie w Bogu. Bogiem nie jest wojna. Nienawiść da się przezwyciężyć. Hitler nie jest bóstwem. Pieniądz może być tylko nędznym bożkiem. Śmierć można przeżyć. Drugi człowiek jest bratem, zawsze. I on także nie jest nigdy bogiem. Tak mówił swoim życiem i śmiercią św. Maksymilian Kolbe. Tak mówiła Teresa Neumann, która w sprawie Polski wypowiedziała trzy proroctwa.
„Obrona laicka, obrona republikańska. Po trzydziestu latach prześladowań to podniecające słyszeć, jak oni mówią tylko o obronie. Pozycja piekła jest obronna” (Paul Claudel).
Dlatego właśnie, że jest obronna, Niemcy w czasach Hitlera, podobnie jak Sowieci – a dziś międzynarodowa zgraja propagandystów Nowej Lewicy – nigdy nie mają dość szkalowania naszego narodu. Bronią się, bo czują się bezsilni. Bezsilni w obliczu wiary, która rodzi świętych i bohaterów. I która w Polsce nie znika, nie rozpływa się, mimo niezliczonych prób jej zniszczenia, łącznie z tymi ostatnimi – sabatami czarownic na ulicach i przed kościołami.
Czują się zagrożeni, czują się słabi, bo widzą, że ich potęga, ich gospodarka (rakiety, bogactwa, sztabki złota, imperia, koncerny i złotouste kłamstwo) to papierowy tygrys, to kupa śmieci. Dlatego kąsają. Jest jednak inna potęga. Potęga, przed którą drżą.
– Schau auf die Erde, nicht auf uns! – wołają dziś do nas z bezsilną złością realizatorzy i zachwyceni widzowie obsypanego nagrodami serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, w którym Polacy są podobni do bydląt. Po siedemdziesięciu latach, jakie minęły od wojny Niemcy wciąż nie mają spokoju. A my, o ile tylko będziemy spoglądali ku górze, naprawdę nie musimy się martwić. Pozycja piekła zawsze jest tylko obronna.
Ewa Polak-Pałkiewicz
_______________
Maria Winowska, Szaleniec Niepokalanej, Niepokalanów 1996
Paul Claudel, Dziennik 1904 – 1955, tłumaczenie Julian Rogoziński, I W PAX 1977
Witold Dąbrowski, Cud na Nowolipkach. Objawienie w kościele św. Augustyna w Warszawie, Warszawa 2012).
________
*) Claudel katolik nie znosił mieszanek katolicko-protestanckich. Wobec protestantyzmu (różnych wyznań) odczuwał obcość. Jako ambasador Francji w Stanach Zjednoczonych musiał uczestniczyć w oficjalnych uroczystościach religijnych. Po jednej z nich zanotował w Dzienniku: „Znów musiałem ku mojemu głębokiemu niesmakowi, uczestniczyć w episkopalnej farsie, ponieważ odbywał się ingres nowego prezydenta. Obrzydliwy humbug i obłuda. Podczas nabożeństwa przeczytałem artykuły wiary tej sekty (artykuły z roku 1801) i skonstatowałem, że pod nieuczciwymi sztuczkami słownymi tai się jak najzwyklejszy kalwinizm. Ażeby wytłumaczyć sobie pustkę, jałowość, pychę, nędzę intelektualną charakteru i ducha protestanckiego, trzeba uczestniczyć w jednym z tych nabożeństw, które ujawniają życie duchowe wszystkich tych uczestników”.
**) Ernest Renan – francuski pisarz religijny, historyk religii, pozytywista, sceptyk, który z nauki uczynił religię. Badacz judaizmu i początków chrześcijaństwa. Agnostyk. Zwolennik teorii Darwina. Autor książki Żywot Jezusa, którą Pius XI określił jako bluźnierczą.
***) „Niewiarygodny absurd poglądu, który wyznawało jednak tylu głębokich filozofów i wielkich umysłów XIX stulecia, Hegel, Renan, a i dziś jeszcze ten nieszczęsny Thomas Hardy: Bóg w stanie formacji, który jeszcze nie jest, ale który w końcu będzie całkiem. Chociaż powstrzymują się starannie od definicji owego terminu Bóg (dla którego znaleziono zresztą bogaty futerał synonimów), czymże jest ów Bóg podporządkowany czasowi i który z dniem każdym jest czymś trochę więcej, niż był dnia poprzedniego? Bóg jest Bytem doskonałym. Jak może więc być trochę więcej Bogiem i trochę mniej Bogiem? Skąd czerpie zasadę swojego rozwoju, tylko ze swojej woli czy spoza swojej woli? I gdzie znajduje dla niej materię, w sobie czy poza sobą? Tyleż sprzeczności w terminach. To jeden z owych bezkształtnych potworów, jeden z owych idolów chaotycznie posklejanych, które czcił wiek XIX. Czymże jest jakiś Bóg podporządkowany czasowi?” (P. Claudel, Dziennik).
****) Claudel w Lettre a Figaro, 1914 r.