OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Miesięczne archiwum: Czerwiec 2013

Judaizacja nowego rytu Mszy – ks. prof. Michał Poradowski

Judaizacja Chrześcijaństwa polega przede wszystkim na wyeliminowaniu dogmatu Trójcy Przenajświętszej, a przynajmniej na jego interpretacji kabalistycznej, a jest to widoczne już w samych początkach Kościoła, i łatwo nam to zrozumieć, gdyż należeli do niego w pierwszych wiekach głównie nawróceni na Chrześcijaństwo żydzi (w nowej mszy mamy usunięte wszystkie odniesienia do Trójcy świętej za wyjątkiem ostatniego błogosławieństwa, które abp.H.Bugnini również pragnął zupełnie wyeliminować – red.) (…) Widzimy że już za czasów apostolskich niektórzy żydzi ochrzczeni, być może, że w dobrej wierze, usiłowali judaizować wiarę chrześcijańską- o czym wspominają teksty z Dziejów Apostolskich i z Listów Apostołów, a z biegiem czasów szerzyli najrozmaitsze herezje, z których najbardziej judaistycznymi były arianizm i protestantyzm.

Otóż ostatnio, to jest po Drugim Soborze Watykańskim, być może na skutek zbliżenia i współżycia przez ekumenizm z protestantami, niektóre dogmaty naszej wiary zostały ponownie zaatakowane przez judaizm, a wśród nich przede wszystkim samo centrum całego naszego życia religijnego, jakim jest Msza święta. Nie jest to herezja nowa, gdyż już wielokrotnie w ciągu całej historii Kościoła do niej powracano, ale obecnie stała się bardzo niebezpieczna, gdyż przenika nawet do hierarchii kościelnej, będąc jakby wskrzeszeniem błędów Lutra i Cranmera. Luter bowiem i arcybiskup anglikański Cranmer szczególniej oddawali się szerzeniu owej herezji, którą bez przesady, można i należy nazywać “herezją śmiertelną”, gdyż zabija ona najważniejszy dogmat katolickiej wiary: rzeczywistą obecność Chrystusa Pana w Eucharystii.

Msza święta bowiem – według tradycyjnej nauki Kościoła -jest ustanowiona przez samego Chrystusa Pana, podczas Ostatniej Wieczerzy, a na jej istotę składają się różne elementy, gdyż będąc Niekrwawą Ofiarą Eucharystyczną i “wielką tajemnicą wiary”, jest powtarzaniem Ofiary Krzyżowej, łącznie z Eucharystyczną Ofiarą Ostatniej Wieczerzy. Chrystus Pan bowiem wybrał dla swej Męki, przez którą odkupił cały rodzaj ludzki i cały “świat”, dni, które w historii Izraela, przypominały jej najważniejsze wydarzenie, a więc tzw. Paschę, czyli ostatnią wieczerzę-biesiadę przed wyjściem żydów z Egiptu, “ziemi niewoli”. To przez ten fakt, Ostatnia Wieczerza także była ową wieczerzą-biesiadą, zwłaszcza dla uczestniczących w niej dwunastu Apostołów, stając się przez to jednym ze składników późniejszej Mszy świętej, ale tylko jednym z wielu i to najmniej ważnym w porównaniu z dwoma innymi, a mianowicie z Ofiarą Krwawą na Krzyżu i z Ofiarą Niekrwawą w wieczerniku, czyli z ustanowieniem Eucharystii.

Otóż wspomniana współczesna judaizacja Mszy świętej polega na tym, że uważa się Mszę świętą tylko i jedynie za powtarzanie owej uczty-biesiady paschalnej z czasów Mojżesza, całkowicie pomijając wszelkie wspomnienie Ofiary Krzyżowej i Ostatniej Wieczerzy, jako aktu ustanowienia Eucharystii przez Chrystusa Pana, czyli przeistoczenie chleba i wina w Ciało i Krew Jezusa Chrystusa.

I tak, na przykład, w Chile, już od wielu lat jeden za znanych sędziów, członek sądu najwyższego, z okazji Wielkiego Tygodnia, z uporem pisze w prasie, że Ostatnia Wieczerza jest tylko i wyłącznie spełnieniem obowiązku Jezusa i Jego uczniów celebrowania historycznej Paschy żydowskiej, czyli wydarzenia historycznego wyjścia żydów z niewoli egipskiej, argumentując, że wszystko inne – a więc Przeistoczenie i Męka na Krzyżu, czyli akt Od-kupienia i ustanowienia Eucharystii – nie ma żadnego znaczenia, ani uzasadnienia, gdyż są to tylko wymysły autorów Ewangelii.

Że takie stanowisko zajmuje ortodoksyjny żyd chilijski, jest czymś zrozumiałym, ale że takie samo stanowisko zajmują niektórzy chrześcijanie, uważający się za katolików i to prawie we wszystkich krajach tradycyjnie katolickich, to jut zupełnie inna sprawa. Taką judaistyczną postawę zajął Luter i jego zwolennik arcybiskup Cranmer. Bo to właśnie Luter zniszczył w protestantyzmie Mszę świętą, jako akt istotnie związany razem z Ostatnią Wieczerzą (a więc z ustanowieniem Eucharystii przez Chrystusa Pana) i z Ofiarą na Krzyżu, uważając, że Ostatnia Wieczerza, celebrowana przez Chrystusa Pana, była tylko i wyłącznie zwykłym i tradycyjnym spełnieniem starych zwyczajów obchodzenia Paschy z czasów Mojżesza i niczym więcej. (Luter twierdził, że w Mszy św. od momentu Offertorium “wszystko już śmierdzi ofiarą”. W nowej Mszy zupełnie usunieto wspaniałe modlitwy Ofertorium, pełne woni katolickiej teologii ofiary, wprowadzając w ich miejsce modlitwę pochodzącą z żydowskich ksiąg liturgicznych na okoliczność błogosławieństwa pokarmu: błogosławiony jesteś Panie Boże, bo dzięki Twej hojności – przyp.red.) Natomiast Cranmer, idąc śladami Lutra i będąc konsekwentnym, ale jednocześnie przebiegłym, pozostawia cały ceremoniał Kościoła katolickiego, aby przekonać swych zwolenników i utrzymać ich w złudzeniu, że owe msze anglikańskie są takie same jak katolickie, a więc że się nic nie zmieniło. Aby jednak podkreślić, że owe msze anglikańskie nie są ofiarami składanymi Bogu, a tylko owym wspomnieniem Paschy Mojżesza, zniósł ołtarze i zastąpił je stołami. Wywołało to jednak protesty ze strony wiernych, więc, po pewnym czasie powrócono do ołtarzy i dzisiejsze “msze” anglikańskie bardziej przypominają dawne Msze Katolickie, niż obecny NOM, gdyż niestety, niedawne reformy liturgiczne w Kościele katolickim, przyjęły zwyczaj protestancki “stołu”, a nie “ołtarza”, co pozwala zwolennikom judaizmu podkreślać składnik “wieczerzy-biesiady”, bo dla biesiady i jedzenia wystarczy stół, ale dla “ofiary” potrzebny jest “ołtarz”, a fakt, że ten dzisiejszy “stół-ołtarz” zawiera relikwie świętych nie wpływa na mentalność uczestników, którzy pod wpływem judaizmu skłonni są uważać Mszę świętą tylko za “wieczerzę-biesiadę”. Stąd też logiczny nacisk, aby wszyscy uczestnicy przystępowali do Komunii świętej, gdyż tylko w ten sposób mogą brać udział w “wieczerzy-biesiadzie”, a skoro nie ma Przeistoczenia, to Eucharystia nabiera charakteru tylko polskiego opłatka, wypiekanego z okazji świąt Bożego Narodzenia.

To gromadne przyjmowanie Komunii świętej, bez uprzedniej spowiedzi, stało się już nagminnym zwyczajem w wielu krajach, który jeszcze bardziej podkreśla charakter Mszy świętej jako tylko “wieczerzy-biesiady”, ale jednocześnie właśnie przez to przyczynia się do judaizacji Mszy świętej, czyli do urobienia poglądu, że jest ona tylko i wyłącznie wspomnieniem Ostatniej Wieczerzy już pozbawionej swej istoty, a więc już bez łączności z Ofiarą na Krzyżu i bez Przeistoczenia, a więc ta judaizacja Mszy świętej pozbawia ją de facto swej istoty, sprowadzając j ą wyłącznie tylko do pamiątki Paschy z czasów Mojżesza. Tak to, główny dogmat wiary katolickiej, przez tę judaizację, został poważnie zagrożony. (…) “Stoły” nadają Mszy świętej charakter jakiegoś świeckiego “zgromadzenia wiernych”, podobnego do jakiegokolwiek zgromadzenia świeckich, gdyż, wobec ołtarza ludzie zachowują postawę religijną, a wobec stołu całkiem świecką, bezreligijną. Zachowanie się tych osób na owych zgromadzeniach wiernych więcej przypomina synagogę niż świątynię, bo wszyscy rozmawiają, witają się swobodnie i zachowują się tak, jakby nie było w Tabernaculum Eucharystii, jako rzeczywistej obecności Chrystusa Pana, skoro Msza święta już jest dla nich tylko wspomnieniem Paschy Mojżesza, a nie Ostatniej Wieczerzy. Sama Msza święta przestaje być “świętą”, skoro jest tylko wspomnieniem jakiegoś wydarzenia z życia Izraela, a nie z życia Chrystusa Pana. Już sam fakt, że Eucharystia materialnie przestała być centrum świątyni, gdyż ją przeniesiono w jakiś kącik na boku, a jeśli czasami jeszcze pozostała w centrum, to kapłan celebruje tyłem do Tabernaculum, co także sprawia wrażenie lekceważenia rzeczywistej obecności Chrystusa Pana w Eucharystii. Tylko więc powrót do dawnych zwyczajów odprawiania Mszy świętej twarzą do ołtarza, w którym przebywa Chrystus Pan w Tabernaculum, może położyć kres tej judaizacji Mszy świętej.

Przecież samo słowo “Pascha” ma zupełnie inne znaczenie w tradycjach żydowskich, a inne w chrześcijańskich. Dla żydów jest to tylko “wieczerza-biesiada” przed wyjściem z Egiptu, w czasach Mojżesza, a dla chrześcijan jest to przede wszystkim Ofiara na Krzyżu, odkupią] ąca całą ludzkość i wspomnienie Ostatniej Wieczerzy, w czasie której Chrystus Pan ustanawia Eucharystię, a więc Mszę świętą, a także i wspomnienie Zmartwychwstania, a wspomnienie Paschy żydowskiej jest tylko marginesowe i pośrednie, bo tylko poprzez Ostatnią Wieczerzę, a nie wprost jako wydarzenie historyczne w życiu Izraela.

ks. prof. Michał Poradowski

 

ZOB. TAKŻE:

O biskupach, chwiejności i frajerstwie

Przed rokiem 1992, w którym Stolica Święta opublikowała Katechizm Kościoła Katolickiego, V przykazanie kościelne brzmiało: „W czasach zakazanych zabaw hucznych nie urządzać”. Kiedy przypadały owe „czasy zakazane”? Jak poucza nas sapieżyński Katechizm Religii Katolickiej wydany w Krakowie w 1945 r. „Czasy zakazane trwają od pierwszej niedzieli Adwentu do Bożego Narodzenia włącznie i od środy Popielcowej do Wielkiejnocy włącznie”. Ani jednego słowa o wszystkich piątkach roku! Piątkowa wstrzemięźliwość od mięsa – owszem, bo to regulowało przykazanie III, w którym prawodawca polecał „posty nakazane zachowywać”, ale o zabawach ani słowa Czytaj dalej

Piąteczek u KEPskich

 

 

Dowiedzieliśmy się przedwczoraj, że polscy biskupi ograniczyli czas zakazany do Wielkiego Postu. Objęte nim dotąd piątki zostały z przyczyn praktycznych “uwolnione” ze względów praktycznych: często przenosi się na nie uroczystości rodzinne lub szkolne. Konserwatywna część polskiego internetu wyraźnie posmutniała. Tymczasem widzę tu jedynie konsekwencję procesów istniejących, wręcz hulających od przynajmniej kilkudziesięciu lat.

Pierwszym, zupełnie lekceważonym zagadnieniem jest kwestia wolnych sobót, o której pisałem jakiś czas temu:

w dawnych czasach przedłużano sobie cotygodniowy odpoczynek. Historja zapamiętała to w różnych kontekstach. W Polsce – pejoratywnie, pod hasłem „szewskiego poniedziałku”, a więc dnia, w którym kontynuowano picie na umór. Ale Anglosasi znają go jako „święty poniedziałek”, tradycyjny dzień absencyj, znany i tolerowany przynajmniej od czasów industrializacji.

Czy jest jakaś różnica między weekendem składającym się z soboty i niedzieli a weekendem obejmującym niedzielę i poniedziałek ?

Myślę, że tak. Układ aktualnie stosowany powoduje, że to sobota stała się ulubionym dniem tygodnia większości ludzi. Bowiem jest to pierwszy dzień odpoczynku, podczas gdy niedziela to już oczekiwanie na powrót do kieratu. Sporo ludzi spędza weekend w następujący sposób: w piątek wieczorem impreza (bynajmniej niezgodna z pokutną naturą piątku, którą powinniśmy szanować!), w sobotę – odsypianie szaleństwa, w niedzielę: załatwianie spraw zalegających przez cały tydzień. Albo nieco inaczej: w piątek spotkanie ze znajomymi, bo dzięki temu można później udać się na odpoczynek. Tu trudniej o grzech, ale wciąż dość łatwo o niezachowanie postu piątkowego. Prawda, że gdyby weekend obejmował nie szabat, lecz święty poniedziałek, nie doszłoby do wielu grzechów ?

Ale drugą podstawą wspierającą procesy laicyzacyjne jest sama religja posoborowa. Jej antropocentryczny wymiar (“wspólnotowość” widoczna choćby w nowych rytach sakramentów i w samej Mszy) spycha Boga na dalszy plan. Skoro nie jest On najważniejszy nawet w trakcie liturgji, to tem mniejsza szansa, iż będzie najważniejszy poza nią, w codziennem życiu.

KEPscy nie wpoili w naszą naturę pokory wobec Boga ani ducha pokuty. Te aspekty katolicyzmu są niemal nieobecne u współczesnych ludzi, w tem u niżej podpisanego. Ale receptą na tę diagnozę nie jest kapitulacja, lecz walka. Oczekiwałbym zatem od biskupów starań o przywrócenie piątkowi jego właściwego wymiaru. Tymczasem nic takiego się nie dzieje. Od przynajmniej dwudziestu pięciu lat nie mówiło się w kościołach o konieczności powstrzymania się od zabaw w ten dzień. Analogicznie jest z postem bezmięsnym. Wielu praktykujących katolików nie wie o istnieniu takiego obowiązku, a zatem nie przestrzega go. Mogę przyjąć zakład o butelkę dobrej whisky, że KEPscy przed 2020 r. zniosą posty piątkowe kierując się “względami praktycznymi”.

Ktoś może zapytać: czy te przepisy są w ogóle istotne? “Nikt ci nie broni pościć, nikt cię nie wyciąga do dyskoteki, nikt za ciebie nie wypije pięciu piw”. Przed wiadomym (anty)Soborem powoływaliśmy się chętnie na św. Tomasza z Akwinu, wskazującego, że dwa byty idealne, a więc państwo i Kościół, powinny współpracować w jednym, najistotniejszym celu, którym jest doprowadzanie dusz do zbawienia. Herezja wolności religijnej w państwach katolickich przeciwstawia się udziałowi państwa w tej misji, do czego już się jakoś dostosowaliśmy w ostatnim półwieczu. Jednak teraz pojawia się jej jakby dopełnienie: również i Kościół porzuca, redukuje swą misję wspierania człowieka w jego dążeniu do nieba.

Demon Soboru Watykańskiego II coraz głośniej podpowiada swoim wyznawcom aksjomat nowej religji. W wersji konserwatywnej brzmi on: “wszyscy dobrzy ludzie pójdą do nieba”, a w wersji liberalnej: “wszyscy pójdą do nieba”. Skoro tak, to można spokojnie zaorać upierdliwych tradycjonalistów i potem odpocząć po ciężkiej pracy … Choćby i w darkroomie …

Krusejder

Za: Młot na posoborowie (23 czerwca 2013)

 

Komunikat z 362. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski

Wieliczka – Kraków, 23.06.2013 r.

W dniach 21 i 22 czerwca 2013 r. odbyło się w Wieliczce zebranie plenarne Konferencji Episkopatu Polski. Obradami kierował Przewodniczący Konferencji, abp Józef Michalik.

[...]

2. Biskupi przyjęli nowelizację IV przykazania kościelnego. W miejsce dotychczasowego zapisu, który brzmi: “Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w okresach pokuty powstrzymywać się od udziału w zabawach” przyjęto nowe brzmienie: “Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w czasie Wielkiego Postu powstrzymywać się od udziału w zabawach”. Oznacza to, że okres formalnego zakazu zabaw został ograniczony do Wielkiego Postu. Nie zmienia to jednak w niczym dotychczasowego charakteru każdego piątku jako dnia pokutnego, w którym katolicy powinni “modlić się, wykonywać uczynki pobożności i miłości, podejmować akty umartwienia siebie  przez wierniejsze wypełnianie własnych obowiązków, zwłaszcza zaś zachowywać wstrzemięźliwość” (por. kan. 1249-1250). Wyjątkiem są jedynie przypadające wtedy uroczystości. Jeśli więc w piątek katolik chciałby odstąpić ze słusznej przyczyny od pokutnego przeżywania tego dnia, winien uzyskać odpowiednią dyspensę.

[...]

Podpisali:
Pasterze Kościoła katolickiego w Polsce

Wieliczka – Kraków, 23.06.2013 r.

Całość: Konferencja Episkopatu Polski

KOMENTARZ BIBUŁY: Po radykalnej nowelizacji IV przykazania kościelnego, Autorzy piszą: “Nie zmienia to jednak w niczym dotychczasowego charakteru każdego piątku jako dnia pokutnego“. W niczym nie zmienia? Naprawdę “w niczym”? Czy Autorzy żarty sobie urządzają z poważnej sprawy?

Nie wiemy jakie konkretnie podpisy widnieją pod tym dokumentem (“Podpisali: Pasterze Kościoła katolickiego w Polsce“), zatem dla potomności przypominany obecny skład KEP, aby pamiętać kogo z nazwiska kojarzyć z destrukcją Kościoła w XX-XXI wieku:

Prezydium
przewodniczący – abp Józef Michalik
wiceprzewodniczący – abp Stanisław Gądecki
sekretarz generalny – bp Wojciech Polak

Rada Stała
przewodniczący – abp Józef Michalik
wiceprzewodniczący – abp Stanisław Gądecki
prymas Polski – abp Józef Kowalczyk
kardynałowie metropolici – kard. Stanisław Dziwisz, kard. Kazimierz Nycz
sekretarz generalny – bp Wojciech Polak
6 biskupów diecezjalnych – abp Stanisław Budzik, abp Andrzej Dzięga, abp Marian Gołębiewski, abp Marek Jędraszewski, bp Edward Dajczak, bp Kazimierz Ryczan
2 biskupów pomocniczych  – bp Adam Lepa, bp Józef Kupny[3]

Komisje
Nauki Wiary – przewodniczący bp Andrzej Czaja
Wychowania Katolickiego – przewodniczący bp Marek Mendyk
ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów – przewodniczący bp Adam Bałabuch
ds. Duchowieństwa – przewodniczący kard. Stanisław Dziwisz
ds. Duszpasterstwa – przewodniczący abp Stanisław Gądecki
ds. Misji – przewodniczący bp Jerzy Mazur
Charytatywna – przewodniczący bp Jan Zając
ds. Instytutów Życia Konsekrowanego, Stowarzyszeń Życia Apostolskiego – przewodniczący bp Kazimierz Gurda
Mieszana – Biskupi, Wyżsi Przełożeni Zakonni – przewodniczący abp Wacław Depo
ds. Polonii i Polaków Zagranicą – przewodniczący bp Wiesław Lechowicz
Rewizyjna – przewodniczący abp Wiktor Skworc

Rady
ds. Rodziny – przewodniczący bp Kazimierz Górny
Naukowa – przewodniczący bp Andrzej Dziuba
ds. Ekumenizmu – przewodniczący bp Krzysztof Nitkiewicz
ds. Dialogu Religijnego – przewodniczący bp Mieczysław Cisło
ds. Apostolstwa Świeckich – przewodniczący abp Marian Gołębiewski
ds. Społecznych – przewodniczący bp Józef Kupny
ds. Duszpasterstwa Młodzieży – przewodniczący bp Henryk Tomasik
ds. Kultury i Ochrony Dziedzictwa Kulturalnego – przewodniczący bp Wiesław Mering
ds. Środków Społecznego Przekazu – przewodniczący abp Wacław Depo
ds. Migracji, Turystyki, Pielgrzymek – przewodniczący bp Edward Janiak
Prawna – przewodniczący abp Andrzej Dzięga
Ekonomiczna – przewodniczący kard. Kazimierz Nycz

Zespoły
ds. Kontaktów z Konferencją Episkopatu Francji – przewodniczący bp Zbigniew Kiernikowski
ds. Kontaktów z Konferencją Episkopatu Litwy – przewodniczący bp Jerzy Mazur
ds. Kontaktów z Konferencją Episkopatu Niemiec – przewodniczący abp Wiktor Skworc
ds. Kontaktów z Przedstawicielami Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie – przewodniczący bp Marian Rojek
ds. Kontaktów z Polską Radą Ekumeniczną – przewodniczący bp Krzysztof Nitkiewicz
Pomocy Kościołowi na Wschodzie – przewodniczący bp Antoni Dydycz
ds. Rozmów z Rosyjskim Kościołem Prawosławnym – przewodniczący bp Wojciech Polak
ds. Stypendiów Naukowych i Językowych – przewodniczący bp Andrzej Dziuba
ds. Dialogu – przewodniczący podzespołów bp Marian Rojek, bp Mieczysław Cisło, bp Krzysztof Nitkiewicz, bp Marian Kruszyłowicz, bp Teofil Wilski
ds. Apostolstwa Trzeźwości – przewodniczący bp Tadeusz Bronakowski
Programowy ds. Telewizyjnych Transmisji Mszy św. – przewodniczący bp Adam Lepa
ds. Społecznych Aspektów Intronizacji Chrystusa Króla – przewodniczący abp Marian Gołębiewski
ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia – przewodniczący bp Stefan Regmunt
Ekspertów ds. Bioetycznych – przewodniczący: abp Henryk Hoser
ds. Sanktuariów – przewodniczący bp Jan Zając
Biskupów ds. Duszpasterskiej Troski o Radio Maryja – przewodniczący bp Andrzej Suski
ds. Nowej Ewangelizacji – przewodniczący bp Grzegorz Ryś
ds. Nowelizacji Regulaminu KEP – abp Stanisław Budzik, bp Piotr Libera, bp Artur Miziński

Rzecznik prasowy
ks. Józef Kloch

Czego chcą od nas biedni Niemcy? Cz.I

 Jeżeli ktoś ze swoich sukcesów – ze swojej historii, ze swojego dorobku cywilizacyjnego, ze swojej polityki  – jest  zadowolony, potrafi dawać temu wyraz.  Emanuje spokojem i pogodą ducha, która udziela się także innym. Nie zazdrości. Potrafi mówić o swoich błędach bez skrępowania.  Przeprasza za swoje dawne zbrodnie, o ile je popełnił, bez obłudy przyznając się do nich. Jest wielkoduszny. Chce żeby inni cieszyli się razem z nim z jego osiągnięć. Jest pełen wdzięku. Czytaj dalej

Czego chcą od nas biedni Niemcy? cz.II

Mamy powody, by protestować. Ostatnia produkcja telewizyjna naszych zachodnich sąsiadów „Matki i ojcowie” jest filmem antypolskim. Reakcją oficjalną powinny zająć się władze polityczne. Świat naukowy powinien robić wszystko, by prawda o udziale Polaków w ratowaniu nie tylko własnej Ojczyzny, ale obywateli pochodzenia żydowskiego, była ukazana jak najpełniej. Opinia publiczna na szczęście mobilizuje się do odpierania kłamstw.

Czytaj dalej

Czego chcą od nas biedni Niemcy? Cz.III (dokończenie)

Posted on 19.04.2013 by Ewa Polak-Pałkiewicz

„W Niemczech funkcjonuje stereotyp Polaka antysemity”, obwieszcza w jednym z tygodników opinii wydawanych w Polsce prof. Hans Henning Hahn,  historyk z uniwersytetu w Oldenburgu. „Nie dotyczy on wyłącznie polskiego ruchu oporu, tylko wszystkich Polaków i jest popularny również w innych krajach”.

Profesor Hahn dodaje, że jest on „oczywiście nieprawdziwy”, ale zarazem „dość silnie ugruntowany”.

Dalszy wywód rozmówcy tygodnika upewnia, że źródła i dzieje tego stereotypu są czymś na kształt niezbadanego żywiołu, który po prostu rodzi się i trwa, nie podlegając w zasadzie modyfikacjom. I nie ma na niego rady. Nauka jest wobec niego bezsilna, „stereotypy są nieracjonalne”. Czytaj dalej

Chodzi tylko o wiarę

 

  Prawdziwy kryzys, jaki przechodzi świat, nie ma nic wspólnego z ekonomią. To kryzys wiary. I ten niełatwy moment rezygnacji papieża kładzie snop światła na ten fakt”.

 

Tych słów nie wypowiedział żaden z biskupów Bractwa Świętego Piusa X.

 

Ich autorem jest niedawny szef jednej z watykańskich agend (obecnie rozwiązanej, w związku z abdykacją papieża, Rady ds. Nowej Ewangelizacji), abp. Bruno Fisichella.

 

Ogromny wstrząs, jakim była abdykacja następcy św. Piotra spowodował, że niektórzy ludzie Kościoła mówią otwarcie i wprost o tym, o czym milczano od czasów soboru.

 

Słowo kryzys nie miało prawa pojawić się w żadnych oficjalnych wypowiedziach, na żadnych sympozjach, czy seminaryjnych wykładach. Oficjalnie panowała wiosna, podczas, gdy naprawdę w Kościele szalały śnieżne burze i wichury wyrywające drzewa z korzeniami.

 

O kryzysie nikt nie chciał słyszeć. Bractwo św. Piusa X oskarżane było o czarnowidztwo, diagnozy przedstawiane przez jego kapłanów uważane były za opinie odosobnione, podyktowane zamknięciem i  izolacją w Kościele.

 

Wyjątkiem był Benedykt XVI. On nie usiłował nie dostrzegać alarmujących sygnałów o stanie wiary.

 

„Więcej – kontynuuje abp. Fisichella – efektem kryzysu wewnątrz Kościoła jest brak wiary w społeczeństwach. Jakąż ponosimy odpowiedzialność!”.

 

Słowa te są tak szokujące  – nie ze względu na ich oryginalność, bo odkrywcze nie są, tylko na fakt, że padają z ust watykańskiego hierarchy – że czasopismo, które je opublikowało (katolicki tygodnik) zdecydowało się zareklamować tekst, w którym padają: „Potrzeba papieża radości”. Czyli – reakcja całkowicie zgodna z dogorywającą właśnie konwencją nieustającej wiosny Kościoła, festiwalu młodości, baloników z podobiznami papieża, wiwatujących tłumów, skocznych piosenek zaczynających się od słów: „Hej, Jezu…”, dowcipów rzucanych z ambon i innych, zupełnie nie śmiesznych, a niezmiernie przygnębiających objawów pogubienia.

 

Jeden z komentatorów, wobec faktu, że za dwa dni  rozpoczyna się konklawe, i – jak gazeta głosi – „jest w kim wybierać”, zapewnia beztrosko: „A osobowości są fascynujące – poligloci, muzycy, a nawet pilot”.

 

Ten styl mówienia o Kościele jakby był akademią ciekawych osobowości, wesołym miasteczkiem, czy wybiegiem dla modelek, które można podziwiać wśród sztucznie pompowanej do głów radości, nie  jest tylko wykwitem nowych obyczajów.

 

Zakorzenił się m.in. dzięki oficjalnemu przyjęciu – przed pięćdziesięciu laty – zbliżenia się Kościoła do świata, w rezultacie – do świeckiej kultury. Rezonowanie całym tym świeckim hałasem i sztucznością, przyniosło Kościołowi dramatyczne wymieszanie ze świeckością  – i błędem obecnym w świeckiej filozofii – tego, co święte, i co powinno być odizolowane od sfery profanum, najściślej chronione. Tego co jest największym skarbem Kościoła. Prawdy o Bogu.

 

Dlaczego było to możliwe? Przecież Kościół nigdy nie ulegał modom i ideologiom. Walczył z  każdą herezją. Miał zawsze  tę samą odpowiedź dla próżności, światowości, przemijalności. Odrzucał je. Wskazywał na niebo. Ukazywał wieczność.

 

Wyłom nastąpił, gdy w wyniku błędów popełnionych podczas soboru odrzucono filozofię św. Tomasza jako podstawę teologii, podstawą myślenia o Bogu. Filozofia realistyczna, filozofia bytu została praktycznie wyłączona. Uznano, że trzeba zrobić miejsce bardziej nowoczesnym teoriom filozoficznym: heglizmowi, fenomenologii.

 

Tradycyjną definicję prawdy – a mianowicie, że jest nią zgodność rzeczy i intelektu – zastąpiono definicją subiektywną, w myśl której prawdziwe jest to, co zakłada zgodność rzeczywistego sądu z życiem.

 

Ta teza jest ściśle modernistyczna. Aż do soboru, była przez Kościół potępiana.

 

Pokusa świata stała się ciałem.  Prawda stała się w ustach coraz liczniejszej rzeszy ludzi w Kościele, ulegających tej nachalnie modernistycznej atmosferze, czymś zmiennym, czymś co „staje się” – bo życie niesie zmienność, świat jest w ciągłym ruchu i intelekt powinien to respektować, dostosowując się do owej zmienności. Tak jak i wszelki postęp (np. w nauce), który rozwija się, tworzy, obejmuje coraz to nowe obszary. Prawda nie może być więc niczym ustalonym raz na zawsze, w sposób trwały. Nie może być definiowana według bytu, lecz według działania.

 

Doskonałą pożywką dla tego rodzaju myślenia jest ewolucjonizm, który stopniowo stawał się coraz bardziej akceptowany przez teologów dotkniętych modernistycznym skażeniem. Skoro życie wciąż ewoluuje, skoro działanie świata i człowieka wciąż podlega zmienności, prawda „nie może stać w miejscu”!

 

Aleksander Gierymski - Wnętrze bazyliki św. Marka w Wenecji

Aleksander Gierymski – Wnętrze bazyliki św. Marka w Wenecji

 

Taki był początek i najgłębszy sens owej ciężkiej choroby, w wyniku której umiera dziś wiara. W Kościele i poza nim. Umysł ludzki bowiem zawsze buntuje się przeciw kłamstwu. Instynktownie omija je, ucieka przed nim i wreszcie obojętnieje zupełnie na wymiar nadprzyrodzony, gdy zamiast prawdy – tam, gdzie powinien ją otrzymać -  otrzymuje jej zaprzeczenie lub gdy musi akceptować sprzeczności, które są nie do pogodzenia.

 

Święty papież Pius X charakteryzował w następujący sposób modernistów: „z gruntu wywracają niezmienne określenie prawdy”.

 

Jak zauważył wielki dominikański teolog i filozof o. Reginald Garrigou – Lagrange, autorzy modernistycznych zmian w nauczaniu Kościoła  – a zaznaczały się one jeszcze na wiele lat przed soborem (w seminariach, na wykładach, w książkach i pismach naukowych) – nie porzucali nauczania św. Tomasza, „oni po prostu nigdy go nie uznawali ani nie rozumieli”.

 

Zamiast prawdziwości dogmatów, czy ustalonych przez Magisterium tez teologicznych, zaczęto mówić o  ich „aktualności”.

 

Do ludzi spragnionych nowinek i żyjących sensacjami dnia, docierano sloganami, zdolnymi zainspirować tylko bardzo powierzchowne umysły, np: „teologia, która nie jest już aktualna, nie jest już prawdziwa”.

 

W ten sposób wykreślano z nauczania Kościoła wszystko, co się światu, z jego płycizną i pychą, nie podobało: naukę o grzechu, prawdę o grzechu pierworodnym, nauczanie o wieczności kar piekielnych. A nade wszystko – o rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii.  (Tłumacząc to tak jak się tłumaczy, gdy chce się zbyć natręta, a nie ukazać istotę rzeczy, np: „nauczanie o wieczności kar piekielnych, jak się wydaje, nie jest już aktualne, zatem nie jest prawdziwe…”).

 

O. Garrigou – Lagrange  zauważa, że w ujęciu modernistów „akt chrześcijańskiej wiary nie jest rozumiany jako nadprzyrodzone i pozbawione błędu przylgnięcie do prawd objawionych >propter auctoritatem Dei revelantis< (>ze względu na autorytet objawiającego Boga<), lecz jako pogląd na temat ogólnego kształtu rzeczywistości. Jest to postrzeganie tego, co możliwe i  bardziej prawdopodobne, ale czego nie da się udowodnić. Wiara staje się zespołem prawdopodobnych opinii…”

 

W tej sytuacji problemy z wiarą musiały stać się problemami całego świata chrześcijańskiego, nie wyłączając ludzi Kościoła.

 

Jeżeli dziś tak często podkreśla się, że pontyfikat Benedykta XVI – wbrew zapowiedziom – nie był kontynuacją poprzedniego pontyfikatu (w Polsce zauważył to np. abp. Sławoj Leszek. Głodź), to właśnie dlatego, że ostatni papież miał umysł trzeźwy i zdawał sobie sprawę ze stanu rzeczy. Wiedział, że kryzys, jaki nęka Kościół trzeba precyzyjnie określić, trzeba go nazwać. Kryzys Kościoła jest kryzysem wiary. (A nie efektem działania „lobby homoseksualistów” w łonie Kościoła, jak nam się nieustannie wmawia).

 

Ale jaka jest przyczyna upadku wiary?

 

Gdyby Benedykt XVI ją znał oparłby się na swoich teologach, by upadek ten zażegnać. On tymczasem rozpoczął rozmowy z Bractwem św. Piusa X na tematy doktrynalne. Z jedyną formacją w Kościele (choć znajdującą się poza strukturami kanonicznymi), która nie odrzuciła filozofii św. Tomasza!

 

Papież, jak można dziś sądzić, potrzebował Bractwa do wyjaśnienia przyczyn upadku wiary. Fakt, że Benedykt XVI przystał na taką a nie inną formułę rozmów – przypomnijmy, bez żadnych warunków wstępnych, bez ograniczeń formalnych – w której teologowie Bractwa dokonali przeglądu stanu wiary w Kościele w oparciu o konfrontację niezmiennego Magisterium z posoborowymi zmianami, wskazuje, że Benedykt XVI de facto przyznał: „Mam kłopot z upadkiem wiary, widzę ten dramat w wymiarze powszechnym, pomóżcie mi ten problem rozwiązać”.

 

Czy każdy z nas nie ma dziś podobnego problemu? Czy nie widzimy wokół siebie, nawet w środowiskach, wydawałoby się, najbardziej jak tylko to możliwe katolickich, coraz większej liczby ludzi, o których powiedzielibyśmy, że są „całkowicie pozbawieni serca”? Błędy w nauczaniu na temat prawdy mają straszliwe konsekwencje.  Czyż w Ewangelii nie ma zapowiedzi, że przyjdą czasy, gdy „oziębnie miłość wielu” i że ludzie będą bezbronni wobec kłamstwa, że zostaną zwiedzeni błędnymi naukami?

 

Między życiem i myśleniem poza prawdą, a brakiem miłości istnieje ścisły związek.

 

Z decyzji Benedykta XVI, nawiązania rozmów doktrynalnych z Bractwem św. Piusa X,  można wyczytać przekonanie papieża, że gdyby filozoficzna wykładnia wiary biskupów i kapłanów Bractwa nie wyjaśniała przyczyny upadku wiary, do rozmów by nie doszło. One były bardziej potrzebne Benedyktowi XVI niż Bractwu – z którym nie prowadzono przecież żadnego dialogu ekumenicznego.

 

A brak dialogu oznacza, że papież uznał je za wewnętrzną strukturę Kościoła.

 

Bractwo nigdy nie przyjęło nauczania Kościoła narzucanego przez sobór i posoborowego stylu, coraz silniejszego upodobnienia się do świata.

 

Dziś żaden poważny teolog, żaden liczący się w świecie naukowym watykanista nie powie, że przyczyny obecnego upadku wiary znajdują się w zupełnie innej sferze niż cały ten niesłychany doktrynalny i teologiczny zamęt, który rozpoczął się od ostatniego soboru (przypomnijmy, soboru, który nie był soborem dogmatycznym tylko pastoralnym, co nie znaczy bynajmniej, że można go zanegować, czy zlekceważyć wiele jego niezwykle pozytywnych dokonań). Jego pierwszym i podstawowym owocem byłą zmiana języka teologicznego. Starym pojęciom nadano nową treść. Język Kościoła stał się niejasny, dwuznaczność osiągnęła status oficjalnego stylu nauczania.

 

I choć rozmowy, zakończone w ub. roku, nie przyniosły definitywnego rozwiązania w postaci zmiany sytuacji kanonicznej Bractwa, Benedykt XVI stworzył warunki do pełnego uznania tej struktury w Kościele. Wydaje się także, że głębszy i bardziej podstawowy cel rozmów – poważna naukowa diagnoza stanu Kościoła – pozwoli wielu ludziom Kościoła uporządkować hierarchię ważności problemów, przed jakimi staje Kościół –  u progu konklawe, a potem nowego pontyfikatu.

 

Przyszły papież zapewne nie będzie „papieżem entuzjazmu, papieżem radości”, jak chciałyby środowiska próbujące prawdziwe problemy Kościoła sprowadzić do radzenia sobie z psychologią tłumu, dla którego Głowa Kościoła jest niczym więcej jak maskotką. Zacząć trzeba od fundamentu. Od prawdy. Od prawdziwej filozofii. Od tego, Kim jest Bóg, który się objawił.

 

Katolicy na całym świecie będą mieli wówczas szansę – z pomocą duchowieństwa nieskażonego błędami modernizmu i dzięki życiu sakramentalnemu – wyjść ze sceptycyzmu,  z pogardy wobec scholastyki i metafizyki, z indywidualizmu, z relatywizmu, z tego wszystkiego, co powoduje osłabienie wiary…A przede wszystkim z infantylizmu, w jaki nieuchronnie, niczym w ciężką chroniczną chorobę duszy, wpędziło ich rozpoczęte na soborze  „otwarcie”  Kościoła na świat.

 

Świat, który – warto to przypomnieć – w latach 60. XX  przeżywał początek fascynacji kolejną rewolucją – neomarsistowską.

Ewa Polak-Pałkiewicz

 

______________________________________

 

Korzystałam z opracowania „Dokąd zmierza >nowa teologia< ?” o. Reginald Garrigou – Lagrange OP  za „La nouvelle teologie ou va – t – elle?” w „Angelicum” 23 (1946r.) Tłum. Łukasz Paczuski.

 

 

Logika zwycięzców, logika pokonanych

Po niemieckim serialu telewizyjnym ”Matki i ojcowie”

W czasie ostatniej wojny byliśmy jedynym krajem okupowanym przez Niemców, w którym Polaków za ukrywanie Żydów karano śmiercią.

Czy ten fakt nie mówi wszystkiego o intencjach tych, którzy rozpętali tę wojnę?

A jednak kara śmierci nie okazała się wystarczającym zabezpieczeniem.Polacy uratowali tysiące Żydów.Ratowanie Żydów pod groźbą utraty życia – bez możliwości apelacji, bo niemieckie wyroki były wykonywane natychmiast - zjawisko o skali nie mającej odpowiedników w świecie, to największe świadectwo o tym, że Chrystus Ukrzyżowany jest dla Polaków Bogiem.Realizatorzy serialu „Matki i ojcowie” z tymi faktami sprzed zaledwie siedemdziesięciu lat mają duży problem.Dlaczego? Czyźby za mało było źródeł historycznych?

Siostra Teresa Benedykta od Krzyża, przed wstąpieniem do Karmelu znana w świecie akademickim Wrocławia jako Edyta Stein, była wybijającą się uczoną, zajmowała się filozofią. Niemcy uśmiercili ją w 1942 roku w obozie Auschwitz – II Birkenau wraz z jej siostrą Różą, także karmelitanką i bratem Wolfgangiem, franciszkaninem. W miarę rozwoju wydarzeń w Niemczech hitlerowskich, będąc pewna rychłej swojej śmierci, przyszła święta karmelitanka napisała w duchowym testamencie:

Artur Grottger - Chrystus w Koronie cierniowej

Już teraz przyjmuję z radością śmierć, którą Bóg dla mnie przeznaczył, z całkowitym poddaniem się Jego najświętszej woli. Proszę Pana, żeby zechciał przyjąć moje cierpienie i umieranie ku swej chwale i uwielbieniu, w intencjach Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Maryi oraz w intencjach Kościoła świętego, jako zadośćuczynienie za niedowiarstwo narodu żydowskiego, aby Pan został przyjęty przez swoich, aby Jego królestwo przyszło w pełnej chwale, za zbawienie Niemiec i pokój na świecie, wreszcie za moich bliskich, żywych i umarłych, i za wszystkich, którzy ofiarowali mi Boga, aby nikt spośród nich nie doznał zguby. Czytaj dalej

Paweł VI – Encyklika „Mysterium Fidei”

Do Czcigodnych Braci Patriarchów, Prymasów, Arcybiskupów, Biskupów i innych Ordynariuszy, pozostających w pokoju i łączności ze Stolicą Apostolską, do Duchowieństwa i wiernych całego świata, jak również do wszystkich ludzi dobrej woli, w sprawie nauki o Najświętszej Eucharystii i jej kultu Czcigodnym Braciom Pozdrowienie i Apostolskie Błogosławieństwo! Kościół katolicki zawsze jak najcenniejszego skarbu strzeże: Tajemnicy Wiary, czyli niewysłowionego daru Eucharystii, otrzymanego od Chrystusa, swego Oblubieńca, jako porękę niezmierzonej miłości, i na drugim Soborze Watykańskim złożył jej nowe i bardzo uroczyste wyznanie wiary i czci. Ojcowie Soboru bowiem, obradując nad odnową świętej Liturgii, nie widzieli pilniejszego zadania w swej pasterskiej trosce o cały Kościół nad zachęcanie wiernych, by z nieskażoną wiarą i gorącą pobożnością brali czynny udział w sprawowaniu tej Przenajświętszej Tajemnicy, oraz składali ją Bogu w darze wraz z kapłanem za swoje własne i całego świata zbawienie i posilali się nią jako pokarmem duchowym. Bo jeśli Liturgia święta zajmuje czołowe miejsce w życiu Kościoła, to sercem niejako i ośrodkiem tejże świętej Liturgii jest tajemnica Eucharystyczna, ponieważ ona stanowi źródło życia, w którym oczyszczeni i umocnieni żyjemy nie sobie, lecz Bogu i zespalamy się nawzajem w najściślejszej miłości. W celu zaś uwidocznienia tej nierozerwalnej więzi między wiarą i pobożnością, Ojcowie Soborowi potwierdzają naukę, której Kościół zawsze się trzymał i nauczał, a którą Sobór Trydencki uroczyście określił, uznali za słuszne przeprowadzić omawianie Przenajświętszej Tajemnicy Eucharystii następującym streszczeniem prawd: „Zbawiciel nasz podczas Ostatniej Wieczerzy, tej nocy, kiedy został wydany, ustanowił, Eucharystyczną Ofiarę Ciała i Krwi swojej, aby w niej na całe wieki, aż do swego przyjścia utrwalić Ofiarę Krzyża i tak umiłowanej Oblubienicy Kościołowi powierzyć pamiątkę swej Śmierci i Zmartwychwstania; Sakrament Miłosierdzia, znak jedności, więź miłości, ucztę paschalną, w której spożywa się Chrystusa, dusza napełnia się łaską i otrzymujemy zadatek przyszłej chwały” (KL 47) Słowa te podkreślają zarówno Ofiarę, która należy do istoty odprawianej codziennie Mszy św., jak i Sakrament, którego uczestnicy przez Komunię św. pożywają Ciało Chrystusa i piją Chrystusową Krew, otrzymując łaskę, która jest zaczątkiem życia wiecznego oraz „lekarstwem nieśmiertelności” wedle słów Pańskich: „Kto pożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6,54) Żywimy przeto mocną nadzieję, że z odnowienia Świętej Liturgii wypływać będą obfite owoce pobożności Eucharystycznej, by Kościół Święty przez wywyższanie tego zbawiennego znaku pobożności z dniem każdym postępował naprzód, aż do osiągnięcia doskonałej jedności (por. J 17,25) a wszystkich, którzy się zwą chrześcijanami, zapraszał do zjednoczyła w wierze i miłości i łagodnie ich, do tego pociągał za sprawą łaski Bożej. Odnosimy wrażenie, że owoce te już dostrzegany i jakby ich pierwociny zbieramy przez tę spontaniczną radość i ochoczą gotowość, z jaką synowie Kościoła katolickiego przyjęli Konstytucję o świętej Liturgii i jej odnowę, a niemniej też przez wiele i starannie opracowanych publikacji wydawanych celem głębszego przestudiowania i owocniejszego zrozumienia nauki o Najświętszej Eucharystii, zwłaszcza tego, co dotyczy jej związków z tajemnicą Kościoła. Jest to powodem niemałej dla nas pociechy i radości. Niezmiernie miło jest podzielić się nią z Wami, Czcigodni Bracia, byście i Wy składali razem z nami podziękę Bogu, dawcy wszelkiego dobra, który przez Ducha swego sprawuje rządy nad Kościołem i uzdalnia go do wzrostu w cnotach. POWODY PASTERSKIEJ TROSKI I NIEPOKOJU Nie brak jednak, Czcigodni Bracia, w tej właśnie omawianej dziedzinie powodów do głębokiej troski pasterskiej i niepokoju, których również nie możemy przemilczać, świadomi obowiązku Apostolskiego urzędu. Jest nam bowiem dobrze wiadomo, że wśród tych, co ustnie lub pisemnie rozprawiają o tej Najświętszej Tajemnicy, znajdują się i tacy, którzy szerzą tego rodzaju poglądy co do prywatnie odprawianych Mszy św., dogmatu o przeistoczeniu oraz co do kultu Eucharystycznego, iż powodują niepokój w duszach wiernych, a w umysły ich wnoszą poważny zamęt w sprawach wiary, jak gdyby każdemu wolno było puszczać w niepamięć naukę raz przez Kościół dokładnie określoną lub tak ją wyjaśniać, że właściwe znaczenie słów lub ogólnie przyjęte znaczenie pojęć ulega osłabieniu. Nie godzi się przecież – aby rzecz zilustrować przykładami – tak wysoko stawiać tzw. „Mszę wspólnotową” by ujmować znaczenia Mszom odprawianym prywatnie, albo taki kłaść nacisk na aspekt znaku sakramentalnego, jakby symbolizm, który w Najświętszej Eucharystii wszyscy uznają, w całości wyrażał i wyczerpywał pojęcie obecności Chrystusa w tym Sakramencie; albo rozprawiać o tajemnicy przeistoczenia, nie czyniąc wcale wzmianki o zadziwiającej przemianie całej substancji chleba w Ciało, a całej substancji wina w Krew Chrystusa, o której mówi Sobór Trydencki, jakby ta przemiana polegała jedynie na „zmianie oznaczenia” (transsignificatio), i „zmianie celu” (transfinalisatio), albo wreszcie wysuwać i w praktyce stosować zdanie, wedle której w konsekrowanych Hostiach, pozostających po skończeniu ofiary Mszy św. nie ma już więcej obecności Chrystusa. Każdy widzi, że te i tym podobne rozpowszechniane zapatrywania w nie małym stopniu naruszają wiarę w Eucharystię i jej kult. Żeby więc przez posiew fałszywych opinii nie doznała udaremnienia wyłaniająca się pod wpływem Soboru nadzieja na nowy blask Eucharystycznej pobożności, która opromienić ma cały Kościół, postanowiliśmy przemówić do Was, Czcigodni Bracia, w tej kwestii, i na mocy powagi apostolskiej ukazać nasz na nią pogląd. Oczywiście nie odmawiamy szerzycielom tych dziwnych opinii chwalebnej dążności do zgłębiania tak wielkiej Tajemnicy i wyłuszczania jej niewyczerpanych bogactw oraz uprzystępnienia ludziom naszego wieku jej zrozumienia; owszem uznajemy ową dążność i pochwalamy; lecz na same poglądy przez nich głoszone nie możemy się zgodzić i zmuszeni jesteśmy przestrzec Was przed wynikającymi z nich poważnymi niebezpieczeństwami dla prawowitej wiary. NAJŚWIĘTSZA EUCHARYSTIA JEST TAJEMNICĄ WIARY Przede wszystkim chcemy przypomnieć Wam rzecz wprawdzie dobrze znaną, lecz ogromnie potrzebną dla obrony przed jadem wszelkiego racjonalizmu, prawdę, której dali świadectwo krwią własną głośni męczennicy, a przesławni Ojcowie i Doktorzy Kościoła nieustannie ją Wyznawali i nauczali, mianowicie, że Eucharystia jest bardzo wielką tajemnicą, a nawet – według wyrażenia świętej Liturgii – jest ona w sposób szczególny tajemnicą wiary. „W niej jednej bowiem – jak bardzo trafnie powiada nasz Poprzednik, śp. Leon XIII – zawiera się w jakiejś niezwykłej pełni i różnorodności cudów to wszystko, co wznosi się ponad naturę”(1). Musimy zatem do tej szczególnej tajemnicy podchodzić z pokorną uległością, kierując się nie ludzkimi pojęciami, które mają zamilknąć, lecz trzymając się mocno Bożego Objawienia. Św. Jan Złotousty, który, jak Wam wiadomo, z takim polotem wymowy, i z takim zrozumieniem pobożności wypowiadał się na temat Tajemnicy Eucharystycznej, pouczając kiedyś swych wiernych w tej materii, posłużył się tymi bardzo trafnymi słowami: „Bądźmy zawsze ulegli Bogu, nie sprzeciwiajmy się Jemu, choćby to, co On mówi, wydawało się sprzeczne z naszym rozumem i naszymi pojęciami. Niech Jego mowa przeważy nad rozumem i pojęciami naszymi. Postępujmy tak również, gdy chodzi o tajemnicę (Eucharystyczną), uwzględniając nie tylko to, co podpada pod zmysły, lecz trzymając się mocno Jego słów. Wszak słowo Jego nie może mylić”(2). Podobne wypowiedzi znajdujemy nierzadko i u Doktorów scholastycznych. Obecność prawdziwego Ciała Chrystusowego i prawdziwej Krwi w tym Sakramencie, jak mówi św. Tomasz, można pojąć nie zmysłami, lecz jedynie przez wiarę, która opiera się na powadze Bożej. Stąd odnośnie słów Łukasza 22,19; To jest Ciało moje, które za was będzie wydane, powiada św. Cyryl: „Nie powątpiewaj, czy to prawda, lecz raczej przyjmij słowa Zbawiciela z wiarą, skoro bowiem jest Prawdą, nie kłamią”(3). Stąd w ślad za samym Doktorem Anielskim lud chrześcijański bardzo często śpiewa: „Wzrok, dotyk, smak o Tobie nic nie mówią do mnie, Słuchowi wierzy tylko me serca niezłomnie; We wszystko, co Syn Boży rzekł, wierzę w pokorze, Nic nad to słowo prawdy brzmieć pewniej nie może!” Św. Bonawentura twierdzi: „To, że Chrystus jest obecny w sakramencie jako w znaku, nie stanowi żadnej trudności, ale to, że jest w sakramencie prawdziwie, tak jak w niebie, przedstawia najwyższą trudność; a więc wierzyć w to jest rzeczą najbardziej zasługującą”(4). Na to samo zresztą wskazuje Ewangelia św., gdy opowiada, że wielu uczniów Chrystusowych po wysłuchaniu mowy o pożywaniu Jego ciała i picia Jego krwi wycofało się i opuściło Pana mówiąc: Twarda jest ta mowa i któż może jej słuchać? Piotr jednak na zapytanie Jezusa, czy i oni dwunastu chcą odejść skwapliwie i mocno zapewnił o swej i wszystkich innych Apostołów wierze, dając temu zdumiewającą odpowiedź: Panie, do kogoż pójdziemy? Ty masz słowa żywota wiecznego (J 6,61 – 69). Wniosek więc z tego taki, byśmy w badaniu tej tajemnicy, jak za gwiazdą, szli za Nauczycielskim Urzędem Kościoła, któremu Boski Zbawiciel powierzył Słowo Boże, zarówno pisane, jak i ustnie przekazane, aby go strzegł i tłumaczył będąc przekonani, że „choćby żaden rozum tego nie zbadał, żadna mowa nie wyjaśniła, to, jednak prawdą jest to, co z dawien dawna w całym Kościele się głosi i wierzy prawdziwą katolicką wiarą”(5). Ale nie dosyć na tym. Zachowując nieskażoną wiarę, trzeba również przestrzegać odpowiedniego sposobu wyrażania się, żeby na skutek używania przez nas niezdyscyplinowanych słów nie nasuwały się, broń Boże, błędne zapatrywania, co do wiary w najwyższe rzeczy. Mocno przed tym ostrzega św. Augustyn, zastanawiając się nad odmiennym sposobem mówienia, którym posługują się filozofowie, a tym którego winni używać chrześcijanie. „Filozofowie – powiada – mają sposób wyrażania się swobodny i nie obawiają się obrazić uszu pobożnych w sprawach najtrudniejszych do zrozumienia. My jednak winniśmy się trzymać ustalonego sposobu wyrażania się, żeby nieskrępowane słowa nie zrodziły bezbożnych zapatrywań na samą treść, którą chcemy tymi słowami wyrazić”(6). Należy więc święcie przestrzegać sposobu mówienia, który Kościół ustalił wielowiekowym wysiłkiem nie bez pomocy Ducha Świętego i zatwierdził powagą Soborów, a który nieraz stał się hasłem i sztandarem prawowierności. Nikt niech nie ośmiela się zmieniać go według swego upodobania lub pod pretekstem nowości naukowych. Bo jakże można tolerować, aby używane przez Sobory Powszechne Formuły dogmatyczne o tajemnicach Trójcy Najświętszej i wcielenia oceniano jako nieprzydatne dla ludzi naszego wieku i w miejsce ich nierozważnie wprowadzono inne? Tak samo nie można tolerować, by ktokolwiek na własną rękę naruszał formuły, w których Sobór Trydencki podał do wierzenia Tajemnicę Eucharystyczną. Bo przecież te formuły jak również i inne, których Kościół używa dla określenia dogmatów wiary wyrażają pojęcia, które nie są związane z żadnym określonym typem kultury, ani z żadnym etapem rozwoju nauki ani z tą czy inną szkołą teologiczną. Owe formuły zawierają to, co umysł ludzki w swym powszechnym i koniecznym doświadczeniu dostrzega o rzeczach i co wyraża w stosownych i jednoznacznych słowach, zaczerpniętych z mowy potocznej lub ze słownictwa ściślej wypracowanego. Toteż są one przystosowane do ludzi każdego miejsca i czasu. Można je w prawdzie jaśniej i bardziej przystępnie wyłożyć – co jest z wielką korzyścią – zawsze jednak tylko w tym znaczeniu w jaki zostały użyte, żeby w miarę rozwoju zrozumienia, wiary, sama prawda wiary pozostała niezmieniona. Albowiem wedle nauki Soboru Watykańskiego I, co do dogmatów „trzeba się trzymać zawsze tego znaczenia, jakie raz określiła Święta Matka Kościół i nigdy nie wolno od tego znaczenia odstępować pod pozorem i w imię głębszego zrozumienia”(7). TAJEMNICA ECHARYSTYCZNA DOKONUJE SIĘ W OFIERZE MSZY ŚW. A teraz dla wspólnego zbudowania i radości pragniemy, Czcigodni Bracia, przypomnieć naukę o Tajemnicy Eucharystycznej, którą Kościół katolicki otrzymał drogą Tradycji i którą jednomyślnie głosi. W pierwszym rzędzie dobrze jest przypomnieć to, co stanowi jakby streszczenie i szczyt tej nauki, mianowicie, że przez Tajemnicę Eucharystyczną Ofiara Krzyża dokonana raz na zawsze na Kalwarii, w podziwu godny sposób się uobecnia; nieustannie się przypomina, a jej zbawczą moc stosuje się na odpuszczenie codziennie przez nas popełnianych grzechom”(8). Ustanawiając bowiem Tajemnicę Eucharystyczną Chrystus Pan Krwią swoją opieczętował Nowe Przymierze, którego jest pośrednikiem, jak kiedyś Mojżesz krwią cielców opieczętował Stare (por. Wj 24,8). Jak bowiem opowiadają Ewangeliści, w czasie Ostatniej Wieczerzy wziąwszy chleb, dzięki czynił i łamał i dał im mówiąc: to jest ciało moje, które za was jest wydane, to czyńcie na moją pamiątkę. Podobnie i kielich po wieczerzy, mówiąc: Ten jest kielich. Nowy Testament we krwi mojej, która za was będzie przelana (Łk 22,19 – 20; por. Mt 26,26 – 28; Wj 14,22 – 24). Nakazując zaś Apostołom czynić to na swoją pamiątkę, chciał wznawiania tej czynności po wieczne czasy. Pierwotny Kościół spełniał to wiernie, trzymając się wytrwale nauki Apostołów i schodząc się na odprawianie Ofiary Eucharystycznej. Trwali w nauce apostolskiej – świadczy pilnie św. Łukasz – w uczestnictwie łamania chleba i modlitwach (Dz 2,42). Tak wielką czerpali stąd wierni gorliwość, iż można było o nich powiedzieć; mnóstwo wierzących miało jedno serce i jedną duszę (Dz 4, 32). Paweł Apostoł zaś, który nam bardzo wiernie przekazał to, co otrzymał od Pana (1 Kor 11,23 nn.), wyraźnie mówi o Ofierze Eucharystycznej, wskazując, że chrześcijanie nie powinni uczestniczyć w pogańskich ofiarach, skoro stali się uczestnikami stołu Pańskiego: Kielich błogosławieństwa, który błogosławimy, czyż nie jest uczestniczeniem we krwi Chrystusa? A chleb, który łamiemy, czyż nie jest udziałem w ciele Chrystusa? Nie możecie pić z kielicha Pańskiego i z kielicha demonów, nie możecie zasiadać przy stole Pańskim i przy stole demonów (1 Kor 10,16,21). Tę nową Ofiarę Nowego Przymierza, którą przepowiedział Malachiasz (1,11), Kościół w myśl nauki Pana i Apostołów zawsze składał „nie tylko za grzechy, za kary, za zadośćuczynienie i inne potrzeby wiernych żyjących, lecz też za zmarłych w Chrystusie, którzy jeszcze nie zostali całkowicie oczyszczeni”(9). Jedno tu przypominamy świadectwo, z pominięciem innych, mianowicie św. Cyryla Jerozolimskiego, który urabiając neofitów w wierze chrześcijańskiej, wypowiedział te pamiętne słowa: „Po spełnieniu duchowej ofiary, bezkrwawego obrzędu, upraszamy Boga nad tą żertwą przejednania o powszechny pokój w Kościołach, o należyty ład w świecie, za cesarzy, żołnierzy i sprzymierzeńców, za niemocą złożonych, za uciśnionych i w ogóle za wszystkich potrzebujących pomocy modlimy się wszyscy i składamy tę ofiarę… a następnie (modlimy się) również za zmarłych Ojców świętych, biskupów i w ogóle wszystkich, co wśród nas dokonali żywota, w tej wierze, że będzie to najskuteczniejszym wsparciem dla tych dusz, za które zanosi się modły w tej właśnie chwili, gdy przed nami leży święta i drżeniem przejmująca żertwa”. Na potwierdzenie tej nauki św. Doktor posługuje się przykładem wieńca, który splatano dla cesarza, aby okazał łaskawość skazanym na wygnanie, i następująco kończy swe przemówienie: „Tak i my, zanosząc modlitwy do Boga za zmarłych, choćby i grzesznych, nie wieniec splatamy, lecz Chrystusa zabitego za nasze grzechy ofiarujemy usiłując przebłagać i zjednać miłosiernego Boga zarówno dla nich, jak i dla siebie”(10). O istnieniu w Kościele Rzymskim zwyczaju składania „ofiary naszego okupu” również za zmarłych, świadczy Św. Augustyn(11), który przy tym nadmienia, że zwyczaju tego strzeże cały Kościół jako spuścizny po Ojcach(12). Ale jest jeszcze coś innego, co pragniemy tu dodać, bo znakomicie się przyczynia do wyjaśnienia tajemnicy Kościoła, a mianowicie, że Kościół spełniając razem z Chrystusem rolę kapłana i żertwy, składa cały Ofiarę Mszy świętej i cały się w niej ofiaruje. Gorąco sobie życzymy, aby wciąż na nowo objaśniano i głęboko w dusze wiernych wpajano tę godną zaiste podziwu naukę, której niegdyś uczyli Ojcowie(13), którą też przed niewielu laty wyłożył nasz Poprzednik, śp. Pius XII(14), a świeżo wyraził Sobór Watykański II w Konstytucji o Kościele, omawiając kwestię Ludu Bożego (KK 11). Głosząc ją należy oczywiście zachować różnicę nie tylko stopnia, ale i istoty, jaka zachodzi między kapłaństwem powszechnym a kapłaństwem hierarchicznym (por. KK 10). Nauka ta nadaje się bardzo do rozniecenia pobożności Eucharystycznej, do podkreślenia godności wszystkich wiernych, a także do przynaglania ich dusz, by sięgały po szczyty świętości, co równa się całkowitemu oddaniu Majestatowi Bożemu przez wspaniałomyślną ofiarę z siebie. Ponadto trzeba przypomnieć wypływający stąd wniosek o publicznym i społecznym charakterze każdej Mszy (KL 27). Każda bowiem Msza, choćby prywatnie odprawiana przez kapłana, nie jest jednak prywatną, lecz jest czynnością Chrystusa i Kościoła. Składając tę Ofiarę, Kościół uczy się składać w niej samego siebie jako ofiarę powszechną i całemu światu na zbawienie przydziela jedyną i nieskończoną moc odkupieńczą ofiary Krzyża. Każdą bowiem odprawianą Mszę ofiaruje się nie tylko na zbawienie niektórych, lecz również całego świata. Wynika stad, że chociaż, z natury rzeczy wypadałoby raczej, aby wierni brali liczny i czynny udział w odprawianiu Mszy św., to jednak nie należy ganić, lecz przeciwnie pochwalać Mszę, którą ze słusznej przyczyny odprawia kapłan prywatnie wedle przepisów i uznanych zwyczajów świętego Kościoła, choćby tylko sam ministrant usługiwał i odpowiadał. Z niej przecież wypływa wcale niemała, lecz niezmienna obfitość szczególnych łask zbawczych tak dla kapłana, jak dla wiernego ludu i całego Kościoła, jak też dla całego świata; a łask tych nie otrzymuje się równie obficie przez samą Komunię. Po ojcowsku więc i usilnie polecamy kapłanom, którzy w sposób szczególny są Naszą radością i Naszą chwałą w Panu, by świadomi otrzymanej od wyświęcającego ich Biskupa władzy składania Bogu ofiary oraz odprawiania w imię Pana Mszy św. tak za żywych, jak i za umarłych (por. Pontificale Romanum), codziennie godnie i nabożnie odprawiali Mszę św., ażeby i oni sami i wszyscy inni wierni Chrystusowi cieszyli się z udziału w przeobfitych owocach wypływających z Ofiary Krzyża. W ten sposób przyczyniają się również wielce do zbawiania rodzaju ludzkiego. W OFIERZE MSZY ŚW. CHRYSTUS STAJE SIĘ SAKRAMENTALNIE OBECNY To, cośmy w skrócie powiedzieli o Ofierze Mszy św. zachęca nas do przedłożenia niektórych punktów nauki o Sakramencie Eucharystii, ponieważ jedno i drugie, Ofiara i Sakrament, należy do tego samego misterium i jedno od drugiego oddzielić się nie da. Bo wtedy to ofiaruje się Pan bezkrwawo w ofierze Mszy św. uobecniającej ofiarę Krzyża i udzielającej zbawczej mocy tej ofiary, gdy przez słowa konsekracji zaczyna być obecny sakramentalnie pod postaciami chleba i wina, jako duchowy pokarm dla wiernych. Wszyscy wiemy, że nie jeden jest sposób obecności Chrystusa w swym Kościele. Dobrze więc będzie zastanowić się nieco dłużej nad tą tak bardzo radosną sprawą, którą zwięźle wyłożyła Konstytucja o Świętej Liturgii (por. KL 7), Obecny jest Chrystus w swoim modlącym się Kościele, ponieważ On sam jest tym, „który za nas się modli, który w nas się modli i do którego my się modlimy; modli się za nas jako nasz kapłan, modli się za nas jako nasza głowa, modlimy się my do Niego jako do naszego Boga”(15), sam przecież przyrzekł: Gdzie bowiem dwaj albo trzej są zgromadzeni w imię moje, tam jestem pośród nich (Mt 18,20). Obecny jest w swoim Kościele świadczącym dzieła miłosierdzia, nie tylko dlatego, że czyniąc coś dobrego dla jednego z Jego najmniejszych braci czynimy to dla samego Chrystusa (por. Mt 25,40), ale i z tej racji, że Chrystus jest tym, który te dzieła spełnia przez Kościół, spiesząc nieustannie ludziom na pomoc ze swą Boską miłością. Obecny jest w swoim Kościele pielgrzymującym i pragnącym dotrzeć do portu wiecznego życia, gdyż sam przez wiarę mieszka w sercach naszych (por, Ef 5,17) i wlewa w nie miłość przez Ducha Świętego, którego nam daje (por. Rz 5,5). W inny wprawdzie sposób, a przecież całkiem prawdziwie obecny jest w swoim Kościele nauczającym, ponieważ głoszona Ewangelia jest słowem Bożym, a głosi się ją tylko w imię i w oparciu o powagę Chrystusa, wcielonego Słowa Bożego, oraz przy Jego pomocy, ażeby była „jedna trzoda bezpieczna pod jednym pasterzem”(16). Obecny jest w swoim Kościele sprawującym rządy nad ludem Bożym, gdyż święta władza pochodzi od Chrystusa, a za wykonującymi ją pasterzami stoi Chrystus, „Pasterz pasterzy”(17), wedle danej Apostołom obietnicy. Ponadto obecny jest Chrystus, i to w sposób wyższy, w swoim Kościele składającym Ofiarę Mszy św. w Jego imieniu oraz udzielającym sakramentów, Na temat obecności Chrystusa w akcie składania Ofiary Mszy św. dobrze będzie przypomnieć to, co św. Jan Złotousty, zdjęty podziwem, powiedział równie prawdziwie jak wymownie: „Chcę dodać coś zgoła zdumiewającego, tylko się nie dziwcie ani nie zmieszajcie. Cóż takiego? Ofiara jest ta sama bez względu na to, kto ją składa, czy Paweł, czy Piotr; jest ta sama, którą Chrystus dał uczniom, a którą teraz składają kapłani; ta w niczym nie jest mniejsza od tamtej, bo jej nie uświęcają ludzie, lecz ten sam, który i tamtą uświęcił. Bo jak słowa wypowiedziane przez Boga są tymi samymi, które wymawia teraz kapłana tak samo ofiara, jest ściśle tą samą”(18). „Wie również każdy, że sakramenty są czynnościami Chrystusa, który spełnia je przez ludzi. Dlatego sakramenty są same z siebie święte i dotykając ciała mocą Chrystusa wlewają do duszy łaskę. Te sposoby obecności napełniają rozum zdumieniem i wprowadzają go w kontemplację tajemnicy Kościoła. Ale odmienne jest i to w najwyższy sposób, w jaki Chrystus pozostaje obecny w swoim Kościele ale w sakramencie Eucharystii, który też z tego względu pośród reszty Sakramentów jest „dla pobożności milszy, dla zrozumienia pilniejszy, przez swą zawartość świętszy”(19), zawiera bowiem samego Chrystusa i stanowi „jakby pełnię życia duchowego i cel wszystkich sakramentów”(20). Ta obecność wszakże nazywa się „rzeczywistą” nie w sensie wyłączności, jakby inne nie były „rzeczywiste”, ale przez szczególną doskonałość bo jest substancjalna. Przez nią mianowicie obecny staje się Chrystus cały, Bóg i człowiek(21). Opacznie więc tłumaczyłby ktoś ten sposób obecności, przypisując tzw. „pneumatyczną” naturę uwielbionemu Ciała Chrystusa wszędzie obecną, lub sprowadzając tę obecność do ram symbolizmu, jakby ten najczcigodniejszy Sakrament nie zawierał nic poza skutecznym znakiem „duchowej obecności Chrystusa i jego wewnętrznego zjednoczenia z wiernymi członkami w Ciele Mistycznym”(22). Zapewne, na temat symbolizmu Eucharystycznego, zwłaszcza gdy chodzi o jedność Kościoła, wiele się wypowiadali zarówno Ojcowie, jak i Doktorzy scholastyczni; a Sobór Trydencki streszczając ich naukę pouczał, że Zbawiciel nasz zostawił w swoim Kościele Eucharystię „jako symbol” tej jedności i miłości, w jakiej chciał, aby wszyscy „jako symbol” tej jedności i miłości i zjednoczenia, a więc symbol tego jednego ciała, którego sam jest głową”(23). U samych początków literatury chrześcijańskiej nieznany autor dzieła zatytułowanego „Didache, czyli nauka dwunastu Apostołów”, napisał odnośnie tej kwestii następująco: „Co się tyczy Eucharystii, to tak składajcie podziękowanie: … jak ten połamany chleb był rozsypany po górach, a został zebrany w jedno, tak niech się z krańców ziemi zbierze twój Kościół w królestwo twoje”(24). Podobnie św. Cyprian, akcentując mocno przeciw schizmie jedność Kościoła, powiada: „W końcu również same ofiary Pańskie wyraźnie wskazują na jednomyślność chrześcijańską zawartą w sobie przez mocną i nierozłączną miłość. Bo gdy Pan Ciałem swoim zowie chleb wytworzony przez połączenie wielu ziaren, wskazuje na lud nasz zjednoczony, który On sam podtrzymywał; a gdy z gron i mnóstwa jagód winnych wytłoczone i w jedno zebrane wino krwią swoją nazywa, również trzodę naszą oznacza, gdzie wielość niezmierna scala się w jedność”(25). Wszystkich zresztą uprzedził Apostoł pisząc do Koryntian: Bo wielu was jest jednym chlebem i jednym ciałem wszyscy, którzy jednego chleba uczestnikami jesteśmy (1 Kor 10,17). Chociaż symbolizm Eucharystyczny naprowadza nas trafnie na zrozumienie właściwego temu Sakramentowi skutku, jakim jest jedność Ciała Mistycznego, to przecież nie wyjaśnia, nie wyraża natury tego Sakramentu, która go wyróżnia od innych. Bo odwieczne nauczanie Kościoła katolickiego, dawane katechumenom, przeświadczenie ludu chrześcijańskiego, nauka określona przez Sobór Trydencki i same słowa Chrystusa ustanawiającego Najświętszą Eucharystię każą nam wyznawać, że „Eucharystia jest Ciałem naszego Zbawcy Jezusa Chrystusa, które cierpiało za nasze grzechy, a które Ojciec wskrzesił w swojej łaskawości”(26). Do tych słów św. Ignacego z Antiochii wolno dorzucić te, z którymi Teodor z Mopswestii, wierny świadek wiary Kościoła w tej materii, zwrócił się do ludu: „Przecież Pan nie powiedział: To jest symbol ciała mego, a to symbol krwi mojej, lecz To jest Ciało moje i Krew moja. Uczy nas nie zwracać uwagi na naturę rzeczy przedłożonej zmysłom; ponieważ przez dziękczynienie i wypowiedziane nad nią słowa została ona zmieniona w ciało i krew”(27). W oparciu o tę wiarę Kościoła, Sobór Trydencki „otwarcie i z prostotą wyznaje, ze w czcigodnym sakramencie świętej Eucharystii po konsekracji chleba i wina, pod postacią owych rzeczy widzialnych znajduje się prawdziwie, rzeczywiście, substancjalnie Pan nasz Jezus Chrystus prawdziwy Bóg i człowiek. Dlatego nasz Zbawca pozostaje obecny wedle swego człowieczeństwa nie tylko po prawicy Ojca, naturalnym sposobem istnienia, lecz równocześnie także w Sakramencie Eucharystii „takim sposobem istnienia, który wprawdzie słowami ledwie zdołamy wyrazić, mimo to jako możliwy u Boga możemy pojąc rozumem oświeconym wiarą, a winniśmy wierzyć weń niezachwianie”(28). CHRYSTUS PAN JEST OBECNY W SAKRAMENCIE EUCHARYSTII PRZEZ PRZEISTOCZENIE Żeby zaś nikt nie pojmował mylnie tego sposobu obecności, który wykracza poza prawa natury i stanowi cud w swoim rodzaju największy ze wszystkich(29), musimy z uległością iść za głosem nauczającego i modlącego się Kościoła. A ten głos, wieczne echo głosu Chrystusa, upewnia nas, że Chrystus nie inaczej staje się obecny w tym Sakramencie, jak przez przemianę całej substancji chleba w ciało, a całej substancji wina w Jego krew; tę wprost zadziwiającą i osobliwą przemianę Kościół katolicki nazywa trafnie i właściwie przeistoczeniem(30). Po dokonanym przeistoczeniu postacie chleba i wina nabierają nowego bez wątpienia znaczenia i nowego zadania, ponieważ nie są już pospolitym chlebem i pospolitym napojem, lecz znakiem rzeczy świętej i znakiem duchowego pokarmu; ale dlatego przybierają nowe znaczenie i nowy cel, że zawierają nową „rzeczywistość”, którą słusznie nazywamy ontologiczną. Pod wspomnianymi bowiem postaciami nie kryje się już to, co było przedtem, lecz coś zupełnie innego, a to nie tylko ze względu na przeświadczenie wiary Kościoła, ale w rzeczy samej, ponieważ po przemianie substancji, czyli istoty chleba i wina w ciało i krew Chrystusa, nie pozostaje już nic z chleba i wina poza samymi postaciami, pod którymi przebywa Chrystus cały i nieuszczuplony, w swej fizycznej „rzeczywistości”, obecny nawet ciałem, chociaż nie w ten sam sposób, w jaki ciała są umiejscowione w przestrzeni. Z tego powodu Ojcowie wielce troszczyli się o ostrzeganie wiernych, by w rozważaniu tego najczcigodniejszego Sakramentu nie polegali na zmysłach, przekazujących tylko właściwości chleba i wina, lecz na słowach Chrystusa, które posiadają tak wielką moc, iż zmieniają, przekształcają, „przepierwiastkowują” (transelementent) chleb i wino w Jego ciało i krew; wszakże, jak to niejednokrotnie powiadają ci sami Ojcowie, moc, która to sprawia, jest tą samą mocą wszechmocnego Boga, która od początku czasu stworzyła z niczego wszechświat. „Pouczony o tym i pełen niezachwianej wiary – mówi św. Cyryl Jerozolimski, kończąc swe kazanie o tajemnicach wiary – że to, co się zdaje być chlebem, nie jest chlebem, chociaż takie wrażenie daje smak, lecz ciałem Chrystusa, a co się zdaje być winem, nie jest winem, choć się tak smakowi wydaje, ale krwią Chrystusa – umocnij serce twoje, pożywając ten chleb jako duchowy i rozwesel oblicze twej duszy”(31). Św. Jan Złotousty mówi z naciskiem: „Nie człowiek to sprawia, że dary ofiarne stają się ciałem i krwią Chrystusa, lecz sam Chrystus który został za a nas ukrzyżowany. Kapłan jako figura Chrystusa wypowiada owe słowa, ale moc i łaska jest z Boga. To jest ciało moje – mówi. Słowo to przekształca złożone w ofierze dary(32). Z Biskupem Konstantynopola Janem dziwnie się zgadza Biskup Aleksandryjski Cyryl, który w swym komentarzu do Ewangelii św. Mateusza tak pisze: „Dobitnie przecież powiedział: To jest ciało moje, i to jest krew moja, byś tego, co widzisz, nie uważał za figurę lecz byś był przekonany, że złożone dary zostały rzeczywiście przemienione przez Boga wszechmogącego w jakiś tajemniczy sposób w ciało i krew Chrystusa, i że przez udział w nich otrzymujemy ożywczą i uświęcającą moc Chrystusa” (33). Ambroży zaś, Biskup Mediolanu, wypowiadając się jasno w kwestii przemiany Eucharystycznej, powiada: „Przyjmijmy, że to już nie to, co natura ukształtowała, lecz to, co błogosławieństwo poświęciło. Większa jest siła błogosławieństwa niż natury, gdyż przez błogosławieństwo nawet sama natura się zmienia”. Chcąc zaś podbudować prawdę tajemnicy, przytacza wiele przykładów cudów opowiadanych w Piśmie Św., między innymi samo narodzenie Chrystusa z Maryi Panny, a przeszedłszy do dzieła stworzenia powiada na zakończenie! „Czyż więc mowa Chrystusa, która zdoła z niczego stworzyć coś, czego nie było, nie potrafi to, co już istnieje przemienić w to, czym nie było? Przecież nadanie rzeczom ich natury nie jest mniejszym dziełem niż przemiana tej natury”(34). Nie ma wszakże potrzeby mnożyć świadectwa. Pożyteczniej będzie przypomnieć nieugiętość wiary, z jaką Kościół jednomyślnie przeciwstawił Berengariuszowi, który pierwszy poważył się zaprzeczyć przemianie Eucharystycznej, kapitulując przed trudnościami ze strony rozumu ludzkiego; Kościół zagroził mu wielokrotnie potępieniem w razie, gdyby się nie opamiętał. Toteż Poprzednik nasz św. Grzegorz VII nakazał składanie przysięgi ujętej w następujące słowa: „Wierzę sercem i wyznaję ustami, że składane na ołtarzu chleb i wino przemieniają się substancjalnie przez tajemnicę świętej modlitwy i słowa naszego Zbawcy w prawdziwe i własne oraz ożywcze ciało i krew Jezusa Chrystusa Pana naszego, i że po konsekracji są prawdziwym ciałem Chrystusa, tym, które się narodziło z Dziewicy, które ofiarowane dla zbawienia świata, zawisło na krzyżu i które siedzi po prawicy Ojca, oraz prawdziwą krwią Chrystusową, która wypłynęła z Jego boku, a to nie tylko poprzez znak i moc sakramentu, lecz we właściwej swej naturze i w prawdziwej substancji”(35). Z tymi słowami zgadza się, stanowiąc zdumiewający przykład stałości wiary katolickiej, to, czego Sobory Powszechne: Lateraneński, Konstancjański, Florencki, wreszcie Trydencki stale nauczały o tajemnicy przemiany Eucharystycznej, czy to przez wyjaśnianie Nauki Kościoła, czy przez potępienie błędów. Po Soborze Trydenckim zaś nasz Poprzednik Pius VI mocno przestrzegał przed błędami synodu w Pistoi, polecając by proboszczowie pełniący obowiązek nauczania nie uchylali się od przypominania przeistoczenia, które zalicza się do artykułów wiary(36). Podobnie nasz Poprzednik śp. Pius XlI przypomniał granice, których w głębszych rozprawach o tajemnicy przeistoczenia przekraczać nie wolno(37). My zaś sami w czasie Włoskiego Narodowego Kongresu Eucharystycznego, który odbył się niedawno w Pizie w poczuciu Naszego Apostolskiego obowiązku otwarcie i uroczyście daliśmy świadectwo wierze Kościoła(38). Zresztą Kościół katolicki dochowywał wiary w obecność ciała i krwi Chrystusowej w Eucharystii nie tylko przez nauczanie, ale i przez życie, gdyż w każdym czasie oddawał tak wielkiemu Sakramentowi kult uwielbienia, należny jedynie Bogu. Św. Augustyn tak o tym mówi: „W tym ciele (Pan) tutaj chodził i to samo ciało dał nam do pożywania ku zbawieniu, nikt zaś tego ciała nie pożywa bez oddania mu wpierw hołdu uwielbienia i nie tylko nie grzeszymy uwielbiając ja, ale grzeszylibyśmy, gdybyśmy go nie uwielbiali”(39). KULT UWIELBIENIA (LATRIAE) NALEŻNY SAKRAMENTOWI EUCHARYSTII Ten kult uwielbienia, należny Sakramentowi Eucharystii, okazywał zawsze i okazuje Kościół katolicki nie tylko w czasie obrzędów Mszy św., ale i poza nią, przez jak najstaranniejsze przechowywanie konsekrowanych Hostii, wystawianie ich do publicznej czci wiernych i obnoszenie w procesjach wśród radości tłumnie zebranego ludu. W sprawie tej czci starodawne dokumenty kościelne dostarczają niejednego świadectwa. Pasterze bowiem Kościoła pilnie napominali wiernych, aby Eucharystię, którą mieliby u siebie w domach, z największą troskliwością przechowywali. „Ciało bowiem Chrystusa maja wierni pożywać, a nie lekceważyć je”, jak mocno napomina św. Hipolit(40). I rzeczywiście wierni uważali się za winnych i to całkiem słuszne, jak wspomina Orygenes, jeżeli po otrzymaniu ciała Pańskiego i przechowywaniu go z wszelką ostrożnością i czcią, cośkolwiek z niego przez niedbalstwo upadło(41). Że zaś ci sami pasterze surowo karcili wkradające się jakiekolwiek niedociągnięcia należnej czci, świadkiem w tej sprawce wiarogodnym jest Nowacjan, będący zdania, że na potępienie zasługuje ten, kto „wyszedłszy po nabożeństwie niedzielnym i niosąc jeszcze ze sobą, jak to było w zwyczaju, Eucharystię… obnosił święte ciało Pańskie”, śpiesząc na widowiska, a nie do swego domu(42). Św. Cyryl Aleksandryjski odrzuca nawet jako obłęd opinię tych, którzy twierdzili, że Eucharystia nie ma wartości uświęcającej, jeśli zostało z niej coś do dnia następnego. „Ani Chrystus – powiada – nie ulega zmianie, ani się Jego święte ciało nie zmienia, lecz siła i moc pochodząca z błogosławieństwa oraz ożywcza łaska trwa w nim nieprzerywalnie(43). I nie wolno zapominać, że w dawnych wiekach wierni, czy to uciskani grozą prześladowań, czy to przebywający na odludziu z zamiłowania do życia pustelniczego, posilali się nawet każdego dnia Eucharystią, biorąc ją własnymi rękoma, gdy nie było kapłana lub diakona(44). Nie dlatego o tym mówimy, by zmieniać coś w sposobie przechowywania Eucharystii i przyjmowania Komunii św. przepisanym później przez prawa kościelne i teraz jeszcze będącym w mocy, lecz dlatego by się wspólnie radować z wiary Kościoła, która zawsze jest jedna i ta sama. Z tej to jednej wiary wzięło również początek święto Bożego Ciała, obchodzone po raz pierwszy w diecezji leodyjskiej (Liege), głównie za sprawą bł. Juliany z Mont Cornillon, które Poprzednik nasz Urban IV rozszerzył na cały Kościół, oraz wiele dzieł pobożności Eucharystycznej, które pod tchnieniem łaski Bożej wzrastały z każdym dniem i przez która Kościół katolicki stara się jakby na wyścigi okazywać cześć Chrystusowi, składać Mu dzięki za tak wielki dar i wypraszać zmiłowanie. ZACHĘTA DO SZERZENIA KULTU EUCHARYSTYCZNEGO Prosimy Was zatem. Czcigodni Bracia, byście wśród ludu powierzonego waszej czujnej pieczy, zachowali czystą i bez uszczerbku tę wiarę, która niczego nie pragnie, jak dochowania całkowitej wierności słowom Chrystusa i Apostołów, z całkowitym wykluczeniem jakichkolwiek błędnych i zgubnych zapatrywań; oraz byście nie szczędząc słów i trudu szerzyli kult Eucharystyczny, do którego wszystkie inne formy pobożności mają ostatecznie zmierzać, by w nim znaleźć swe uwieńczenie. Niechaj za waszym usilnym staraniem wierni coraz lepiej poznają i coraz bardziej doświadczają tego, o czym mówi św. Augustyn: „Kto chce żyć, ma gdzie żyć, ma czym żyć, Niech się zbliży, niech wierzy, niech się włączy w ciało, by zostać ożywionym. Niech się nie odsuwa od wspólnoty członków, niech nie będzie zgniłym członkiem zasługującym na odcięcia, ani zniekształconym, który by przynosił wstyd; niech będzie pięknym, przydatnym, zdrowym, niech tkwi w ciele, żyje dla Boga z Boga; niech się teraz na ziemi trudzi, by potem w niebie królował”(45). Pożądane jest, by codziennie i jak najliczniej uczestniczyli wierni czynnie w ofierze Mszy św. i posilali się Komunią św. w czystości i świętości serca, a za tak wielki dar składali Chrystusowi Panu stosowne dziękczynienie. Winni mieć w pamięci te słowa: „Pragnienie Jezusa Chrystusa i Kościoła, by wszyscy wierni chrześcijanie codziennie przystępowali do świętej uczty, ku temu w szczególności zmierza, by zjednoczeni z Bogiem przez Sakrament czerpali stąd siłę, do opanowania namiętności, do zmywania codziennych, lekkich win i do zapobiegania cięższym grzechom, na które słabość ludzka jest narażona”(46). Ponadto niech nie zaniedbują w ciągu dnia nawiedzenia Najświętszego Sakramentu, który należy przechowywać w kościołach wedle przepisów liturgicznych w miejscu najdostojniejszym i z największą czcią, jako że jest ono dowodem wdzięczności, poręką miłości i obowiązkiem należnej czci względem Chrystusa Pana w tymże Sakramencie obecnego. Nie uchodzi niczyjej uwagi, że Boska Eucharystia nadaje chrześcijańskiemu ludowi godność, której nie podobna należycie ocenić. Chrystus bowiem jest rzeczywiście Emanuelem, czyli „Bogiem z nami” nie tylko w czasie składania ofiary i sprawowania Sakramentu, lecz również po złożeniu ofiary i po dokonaniu Sakramentu, gdy Eucharystię przechowuje się w kościołach i kaplicach. Jest bowiem dniem i nocą w pośrodku nas, mieszka między nami pełen łaski i prawdy (por, J 1,14); urabia nasze obyczaje, zasila cnoty, pociesza smutnych, umacnia słabych i pobudza wszystkich, którzy się do Niego zbliżają, by Go naśladowali, by za Jego wzorem uczyli się być cichymi i pokornego serca i nie szukać własnych korzyści, lecz Bożych. Ktokolwiek więc odnosi się do Świętej Eucharystii ze szczególną pobożnością i kochającemu nas Chrystusowi stara się ochoczo i wielkodusznie miłością odwzajemniać, ten doświadcza do głębi i rozumie, nie bez wielkiej radości i pożytku dla duszy, jak cenne jest życie ukryte z Chrystusem w Bogu (por. Kol 5,5) i jak wielką wartość ma prowadzenie rozmowy z Chrystusem, nad co nic nie ma na tej ziemi milszego, nic skuteczniejszego w podążaniu drogami świętości. Wiecie ponadto, Czcigodni Bracia, że Eucharystia przechowywana jest w świątyniach czy w kaplicach jako duchowy ośrodek społeczności zakonnej lub wspólnoty parafialnej, a nawet całego Kościoła i całej ludzkości, jako że zawiera ona pod osłoną postaci Chrystusa, niewidzialną Głowę Kościoła, Zbawcę świata, centrum wszystkich serc, przez którego wszystko i my przez Niego (1 Kor 8,6). Dlatego to kult Boskiej Eucharystii ogromnie pobudza duszę do wyrabiania w sobie miłości „społecznej”(47), dzięki której dobro wspólne przenosimy ponad dobro prywatne, angażujemy się w sprawy wspólnoty parafii i całego Kościoła i rozciągamy miłość na cały świat, bo wszędzie rozpoznajemy członki Chrystusa. Ponieważ więc, Czcigodni Bracia, Sakrament Eucharystii jest znakiem i przyczyną jedności Chrystusowego Ciała Mistycznego i wzbudza w tych, którzy Go czczą gorętszym sercem tzw. czynnego ducha „kościelnego”, nigdy nie przestawajcie nakłaniać waszych wiernych, by przystępując do Eucharystycznego misterium, uczyli się sprawę Kościoła uważać za własną, nieprzerwanie błagać Boga i składać siebie w miłej ofierze Panu za pokój i jedność Kościoła i by wszyscy synowie Kościoła stanowili jedno i byli jednomyślni, żeby nie było między nim rozłamów, lecz żeby byli doskonale jednego ducha i jednej myśli, jak to poleca Apostoł (por. 1 Kor 1,10); wszyscy zaś nie zespoleni jeszcze z Kościołem katolickim w doskonałej wspólnocie, ze względu na swe oddzielenie od niego, ale ozdobieni i szczycący się imieniem chrześcijańskim, żeby co prędzej za wsparciem łaski Bożej, cieszyli się razem z nami tą .jednością wiary i zespolenia, która z woli Chrystusa ma cechować Jego uczniów. To błaganie Boga i oddawanie się Jemu w ofierze za jedność Kościoła niech uważają za swe szczególne zadanie osoby zakonne, zarówno mężczyźni jak kobiety, bo oni w specjalny sposób poświęcają się adoracji Najświętszego Sakramentu, a przez złożenie ślubów stają się niejako Jego najbliższym orszakiem na tej ziemi. Pragnienie jedności wszystkich chrześcijan, nad które nie miał Kościół i nie ma nic dawniejszego i droższego, chcemy jeszcze raz wyrazić tymi słowami, w których ujął je kiedyś Sobór Trydencki w zakończeniu Dekretu o Najświętszej Eucharystii: „Na koniec święty Sobór ojcowskim sercem upomina, zachęca, prosi i zaklina przez wnętrzności miłosierdzia Boga naszego (Łk 1, 78), żeby wszyscy razem i każdy z osobna noszący imię chrześcijan, połączyli się i zjednoczyli nareszcie w tym znaku jedności, w tej związce miłości, w tym symbolu zgody. A mając w pamięci tak wielki majestat i tak ogromną miłość Jezusa Chrystusa, Pana naszego, który umiłowaną duszę swoją oddał na okup za nasze zbawienie i ciało swoje „dał nam na pokarm” (por. J 6,48 nn,), niech te święte tajemnice ciała i krwi Jego przyjmują z taką stałością i mocą wiary, niech w nie wierzą i cześć im oddają z takim nabożeństwem i pobożnością, żeby ten chleb nadprzyrodzony (supersubstantialem Mt 6,11) mogli często przyjmować, a on był dla nich prawdziwie życiem duszy i stałym zdrowiem umysłu, aby wzmocnieni Jego siłą (3 Krl 19,8) po przebyciu tej drogi nędznego pielgrzymowania zdołali dojść do niebieskiej ojczyzny, gdzie ten sam „Chleb Anielski” (Ps 77, 25), który teraz pożywają pod świętymi zasłonami, pożywać będą bez żadnych już zasłon(48). Oby najłaskawszy Zbawiciel, Który bezpośrednio przed śmiercią modlił się do Ojca, by wszyscy, którzy Niego uwierzą, byli jedno jak On i Ojciec stanowią jedno (por, J 17,20 – 21), co prędzej raczył wysłuchać tej najgorętszej prośby naszej i całego Kościoła, byśmy wszyscy jednymi usty i jedną wiarą święcili Tajemnicę Eucharystyczną, a stawszy się uczestnikami Chrystusowego Ciała, tworzyli jedno ciało (por, 1 Kor 10,17) zespolone tymi samymi węzłami, które z Jego woli miały je kształtować. Z uczuciem braterskiej miłości zwracamy się nadto do tych, co należą do czcigodnych Kościołów Wschodu, które wydały tylu przesławnych Ojców, świadectwa ich wiary w Eucharystię wspomnieliśmy z radością w tej Naszej encyklice. Serce nasze doznaje ogromnej radości, kiedy myślimy o waszej wierze w Eucharystię która jest i naszą, kiedy słuchamy waszych modlitw liturgicznych, którymi wysławiacie tę tak wielką Tajemnicę, gdy patrzymy na kult Eucharystyczny oraz czytamy teologów wykładających naukę o tym Najświętszym Sakramencie lub jej broniących. Niech się wstawi do Ojca zmiłowania Najświętsza Maryja Panna, z której Chrystus Pan wziął to ciało, które „zawiera się, ofiaruje i jest spożywane” w tym Sakramencie pod postaciami chleba i wina oraz wszyscy święci i święte Boże, zwłaszcza ci, którzy pałali gorętszym nabożeństwem do Boskiej Eucharystii, by ze wspólnej wiary i kultu Eucharystycznego wyrosła i utrzymała się doskonała jedność wspólnoty między wszystkimi, którzy noszą imię chrześcijan. Utkwiły nam w duszy słowa św. męczennika Ignacego, przestrzegającego Filadelfijczyków przed nieszczęściem rozłamów i schizm, na które lekarstwo jest w Eucharystii: „Starajcie się zatem – mówi – używać jednej Eucharystii. Jedno jest bowiem ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa i jeden kielich w jedności krwi Jego, jeden ołtarz, jeden biskup…”(49). Umocnieni błogą nadzieją korzyści, jakie spłyną na cały Kościół i na cały świat ze wzmożenia kultu Eucharystycznego, całym miłością przepełnionym sercem udzielamy Apostolskiego Błogosławieństwa jako zadatku niebieskich łask, Wam, Czcigodni Bracia, kapłanom, osobom zakonnym i wszystkim, którzy Wam pomagają oraz wszystkim wiernym, pieczy Waszej powierzonym.

Dan w Rzymie u św. Piotra, dnia 3 września, w uroczystość św. Piusa X papieża, roku 1965 a trzeciego naszego pontyfikatu. PAULUS PP. VI

 

Copyright © 2006-2007 SANCTUS.pl – Wszelkie prawa zastrzeżone

Kabalistyczne inspiracje polskich mesjanistów – prof. Feliks Koneczny

 

Izrael ma w ręku wielki atut, mianowicie Biblię, Pismo św. Starego Zakonu. Przy nie dość krytycznym spojrzeniu na rzeczy wydaje się, jak gdyby księgi te stanowiły coś identycznego z żydostwem wszystkich czasów, a z tego snuje się wnioski sięgające daleko. Cała niemal inteligencja żydowska mniema, że u Żydów nie byłoby w historii miejsca na naszą cywilizację. O genezie jej sądzi się powszechnie tak, jak to wyraził jeden z najpopularniejszych uczonych francuskich, mówiąc o misji dziejowej Francji: jako jest nią “opieka nad cywilizacją, powstałą z trzech przyczynków, intelektualnego Grecji, politycznego Rzymu i religijnego Judei”, a w innym miejscu powtarza to jeszcze dobitniej, podnosząc “cywilizację, ducha, moralność, sztukę i naukę, przekazane przez Grecję, Judeę i Rzym . To samo sądzi Ferrero w całym toku historii powszechnej.

Jeżeli taka jest cześć dla Judei w wieku XX, o ileż bardziej zakorzenioną być musiała w wiekach dawniejszych. Nie można się tedy dziwić, że tak często, gdy dyletantom teologizującym nasuwały się religijne wątpliwości, zwracano się do Starego Testamentu, jako do źródła myśli religijnej. Tak np. świętowała w sobotę sekta pasagierów, których po łacinie zwano wprost circumcisi, rozpowszechniona w południowej Francji i (bardziej) we Włoszech . Albigensi sympatyzowali z Żydami. Protektor ich, Rajmund z Tuluzy, nadawał Żydom urzędy . Katarowie południowej Francji odrzucali jednak Stary Testament . Ten punkt zdaje się świadczyć przeciw łączeniu genetycznemu Katarów z Albigensami. Arianów zwano “iudaisantes” . Dzieła naukowe o arianizmie polskim zawierają niemało materiału na usprawiedliwienie tego przydomka.

Wieki, które nie uznawały nauki bez podkładu teologicznego, kierowały umysły ku studiom hebrajskim właśnie ze względów teologicznych. Potem dopiero powstały studia wyłącznie filologiczne, historyczne itp. Wszedłszy w hebrajszczyznę, nie ograniczano się już do Starego Testamentu, sięgano do Talmudu, nawet do Kabały. Kabalistą był Pico della Mirandola, od niego zaś przejął te studia Reuchlin (1455-1522). Ulubione studia Żydów, zwłaszcza kabalistów, magia i astrologia, rozpowszechniały się wraz z emigracjami Żydów. W ogniskach humanizmu spotykamy, również astrologię i magię. W tym powód, dlaczego przy zawiązkach humanizmu spotyka się tak często Żydów; całkiem niesłusznie atoli dopatrywano się jakiegoś wewnętrznego, istotnego związku między jednym i drugim. Równoczesność nie stanowi jeszcze przyczynowości.

Zachodzi natomiast związek głębszy pomiędzy żydostwem a tzw. Reformacją. Nie byłoby protestantyzmu, gdyby nie traktowanie pism Starego Testament na równi z Nowym, z czego wytworzyła się szybko przewaga Starego. Stwierdzić zaś należy fakt szczególny, że pomostem stawała się Kabała. Chrześcijanie studiujący kabałę dali mianowicie wmówić w siebie, jako Kabała zgodna jest z dogmatami Kościoła. Z Reuchlinem właśnie i innymi zaszło to sam co potem głosili u nas Frankiści w materii Trójcy św. (o czym w Rozdziale XXX).

Kwitnęła na nowo Kabała z końcem XV wieku, a rozprawy kabalistyczne bywały nawet tłumaczone na łacinę, stanowiąc rewelację dla uczonych chrześcijańskich. Niejeden spodziewał się ogólnego nawrócenia Żydów w konsekwencji studiów kabalistycznych, a Reuchlin słynne nazwisko swe rzucił na szalę żydowską, bo uważał, że trzeba ułatwiać im nawrócenie, które już już się zbliża! W tym sensie podjął kampanię o Talmud i Kabałę, narażał się sam na prześladowania, lecz walcząc wytrwale, został ostatecznie w Rzymie uniewinniony ze stawianych mu zarzutów judaizowania. Działał w dobrej wierze, spodziewając się wiele dobra dla Kościoła. Tylko w ten sposób da się zrozumieć Reuchlina.

Sympatie wielkiego bądź co bądź uczonego znaczyły niemało w początkach ruchu luterańskiego, a że reformacji towarzyszyły sympatie Żydów, to rzecz prosta, bo sympatyzują zawsze ze wszystkim, co zwraca się przeciw Kościołowi Nie wymyślił też Luter i inni “nowinkarze” nic nowego, gdy szukał oświecenia w Starym Testamencie, boć tej metody trzymano się niemal zawsze we wszystkich niemal ruchach sekciarskich (i czyż nie jest tak samo do dnia dzisiejszego?). Można o Lutrze śmiało powiedzieć, że pobłądził w tym, iż zbyt głęboko zarył się w Stary Zakon. Inni reformatorzy prześcignęli go atoli w tym jeszcze bardziej. Toteż nad całą reformacją unosi się duch żydowski.

Jak wiadomo z rozdziału I protestantyzm przyjął Stary Testament na oślep, co do litery, jako obowiązujący chrześcijan dyktat Ducha św. w każdym wierszu, w każdym wyrazie. Słusznie też wyraził się Zieliński Tadeusz: “Za nowych czasów teolodzy protestanckiego obozu znajdowali się często pod presją rejudaizacji Lutra” .

Czyż nie ze Starego Zakonu wziął Luter ten pogląd, jako uczynki “zatwardziałego serca będą wybaczone, byle Jehowie oddawana była należna cześć”; że tedy uczynki w sprawie zbawienia nic nie mają do rzeczy, byle wiara była silna Czyż nie ze Starego Zakonu nauki i starozakonny pogląd ujął w swym brutalnym haśle: “Sündige fest, glaube noch fester”!

Czy Luter lekkie odnoszenie się do instytucji małżeństwa katolickiego nie przejął ze starozakonnej poligamii? Czyż nie stamtąd czerpał motywy, usprawiedliwiając bigamię landrafa haskiego i króla angielskiego? I czyż nie stamtąd lekkie traktowanie nałożnictwa. Słynne jest dictum: “Wenn die Frau nicht mag, muss die Magd herhalten”, ufundowane jest na jakżeż licznych wersetach Starego Testamentu? W jednej kwestii szedł jednak torem przeciwnym. Podczas gdy u starożytnych już Żydów zakazano małżeństw mieszanych, Luter propagował je:

“Darum wisse, dass die Ehe ein äusserlich leiblich Ding ist, wie andere weltliche Hanthierung. Wie ich nun mag mit einem Heiden, Juden, Türken, Ketzer essen, trinken, schlafen, gehen, reiten, kaufen, reden und handeln, also mag ich auch mit dem ehelich werden und bleiben”. Swoją drogą “nawet epoka Lutra nie dała pochopu do gromadnego zawierania mieszanych związków” pomiędzy chrześcijanami a Żydami , ale nie protestantyzm im przeszkadzał, lecz Żydzi, którzy w tej materii jeszcze z początkiem XIX wieku sprzeciwili się ostro samemu Napoleonowi.

Protestantyzm coraz bardziej naginał się ku żydostwu. Kalwińska predestynacja robiła ze swych wyznawców nowy ekskluzywny lud wybrany, a istnieją też inne punkty styczne. W roku 1608 wyszło w Niemczech dzieło polemiczne “Der Judenspiegel” zarzucając tę zbieżność .

W nabożeństwie protestanckim dochował się ciekawy szczegół: Pastorowie wygłaszają po kazaniu ten sam tekst , który cohenim odśpiewują w bóżnicy w dnie świąteczne, jako błogosławieństwo gminy . Oczywiście nie przyjęli tego Żydzi z protestantyzmu!

ślady ściślejszego związku rewolucji religijnej niemieckiej z judaizmem pozostały do naszych czasów, przynajmniej do dnia wczorajszego. W gimnazjach niemieckich państw protestanckich do niedawna obowiązujące były początki języka hebrajskiego (egzaminowano z tego przy maturze). A w psychologii pastorów i najpoważniejszych owieczek ileż pierwiastka starozakonnego! Konsul Buddenbrook w Lubece zapisuje (u Tomasza Manna) w księdze rodzinnej, gdy mu żona powiła córeczkę: “Ach, gdzież jest Bóg, równy Tobie Jedynemu, który wspomagasz nas we wszystkich troskach, niebezpieczeństwach i dajesz nam pojmować swą świętą wolę, abyśmy się lękali Twojej woli i spełniali przykazanie Twoje!” Jakżeż to żydowskie, to: “Ach gdzież Bóg równy Tobie Jedynemu” – przeżytek ech Starego Zakonu i contradictio in adiecto, przyczepiona do chrześcijaństwa niezręcznie, boć przecież protestantyzm nie upadł do monolatryczności (to bywało dopiero podczas wielkiej powszechnej wojny), a pobożne westchnienie lubeckiego patrycjusza miałoby sens tylko przy wyborze Boga spośród innych bogów. Czyż katolik mógłby wołać do Boga: “Gdzież jest Bóg równy Tobie”?! Przeżytek, nad którym oczywiście nikt nie filozofuje, bo to formułka zwyczajowa, ale geneza formułki przy drogowskazie żydowskim. To samo tyczy się wyrażenia “abyśmy się lękali Twojej woli …” .

Dotychczas też przyjęte jest w niektórych wyznaniach niekatolickich nadawać dzieciom imiona żydowskie. Obecnie najczęściej zdarza się to w Anglii; był czas, że lubowano się w tym w Polsce.

Nasi Arianie bywali w znacznej części “iudaisantes”. Ich “najwybitniejszym reprezentantem był Szymon Budny, uważający Chrystusa tylko za zwykłego człowieka i przestrzegający przepisów Starego Testamentu”. Tenże Budny należał atoli w kwestiach społecznych do obozu konserwatywnego .

Łączne szczegóły badań historycznych wskazują, jako z ducha żydowskiego a przynajmniej judaizującego, wypłynął anabaptyzm i chiliastyzm, ów mesjanizm tysiąclecia rzekomo Chrystusowego. Tomasz Münzer odczytywał z ambony same tylko ustępy ze Starego Testamentu na poparcie swych działań. W Monastyrze urządzono radę dwunastu starszych na podobieństwo “starszych dwunastu pokoleń Izraela”, a Jan z Leyden tytułował się “królem w Izraelu”. W imię starozakonnej poligamii wydano nakaz, żeby niezamężne niewiasty poszły na “drugie żony”. Szczególniejszą zaś predylekcją wszelkich rewolucji komunistyczno-religijnych cieszyła się księga Daniela, gdzie szukano natchnienia arcyradykalnego.

Kiedy nastąpił rozłam anabaptystów, część chiliastyczna utworzyła sektę menonitów (ok. 1570 r. od Mennona Simonsa), której cechą w przeciwieństwie do dawniejszych dziejów sekty spokój, zrezygnowane wyczekiwanie (rozpadli się zresztą na cały dziesiątek drobniejszych sekt) – część zaś radykalniejsza przeniosła się do Anglii i tam opowiedziała się przy Cromwellu.

W Anglii rejudaizacja umysłów najwyższej inteligencji wytwarzała się od początków reformacji. Niemały był wpływ cywilizacji żydowskiej na sprawy Henryka VIII; purytanizm stanowił pod niejednym względem jakby osobną kulturę żydowską, angielski odłam żydowskiej cywilizacji; imigracja radykalnego skrzydła anabaptystów dokonała reszty. Jednym z aktorów rewolucji Cromwella był Manasse ben Izrael (1604-1657) z Amsterdamu, potomek sefardim portugalskich, autor memoriału, który wywarł znaczny wpływ na przyszłego “protektora” . Następnie z inicjatywy Cromwella Tomasz Collier napisał apologię Żydów, a raczej pochwałę, przechodzącą w uwielbienie. Oni mają stać się “głową narodów” i niebawem nastaną czasy, iż “każdy będzie się czuł szczęśliwym, jeżeli będzie mógł dotknąć szaty Żyda. Od nich nadchodzi nasze zbawienie”.

Purytanie w ogóle otaczali Żydów “fanatycznym szacunkiem, a Cromwell marzył wprost o religijnym połączeniu z Żydami (ciąg dalszy marzeń Reuchlina!). Badacze tej sprawy wyliczają cały szereg podobieństw pomiędzy purytanizmem a żydostwem (także “zracjonalizowanie” stosunków płciowych .

“Znany jest wprost fanatyczny szacunek, którym purytanie w wieku XVII w Anglii otaczali Żydów. Religijne poglądy wybitnych ludzi w rodzaju Olivera Cromwella opierały się w zupełności na Starym Testamencie. Cromwell marzył o pojednaniu Starego i Nowego Testamentu, o wewnętrznym szczerym połączeniu żydowskiego ludu bożego i angielskiej purytańskiej gminy bożej. Purytański kaznodzieja, Natanael Holmes (Homesius) niczego nie pragnął tak gorąco, jak stać się sługą Izraela według pism niektórych proroków i służyć mu na kolanach. Życie publiczne i kazania posiadały wprost żydowskie zabarwienie. Gdy mówcy parlamentarni mówili po aramejsku, można by przypuścić, że się jest w Palestynie. Lewellerowie nazywali się wprost “Żydami” i żądali, by prawa państwowe uznały przepisy Tory za obowiązujące dla Anglii. Oficerowie Cromwella proponują mu utworzenie rady państwowej, złożonej z 70 członków podług liczby synhedrystów żydowskich; w parlamencie z roku 1653 zasiada generał Thomas Harrison, anabaptysta, który chciał wraz ze swą partią wprowadzić prawo Mojżeszowe do Anglii; w 1649 roku przedkładają oni parlamentowi wniosek przeniesienia niedzieli na sobotę; “Lew Izraela”, wypisano na sztandarze zwycięskich purytanów .

Już Heine powiedział, że “purytanizm jest judaizmem z wieprzowiną” .

W najnowszych czasach Max Weber zgromadził poszlaki, jako purytanizm przejął się żydowskimi zapatrywaniami na kapitalizm, a Sombart wywodzi, jako “dokładne zbadanie dowodzeń Webera wykazało, że wszystkie składniki dogmatów purytańskich, które posiadały podług mnie znaczenie zasadnicze dla ukształtowania ducha kapitalizmu, są zapożyczone ze świata ideałów religijnych żydowskich” .

To wszystko skłoniło Sombarta, iż sformułował pytanie: “Czy to wszystko, co nazywamy purytanizmem, nie jest właściwie w swych rysach zasadniczych judaizmem?” .

Nie ulega wątpliwości, że wytworzyła się osobna kultura angielsko-żydowska. Historia jej (aż do dni dzisiejszych) wymaga osobnej książki. Problem ten pozostaje w związku z Kościołem “niskim” i walką o samorządy. Niejedna zagadka z polityki angielskiej (zwłaszcza w czasach najnowszych) wyjaśnia się wpływami uwielbianego Izraela.

W tymże wieku XVII uczeni prawnicy sprzeczali się o zakres władzy królewskiej z pentateuchem w ręku .

A potem filozofia Saint-Simona, nosi znów w szerokim zakresie “piętno ducha żydowskiego .

Dziś zdumieni jesteśmy, dowiadując się, jako w Anglii XVII wieku można było domagać się wprowadzenia prawa żydowskiego dla Anglików; a jednak nasi antytrynitarze także bliscy byli tym ideałom. Co więcej, Szwecja, która nigdy nie posiadała liczniejszego zaludnienia żydowskiego, otarła się również o prawo żydowskie.

Od najlepszego biblisty protestanckich Niemiec z połowy XVII w. Michaelisa, dowiadujemy się, jako prawo Mojżeszowe cywilne aż do niedawna (“bis auf ganz neue Zeiten”) przed rokiem 1769 stanowiło w Szwecji ius subsidiarum, z czego ślad pozostał jeszcze w przysiędze sędziowskiej aż do “dnia dzisiejszego” (pisano w roku 1769). Obecnie (1769) sądy nie powołują się już wprawdzie w Szwecji na prawo mojżeszowe, ale czy nie ma śladów poprzedniego stanu rzeczy w szwedzkim prawie krajowym?” – zapytuje Michaelis profesora z Upsali, Rabeniusa, któremu Stany szwedzkie poleciły układ nowego zbioru praw.

Informuje zarazem Michaelis Rabeniusa, jako wielu uczonych niemieckich twierdzi, że “bei uns”, tj. w Niemczech protestanckich, prawo mojżeszowe posiada taką właśnie moc obowiązującą .

Co za ciekawy temat dla historyków prawa, poniekąd i dla filozofii prawa! Mnie tu wystarcza samo stwierdzenie tych okoliczności, jako dowód, że powtarzało się ciągle uwielbienie Izraela. Jakżeż miało nie trwać, skoro wierzono, jako każda litera Tory stanowi przykazanie boskie! Uczeni chrześcijańscy na wyścigi sadzili się na to, żeby wykazać, że w prawodawstwie pięcioksięgu nie ma najmniejszej usterki; uczeni zaś protestanccy długo pędzili w pierwszym szeregu wyścigów.

Typowym bałwochwalcą prawa żydowskiego jest Michaelis, przy czym okazuje zacięcie karaimskie, bo nie uznaje interpretacji Talmudu, rad gdy może coś zganić na Talmud. Tak np. przeczy jakoby w Palestynie przepadały były w siódmym roku, sabatowym, wszelkie długi. To tylko Talmud, mianowicie Miszna w traktacie Szebit, imputuje coś tak absurdalnego, ale “talmudyści są złymi komentatorami prawa mojżeszowego”; a naprawdę zakazywano tylko egzekwowania długów w siódmym roku. Nie ma też nic złego w tym, że w takim roku nie wolno się było upominać o długi u Żyda, lecz wolno u obcego. Nie było bowiem żniwa u Żydów (przynajmniej w myśl prawa), więc Żyd nie ma z czego płacić, ale obcych wolno upominać, boć oni nie posiadają roli w Palestynie .

Ileż argumentacji u Michaelisa, żeby tylko zwolnić pięcioksiąg od zarzutu, że Żydom nie wolno było walczyć w soboty – i że ulegli skutkiem tego zakazu tak absurdalnego na wojnie. Wprawdzie sami Żydzi to twierdzą i lubią się na to powoływać, żeby nie służyć wojskowo – ale to szacherka, która nie ma nic do rzeczy. Zawsze walczono w soboty obronnie, a tylko nie zaczepnie, i to nieprzyjaciele wyzyskiwali! Ale nie brak świadectw, że staczali boje w sabat. Rejestruje je Michaelis starannie. Zresztą, jego zdaniem wątpliwości powstały dopiero w 1.300 lat po Mojżeszu, podczas prześladowania syryjskiego, kiedy na pustyni wymordowano w sabat grono Żydów bezbronnych .

Żartownisie znajdowali zawsze wdzięczny temat z powodu zdejmowania i wręczania bucika przy przenoszeniu własności. Michaelis wywodzi, jako już za Dawida czasów przytoczone to jest w księdze Ruth, jako … przeżytek. Zaręcza, że nigdzie nie znalazł tego zwyczaju . Wierzymy tedy, jako w połowie VIII wieku utrzymał się ten symbol w Niemczech już tylko przy “chalicy” (wiam), ustępując poza tym miejsca wymienianemu u Mendelsohna “Mantelgriff” (zob. w następnym rozdziale), ale żeby miał być przeżytkiem za Dawida! Skądżeż tedy zawitał do Polski?

Wszystko wytłumaczy, wszystko usprawiedliwi! Np. w sprawie o kradzież naczyń srebrnych i złotych, wyłudzonych od Egipcjanek na odchodnem. Było to tak: Naczynia były wypożyczone do uczty, aż tu nagle od uczty kazano im wstawać i tej chwili udać się w drogę; wzięli więc naczynia z sobą, żeby to nie poginęło, a że w kilka dni potem nastał stan wojenny pomiędzy Izraelem a Egiptem, więc majątek egipski, wiadomo, prawem wojennym itd. .

Wszystko wytłumaczy! Trzeba bowiem wiedzieć, jako Mojżesz pozwalał na niejedno, czego nie pochwalał, a to “um der Herzenshärtigkeit willen”, dla zatwardziałości serca Izraela, na co też księgi Starego Testamentu istotnie nieraz się powołują, jako na okoliczność … łagodzącą, i to wielce łagodząca. Dlatego – między innymi – dozwolona była poligamia. Nałożnice zaś dozwolone są z powodu … gorącego klimatu. A jakżeż wyrzeka, że chrześcijańskie prawodawstwa nie naśladują prawa mojżeszowego w kontrolowaniu panieństwa! Jakoż popada nieraz aż w dziwactwa, byle wykazać, że prawo żydowskie miało zawsze słuszność i było doskonałością jako prawo … boskie.

Uwielbienie Izraela za jego prawo, zachwyt wprost serdeczny, podziw i żal, że się samemu takich praw niezrównanych nie posiada, przemawiają też z broszury zawierającej odczyt profesora wileńskiego, ks. Gdańskiego, wygłoszony “na publicznej sesji imperatorskiego uniwersytetu 15 września 1804 roku”, ale drukiem ogłoszony aż dopiero w roku 1815, a spisany językiem poważnym a pięknym.

Pierwsza do uwielbienia Izraela podnieta, jak zwykle, w podziwie jego trwałości, niezniszczalności: “Lud, którego dzieje ciągle i nieprzerwanie do najstarożytniejszych ponad wszystkie zgołą starożytności, bo do najpierwszych początków rodzaju ludzkiego należą. Wielki to zaiste jest obraz i wielce zastanawiający” … “nie ginie dotąd i żyje” .

(A czyż mało i teraz takich, którym się zdaje, jako Adam z Ewą takimi samymi byli Żydami, jak potem Jakub i Rachela?) Następuje istny wylew uczuć z powodu doskonałości prawodastwa. Toć z góry wiadomo, że tam wszystko samą doskonałością, skoro genezy jest boskiej! Ksiądz Gdański posiada jednak obok argumentacji powszechnej także własną: Mojżesz “z jednego źródła czerpał ustawy religijne i społeczne. Co późniejsze legalizacje nazbyt od siebie oddzielały i oddzielają. Przez co najtęższa sprężyna rządom odjęta” . Ma słuszność, że ustawodawstwo nazbyt oddaliło się od religii, ale gdyby prawo kanoniczne zastosować na nowo, czyż zbliżylibyśmy się do prawa mojżeszowego? I czy prawo kościelne wiodło kiedykolwiek do uwielbienia Żydów? Oto niekonsekwencja, której wileński ksiądz profesor nie dostrzegał; znać bowiem na całym jego referacie, że dobrze był obznajomiony z ówczesną biblistyką, lecz nie znał dziejów prawa kanonicznego i zapatrywań Kościoła na kwestię żydowską.

Wysławiając po kolei wszystkie działy prawa mojżeszowego, podoba sobie nasz autor w palestyńskim prawie agrarnym, tudzież w polityce handlowej, żeby popierać handel wewnętrzny, lecz zewnętrznego nie i nie ściągać pieniędzy z obcych krajów; a bez rzemiosł też się widocznie można obejść, skoro rzemieślnicy palestyńscy pospolicie bywali cudzoziemcami. A priori uznaje, że wszystko, co tylko znajdzie się w starym prawie żydowskim, będzie przykładem dla wszystkich innych. Często oprze się jednostronnie na tekstach sobie dogodnych, opuszczając inne. W taki sposób umotywuje, że prawo wojenne starożydowskie było szlachetne, wyniesie wysoko całe prawo cywilne i karne . Przykazanie o miłości bliźniego nie tylko weźmie ściśle w rozumieniu chrześcijańskim, ale doda uwagę, jak to nawet pożądać nie wolno, choćby o grzesznym czynie nie było zgoła mowy .

Również doskonałością jest stosunek między społeczeństwem a rządem, albowiem nie ma tam “samowoli w rządzie, bo wszędzie są rady ze znaczniejszych mężów” … i “nigdy żaden rząd nad izraelski większej ufności nie zyskał, bo się nadeń żaden bardziej do naturalnego tj. do rodzicielskiego rządu nie zbliżył”. “Wskazuje też na brak fiskalizmu, jako na pierwszorzędną zaletę rządu według prawa mojżeszowego .

Jak widzimy, chodzi tu o roztrząsanie zakresu władzy państwowej z pentateuchem w ręku, kiedy metoda ta przebrzmiała już dawno na Zachodzie. W wieku XVII nie braliśmy jednak udziału w tych dysputach i polemikach! Co za spóźnienie znamienne!

Wielbiciele Izraela opuściwszy teren państwowości, dopatrywali się tymczasem innych rzeczy, budzących w nich zachwyt. Pochwałę zyskał sobie nawet ubój rytualny, kwestia tref i koszer. Albowiem Mojżesz odkrył był trychniny i tuberkulozę, a nauka medycyny jest już na dobrym torze, żeby stwierdzić, że mięso z pewnych części ciała zwierzęcego wywołuje u ludzi choroby skórne, inne zaś choroby udzielają się przez krew, której Żydowi spożywać nie wolno, itd. Nawet obrzezkę wychwalano tak gorąco, iż aż dziwno, że nie wystąpiono z projektem zaprowadzenia tego zabiegu w państwach europejskich! Co wszystko znajdziemy zebrane i u wielkiego chwalcy Izraela, który w przedmowie do swego dzieła zastrzegł się, jako pisze je “Francuz i chrześcijanin” .

Tenże autor francuski nadaje się doskonale na trzeciego do towarzystwa Michaelisa i naszego ks. Gdańskiego. Wszystko tłumaczy, wyjaśni, wykomentuje na dobre. Mieliśmy już jego próbki, ale punktem zapewne kulminacyjnym jest ustęp następujący:

“Judaizm jest religią zapewne najmniej wyłączną ze wszystkich. Nie zmienia tego stanu rzeczy duch ekskluzywności narodowej, którym zdają się tchnąć niektóre stronice Biblii. Należy tu rozróżniać prawa polityczne od religijnych, co jest sprawą państwa żydowskiego, a co religii żydowskiej”. W przypisku dodano jeszcze: “;,Takie rozróżnianie pomiędzy zarządzeniami politycznymi, z natury swojej czasowymi i zmiennymi, a prawami religijnymi, nadanymi Izraelowi na wszystkie kraje i na wszystkie czasy, stwierdzone jest solennie przez wielki sanhedryn, złożony pod Napoleonem” . O tym “sanhedrynie” była już mowa; jesteśmy pełni podziwu dla naiwności autora, który w ogóle wierzył wszystkiemu, co usłyszał od Żydów, sam zaś nie poczynił żadnych a żadnych studiów judeologicznych. Ale sława jego imienia (zasłużona skądinąd) działała …

Grubą księgę można by spisać o uwielbieniu Izraela, a bez zbytniego trudu, bo źródła są znane i stoją otworem. Jak w niejednym miejscu tej książki podobnież i tu otwiera się wdzięczne pole do studiów monograficznych. Ja muszę poprzestać jakby na rejestrowaniu problemów i objawów, wkazując drogi przyszłym pracom młodszych badaczy. Rozdział niniejszy jest tylko spisaniem wiadomych dotychczas rodzajów uwielbiania Izraela.

Przyczynia się wielce do wynoszenia Izraela ta okoliczność, że się nie odróżnia (i po większej części odróżniać się nie chce) monoteizmu od monolatrii, łącząc z monoteizmem wiele objawów, które bynajmniej do niego nie należą. Nieświadomie wprowadza się przez to w umysły nasze niejeden pierwiastek cywilizacji żydowskiej.

Szczytem uwielbienia jest oczywiście samo przyjęcie religii żydowskiej. Co było za czasów państwa palestyńskiego, to stanowi kwestię oddzielną, nie wiążącą się zgoła z zagadnieniem cywilizacji żydowskiej. W tym polu obserwacyjnym rzecz zaczyna się dopiero od czasów hellenistycznych. O naturze prozelityzmu w owym okresie była już mowa; było to największe “nieporozumienie”. Rzymianie w nie nie popadli: nigdy też może nigdzie nie gardzono Żydami bardziej, jak u Rzymian. W całej arabskiej cywilizacji nie słychać nigdzie o przyjęciu judaizmu, ani nawet na pirenejskim półwyspie nie. Łacińska cywilizacja najmniej do tego jest sposobna, ale – jakżeż znamienne – zjawia się prozelityzm żydowski na jej obszarach, skoro tylko cywilizacja ta sama u siebie poczęła kuleć; skoro tylko akcja przeciw Kościołowi stała się systematyczną i nabrała sił, zjawia się żydowski prozelityzm.

Jakżeżby przed pojawieniem się nowowierstwa (stary polski termin, używany w wiekach XVI i XVII), można było wyobrazić sobie w Krakowie taką Katarzynę Melcherową, idącą na stos za wiarę żydowską? A kronika Marcina Bielskiego opowiada, jako takich było więcej, nie w Koronie, lecz w granicach Wielkiego Księstwa; chociaż donosi zarazem o takich okolicznościach, które budzą podejrzenie, że leżało w interesie pewnych urzędów i urzędników, żeby prozelitów wykazywać i mieć dochód ze ścigania ich. Potem nie słychać już o tego rodzaju zmianach wiary, aż dopiero w wieku XVIII i to na Litwie (lecz tym razem wśród rodów najwielmożniejszych). I znów cisza, aż dopiero w Polsce na nowo niepodległej częstsze zdarzają się wypadki. A nie jesteśmy pod tym względem sami: Rabin francuski, M. Lir, obwieścił w lipcu 1939 r., jako we Francji zdarzają się obecnie także takie żydowskie powołania .

Od uwielbiania Izraela odróżniać należy judofilstwo, samo sprzyjanie Izraelowi, z pobudek rozmaitych, często jak najszlachetniejszych. Szlachetni doktrynerzy skłonni bywają do judofilstwa. Czasy sejmu czteroletniego wytworzyły najstarszą ich drużynę u nas, a tradycję ich kontynuował i umacniał nawet nie byle kto, gdyż Tadeusz Czacki. Właściwie stanął on już na granicy przyjaźni względem Izraela a uwielbieniem dla niego. Byłoby to zajmującym przedsięwzięciem naukowym, gdyby stanowisko Czackiego względem Żydów opracować szczegółowo dzisiejszą metodą historyczną i w stosunku do dzisiejszego stanu wiedzy. Najwydatniejszą będzie oczywiście jego “Rozprawa o Żydach” (1807). Wierzy on w asymilację, pali się do niej, a wyobraźni nie krępuje, gdy mu się wydaje, że natrafił na poczucie “wspólnej Żydom i Polakom ojczyzny”. Jakżeż charakterystyczne, co pisze o panowaniu Kazimierza Wielkiego:

“Kupiec chrześcijańska nie sarkał na Izraelitów, a kiedy handel kwitnął pod cieniem wolności, chrześcijanin w kościele a Żyd w szkole błogosławił niebu za jedną Ojczyznę i za równą sprawiedliwość”. Trafnie dodał do tego Kazimierz Bartoszewicz: “Istna sielanka – jakże daleka od rzeczywistości” .

Nie byle kto, Tadeusz Czacki! Ależ należy tu imię jeszcze bez porównania większe. Ażeby w skrócie ustawić niejako graniczniki, przejdźmy od Czackiego do Mickiewicza.

Tłumaczy się to … Kabałą. Trzeba się przyjrzeć niektórym stronom jej dziejów w okresie nowożytnym, po Reuchlinie.

Jeszcze za czasów Reuchlina wyszła drukiem książka Bergera pt. “Cabbalismus judaico – Christianus” (Antwerpia, 1530), a w następnym pokoleniu pojawia ale już “Apologia pro defensione Cabalae” (Bosson 1564). Wyrasta nowa gałąź kabały, pragnąca uchodzić za wyższy (ezoteryczny) szczebel chrześcijaństwa, zmierzająca jakoby do syntezy żydostwa z chrześcijaństwem. Niektórzy mogli jeszcze w to wierzyć, ale rezultat był ten sam u kabalistów dobrej woli, czy złej: podważanie chrześcijaństwa od wewnątrz.

Kierunek ten przechodził przez rozmaite fazy, a zawsze oparte na judaizmie.

Z kabały rozchodziły się zabobony o duchach, demonach, “geniuszach” i zaklinaniu ich; całe “czarnoksięstwo” w Europie chrześcijańskiej pochodzi z kabalistyki. W szeregi kabalistów wszedł największy uczony francuski okresu humanizmu, Bodin, który znaczną część życia poświęcił na napisanie swej “Demonologii”.

W XIX wieku przyłączyły się wpływy tzw. teozofii hinduskiej. Pasowano kabałę na jakąś prastarą “wiedzę tajemną”, której kolebka w świątyniach starożytnego Egiptu, okres dojrzewania w Indiach, a owoce w dziełach europejskich kabalistów, hermetystów, ezoteryków, okultystów, mistrzów “wiedzy tajemnej”. Im bliżej naszych czasów, tym więcej kabalistów, którzy mienią się być dobroczyńcami chrześcijaństwa.

Eliphas Leyi wystąpił w roku 1891 z twierdzeniem, że “znajomość kabały wyklucza powątpiewanie o religii, gdyż tylko kabała zawiera pojednanie rozumu z wiarą” . Jaką miał na myśli religię? Żadnej pozytywnej! Równocześnie Encausse i cała jego szkoła wciągali coraz częściej chrześcijaństwo w swą doktrynę. Wreszcie sam Encausse (Papus) zamieścił wśród rad dla początkującego okultysty następującą (czwartą):

“Pamiętać, że wszelka potęga niewidzialna pochodzi od Chrystusa, Boga wcielonego, który dotarł do nas poprzez wszystkie plany i unikać wszelkich stosunków z istotami astralnymi lub duchowymi, które by tej zasady nie wyznawały” .

Ma z tego wynikać, że kabała nie uwłacza chrześcijaństwu.

W innym miejscu czytamy u tegoż Encausse’a: Kabała “podaje syntezę materializmu, panteizmu i teizmu w jednej jednostce i analizuje ich części, chociaż nie mogąc określić ich całości inaczej, jak mistyczną formułą Wrońskiego” .

Wroński wliczony jest pomiędzy największych kabalistów: “Wroński, Fabre d’O1ivet i Eliphas Levi zawdzięczają kabale to, co jest najgłębszego w ich nauce poznania i sami chętnie to przyznają”. Powołuje się na “Messianisme on reforme absolute du Savoir humain” .

Stwierdzając, że “podstawą niewzruszoną nauczania ezoterycznego jest doktryna trzech pierwiastków”, dodaje Encausse następującą uwagę:

,Prawo tych wszystkich podziałów sformułowane zostało pod względem matematycznym przez Hoene-Wrońskiego w roku 1800 pod nazwą prawa tworzenia (przetłumaczono tak słusznie “loi de création”; następnie tłumacze tłumaczą to absurdalnie, jako prawo stworzenia”). Wskazawszy, jako “podstawą teozofii” jest poznanie “siedmiu składników, wynikających z pierwszej analizy”, pisze dalej:

“Lecz Wroński idzie dalej i wyprowadza trzy nowe składniki, pochodzące z działania pierwiastków pozytywnych na negatywne i odwrotnie, co podnosi do dziesięciu liczbę składników analizy dziesięć sefirotów kabały). Syntetyzując je w jedności, otrzymujemy kompletną serię Wrońskiego, który osiągnął najwyższą syntezę, jaką zna wiek XIX” .

Najwyższą syntezę w czym? W kabalistyce! Tym się wyjaśnia, dlaczego narzuca się Polsce Wrońskiego na wielkiego “filozofa narodowego”.

Z kabały i okultyzmu wywodzi się reforma nauk, między innymi “reforma historiozofii, stworzenie polityki syntetycznej” . Robi to Wroński, posyłał w tych materiach memoriały do papieża, do Napoleona III i do Mikołaja I. Twierdził, że tych dwóch monarchów wybrała Opatrzność do wcielenia jego “idei mesjanistycznej”.

Równocześnie wieścił Mickiewicz swój “mesjanizm polski”. Byli współcześni, chociaż Wroński starszym był o całe 20 lat (1778-1853 i 1798-1855). Nie znali się osobiście (Wroński mieszkał w Marsylii), a nawet jest wątpliwym, czy Mickiewicz wiedział o istnieniu Wrońskiego. Natomiast Wroński znał Mickiewicza, a nienawidził go – można powiedzieć – ze wszystkich sił swoich. Lżył go w sposób prostacki o to, że śmiał używać wyrazu mesjanizm; bo on go użył wcześniej i w innym znaczeniu – o czym Mickiewicz zgoła nie wiedział.

Nie wiedział również o tym, że go z Wrońskim łączy … kabała. Mickiewicz zajmował się mistyką i padł ofiarą pomieszania kabalistyki z mistycyzmem. W kabale nie ma nic mistycyzmu. Jest to jedna z najdotkliwszych pomyłek intelektu! Z tej przyczyny Böhme i St.Martin należą również do kabalistyki a Towiański jest stanowczo kabalistą.

Cześć i sympatie wielkiego poety dla Izraela – o ile przedmiot ten jest dziś jasny – nie szły drogą od Starego Testamentu, lecz od kabały. Mickiewicz należy do tych licznych, uważających kabałę za gałąź mistyki. Kabalistyczny mistycyzm był za jego czasów pospolitym zjawiskiem w Europie, a kabała i wszystko co z niej się wywodzi, wiedzie do uwielbienia Izraela. Wielbił go więc St. Martin, wielbił Towiański, Do prawdy, wolno zadać pytanie, czy towianizm był sektą chrześcijańską, czy żydowską? Zważywszy “chmury duchów” (angelologia żydowska), igry “mistyczne” z liczbami, nadzwyczajne (jak na chrześcijaństwo) pojmowanie kwestii kobiecej, tudzież niemało oznak drobniejszych. Czy Towiański nie podległ potem naciskowi katolickiego otoczenia emigracji w Paryżu? A czy Mickiewicz nie marzył, że przez towianizm łatwiej będzie o nawrócenie Izraela? Pośród materiałów, wydobytych w ostatnim dwudziestoleciu, a opracowanych nieraz znakomicie, znaczą się tu i ówdzie ścieżki, naprowadzające na podobne myśli . Miejmy otuchę, że pióro kompetentne da nam monografię o stosunkach Mickiewicza z kabalistami i Żydami w ogóle, o jego pojęciach co do żydostwa itd., a wszystko na tle ówczesnej literatury bezpośredniej i pośredniej tych przedmiotów. To pewna, że wiersz o dziecinie kłutej przez Żydów szpilkami (odnoszący się do mordu rytualnego; nie inaczej!) świadczy, że bywał wielbicielem Izraela tylko w pewnej koncepcji. Bądź co bądź faktem jest, że miał kazanie w bóżnicy i potem ogłosił “starszemu bratu Izraelowi szacunek, braterstwo, pomoc na drodze do wiecznego i czasowego dobra, równouprawnienie polityczne ł obywatelskie”. Co za ironia losu, że powstało przypuszczenie, jako padł ofiarą trucizny żydowskiej – jak wynikać to może z okoliczności podniesionych przez samychże Żydów, a przedyskutowanych na wszystkie strony w r. 1933 .

Stanowi przeto Mickiewicz (a raczej kawałek Mickiewicza) daleki pośredni owoc kabały i stąd jego miejsce przy Towiańskim w obrazie uwielbienia Izraela przez nie-Żydów. Owoc nie dojrzał, nasion nie wydał, nie odrastał żadnymi młodymi pędy. Gdyby nie wielkość Mickiewicza – wielkość zgoła w czym innym, niż w mistyce lub judeologii – nie byłoby o czym tak dalece mówić.

We dwa pokolenia potem zjawił się w Polsce poeta, będący aktywnym kabalistą. Przybyszewskiemu zeszło (jak sam powiada) “z górą ćwierć wieku” na studiach wywodzących się z kabały. Zachwycony był księgą kabały (Zoharem?), niewypowiedzianych tajemnic boskich pełną, jedną z najgłębszych ksiąg, jaką ludzkość posiada”. Zaciekawiła go i pociągnęła “tajemnica androgynizmu”, która jakoby wyjaśnia się w kabale, itp. Poszedł śladami Bodina: Przez przeszło 25 lat studiował czary, czarownice i czarnoksięstwo. Wierzył w transcedentalną materię, “astrosomy”, znaną od wieków całych pod mnóstwem rozmaitych nazw: akasa w hinduskim języku” . Kroczył śladami kabały, nieświadomie zażydzony.

Czy Przybyszewski wiedział o nowej sekcie ruchu kabalistyczno-teozoficznego, o antroposofii Rudolfa Steinera (szerzonej następnie wśród oficerów piłsudczyzny)? Wybitna rola “szechiny” świadczy o wpływie kabały na system Steinera. O związku zaś (zapewne nieświadomym) zaświadcza “akasa” z astrosomy, z pseudo-astronomicznych rojeń o czasach przed-ziemskich; u Steinera plaże się ją: “akasza” (jest nawet “Kronika akaszy”, tłumaczona na polskie).

Główny w Polsce chorąży antroposofii, M.K. Wołowski (potomek frankistów) twierdzi, że “metoda antroposofii jest dalszym etapem tego, co niegdyś teologowie podawali wiernym do praktykowania”. Tworzy się pewna “synteza” (zupełnie jak Encausse!). Największym teologiem chrześcijańskim był św. Tomasz z Akwinu, a po nim najwyższe miejsce należy się Wrońskiemu. Jest to “niby drugi Arystoteles” … “Po Hoene-Wrońskim, tym, by tak rzec, szczytowym zjawisku, ostatecznym dorobku filozofii, dalszej filozofii w znaczeniu rozwojowym być nie może” .

Czyżby zachęta do stagnacji?

Takie miewała kabała ścieżki, wiodące (nie tylko w Polsce) aż do szczytów piśmiennictwa; ale to wszystko tylko ścieżki. Główny gościniec był gdzie indziej.

Od początku XVIII wieku rozrosła się kabała wielce, rozrzucając swe nasiona na cały świat, pławiąc się w bezliku odrośli. To masoneria! Prawdziwa “kabała praktyczna”, a skuteczna w tym, iż Żydom daje, co zdoła odebrać cywilizacji łacińskiej.

Byłoby to wyłamywaniem otwartych na oścież drzwi, gdybym ja tutaj stracić miał choćby jeden wiersz na wykazywanie związku masonerii z żydostwem. Kabaliści sami to głoszą. Przy obecnym stanie badań można już przyjąć za pewnik, jako wolnomularstwo naszych czasów stanowi ekspozyturę żydostwa, a stosunek ten polega wprost na uwielbieniu Izraela. Są przecież “poszukiwaczami zaginionego słowa”, mają w swych rytach odbudowę świątyni Salomona wraz z Hiramem, mają drabinę Jakubową itd. Niemal wszyscy historycy masonerii uważają Różokrzyżowców za jej dział, związany ściśle z kabałą, a wielu wywodzi propagandę teozofii “hinduskiej” z masonerii. Nie brak po temu oznak wyrazistych! “Może to służyć przyczynkiem do wykazania ścisłej łączności masonerii, żydostwa i teozofii” . A wszystko rodem jest z kabały.

Masoneria stanowi kulturę cywilizacja żydowskiej; toteż łatwo zrozumieć, dlaczego najbardziej jest rozpowszechniona w Anglii, w kraju, gdzie się Żyda uwielbia.

Nie ma za to najmniejszego związku z kabałą inny prąd, genezy również żydowskiej i również uwielbiający Izraela: socjalizm. Wypowiedziawszy wojnę państwu religijnemu pod hasłem, jakoby religia była rzeczą prywatną, nie zwrócił się ni razu przeciw religii żydowskiej; przeciwnie, broni jej zawsze gorliwie przeciw wszelkim zaczepkom, sam wojując dzień w dzień z katolicyzmem. Cały marksizm jest wybitnie aprioryczny, a księdze Marxa przypisuje się znaczenie niemal sakralne, ażeby zastosować do niej życie całe. Czegoż-bo marksizm nie przewidzi, nie ureguluje z góry, nie ujmie w zakazy i nakazy, lubując się w eksperymentowaniu?

Cały socjalizm mieści się w cywilizacji żydowskiej. Żyd a socjalista, to cywilizacyjnie jedno! Teoria i praktyka zawierają w sobie mnóstwo żydowskich metod. Czyż mógłby ten prąd istnieć bez ustawicznego dopływu mózgów żydowskich? Sam aprioryzm, jego namiętne pragnienie, żeby społeczeństwo przystosować do obmyślonych z góry przepisów, wymyślonych “z głowy”, przypomina ustawodawstwo agrarne, układane na pustyni przez koczowników. Cały świat zmieniają na fabrykę homunculusów. A socjalista, biegły w swej kulturze, wie wszystko a wszystko, i to na prędce; od czegóż hydra wykształcenia broszurkowego?

Według Arnolda Zweiga “w mesjańskiej idei żydowskiej znajduje się taki wzór socjalizmu, jak nigdzie indzięj” .

Pozostaje to wszystko w związku z kwestiami religijnymi, żydowska religia posiada pewne właściwości, dzięki którym myśliciele żydowscy sami uznali ją za “polityczną”. Longum esset enumerare te sprawy. Zwrócę tylko uwagę, jako myśl żydowska dotarła do tej prawdy jeszcze w XVIII wieku. Oto słowa Salomona Majmona:

“Polityka, jako taka, nie potrzebuje dbać ani o prawdziwą religię, ani o prawdziwą moralność. Szkodzie z tego powstającej da się zapobiec przez inne środki, działające równocześnie na ludzi i w taki sposób utrzymać wszystko w równowadze. Każda religia polityczna jest zarazem pozytywna, lecz nie każda pozytywna także polityczną” .

Czy nadzieja, że religia żydowska odegra rolę rozstrzygającą w kłębach i wirach powszechnego zawikłania ludzi i rzeczy, w co wierzy wielu Żydów, a co nie-Żydom jasno sprecyzował rabin M. Liber , nie polega właśnie na tym, że to jest religia “polityczna”?

Dość, bo by się rozdział rozdął na tom! Trzeba jednak jeszcze jedno wyjaśnić. Czemu olbrzymia większość mieszkańców Europy jest tak bardzo nakłoniona ku judaizmowi myślą, mową i uczynkiem? Antysemitów niby nie brak, ale lubują się po żydowsku w eksperymentatorstwie, są apriorystami, za objaw mądrości uważają elephantiasis ustawodawczą, nie chcą historyzmu, moralność mają za coś prawniczego itp., słowem grzęzną w judaizmie! Nasze życie zbiorowe przepojone jest wprost uwielbieniem Izraela, zdaniem się na jego rozum.

Skąd powszechna wiara w to, że jednak Izraelowi należy się uznanie i przyznanie stanowiska uprzywilejowanego w rozwoju powszechno-dziejowym? Z czego prosty już wniosek, że w ważnych momentach życia zbiorowego nie od rzeczy będzie sięgnąć do Starego Zakonu i … komentarzy “oryginalnych”, tj. żydowskich? Skąd wiara w zasadniczą wyższość Izraela?

Uczono nas tego w szkołach i to na lekcjach religii katolickiej; katecheci nam tłumaczyli, jak to Izrael pierwszy pośród narodów nie tylko z wybraństwa Bożego (co zmarnował), ale z racji swego naczelnego miejsca w historii “ludzkości”. Uznawanie powagi Izraela wszczepiono w dziatwę szkolną, jakby jakiś warunek prawowierności katolickiej. Tak przynajmniej było za moich lat szkolnych – a czy się dużo zmieniło w katechetyce biblijnej?

Przyznanie Żydom centralnego stanowiska w historii pochodzi od Orosima, presbytera przy św. Augustynie, który napisał po r. 410 (po zdobyciu Rzymu przez Alaryka) dzieło: Historiarum libri VII, a w nim pierwszy nadał Żydom największą wagę w toku dziejów powszechnych, jako poprzednikom chrześcijaństwa . Zachodziłby w takim razie nieprzerwalny wątek religijny rozstrzygający o okresach dziejów. W 1250 lat potem znajdujemy ten sam pomysł u Bossueta. Od niego przyjęło się to, spopularyzowało, aż doszło do izb szkolnych. Jest to tzw. judeocentryzm historyczny.

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    059506