Miesięczne archiwum: Styczeń 2019
Prezydencie Dudo, czas na order dla Stanisława Michalkiewicza!
Izrael kreujący Polskę na sprawcę Holokaustu to wróg Polski. Obserwując bezładną szamotaninę „przyjaciół Izraela” z PiS, którzy nagle dowiedzieli się, że są sprawcami Holocaustu mam wrażenie, że przypomina to nieco zachowania polskich polityków sanacyjnych po 1 września 1939 r. Tyle umów przecież podpisali, tyle gwarancji dostali, taką armię zbudowali i nagle się okazało, że wszystko to jest nic nie warte.
Czy wcześniej nie było wiadomo, że to jest nic nie warte? Ależ oczywiście że było wiadomo. Pisał o tym na przykład Stanisław Cat Mackiewicz. Ale to przecież był oszołom, którego co najwyżej można wsadzić do aresztu i skonfiskować mu artykuł czy nawet całą gazetę, bo jesteśmy aż nadto „zwarci i gotowi”.
Dla polityków sanacyjnych był to kres karier. Różni „premierzy”, „ministrowie”, „mężowie stanu” kończyli potem w rozmaitych przytułkach bez grosza przy duszy. I z poczuciem winy, że to oni doprowadzili Polskę swą głupotą na skraj zagłady. Chociaż nie, pewnie bez poczucia winy. Bo przecież oni kazali Polakom wierzyć w swoją propagandę nawet w chwili, gdy uciekali już z Polski przez Zaleszczyki. Niestety nikt tych zdrajców przykładnie nie ukarał.
Teraz oczywiście zagrożenie nie ma charakteru zagłady biologicznej. Ale Polska ma najlepsze szanse by zostać uznana za światowego „czarnego luda” i na tej podstawie obrabowana ekonomicznie co może doprowadzić ją do takiego stanu bezbronności, który zagrozi jej suwerenności. Niestety obecna klasa rządząca robi wszystko by to zagrożenie pogłębić.
Powstaje klasyczne pytanie: głupota to czy zdrada? Jeśli to drugie, to tej klasy politycznej trzeba się pozbyć. Jeśli to pierwsze – to warto może w kilku prostych słowach wytłumaczyć tym ludziom w jakiej sytuacji się znaleźli, bo jak zrozumieją, to może się opamiętają.
Teza 1
Izrael może być państwem przyjacielskim, obojętnym albo wrogim. Niestety zachowuje się jak państwo wrogie
Izrael to państwo jak każde inne. Może być wobec Polski przyjacielem, wrogiem albo pozostawać bez żadnego szczególnego stosunku. Kiedy państwo jest wrogiem? Kiedy wykonuje wrogie kroki, zwłaszcza na poziomie propagandy. Kiedy jest przyjacielem? Wtedy kiedy zachowuje się przyjaźnie. Czy Izrael zachowuje się przyjaźnie czy wrogo? Nie są niestety znane żadne inne działania Izraela wobec Polski poza próbą rewindykacji majątku na podstawie kryteriów rasowych oraz oskarżeniami Polski o rozmaite zbrodnie. Logiczny wniosek jest prosty: Izrael zachowuje się wobec Polski wrogo.
Teza 2
Tu nie chodzi o żadne „polskie obozy śmierci”. Chodzi o to, że Polska wg władz Izraela jest jedynym narodem sprawcą Holocaustu
Najbardziej zadziwiające jest to, że polskim politykom rządzącym wydaje się, że w całej tej sprawie chodzi o sprawę sformułowania „polskie obozy śmierci”. Oczywiście, że nie o to chodzi. Chodzi o to, że, jak to wprost powiedział były izraelski minister finansów, „Polska jest współodpowiedzialna za Holocaust”. A skoro jest współodpowiedzialna to znaczy, że odpowiada też za obozy śmierci. Nie ma sensu walka ze sformułowaniem „polskie obozy śmierci” tak długo jak nie będzie walki ze współodpowiedzialnością Polski za Holocaust, którą już zostaliśmy na trwałe obciążeni.
Polacy są w dodatku jedynym narodem winnym holocaustu. Bo kto jest jeszcze winny? Naziści. A kim są naziści? To ponadnarodowa kategoria oznaczająca antysemitów. A kim są antysemici? To katolicy od lat walczący z Żydami. A gdzie jest najwięcej katolików? Oczywiście w Polsce. Czyli kim są naziści? Polakami. I proszę, udowodnił to nawet TVN24 odkrywając, że w polskich lasach, polscy naziści obchodzą urodziny Hitlera i palą swastyki.
Może ktoś zarzucić, że logika w tych rozumowaniach zbyt prymitywna. Ale kto powiedział, że propaganda ma być subtelna? Kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą jak twierdził klasyk i tak staliśmy się mordercami Żydów po tych wszystkich „Sąsiadach”, „Pokłosiach”, „Idach”, Kwaśniewskich, Komorowskich, Bartoszewskich i po Lechu Kaczyńskim niestety też.
Teza 3
Polska się nie obroni przed oskarżeniem o sprawstwo Holocaustu tak długo jak długo da się szantażować „antysemityzmem”
Określenie „antysemityzm”, jak to określił prof. Bogusław Wolniewicz, to „słowotłuk”. Czyli sformułowanie, przed którym nie można się obronić, w wyjątkowo fałszywy sposób łączące uzasadnioną i potrzebną krytykę Żydów i Izraela z oskarżeniem o chęć palenia ich w stodole w Jedwabnem. Działa to bardzo prosto: jeżeli krytykujesz Izrael za zabijanie Palestyńskich dzieci to znaczy, że jesteś antysemitą, a to z kolei oznacza, że chcesz wszystkich Żydów spalić w stodole czyli jesteś współsprawcą Holocaustu.
Ponieważ takie jest działanie tego sformułowania polscy politycy nie powinni nigdy ulegać szantażowi propagandowemu zawartemu w oskarżeniach o antysemityzm i z góry zapowiedzieć, że tam gdzie pada to słowo – kończy się jakakolwiek dyskusja, gdyż jest to nieuzasadniona i wyjątkowo krzywdząca obelga bez żadnego merytorycznego znaczenia.
Teza 4
Fetyszyzowanie obecności Żydów w Polsce jest objawem paranoi albo podatności na szantaż
Polska i Polacy na przestrzeni swojej wielowiekowej historii wchodziła w interakcje z rozmaitymi krajami i narodami. Kończyło się to dobrze albo źle. Przez wieki mieszkali w Polsce Niemcy, Rosjanie, Rusini, Litwini, Żydzi, Ormianie i wiele innych narodów. Nie ma żadnego powodu, żeby spośród tych narodów wybierać jeden, Żydów, i w jakiś specjalny sposób czcić niemalże ich przeszłość, wynosić na piedestał, w jakiś szczególny sposób upamiętniać czy szczególnie ich obecność podkreślać.
Takie zachowanie ma wszelkie cechy rasizmu czyli wynoszenia jednego narodu ponad pozostałe. Bo przecież każdy z wymienionych narodów miał swój lepszy i gorszy udział w historii Polski. Ale tylko dla Żydów budowane są muzea i pomniki. Każdy kto usprawiedliwia taką politykę musi rozumieć, że popiera w ten sposób zachowania rasistowskie uznające szczególność i wyjątkowość jednego narodu. A przecież dla rasizmu, nawet żydowskiego, nie ma w Polsce miejsca.
Teza 5
Każdy appeasement kończy się wojną
Polscy rządzący politycy jak dotąd tylko cofali się przed wrogą polityką Izraela, aż, właśnie teraz to następuje, zostali postawieni pod ścianą. Być może można było ten proces stawiania pod ścianą wcześniej jakoś zatrzymać. Ale niestety nic takiego nie zaszło. A teraz nie ma już miejsca na kolejny krok do tyłu, bo jest jasne, że skoro jesteśmy współwinni Holocaustu to musimy ponieść odpowiedzialność – zarówno symboliczną jak i materialną. Taka jest logika całego procesu. Trzeba więc powiedzieć nie i odeprzeć atak. A jak wiadomo: A la guerre comme à la guerre.
Teza 6
W Polsce istnieją ludzie, którzy swój interes upatrują w upadku Polski i podporządkowaniu jej obcemu zwierzchnictwu by zebrać premię za pośrednictwo w sprawowaniu władzy. Czas ich wskazać oraz wskazać narzędzia, którymi się posługują.
Tę skłonność do podporządkowywania się by rządzić, urzędniczo praktykowany kompleks wyższości zagranicy, któremu ludzie ulegają by ciągnąć z niego zyski jest zapewne spadkiem z okresu PRL-u, zaborów i wcześniejszego masowego jurgielnictwa klasy rządzącej. Niestety ta tradycja trwa w Polsce w najlepsze – a jej szczególnym dowodem było oddanie Polski pod władzę Unii Europejskiej i pociąg do zajmowania w niej wynaradawiających stanowisk. I objawia się mentalnym antypolonizmem, którego objawy widać nie tylko u lewicowych dziennikarzy i polityków ale nawet artystów, którzy ssąc pieniądze z kiesy polskiego podatnika równocześnie nienawidzą go do szpiku kości.
A swą nienawiść realizują w kreowaniu i rozpowszechnianiu rozmaitych antypolskich oskarżeń. Szczególnym tego przykładem jest kłamstwo jedwabieńskie, które do dziś stanowi czołowy antypolski argument i jest głęboko zakorzenione w świadomości Polaków, choć nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Przez lata ich antypolskie zachowania były powszechnie tolerowane, a nawet doceniane przez rozmaite władze. Czas z tym skończyć. Czas wskazać formację umysłową i polityczną, która jest antypolska. Bo polska władza nie powinna walczyć z antysemityzmem, tylko z antypolonizmem.
Teza 7
Stanisławowi Michalkiewiczowi należą się przeprosiny i order
Ile to rozmaitych mądrali wypowiadało się przez lata o kwestiach polsko-żydowskich to aż żal wyliczać. Niemal nikt jednak nie chciał o nich pisać prawdy. Prawdę pisał tylko „Najwyższy CZAS!” a w szczególności Stanisław Michalkiewicz, który zresztą był za pisanie tej prawdy poddany powszechnemu ostracyzmowi. Ale cóż, taka jest dola głosicieli prawdy. Teraz, gdy przyszedł czas próby może warto nagrodzić tego człowieka, który widział nieco dalej i miał odwagę opowiedzieć o tym co zobaczył.
Panie Prezydencie Andrzeju Dudo, może warto redaktorowi Stanisławowi Michalkiewiczowi przyznać jakiś order, by jego kasandryczna rola nie został zapomniana?
https://nczas.com
Zabójstwo Pawła Adamowicza.
Dzielę się moimi uwagami, które mogą wydawać się niesłuszne i w obecnej chwili niestosowne, a nawet, że mogą być one odebrane jako … niechrześcijańskie, zwłaszcza przez osoby bywające w kościele trzy razy w życiu (na swoim chrzcie, ślubie i pogrzebie).
Kolejność poniższych uwag jest dość przypadkowa.
1.W KK modlimy się o zachowanie każdego z nas od nagłej i niespodziewanej śmierci, bo ta nie pozwala na dobre przygotowanie się do niej oraz na uporządkowanie tego, co zostawiamy po sobie. Śmierć p. Adamowicza była niewątpliwie przedwczesna i niepotrzebna.
2.Na dawnych nagrobkach spotyka się łacińską inskrypcję „hodie mihi, cras tibi (sic transit gloria mundi)” – dziś moja kolej, jutro twoja (tak przemija chwała świata). Każdy z nas może paść ofiarą bandyty czy szaleńca.
Godną rzeczą jest przekazać rodzinie zmarłego kondolencje i wsparcie, choć wysyłanie po wdowę rządowego samolotu do Londynu jest kretyńskim pijarem – akurat w tej sprawie ani PiS ani PO nie muszą niczego udowadniać, bo jak słusznie napisał jeden Kolegów: to kronika kryminalna, a nie polityka.
Sprawą dla katolika ważniejszą jest msza święta i modlitwa za duszę zmarłego, który w tym przypadku może jej szczególnie potrzebować. Św.p. prezydent Adamowicz był bowiem za życia kłamcą niemogącym doliczyć się własnych mieszkań, jako wieloletni prezydent był promotorem dewiacji seksualnych, zaś jego lojalność wobec państwa polskiego była najdelikatniej to ujmując wątpliwa. Niech dobry Pan Bóg przyjmie go w poczet zbawionych, ale nie stawiajmy na piedestał osoby na to niczym niezasługującej.
5.Na przedwczesnej śmierci prezydenta Adamowicza lansują się teraz różne kanalie i kreatury, np. co miał na myśli folksdojcz Tusk mówiąc na wiecu w Gdańsku (dla niego pewnie Friee Stand Danzig): “Chcę ci dzisiaj, kochany Pawle obiecać w imieniu nas wszystkich – gdańszczan, Polaków i Europejczyków – że dla Ciebie i dla nas wszystkich obronimy nasz Gdańsk, naszą Polskę i naszą Europę przed nienawiścią i pogardą”? Obiecywać to on może w imieniu swoich oficerów prowdzących z BND oraz swojej patronki Adolfiny. A co do nienawiści i pogardy, to ja akurat znakomicie pamiętam, jak broniliście przed nią starsze osoby chcące pomodlić się za ofiary katastrofy smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu. Jednocześnie minister Brudziński dostał sraczki i aresztował kilku niezrównoważonych internautów za groźby karalne. Myślę że w kwietniu tego roku, szczególnie w okolicy rocznicy urodzin wybitnego przywódcy narodu niemieckiego, polskie służby zostaną postawione w stan gotowości i wspólnie z Mossadem i naszymi leśnikami będą przeczesywać lasy na okoliczność niezgłoszonych pikników.
6.Przez Polskę przetaczają się teraz ‘spontaniczne” marsze przeciwko przemocy i nienawiści (a faszyzm to rybka?) – gdyby nie zima, to można by zaimplementować francuski zwyczaj malowania kredkami po asfalcie. A kto sieje tę przemoc i nienawiść – a tego to już dowiedzą się Państwo z Wyborczej i TVN-u. No cóż, obrzezano nam mózgi i tak już chyba pozostanie. Polacy są – jak to widać choćby po WOŚP – jednym z najbardziej wytresowanych i potulnych narodów w Europie, a tymczasem polskojęzyczne media wciąż chłostają nas batem za rzekomą anarchię i swawolę (tak samo jak z rzekomym polskim nacjonalizmem: najwięksi – bo najgłupsi – euroentuzjaści, nacjonalizmu jak na lekarstwo, ale od ćwierćwiecza wmawia nam się, że największym polskim grzechem jest … nacjonalizm właśnie).
7.Głos w sprawie zabrał również Światowy Kongres Żydów ustami wybitnego przedstawiciela przemysłu holokaustycznego, „filantropa” Ronalda Laudera, syna Estee Lauder (a propos jakby ktoś nie wiedział, jakich kosmetyków unikać):
„Prezydent Adamowicz był wiodącym głosem sprzeciwu wobec skrajnie prawicowego ekstremizmu i orędownikiem równych praw i bezpieczeństwa dla wszystkich obywateli Polski. Był prawdziwym przyjacielem społeczności żydowskiej, głośno i wyraźnie wypowiadając się przeciwko antysemityzmowi w Polsce”
Szkoda, że nie był prawdziwym przyjacielem społeczności polskiej i nigdy wyraźnie się nie wypowiadał przeciw antypolonizmowi w Izraelu.
Czekając na potepienie nienawiści, pogardy i polskiego antysemityzmu przez papieża Franciszka ( bo chyba jeszcze tylko jego brakuje do kolekcji), polecam:
A.Zapałowski: Morderca to morderca.
MacGregor
Za: MacGregor – neon24.pl (15.01.2019)
Skąd się wziął „dzień judaizmu”? Skąd pochodzą „starsi bracia”? – Ewa Polak-Pałkiewicz
Żeby ułatwić odpowiedź na to pytanie – która zarazem jest odpowiedzią na inne pytanie: dlaczego mnożą się dziś z różnych stron, także ostatnio ze strony izraelskiej, absurdalne oskarżenia Polaków o współudział w Holokauście – proponuję lekturę zamieszczonego poniżej fragmentu szkicu czeskiego autora, dr Pavla Zahradnika o genezie dziwacznego zjawiska traktowania żydów jako naszych „starszych braci w wierze”.
Dokąd nie zrozumiemy, jako ludzie wierzący w Chrystusa, że jest kompletnym nieporozumieniem mówienie o religijnym „dialogu z judaizmem”, zamiast nawracania żydów, dotąd będziemy także – jako państwo – brnąć w niekończące się spory polityczne (pod pretekstem odmiennych wizji historii) z krajami (nie chodzi tylko o Izrael), które jako swoj cel uznają wyłącznie doczesność i materialny sukces. Nie ma ceny, która byłaby za wysoka, by cel ten osiągnąć. Właśnie to widzimy. Ustanowienie hegemonii, polityczne i gospodarcze podporządkowanie sobie innych państw traktują one jako swój naturalny obowiązek, swój modus vivendi. W tej konkurencji niestety najgenialniejsza nawet strategia polityczna może nie zostać uwieńczona powodzeniem, bo nie jest odpowiednim remedium. Faktyczne współistnienie państw oparte może być tylko i wyłącznie na uznaniu prawdy filozoficznej i religijnej. Nie ma dwóch różnych historii świata, bo nie ma dwóch prawd. Tak jak nie ma dwóch Bogów. Jest tylko jeden Bóg – Trójca Święta. Sprawa „polskich obozów śmierci” ma swój odpowiednik w Deklaracji soborowej Nostra Aetate, która – jak przypomniał ostatnio jeden z Czytelników – „nieopatrznie (?) otwiera furtkę do kolejnego, choć jeszcze nie wypowiedzianego expressis verbis stanowiska, że prawdziwym źródłem (a nie interpretacją) antysemityzmu są Ewangelie. Takie stanowiska już się pojawiły”.
Dla narodu żydowskiego istnieje tylko jedna droga – nawrócenie. Postulat „jednoczenia się ludzkości” wokół idei „światowego pokoju” („miłości do człowieka”, „czystego środowiska” etc.) jest bzdurą i oszustwem. Godzącym zarówno w katolików jak i w żydów – oraz w wyznawców „innych religii” („inna religia” to po prostu religia falszywa). Tym groźniejszym, że angażują się weń dziś ludzie Kościoła, pozostający dla wielu z nas, współczesnych Polaków, głównym autorytetem. Wielu Żydów bardzo dobrze ten absurd rozumie. Najwyższa pora, by pojęli to obecni hierarchowie Kościoła katolickiego. I by w ten sposób pomogli politycznym władzom Rzeczpospolitej i społeczeństwu polskiemu toczyć dziś bój o prawdę. O pamięć o naszych bohaterskich przodkach i o honor naszej ojczyzny. Prawda historyczna nie istnieje bez prawdy religijnej, to rzecz oczywista. Żeby zwyciężyła trzeba odrzucić zakłamany język, także ten dopuszczający takie pojęcia jak „starsi bracia w wierze”, „dialog z judaizmem”, „prozelityzm” (zamiast „nawracanie”). To jest obowiązek synów i córek Kościoła, Mistycznego Ciała Chrystusa.
Byt niepodległego państwa polskiego bardziej niż mogłoby się to wydawać zależy od tego, czy obronimy, wobec niechętnego nam świata, traktującego nas jako konkurencję, jeśli nie zagrożenie, prawdę o Bogu Trójcy Świętej.
Pavel Zahradnik – „Skąd się wzięli starsi bracia?”
„Wśród wielu popularnych frazesów przedziwnej formacji religijnej, którą nazywamy «katolicyzmem posoborowym», ważne miejsce zajmuje ten, który współczesnych wyznawców judaizmu talmudycznego określa «starszymi (?!) braćmi» chrześcijan.
Nie chcemy tu polemizować z dziwacznym konceptem, który ewidentnie talmudyczny judaizm, to wyznanie bez świątyni, bez kapłanów i bez ofiary, powstałe — tak samo jak islam — w reakcji na chrześcijaństwo, zamienia miejscami ze starozakonnym żydostwem; jego nonsensowność jest oczywista dla każdego katolika. Możemy tylko pokrótce odwołać się do trafnych słów szwajcarskiego teologa Karola Journeta, wybitnego dwudziestowiecznego tomisty, później mianowanego kardynałem, który pisał: „Żydowski błąd jest pomyłką łodygi, która w chwili, gdy zakwitnie, nie poznaje samej siebie, skonsternowana odrzuca kwiat i zwraca się ku korzeniom. Oto powstaje nowa formacja religijna. Jest nią obecne żydostwo. Ma dwa tysiące lat”‘. 1Journet dodaje dalej, że judaizm wraz z islamem to dwaj skłóceni bracia, nawzajem do siebie podobni, którzy „wzajemnie głoszą Bożą transcendencję, wykluczając Trójcę i Wcielenie” i którzy „Bożemu objawieniu o duchowym zbawieniu świata stawiają na drodze doczesne losy własnego narodu”2.
Spróbujmy teraz prześledzić powstanie inkryminowanego powiedzenia. Pierwszym człowiekiem, który w czasach nam współczesnych wypowiedział się o talmudycznych żydach jako o „starszych braciach” chrześcijan, był Jan Paweł II. Stało się to 13 kwietnia 1986 r. podczas papieskiej wizyty w synagodze rzymskiej, w której papieża przyjął ówczesny naczelny rabin Rzymu Eliasz Toaff. Dosłowna wypowiedź papieża brzmiała: „Siete i nostri fratelli prediletti e, in un certo modo, si potrebbe dire, i nostri fratelli maggiori“3,zatem: „Jesteście naszymi szczególnie umiłowanymi braćmi i w pewnym sensie, jeśli można tak powiedzieć, naszymi starszymi braćmi”. Bliższego uzasadnienia tego zaskakującego sformułowania, które możemy eufemistycznie nazwać niefortunnym, już w papieskim przemówieniu nie znajdujemy.
Przyjrzyjmy się wszakże bliżej papieskim słowom. Wiadomo, że sposób mówienia Jana Pawła II często obfitował w niejednoznaczności i że odległa mu była scholastyczna klarowność; w swej niepewności papież opatrywał potem często własne słowa cudzysłowami czy nawet jakimiś usprawiedliwiającymi „słownymi podpórkami”, którymi osłabiał czy wręcz kwestionował pewne stwierdzenia w tym samym momencie, w którym je wypowiadał. O wyjątkowo wysokim stopniu niepewności, którą papież czuł, gdy wygłaszał sentencję o „starszych braciach”, świadczy to, że stosunkowo krótkie zdanie opatrzył zaraz dwiema swoistymi podpórkami, mianowicie wyrażeniami „in un certo modo” (`w pewnym sensie’) oraz „si potrebbe dire” (jeśli można tak powiedzieć; że tak powiem’); jego niepewność była ewidentnie tak wielka, że niebezpiecznie zbliżała się do przekonania, iż dopuszcza się czegoś niewłaściwego. Wszakże nie oparł się pokusie i coś go skłoniło do tego, że ostatecznie zdanie o „starszych braciach” rzeczywiście wypowiedział — trudno orzec, czy było to jego znane upodobanie do szokujących wystąpień, czy też inne, raczej polityczne powody; nie sposób przy tym nie zauważyć, że sentencja ta jest całkiem zgodna z o wiele szerszą „posoborową” praktyką, która zuchwale ignoruje tradycyjne nauczanie Kościoła o stosunku chrześcijaństwa do żydostwa.
Wypowiedź papieża naturalnie wzbudziła niezwykły entuzjazm wszystkich wrogów religii katolickiej, którzy aż do dziś dnia nieustannie tłuką nią zawstydzonych katolików po głowach. Sam papież, pobudzony aplauzem mediów, pozbył się początkowego zażenowania i gdy później wprost nawiązywał do własnej wypowiedzi, czynił to już w przerobionej postaci, zatem bez tych usprawiedliwiających słówek, którymi przedtem ją opatrzył. Podczas wizyty w Ziemi Świętej w marcu 2000 r. (tak, chodzi o tę słynną wizytę w Jerozolimie, gdy Jan Paweł II z drżeniem wtykał kartki w szczeliny ściany świątyni Heroda…), podczas spotkania z naczelnym rabinem Izraela, które odbyło się 23 marca 2000 r., już niezupełnie w zgodzie z prawdą stwierdził, że wówczas, do żydów zgromadzonych w rzymskiej synagodze, powiedział jednoznacznie: „Siete i nostri fratelli maggiori“4.
Skąd jednak Jan Paweł II wziął to wyrażenie? Starali się to od pierwszej chwili ustalić komentatorzy papieskiego wystąpienia w rzymskiej synagodze; poprawnie przy tym przeczuwali, że istniało niewielkie prawdopodobieństwo, by to sformułowanie pochodziło od jakiegoś ortodoksyjnego teologa katolickiego, dlatego szukali w źródłach niekatolickich. Początkowo wyrażano opinię, że praprzyczyny należy szukać u żydowskiego filozofa Marcina Bubera, który w Chrystusie widział swego „wielkiego brata”5. Jest jednak oczywiste, że w tym przypadku chodziło tylko o powierzchowne skojarzenie wywołane słowem „brat” — od Chrystusa jako „wielkiego brata” żydowskiego myśliciela do talmudycznego żyda jako „starszego brata” katolicyzmu wiedzie doprawdy bardzo daleka droga.
Dopiero młoda polska historyczka literatury Agnieszka Zielińska6 zwróciła uwagę na rzeczywiste źródło, z którego czerpał Jan Paweł II — mianowicie na heterodoksyjne nurty w polskim romantyzmie, z którym przyszły papież zapoznał się bliżej w młodości jako student polonistyki w Krakowie. „Starszego brata Izraela” spotykamy u Adama Mickiewicza w jego Składzie zasad z roku 1848, piętnastopunktowym programie, którym miała kierować się najpierw Mickiewiczowska legia włoska, ale później także życie w oswobodzonej Polsce. W punkcie dziesiątym czytamy: „Izraelowi, bratu starszemu, uszanowanie, braterstwo i pomoc na drodze ku jego dobru wiecznemu i doczesnemu”. Mickiewicz nie był jednakże inicjatorem tego zwrotu — przejął go bowiem od swego „Mistrza” i duchowego wodza, Andrzeja Towiańskiego.
Andrzej Towiański (1799 – 1878)7 był postacią dosyć zagadkową, o której do dziś panują rozmaite opinie — niektórzy uznają go za wizjonera, inni za oszusta, a są też tacy, którzy uważają, że pozostawał na usługach polityki rosyjskiej, starając się spowodować ideowy rozkład polskiej emigracji. Bezsporne jest jednak to, że chodzi o postać, która miała znaczny wpływ na duchową historię emigracji polskiej po nieudanym powstaniu listopadowym roku 1831. Drobny szlachcic z Litwy, poddany cara rosyjskiego, opuścił swoją ojczyznę w 1840 r., a w lipcu 1841 r. osiadł w Paryżu, centrum polskiej emigracji, gdzie głosił, że otrzymał specjalne objawienie. Bardzo szybko skupił wokół siebie krąg zwolenników; pomogła mu w tym zapewne okoliczność, że od samego początku wśród jego stronników znalazł się także powszechnie szanowany Adam Mickiewicz, którego małżonkę Towiański rzekomo uzdrowił ze sporadycznych zaburzeń psychicznych.
„Koło”, jak nazywała się grupa czcicieli Towiańskiego, miało wszelkie zewnętrzne oznaki sekty — były tu histeryczne kobiety, ale też nie mniej histeryczni mężczyźni (w okresie romantyzmu nie było to niczym niezwykłym), nie brakowało całowania stóp „Mistrza”, „sióstr” donoszących na „braci” czy nawet pewnego elementu erotycznego, jaki do zgromadzenia wniosła młoda i powabna Ksawera Deybel, „księżniczka Nowego Jeruzalem”, którą „Mistrz” przywiózł sobie z domu. Najbardziej egzaltowani spośród zwolenników Towiańskiego prowadzili całkiem poważnie dyskusje na temat, czy „Mistrz” jest Duchem Świętym, Chrystusem Pocieszycielem, drugim wcieleniem Słowa czy też raczej jakimś sakramentem.
Nauczanie Towiańskiego, które pozostawało pod wpływem Swedenborga, Saint-Martina oraz innych współczesnych mu pseudomistyków i teozofów, najwyraźniej wywodziło się w znacznej mierze z Kabały. Świat był według niego przeniknięty eonami, duchami pośredniczącymi między Bogiem a stworzeniem; człowiek winien więc doskonalić się przy pomocy duchów jasnych i w stałej walce z duchami ciemnymi, z którymi mógł się kontaktować według własnej woli. Bóstwu Chrystusa „Mistrz” ewidentnie zaprzeczał — Chrystus był dla niego jakimś „najwyższym Bożym urzędnikiem” czy „najwyższym ministrem” — tym samym więc nie wierzył bynajmniej w Jego zmartwychwstanie. W nauce Towiańskiego nie brak nawet wędrówki dusz. Nic zatem dziwnego, że wielki przeciwnik towianizmu, ks. Piotr Semenenko, uważał ten system za „kompletne zaprzeczenie” chrześcijaństwa. Nauka Towiańskiego nie jest jednak całkiem jednoznaczna; „Mistrz” nieraz wygłaszał wzajemnie sprzeczne poglądy, ponadto z biegiem czasu zmienił swoje nauczanie, a jego ezoteryczną część powierzał tylko wybranym studentom.
Towiański twierdził sam o sobie, że jego misją jest odnowienie Kościoła chrześcijańskiego, bo Kościół współczesny jest tylko „martwym drzewem” czy „grobem pobielanym”; natomiast on sam jest pierwszym z siedmiu wysłanników, którzy zainaugurują siedem epok rozwoju ludzkości. Kiedy indziej jednak, jak się zdaje, za pierwszego wysłannika uważał Chrystusa, za drugiego Napoleona (pierwszy cesarz Francuzów w ogóle był przez członków „Koła” otoczony nadzwyczajnym kultem religijnym), a siebie — aż za trzeciego. Podobnie jak średniowieczni joachimici, także Towiański glosii nadejście „trzeciego piętra Kościoła”, które nastąpi po piętrze pierwszym (żydostwie starozakonnym) i drugim (chrześcijaństwie); miała je zapoczątkować nowa rewolucja chrześcijańska, na czele której powinni stać papież i naczelny rabin.
Do tych reform próbował Towiański zjednać papieża Grzegorza XVI, ale też barona Rothschilda czy cara Mikołaja I. Z usiłowań o zjednanie po swojej stronie papiestwa nie zrezygnował zresztą aż do śmierci; w tym też celu stopniowo łagodził (przynajmniej pozornie) niektóre szczególnie ekscentryczne strony swego nauczania. Naturalnie jego starania zakończyły się niepowodzeniem i książki Towiańskiego znalazły się na indeksie (znaczna część z nich została jednak wydana dopiero po jego śmierci). Wielkie zasługi dla umysłowego pokonania heterodoksyjnego nauczania Towiańskiego — pod którego wpływ tak łatwo dostawali się nieszczęśni polscy emigranci, pozbawieni odpowiedniej edukacji religijnej — mieli członkowie nowo powstałego wówczas polskiego zakonu zmartwychwstańców, na czele ze swym długoletnim przełożonym generalnym ks. Piotrem Semenenką.
Zmartwychwstańcy obawiali się, że w osobie Towiańskiego wystąpił „nowy Luter”, niebawem okazało się jednak, że przeceniali zagrożenie — podczas gdy Luter odwiódł od Chrystusa i Jego Kościoła miliony wierzących, sekta Towiańskiego liczyła swoich wiernych tylko na setki, a po śmierci założyciela stopniowo zanikła. Gdyby nie zdarzyło się, że do zwolenników „Mistrza” należeli przez jakiś czas także dwaj najwięksi poeci polskiego romantyzmu, Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki (obaj jednak ostatecznie rozeszli się z Towiańskim), dziś o Towiańskim nawet w Polsce wiedziałaby tylko garstka specjalistów. Indywidualnych sympatyków Towiańskiego nie brak jednak także w dzisiejszych czasach. Należy do nich również wspomniana Agnieszka Zielińska, która jest wielką wielbicielką nie tylko Towiańskiego, ale także II Soboru Watykańskiego i Jana Pawła II, samego Towiańskiego zaś uważa za prekursora soboru (ewolucjonistyczne elementy w jego nauczaniu mogą zresztą przypominać Teilharda de Chardin) i szuka tajemniczych paralel między jego życiem a życiem polskiego papieża…
Jaki był stosunek Towiańskiego do żydostwa? Towiański uznawał trzy wielkie narody Bożego ludu, wypełniające stopniowo zadania, które zostały im powierzone. Pierwszym z tych narodów byli Żydzi, drugim Francuzi, a trzecim Polacy, tzn. Słowianie (w swoim Wielkim Periodzie Towiański używał sformułowań „Izrael Żyd”, „Izrael Francuz” i „Izrael Słowianin”), którzy mieli odgrywać wiodącą rolę w owym „trzecim piętrze Kościoła”, naprawiając nieustannie poprzednie dwa piętra. Żydom jako „starszym braciom”, „duchowo najstarszym wiekiem”, których zadaniem było „prowadzenie młodszych braci na Bożej drodze”, poświęcał wszakże Towiański coraz więcej uwagi: starał się nawracać ich na chrześcijaństwo i, oczywiście, również na towianizm. Pierwszym Żydem, którego udało mu się pozyskać, był Gerson Ram, syn żydowskiego kupca z Litwy, który potem działał misyjnie wśród innych Żydów; Rama posyłał też Towiański jako swego wysłannika do Rothschilda, ale i do Grzegorza XVI. Jeśli jednak przyjrzymy się bliżej terminologii Towiańskiego, jego słowom o „braterstwie Izraela z młodszymi braćmi”, „człowieku późniejszym”, „nowych narodach”, a także innym podobnym wypowiedziom, okaże się, że terminu „starsi bracia” nie odnosił Towiański do religii judaistycznej, a raczej do narodu żydowskiego, zatem do narodu, który naprawdę jest starszy niż Francuzi, Polacy czy inne narody chrześcijańskie. Towiańskiego pojmowanie Żydów jako „starszych braci” Francuzów czy Polaków nie powinno zatem być, jak się wydaje, wrogie dla katolickiego chrześcijanina; wszelako absolutnie wrogie pozostaje znamiennie bulwersujące pojmowanie tego zwrotu, z którym spotykamy się w obecnych czasach, począwszy od 13 kwietnia 1986 r.
Zapoznanie się z dziełem Andrzeja Towiańskiego daje nam zatem możliwość stwierdzić, z jak mętnego źródła zaczerpnął Jan Paweł II swoją sentencję, wypowiedzianą po raz pierwszy w obecności naczelnego rabina Rzymu i potem kilkakrotnie powtórzoną. Pozostańmy jednak jeszcze przez chwilę przy tej papieskiej wizycie w synagodze rzymskiej i spróbujmy odgadnąć sens całej tej akcji, rzeczywiście starannie zorganizowanej i od tej pory wielokrotnie przypominanej i medialnie opiewanej. Chyba nie pomylimy się, wyrażając domniemanie, że przynajmniej jednym z celów, do których dążyli organizatorzy tej papieskiej drogi do Canossy, była próba stłumienia wspomnień katolików o innym papieżu i o innym naczelnym rabinie Rzymu. Było to ponad 40 lat przed niefortunnym wydarzeniem z kwietnia 1986 r. w październiku 1944 r., w święto Jom Kippur, kiedy naczelnemu rabinowi Rzymu, Izraelowi Zollemu, również w synagodze rzymskiej objawił się Jezus Chrystus; rabin Zolli przyjął chrzest 13 lutego 1945 r., przy czym jako wyraz wdzięczności za to, co papież Pius XII zdziałał dla ludności żydowskiej w latach II wojny światowej, przyjął chrzestne imię Eugeniusz, a więc chrzestne imię Piusa XII8. Rabina Zollego już od wielu lat wiązała z Piusem XII przyjaźń, która po chrzcie rabina zyskała jeszcze na sile; obu ich od tej pory łączył już nie tylko subtelny zmysł sztuki, podziw dla poezji Rilkego czy Wagnerowskiego Parsifala, ale w pierwszym rzędzie wspólna wiara. Nawrócenie rabina spotkało się oczywiście z ogromną niechęcią czołowych przedstawicieli judaizmu włoskiego i światowego. Zapewne jednym z powodów ogólnoświatowej kampanii rozpętanej o wiele później przeciwko osobie Piusa XII był wpływ papieża na konwersję Zollego. […]”
Naczelny Rabin Rzymu, Israel Eugenio Zoll
Z języka czeskiego przełożyła Krystyna Grań
Dr Paweł Zahradnik stale współpracuje z czeskim pismem tradycyjnych katolików „Te Deum”.
PRZYPISY
1 K. Journet, Promluvy o milosti („Rozmowy o łasce”). Krystal OP, Praga 2006, s. 98.
2 Ibid., s. 99. Całkiem na marginesie zauważmy, że czeski przekład tej książki był opatrzony przedmową Tomasza Machuli; zaskoczony czytelnik dowiaduje się z niej, że praca Journeta, z której „problematycznego” wydania Machula się usprawiedliwia, ma niewiele do powiedzenia „współczesnemu czytelnikowi” i zasługuje na odrzucenie ewentualnie wyśmianie (patrz: krytyka Machuli żartująca z „przesadnego” ujęcia tytułu maryjnego „Pośredniczka wszelkich łask”); pozostaje w takim razie absolutną zagadką, dlaczego w ogóle wydawnictwo Krystal OP książkę tę wydało.
3 www.nostreradici.it/papa_sinagoga. htm
4 www.nostreradici.it/osservatore.htm
5 Marcin Buber, Werke, t. I. Monachium — Heidelberg 1962, s. 657.
6 generationjp2.com/…/item.php 140 (Agnieszka Zielińska, „Starsi bracia” Towiańskiego).
7 Teksty Towiańskiego w trzech tomach wydali w 1882 r. w Turynie jego wielbiciele; łatwiej dostępne są dwa wybory jego tekstów, które na początku lat dwudziestych XX w. opracowali Andrzej Boleski i Stanisław Pigoń. Przez długi czas jego dziełu poświęcał się prof. Stanisław Pigoń, który był nauczycielem akademickim młodego Karola Wojtyły.
8 W języku czeskim mamy do dyspozycji biografię E. Zollego: Judyta Cabaud, Rabin, kterśho piśmohl Kristus. Pilbśh Eugenia Zolli, hlavniho ilmskśho rabina za druhś svśtoyś va.1- ky („Rabin, którego pokonał Chrystus. Opowieść Eugenia Zollego, głównego rabina Rzymu podczas drugiej wojny światowej”), Wydawnictwo Paulinka, Praga 2003. Autobiografia Zollego Before the Dawn w języku czeskim nie została jeszcze wydana (w języku polskim książka E. Zollego została wydana dwukrotnie: „Przed świtem. Naczelny Rabin Rzymu: dlaczego zostałem katolikiem?”, Fronda, 1999; Byłem rabinem Rzymu, Salwator, 2007 przyp. tł. i red. ZAWSZE WIERNI.
Za: „Zawsze Wierni” 12/2009 (127)
Przedruk: ewapolak-palkiewicz.pl/skad-sie-wzial-…
50 lat minęło…
Jak ten czas leci! Kto by pomyślał, że minął już 50 rok od wykonania w kościele w Podkowie Leśnej pod Warszawą „Mszy beatowej”, do której muzykę napisała Katarzyna Gaertner, zaś teksty kolęd – oczywiście te spoza mszalnego kanonu – napisała Joanna Kulmowa i nieżyjący już od prawie 20 lat Kazimierz Grześkowiak (czy nie we współpracy z innym lubelskim satyrykiem, Kazimierzem Łojanem?), bardziej znany z utworu „Chłop żywemu nie przepuści!” Proboszczem w Podkowie Leśnej był wówczas ksiądz Leon Kantorski. To był bardzo oryginalny ksiądz, za pierwszej komuny nękany przez SB, no a teraz – kto wie? – może u jakiegoś pana red. Tomasza Piątka z żydowskiej gazety dla Polaków, obstalowana została książka demaskująca go jako podejrzanego o pedofilię – bo jużci – bardzo się angażował w pracę z dziećmi i młodzieżą. Takie bowiem mamy etapy; na jednym etapie żydokomuna się „nawraca” i „chrzci”, albo siebie, albo swoje potomstwo, podczas gdy na innym, gdy okazuje się, że forsa płynie już innymi kanałami, bije na alarm z powodu zagrożenia „państwem wyznaniowym”, które instalują tu „ajatollahowie”, no a na obecnym, zgodnie z rozkazem – zapamiętale demaskuje wśród księży pedofilów i molestantów nowoorleańskich dziewic. Byłbym tedy zdziwiony, gdyby pan red. Michnik, oczywiście za jurgielt od starego żydowskiego finansowego grandziarza, czegoś nie obstalował – bo przecież już Lenin mówił o organizatorskiej roli prasy. Co prawda ksiądz Kantorski już nie żyje, więc jego samego finansowo wyszlamować się już nie da – ale gdyby tak jakiś niezawisły sąd, wzorem pani sędzi Anny Łasik, przylutował milion złotych odszkodowania od tamtejszej parafii, to na pewno mnóstwo ofiar by sobie coś przypomniało, zwłaszcza gdyby pamięć pobudzili im obrotni jegomoście z fundacji „Nie Lękajcie Się”, co to właśnie kładzie w Polsce fundamenty pod przemysł molestowania.
Wtedy jednak, to znaczy – w grudniu 1968 roku – jeszcze nie było takiej mody i nawet sławni buntownicy musieli uwzględniać w swoich protest-songach wskazania cenzury. Na przykład w kultowym utworze „Dziwny jest ten świat” autor stwierdzał, że „wiele zła” mieści się na świecie „jeszcze wciąż” – co wychodziło naprzeciw zatwierdzonej opinii, że jeśli nawet zdarzają się jakieś „niedociągnięcia”, to tylko „tu i owdzie” – bo generalnie jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej – niczym pod rządami „dobrej zmiany”. Podobnie w słynnym podówczas utworze antywojennym, w którym autorzy nawoływali „Zawróćcie samoloty, latające fortece, piaskiem bunkry zasypcie, niech każdy spokojnie patrzy w niebo!” – jak to dziecko, co „spogląda w gęstwinę białych chmur, bo wie, że z nich – tylko deszcz!”. A wszystko dlatego, że jest „pod skrzydłami ptaków” – oczywiście stalowych, ale naszych, znaczy się – nadwiślańskich, podczas gdy „latające fortece” były jakieś takie nie nasze, tylko amerykańskie – bo komuna najbardziej nienawidziła wtedy „imperialistów”, nawet bardziej, niż „reakcyjnego kleru” – bo teraz rozkłada nienawiść mniej więcej po równo. Oczywiście nie dotyczy to tak zwanych „twórców”, bo ci najbardziej nienawidzą „kleru”, jako że za okazywanie nienawiści „imperialistom” nikomu „Oskara” nie dają. Już choćby na tym przykładzie widać, że nawet w trzecim pokoleniu komuny i sympatie i nienawiści są takie same, jak 50 lat temu. Myślę, że powinni tę sprawę gruntownie przebadać jacyś weterynarze, żeby spenetrować mechanizmy dziedziczenia sympatii i nienawiści w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii.
Toteż 50 lat temu bigbitowcy nawet nie próbowali na własną rękę filozofować, bo od filozofowania to byli zatwierdzeni przez partię profesorowie, w rodzaju Tadeusza Kotarbińskiego. W „Pleplutkach Teofoba Doro” czytamy, jak to „Na wieść, że Piotra męczy starość i zgrzybiałość, ogarnia Jana litość i serdeczna żałość. Więc powiada do niego: Piotrze, masz sklerozę. Czas po temu byś zażył cyjankali dozę…” – i tak dalej. Do legendy zaś przeszła odpowiedź prof. Kotarbińskiego na pytanie, dlaczego postępuje etycznie, w ramach etyki niezależnej. Odparł, że dlatego, bo tak dyktuje mu „serce”. Czegóż chcieć więcej? Dzisiaj, to co innego, dzisiaj filozofuje nawet panna Margaret, oczywiście wedle stawu grobla, ale przecież nie od razu Kraków zbudowano i nawet starożytni Rzymianie, co to każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji, twierdzili, że omnia principia parva sunt. W ogóle w ciągu ostatniego półwiecza pracownicy przemysłu rozrywkowego nie tylko się wyemancypowali, ale na niespotykany wcześniej poziom podnieśli poczucie własnej wartości – co potwierdza trafność spostrzeżenia francuskiego aforysty Franciszka ks. de La Rochefoucauld, który zauważył, że „nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy – ze swego rozumu”.
Wracając tedy do słynnej „Mszy beatowej” sprzed 50 lat, to warto dodać, iż jej wykonanie odbyło się wkrótce po zakończeniu II Soboru Watykańskiego, kiedy światło jeszcze nie zostało dokładnie oddzielone od ciemności, w związku z czym w Kościele katolickim eksperymentował, kto tylko mógł. W Polsce prymas Wyszyński trochę ten pęd ku nowoczesności hamował, ale nie był przeciwny wszelkim innowacjom – o czym świadczy prezentacja ten Mszy prymasowi i Episkopatowi w 1969 roku. Dopiero niedawno używanie instrumentów takich, jak gitara, perkusja, fortepian czy syntetyzator zostało Kościele katolickim w Polsce zakazane – bo na przykład w Meksyku jest akurat odwrotnie – i sam słyszałem podczas Mszy w katolickim kościele w Monterey utwór imitujący parową lokomotywę – a gwizdali nie tylko wykonawcy, ale i ksiądz, nie mówiąc o wiernych. Podobnie jest w Taize, którym od lat nasładzają się rozmaici postępakowie. Wynika z tego, że wykonanie w jakimś kościele Mszy beatowej nie byłoby możliwe, bo grano tam na gitarach i innych zakazanych instrumentach. Kto wie, czy wkrótce nie doczekamy się jeszcze innych przejawów odwrotu od postanowień II Soboru Watykańskiego – chociaż oczywiście bez rozgłosu. Tymczasem wtedy z przyjemnością słuchało się pastorałki Joanny Kulmowej: „Słuchajcie w podziwieniu o Bożym Narodzeniu, o Bożym o Człowieczym, o przenajświętszej rzeczy. A my, ludkowie prości…” – i tak dalej. No a potem, już po protektoratem prymasa Wyszyńskiego, zainaugurowane zostały Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej. Na pierwszym, w ramach „Koncertu Jednego wiersza”, Halina Mikołajska deklamowała utwór Kazimiery Iłłakowiczówny: „Nie można tego obejść: Bóg jest wszędzie! W każdym dziwnym i strasznym obrzędzie. Wywołuje go nie tylko modlitw kadzidlany kwiat, ale i szubienica i topór i kat. Bóg jest w sędzi, który sądzi krzywo i w świadku, co przysięga na prawdę fałszywie, nie może nie być. I to mnie przestrasza, bo jeśli w świętym Piotrze, to także – w Judaszu; jeśli w Żydzie zamęczonym niewinnie przez Niemców, to także w Niemcach tych?…” Co tu dużo gadać; były czasy!
Stanisław Michalkiewicz
Ps.Wszystkie materiały mszy beatowej, uległy spaleniu podczas pożaru w styczniu 2012r.
Jak ten czas leci! Kto by pomyślał, że minął już 50 rok od wykonania w kościele w Podkowie Leśnej pod Warszawą „Mszy beatowej”, do której muzykę napisała Katarzyna Gaertner, zaś teksty kolęd – oczywiście te spoza mszalnego kanonu – napisała Joanna Kulmowa i nieżyjący już od prawie 20 lat Kazimierz Grześkowiak (czy nie we współpracy z innym lubelskim satyrykiem, Kazimierzem Łojanem?), bardziej znany z utworu „Chłop żywemu nie przepuści!” Proboszczem w Podkowie Leśnej był wówczas ksiądz Leon Kantorski. To był bardzo oryginalny ksiądz, za pierwszej komuny nękany przez SB, no a teraz – kto wie? – może u jakiegoś pana red. Tomasza Piątka z żydowskiej gazety dla Polaków, obstalowana została książka demaskująca go jako podejrzanego o pedofilię – bo jużci – bardzo się angażował w pracę z dziećmi i młodzieżą. Takie bowiem mamy etapy; na jednym etapie żydokomuna się „nawraca” i „chrzci”, albo siebie, albo swoje potomstwo, podczas gdy na innym, gdy okazuje się, że forsa płynie już innymi kanałami, bije na alarm z powodu zagrożenia „państwem wyznaniowym”, które instalują tu „ajatollahowie”, no a na obecnym, zgodnie z rozkazem – zapamiętale demaskuje wśród księży pedofilów i molestantów nowoorleańskich dziewic. Byłbym tedy zdziwiony, gdyby pan red. Michnik, oczywiście za jurgielt od starego żydowskiego finansowego grandziarza, czegoś nie obstalował – bo przecież już Lenin mówił o organizatorskiej roli prasy. Co prawda ksiądz Kantorski już nie żyje, więc jego samego finansowo wyszlamować się już nie da – ale gdyby tak jakiś niezawisły sąd, wzorem pani sędzi Anny Łasik, przylutował milion złotych odszkodowania od tamtejszej parafii, to na pewno mnóstwo ofiar by sobie coś przypomniało, zwłaszcza gdyby pamięć pobudzili im obrotni jegomoście z fundacji „Nie Lękajcie Się”, co to właśnie kładzie w Polsce fundamenty pod przemysł molestowania.
Wtedy jednak, to znaczy – w grudniu 1968 roku – jeszcze nie było takiej mody i nawet sławni buntownicy musieli uwzględniać w swoich protest-songach wskazania cenzury. Na przykład w kultowym utworze „Dziwny jest ten świat” autor stwierdzał, że „wiele zła” mieści się na świecie „jeszcze wciąż” – co wychodziło naprzeciw zatwierdzonej opinii, że jeśli nawet zdarzają się jakieś „niedociągnięcia”, to tylko „tu i owdzie” – bo generalnie jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej – niczym pod rządami „dobrej zmiany”. Podobnie w słynnym podówczas utworze antywojennym, w którym autorzy nawoływali „Zawróćcie samoloty, latające fortece, piaskiem bunkry zasypcie, niech każdy spokojnie patrzy w niebo!” – jak to dziecko, co „spogląda w gęstwinę białych chmur, bo wie, że z nich – tylko deszcz!”. A wszystko dlatego, że jest „pod skrzydłami ptaków” – oczywiście stalowych, ale naszych, znaczy się – nadwiślańskich, podczas gdy „latające fortece” były jakieś takie nie nasze, tylko amerykańskie – bo komuna najbardziej nienawidziła wtedy „imperialistów”, nawet bardziej, niż „reakcyjnego kleru” – bo teraz rozkłada nienawiść mniej więcej po równo. Oczywiście nie dotyczy to tak zwanych „twórców”, bo ci najbardziej nienawidzą „kleru”, jako że za okazywanie nienawiści „imperialistom” nikomu „Oskara” nie dają. Już choćby na tym przykładzie widać, że nawet w trzecim pokoleniu komuny i sympatie i nienawiści są takie same, jak 50 lat temu. Myślę, że powinni tę sprawę gruntownie przebadać jacyś weterynarze, żeby spenetrować mechanizmy dziedziczenia sympatii i nienawiści w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii.
Toteż 50 lat temu bigbitowcy nawet nie próbowali na własną rękę filozofować, bo od filozofowania to byli zatwierdzeni przez partię profesorowie, w rodzaju Tadeusza Kotarbińskiego. W „Pleplutkach Teofoba Doro” czytamy, jak to „Na wieść, że Piotra męczy starość i zgrzybiałość, ogarnia Jana litość i serdeczna żałość. Więc powiada do niego: Piotrze, masz sklerozę. Czas po temu byś zażył cyjankali dozę…” – i tak dalej. Do legendy zaś przeszła odpowiedź prof. Kotarbińskiego na pytanie, dlaczego postępuje etycznie, w ramach etyki niezależnej. Odparł, że dlatego, bo tak dyktuje mu „serce”. Czegóż chcieć więcej? Dzisiaj, to co innego, dzisiaj filozofuje nawet panna Margaret, oczywiście wedle stawu grobla, ale przecież nie od razu Kraków zbudowano i nawet starożytni Rzymianie, co to każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji, twierdzili, że omnia principia parva sunt. W ogóle w ciągu ostatniego półwiecza pracownicy przemysłu rozrywkowego nie tylko się wyemancypowali, ale na niespotykany wcześniej poziom podnieśli poczucie własnej wartości – co potwierdza trafność spostrzeżenia francuskiego aforysty Franciszka ks. de La Rochefoucauld, który zauważył, że „nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy – ze swego rozumu”.
Wracając tedy do słynnej „Mszy beatowej” sprzed 50 lat, to warto dodać, iż jej wykonanie odbyło się wkrótce po zakończeniu II Soboru Watykańskiego, kiedy światło jeszcze nie zostało dokładnie oddzielone od ciemności, w związku z czym w Kościele katolickim eksperymentował, kto tylko mógł. W Polsce prymas Wyszyński trochę ten pęd ku nowoczesności hamował, ale nie był przeciwny wszelkim innowacjom – o czym świadczy prezentacja ten Mszy prymasowi i Episkopatowi w 1969 roku. Dopiero niedawno używanie instrumentów takich, jak gitara, perkusja, fortepian czy syntetyzator zostało Kościele katolickim w Polsce zakazane – bo na przykład w Meksyku jest akurat odwrotnie – i sam słyszałem podczas Mszy w katolickim kościele w Monterey utwór imitujący parową lokomotywę – a gwizdali nie tylko wykonawcy, ale i ksiądz, nie mówiąc o wiernych. Podobnie jest w Taize, którym od lat nasładzają się rozmaici postępakowie. Wynika z tego, że wykonanie w jakimś kościele Mszy beatowej nie byłoby możliwe, bo grano tam na gitarach i innych zakazanych instrumentach. Kto wie, czy wkrótce nie doczekamy się jeszcze innych przejawów odwrotu od postanowień II Soboru Watykańskiego – chociaż oczywiście bez rozgłosu. Tymczasem wtedy z przyjemnością słuchało się pastorałki Joanny Kulmowej: „Słuchajcie w podziwieniu o Bożym Narodzeniu, o Bożym o Człowieczym, o przenajświętszej rzeczy. A my, ludkowie prości…” – i tak dalej. No a potem, już po protektoratem prymasa Wyszyńskiego, zainaugurowane zostały Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej. Na pierwszym, w ramach „Koncertu Jednego wiersza”, Halina Mikołajska deklamowała utwór Kazimiery Iłłakowiczówny: „Nie można tego obejść: Bóg jest wszędzie! W każdym dziwnym i strasznym obrzędzie. Wywołuje go nie tylko modlitw kadzidlany kwiat, ale i szubienica i topór i kat. Bóg jest w sędzi, który sądzi krzywo i w świadku, co przysięga na prawdę fałszywie, nie może nie być. I to mnie przestrasza, bo jeśli w świętym Piotrze, to także – w Judaszu; jeśli w Żydzie zamęczonym niewinnie przez Niemców, to także w Niemcach tych?…” Co tu dużo gadać; były czasy!
Stanisław Michalkiewicz
Ps.Wszystkie materiały źródłowe – teksty i nuty – spaliły się podczas pożaru, który wybuchł w styczniu 2012r.